…Dzisiaj rano
zapytałam Cezarego, jakie miał oczekiwania, przyjeżdżając do Australii i co go
tam w związku z tym zaskoczyło, zachwyciło bądź też rozczarowało.
Bo przecież każdy
z nas ma jakieś wyobrażenia na temat tego czy tamtego kraju. Dopiero
rzeczywistość to wszystko jakoś weryfikuje i układa po naszemu w głowie.
Cezary najpierw
rzekł, że nie miał właściwie żadnych oczekiwań i wyobrażeń. Jechał na żywioł. W
wielką niewiadomą. W świat nowej przygody i nowych możliwości.
Chwilę potem, po
dłuższym zastanowieniu, wcinając akurat bułkę z kiełbasą krakowską rzekł w
nagłym olśnieniu:
- Niemile
rozczarowało mnie to, że w zaledwie kilka miesięcy po przyjeździe do tego raju
przytyłem kilkanaście kilogramów! A przecież nie obżerałem się wcale ani nie
tkwiłem całe dnie na kanapie przed telewizorem!
Hmmm….Mnie również przytrafiło się to samo.
Po trzech miesiącach od przyjazdu ważyłam o 10 kilogramów więcej!!! A dlaczego?
Główną rolę odgrywa tu zmiana klimatu i nasz zaburzony na skutek owej zmiany
metabolizm. Dalszą przyczyną jest nieco
inna dieta. Tamtejszy chleb z masłem to, niestety, nie polski chleb z masłem!
Skład australijskiego pieczywa jest nieco bardziej wzbogacony niż naszego
swojskiego chlebka na zakwasie (w czasach wyjazdu do kraju kangurów w Polsce
chleb nie był jeszcze szpikowany chemią i polepszaczami smaku!).
Także tamtejsze
słodycze są jak gdyby bardziej słodkie i bogatsze w składniki niż nasze. To
samo dotyczy serów, tłuszczów i innych nabiałów.
Poza tym styl życia w Australii narzuca
niejako pewne zmiany w odżywianiu. Zazwyczaj jest na tyle ciepło, że po prostu miło
jada się posiłki na powietrzu. Na powietrzu, czyli w przydomowym ogródku lub w
parku publicznym. A w takich parkach są ogólnodostępne gazowe, elektryczne lub
rzadziej, węglowe grille (tam zwane barbaque). A cóż się tam zwykle jada? Ano,
niezbyt smaczne, australijskie, ociekające tłuszczem kiełbaski, smakowite,
grube steki, kotlety i jajka na bekonie!
Nie jest to zbyt odchudzające jedzonko, prawda?
Australia i Ameryka mają największą ilość
monstrualnie wręcz otyłych obywateli!
Wszystko jest
łatwo dostępne, smaczne, w miarę tanie a im tańsze, tym bardziej kaloryczne
(zresztą podobnie jest już i tutaj). Australijczycy uwielbiają jeść, pić piwo,
urządzać gromadne, towarzyskie spotkania na wolnym powietrzu, próbować smaków
kuchni europejskiej i azjatyckiej. Parki nieomal zawsze pełne są biesiadujących
wesoło ludzi, rozbrykanej dzieciarni i zapachu grillowanych potraw!
Kolejnym, niezauważanym prawie przez
Australijczyków problemem są ogromne porcje jedzenia, jakie podaje się im w fast
foodach. Porcje te rosną w roku na rok, tak samo, jak powiększają się żołądki
łakomych smakoszy. A restauracje i bary żerują na tym, bo ludzie jedząc dużo,
wciąż chcą więcej i więcej a interes kręci się coraz lepiej!
Moim ulubionym,
dostępnym wszędzie i bardzo popularnym w Australii daniem była ryba z frytkami
(” Fish and chips”). Swoją drogą, jest do dzisiaj w tym kraju taka świecka
tradycja kupowania w piątki na wynos, dla całej rodziny, wielkich zestawów ryb
z frytkami, sosem tatarskim oraz z marynowanymi cebulkami w roli sałatki. Można
to sobie zamówić przez telefon i bez konieczności wychodzenia z domu już za pół
godziny od złożenia zamówienia obżerać się do woli, siedząc przed telewizorem i
oglądając kolejny, „wysokich lotów” teleturniej, czy inny „rozrywkowy” program!
