Od kiedy mieszkamy na wsi nauczyliśmy się
wielu pożytecznych rzeczy. Potrafimy już rąbać i piłować drewno, budować płoty,
rozbierać stare budynki, murować, kosić kosą, przekopywać ogród, robić
przetwory na zimę, układać panele podłogowe, błyskawicznie rozpalać w piecu …wyliczać by tak można godzinami. Niektórych
z tych rzeczy nauczyliśmy się sami, niektóre podpatrzyliśmy u sąsiadów.
Mamy dobrych sąsiadów – serdecznych,
życzliwych, pomocnych. Często wpadamy do siebie na chwilę albo spotykamy się po
pracy. Gościmy się wzajemnie i miło spędzamy razem czas. Dzielimy się tym,
czego mamy w nadmiarze: owocami, kwiatami, ziołami itp. Wyświadczamy sobie
różne przysługi. Jest jednak kilka spraw, które nas różnią, świadczą o naszej
inności, obcości a nawet dziwności. Oni to zazwyczaj akceptują, tolerują a
przynajmniej nie dają otwarcie do zrozumienia, że ich drażnimy czy gorszymy.
Jesteśmy za to wdzięczni i cieszymy się, że w tej ukrytej wśród wzgórz wiosce
trafiliśmy na takich właśnie ludzi.
Niedziele spędzamy na długich spacerach. Niekiedy
sprzątamy albo wykonujemy jakieś drobne prace remontowe w domu – zawsze jednak
tak dyskretnie i cicho, by nikogo nie drażnić ani nie prowokować. Podkarpacie
jest regionem bardzo konserwatywnym i prokatolickim. Tutaj niedziela jest
naprawdę dniem świętym. Na wsi w tym dniu się nie pracuje a przynajmniej nie
robi się tego otwarcie – nie wypada i już. Są, rzecz jasna, wyjątki od tej
reguły. Na przykład wolno zebrać z pola siano, gdy prognozy zapowiadają
nazajutrz ulewne deszcze. A poza tym niedziela, nie niedziela – zwierzętom i
ludziom trzeba przygotować jedzenie, nakarmić, naczynia potem pomyć,
posprzątać.
Nie przepadamy za hucznymi zabawami, mocno
zakrapianymi alkoholem (a zwłaszcza pędzoną domowymi sposobami księżycówką). Biesiadami
przy stołach zastawionych prawie jak na wesele. Zdecydowanie wolimy kameralne
spotkania przy kieliszku wina i domowym cieście. Jednak czasami uczestniczymy w
tych biesiadnych imprezach by podtrzymywać dobre stosunki z sąsiadami, których
szanujemy, lubimy i w niczym nie chcemy ich urazić. Pijemy wówczas mniej niż
inni, starając się nie ulegać żadnym namowom w tej kwestii. Czasami i my organizujemy
takie wystawne przyjęcia, korzystając wówczas z okazji by pochwalić się gościom
jakąś oryginalną potrawą czy nietypowym wypiekiem. A gdy humory wszystkim
dopisują śpiewamy razem aż echo niesie się po wsi! Wniosek? Lubimy się bawić,
ale nie trzeba nam do tego opróżnianych w ilościach nieprzeliczonych butelek
samogonu.
Jesienno-zimowe wieczory na wsi są długie i
ciemne. Rozjaśniają je tylko światła sąsiednich domów i serca przyjaznych,
będących blisko ludzi. Doceniamy to i staramy się zasłużyć na ich szacunek i
sympatię.
Nie próbujemy jednak być tacy sami. Upodobnić
się za wszelką cenę. Sprostać wszystkim oczekiwaniom ani wyznaczonym przez
tradycje i pory roku obowiązkom czy obyczajom. Mamy swoje słabości i dziwactwa,
będące nieusuwalnymi naleciałościami po tak niedawnych, „miastowych” czasach.
Nie chcemy się ich wyzbywać, ale jednocześnie nie chcemy ich tu kultywować i
propagować…
Nie kisimy na zimę w ilościach hurtowych
kapusty. Bo i po co, gdy jemy jej niewiele? (oj, słabe wątroby i żołądki mają
ci miastowi!).
Nie przychodzi nam z łatwością zabijanie,
„zacinanie” kogutów. Odwlekamy ile tylko możemy ten dzień, pamiętając zanadto
dobrze poprzednie takie „cięcia”.
Wpuszczamy na pokoje ( a czasami, o zgrozo!
– do łóżka!) nasze koty i psa, czerpiąc
z ich towarzystwa dużo ciepłej radości i spokoju. Psy tutejszych zazwyczaj mają
swoje miejsce przy budzie na łańcuchu albo w małym kojcu. Koty urzędują w stodołach
i budynkach gospodarczych (coraz częściej zazdrościmy im tego, że nie muszą
codziennie wymieniać piasku w kuwetach!)
Lubimy czasami posiedzieć przy komputerze.
