Kilka miesięcy potem, gdy Jadwiga była już w
bardzo widocznej ciąży Walenty zaczął na dłużej znikać z domu. Znowu przyzywały
go jego kawalerskie upodobania. Chodził nie wiadomo gdzie i czasami wracał dopiero
przed brzaskiem, waląc się do łóżka bez słowa, obejmując żonę mocno i zionąc na
nią zapachem najgorszej gorzałki. Potem spał aż do południa a ciężarna Jadzia
sama uwijała się po gospodarstwie, nie mając nikogo do pomocy. Teściowa rzadko
teraz wychodziła ze swej izby. Wprost o mdłości przyprawiał ją widok wielkiego
brzucha synowej. Był dla niej widocznym dowodem przewagi, znienawidzonej przez
nią młodej kobiety. Czuła się odrzucona i zdetronizowana, chociaż Jadwiga nadal
starała się, jak tylko umiała najlepiej, by dogodzić matce, usługiwać jej i
pielęgnować staruszkę w chorobie. Nigdy jednak nie usłyszała od niej choćby
jednego, dobrego słowa. Na widok Jadzi Rozalia robiła zawsze niechętną, zaciętą
minę i mówiła tylko to, co uważała za konieczne. A były to wieczne narzekania
na złą kuchnię synowej, na jej panoszenie się, na zaprowadzenie w obejściu
nowych porządków. Na domiar złego teściowa zauważyła, że Jadwiga lubi
wieczorami coś bazgrać w jakimś zeszyciku i pewnego dnia, gdy synowa zajęta
była wieczornym udojem krów Rozalia zakradła się do alkowy młodych i ze skrzyni
Jadzi wydobyła schowany tamże zeszyt. Na widok rysuneczków zaśmiała się
pogardliwie a potem w przypływie złości po prostu wrzuciła kajecik do pieca…
Jadzia jeszcze tego samego dnia domyśliła
się, że to matka męża ukradła jej własność. Zobaczyła swoje rzeczy w skrzyni
rozgrzebane i rozrzucone byle jak a niebieska chustka, którą zawsze owijała
zeszyt leżała porzucona na podłodze. Dostrzegła też tryumfalny błysk w oczach
teściowej, gdy przed snem poszła zmienić jej opatrunki na nogach. Jakże chętnie
wypłakałaby się teraz w ramionach męża! Ale nie mogła tego zrobić, gdyż Walusia
znowu w domu nie było. Ich ogromne łoże stało puste i zimne a ona z trudem się
położyła, niezdarnie układając się na boku i cicho jęcząc, bo coś zakłuło ją
mocno w brzuchu.
- Żeby tylko z
dzieciątkiem było wszystko w porządku! – pomyślała z nagłym lękiem - Żebym
tylko nie była w domu z Rozalią sama, gdy się już wszystko zacznie…
Kilka dni potem, tuż przed Bożym Narodzeniem
chwyciły ją pierwsze bóle. Na szczęście mąż był wówczas przy niej, więc zaraz
zaprzągł wóz i pojechał do sąsiedniej wsi po mieszkającą tam akuszerkę.
Przywiózł ją ze sobą akurat na czas. Jadwiga klęczała przy łóżku i cicho
jęczała, zaciskając mocno nogi, bo dziecko mocno już pchało się na świat.
Urodziła śliczną,
miedzianowłosą dziewczynkę, która swym krzykiem wypełniła z miejsca cały dom a
rodziców ogarnęło wielkie wzruszenie i zachwyt nad tą maleńką, powstałą z nich
dwojga istotką. Walenty tulił dziecko serdecznie i patrzył na swą zmęczoną, ale
bardzo szczęśliwą zonę z czułością i pokorą. Nagle poczuł wyrzuty sumienia, że
tak ją ostatnio zaniedbywał i postanowił sobie, iż odtąd każdą chwilę będzie
spędzał z żoną i córką.
Ale jego
postanowienie trwało niecałe dwa miesiące i gdy po tym czasie zapragnął kochania
się z nią, a ona, wciąż obolała i zmęczona odmówiła zdenerwował się i wybiegł z
domu. Był mroźny luty i Jadwiga wybaczyć sobie nie mogła, że tak z nim
postąpiła.