A w zależności od
miejsca, czy regionu, w jakim kupowaliśmy ów przysmak pojedyncza porcja była
raz większa, raz mniejsza, ale za każdym razem za duża dla nas dwojga! Na szczęście
w konsumpcji często pomagały nam żarłoczne, natrętne mewy, gromadzące się
żywiołowo wokół ogródków na świeżym powietrzu.
Następna rzecz, która rzuca się w
spożywczych sklepach australijskich w oczy, to zbyt mała podaż świeżych,
nieprzetworzonych produktów oraz zbyt wysoka ich cena. Mam tu na myśli świeże
warzywa, owoce, ryby i owoce morza. O dziwo, produkty zamknięte w puszkach,
foliach i innych przesyconych chemią plastikach cieszą się ogromną
popularnością, gdyż są o niebo tańsze i dostępniejsze, niż te prosto z pól,
sadów i oceanu. Wygodniej jest kupić puszkę groszku i dodać go do drugiego
dania, niż trudzić się z gotowaniem surowego, zielonego warzywa. Ludziom się
coraz mniej chce coś zrobić samemu od podstaw. Gotowe dania, i ostatecznie,
półprodukty mają zatem niesamowite wzięcie!
Ja, jako osoba potrafiąca i lubiąca
przyrządzić co nieco osobiście w domu byłam często obiektem podziwu a nawet niezrozumienia
u moich koleżanek Australijek czy Angielek. A istną furorę robił tam mój
sernik, który z braku zwykłego, kwaśnego białego sera przygotowywałam z białego
sera ricotta i wzbogacałam jogurtem naturalnym. Był mało słodki, w porównaniu z
tymi sklepowymi, ale o ileż w związku z tym lepszy, co tamtejsze panie, ku memu
zdziwieniu, doceniły!
Takoż samym
wzięciem cieszyły się moje zwykłe placki ziemniaczane! W Australii placki te
występują pod nazwą „potato cakes” i choć są smaczne, to jednak zupełnie inne
od naszych. Można je dostać prawie wszędzie, nawet w McDonaldsach! Robi się je,
rzecz jasna, z gotowanych, sproszkowanych lub rozdrobnionych ziemniaków,
utrwala konserwantami i przechowuje miesiącami w zamrażarkach.
Wygoda to podstawa wszystkiego. W kraju
koali prawie każda osoba posiada prawo jazdy i samochód. Jest to zrozumiałe,
gdyż teren to ogromny, komunikacja miejska nie tak dobrze zorganizowana jak w
Polsce, a poza tym, komuż chciałoby się samodzielnie taszczyć do domu zakupy w
wielkich siatach? Zakupy zazwyczaj robi się w wielkich centrach handlowych
(shoppingach) a ulokowane są one przeważnie na obrzeżach miast. Piechotą się
tam, rzecz jasna, nie dotrze a przed weekendem trzeba zrobić ogromne zapasy na
następny tydzień. Ludzie polują na obniżki, przeceny, wyprzedaże i w związku z
nimi są nawet w stanie poświęcić się i stać w kolejkach, nie rzadko
przypominających te, rodem z PRL-u.
Chodzi się mało, a więc tycie ma się jak w
banku. Tylko z odchudzeniem jest już znacznie gorzej!
Jakimż wzięciem
cieszą się wszystkie suplementy diety, cudowne parafarmaceutyki, obiecujące
zrzucenie wagi w tydzień! Gorzej jest z ruchem nieco bardziej złożonym, niż
kursowanie między salonem a lodówką! To samo zresztą obserwujemy pomału w
Polsce, chociaż na szczęście daleko nam jeszcze do coraz bardziej powszechnych
w Australii, rubensowskich kanonów urody!
