Po wypowiedzeniu, a właściwie pełnym emocji
„wysapnięciu” z siebie ostatniego zdania Wandzia umilkła. I my milczeliśmy
poczuwszy się wtedy dziwnie niepewnie. Mimochodem zerknęliśmy do przedpokoju,
skąd prowadziły drzwiczki wiodące na strych. Nosiły one ślady uszkodzenia.
Zamykało się je na zagięty gwóźdź – zamek i klamka tkwiły w drzwiach już tylko
jako smętne atrapy…
Za
oknem tymczasem robiło się coraz bardziej ciemno. Była druga połowa września i
wieczór zapadał z każdym dniem szybciej. Dzień był pochmurny i chłodny a teraz wzmógł
się wiatr i szarpał blachami, którymi pokryty był nasz dach.
- To musiało być
okropne przeżycie dla Władzia – powiedziałam cicho, przerywając to pełne zgrozy
i przygnębienia milczenie.
- Oboje to przeżyliśmy! – westchnęła sąsiadka
– Był człowiek, nie ma człowieka…
- Na szczęście miałam w domu krople nasercowe,
więc zaraz Władysia i siebie poratowałam…
- Wiesz Wandziu,
trudno mi o to pytać, będąc tutaj, pod tym dachem, ale skoro już tyle wiemy, to
proszę, powiedz jeszcze czy te plotki o straszeniu w tym domu są chociaż
odrobinę wiarygodne…? – popatrzyłam w napięciu w oczy naszego gościa
- Już mówiłam, że
ja tam w takie głupoty nie wierzę! No, ale są tacy, co się upierają, że dziwne
rzeczy tu widzieli i słyszeli. Śmiejcie się jednak z tych bajań, bo to ci sami
pijaczkowie je rozpowszechniają, którzy tu ze Stasiem pili. A pić wcale nie
przestali, to i nie dziwota, że po pijaku jakieś omamy miewają i przywidzenia! Nie
mają już meliny u Stasia to często tu po krzakach, naprzeciw domu Staszkowego
wysiadują i wspominają go, w ciemne okna się wpatrując…. – kręcąc głową z
politowaniem i lekką ironią mówiła sąsiadka
- Pewnie masz
rację, Wandziu kochana, ale żeby skończyć już ten temat powiedz nam proszę, co oni tutaj widzieli… - ciągnęłam ją za język,
chcąc wiedzieć wszystko i być przygotowaną na wszystko …w razie czego!
- Nie mów, lepiej
nic nie mów Wandzia, bo się ta moja Ola będzie bała w nocy do ubikacji wyjść i
będę musiał z nią wstawać! – zaśmiał się, trochę jednak zbyt nerwowo, jak na
mój gust, Cezary
- A gdzie się tam
będzie bała! Toż to dorosła kobieta i chyba w bajki miejscowych moczymordów nie
uwierzy?! – zawołała, śmiejąc się także Wandzia, a potem, klepiąc mnie po
ramieniu dodała – Ja tam niczego podejrzanego tu nie widziałam, a przecież
mieszkam naprzeciwko. To i bać się nie ma czego, a tylko modlić za spokój duszy
tego biednego Staszka i tyle!
- Dobrze, dobrze!
Modlitwa modlitwą, ja jednak chcę wiedzieć jakie historie opowiadają Ci ludzie. Jak mi nie powiesz, to się będę domyślać Bóg
wie czego i będzie jeszcze gorzej! – prosiłam uparcie, nie zważając na znaczące
kopnięcia pod stołem, które serwował mi co chwilę Cezary
- Najwięcej to gadał Janek Kowalczyk, dawny,
Stasiowy kumpel od kieliszka! Janek tu las niedaleko ma i często tam po drzewo
jeździ. Mówił, że parę tygodni po śmierci Staszka przystanął na moment pod tą
wielką lipą, co to obok Waszego domu rośnie i zapatrzył się w okna strychu. Ot,
ciekawy był, czy co tam się nie poruszy. Wiecie, moi kochani, ludzie to czasem
widzą to, co chcą widzieć! - przerwała
znowu sąsiadka patrząc w ledwie widoczne przez okno zarysy naszej starej,
ogromnej lipy.
