Na wiosnę odbyło się w karczmie na rozstaju
dróg okazałe weselisko Jadwigi i Walentego. Panna młoda wyglądała przepięknie w
bieluśkiej, obszywanej koronką sukni. I wszyscy mówili, jak wielkie szczęście
ma Walenty żeniąc się z dziewczyną prawie połowę młodszą od niego a przy tym
dobrą, pracowitą i rozumną. Ludzie wiedzieli o jego miłosnych sprawkach i w
duchu żałowali nawet Jadźki dla takiego nazbyt gustującego w mocnych trunkach lekkoducha
i lubieżnika. Jednak nikt niczego nie śmiał jej mówić. - Co się ma okazać, to się okaże! – gadały
baby ze wsi i spoglądały na Jadwigę z mieszaniną współczucia i złośliwości.
Jednak przez kilka tygodni po ślubie
panowała w ich małżeństwie niemal całkowita sielanka. Pokochali się mocno i
pasowali do siebie. Oboje wysocy, postawni, pracowici i w siebie jak w obraz
zapatrzeni. Jedyną chmurą na ich niebie była matka Walentego, Rozalia, kobieta
wiecznie na świat obrażona, kłótliwa i szukająca dziury w całym.
Od pierwszego
wejrzenia znienawidziła młodą synową i za wszelką cenę starała się udowodnić
jej, jaką jest niedojdą i głuptasem.
Pierwszy taki przykry incydent między nimi
miał miejsce już miesiąc po ślubie. Rozalia kazała się Walentemu zawieźć do
miasta, do doktora a Jadwidze poleciła, by w tym czasie zrobiła obiad i upiekła
chleb. Jadzia od początku czuła niechęć teściowej do siebie, ale starała się
wszystko bagatelizować i nie skarżyć się, by nie sprawiać przykrości swojemu
ukochanemu Walusiowi. Teraz też zauważyła drwinę i pogardę w oczach Rozalii,
ale w odpowiedzi uśmiechnęła się tylko i odrzekła, że ze wszystkim postara się sprawić.
Największym wyzwaniem był dla niej chlebowy
piec. Ogromna to była budowla, pół kuchni zajmująca i bardzo jakaś w obsłudze
skomplikowana. I tu właśnie leżał pies pogrzebany! Teściowa była pewna, że
synowa sobie z tym piecem nie poradzi. Sama miała z nim kłopoty i chleby, które
piekła były albo niewyrośnięte, albo przypalone. Nikt nigdy teściowej na ten
temat złego słowa nie powiedział, ale ona sama czuła, że dużo jej do
doskonałości brakuje. I oto dzisiaj z pełną premedytacją zażądała od Jadźki przez
nią upieczonego chleba!
Teściowa miała
swą synową za takie łagodne, głupiutkie lelum-polelum. Za pokorne cielę, które
niewiele umie a gdzie je postawić, tam stoi. A tymczasem Jadwiga potrafiła być
twarda i uparta. Wiedziała, że musi udowodnić teściowej, iż nadaje się do bycia
gospodynią oraz żoną jej ukochanego syna. Zdawała też sobie sprawę, że choćby
dała z siebie wszystko, Rozalia i tak tego nie doceni. Dziewczyna była bystrą
obserwatorką a jej milcząca natura nie skrywała wewnątrz pustki lecz dużą
przenikliwość oraz wrażliwość.
Przy piecu - monstrum spędziła godzinę zanim
doszła do tego, co i jak. Rozpaliła w nim jak należy a w tym czasie chleb na
zakwasie rósł sobie spokojnie w ciepłym miejscu. Teraz wzięła się za szykowanie
obiadu. Co tu zrobić, by dogodzić mężowi i teściowej? Może zupę jarzynową, taką,
jak kiedyś robiła jej mama a cała rodzina wręcz za nią przepadała? A na drugie
pierogi ruskie. W ich lepieniu miała długoletnią wprawę. Zawsze robiły je razem
z siostrami, śpiewając przy tym i śmiejąc się serdecznie. Teraz była zdana na
siebie, ale cóż z tego? Podobało jej się to, że może przygotować wszystko sama
i pokazać, że niezła z niej gospodyni.
Pierwsze rozczarowanie – ani w spiżarce ani
w piwniczce nie znalazła żadnych warzyw. Nawet marnej marchewki czy
kapusty! - Dziwne! – pomyślała – Czyżby
nie było już żadnych zapasów od zeszłego lata? Polecę na grządki, może już są
jakieś nadające się do wyrwania marchewki i pietruszki!
Kolejne przykre rozczarowanie! – w tym
gospodarstwie nie istniały grządki z warzywami! Dla potrzeb kuchennych Rozalia
uprawiała tylko ziemniaki i cebulę. Toteż w jej domu na okrągło jadało się
gotowane ziemniaki ze smażoną na słoninie cebulą.
