…Biegła po śniegu. Była radosna, swobodna,
skoczna jak sroczka. Gdzieś zgubiła rękawiczki i teraz zziębniętymi dłońmi
ocierała kapiący nos. Przed nią biegły siostry. Widziała ich sylwetki, jak
oddalały się coraz bardziej. Okutane w wiele warstw chust dziewczynki. Śmiały
się i skakały tak jak ona…
Nagle upadła i
nastała głucha cisza. Znikły siostry, oddalił się śnieżny świat. Leżała w
białej pościeli i było jej bardzo zimno. Drżała. Dygotała. Próbowała rozejrzeć
się dookoła, lecz spośród wszystkich tych ruchomych cieni nie potrafiła
rozróżnić nikogo znajomego.
Stała przy niej jakaś staruszka i
pomarszczoną dłonią gładziła jej twarz. Nic nie mówiła tylko delikatnie
głaskała jej policzki i płakała a przy tym wciąż pokasływała…A potem wyciągnęła
z gęstwiny swych spódnic stary zeszyt z rysunkami Jadzi. Ten sam, który dziewczyna owijała kiedyś
błękitną chustą. A zeszyt ten łopotał swymi stronicami, odfruwał, nie dał się
pochwycić i jak gołąb zniknął za oknem. Staruszka, widząc to zapłakała,
rozkaszlała się gwałtownie a potem ucichła i rozmyła się nagle w niewyraźny,
ciemny kształt, wtapiając się w mrok. Kim była ta stara kobieta? Dlaczego
płakała?
Jadwinia była w krainie cieni. Sama jak cień
– niewidzialna i głuchoniema, choć wołała z całej siły: „Przykryjcie mnie!
Zimno! Lodowato! Dajcie pić! Coś ciepłego, proszę!”
Ale cienie
przesuwały się obok, nie dostrzegając jej błagań i nie reagując na szept. I spadała
gdzieś głęboko. W samą otchłań niezgłębionych czeluści piekielnych. Tam
wściekły żar brał ją we władanie i nie pozwalał odetchnąć, wysuszał usta i
toczył z niej kulę ognia. Toczyła się tak i toczyła w ciemność i w jasność.
Poprzez czasy i bezczasy. Bezbronna. Zagubiona w krainie obcych dźwięków.
Zgrzytliwych słów...
Słyszała, jak
ktoś mówił: - „Trzeba czekać. Nie wiadomo, ile to potrwa. Bywa, że pacjenci
nigdy nie wychodzą ze śpiączki…”
- O kim oni
mówią? Kim oni są? – ledwo te pytania przeleciały jej przez głowę już znikały
zagłuszone poszumem ptactwa, które ogarniało ją swoją trzepoczącą chmarą i
zabierało ze sobą na podniebne podróże. Teraz była kormoranem i spoglądała na
swoich pobratymców z radością i wiarą. Poleci z nimi gdziekolwiek! Tak dobrze czuć
ten wiatr i przestrzeń! Tak dobrze nie pamiętać!
- O czym nie
pamiętać? O kim zapomniała? – dręczące myśli znów oblegały ją jak dokuczliwe
pchły. Skakały po niej nie dając chwili wytchnienia. Śmiały się w jej głowie
piskliwymi, ostrymi jak kawałki szkła głosikami.
- Zosia, Jagódka,
Jędruś! – coś w niej krzyczało rozpaczliwie, lecz co oznaczały te imiona?
- Co tam w domu?
Czy mama już zagoniła krowy z pastwiska? Czy tatce nie trzeba pomóc w stajni?
- Mamo, matusiu!
Tak mi zimno! Dajcie mi jakąś pierzynę! Mleka gorącego mi dajcie!
Matka stała obok
niej i głaskała jej rozpaloną głowę. Patrzyła w jej nieprzytomne oczy i mówiła
do siedzącego obok ojca – Źle z nią, mój mężu! Chyba się nie wyliże!
- Jadziu, Jadziu!
Już świt, wstawaj! Biegniemy na łąkę! Skowronki śpiewają, niezapominajki
kwitną! Zobacz jak wysoko już słonko na niebie! – wołały jej siostry i ciągnęły
ją ze sobą a ona opierała się z całych sił i wołała – Ale gdzie Zosia, gdzie
moja Zosia?! Zosiu!!!