- Trzeba było
pozwolić, wycierpieć swoje, byleby w domu został – myślała kołysząc małą Zosię
w ramionach i spoglądając z trwogą w ciemne, pokryte gwiazdkami mrozu okno.
- Chłop swoje
potrzeby ma i lepiej, by je zaspokajał w domu a nie u obcych bab – robiła sobie
nadal wyrzuty i płakała z bezradności, zdając sobie sprawę, dokąd mógł pójść
jej mąż.
To Rozalia nie omieszkała uświadomić ją w
tym względzie. Jakiś miesiąc po porodzie, gdy Walenty poszedł wydoić rano krowy
i nakarmić świnie a Jadwiga siedziała właśnie przy piecu, karmiąc piersią
córeczkę, naraz do izby weszła o lasce teściowa. Sapiąc głośno usiadła na
stołku i bez słowa wpatrzyła się w synową i dziecko.
- Czy myślisz, że
mój syn zawsze Cię będzie kochał? – zapytała nagle, zerkając z niechęcią na
miedziane loki wnuczki.
- O co matuli
znowu chodzi? – szepnęła Jadwiga i spojrzała spłoszona na zaciętą minę
Rozalii.
- Jak to o co? To
nie wiesz, że Twój mąż ma kochanicę we wsi? To nie wiesz, gdzie po nocach łaził?
– odrzekła z satysfakcją stara kobieta i syknęła, bo zapiekły ją mocno nowe
rany na łydkach.
- A jeśli nawet
tak jest, to po co matka mi to mówi? – powiedziała z przykrością Jadzia i
ucałowała główkę Zosi.
- Powinnaś wiedzieć!
A jak skończy z tą dziewuchą, to będzie miał następną! Zawsze taki był. Toś nie
słyszała o tym, idąc za niego za mąż?
- Nie, nie
słyszałam. I nie chcę o tym słyszeć! – zawołała z rozpaczą Jadwiga, budząc tym
niechcący córeczkę. A potem tuląc mocno dziecko do siebie i osłaniając je przed
złym wzrokiem teściowej wybiegła z izby, natykając się w drzwiach na rumianego
od mrozu Walentego.
- Co się stało?
Czy z dzieckiem coś złego? – zapytał trwożnie, wstrząśnięty widokiem jej pełnej
cierpienia twarzy.
- Matki swojej
się zapytaj! – wykrzyknęła ochryple – I zostaw mnie w spokoju!
Schowała się z
Zosią w alkowie i tam drżąca od gniewu i bezsilności stanęła przy oknie,
spoglądając na pokryty śniegiem las modrzewiowy. Kiedyś tak jej się tutaj
podobało a teraz wszystko zdawało się obce, brzydkie, niemiłe. Zatęskniła do
swoich pól i wzgórz. Zapragnęła wrócić do chaty rodziców i wtulić się w kogoś
bliskiego…Ale przecież dom rodzinny stał teraz pusty i nikt tam na nią nie
czekał.
W tym czasie Walenty odbywał z matką trudną
rozmowę. Jedną z wielu, jakie przyjdzie mu jeszcze odbyć, ale jak zwykle
zakończoną bez najmniejszego porozumienia i życzliwości z jej strony.
- Czy matka
naprawdę nie chce bym był szczęśliwy? Musicie to wszystko matko niszczyć? –
mówił podniesionym głosem, chodząc nerwowo po izbie.
- Synku! Jak
możesz tak mówić!? Mlekiem Cię swoim wykarmiłam, do łona tuliłam a Ty mi się
teraz tak odwdzięczasz? – żaliła się Rozalia, pociągając nosem i patrząc z
wyrzutem na syna.
- Ja Cię matulu
poważam i oboje z Jadwigą staramy się o matkę dbać, jak tylko można najlepiej.
Czy to tak trudno zauważyć? Czy może matka nie chce tego widzieć? – krzyczał
wzburzony, szukając po kredensie schowanej tam flaszki wódki.