- Biedny Waluś! –
rozmyślała Jadzia – Już ja go teraz dobrze odżywię! Pokażę, co można
przygotować w porządnej kuchni!
I z braku warzyw
zrobiła pyszną kartoflankę doprawioną majerankiem i pieprzem. Na szczęście,
zabrała ze swojego rodzinnego domu trochę przypraw, ogórków kiszonych w
kamionkowych garnkach, miodu z pasieki sąsiada i cały wianuszek czosnku. A więc
teraz to wszystko przyda się jak znalazł! Szybciutko ulepiła pierogi,
doprawiając je po swojemu, na ostro. Chleb piekł się spokojnie i roztaczał swój
wspaniały aromat na całą chałupę. Miała jeszcze czas na posprzątanie w kuchni i
w jadalnej izbie oraz na ładne nakrycie stołu. Pobiegła na pobliską łąkę.
Narwała rumianków i chabrów a potem umieściła je w pękatym, glinianym dzbanie i
ustawiła go na środku stołu. Było pięknie! Teraz nikt jej nie powie, że nie
umie zadbać o dom i męża!
Przed wieczorem furmanka Walentego zajechała
przed dom. Teściowa kwękając i jęcząc zlazła przy pomocy syna z wozu i łypnęła
złym okiem na stojącą w progu chałupy Jadzię. Dziewczynie aż mróz przeszedł po
krzyżu na ten widok, ale szybko pokryła złe wrażenie serdecznym uśmiechem i
rumieńcem szczęścia, gdy Waluś chwycił ją w ramiona i dał jej tęgiego całusa.
- A co tu tak
ładnie pachnie? Co moja żoneczka zgotowała? – pytał, zaglądając serdecznie w
jej oczy i omiatając pożądliwym wzrokiem jej sylwetkę
- A pyszności
same uwarzyłam dla Was mężu! I chlebek dobry upiekłam! Do stołu siadajcie a ja
zaraz wszystko przyniosę!
Rozalia, słysząc
ich rozmowę aż parsknęła ze złości, ale nic nie mówiła, tylko ciężko wtoczyła
się do jadalnej izby i z niechęcią zmełła w ustach jakieś przekleństwo na widok
dzbanka z kwiatami i białych talerzy, stojących na stole.
Tymczasem Jadwiga
wniosła garniec pachnącej wspaniale, gorącej zupy i ostrożnie, by nie poplamić
lnianego obrusa nalała każdemu prawie do pełna. Usiadła obok męża i
niecierpliwie czekając na jakieś słowa uznania z jego strony nie zauważała
dziwnych min teściowej. Tamta czerwieniała i bladła na przemian. Kilka razy
zanurzyła łyżkę w zupie aż w końcu nie wytrzymała i syknęła:
- Ja tego paskudztwa
jeść nie będę! Nie wiem coś Ty tutaj wsypała. Pewnie trutki na szczury. Ale ja
się otruć nie dam! – i Rozalia odsunęła od siebie talerz tak gwałtownie, że aż
zupa rozlała się na obrus a dzbanek z kwiatami przewrócił się i woda spłynęła
po stole prosto na kolana Walentego.
Walenty wstał
szybko i spoglądał ze zdumieniem i irytacją na matkę, nie rozumiejąc zupełnie
jej zachowania.
- Jeśli matce nie
smakuje, to proszę nie jeść, ale według mnie ta zupa jest bardzo dobra i
chciałbym się pożywić w spokoju! – powiedział podniesionym głosem a
jednocześnie popatrzył przepraszająco na żonę. Jadwiga miała oczy pełne łez.
Drżała teraz cała od powstrzymywanego wybuchu płaczu i najchętniej uciekłaby z
izby i zaszyła się w jakimś bezpiecznym, odludnym miejscu. Jednak Waluś
schwycił mocno jej dłoń i nakazał:
- Siedź spokojnie
Jadziu i jedz. Niczym się nie przejmuj. Według mnie ta zupa bardzo ci się udała
i już doczekać się nie mogę na drugie danie, no i na pajdę Twojego chleba ze
smalcem! - powiedział to tonem nie
znoszącym sprzeciwu a jednocześnie serdecznie i pogodnie, więc Jadwidze nie
pozostawało nic innego, jak tylko dokończyć jedzenie zupy, chociaż prawdę
mówiąc, zupełnie jeść się jej odechciało.
Teściowa
tymczasem posapywała wielce wzburzona i z rosnącym gniewem zerkała na bezczelną,
w jej mniemaniu, synową.
