sobota, 23 lutego 2013

Jadwiga z Modrzewiowej doliny, cz.6 - "Otchłań"



  
  …Biegła po śniegu. Była radosna, swobodna, skoczna jak sroczka. Gdzieś zgubiła rękawiczki i teraz zziębniętymi dłońmi ocierała kapiący nos. Przed nią biegły siostry. Widziała ich sylwetki, jak oddalały się coraz bardziej. Okutane w wiele warstw chust dziewczynki. Śmiały się i skakały tak jak ona…
Nagle upadła i nastała głucha cisza. Znikły siostry, oddalił się śnieżny świat. Leżała w białej pościeli i było jej bardzo zimno. Drżała. Dygotała. Próbowała rozejrzeć się dookoła, lecz spośród wszystkich tych ruchomych cieni nie potrafiła rozróżnić nikogo znajomego.
   Stała przy niej jakaś staruszka i pomarszczoną dłonią gładziła jej twarz. Nic nie mówiła tylko delikatnie głaskała jej policzki i płakała a przy tym wciąż pokasływała…A potem wyciągnęła z gęstwiny swych spódnic stary zeszyt z rysunkami Jadzi.  Ten sam, który dziewczyna owijała kiedyś błękitną chustą. A zeszyt ten łopotał swymi stronicami, odfruwał, nie dał się pochwycić i jak gołąb zniknął za oknem. Staruszka, widząc to zapłakała, rozkaszlała się gwałtownie a potem ucichła i rozmyła się nagle w niewyraźny, ciemny kształt, wtapiając się w mrok. Kim była ta stara kobieta? Dlaczego płakała?
   Jadwinia była w krainie cieni. Sama jak cień – niewidzialna i głuchoniema, choć wołała z całej siły: „Przykryjcie mnie! Zimno! Lodowato! Dajcie pić! Coś ciepłego, proszę!”
Ale cienie przesuwały się obok, nie dostrzegając jej błagań i nie reagując na szept. I spadała gdzieś głęboko. W samą otchłań niezgłębionych czeluści piekielnych. Tam wściekły żar brał ją we władanie i nie pozwalał odetchnąć, wysuszał usta i toczył z niej kulę ognia. Toczyła się tak i toczyła w ciemność i w jasność. Poprzez czasy i bezczasy. Bezbronna. Zagubiona w krainie obcych dźwięków. Zgrzytliwych słów...
   Słyszała, jak ktoś mówił: - „Trzeba czekać. Nie wiadomo, ile to potrwa. Bywa, że pacjenci nigdy nie wychodzą ze śpiączki…”
- O kim oni mówią? Kim oni są? – ledwo te pytania przeleciały jej przez głowę już znikały zagłuszone poszumem ptactwa, które ogarniało ją swoją trzepoczącą chmarą i zabierało ze sobą na podniebne podróże. Teraz była kormoranem i spoglądała na swoich pobratymców z radością i wiarą. Poleci z nimi gdziekolwiek! Tak dobrze czuć ten wiatr i przestrzeń! Tak dobrze nie pamiętać!
- O czym nie pamiętać? O kim zapomniała? – dręczące myśli znów oblegały ją jak dokuczliwe pchły. Skakały po niej nie dając chwili wytchnienia. Śmiały się w jej głowie piskliwymi, ostrymi jak kawałki szkła głosikami.
- Zosia, Jagódka, Jędruś! – coś w niej krzyczało rozpaczliwie, lecz co oznaczały te imiona?
- Co tam w domu? Czy mama już zagoniła krowy z pastwiska? Czy tatce nie trzeba pomóc w stajni?
- Mamo, matusiu! Tak mi zimno! Dajcie mi jakąś pierzynę! Mleka gorącego mi dajcie!
   Matka stała obok niej i głaskała jej rozpaloną głowę. Patrzyła w jej nieprzytomne oczy i mówiła do siedzącego obok ojca – Źle z nią, mój mężu! Chyba się nie wyliże!
- Jadziu, Jadziu! Już świt, wstawaj! Biegniemy na łąkę! Skowronki śpiewają, niezapominajki kwitną! Zobacz jak wysoko już słonko na niebie! – wołały jej siostry i ciągnęły ją ze sobą a ona opierała się z całych sił i wołała – Ale gdzie Zosia, gdzie moja Zosia?! Zosiu!!!