Ktoś siedział przy łóżku i delikatnie
gładził jej dłoń. Otworzyła oczy. Zobaczyła obok nieznajomego, szpakowatego
mężczyznę, wpatrującego się z natężeniem w jej twarz i uśmiechającego się przez
łzy.
- Obudziłaś się?
Nareszcie! – westchnął ten człowiek i poczuła, że skądś jednak zna tego
mężczyznę. Tylko skąd?
- Dwa miesiące
czekałem, byś otworzyła oczy! Wszyscy już myśleli, że odeszłaś na zawsze, ale
ja wierzyłem. Wierzyłem, że wrócisz Jadziu moja ukochana! – szeptał ten
mężczyzna a jej nagle zaświtało w głowie jego imię – Waluś! Skąd go zna? Kim on
dla niej jest?
-Siostro!
Siostrzyczko! – wołał ten mężczyzna – Moja żona jest przytomna! To cud,
prawdziwy cud!
O czym ten człowiek mówi? Jaka żona? Jakie
dwa miesiące? A gdzie jest Zosia…?
Zosia, córeczka…Modrzewie,
kormorany, brzoza….Jaki dziwnie płaski ma brzuch? Dlaczego on jest taki pusty?
Gdzie jest dziecko?!
- Gdzie jest moje
dziecko? ! – wykrzyknęła nagle ochrypłym głosem i zupełnie przytomnie spojrzała
na siedzącego przy niej mężczyznę. Ten zmarszczył się, spuścił głowę i nie
umiał przez dłuższą chwilę wydusić z siebie ani słowa. A potem wyszeptał cicho:
- Lekarze
zakazali mówić…
- O czym
zakazali? Jacy lekarze? Przecież ja jestem zupełnie zdrowa! Gdzie ja jestem?
Gdzie jest Zosia, Jędruś, Jagódka? Co zrobiłeś z moimi dziećmi?!
...Znowu zawirowało jej w głowie. Znowu cienie
zabrały ją ze sobą w mglistą otchłań. Krzyczała, że nie chce już tam wracać, że
musi do domu, do dzieci, ale cienie nie słuchały jej wcale i owijały ją
mglistym szalem zapomnienia…
Ocknęła się kilka
dni potem. Zupełnie przytomna znowu ujrzała przy sobie tego mężczyznę –
Walusia…
- Waluś! Jak Ty
posiwiałeś! – zawołała – Jak długo tu leżę? Co się stało?
Waluś ścisnął
mocno jej rękę i powiedział – Lekarze mówili, żebym był ostrożny, że trzeba
poczekać aż dojdziesz do siebie…Wrócimy niedługo do domu, to wszystko Ci
opowiem, Jadwiniu moja najdroższa!
- No to wracajmy!
Dzieci czekają! I wiosna czeka! – szepnęła serdecznie kobieta i z ogromną
czułością pogłaskała stroskane lica męża
Jechali bryczką poprzez brukowane ulice
wielkiego miasta. Mijali bogate kamienice i malutkie domki. Widzieli migające
neonami witryny i błyszczące światła latarni ulicznych. Przejechali przez most
i spoglądali na głęboką, ciemną toń błyszczącej w dole rzeki.
- Dokąd jedziemy
Walenty? – zapytała Jadzia, otulając się ciaśniej wełnianą chustą. Wieczór był
ciepły i pachniało wokół oszałamiająco kwitnącymi właśnie teraz jaśminami i
różami. To już nie była wiosna, ale pełnia wspaniałego lata. Jadzia zrozumiała,
że bardzo długo była chora i przez ten czas wiele rzeczy się na świecie
zmieniło.
- Dzisiaj
przenocujemy u mojej siostry, a jutro z samego rana wyruszymy do domu – odrzekł
Walenty, patrząc z troską na niepewną minę żony.
W odpowiedzi
uśmiechnęła się tylko i przytuliła do niego. Nie chciała teraz już o nic pytać.
Pragnęła tylko znaleźć się w łóżku i odpocząć. Czuła się tak dziwnie zmęczona,
jakby od bardzo dawna oka nie zmrużyła…
Ewelina pościeliła im w gościnnym pokoju i
nie pytając o nic zostawiła małżonków samych. Położyli się w wielkim, obcym
łożu i oboje w tym samym momencie głęboko westchnęli…Niedawna senność gdzieś
przepadła i Jadwiga leżała obok męża, czując między nimi jakieś napięcie i
oczekiwanie. Na co?