- Już ja jej
pokażę, gdzie raki zimują! – obiecywała sobie w duchu – Niech wie, kto w tym
domu jest prawdziwą gospodynią!
Walenty, jak było
do przewidzenia, zachwycił się pierogami i chlebem. Rzeczywiście do tej pory
znał tylko najprostsze, kiepsko doprawione i monotonne posiłki w wykonaniu swej
matki. Nie rozumiał się na kuchennych sprawach, więc nie oponował i godził się
bez szemrania na dotychczasową, monotonną dietę. Zresztą matka zawsze trzymała
dom twardą ręką i kiedyś rządziła ojcem a po jego śmierci synem i córką, która
jak tylko mogła najprędzej za mąż się wydała i wyniosła z domu. Byle dalej od
apodyktycznej, zaborczej matki. Wówczas do dyrygowania pozostał Rozalii jedynie
Waluś i kochając go po swojemu, jemu teraz dotkliwie życie uprzykrzała. Dlatego
tak lubił wymykać się z domu i za dziewkami w wiosce uganiać. Dlatego zbyt
często do kieliszka zaglądał. Teraz jej syn patrzył z podziwem i miłością na
inną kobietę. Rzadko wychodził z chaty,
nareszcie czując się w niej dobrze i spokojnie u boku młodziutkiej żony.
- A
starej matce pozostaje chyba już tylko siedzenie przy piecu i klepanie
paciorków – myślała stara matka paląc papierosa za papierosem i obserwując rosnącą komitywę
między małżonkami – A przecież jestem chora i potrzebuję odrobiny spokoju –
mamrotała sama do siebie, użalając się nad sobą.
Rzeczywiście,
była chora. Miała ropiejące wrzody na nogach, które otwierały się czasami i
dostawała wówczas trudnych do zatamowania krwotoków. Cierpiała też na napadowy kaszel, który omal rozrywał jej płuca oraz silną
neurastenię i nerwicę, a te psychiczne dolegliwości oraz trudny charakter sprawiały,
że jak tylko mogła uprzykrzała życie otoczeniu.
Tymczasem zapadł zmrok. Teściowa poszła do
swojej małej izdebki na spoczynek a młodzi małżonkowie udali się do alkowy. Jak bardzo siebie
teraz potrzebowali! Jak bardzo byli za sobą stęsknieni!
Waluś nieomalże
zdarł ze swej żony przyodziewek i rzucił ją na łóżko. Gwałtowność, żar jego
pieszczot i pocałunków wprost zaparł jej dech. Do tej pory kochali się zawsze
delikatnie i ostrożnie. Doświadczony w miłosnej sztuce mężczyzna nie chciał
zrobić najmniejszej krzywdy swej młodziutkiej, ślicznej żonce, a więc cierpliwie
oswajał ją z sypialnianymi arkanami. Dzisiaj naparł na nią jak burza a ona z
jękiem rozkoszy otworzyła się przed nim i pragnęła, by kochał ją jeszcze
mocniej, jeszcze silniej, jeszcze dłużej! A w bólu, który niechcący jej zadawał
czuła tyle gorącej rozkoszy, tyle szalonej radości i oddania, że raz po raz
szeptała mu tylko do ucha: -Jeszcze, jeszcze Walusiu! Kochaj mnie tak do końca
życia i niech ta chwila nigdy się nie kończy!
I kochali się tak całą noc aż wreszcie
spoceni, obolali i bardzo szczęśliwi zasnęli tuż przed świtaniem a godzinę
potem obudziło ich dziarskie pianie koguta…
Zawsze twierdzilam, ze tesciowa musi byc na 102: sto metrow od domu i dwa metry pod ziemia.
OdpowiedzUsuńNic gorszego nie moze sie przytrafic mlodemu malzenstwu, jak mamuska meza pod jednym dachem.
Wiem cos o tym.
Zgadzam się - przynajmniej na początku młodzi powinni mieszkać razem, bez teściowej, która nawet jak jest aniołem i tak jest tą trzecią, która może zaburzać zgodne i harmonijne pożycie. Ale w życiu, jak w życiu - czasem trzeba mieszkać razem i jakos sie dogadywać. Tyle, że to obie strony powinny sie starać o dobre stosunki i starać sie chociaż odrobinę dostosować do nowej sytuacji.
UsuńProszę, proszę akcja się rozwija...
OdpowiedzUsuńTeściowe w końcu mądrzeją, jak je samotność przyciska.
Olgo, może w pisaniu powieści jesteś równie dobra, jak w pisaniu wierszy, a może jeszcze lepsza...
Zapomniałam dodać,że wątek w alkowie bardzo mi się podoba- działa na wyobraźnię...