- Nikt mnie w tym
domu nie rozumie! Chcecie, bym jak pies zdechła i nie robiła Wam już kłopotu! –
narzekała staruszka, czerpiąc dziwaczną przyjemność ze wzburzenia syna.
- A skoro matce
tu u nas tak źle, to czemu nie pojedzie na jakiś czas do Eweliny? Z tego, co
pamiętam, moja siostra nieraz matkę do siebie zapraszała! – odważył się
powiedzieć na głos to, o czym od dłuższego już czasu rozmyślał. Jego siostra
mieszkała w kamienicy w mieście. Wydała się za urzędnika z powiatu
i nieźle jej się wiodło. Na pewno umiałaby zadbać o matkę a przede wszystkim
dać jemu i Jadwidze na jakiś czas odetchnąć od nieznośnego towarzystwa Rozalii.
- Ja tam nigdzie
się nie wybieram! Tu jest moja ojcowizna i tu aż do śmierci zostanę! – zawołała
z oburzeniem staruszka i jak tylko umiała najszybciej wytoczyła swe tęgie ciało
z izby kuchennej.
Walenty został sam i znalazłszy wreszcie
upragnioną butelkę pociągał z niej raz za razem tęgie łyki, przynoszącej
ukojenie gorzałki. Potem, już rozluźniony poszedł do żony i córeczki aby
pokajać się za swoje i matczyne grzechy i obiecać, że odtąd wszystko już będzie
w porządku i żadna przykrość Jadwigi w tym domu nie spotka.
Ale w marcu, jak to w marcu na cały świat
naszło wiosenne ożywienie i miłosne opętanie. Kotki miauczały, wyginając nocą
swe łaknące zaspokojenia ciała. A chłopaki z dziewczynami gziły się po
stodołach, chichocąc i baraszkując aż do świtu. Także i Walentego ciepły czas z
domu wyganiał. Znowu przepadał gdzieś na całe dnie i noce. Znowu wracał, pełen
wyrzutów sumienia i źdźbeł siana we włosach…
A czując, jak
jest nie w porządku wobec Jadzi, wiedząc że okrucieństwem byłoby zostawianie
gospodarstwa na jej tylko głowie, zatrudnił do pomocy dziewkę i parobka.
Jadzia wcale nie poczuła się z tego powodu
lepiej. Cóż jej było po tych obcych ludziach, kręcących się po chałupie, gdy
nie było do kogo się przytulić ani z kim pogadać? Czuła się straszliwie samotna
i gdyby nie Zosia uciekłaby z Modrzewiowej doliny byle dalej od tego pełnego
zgryzot miejsca.
Latem wybrała się z dzieckiem na rękach do
odległego o dwa stajania sklepiku. Miała ochotę odetchnąć innym powietrzem,
zapomnieć o codziennych problemach, spotkać jakichś sympatycznych, rozmownych
ludzi.
Wymieniła parę
życzliwych słów ze sklepową. Kupiła kawę zbożową i cukier. A gdy już miała
wychodzić ze sklepu, ktoś nagle zagadnął ją w dziwny sposób.
- I jak tam się
miewa Rozalia? Nie wspomina czasami o mnie? – zapytała młoda, pszenicznowłosa
kobieta, która stanęła tuż za Jadzią, zerkając zza jej ramienia na śpiącą
Zosię.
- A o kim miałaby
wspominać? Ja nie wiem, kim Wy kumo jesteście – odrzekła Jadwiga, spoglądając z
niepokojem w oczy nieznajomej kobiety i kryjąc przed wścibskim spojrzeniem twarzyczkę śpiącej Zosi.
Tamta zaśmiała się tylko i pociągnęła
Jadzię, by wyszła z nią przed sklep. Tam, w błocie kucała kilkuletnia,
rudowłosa dziewczynka, bardzo kogoś Jadwidze przypominająca.
- To ja miałam
zostać synową Rozalii! Na pewno razem byśmy się jakoś dogadały. Kiedyś bardzo
sprzyjała mnie i Walusiowi! – wypaliła nieznajoma i zawołała do bawiącego się
błotem dziecka:
- A choć tu
Rozalka i przywitaj się z siostrzyczką!