- I opowiadał, że
najpierw usłyszał dziwne miauczenie kota dochodzące nie wiadomo skąd. Potem
nagle wiatr zimny znienacka powiał. A raptem gałąź lipy spadła mu prosto na
głowę, aż mroczków dostał! – sapiąc z podniecenia, kontynuowała opowieść
Wandzia
- No to się chłopina wystraszył. Konia
popędził i odjechał stamtąd czym prędzej. A potem opowiadał, że to duch Staszka
go tą gałęzią rąbnął i on już więcej tamtędy nie pojedzie. Tylko naokoło,
polami!
- A czemu Staszek miałby mu krzywdę robić?
Przecież skoro razem kiedyś pili to pewnie się kolegowali! Co Staszek miał
przeciw niemu? – zapytałam od razu, próbując znaleźć jakieś logiczne
wytłumaczenie postępowania „ducha”.
- Wszyscy wiedzą, że Janek mu pieniądze był
winien! I to dużo pieniędzy! Na traktor nowy kiedyś pilnie gotówki potrzebował,
to go naiwny Staszek wspomógł. A tamten do oddawania był nie skory! Wciąż tylko
Stasiowi oczy mydlił, że pożyczkę w banku weźmie i spłaci wszystko, co do
grosza. Ale nijakiej pożyczki nie wziął a tylko wciąż u Stasia przesiadywał i
razem z innymi pił, pił i pił. Za Stasiowe pieniądze przeważnie!
I znowu zaległo między nami ciężkie
milczenie. Byliśmy z Cezarym tutaj nowi i właściwie nic nie wiedzieliśmy o
panujących we wsi stosunkach międzyludzkich. Weszliśmy w nową dla siebie
rzeczywistość. W obcy kosmos cudzych historii, emocji, interesów jawnych i
ukrytych. Każdy mógł nam powiedzieć cokolwiek, a my w labiryncie tutejszych
układów i powiązań musieliśmy albo brać wszystko na wiarę, albo po prostu
przyjmować wszystkie opowieści ostrożnie, z dystansem.
Jeszcze nie raz
przyjdzie się nam na tej wsi gubić w tych wszystkich historiach, nazwiskach
oraz miejscowych nazwach i obyczajach. I chociaż postanowiliśmy tu żyć i
wrastać w ten świat, to w takim jak ten momencie czuliśmy się tu tylko jak
obserwatorzy, jak widzowie w teatrze. Taki stan zdarzać się nam miał w przyszłości
wiele razy. A mimo to czuliśmy jakąś ciepłą przynależność do tego miejsca i
rosnącą chęć poznawania go coraz dogłębniej…
- I więcej już nikogo tu nic nie straszyło? –
zapytałam, odetchnąwszy głęboko. W duszy czułam jednocześnie ulgę, że to tylko
tyle i jakby lekki żal, że nic więcej…
- A gdzież tam!
Pełno było takich opowiastek! – wykrzyknęła sąsiadka, lubując się widocznie
naszym rosnącym zainteresowaniem
- Bronek od Przybyłów mówił kiedyś, że światło
migające w oknie na strychu widział. I czuł, że coś tam na niego z góry patrzy.
No to poszedł, i że niby odważny taki, z głupia frant do drzwi zapukał. A w domu coś żałośnie
zamiauczało tylko, dziecka głosem jakby zapłakało, a potem cisza nastała i to
światełko migać przestało!
- No właśnie! A co się stało z kotem Stasia?
Może go kto przypadkiem w domu zamknął i biedna kocina z głodu tam umierała? –
zawołałam, przypomniawszy sobie o kocie – przybłędzie, którym ponoć zaopiekował
się kiedyś Staś
- A gdzież tam! Ten Iksiński, co to w spadku
wszystko odziedziczył kilka razy dom przeszukał dokładnie. W każdy zakamarek
zajrzał i nic. Ja też tam byłam. Kiciałam i kiciałam, kotka przywołując.
Kawałek kiełbasy dla niego w kuchni na podłodze położyłam. A na drugi dzień,
jak poszłam sprawdzić czy zjedzona to znalazłam ją przez myszy nadgryzioną, a
obok pełno mysich kupek leżało. Kota ani śladu!