Nagle usłyszała
jak jej mąż łka. Przytulił się do niej jak bezradne dziecko i nie mówiąc nic
drżał i płakał coraz głośniej.
- No już,
już…Cichutko, jestem tu mój kochany. Nic złego się nie dzieje. Nigdy już Cię
nie zostawię samego. Nie płacz, mój jedyny… - szeptała, otaczając go ramionami
i scałowując jego łzy z powiek, policzków i wąsów.
- Powiedz mi,
teraz już musisz mi powiedzieć, co się stało Walusiu. To już nie może czekać –
wyszeptała, gdy ucichł i dygotał już tylko w ostatnich wstrząsach łkania.
- Zosia
przybiegła po mnie na pole. Pobiegłem nad rozlewisko. Leżałaś tam nieprzytomna,
krwią brocząca, biała jak ściana. Wziąłem Cię na ręce i jak tylko mogłem
najszybciej zaniosłem do domu. A z ciebie nadal krew tak strasznie ciekła i
ciekła…Rozalka przyprowadziła starą Teklę – znachorkę. A ona obejrzała Cię i
powiedziała, że trzeba jak najszybciej do szpitala, bo ona już nic tu nie może
pomóc.
Rozalka poleciała
do sołtysa, bo tylko on jeden przecież w całej wsi ma telefon. I po godzinie
przyjechała karetka i zabrali Cię taką prawie martwą, taką daleką…
Waluś na chwilę
przerwał opowieść i drżał teraz jak osika, przeżywając na nowo tamte chwile. Jadwiga,
chociaż opowieść dotyczyła przecież niej samej, czuła się tak, jakby była o
kimś obcym. Jak mogła niczego nie pamiętać? Jak mogła narobić wszystkim tyle
kłopotu?
- Lekarze w
szpitalu aż się za głowy chwycili na Twój widok. I powiedzieli, że przy takiej
utracie krwi małe są szanse byś przeżyła. I nawet nie chcieli Cię ratować!
Rozumiesz? Chcieli Cię zostawić żebyś wyzionęła ducha!
Ale ja
krzyczałem, błagałem, prosiłem, groziłem aż w końcu wzięli Cię i do jakichś
rurek podłączyli, do cienkich kabli i przewodów podpięli.
- Dużo krwi Ci
przetoczyli, Jadziu! Ale to pomogło. I przeżyłaś, przeżyłaś, ale dwa miesiące
leżałaś całkiem nieprzytomna, bardziej na tamtym, niż na tym świecie… - szeptał
Walenty, całując ukochaną żonę i przygarniając ją mocno do siebie. Ale ona
wówczas jakby sobie coś uświadomiła. Jakby sobie o czymś przypomniała.
Wyswobodziła się łagodnie z jego objęć a potem usiadła gwałtownie na łóżku i
cicho zapytała:
- A co z
dzieckiem?
- Jeszcze tam,
nad rozlewiskiem urodziłaś ślicznego, ale martwego chłopca. Zosia owinęła go w
swój fartuszek i przyniosła do domu. Następnego dnia kazałem zbić stolarzowi
małą trumienkę i przed wieczorem pochowałem go na naszym starym cmentarzu pod
brzozą…Był tam ze mną tylko ksiądz i Rozalka. Odmówiliśmy razem modlitwy za
wieczne jego odpoczywanie a potem wróciliśmy do domu, do dzieci…
co raz bardziej ta książka mnie wciąga:)
OdpowiedzUsuńA tymczasem jutro koniec!:-)
UsuńI co teraz? Wielka pustka w zyciu, jak opustoszale miejsce pod skora plaskiego brzucha? Pustka, ktorej nie bedzie w stanie juz nic zapelnic. Wyrwa w sercu, niegojaca sie rana, jak na nogach tesciowej. Sa jeszcze inne dzieci, jest przygarnieta Rozalka, maz. To cos odmiennego, bylo, jest. Tamto przepadlo bezpowrotnie i juz nic nie bedzie takie, jak dawniej. Czas sie zatrzymal, ten w srodku. Bo ten inny biegnie dalej swoim rytmem, jakby nic sie nie stalo...
OdpowiedzUsuńI trzeba żyć w tym rozdwojeniu dwóch odmiennych czasów.Żyć,bo życie płynie dalej i ma swoje prawa.Ileż tych ran człowiek ma w sercu, z iloma problemami musi sie w życiu zmierzyc?! I wstaje tak człowiek z każdego prawie upadku i idzie, póki jest dla kogo tak iść...