Jadwigę w tej
chwili oblał zimny pot a na twarz wystąpił gorący rumieniec. Ubłocona
dziewczynka popatrzyła na nią wielkimi, piwnymi oczami jej męża a potem
podeszła do obu kobiet, ni z tego ni z owego pytając:
- To ja mam dwie
mamusie?
Jadwiga zadrżała
i nie umiejąc głosu z siebie wydobyć, po prostu odwróciła się i biegiem, z
dzieckiem na rękach ruszyła w drogę powrotną do domu, słysząc za sobą śmiech
tamtej kobiety i dźwięczny głosik rudowłosej dziewczynki.
Pierwszą osoba,
którą spotkała po wejściu do domu była Rozalia, zerkająca na nią z podejrzliwą
ciekawością:
- A Ty, czego tak
lecisz? Diabła we wsi spotkałaś, czy co?! – gonił ją szyderczy śmiech
teściowej.
Jadwiga ułożyła
Zosię w łóżeczku a potem jak burza wybiegła z chaty, chcąc jak najszybciej odszukać męża. Oczywiście niegdzie nie mogła go znaleźć. Nie było go w stodole,
ani w stajni. W drewutni przy układaniu bali drewna jesionowego
uwijał się parobek. Na polu hulał wiatr i kłosy dojrzałego żyta uginały się z głośnym,
pełnym poddania poszumem. Jaskrawożółty rzepak i wyglądające spoza niego łany maków układały się w kolorowy, uczuciami tętniący pejzaż.
Coś ją natchnęło,
by pobiec do modrzewiowego lasu. O tej porze roku był on pełen miękkiej,
ścielącej się wszędzie trawy i pachniało w nim oszałamiająco igliwiem i
grzybami. Po jakimś czasie Jadzia zobaczyła słoneczną polankę a na niej szałas
pasterski. Z szałasu dobiegały jakieś śmiechy i szepty. Jadwiga już wiedziała
co, a raczej kogo tam znajdzie, ale czuła dziwną potrzebę by wejść tam i na
własne oczy przekonać się o tym, czego do tej pory tylko się domyślała, lecz
czego tak naprawdę nie chciała przyjąć do wiadomości.
Skradając się
podeszła bliziutko i przez prześwitujące gałązki brzozy, z której zbudowany był
szałas zajrzała do środka.
Zobaczyła
leżącego na suchych liściach Walentego i dosiadającą go okrakiem zupełnie nagą,
czarnowłosą Wiśkę, dwudziestoletnią córkę sąsiada. Oboje półprzytomni, spoceni
i najwyraźniej bardzo szczęśliwi falowali w jednym rytmie
sapiąc, jęcząc i chichocąc na zmianę. Obok nich leżała porzucona biała koszula
Wiśki i jasne portki mężczyzny…
Jadzia wpadła w istny szał. Złapała jakiś
patyk i krzycząc zaczęła nim okładać dziewczynę i męża.
- Jak zwierzęta! Jak zwierzęta się tu gżą!
Wynoście się stąd! Bo pozabijam! Zatłukę jak psy bez litości!
Wiśka zapiszczała
przeraźliwie i okrywając się byle jak swoją koszulą zwiała, co sił w nogach,
oglądając się raz po raz z przerażeniem na wściekłą Jadwigę.
Tamta rozjuszona
nie przestawała okładać swego wiarołomnego męża, który skulony i dziwnie pokorny
bez sprzeciwu przyjmował jej uderzenia. Skończyła go bić chwilę potem, gdy
patyk się złamał a w niej całkiem złamało się serce i ochota do życia. Upadła
na zdeptaną trawę obok szałasu, twarz ukryła w dłoniach i zaniosła się
strasznym płaczem.
Waluś usiadł obok
niej i cicho pojękując, bo bolały go szramy po żoninych razach, gładził ją po
głowie i szeptał bezradnie – A cichajże Jadziu, cichaj…
A ja myślałam,że Waluś będzie dobrym , kochającym mężem. Jakże się myliłam, biedna Jadzia ile musiała w życiu wycierpieć.Zycie potrafi dokopać.