UsuńNajgorsze jest to, że ten typ teściowej, chociaż wykazuje cechy jak z banalnego kawału o teściowych, to nie tylko postać literacka, ale często występujaca w rzeczywistości osobowość.Obyśmy my były jak najdalsze od tego "ideału"!
UsuńCieszę sie, że sypialniane igraszki Ci sie podobają Zofijanko. Niechże biedna Jadwiga zazna troche szczęścia z Walusiem, niech odreaguje jakoś te stresy z zrzędliwą teściową!:-))
To ponoć bardzo dobry lek.
UsuńOj, dobry, bo naturalny....!:-)
UsuńTy u mnie a ja u Ciebie na blogu w tym samym czasie! Ot, coś nas do siebie przyciąga, Zofijanko droga!:-))
Oj tak Pani, oj tak....
UsuńI niech się życie toczy
UsuńLipowym, słodkim czarem
Niech nam otwiera oczy
Na cuda niespodziane...:-))
To się ponoć rzadko zdarza, to naprawdę wielka sprawa, że syn wziął stronę żony! Zazwyczaj młodzi żonkosie kompletnie sobie nie radzą w konfliktach najważniejszych kobiet życia.
OdpowiedzUsuńMoj takze bral moja strone, ale tez nie do konca obrocil sie przeciwko matce, bo matka to matka i dobry syn zawsze bedzie ja szanowal.
UsuńTaki facet ma los nie do pozazdroszczenia, miedzy mlotem a kowadlem, obie kocha, a one sie wzajemnie nienawidza.
Codzienne trudne wybory, codzienne frustracje i zgryzoty. Tyle podobieństw i tyle różnic. Każdy musi indywidualnie, po grudzie przechodzić swoje ścieżki i starać sie nie robić krzywdy, tym, których sie kocha, ale nawet niechcący tę krzywdę czyniąc...Jak to w życiu!
Usuńprzeczytałam jednym tchem Olga. Jak Ja lubie twoje pisanie, trochę przypomina mi stylem Orzeszkową a trochę Rodziewiczówne. Pieknie i czekam na dalszy ciag!
OdpowiedzUsuńJejku! Sznupciu miła!Aleś mi miodu w serce wlała! Bardzo cieszą takie pochwały i pobudzają do dalszego pisania.Dziękuję z całego serca!:-)))
UsuńPisz kochana bo Ja tu czekam na dalsze losy..;)
UsuńJuż się robi!!!:-)
UsuńOleńko przeczytałam na jednym wdechu, dziękuję za tę chwilę zamyślenia na tym co napisałaś. Uwielbiam czytać to co piszesz. Masz wielki talent, nie pomyślałaś by wydać opowiadania.
OdpowiedzUsuńJak to dobrze, że Waluś ją tak pokochał , zasługiwała na taka miłość.
Pozdrawiam i całuje .
Miłość, radość, smutek i gorycz zawodu i utraty przeplatają się w tym życiu stale. Na tym chyba w ogóle życie polega!
UsuńBardzo sie cieszę, że to, co piszę przypadło Ci do gustu. Nie masz pojęcia jakiego kopa do dalszego pisania daja mi tak ciepłe, wspierające słowa. Dziękuję Alinko!:-))
I w takim momencie urwałaś?? Buuuu.... :)
OdpowiedzUsuńSuper napisane, mam nadzieję, że to będzie jednak z tych historii, które dobrze się kończą, bo takie lubię najbardziej :)
Sama jeszcze nie wiem, jak to sie skończy, bo codziennie dopisuję po trochu tej historii. Troszkę ona jeszcze potrwa w związku z tym i mam nadzieje, że czytelnikom starczy cierpliwości, by doczytać ją do końca.
UsuńDziekuję Aniu, że to czytasz, komentujesz i wspierasz mnie dobrym słowem. To jest mi naprawdę potrzebne!:-)))
Biedna Jadzia, mam nadzieje, ze tesciowa w koncu przejrzy na oczy i zobaczy jaki skrab poslubil jej syn.
OdpowiedzUsuńOdwieczny problem z tesciowa, i ja cos wiem na ten temat. Dlatego uwazam, ze trzeba zrobic wszystko aby mieszkac oddzielnie.
Teraz jest latwiej, kiedys byly zupelnie inne czasy, a szczegolnie na wsi gdzie dziedziczylo sie caly majatek wraz z inwentarzem:)
Tak, kiedys było inaczej i ludzie byli trochę inni. Cierpliwsi, bardziej starszych szanujący. Ale problem z teściową jest wręcz banalny! Przecież prawie każdą synową w mniejszym czy wiekszym natęzeniu spotykają jakieś szykany ze strony teściowej!
UsuńMoja teściowa okazała się jędza po ptawie 20 latach i co tu dalej pisać.
OdpowiedzUsuńWspółczuję!
Usuń