- No dobrze, Oleńko! – przerwał mi nagle moje
wywody Cezary
- A może
powiedziałabyś nareszcie cos miłego o australijskim jedzeniu? Przecież tak Ci
smakowało, Ty niewdzięczna babo! – mój mąż popatrzył na mnie z wyrzutem w
oczach a potem wielce wymownie ogarnął wzrokiem moje nazbyt okrągłe kształty.
- Powiem, pewnie,
że powiem! Ale to już w następnym poście! A teraz lecę gotować rosół na kaczce.
Z lubczykiem, dużą ilością pietruszki i z pysznym, domowym makaronem, takim jak
lubisz! - odparłam kusząco
- No chyba, że
nie jesteś głodny… - dodałam podstępnie
Spojrzenie
Cezarego złagodniało, zalśniło blaskiem tęsknego rozmarzenia a potem mój luby
przeciągnął się, ziewnął smakowicie i zawołał:
- Chodźmy razem
do kuchni. Obiorę Ci marchewki i cebule!
Ciąg dalszy nastąpi!
Mój mąż też uwielbia rosół na kaczce z makaronem, który robię też sama. Czekam na następny post i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńP.s.Wiem, że już masz całą kolekcję wyróżnień blogowych, ale muszę Cię obdarować Liebsterem. Pytań jednak nie będzie
Owieczko! Za liebstera bardzo dziekuję!:-)) Z dumą i wdzięcznością dołączę Twoje imię do grona wyróżniających mnie blogerów.
UsuńRosół z kaczki był pyszny! Zostało jeszcze na dzisiaj. Mniam!:-)
To samo w Anglii... Przyjechałam ważąc 53kg jak na wyścigowca przystało, a teraz to jest prawie 20kg więcej po 7 latach. Cukier i tłuszcz jest we wszystkim i tyje się z powietrza dosłownie! No nic, będę zrzucać jak już się na dobre zainstaluję spowrotem w Ojczyznie :)
OdpowiedzUsuńAle i tu zrzucić kilogramy trudno, bo tak dużo jest pysznych rzeczy, za którymi człowiek tęsknił za granicą! Niestety - tylko intensywny ruch, praca i wyrzeczenia dietetyczne mogą coś tu pomóc. Na wiosnę, na szczęście, odchudzanie ma większe szanse powodzenia. A więc, byle do wiosny Kamphoro!:-))
UsuńCezary uroczy i łaskawy, fiu, fiu. :)
OdpowiedzUsuńDawno do Was nie zaglądałam, lecę więc wstecz na mały rekonesans po ostatnich wpisach.
Miłego wieczoru. :)
JolkaM
Cezary jest rosołowym narkomanem! I jest to danie, które potrafi go udobruchać w każdych okolicznościach.A ja też kocham jedzonko - zwłaszcza jak mi mężuś raczy w kuchni nieco dopomóc a potem naczyńka pomyć...
UsuńEee, to ja sie utrzymalam z waga w Niemczech, chociaz jedzenie tutaj tez do najzdrowszych nie nalezy. Przetrwalam kolejna ciaze i dopiero po 50-tce przytylam, ze wzgledow wiadomych, a przy okazji popsula mi sie tarczyca i bralam leki, ktorych dzialaniem ubocznym bylo tycie.
OdpowiedzUsuńAle i tak nie powinnam narzekac, bo mi sie "nie wylewa", nabralam ksztaltow dojrzalej kobiety. Najwyzszy czas!
Ale i tutaj coraz wiecej mlodych ludzi, zwlaszcza dziewczyn, wyglada jak kaszaloty. Przykro patrzec na te zwaly tluszczu u tak mlodych kobiet, a co bedzie po porodach? Lepiej nie myslec.
Ot, cena "cywilizacji". Kiedys tusza swiadczyla o dostatku, dzisiaj wprost przeciwnie.