- rzekła pewnością w głosie sąsiadka, a potem jeszcze dodała – Zdawało
się im to miauczenie i tyle. A kota pewnie po śmierci Staszka jakiś lis zjadł
czy jastrząb. Mało to takich rzeczy się tutaj zdarza?!
- Byli też tacy, co ponoć samego Staszka
widywali. A właściwie cień jego, zarys gdzieś w lesie albo w wysokich trawach.
I zarzekali się, że to prawda, że z nikim innym go pomylić nie mogli, bo Staś
chłopem był postawnym, w barach szerokim. I zawsze trochę przygarbiony chodził
a głowę lekko na bok, przekrzywioną trzymał. I przeważnie w swoje czarne,
flauszowe palto się ubierał. Albo w samej koszuli latał, jak już z nim gorzej
było…i takiego go właśnie widywali za życia. Taki też im się niby po lesie jako
duch zwidywał.
Tyle tych
przeróżnych bajań, moi drodzy, o nim prawią, że tak po prawdzie wychodzi mi na
to, że jak nic, lubią się przechwalać. Nudzi się zwyczajnie chłopom i zamiast
do jakiejś roboty się wziąć język sobie po próżnicy tylko strzępią! – orzekła
autorytatywnie sąsiadka i naciągnąwszy beret na uszy wstała do wyjścia
- Kochani! Na
mnie już najwyższa pora! Miło się siedziało i rozmawiało. Teraz Wy musicie do
nas wpaść. Serdecznie zapraszamy! A ty się Oleńko nic nie bój. Śmiej się z tych
historii. Przecież mądra kobieta z miasta jesteś, co to się wystraszyć byle
czym nie da! – Wandzia przytuliła mnie i wycałowała gorąco, potem pożegnała się
równie serdecznie z Cezarym i poszła.
Po wyjściu sąsiadki popatrzyliśmy na siebie
z mężem, sami nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. On najchętniej by
wszystko zbagatelizował, przeszedł nad tym do porządku dziennego, jako nad
czymś, co było, minęło i nie ma żadnego wpływu na nasze życie. Zresztą dlatego
też wcześniej nie powiedział mi o pogłoskach krążących na temat byłego
właściciela naszego domu.
Nie miałam o to do niego żadnych pretensji,
bo wiedziałam, że chciał dla nas obojga jak najlepiej. Trzeba się było po
prostu z problemem bolesnej historii mieszkańców tego domu jakoś uporać. Nie
dać się jej zdominować, przygnębić, pozwolić by odebrała nam napęd i entuzjazm
do działania.
To teraz tylko nasz dom. My będziemy w nim
tworzyć swoją własną opowieść. Przeszłość pozostanie przeszłością. A biedny
Staszek, jeśli patrzy gdzieś tam na nas z góry, na pewno nie ma nic przeciwko
temu żeśmy tu zamieszkali. Był nieszczęśliwym lecz przecież dobrym i rozumnym
człowiekiem, widzi więc, że nowi mieszkańcy jego domu nadają mu życie, wnoszą
akcent tak potrzebnej temu miejscu radości i wolności.
Jednak ta przeszłość wyłaziła do nas wciąż
ze wszystkich kątów. Nie dało się od niej opędzić. Co otworzyliśmy jakąś
szufladę, to zmierzyć się musieliśmy z tysiącem drobnych pamiątek z dawnych
lat. Były tam ogromne pęki kluczy, które nie pasowały do żadnych drzwi. Zdjęcia
nieznanych nam osób. Zegarki, których czas dawno już stanął w miejscu. Drobne
karteluszki pełne pisanych maczkiem zapisków o wydatkach i zyskach. Stare
książeczki modlitewne, z podkreślonymi kopiowym ołówkiem wersami. Brzytwy o
wyszczerbionych ostrzach. Wreszcie kawałki sztucznych, plastikowych protez z
osadzonymi w nich srebrnymi zębami…
Wciąż przed nami było sprzątanie strychu.
Kiedyś wydawało mi się to pracą tytaniczną lecz przy dużej dozie wysiłku i
cierpliwości jednak możliwą do wykonania. Teraz doszedł do tego ciężar wiedzy o
tym, co się tam wydarzyło i co już na zawsze chyba naznaczyło owo miejsce grozą
i smutkiem.