   Ktoś siedział przy łóżku i delikatnie gładził jej dłoń. Otworzyła oczy. Zobaczyła obok nieznajomego, szpakowatego mężczyznę, wpatrującego się z natężeniem w jej twarz i uśmiechającego się przez łzy.
- Obudziłaś się? Nareszcie! – westchnął ten człowiek i poczuła, że skądś jednak zna tego mężczyznę. Tylko skąd?
- Dwa miesiące czekałem, byś otworzyła oczy! Wszyscy już myśleli, że odeszłaś na zawsze, ale ja wierzyłem. Wierzyłem, że wrócisz Jadziu moja ukochana! – szeptał ten mężczyzna a jej nagle zaświtało w głowie jego imię – Waluś! Skąd go zna? Kim on dla niej jest?
-Siostro! Siostrzyczko! – wołał ten mężczyzna – Moja żona jest przytomna! To cud, prawdziwy cud!
   O czym ten człowiek mówi? Jaka żona? Jakie dwa miesiące? A gdzie jest Zosia…?
Zosia, córeczka…Modrzewie, kormorany, brzoza….Jaki dziwnie płaski ma brzuch? Dlaczego on jest taki pusty? Gdzie jest dziecko?!
- Gdzie jest moje dziecko? ! – wykrzyknęła nagle ochrypłym głosem i zupełnie przytomnie spojrzała na siedzącego przy niej mężczyznę. Ten zmarszczył się, spuścił głowę i nie umiał przez dłuższą chwilę wydusić z siebie ani słowa. A potem wyszeptał cicho:
- Lekarze zakazali mówić…
- O czym zakazali? Jacy lekarze? Przecież ja jestem zupełnie zdrowa! Gdzie ja jestem? Gdzie jest Zosia, Jędruś, Jagódka? Co zrobiłeś z moimi dziećmi?!

   ...Znowu zawirowało jej w głowie. Znowu cienie zabrały ją ze sobą w mglistą otchłań. Krzyczała, że nie chce już tam wracać, że musi do domu, do dzieci, ale cienie nie słuchały jej wcale i owijały ją mglistym szalem zapomnienia…

Ocknęła się kilka dni potem. Zupełnie przytomna znowu ujrzała przy sobie tego mężczyznę – Walusia…
- Waluś! Jak Ty posiwiałeś! – zawołała – Jak długo tu leżę? Co się stało?

Waluś ścisnął mocno jej rękę i powiedział – Lekarze mówili, żebym był ostrożny, że trzeba poczekać aż dojdziesz do siebie…Wrócimy niedługo do domu, to wszystko Ci opowiem, Jadwiniu moja najdroższa!
- No to wracajmy! Dzieci czekają! I wiosna czeka! – szepnęła serdecznie kobieta i z ogromną czułością pogłaskała stroskane lica męża

  Jechali bryczką poprzez brukowane ulice wielkiego miasta. Mijali bogate kamienice i malutkie domki. Widzieli migające neonami witryny i błyszczące światła latarni ulicznych. Przejechali przez most i spoglądali na głęboką, ciemną toń błyszczącej w dole rzeki.
- Dokąd jedziemy Walenty? – zapytała Jadzia, otulając się ciaśniej wełnianą chustą. Wieczór był ciepły i pachniało wokół oszałamiająco kwitnącymi właśnie teraz jaśminami i różami. To już nie była wiosna, ale pełnia wspaniałego lata. Jadzia zrozumiała, że bardzo długo była chora i przez ten czas wiele rzeczy się na świecie zmieniło.
- Dzisiaj przenocujemy u mojej siostry, a jutro z samego rana wyruszymy do domu – odrzekł Walenty, patrząc z troską na niepewną minę żony.
W odpowiedzi uśmiechnęła się tylko i przytuliła do niego. Nie chciała teraz już o nic pytać. Pragnęła tylko znaleźć się w łóżku i odpocząć. Czuła się tak dziwnie zmęczona, jakby od bardzo dawna oka nie zmrużyła…

