- Staszek był chorym, bezradnym życiowo
człowiekiem – opowiadała dalej sąsiadka
- Odkąd umarli mu rodzice przez wiele lat mieszkał
tu zupełnie sam, za towarzystwo mając tylko kota przybłędę i kolesiów od wódki.
A ci naciągali biednego Stasia na co tylko się dało, wykorzystując go bez
żadnej przyzwoitości. Wyprzedawał więc pomału wszystko, co miał. A w domu i w
obejściu, w ostatnich latach, nie robił nic – dodała rozglądając się z troską
po kątach naszego domu.
I my
rozejrzeliśmy się wokół po raz nie wiadomo, który, wzdychając ciężko. W chwili,
gdy się tu wprowadzaliśmy poza zepsutą lodówką, starą kuchenką gazową, kilkoma
meblami i świętymi obrazami na ścianach nie znaleźliśmy wiele więcej.
- To, czego
Staszek nie sprzedał, rozdrapali jego spadkobiercy. Ci Iksińscy, od których ten
dom kupiliście – w tonie jej głosu pojawiło się dziwne rozdrażnienie – A
żebyście widzieli, jak podstępnie wkradali się w jego łaski! Jak go omotywali
na spadek licząc? A przecież to tylko dziesiąta woda po kisielu! Prawie żadna
rodzina!
Sąsiadka zamilkła
raptem tak, jakby chciała coś jeszcze dodać, coś, co cisnęło jej się na usta,
ale w porę się powstrzymała. Widać było w jej oczach ogrom obudzonych na nowo
emocji, związanych z tamtymi latami.
- Przychodził do
nas często. Głodny, brudny, pijany. Jeść mu dawałam, ciuchy do prania
zabierałam, do głowy mu wbijałam żeby się opamiętał, żeby przestał pić i
zadawać się z tymi ludźmi… Ale gdzież
tam! Nie posłuchał! Chory był i naiwny jak dziecko… - powiedziała z żalem i
nieznaczną jakby pretensją w głosie
- Chorował na
depresję i się nie leczył, prawda? - zapytałam (sama domyślałam się tego od
jakiegoś czasu, bo w szufladach kuchennych znalazłam mnóstwo niezrealizowanych
recept na środki psychotropowe).
- To z tej
samotności i pijaństwa tak mu na głowę padło – ciągnęła dalej sąsiadka,
rozsiadając się wygodniej na zielono wyściełanym krześle po Stasiu
- A szkoda
człowieka, bo mądry był i pamięć do dat i liczb miał nadzwyczajną. Lubił
czytać. Zbierał ciekawe wycinki z gazet. I jak czasem coś tak mądrze
powiedział, to ludziskom szczęki opadały! - uśmiechnęła się na wspomnienie tego
i widać było, że musiała kiedyś lubić po swojemu tego biednego Staszka.
A mnie się znowu
skojarzyło, że podczas sprzątania kredensu natrafiłam na mnóstwo zeszytów z
wklejonymi tam zdjęciami z czasopism przyrodniczych i podróżniczych. Był też
słownik ortograficzny. Kilka rozlatujących się książek J. Verne’a i równie
zdezelowany „Pan Wołodyjowski”... Tyle po ludziach zostaje. Jakieś tropy,
strzępy, fragmenty cudzej pamięci…
- A jakie tu
kiedyś wielkie gospodarstwo było! Największe chyba w okolicy! Krowy, konie,
świnie, wozy, traktor nowiuśki, kilkanaście hektarów zbóż i ziemniaków, lasy
ogromne. Rodzice Staszka bardzo pracowici byli. Nic więcej z tego życia nie
mieli tylko tę pracę i pracę. A on roztrwonił to wszystko, przepił i już… -
znów zamilkła i zapatrzyła się w ciemniejące w wieczornym zmierzchu za oknem
kontury stodoły i budynków gospodarczych.
- Ja już będę
musiała lecieć, bo mój mąż będzie się o mnie martwił! – zerwała się naraz z
miejsca i chciała natychmiast ruszyć do wyjścia.
- Posiedź jeszcze
Wandziu! Prosimy serdecznie! Tak miło się rozmawia przecież. Niedaleko masz do
domu, to się Twój Władek na pewno nie martwi. Wie przecież gdzie poszłaś - zakrzyknęliśmy
oboje, usadzając ją znowu na krześle. Nie bardzo protestowała przeciw temu,
wiec pewnie ta jej nagła chęć wyjścia była tylko ot tak - pro forma…
Nawiasem mówiąc, Władyś to był ów mocarny
mężczyzna, który pomógł nam pierwszego dnia wnieść nasz materac do domu. Nie
wyglądał nam wówczas na człowieka, który martwiłby się z lada powodu. Zresztą
przy bliższym poznaniu zyskiwał jeszcze więcej. Spokojny, grzeczny, opanowany i
ujmująco skromny…Zresztą to opowieść na całkiem inną historię!
Wróćmy, więc do
tamtego wieczoru i pierwszej z wielu, jakie jeszcze przyszło nam odbyć, rozmowy
o nieszczęsnym Stasiu.
- A czemu był
sam? Czemu się nie ożenił? - zapytałam o sprawy
zasadnicze, jak to kobiety zazwyczaj czynią!
- Miał kiedyś
dziewczynę. W młodości. Matka mu ją z głowy wybiła. Zakazała spotykania się z
nią. Niby, że on bogaty a tamta biedna. Posłuchał, bo go wydziedziczeniem
straszyła. Rodzice strasznie nim rządzili i za nic go mieli. A przecież odkąd im pierwszy, kaleki synek umarł tylko Staszek im został! Też zresztą pokręcony taki, po źle leczonej w dzieciństwie krzywicy. Kto miał wtedy czas na zajmowanie się dzieciakiem...
Kobieta wróciła myślami do tamtych dawnych lat i nagle wykrzykneła, przypomniawszy sobie wyraźnie jakiś obrazek z przeszłości
- Czego ja się tu napatrzyłam! Jak oni to dziecko traktowali. Zawsze zabierali go ze sobą na pole, bo w domu nie miał się kto malcem zając. I razu pewnego idę ja na grzyby i widzę, jak ten dzieciak zanosi się strasznym płaczem, siedząc na barana u ojca, a matka, ta jędza z piekła rodem, idzie za nimi i dźga go widłami od siana żeby płakać przestał! No moi Państwo kochani! Jak tak można z dzieckiem robić?!
Wandzia kipiała wprost z oburzenia i przeżywała tamtą scenę tak wyraźnie, jak gdyby widziała to przed chwilą...
- A i jak dorósł wcale lepiej nie było - dodała
- Niekiedy mu wmawiali, że jak umrą to on ich wielkie
bogactwa odziedziczy. Wielki pan będzie, co to wybierze sobie dziewuchę, jaką
tylko będzie chciał . Krzyki do nas czasami dochodziły, jakie na syna urządzali.
A on cichy i posłuszny robił tylko, co mu kazali – odpowiadała Wandzia,
kiwając głową ze współczuciem.
- I tak na tym
wyszedł! - westchnęłam, próbując wyobrazić sobie smutne życie tego człowieka,
jego zahukanie a potem samotność w tym wielkim domu, który wcale mu szczęścia i
bogactwa nie przysporzył.
- To i nie
dziwota, że zwariował w końcu chłopak - mówiła znów sąsiadka
- Jakieś omamy miał. Jakieś plany dziwne
sobie roił i ludziom o tym opowiadał. Na pośmiewisko tylko! Biegał czasem zimą
po polu, w koszuli tylko i krzyczał coś, sam do siebie i do tych ptaków chyba
na niebie. Sąsiadów straszył, gdy nocą nagle taki podniecony, pijany, półnagi
do okien pukał a i niekiedy te okna kamieniami wybijał. Czasem naprawdę strach
było go do domu wpuścić…
-A żal było człowieka… - wspominała dalej
kobieta, energicznie mieszając cukier w kolejnej herbacie, którą jej
zaparzyłam.
- A byli tacy, co
głupoty o nim opowiadali, że chłopców bardziej woli, że po lesie gdzieś się z
nimi, nie wiadomo po co włóczy. Że im wódkę stawia a oni z nim… potem wiadomo,
co robią! Ale ja tam w takie plotki nie wierzę! - żachnęła się sąsiadka,
patrząc z mieszaniną wstydu i oburzenia w nasze oczy
- Oj, nie miał on
przyjaciół a i dalsza rodzina nie bardzo o niego dbała. Na dodatek pieniądze po
rodzicach się skończyły a on nie robił nic, by gospodarstwo przynosiło jakiś
dochód. Aż wreszcie ktoś mu pomógł o rentę się wystarać, z racji tej jego
depresji. I wyobraźcie sobie, że ledwo tę rentę dostał, to za parę dni już go
na świecie nie było! - wykrzyknęła niepogodzona wciąż z tym trudnym do pojęcia
faktem Wandzia
- Powiesił się! -
dopowiedziałam cicho, patrząc w napięciu w jej rozgorzałe uczuciami oczy
- Tak, powiesił.
Na Waszym strychu! A mój Władyś go po paru dniach tam znalazł, drzwi
wyważając….
Ciąg dalszy nastąpi…
Olgo smutna historia , i znów czekać miej litość :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Ilona
Już niedługo Ilonko...
UsuńPozdrawiam!
O kurczę, dojrzałam, że jest cd., ale zostawię sobie na wieczór, kiedy to już wrócę do domu i będę mogła spokojnie przeczytać. Aaa! Wytrzymam, wytrzymam, wytrzymam... Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńJolkaM
A jakie piękne zwierzęta zarejestrowały się u Amisi, ho, ho! Rudzielce zwłaszcza mnie urzekły, zresztą już wcześniej, gdy tylko dojrzałam ich fotkę na blogu. :) Piękne!
J.
Dumna jestem z moich zwierzaków! Fotogeniczne są - trzeba przyznać! Ale przede wszystkim - kochane bardzo!
UsuńPozdrowienia!
Bardzo smutna historia. Jak wielki wplyw maja rodzice na cale zycie dziecka, potem doroslego czlowieka. Wiem cos o tym.
OdpowiedzUsuńTak, Pantero - zniszczyli mu życie. Wciąz próbuję dowiedzieć się od sąsiadów więcej na ten temat. Dlaczego tak było? Skąd tyle bezduszności i okrucieństwa w tych ludziach...? W ludziach, którzy powinni kochać, a nie potrafią, lub kochaniem swoim dziwnym zabijają...
UsuńJaka to smutna historia. Miej litosc. Nastepnym razem napisz troszke wiecej.
OdpowiedzUsuńDobrze, Pawiczko - napiszę więcej!
UsuńSzkoda, że miał takie smutne życie. E, takiego ducha to bym się nie bała. Że też rodzice potrafią tak dziecku życie zmarnować, to mi trudno zrozumieć.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze losy Waszego domu.
Pozdrawiam
Szkoda Staszka, oj, bardzo szkoda...Już wkrótce dalszy ciąg tej smutnej historii.
UsuńPozdrawiam!
Smutna historia, ale bac nie ma się czego....On będzie waszym dobrym duszkiem..;)
OdpowiedzUsuńMoże tak, może nie...Nadal wsłuchuję się w szepty domu, chcąc zrozumieć ich treść...
UsuńOjeju, aż niemal dostrzegłam go na tym strychu, tego Staszka... Ale to nie ten strych przecież! Poniosło mnie.
OdpowiedzUsuńCzy to Ty, Olgo, tak ładnie zająć umiesz, rozbudzić wyobraźnię, zaciekawić i pozostawić w kulminacyjnym momencie? Czy może Cezary? :)
Pozdrawiam serdecznie z góry mapy. :)
JolkaM
Pisać lubimy oboje z Czezarym, ale historię Staszka piszę ja, a Cezary mi dzielnie kibicuje!
UsuńPozdrowienia z krańca Polski!
Bardzo smutna opowiesc, a w dodatku prawdziwa. Czasami najblizsza rodzina moze skrzywdzic najbardziej.Postawa rodzicow Staszka straszna i okrutna, a z waszego opisu wynika ze i dalsza rodzina wcale nie byla lepsza.
OdpowiedzUsuńWy, Olu jestescie dobrymi ludzmi wiec nie macie czego obawiac sie, mieszkajac w tym domu.
Z opowiesci sasiadki wynika, ze Staszek byl dobrym czlowiekiem tylko bardzo zagubionym.
Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy opowiesci.
Serdecznosci:)
Staszek urodził się nie w tym miejscu i nie o tej porze, gdzie powinien. Coś, jak Janko Muzykant, którego talent zmarnowano, zabito...Kto wie kim byłby Staszek, gdyby urodził sie w domu dobrych, mądrych ludzi, którzy wiedzą co ważne i jak dziecku pomóc a nie skrzydła mu podcinać!
UsuńSzkoda Staszka, bo odszedł i nic mu życia nie wróci! Ale mam nadzieję, że żyje chociaz trochę w tych moich opowieściach.I może czyta mi je zza ramienia...?
Wiesz Olu, rowniez pomyslalam o Janku Muzykancie.
UsuńMoze nie czyta zza Twojego ramienia, ale gdzies tam siedzi na chmurce i usmiecha sie do Was, dziekujac za opowiesc o nim.
Teraz mógłby tu nawet przyjść i przywitać się....Już mi lęki mineły!
UsuńSmutna opowieść ,też myślę że krzywda wam się tam nie stanie,biedny Staszek :(
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy
Żadna krzywda nam się właściwie dotąd nie stała, to i chyba nie stanie!
UsuńPozdrawiam!
Bardzo smutna opowieść, ale życiowa. Taki los rodzice swojemu dziecku zgotowali.
OdpowiedzUsuńZapraszam jutro do siebie, bo będę o Was wspominać.
Dziekuję Aniu, Ty wiesz za co!:)))
UsuńPozdrowienia serdeczne!
Wzruszyła mnie historia Staszka. I tak myślę, że on był dobrym i bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.
OdpowiedzUsuńAsia
Tak Asiu, i ja tak myslę...
UsuńBardzo smutne i samotne miał życie ten Staszek, i odszedł też sam. Takie duchy nie straszą
OdpowiedzUsuńChyba nie straszą....
Usuń:)))
Prawie każda wieś ma swojego Staszka ...
OdpowiedzUsuńPsalm Nowaka z dedykacją dla Waszego
"Chcę być pomylony
Chcę być pomylony.
Pomyleni mają w głowie słoneczko.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wiedzą, gdzie jest Bóg.
Pomyleni chodzą pełni snu.
Pomyleni mają inne ptaki, inne ryby.
Chcę być pomylony.
Pomyleni nie boją się ludzi.
Chcę być pomylony.
Pomyleni nie dają się głaskać.
Pomyleni to są świeccy święci.
Pomyleni błogosławią chleb.
Pomyleni chodzą zanurzeni w wodzie.
Pomyleni nie płaczą nad sobą.
Pomyleni żyją poza sobą.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wyplatają kosze.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wyplatają sieci.
Pomyleni drażą w drewnie czółna.
Pomyleni ujeżdżają wody.
Zastawiają sieci.
Wyciągają z wody ryby.
Napełniają rybą kosze.
Pomyleni niosą chleb ze wzgórz.
Chcę być pomylony.
Pomyleni dzielą chleb i rybę.
Chcę być pomylony.
Pomyleni zbierają okruchy.
Pomyleni przychodzą do Boga.
Pomyleni odchodzą od Boga.
Chcę być pomylony.
Pomyleni tkają sobą niewidzialne sukno.
Chcę być pomylony.
Pomyleni zaścielają suknem wszystkie ścieżki.
Najciszej prowadzą nas suknem.
Zostawiają nas na suknie ścieżek.
Chcę być pomylony.
Pomyleni wiodą suknem Boga.
Chcę być pomylony.
Pomyleni ukrzyżowali siebie.
Pomyleni zostawiają nas Bogu.
Pomyleni odchodzą samotni."
Bardzo przejmujący wiersz...Dziękuję Ci za jego tu zamieszczenie.Przeczytałam go kilkakrotnie i myślę, że nie byłoby tak źle być pomylonym, gdyby nie fakt, że wiąże sie z tym tyle bólu, ranionej wciąż wrażliwosci i zuepełnego niezrozumienia u bliźnich...Może kiedyś, w czasach prasłowiańskich doceniano a nawet szanowano bardziej takich odmieńców, bo widziano w nich oświeconych wiedzą, mających kontakt z bogami. W naszych czasach inność sie wyszydza i depcze. A więc pomyleni wciąż trwają i odchodzą samotni...
OdpowiedzUsuńAcha, jeszcze jedno - Staszkowie żyją także w miastach. Czy jest im tam łatwiej, niż tym na wsiach...? Chyba wszędzie są tak samo ukrzyżowani....
Czekam na więcej ciekawych informacji.
OdpowiedzUsuńOpowiadam więc i opowiadam...!:-))
Usuń