Odkładaliśmy więc to sprzątanie strychu ile
się tylko dało. Mnie natomiast zaczęły męczyć jakieś dziwaczne sny.
Śniło mi
się, że przebiega po mnie kot i chce bym go wypuściła na dwór (wtedy jeszcze
nie mieliśmy naszych kotów, przywieźliśmy je od rodziny kilka tygodni potem). W
tym śnie wstawałam i nie świecąc światła szłam po omacku do drzwi. Otwierałam
je lecz kot nie wychodził. Siadał w progu i głośno mruczał. Wpatrywał się w
mrok i trwał tak jak wmurowany, nie chcąc wrócić do domu ani wyjść na zewnątrz.
A kiedy delikatnie go wypychałam, pragnąc jak najszybciej wrócić do łóżka, kot
opierał się z całej siły. Wreszcie zdecydowanym ruchem brałam go na ręce i
wystawiałam za próg. I kiedy już miałam zamykać drzwi słyszałam gdzieś z głębi podwórza ciche kroki i czyjeś cichutkie,
bardzo dalekie nawoływanie: kici, kici, kici…..
Pamiętam, że ciarki przechodziły mi wtedy
przez całe ciało. No, bo kto mógł w nocy chodzić wokół domu i nawoływać mojego kota…? Serce
zaczynało mi bardzo mocno bić i chciałam się jak najszybciej znaleźć w
bezpiecznej sypialni. Pobiec do Cezarego, wcisnąć się bezpiecznie pod kołdrę i
nie myśleć już o dziwnych, nocnych odgłosach. Ale nogi odmawiały mi
posłuszeństwa. Nie umiałam wejść po schodach. Nie umiałam wydobyć z siebie
głosu, chociaż próbowałam wołać z całych sił : Czarek, Czarek!
Z moich ust
wydobywał się tylko cichy pisk a serce waliło jak oszalałe.
I wtedy budziłam się w ramionach Cezarego,
który tulił mnie i powtarzał wciąż i wciąż: Obudź się Oleńko, obudź się, to
tylko sen….
Zakończenie tej histori już wkrótce...
Olgo bardzo przejmująca historia , moja babcia mówi że żywych trzeba się bać a nie zmarłych , ale ja się ich niestety boję .
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię niedzielnie dzielna dziewczyno Ilona
Też uważam, że to żywych bardziej trzeba się bać niz zmarłych. Boimy się tego, czego nie rozumiemy. A gdy już zrozumiemy pojawia sie współczucie, chęć pomocy i żal, że tak mało możemy...
UsuńTeż Cie pozdrawiam, moja utalentowana stylistko fryzur i poetko swojej codzienności!
Nooo, bardzo to wszystko ciekawe, chociaz pelne grozy i tajemnicy. Ale Ty sie, Olu, nad nami znecasz! Dawkujesz napiecie, jak lekarstwo zawierajace trucizne.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak wytrzymam do zakonczenia.
Ja to po prostu piszę na bieżaco, z doskoku. Tak, jak czas mi na to pozwala. A mam go niewiele,dlatego też dzielić muszę opowieść na części.
UsuńAle chyba ma to swój urok, bo czekanie, albo gonienie króliczka jest czasami lepsze niż sam króliczek!:)))
Ale historia...Znów będę niecierpliwie czekać. Mam już swoje scenariusze dalszego ciągu Twej opowieści. Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo to naprawdę ciekawa jestem czy to, co Ci po głowie chodzi będzie podobne do tego, co opiszę w następnej części?! Myślę, że masz intuicję oraz niezłą wyobraźnię (no i piekny, poetycki styl pisania - czytałam u Ciebie na blogu co nieco...)!Toteż wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś zgadła jak się to wszystko rozwinie...
UsuńUściski serdeczne!
Czyta się to jak najlepszą powieść:-)))I tylko na dalszy ciąg człowiek czeka... Ja tam nie wiem, ale do dziś pamiętam - miałam wtedy ze 3 latka. Poszłyśmy z Babcią na dół do sąsiadów. Babcia wdała się w dyskusję z panią Dankowską a ja siadłam sobie w kuchni, na stołeczku. A naprzeciwko mnie siedział pan Dankowski. W białej koszuli, krawacie i czarnym gajerze. Szczupły, siwy i uśmiechnięty. Jak zawsze. Tylko ten gajer... Jak już wracałyśmy do domu zapytałam Babci, czemu pan Dankowski był taki milczący. A Babcia na to - dziecko kochane, co ty mówisz. Przecież pan Dankowski już tydzień jak umarł... A ja to do dzisiaj pamiętam...