   Ewelina pościeliła im w gościnnym pokoju i nie pytając o nic zostawiła małżonków samych. Położyli się w wielkim, obcym łożu i oboje w tym samym momencie głęboko westchnęli…Niedawna senność gdzieś przepadła i Jadwiga leżała obok męża, czując między nimi jakieś napięcie i oczekiwanie. Na co?
Nagle usłyszała jak jej mąż łka. Przytulił się do niej jak bezradne dziecko i nie mówiąc nic drżał i płakał coraz głośniej.
- No już, już…Cichutko, jestem tu mój kochany. Nic złego się nie dzieje. Nigdy już Cię nie zostawię samego. Nie płacz, mój jedyny… - szeptała, otaczając go ramionami i scałowując jego łzy z powiek, policzków i wąsów.
- Powiedz mi, teraz już musisz mi powiedzieć, co się stało Walusiu. To już nie może czekać – wyszeptała, gdy ucichł i dygotał już tylko w ostatnich wstrząsach łkania.

- Zosia przybiegła po mnie na pole. Pobiegłem nad rozlewisko. Leżałaś tam nieprzytomna, krwią brocząca, biała jak ściana. Wziąłem Cię na ręce i jak tylko mogłem najszybciej zaniosłem do domu. A z ciebie nadal krew tak strasznie ciekła i ciekła…Rozalka przyprowadziła starą Teklę – znachorkę. A ona obejrzała Cię i powiedziała, że trzeba jak najszybciej do szpitala, bo ona już nic tu nie może pomóc.
Rozalka poleciała do sołtysa, bo tylko on jeden przecież w całej wsi ma telefon. I po godzinie przyjechała karetka i zabrali Cię taką prawie martwą, taką daleką…

   Waluś na chwilę przerwał opowieść i drżał teraz jak osika, przeżywając na nowo tamte chwile. Jadwiga, chociaż opowieść dotyczyła przecież niej samej, czuła się tak, jakby była o kimś obcym. Jak mogła niczego nie pamiętać? Jak mogła narobić wszystkim tyle kłopotu?

- Lekarze w szpitalu aż się za głowy chwycili na Twój widok. I powiedzieli, że przy takiej utracie krwi małe są szanse byś przeżyła. I nawet nie chcieli Cię ratować! Rozumiesz? Chcieli Cię zostawić żebyś wyzionęła ducha!
Ale ja krzyczałem, błagałem, prosiłem, groziłem aż w końcu wzięli Cię i do jakichś rurek podłączyli, do cienkich kabli i przewodów podpięli.
- Dużo krwi Ci przetoczyli, Jadziu! Ale to pomogło. I przeżyłaś, przeżyłaś, ale dwa miesiące leżałaś całkiem nieprzytomna, bardziej na tamtym, niż na tym świecie… - szeptał Walenty, całując ukochaną żonę i przygarniając ją mocno do siebie. Ale ona wówczas jakby sobie coś uświadomiła. Jakby sobie o czymś przypomniała. Wyswobodziła się łagodnie z jego objęć a potem usiadła gwałtownie na łóżku i cicho zapytała:
- A co z dzieckiem?

- Jeszcze tam, nad rozlewiskiem urodziłaś ślicznego, ale martwego chłopca. Zosia owinęła go w swój fartuszek i przyniosła do domu. Następnego dnia kazałem zbić stolarzowi małą trumienkę i przed wieczorem pochowałem go na naszym starym cmentarzu pod brzozą…Był tam ze mną tylko ksiądz i Rozalka. Odmówiliśmy razem modlitwy za wieczne jego odpoczywanie a potem wróciliśmy do domu, do dzieci…



20 komentarzy:

  1. co raz bardziej ta książka mnie wciąga:)

    OdpowiedzUsuń
  2. I co teraz? Wielka pustka w zyciu, jak opustoszale miejsce pod skora plaskiego brzucha? Pustka, ktorej nie bedzie w stanie juz nic zapelnic. Wyrwa w sercu, niegojaca sie rana, jak na nogach tesciowej. Sa jeszcze inne dzieci, jest przygarnieta Rozalka, maz. To cos odmiennego, bylo, jest. Tamto przepadlo bezpowrotnie i juz nic nie bedzie takie, jak dawniej. Czas sie zatrzymal, ten w srodku. Bo ten inny biegnie dalej swoim rytmem, jakby nic sie nie stalo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I trzeba żyć w tym rozdwojeniu dwóch odmiennych czasów.Żyć,bo życie płynie dalej i ma swoje prawa.Ileż tych ran człowiek ma w sercu, z iloma problemami musi sie w życiu zmierzyc?! I wstaje tak człowiek z każdego prawie upadku i idzie, póki jest dla kogo tak iść...