Coś się chyba musi na tym świecie wydarzyć, coś bardzo drastycznego, by się ludzie z tego obżarstwa otrząsnęli i wrócili do zdrowszego trybu życia.Bo rozum i rozsądek nie bardzo jakoś tu pomagają. Jak wrócimy wszyscy do gonienia z dzidą po polach i lasach, to się nam kondycja i wygląd widocznie poprawi!:-)
UsuńNam, z Cezarym, też się nigdzie nie wylewa, ale zaokrąglenia są tu i ówdzie! Pocieszamy się obłudnie, że kochanego ciała nigdy dosyć!
Zjadłabym coś, no kurcze zjadłabym!
OdpowiedzUsuńCzytając Was, zawsze widzę dwoje szczuplutkich ludzi.
Szczuplutcy, to przesada...Kiedyś, owszem! Jak przyjechałam do Australii ważyłam 55 kg i wygladałam jak dziewczynka. Teraz jest mnie troszkę więcej, ale mój wyrozumiały mąż nadal nazywa mnie swoją kochaną, malutką dziewczynką!:-))
UsuńA ja już myślałam, że tylko ja widzę wszędzie ludzi obrośniętych tłuszczem jak foczki :))
OdpowiedzUsuńWłoska zdrowa dieta, to też już tylko mit.
Może kiedyś tak było jak była bieda, a teraz gotowce, konserwanty, słodycze bez opamiętania i wszystkiego stanowczo za dużo. Ale ja się nie daję ha ha :)), żeby mi się jeszcze chciało więcej ćwiczyć, to byłabym z siebie dumna:)
Czekam na Cd..:)
Dwa lata temu w Polsce byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni szczupłością rodaków. Po codziennym widoku australijskich, byle jak odzianych foczek na ulicach Melbourne,obserwowalismy z przyjemnością w jednym z polskich centrów handlowych zgrabne, gustownie ubrane naprawdę śliczne Polki. Na szczęście, ta tendencja narodowego tycia nie jest jeszcze u nas tak duża, jak za granicą.
UsuńA Włochów jakoś też nie umiem sobie wyobrazić jako grubasów! To do nich po prostu nie pasuje! Mają tak zdrowe, kulinarne tradycje śródziemnomorskie a wolą wcinać fast foody?! Zgroza!
Łatwizna i łakomstwo, na wszystkich działa tak samo. W "moim"szpitalu, jest również oddział leczenia otyłości, mamy tu śmietankę grubasów z całych Włoch :)
UsuńStare pokolenie odchodzi, a nowe rośnie już w duchu innej świadomości, albo raczej bez świadomości...
No ale jaką świadomość mają mieć dzieci, gdy rodzice i kochające babcie, zapychają je z miłości słodyczami?
A tak jak piszesz, to potrzeby kształtują rynek i jeśli będzie rósł popyt na te śmieci, to zdrowa żywność odejdzie w niepamięć. W przeciętnym sklepie mam problem zrobić zakupy, bo 99% produktów, przetworzona chemicznie żywność. Całe szczęście, że tu jeszcze są warzywa, kasze i ryby.
Całe szczęście, że te zdrowe produkty są jeszcze do dostania, tylko szkoda, że coraz mniej osób je kupuje.Zresztą z tą zdrowością tych naturalnych rzeczy też bywa różnie. Wciska sie nam kit, że coś jest organiczne i lepsze a tymczasem do wszystkiego stosuje się już GMO, któe też nie wiadomo jak na człowieka działa. A w sklepach sprzedaje się ryby z Chin, które hodowane tam są w istnych ściekach!
UsuńDlatego ludzie, którzy posiadają jakiś ogródek, działkę lub pole mają możliwość hodowania na własny użytek rzeczywiście zdrowych warzyw, owoców i zbóż.A zaprzyjaźnieni ludzie z miasta coraz częściej kupują wprost od rolników, omijając w ten sposób chory proces dystrybucji i licznych pośredników.Ale to wszystko po cichu, bo przecież urzędnicy czuwają nad tym by Vaty i inne taksy nam dowalić!
Masz rację, że "zdrowotność" tych naturalnych produktów, pozostawia wiele do życzenia, ale te przetworzone, są już poza wszelką konkurencją.
UsuńNa przykład kupny majonez...Jaki ma dziwny, podejrzany skład! Jakaś skrobia modyfikowana, jakaś guma guar...Zero jaj! A o ile mnie pamięć nie myli majonez robi sie z żółtek, oliwy i musztardy!Swoją drogą, muszę sobie ukręcić takiego prawdziwego, bo mi się chętka nagła pojawiła na jajko z majonezem!Jaja zielononóżek mam swoje, a to jest naprawdę istna pychota (sorry, za kryptoreklamę!):-)))
UsuńBardzo, bardzo ciekawy post i świetnie napisany. Ja niestety też mam skłonność do tycia i wciąż muszę walczyć od nowa i od nowa z nadmiarowymi kilogramami:(
OdpowiedzUsuńCzekam na cd:)
A walka ta nie ma i nie będzie miała końca! Wiem, co mówię, bo sama, cyklicznie zabieram sie za siebie. Osiągam jakiś spektakularny sukces (rekord to 20 kg w pół roku!) a potem znowu jest mnie więcej...Najfajniej jest, jak chudnę sama z siebie.Właściwie, bez żadnych wyrzeczeń. A to zazwyczaj zdarza mi się na wiosnę. Czego i Tobie kochana Aniu życzę!:-))
UsuńDotarłam po nitce do kłębka od Rogatej Owcy.
UsuńWspaniale się czyta i o Australii i o nowym - starym domu, uwielbiam takie tematy więc pozwolicie że się rozsiądę i zostanę.
Historię poprzedniego właściciela Waszego domu przeczytałam z zapartym tchem i oczyma wyobrazni widziałam zarówno jego jak i kota.
Witaj serdecznie Kózko! Cieszę się, że nas znalazłaś i że dobrze Ci się czyta nasze opowieści.Mam nadzieje, że będziesz naszym miłym, częstym gościem, bo ciekawych historii w zanadrzu mamy jeszcze mnóstwo!
UsuńDobrego wieczoru!:-))
Ja nie chce nawet mówić ile ja przytyłam po przyjeżdzie do UK nie jedząc więcej niż w Polsce. Ile sie musiałąm po łąkach i polach nabiegac, zeby to zrzucić. A teraz rok po rzuceniu palenia znów mam powtórkę z rozrywki...:p
OdpowiedzUsuńAno właśnie - palić czy nie palić, oto jest pytanie!
UsuńChyba jednak lepiej nie palić, bo lepiej życ z nadmiarem sadełka tu i ówdzie, niż wąchać kwiatki od spodu, będąc szczuplutkim denatem! Sorry, za drastyczne sformułowania, ale ileż ja już dyskusji z mym lubym stoczyłam na temat szkodliwosci palenia!:-)
Zgadzam się Olga...Ja też walcze ze Sznupkiem jak mogę.Wprowadziłam nawet zakaz palenia w domu, ale to go nie zniechęca - wiatr go wygina na bogi, deszcz smaga po twarzy, ale co tam - pali dalej..:)
UsuńJakoś strasznie wytrzymali ci palacze na wszystkie niemiłe zjawiska pogodoww oraz domowe "wyładowania atmosferyczne"!
UsuńUparte bestie, tyle, że ich upór wart jest lepszej sprawy!:-)
Witajcie,a mójmen własnie rzucił paleniei już od tygodnia czy dwóch pozostaje w tej abstynencji ,co do zdrowego jedznia to nie kupuję nic przetworzonego za wyjątkiem konserwowych ogórków pozdrawiam Was oboje .
OdpowiedzUsuńA mój men nadal kopci jak smok! A co do przetworoznego jedzenia też już zmądrzeliśmy i nie kupujemy dziadostwa.
UsuńPozdrawiamy Cie, Krysiu!:-)