Słuchamy teraz często międzynarodowych kolęd.
Mamy z nimi dużo różnych skojarzeń. Zbliża się czas świąt i przypominają nam się nasze
australijskie wigilie.
Na dworze w tym czasie był zazwyczaj upał,
bo grudzień to w Australii pełnia lata. A Ty człowieku zasiadaj do kolacji o
piątej czy szóstej po południu, gdy tymczasem na zewnątrz słońce wciąż świeci
jak szalone, ludzie funkcjonują jak gdyby nigdy nic, bo dla nich święta
rozpoczynają się dopiero 25 grudnia. A teraz wieszają pranie. Jadą na zakupy.
Wydzierają się na dzieciaki, by wreszcie zlazły z trzepaka. Myją samochody. Oglądają
mecz rugby. Kłócą się. Lecą w eter niecenzuralne wyrazy, które chociaż w obcym
języku, to nadal mają swój jednoznaczny wydźwięk.
Inny świat za oknem a tymczasem w domu
trwają ostatnie przygotowania do wigilii. Wszystko to jest trochę abstrakcyjne
i tragikomiczne. Stół zastawiony odświętnie i jest na nim prawie wszystko, co być
powinno a czego nie ma, zastępuje się czymś pośrednim. Choinka stoi pięknie
ustrojona, z płyt sączą się polskie kolędy a za oknem papugi wydzierają się na
całe gardła. Lekki powiew wiatru odsłania lekko firankę. Bucha na nas
oliwkowa zieleń eukaliptusów. Dociera muzyka puszczana przez sąsiadkę
zza płotu. Już od dawna wiemy, że jest fanką rockowego zespołu AC DC. Ale może
w tej chwili wolelibyśmy raczej się w to nie wsłuchiwać. Okna zamknąć się nie
da. Gorąco jak …w Australii!
Mam na sobie bluzeczkę z krótkim rękawem i
letnią spódniczkę a i tak czuję się zgrzana. Cezary ubrał się elegancko w
garnitur, ale z krawata już rezygnuje. To ponad jego siły w ten upał.
Podaję barszczyk i grzybową. Pyszne!
Grzybowa ugotowana na własnoręcznie zbieranych w Australii maślakach i rydzach.
Był niesamowity wysyp. A Australijczycy nie stanowili dla nas żadnej
konkurencji w zbieraniu, bo po prostu nie interesują ich dzikie, leśne grzyby. Według
nich to jakieś podejrzane paskudztwo. Liczą się pieczarki i tyle! Podczas
grzybobrań witaliśmy się się natomiast często z braćmi Słowianami. Miło było
iść łeb w łeb w tych grzybowych potyczkach z Rosjanami, Bułgarami, Ukraińcami i
Czechami. I miło było pogadać po naszemu, bo w końcu jakież te słowiańskie
języki do siebie podobne!
Ale wracajmy do wigilii. Po zupach jesteśmy w
zasadzie najedzeni. I po co ja narobiłam tyle pierogów, po co nasmażyłam ryb,
ugotowałam zdobytej z wielkim poświęceniem kapusty kiszonej (nie polskiej, bo
była nie do dostania – niemieckiej!)? I tylko zimny kompot z suszonych śliwek
dobrze nam wchodzi. I woda mineralna.
Wreszcie koniec kolacji. Ociężale podnosimy się
z krzeseł. Nikomu nie chce się sprzątać, zmywać naczyń. Nawet kolędy nie bardzo
nam jakoś wychodzą…
Za oknem w dalszym ciągu drą się papugi.
Dołączają do nich kłótliwe, śmieszne ptaszyska - kukubary. Sąsiadka słucha teraz jeszcze cięższego rocka. Powietrze
jest parne, gorące i oblepiające całe ciało jak ubranie zrobione z folii
plastikowej…
Patrzymy na siebie porozumiewawczo. A potem
bez słów wdziewamy wygodne klapki. Biegniemy na parking. Startujemy z piskiem
opon i jedziemy na ulubione molo w Mornington.