OdpowiedzUsuńDlaczego dobrzy ludzie zawsze maja pod górę. czekam na ciąg dalszy. Oleńko napiszę dzisiaj do Ciebie, ostatnio gonie w piętkę.Pozdrawiam serdecznie
Podobno los zsyła nam tylko to, co potrafimy znieść. Jadzia, chociaż tak dobra i wrazliwa musi wytrzymać to wszystko i znaleźc sobie jakis sens i napęd do życia. Zresztą, jaką ma alternatywę?
UsuńUściski!:-)
Ja podobnie myslalam, ze Walus sie przy Jadzi ustatkuje. Ale pewnie byloby za slodko, zreszta, czego mozna sie spodziewac po jurnym chlopie? I jeszcze ta przeurocza tesciowa pod jednym dachem.
OdpowiedzUsuńJurny chłop ma swoje prawa, póki młody. Nikt od razu nie zmienia sie w anioła. Wszystko potrzebuje czasu i cierpliwości.
UsuńJednak nikogo nie można zupełnie przekreslać. Póki zycie trwa jest czas na odmiany wewnętrzne i nowe zakręty losu...
No nieeeeeeeeee!
OdpowiedzUsuńCzy to "no nieee" to odzew na niesprawiedliwośc, która spotyka Jadzię, czy sprzeciw wobec urwania sie narracji w tym momencie?
UsuńŻycie pisze zaskakujące scenariusze Zofijanko, a to co tu opisałam nie do końca jest fikcją literacką!Właśnie piszę ciąg dalszy -i muszę Ci się przyznać, że dla mnie samej jest to niezwykłe uczucie - tworzyć coś z niczego a potem przejmować sie losami wymyślonych przecież przez siebie postaci...
Najgorsi są mężczyźni tzw. biabiarze. Nie rozumiem takich gości, ciężkie to przypadki. Na ciąg dalszy czekam z biciem serca...
UsuńCieszę się, że czekasz!:-))
UsuńOch ulżyło mi , że piszesz ciąg dalszy :) Bo nie było cdn. i w sumie po opisie w jaki Waluś żonę na końcu przytulił to można by sobie koniec dopowiedzieć, i żyli długo i szczęśliwie :)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak potoczą się ich losy, stawiam, że Jadzia wróci na ojcowiznę,będzie jej ciężko ale pozna kogoś i wtedy będzie szczęśliwa.
A Waluś niech z mamusią żyje i wspomina dobre czasy ...
Czekam z niecierpliwością.
U nas pada, sypie, kręci śniegiem tak, że świata nie widać :)
Mamy taką zimę, że hej. Dobrze, że do pracy nie muszę "biegać na godzinę" i widzę tylko piękną stronę takiej ilości śniegu :)
Pozdrawiam
Piszę i piszę i już sama nie wiem ile mi tego wyjdzie! Ale jak juz będzie ostateczny finisz to na na koniec napiszę słowo "koniec" żeby nie było żadnych wątpliwości!:-)
UsuńAle wiesz co? Bardzo sie ciesze, że to czytasz Mireczko i komentujesz, no i że jakos Cię ta historia wciągneła! Wielkie dzięki!:-)))))
U nas takze biało sie zrobiło i w sumie to dobrze, bo jeszcze wczoraj była straszna slizgawica i chodzić sie nie dało ani też jeździć. Do wiosny jeszcze trochę czasu zostało, nie ma wiec co sie niecierpliwić. Przyjdzie, jak będzie na nią pora pora! Byleby wcześniej jakieś słonko poświeciło i energii zmruszałym członkom dodało!
Usciski serdeczne zasyłam!:-))
Olgo wspaniała historia i pięknie opisana. Może mogłabyś pomyśleć o druku ? ... ale wracając do opowiadania, przeczytałam przed chwilą na jednym wydechu wszystkie 3 części i bardzo proszę o kontynuację :)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak potoczą się dalsze losy Jadzi i Walusia.
Chciałabym żeby ta historia się dobrze skończyła, Jadzia chyba powinna malować ? a Rozalia może już ma swoje lata i czas jej się powoli kończy ?