OdpowiedzUsuńA.
Ja to od dawna wiem, że zwięrzeta i dzieci wiedzą i widzą więcejod nas - dorosłych lecz trochę już "ociemniałych"!Gdzieś po drodze, w trakcie dorastania tracimy intuicję, wrażliwość, niewinność i to sławetne trzecie oko. Przypuszczam, że naprawdę wiele przez to tracimy.I moze wcale byśmy się tak nie bali rzeczy nadprzyrodzonych, bo one byłyby dla nas tak samo oczywiste jak wschód i zachód słońca...
UsuńTymczasem mnie dreszcz przeszedł, gdy przeczytałam o panu Dankowskim....
Ach, lękliwa ze jednak mnie dusza, choć zafascynowana tym, co niepojęte!
Ola
No właśnie, gdybyśmy zawsze widzieli, to byłoby to normalne i nikt by się tego nie bał.
UsuńDzieci się nie boją, ale pijani już tak. Alkohol i narkotyki uszkadza energetyczną zasłonę, która oddziela nas od świata astralnego i w dodatku przyciąga wszystko co najgorsze.
Poczytałam u Ciebie wczoraj troszkę o ciałach astralnych i przyznam, że bardzo mnie to zainteresowało i co nieco wyjaśniło kwestię pozostania duchów na tym padole łez...
UsuńAle wiesz, pamiętam, że się go w ogóle nie bałam. On po prostu tam siedział - jak zawsze, z tym swoim uśmiechem. Nigdy więcej już nic takiego mi się nie przydarzyło. Może po prostu dorosłam...
OdpowiedzUsuńPoniżej odpowiedź dla Ciebie Asiu - coś źle mi się wpisała - sorry!
UsuńA jeszcze nawiązując do moich ukochanych baśni, to jakże często pojawia sie w nich motyw dorastania jako okaleczenia nas z pewnej wrażliwości. I tu znowu przypomina mi się najmłodsza latorośl, którą zajmowała sie Mary Poppins. Jakze cudownie rozumiało to niemowlę mowę ptaków, jakie cuda potrafiło wokól dostrzegać. A potem, niestety, jak inni dorosło i na te cuda "oślepło".
To troszkę tak, jak z umiejętnością latania u Wendy z Piotrusia Pana...Ale wciąż są sny o lataniu,dodające skrzydeł marzenia, nagłe i lekkie jak motyl zachwycenia i olśnienia. I to też jest piękne!:)
OdpowiedzUsuńDawno już nie czytałam tak ciekawej opowieści , ciekawam co z kotem ,mam nadzieję że się wyjaśni:)
OdpowiedzUsuńTeż wierzę że dzieci i zwierzęta "widzą" więcej , a ponoć koty to mają stały kontakt z tamtym światem.
Wyjaśni się, tylko muszę siąść na dłużej przy komputerze i napisać kolejną część.
UsuńWydaje mi się, że niektórzy, bardzo nieliczni dorośli, też zachowali tę, jakże cenną umiejętnosc dostrzegania rzeczy i zjawisk niedostrzegalnych dla zwykłych smiertelników...Spotkania z takimi osobami to zawsze ogromne, duchowe przeżycie!
A to ciekawe...
OdpowiedzUsuńPoczekam na ciąg dalszy :)
Pozdrawiam :))
OK! Fajnie, że Cię to wciągnęło i chce Ci się czekać!
UsuńHej, hej!:)))
Olga, ależ Ty pięknie piszesz...:) Staszek pewnie szczęśliwy, ze w jego domu zamieszkali tak zacni ludzie..:)
OdpowiedzUsuńWspaniale by było, gdyby tak właśnie było! Należy mu się przecież jakaś radość, jakiś uśmiech za całe jego smutne życie...
UsuńNaprawdę bardzo się cieszę, że spodobało Ci się to, jak piszę...