Jest siódma wieczór. Mnóstwo par spaceruje
po drewnianym, pachnącym solą morską pomoście. Mewy latają nam nad głową.
Wędkarze trwają jak wmurowani na swoich miejscach i jak zahipnotyzowani wpatrują się w spokojną taflę
oceanu. W wiadrach trzepoczą im złowione wcześniej ryby. Cezary wie, jak się te
rybska nazywają. Ja wciąż zapominam. Jacyś nurkowie wyłaniają się tuż przy
brzegu i śmieją się, wymieniając uwagi o ciekawych znaleziskach, jakich
dokonali na płyciznach.
Spacerujemy,
wsłuchani w te wszystkie dźwięki, w cichy szum fal, w międzynarodowe głosy
ludzi, którzy tak jak my zapragnęli spędzić ten wieczór właśnie tutaj.
I wciąż czegoś nam brakuje. Idziemy prawie
na sam koniec mola. Przed nami już tylko otwarty ocean. Jakiś wielki
frachtowiec przepływa tam na horyzoncie. Jakieś dziecko z tyłu krzyczy, że chce loda…
A nagle dobiega do nas z daleka muzyka…Nasłuchujemy
ciekawie. Skąd to idzie? Co to jest? I po chwili już wiadomo. Widzimy rybacką
knajpę na brzegu. Rozjaśniła się właśnie światłami wielu świec. Dostrzegamy
sylwetki ludzi, trwające blisko siebie, w omalże przytuleniu. Cichnie ocean. Nie
ma już krzyków mew. Wszyscy patrzą w tę samą stronę i słuchają tego samego. A z
rybackiej knajpki płynie prosta, śpiewana wieloma głosami anglosaska kolęda…”Deck
the halls”.
Deck the halls with boughs of holly,
Fa la la la la, la la la la.
Tis the season to be jolly,
Fa la la la la, la la la la
Rybacy na molo bezdźwięcznie
poruszają ustami. Mama, której dziecku właśnie odechciało się loda śpiewa
pełnym, czystym głosem świąteczną pieśń.
Dziecię wpatruje się z ciekawością w jej twarz. Staruszka w słomkowym kapeluszu obok nas
ociera oczy….
Słuchamy tej magicznej melodii. Przytuleni. Zasłuchani.
Wzruszeni. Tak bardzo teraz wzruszeni, bo nagle udało nam się znaleźć ten
klimat, tę nutę, tę wspólną z wszystkimi melodię…
I chociaż nie
znamy słów, śpiewamy i my.
Wokół granatowa
głębia oceanu. Nad nami słońce zmienia kolor na ciepły oranż. Pachnie
wodorostami i ciepłym piaskiem…
W dal płynie
christmas carol - prosta, świąteczna pieśń, która otwiera serca….
Olgo, "wskoczyłam" na Twój blog od Tupajki i już mi się podoba! Będę tu do Was zaglądać :)
OdpowiedzUsuńRzucana na przestrzeni życia tu i tam - znam "ból" tropikalnych świąt... Nie idzie się przyzwyczaić... Teraz mieszkam w okolicach Malagi i klimaty też są mało świąteczne - dziś było 18 stopni, palmy wesoło powiewały na wietrze, wiele odmian kwiatów kwitnie jak gdyby nigdy nic, dojrzewają pomarańcze...
Niby sklepy zarzucone świątecznymi dekoracjami, niby ja sama powoli dekoruję dom - ale jednak coś jest nie tak... Nie ma tej atmosfery...
Pozdrowienia serdeczne :)
Witaj u nas serdecznie Mar Canelo!
UsuńWidzę, że rozumiesz dobrze te uczucia wygnańców z własnej woli, te wewnętrzne szarpaniny z samym sobą i ten wieczny brak czegoś, chociaż niby wokół jest wszystko.
W okresie świątecznym czuje się to wszystko najwyraźniej, prawda?
A na codzień zazwyczaj spokój, pogodzenie a nawet zadowolenie z ciekawej odmiany losu.