Nie oczywiście to żart i nie układam Twoim bohaterom scenariusza, czekam zatem z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Ściskam
Zapomniałam jeszcze napisać że zdjęcie nad potem jest urzekające, kontrast maków i żółci jak dla mnie przepiękny. Chciałabym żeby na mojej łące rosły maki, wysiałam mnóstwo nasion ale nie mają szans.
OdpowiedzUsuńUps. miało być postem, zaśmiecam Wam tu, przepraszam.
OdpowiedzUsuńOch, Magdo! Niesamowita przyjemność sprawiłaś mi swoimi komentarzami. O wiele lepiej mi się pisze wiedząc, że ktoś to czyta i nawet jakoś mu sie to podoba! Dziekuję z całego serca, że przychodzisz tu, nie tylko podczytując, ale i odzywając się do mnie. Bardzo to doceniam!!!
UsuńCo do maków na łące, to wyglądają rzeczywiście przepieknie. Udało nam sie sfotografować je w zeszłym roku w drodze do Sanoka. Tez bym chciała mieć mak u siebie - taki kwitnący i jadalny, ale ponoć uprawa maku jest ścigana z urzędu jako uprawa roslin narkotycznych!!!Sąsiadka-staruszka miała nawet w tym temacie nawet wytoczoną sprawę w sądzie!Moze trzeba mieć jakieś specjalne zezwolenia z setek urzędów? Co za czasy teraz nastały dziwaczne...
I ja Cię ściskam serdecznie i życzę, by Twoja zmora migrenowa uciekła, gdzie pieprz rosnie i więcej już tu nie wracała - a przynajmniej w najblizszej pięciolatce niech zginie, przepadnie. A kysz!!:-)))
Olgo czekam z niecierpliwością na dalszą część tej historii. Lubię opowieści z wsiowym klimatem w tle i z nutką historii. Jakoś potrafię się wczuć w minione lata a oczyma wyobrazi widzę bohaterów, nawet tę ubłoconą rudą dziewczynkę :)
UsuńA maki ? nie myślałam tutaj o uprawie na szeroką skalę, raczej o polnych makach które rosną wśród innych kwiatów i zielska na łące. Nie wiem ... mam takie spostrzeżenia że jeszcze kilka lat temu łąki były bardziej ukwiecone, teraz kolorową łączkę ciężko znalezc.
Coś niedobrego dzieje sie chyba w naturze, bo rzeczywiście jakoś mniej kwiatów na łakach, mniej brzękliwych trzmieli i pszczół, jagodowiska z roku na rok coraz uboższe w owoce. Czyzby uprawa roślin GMO zabijała coś w naturze? A może to te sławetne opryski chemitrails? Smutne to wszystko i dziwne...
UsuńTeż lubię opowieści toczące sie na wsi, a odkąd sama tu mieszkam, to tym bardziej! A więc zabieram sie do pisania, bo nowe pomysły mi sie właśnie w głowie urodziły!:-))
Uprawa maku lekarskiego jest pod kontrolą, bo to z niego produkuję się opium. Inne gatunki maku można uprawiać :)
UsuńDzięki Mireczko za oświecenie mnie w tym względzie. Już teraz rozumiem, że jednak gdzieniegdzie mak rośnie i właścicieli pól sie z tego powodu nie sciga. Ale są po prostu rózne maki...:-))
UsuńCzyżby jednak nie było mojego upragnionego happy endu? :( Łajdak z tego mężczyzny i tyle.
OdpowiedzUsuńAniu - cierpliwości! Historia nadal sie toczy i jak rzeka ma czasem wartki, wzburzony nurt a czasem jest spokojna i ustatkowana...:-))
UsuńMozna powiedziec , samo zycie. Jestem wsciekla na tego Walka, nie wspominajac o jego mamusi.
OdpowiedzUsuńDobrze, ze mam mozliwosc przeczytania calego opowiadania i zaraz bede wiedziala co dalej:)
I pełno było takich chłopów na wsi i takich kobiet, które musiały to znosić. Dzisiaj tez pewnie takich lubieżników mnóstwo, tylko kobiety troszke są inne...
UsuńNo cóż okazał się dobry inaczej,fajna opowieść.
OdpowiedzUsuń