UsuńJak miło po porannym obrządku usiąść z kawką i ucieszyć się bo jest ciąg dalszy :)))
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że taki smutny, no ale to przecież jest prawdziwe życie. Ja jakoś ostatnio jestem na etapie oglądania filmów na kanale romansowym. Tam zawsze wszystko dobrze się kończy, piękne wnętrza, krajobrazy :)
Żadnej strzelaniny, mordobicia czy wulgarnego słownictwa. I jak się odejdzie od telewizora to też nie wiele się straci z wątka :)))
Ta zima już tak doskwiera, chociaż ja ją lubię, ale pod koniec lutego to już mogłaby odpuścić i chyba podświadomie szukam lata ... bo tam akcja zawsze toczy się podczas pięknej, słonecznej pogody :)))
Niesamowicie ciekawa jestem jak się skończy Twoja powieść.
Dzień dobry Mirko! Ja tez szukam jakiejś odmiany od tej monotonnej codzienności, dlatego własnie przez okragły tydzień pisałam to opowiadanie rzekę, w ten sposób żyjąc trochę życiem moich bohaterów. Bo tam wszystkie pory roku a tu tylko zima i zima...
UsuńU nas znowu sniegu nawaliło i wieje mocno, aż świszcze i dachówkami z łoskotem targa!Z chałupy sie nie chce wyłazić!A przynajmniej dwa razy dziennie przeciez trzeba - do kur! i widzę jeszcze, że Zuzia by chętnie na jakis spacerek poszła...Może sie jakoś zbiorę w sobie i pójdę.
Już jutro ostatnia częśc mej opowieści. Wszystko się kiedyś musi przecież skończyć...
Uściski melancholijne nieco zasyłam!:-))
Witaj,
OdpowiedzUsuńBez odrywania się, przeczytałam te kilka części opowiadania ...urzekły mnie nade wszystko plastyczne opisy przeżyć i emocji... cała historia poprowadzona bardzo ciekawie jak i zaskakująco wciągnęła mnie jak rzadko co:)
Czekam na cd. :)
Serdeczności :)
Witaj Meg!
UsuńBardzo się starałam by opowiedzieć to jak najpełniej, by bohaterzy byli jak najbardziej prawdziwi i wywołujący w czytelnikach zrozumienie dla ich odczuć i emocji.Miło mi, że jakoś mi sie to udało.
Jutro zakończenie - mam nadzieję, że także przypadnie czytelnikom do gustu.
Ciepłe uściski zasyłam!:-)
Oleńko jakże pięknie i smutne Twoje opowiadanie o tak trudnej miłości , która mogła się zdarzyć. Prowadzisz nas niezwykle plastycznie i tak wciągające , ze czyta się chłonąc każde słowo.Pozdrawiam, ściskam sobotnio.
OdpowiedzUsuńJutro postaram się doprowadzić Was do końca tej opowieści.
UsuńDobrej soboty, Alinko!:-))
Olgo dziękuję Ci za Twoją powieść. Wciąga mnie historia Wisinej rodziny.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wciąga. Ale ledwo wciagnęła to sie skończy...Życie też ledwo nas wciąga, to przemija. Zawsze zbyt szybko.
UsuńUściski ciepłe zasyłam!:-))
Ale potrafisz zafundować im losy, droga autorko! :) To niezwykle trudne doświadczenie, po nim można albo się załamać, albo zacząć doceniać jeszcze bardziej życie... :)
OdpowiedzUsuńMyślę podobnie i chyba ta druga opcja jest mi bliższa...
UsuńUściski Aniu!:-)
:(((((( to mnie przerasta:( Proszę o coś optymistycznego. Może nastanie 7 lat tłustych?
OdpowiedzUsuńJuż teraz poleci do końca...
UsuńPozdrowienia zasyłam!:-))
Olu, Twoje opowiadanie wywoluje we mnie tyle emocji, ze nie wiem co napisac.
OdpowiedzUsuńMasz talent dziewczyno, bardzo wzruszajaca opowiesc.
Strasznie się ciesze, że potrafię w ludziach wywołać emocje, jakos ich poruszyć tym, co piszę. Pierwszym moim czytelnikiem zawsze jest Cezary i nie raz widziałam na jego twarzy ogromne wzruszenie...
UsuńOlu jeszcze!
OdpowiedzUsuńMówisz - masz!:-)
Usuń