Ale nie tylko na obczyźnie bywa trudno w te tak polskie w nastroju święta. Niektórzy będąc w ojczyźnie bywają samotni jak na wygnaniu. Dookoła kolędy, łamania opłatkiem, serdeczne życzenia a oni na wewnętrznej obczyźnie...
Mar Canelo - nie będę smęcić teraz dłużej, bo to wszystko temat na dłuższe dyskusje...Ale mam nadzieję, ze zajrzysz do mnie jeszcze i porozmawiamy od serca.
Postaram się też oczywiście zajrzeć na Twojego bloga i zorientować sie troszkę w świecie Twoich myśli i uczuć.
Pozdrawiam Cię ciepło z ośnieżonego Podkarpacia!:-))
Bo to chyba jest tak, że tego spokoju trzeba szukać w sobie i stamtąd przenosić go na świat. Wtedy i święta wszędzie będą piękne. Ale z tym wewnętrznym spokojem to czasami wcale łatwo nie jest, niestety...
UsuńGeneralnie zawsze odczuwam jakąś ulgę, gdy jest już po świętach...
Olgo, dziękuję za odwiedziny w moim poetyckim świecie :)
Hmmm...Właściwie, to po świętach mam w sobie istną mieszankę uczuć - żal, że już po i rozczarowanie, że nie przyniosły tego czegoś nieokreslonego, na co sie zawsze czeka, a czego nie potrafi się nawet ująć w słowa...
UsuńMar Canelo! Wciąż wczytuję się w Twojego bloga. Teraz chodzę niedrogami Onnej, jej kota i Baby Jagi...Jestem juz troszkę zaczarowana mglistymi ścieżkami księżyca i dziwnie mi wracać pod to tutejsze, snieżne niebo...
Niedrogi zwykle prowadzą donikąd... Ale możesz iść spokojnie, przejdziesz przez jesień i nagle znajdziesz się w gorącej Nocy Świętojańskiej... Śnieżne niebo oddali się i stanie się całkiem nierealne... choć to nadal będzie to samo niebo ;)
UsuńMar Canelo! Dobrze, że jesteś tu jeszcze, bo próbowałam teraz kilkakrotnie napisać na Twoją pocztę, ale wciaż mnie odrzuca, bo albo wpisuję za dużą ilość znaków, albo nie potrafię przepisać kodów i tych powykręcanych literek.
UsuńI nie wiem już co mam robić.
Napiszę wobec tego tutaj, że cieszę się, że weszłaś na naszego bloga, bo dzięki temu ja mogłam odkryć drogę do Twojego świata. A jest on magiczny, ciekawy zarówno w prozie jak i w poezji, subtelny i bardzo bliski mojej bujającej w obłokach duszy.
I nieba nasze są podobne...a może to wciąż to samo niebo...?:-))
Dzięki Olgo za ciepłe słowa.
Usuń(Nawet nie wiedziałam, że przy pisaniu na pocztę jakieś kody wyskakują...heh)
Może nie tylko nasze nieba są podobne, ale i nasze dusze? Bo i ja u Ciebie poczułam się od razu jak u siebie w domu... bo i uczłowieczona Zuzia, i cztery tygryski (ja mam pięć :))) i te różne krajobrazy bliskie mojemu odczuwaniu... i to, jak piszesz i co piszesz... też bardzo się cieszę, że udało mi się tu zagościć :)
Mar Canelo!
UsuńNa Twoim blogu nie ma opcji komentowania postów. Jest tylko odsyłacz do poczty.A wysłanie listu (maksimum do 300 znaków!)obwarowane jest wpisaniem kodu literowego i jakichś niewyraźnych literek. Pewnie nigdy nie pisałaś sama do siebie, więc nie wiesz, jakie tam cuda wyskakują. Może spróbuj coś tam pozmieniać w ustawieniach u siebie, żeby dać ludziom jakąkolwiek możliwość wypowiedzenia się? Przepraszam, za te nazbyt śmiałe rady, ale po prostu myślę, że skoro ja mam z tym problem, to i inni chyba też. No chyba, ze to ja jestem taka ślepota i komputerowa noga od stołu!:-))
Ale tak czy siak, usmiecham sie teraz do Ciebie i bez jakichkolwiek kodów czy zakrętasów ściskam gorąco i zapraszam w moje progi oraz wpraszam się bezczelnie w Twoje!:-))
Zaraz posprawdzam i pozmieniam te ustawienia. Dzięki za info.
UsuńPodaję Ci swojego maila, jakbyśmy kiedy chciały sobie "cichcem" pogadać: canela8@wp.pl
Ściskam Cię mocno i zasnę dziś bogatsza o spotkanie z jeszcze jedną piękną duszą :)
Za Twój tajemny adres mailowy serdecznie dziękuję, a mój adres jest tu z boku - przy profilu. Obie chyba lubimy pisać...
UsuńŚciskam serdecznie na dobranoc i ciepłe myśli zasyłam!:-))
Interesujące :)Podobną opowieść o Wigilii w Australii wysłuchałam od syna mojego męża. Też tak to widział i też brak mu było tego klimatu. A teraz już normalnie będziecie świętować- w śniegu i mrozie przy dźwiękach kolęd. Obłędna jest Wasza Zuza :) Kochana mordeczka :)
OdpowiedzUsuńTo będzie już nasza trzecia wigilia w Polsce. A czy wszystko będzie jak być powinno? To się okaże. Nie zawsze śnieg i polskość za oknem gwarantują udane święta, nieprawdaż?
UsuńA za ciepłe słowa o naszej Zuzieńce z całego serca Ci Jaskółko dziękuję! Zakochani w niej oboje jesteśmy i jest dla nas tutaj tym, co najpiękniejsze i najsłodsze...:-))
Tak rozne krajobrazy, inne drzewa za oknem, spiew egzotycznych ptakow, a przede wszystkim kolosalna roznica temperatur. Tylko nastroj ten sam, wydzwiek koled, spiewanych w innym jezyku, podobnie chwytajacy za serce. Tradycja i jedzenie, w miare mozliwosci, to samo.
OdpowiedzUsuńA wszystko pod tym samym niebem...
Czasem tylko ta tesknota rozdzierajaca dusze, tesknota za bliskimi, za sniegiem, za tymi wszystkimi niedostepnymi drobiazgami, za domem...
Jesteśmy jak ptaki - miotane wiatrem, zmiennymi prądami powietrza. Rzuca nas to tu to tam a i niby kochamy ten lot a przecież wciąż pragnie się prawdziwego odpoczynku, spokoju, stałości, wtulenia się w bezpieczny, ciepły kąt, w którym nie bedzie już brakowało niczego.
UsuńA tymczasem wieczny brak. Jak drzazga.
Mdły niedosyt jak tępy, dręczący głód.Potrzeba chleba na zakwasie, gdy wokół tylko byle jakie tostowe pieczywo...
Tyle jest uczuć i tyle tęsknot pod tym samym niebem...A my fruniemy przez siebie, szukajac pełni...Czy ona w ogóle istnieje...?
Czemu te święta choć tak bliskie sercu, tak wiele w nim wywołują bólu...?
Moze nie uwierzycie, ale od wyjazdu z Polski w 89 roku, nigdy wiecej nie spedzilam tam tych zimowych swiat. Wiele czynnikow sie na to skladalo, teraz to juz nie ma znaczenia.
UsuńMoje swieta od blisko cwiercwiecza obchodzone sa pod niemiecka czescia naszego wspolnego nieba.
"Niemieckie niebo" to to samo przecież niebo, a tylko uczucia nadają mu inny odcień.Bo przecież aura zimowa ta sama i tradycje podobne...
UsuńMogę sobie wyobrazić Twoje uczucia tam. Całą burzę uczuć.Stabilizacja i spokój a jednocześnie tęsknota za tutejszym swoistym niepokojem uczuć, za niepowtarzalnym tutejszym, swojskim kolorytem.
A wiesz Panterko? Okazuje się najczęściej, że nie ma juz powrotu do tego, co wspominamy, za czym tęsknimy najbardziej, najintymniej...Okazuje się, ze wszystko sie zmienia, idzie do przodu, wyrasta, dojrzewa...bez nas. Może to i lepiej?
Uzylam zwrotu "niemiecka czesc naszego wspolnego nieba", bo mamy przeciez jedno niebo nad glowami.
UsuńNiby kultura podobna, niby blisko, zima taka jak u nas, ale to nie to samo.
Jest... obco.
Często mam tak, że wracam w te same miejsca po jakimś czasie, a one już zupełnie nie takie same... ale mam też jedno takie miejsce, które w ogóle się nie zmienia - na szczęście! bo jest tak zaczarowane i piękne, że chcę, aby trwało wiecznie :))
UsuńPanterko! Rozumiem tę obcość. Ona chyba tkwi w innej mentalności, kulturze, tradycjach, odniesieniach społecznych, wspomnieniach. Ludzie sie tam uśmiechają a jednak i uśmiech jakis jest inny. Patrzą w oczy jak na swojaka, a nie wiedzą jakie niesmiertelne demony polskości w nas drzemią!
UsuńMar Canelo! I ja na szczęście mam takie miejsca. Niezmienne, bo zaczarowane moimi uczuciami i niepodległe, póki co, cywilizacyjnemu brudowi i hałasowi. To mój las i dolina z małymi stawami. Kraina bliska dzieciństwu. Czasowi niewinności i bezczasu. Wciąż jeszcze tam żaby po dawnemu kumkają.Może mnie pamiętają?
UsuńŻaby mają świetną pamięć, szczególnie te, które są nieśmiertelne ;)
OdpowiedzUsuńMoże i my jesteśmy takie żaby...?:-)
UsuńU naw w Anglii jest bardzo podobnie, bo Swieta rozpoczynaja sie 25 grudnia a 26 juz trzeba wracac do pracy. O Wielkanocy juz wole nie wspominac. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńAno właśnie...Swięta w krajach anglosaskich wyglądają ciut inaczej,niż u nas.I ciężko odnaleźć właściwą atmosferę...Trzeba to mieć w sobie i w swoim domu - mimo tych różnic za oknem. W naszych zagranicznych domach jest wówczas kawałeczek Polski.Bo tęsknota w czasie świat zwielokrotniona, prawda?
UsuńI ja pozdrawiam!:-)
My rowniez staramy sie Wigilie spedzac tradycjnie. Poniewaz nie mamy tutaj rodziny wiec spotykamy sie ze znajomymi, ale to nie jest juz to. Kiedy syn byl maly, to nawet Mikolaj nas odwiedzal w dzien Wigilii, a nie w pierwszy dzien swiat, jak jest w USA.
OdpowiedzUsuńNiby swieta, ale jakos tak inaczej. Teskno za Polska prawdziwa Wigilia, za rodzina.
Pozdrawiam serdecznie:)
Wiedziałam, że emigrantka byłą emigrantkę zrozumie...:-)
UsuńWszyscy mamy zakodowane w świadomości te nasze polskie tradycje, kolory, zapachy, nawet naszą melancholię i słowiańską skłonność do wzruszeń.
A za granicą kolorowo, wesoło, jarmarkowo jakoś i ... dziwnie płasko, bez żadnej głębi w te pełne uczuć święta.
Ściskam serdecznie i zasyłam dużo ciepłych mysli z mroźnej jak licho Polski!:-))
Zobaczcie, co ladnego znalazlam:
OdpowiedzUsuńhttp://youtu.be/lF3XeeGo9MI
Dzięki za linka.:-)
UsuńZaraz zobaczymy co to takiego...