Dziekuję za miłe słowa!:)))
Ożeż! A jednak straszy... I kotek się wmieszał. No, no, się zapowiada zakończenie...
OdpowiedzUsuńPozdrówka Gospodarzom Nawiedzonego Domu (jednak wierzę, że nawiedzonego... pozytywnie). :)
JolkaM
Nic nie mogę napisać, bo zdradziłabym zakończenie!:)))
UsuńDziekujemy za pozdrowienia i zasyłamy je również Tobie, Jolu!:)))
:) Cała przyjemność po mojej stronie. W tym także przyjemność oczekiwania na zakończenie opowieści.
UsuńJ.
Już się pisze....:)
UsuńPst! To nie przeszkadzam. :)
UsuńJ.
Już zaraz, tylko jeszcze ostatnie poprawki, żeby byków nie było!:)
UsuńBardzo wciągnął mnie Twój blog i dlatego chciałabym Cię nominować do Liebster Blog ,jeśli masz ochotę to zapraszam do zabawy:)
OdpowiedzUsuńhttp://krolowamargo12.blogspot.com/2012/11/nominacja-liebster-blog.html
Droga Margo! Dziękuję za to wyróżnienie.Doceniam to, że pomyślałaś o naszym blogu i chciałaś go w ten sposób uhonorować. Zajrzę do Ciebie i zobaczę co wiąże się z ową nominacją...
UsuńMam nadzieje, ze te sny minely rownie szybko jak sie pojawily.
OdpowiedzUsuńJa od wczesnego dzieciństwa miewam dziwne, czasami bardzo męczące, a czasami cudownie bajeczne sny. Jedne mijają, drugie się pojawiają...Tak już chyba musi być!Bez tego nie byłabym taką, jaką jestem...
UsuńOlu, ponoc sny sa odzwierciedleniem naszej duszy, mysli. A te bajeczne sa najpiekniejsze.
UsuńNasze sny sa tylko nasze, bardzo czesto ich nie pamietamy, wielka szkoda.
Z niecierpliwoscia bede czekala na ciag dalszy, pozdrawiam Was serdecznie:)
Sny to temat - rzeka. Nie ma chyba na tym świecie mądrego, który by potrafił na 100% wyjaśnić ich znaczenie i przesłanie. Wciąż tylko domysły, przeczucia, krążenie wokół tematu...Chyba najważniejsza jest w tym wszystkim intuicja.
UsuńI my Cię pozdrawiamy miła Ataner z dalekich Stanów!:)))
Pieknie tutaj u Was,bede czesto przychodzic w odwiedziny z mojej wloskiej,dalekiej krainy/rymek sie ulozyl/...Pozdrawiam serdecznie.Martina.
OdpowiedzUsuńOczywiście, przychodź i pobądź z nami Martino!Bardzo miło nam Cię tu gościć!
UsuńZapraszamy serdecznie!:))
Juz jestem,pieknie piszesz...To prawda.Pozdrawiam
UsuńWitaj ciepło Anonimowa Damo! Czy możesz zdradzić ktoś Ty?!:-)))
UsuńNo to czekam na zakonczenie tej historii. Wciagnelam sie w czytanie tak, ze przestraszyl mnie dzwiek dobiegajacy z kuchni. Zapomnialo mi sie, ze wlaczylam piekarnik i on tak strzela...
OdpowiedzUsuńOch, sorry że tak Cię tym opowiadaniem przestraszyłam, ale jednocześnie fajnie, iż aż tak się wciągnęłaś, że się nawet zwykłego piekarnika przelękłaś.To taki mały plusik dla mojego pisania!:))
OdpowiedzUsuńI ja również chciałabym dorzucić jakiś mały plusik do Twojego pisania :)
OdpowiedzUsuńA jest nim, wyróżnienie, nominacja, jak zwał tak zwał, w każdym razie Zapraszam :)
http://livparanormalne1.blogspot.it/2012/11/czekajac-na-klucz.html
Dziękuję kochana Mag!Ślę uściski i ciepłe pozdrowienia!:)))
UsuńA dziękuję bardzo i nawzajem :)))
UsuńOlu czekam na resztę.
OdpowiedzUsuńWszystko jest!:-)
Usuń