      Usuń
  3. Jak miło po porannym obrządku usiąść z kawką i ucieszyć się bo jest ciąg dalszy :)))
    Szkoda tylko, że taki smutny, no ale to przecież jest prawdziwe życie. Ja jakoś ostatnio jestem na etapie oglądania filmów na kanale romansowym. Tam zawsze wszystko dobrze się kończy, piękne wnętrza, krajobrazy :)
    Żadnej strzelaniny, mordobicia czy wulgarnego słownictwa. I jak się odejdzie od telewizora to też nie wiele się straci z wątka :)))
    Ta zima już tak doskwiera, chociaż ja ją lubię, ale pod koniec lutego to już mogłaby odpuścić i chyba podświadomie szukam lata ... bo tam akcja zawsze toczy się podczas pięknej, słonecznej pogody :)))
    Niesamowicie ciekawa jestem jak się skończy Twoja powieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry Mirko! Ja tez szukam jakiejś odmiany od tej monotonnej codzienności, dlatego własnie przez okragły tydzień pisałam to opowiadanie rzekę, w ten sposób żyjąc trochę życiem moich bohaterów. Bo tam wszystkie pory roku a tu tylko zima i zima...
      U nas znowu sniegu nawaliło i wieje mocno, aż świszcze i dachówkami z łoskotem targa!Z chałupy sie nie chce wyłazić!A przynajmniej dwa razy dziennie przeciez trzeba - do kur! i widzę jeszcze, że Zuzia by chętnie na jakis spacerek poszła...Może sie jakoś zbiorę w sobie i pójdę.

      Już jutro ostatnia częśc mej opowieści. Wszystko się kiedyś musi przecież skończyć...
      Uściski melancholijne nieco zasyłam!:-))

      Usuń
  4. Witaj,
    Bez odrywania się, przeczytałam te kilka części opowiadania ...urzekły mnie nade wszystko plastyczne opisy przeżyć i emocji... cała historia poprowadzona bardzo ciekawie jak i zaskakująco wciągnęła mnie jak rzadko co:)
    Czekam na cd. :)
    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Meg!
      Bardzo się starałam by opowiedzieć to jak najpełniej, by bohaterzy byli jak najbardziej prawdziwi i wywołujący w czytelnikach zrozumienie dla ich odczuć i emocji.Miło mi, że jakoś mi sie to udało.
      Jutro zakończenie - mam nadzieję, że także przypadnie czytelnikom do gustu.
      Ciepłe uściski zasyłam!:-)

      Usuń
  5. Oleńko jakże pięknie i smutne Twoje opowiadanie o tak trudnej miłości , która mogła się zdarzyć. Prowadzisz nas niezwykle plastycznie i tak wciągające , ze czyta się chłonąc każde słowo.Pozdrawiam, ściskam sobotnio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jutro postaram się doprowadzić Was do końca tej opowieści.
      Dobrej soboty, Alinko!:-))

      Usuń
  6. Olgo dziękuję Ci za Twoją powieść. Wciąga mnie historia Wisinej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wciąga. Ale ledwo wciagnęła to sie skończy...Życie też ledwo nas wciąga, to przemija. Zawsze zbyt szybko.
      Uściski ciepłe zasyłam!:-))

      Usuń
  7. Ale potrafisz zafundować im losy, droga autorko! :) To niezwykle trudne doświadczenie, po nim można albo się załamać, albo zacząć doceniać jeszcze bardziej życie... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę podobnie i chyba ta druga opcja jest mi bliższa...
      Uściski Aniu!:-)

      Usuń
  8. :(((((( to mnie przerasta:( Proszę o coś optymistycznego. Może nastanie 7 lat tłustych?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już teraz poleci do końca...
      Pozdrowienia zasyłam!:-))

      Usuń
  9. Olu, Twoje opowiadanie wywoluje we mnie tyle emocji, ze nie wiem co napisac.
    Masz talent dziewczyno, bardzo wzruszajaca opowiesc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się ciesze, że potrafię w ludziach wywołać emocje, jakos ich poruszyć tym, co piszę. Pierwszym moim czytelnikiem zawsze jest Cezary i nie raz widziałam na jego twarzy ogromne wzruszenie...

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost