...Następny dzień przywitał Katarzynkę
różowym wschodem słońca i wesołym szczekaniem psów, dobiegającym gdzieś z głębi Boru. W domu pachniało kawą zbożową i
świerkowymi szyszkami…Najwyższa pora, by wstać – pomyślała dziewczynka. A potem
błyskawicznie zerwała się z łóżka, porządnie je zaścieliła, ubrała swój
kożuszek, który suszył się od wczoraj za piecem i otworzyła na oścież drzwi
chaty.
Od razu zobaczyła starca,
bawiącego się na śniegu ze swoimi psami i usiłujacego schować sie przed nimi za wypełnionym sianem, drewnianym paśnikiem, stojącym nieopodal. Lecz te rozbrykane huncwoty wciąż go dopadały, by biegać wokół niego radośnie i
udawać, że chcą go złapać za poły długiej kapoty, w którą był odziany. A on
odganiał się od nich, trzymaną w dłoni gałązką sosny i kręcił się dookoła, by
wreszcie dopaść któregoś z rozbrykanych psiaków. Na widok Katarzynki psy porzuciły
zwariowaną gonitwę i podbiegły do niej, by się przywitać. Pieszcząc je
popatrywała z uśmiechem na staruszka, który rumiany i wesoły, przypominał jej
teraz świętego Mikołaja. W jego twarzy nie było teraz śladu po wczorajszym,
wieczornym wzruszeniu. Może tylko bruzda między jego krzaczastymi brwiami
pogłębiła się nieco a oczy wydawały się jeszcze większe i bardziej
przeźroczyste, lśniące ogromem uczuć i sekretami, jakie kryją się w
zaczarowanych, leśnych strumieniach…
- Oho! Panienka już nie śpi i chyba się dobrze czuje! – zawołał staruszek, patrząc
na nią z zadowoleniem
- Wobec tego szybko teraz zjemy śniadanie a potem odprowadzę Cię dziecko,
na skraj Lasu, skąd będziesz miała już blisko do domu – mówił i zatupał głośno,
otrzepując śnieg z butów. Potem otworzył drzwi swojej chaty i stojąc na jej
progu, zapraszającym gestem dawał Kasi do zrozumienia, by weszła.
- Zaraz przyjdę – zawołała dziewczynka, tuląc wciąż do siebie jednookiego
kundelka, który nie chciał jej odstąpić ani na krok
- A czy mogę teraz szybciutko obejść dookoła pana chatę i obejrzeć ją
sobie? - zapytała, wpatrując się z
zachwytem w starą, niepodobną do widzianych kiedykolwiek w życiu, modrzewiową
siedzibę starca. Do tej pory nie miała przecież okazji przyjrzeć się temu
miejscu. Wczoraj leśniczy przyniósł ją tu nieprzytomną, więc była teraz ciekawa
jak tu wszystko wygląda.
- Dobrze, dziecko! Tylko nie zgub się maleńka. Najlepiej weź ze sobą psy! –
odrzekł z nieodgadnionym uśmiechem staruszek, po czym zniknął wewnątrz swego
domu.
Dziewczynka zdziwiła się jego
słowami. Jakże mogła zgubić się, chodząc przecież tylko wokół domostwa?!
Przecież nie jest głuptasem ani małym dzidziusiem!
Ruszyła więc dziarsko na obchód
modrzewiowego siedliska, zagłębiając swe stopy w puszystym, lśniącym milionami
diamentów śniegu. Chata wyglądała trochę jak drewniany dworek z bajki. Była
wysoka, jednopiętrowa, z facjatką i stryszkiem. Dom miał też rozbudowaną,
zdobną w drewniane rzeźbienia werandę a małe okienka otoczone były grubymi,
szerokimi ramami. Nad każdym oknem był mały daszek a pod nimi umocowane były
domki dla ptaków. Domki te były prześliczne, wyglądały jak miniaturki ludzkich
siedzib. Rozświergotane sikorki wysuwały raz po raz łebki z malutkich okienek i
trzymając w dziobkach kawałki słoniny albo ziarna słonecznika ucztowały w
najlepsze.
Mróz namalował tego ranka na szybkach fantastyczne wzory paproci,
jeleni z bujnymi porożami, wilków, biegnących wśród śnieżnej zamieci i lodowych
kwiatów, przypominających róże. Kasia szła powoli, przyglądając się wszystkiemu
z ciekawością i zachwytem. W pewnym momencie zapragnęła dotknąć ściany chaty i
ze zdumieniem zauważyła, że jest ona ciepła a tam, gdzie jej dotknęła pojawił
się delikatny rysunek, przedstawiający dziewczynkę odzianą w gruby kożuszek….
- Dziwy, dziwy prawdziwe – myślała Katarzynka i szła wciąż dalej i dalej a
chociaż tak szła i szła, to zdawało jej się, że nigdy nie obejdzie tego domu
dookoła. Śnieg skrzypiał pod jej stopami a tuż za nią biegł wiernie
najsympatyczniejszy z psów starca – jednooki, czarny kundelek. Dzięki niemu
czuła się spokojnie i bezpiecznie, chociaż wciąż nie przestawała się
zastanawiać nad tym, dlaczego chodzi już tak długo, a końca wędrówki nie
widać….?
Las wokół szumiał spokojnie i sennie, chociaż na niebie słonko już na dobre się przebudziło a poranne mgły ustąpiły miejsca kryształkom lodu, zakrzepłym
cudnie na gałęziach. Szadź pokryła wokół wszystko i nadała krajobrazowi wygląd
zaczarowanego, lśniącego od maleńkich, brylantowych niezapominajek ogrodu
jakiejś bogatej, najbogatszej chyba na świecie królowej.
Dziewczynka przystanęła na chwilkę
przy jednym z okienek i z ulgą dostrzegła wewnątrz chaty krzątającego się przy
piecu leśniczego. Zastukała w szybkę a gospodarz domu spojrzał na nią,
uśmiechnął się serdecznie i zawołał do środka, gwiżdżąc przy okazji też na
swoje psy. I nagle okazało się, że tuż za następnym rogiem jest wejście do
chaty. Drzwi stoją otworem a ze środka pachnie kawą zbożową i kaszą jaglaną ze
skwarkami. Katarzynce zaburczało w brzuchu, więc nie zastanawiając się już nad
niczym po prostu weszła do gościnnej siedziby starca.
Jedli ze wspólnej, glinianej misy,
energicznie zanurzając w kaszy drewniane łyżki ozdobione na trzonkach
płaskorzeźbami, przedstawiającymi liście klonu i dębu.
Kasza była pyszna i bardzo sycąca, więc już po krótkiej chwili oboje
najedzeni i zadowoleni popijali słodką kawę i pieścili, przytulone do ich kolan
psy.
Dziewczynka dobrze się tu czuła i żal jej się było rozstawać z serdecznym
gospodarzem, ale przecież w domu na pewno czekała niespokojna o nią mama i wierny
Ares. Staruszek wyczuł chyba dobrze jej nastrój, bo naraz z czułością pogłaskał
ją po główce, potarmosił delikatnie za warkoczyk i wstając od stołu rzekł:
- No cóż! Komu w drogę, temu czas!
Szli przez Las, który wyglądał teraz tak,
jakby nigdy nie dotknięto go ludzką stopą. Nie widać było nawet nigdzie
zwierzęcych tropów. Świeży śnieg, który gęsto teraz padał i wielkimi płatkami osiadał
na rzęsach, okrywał wszystko wokół świeżą, nieskazitelnie białą kołderką. Ale
zza drzew zerkały ku nim ciekawskie pyszczki saren, zajęcy i wiewiórek. Na
gałęziach buków porozsiadały się świergotliwe jemiołuszki, sroki, gawrony i
gile. A czasami
dobiegał do nich cichutki, dźwięczny chichot leśnych skrzatów, pochowanych w
dziuplach i głębokich wykrotach.
Leśniczy szedł przed siebie pewnym, miarowym
krokiem. Znał każdą ścieżkę w tym Borze. Wiedział, gdzie można bezpiecznie
postawić stopę a gdzie skrywa się jakaś nie zamarznięta dotąd kałuża czy też
zdradliwa rozpadlina. Dziewczynka dreptała za nim dziwiąc się, że idą już tak
długo a wciąż końca Lasu nie widać. Nigdy nie przypuszczała, że jest on tak
ogromny. Nie słyszała wprawdzie od nikogo ze swojej wioski, by zdołał kiedyś
przejść na jego drugą stronę. Jakoś tak się w tutejszych zwyczajach utarło, że
wszyscy chodzili lub jeździli wozami do pobliskiego miasteczka na targ albo do
sąsiedniej wioski w odwiedziny do krewnych. Nikt nie uważał, by za Lasem było
coś ciekawego do oglądania. Może rzeczywiście nie było a może wiązała się z tym
jakaś tajemnica…?
- A co jest za
tym Lasem? – Kasia przyspieszyła kroku, by zrównać się ze swym towarzyszem i by
zadać mu to pytanie.
- Za Lasem? –
zdziwił się leśniczy
- Za Lasem jest
taka sama wioska, jak Twoja. A potem jeszcze jedna i następna. A mówią, że
jeszcze dalej jest duże miasto. Stamtąd czasami różni tacy przyjeżdżają niekiedy
na polowania do naszej Puszczy… - ze
smutnym westchnieniem odrzekł staruszek.
I ledwo to
powiedział, gdzieś z dala dobiegł ich dźwięk wystrzału.
Leśniczy
raptownie zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Las, przed chwilą pełen wesołego szumu
wiatru, beztroskich świergotów ptasich i poszczekiwań, towarzyszących im psów
pogrążył się w kompletnej ciszy…Strwożone nagle życie zamarło. Jakiś intruz
wdarł się do Kniei i zakłócił spokojne trwanie wszystkich jej mieszkańców.
Starzec pochylił się nad Katarzynką i szepnął jej do ucha:
- Przytul się mocno
do mnie dziecko i najlepiej zamknij teraz oczy. Zaraz zrobi się tu bardzo
zimno, ale nie bój się. To potrwa tylko chwilę…
Po czym otulił
Kasię swoją szeroką, ciepłą kapotą, westchnął głęboko i naraz zaczął śpiewać. A
śpiew ten zaczął się od leciutkiego nucenia, ale potem wzmagał się on jak
wicher, jak najdziksza, zimowa dujawica, jak wspaniały wodospad, który spada
ogromną kaskadą a wzmocniony echem nabiera dodatkowej, potężnej mocy…
Słuchaj Lesie,
słuchaj Lesie
Niech się szept
mój w dal poniesie
Niechaj zabrzmi w
każdej sośnie
I w modrzewiach
głośniej, głośniej
I w paryjach i w
dolinach
Głosem mocnym
śpiew zaczynam
Że są tutaj prawa
święte
W każdej brzózce
tu zaklęte
I w polanie
leśnej każdej
Drzemią prawdy Lasu ważne
Że nie niszczy
się tu życia
Dla zabawy i
wyżycia
Bo nie wolno
sarny, łani
Tropić, straszyć
ani zranić
W nich maleństwa
są rosnące
Które wiosną
ujrzą słońce
Będą biegać po
zieleni
Tańcząc w cieple
matki – ziemi
Będą śpiewać
chwałę Lasu
I spokojnej rzeki
czasu
Słuchaj Lesie,
słuchaj Lesie
Niech się wiatr poszumny
wzniesie
Niechaj zabrzmi w
każdej Kniei
Niech zadzwonią
dzwony ziemi
Te dudnienia
przepotężne
Niech obudzą echo
wieczne
Co przegonią stąd
obcego
Który nie zna Lasu tego
Który depcze jego
prawa
Niechaj wie – to
nie zabawa!
Las to siła, dom
dla wszystkich
Będę bronić
istnień bliskich
Będę krzyczeć
hukiem gromu
Aby bronić tego
domu
I poplączę
wszystkie ścieżki
Zatrę ślady,
tropy, kreski
Aby zło tu nie
trafiło
Aby z dala od nas
było
Szalej śniegu,
wichrze, mrozie
Brońmy Lasu,
brońmy co dzień
Zimo – otul nas
mgłą czasu
Zakryj, schowaj
bramy Lasu…
Dziewczynka trwała wtulona w swego opiekuna,
ale nie zamknęła oczu, jak radził lecz cały czas popatrywała bokiem na cuda,
które działy się w Lesie. Las odpowiadał na śpiew starca szalonym wichrem,
okrutnym mrozem, straszliwą zawieją śnieżną, potężnym echem z głębi ziemi a
wreszcie mleczną mgłą, która tak dokładnie spowiła wszystko, że nawet najbliższe
drzewa stały się zamazane, niewyraźne, dalekie…Kasia spojrzała w twarz starca,
ale przerażona tym, co ujrzała zadrżała i szybko odwróciła głowę. A zdawało jej
się, że jego oblicze stało się jakby wykute z lodu. A oczy tego człowieka
lśniły niezwykłym, błękitnym blaskiem i promieniowała z nich taka moc, jakiej
nigdy w życiu nie czuła. Także głos leśniczego przenikał ją aż do głębi i mimo
bezpiecznego wtulenia w jego bok ciepły czuła, że straszliwie marznie…
- Wybacz mi
dziecinko! Wiem, że mogłaś się wystraszyć tego, co tu się przed chwilą działo,
ale był w tym Lesie ktoś, kto nie szanuje jego odwiecznych praw. Próbował
zapolować na łanię, która wczesną wiosną ma zostać matką. Tak robić nie wolno.
I wszyscy okoliczni mieszkańcy o tym dobrze wiedzą. Pewnie więc ten intruz
przybył tu z daleka – tłumaczył cichym, spokojnym głosem leśniczy, gładząc przy
tym z czułością główkę Kasi.
- I na pewno
więcej tu nie przyjdzie. Niech wie, że mój Bór potrafi się bronić… - mówił dalej
opiekun Lasu. A potem rozejrzał się dokoła, westchnął głęboko aż wreszcie
gwizdnął na swoje psy, które zawieruszyły się gdzieś w tej mgle.
I oto mgła
rozproszyła się w oka mgnieniu. Nad nimi rozpostarł się jasny błękit nieba a
zza chmur znowu wyjrzało słońce. I zaraz przybiegły trzy ośnieżone psy, które
przywitały się, skacząc jak na trampolinie i usiłując polizać twarze
dziewczynki i staruszka.
- Czas ruszać w
dalszą drogę! – rzekł starzec a potem podał Kasi ciepłą, mocną dłoń i poszli
razem przed siebie…
… - Babciu! A dlaczego ta dziewczynka nie spytała
leśniczego, skąd wiedział, że ktoś poluje właśnie na łanię? - odezwała się w tej chwili mała Ania, która
do tej pory z zapartym tchem słuchała opowieści babci, ale teraz takie emocje
kipiały w jej serduszku, że nie mogła się powstrzymać od tego pytania.
- Bo ta Kasia była chyba troszkę nieśmiałą
dziewczynką, a poza tym naprawdę przestraszyła się tego, co tam widziała –
odrzekła babunia całując serdecznie swą wnuczkę i z troską spoglądając w jej
błyszczące ogromną ciekawością oczy.
- Ale Ty się nie bój Aneczko, bo nie ma czego! To
przecież tylko baśń. Stara, bardzo stara historia tego Lasu, którą szepczą
zaczarowane drzewa i krzewy po to, by takie babcie jak ja, mogły je opowiadać
swoim wnuczkom. Kiedyś opowiedziała mi ją moja mama, która miała na imię tak
samo, jak Ty – moja Ty odważna Anno… - dodała jeszcze babcia Katarzyna i
cichutko westchnęła, spoglądając w błyszczący gwiazdami mrok za oknem.
- Ja się niczego nie boję! – zawołała dziewczynka
– Ja tylko chciałabym wiedzieć, kim naprawdę był ten staruszek. Bo to przecież
nie mógł być po prostu zwykły leśniczy?!
- Oczywiście, że to nie był żaden zwykły leśniczy.
To był potężny Opiekun Lasu – dobry czarodziej, który mieszkał tu od bardzo,
bardzo dawna i był pewnie tak samo wiekowy, jak Bór, którego strzegł – wytłumaczyła
babunia, po czym znów potoczyła się wartko jej opowieść…
Piekne! Szkoda, ze takich Opiekunow Lasu nie ma naprawde, bo ludzie nie szanuja Matki Natury, wyrywajac jej serce i trzewia.
OdpowiedzUsuńA teraz spadam do pracy.
Do pozniej.
My, ludzie powinniśmy być właśnie takimi opiekunami. Po to mamy rozum i serca. Tylko chyba nie umiemy i nie chcemy robić z nich właściwego użytku, niestety...
UsuńI wciąż tylko zaśmiecamy lasy, które patrzą bezradnie na te góry badziewia, leżacych na ich trzewiach i płaczą cicho z bezradności...
Do późnie, Panterko!:-)
Uwielbiam takie wizyty w krainie dzieciństwa, w krainie dobrych ludzi. Będę miała dobry nastrój przez cały dzień. Dziękuję Olgo:) Pozdrowienia dla Cezarego.
OdpowiedzUsuńI ja uwielbiam nadal baśnie i niegdy nie zamierzam zrezygnować z ich lektury czy z pisania w tej konwencji. Dzięki temu czuję się młodo, czarodziejsko cofając czas do beztroskich lat dzieciństwa...
UsuńOboje z Cezarym pozdrawiamy Cię gorąco i dziękujemy za pamięć!:-)
bardzo piekne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńBedę tu zaglądac :)
To zdjęcia, zrobione specjalnie z myślą o mojej zimowej baśni. Dlatego ich stylistyka jest też delikatnie baśniowa, nierealna...
UsuńCieszę się, że Ci się podobają!:-)
Uwielbiam jak piszesz :) pisz więcej i częściej :)
OdpowiedzUsuńAleż piszę, piszę! Aż para spod moich palców śmigających po klawiaturze bucha!
UsuńDziekuję za Twoje odwiedziny i pozdrawiam ciepło!:-)
zawinełam się w kocyk i chyba do południa z niego nie wyjdę...tak mi dobrze i miło sie zrobiło..:)
OdpowiedzUsuńMilego dnia:)
A ja Cię troskliwie jeszcze tym kocykiem otulę i po głowce serdecznie pogładzę...
UsuńI Tobie miłego dnia Sznupeczko oboje z Cezarym życzymy!:-)
Poczułam się jak Kasia , fajnie jest jak może coś człowieka w moim wieku zadziwić :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was :) serdecznie u nas wiosna nadal jest :)
W jakim wieku?! Toż my wieczne dziewczynki z warkoczykami jesteśmy! I tak ma być zawsze, zrozumiano?:-!!
UsuńA u nas mroźno i biało za oknem. Szadź pokrywa wszystko dokładnie i slisko na drogach, jak na lodowisku!
Oj chciałabym ,tak cofnąć się w czasie choć na dwa dni :)
UsuńA u mnie nadal wiosna :)
A czemu tylko dwa...? Bardzo tajemniczo to zabrzmiało, wiosenna Ilonko!:-)
UsuńJak ja lubiłam baśnie, to była moja odskocznia od codzienności w zupełnie inny wymiar, czasami nawet nie słyszałam, jak mama woła: Maryśka, w pole idziemy ... a czasami marzyłam, żeby o mnie zapomnieli, nie wołali, a ja tu czytałabym sobie cichutko; z wielką przyjemnością przeczytałam wszystkie części, chciałabym, żeby Opiekun Lasu nauczył co niektórych moresu; serdeczności.
OdpowiedzUsuńJak tak napisałaś o sobie z dzieciństwa, to mi się nagle przypomniała Maryśka z "Bożej podszewki". Też zawsze rozmarzona, daleka od prozy życia, zaczytana...A tymczasem robota w gospodarstwie czekała a wraz z nią bracia-łobuziaki.Gotowi do nowych psot i do dokuczania Maryśce...I też nie miał kto jej wziąć w obronę. Przydałby się ten Opiekun Lasu i jej i Tobie i paru innym wrażliwym dzieciakom...
UsuńPozdrawiam ciepło!:-)
A ja odkryłam, że poprzez
OdpowiedzUsuńTwoje zdjęcia da się wejść
w głąb baśni...
Niechętnie się stamtąd wraca...
Bo większość z tych zdjęć specjalnie na potrzeby tej baśni powstało. Są jej częścią.
UsuńJeszcze baśń trwa, jeszcze się toczy...A gdy się nawet tu na blogu skończy, to nadal będzie żyła w swoim zaczarowanym Lesie. Wystarczy tylko przenieść się do niego myślami, snami i usłyszeć, zobaczyć, być...":-)
Piękne zdjęcia,a wspólcześnie to my sami jesteśmy opiekunami lasów ,chronimy je bo to nasze dziedzictwo i dziedzictwo naszych pokoleń.
OdpowiedzUsuńPowinniśmy być opiekunami, ale często jestesmy zbójami...
Usuń