Hm, jak tak czytam o Świętach na emigracji, to przypominają mi się moje jedne Święta. Byliśmy już po ślubie, ale na Święta jeżdziliśmy do rodziców. Raz jednych raz drugich. Ale jak dziewczyny miały tak po 4-5 lat postanowiliśmy nigdzie nie jechać, tylko spędzić Święta w swoim domu. Ryczałam przy opłatku, czułam się wtedy makabrycznie. Następne Święta spędziliśmy z Rodziną :)))
OdpowiedzUsuńAle tak przeżywam tylko Boże Narodzenie, bo Wielkanoc już nie tak. Czy też tak masz ?
A teraz to jestem szczęśliwa jak nigdzie nie muszę jechać ... i sama czekam na gości :)))
Pozdrawiam i dziękuję za przybliżenie tego Jednego Dnia z innej niż moja perspektywy.
Tak Mirko, i dla mnie święta Bożego Narodzenia miały i mają większe znaczenie niż Wielkanoc. Wynika to z ich rodzinnej atmosfery, z miłych wspomnień, które sie z nimi wiążą. A tych wspomnień i skojarzeń jest tyle, że aż sie łza w oku kręci...
UsuńTeż wolę robić święta u siebie a nigdzie nie jeździć.Czasem jednak trzeba, bo nie każdy może tu dojechać a raz na jakiś czas trzeba sie przecież z bliskimi zobaczyć.
Bardzo dziękuję za Twoje świąteczne zwierzenie. To dla mnie najcenniejsze - dzielić się wzajemnie swoimi odczuciami i przemyśleniami.
Ściskam serdecznie i pogodnie!:-))
Kto wychował się w tej tradycji, zna nasze święta, białe, rodzinne, na pewno zatęskni na obczyźnie; mój syn tylko raz spędził święta bez nas i powiedział, że już nigdy więcej, przylatuje dzień przed Wigilią; pozdrowienia serdeczne ślę.
OdpowiedzUsuńNiewyobrażalne to dla mnie, po kolacji klapeczki, ciepło, plaża ...
A jednak okazuje się, że w każdych okolicznościach można odnaleźć siebie i właściwy nastrój oraz wspólnotę z otaczajacymi nas ludźmi. Bo właśnie owa wspólnota jest kluczem do wszystkiego. Ona przegania precz samotnosć i poczucie wyobcowania. I chociaż wokół słychac obce języki to przecież sercem czujemy wszyscy tak samo...
UsuńI jeszcze jedno - święta spędzane w Polsce nie zawsze gwarantują ciepłą, rodzinną, bezkonfliktową atmosferę. Różnie to bywa przecież. Wszystko zależy od nastawienia i humorów otaczajacy nas w tym dniu ludzi. I o dziwo, czasami prawdziwa bliskosć jest łatwiejsza do odnalezienia wśród obcych, niż między członkami najbliższej rodziny...
Dziwny jest ten świat, prawda?
Olu, przepięknie opisane święta.
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana :)
Dziękuję za miłe słowa, Utygan!:-)
UsuńOpisuję tylko nasze odczucia,wspomnienia, chwile...Cieszę się, że to oczym piszę, znajduje uznanie w Twoich oczach!
Pozdrawiam ciepło!:-))
Tak... Pierwsze słowo, jakie mi się nasunęło w trakcie czytania, to abstrakcja. Potem, że jesteście wariaci, żeby w taki upał te pierogi, ryby i kapusty, i to jeszcze pod akompaniament AC/DC. :) Aż wreszcie... wspólny mianownik na molo. Wspaniałe!
OdpowiedzUsuńJolkaM
No właśnie - ten wspólny mianownik, to tak bliźniacze przecież uczucia ludzkie i tęsknoty. Wszyscy przeżywamy pewne rzeczy tak mocno. I nieważne czy jesteś Polakiem, czy Australijczykiem. Są chwile magiczne, które zbliżają ludzi do siebie i które pamięta się potem zawsze jak perełki...
UsuńBylam tu ale nie skomentuję.
OdpowiedzUsuńA ja chodze po Twoich sladach i podziwiam Twą wytrwałosć, Krysiu!:-))
Usuń