Posurfować po ciekawych stronach. Popisać coś czasem. Podzielić się opiniami. Podyskutować
na tematy polityczne i światopoglądowe. Bujać myślami i rozmowami w obłokach,
odlatując troszkę w ten sposób od otaczającego nas pragmatyzmu życiowego. Nikt
z naszych tutejszych znajomych nie podziela tej pasji.
Z przyjemnością spacerujemy godzinami z
naszym psem po okolicach szukając nowych dróg i widoków. I wciąż napotykamy
tubylców zdumionych i rozśmieszonych tym naszym łażeniem bez konkretnego celu.
Docierają czasami
do nas plotki i wyssane z palca pogłoski na nasz temat. W małych
społecznościach wszyscy znają wszystkich i jakakolwiek inność nie umknie
niczyjej uwadze. To cóż, że o nas gadają? Póki te historie nie krzywdzą nas w
żaden sposób uśmiechamy się tylko i wzruszamy ramionami, robiąc dalej swoje…
Czujemy się tu szczęśliwi. Czujemy się u
siebie. Czy musimy więc koniecznie kisić kapustę na zimę?
Poczytałam z przyjemnością Twój post , no chyba jeszcze długo będziecie nowymi co ma swoje dobre i złe strony , mnie również nie bawią zakrapiane imprezy a i tak jesteśmy domatorami i nigdzie nie chadzamy.
OdpowiedzUsuńNie wiem Olgo czy doczytałaś , ale serdecznie zapraszam Cię do mnie po wyróżnienie :) Twojego bloga :)
Pozdrawiam wieczorową porą Ilona
Ilonko! Jakże miło jest spotkać kogoś o podobnym usposobieniu i podejściu do życia! Nie wiem czemu, ale czuję w Tobie mnóstwo ciepła i zrozumienia...
OdpowiedzUsuńA co do bycia nowym, takim troszkę stojącym z boku, to bywa się nim nie tylko w świecie rzeczywistym, ale i tym wirtualnym. Czytam, przyglądam się, obserwuję, rozmyślam, pogdakując sobie cichutko. Czekam tu cierpliwie aż trafią tu podobne do mnie "kurki" i pogdaczemy sobie razem...
Ciepły, poranny uśmiech zasyłam i jeszcze raz serdecznie dziękuję za wyróżnienie na Twoim blogu!
Ola
Oto jestem, zgodnie z umowa. I nie zaluje, ze tu wpadlam. Zostane na dluzej, jesli pozwolisz.
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, troche sie dziwie, ze wrociliscie po emigracji do Polski, moze do Australii nie wszystka prawda docierala, ale skoro znalezliscie swoje miejsce i, jak piszesz, jestescie tam szczesliwi i spelnieni, moze dziwic sie nie powinnam.
Ja wiem jedno, do Polski nigdy nie wroce, bo to nie jest ten kraj, ktory zostawilam i za ktorym bolesnie tesknilam. Tu jest moj dom, moje dzieci, moje miejsce. Tutaj tez umre.
Ja rowniez marze o domku na wsi, ale niekoniecznie w katolickiej do przesady Polsce, gdzie tacy sceptycy, skandalisci i niedowiarki, jak ja, nie maja czego szukac. Czasem trudno klasc uszy po sobie, widzac, co tam sie wyprawia.
Zreszta po blisko cwiercwieczu normalnosci, trudno byloby mi przestawic sie na polskie realia.
Rozsiądź się gościu miły wygonie i bez pośpiechu. W Kosztowej czas leci powoli i nic się musi. Może nie potrafimy dłużej siedzieć w jednym miejscu? Nie zamykamy też drogi powrotnej lub być może wybierzemy coś zupełnie w przeciwieństwie do obecnego zasiedlenia. Wcześniej pisałem, że wybraliśmy „biedne” życie „na życzenie” bez jakiejkolwiek presji tudzież sugestii osób trzecich. Szczęśliwi będziemy w każdym miejscu na ziemi, jeśli dane nam będzie bycie razem. Popatrz ile zależy od nas samych. Mamy własną autonomię, sami ustawiamy kąt żagla na naszym życiu. Jest to gwarancja dotarcia do właściwego portu. Nieraz małe lub większe burze potrafią zakłócić obrany rejs na czas ich trwania. I należy je wkalkulować, jako konieczne, by ponownie cieszyć się życiem. A dziwić się możesz i my to uszanujemy. Życie każdego z nas jest inne, odmieniane przez osobiste doświadczenia. I gdybyś zapytała; co mam z nim zrobić, to bezradnie rozłożyłbym ręce.
Usuń...„Katolicka do przesady Polska”... Nie przeszkadza nam, stoimy z boku dostrzegając „zalety i wady”, bez bezpośredniego odnoszenia się do tematu. Ludzie potrzebują różnych wartości i staramy się nie dociekać do źródła zapotrzebowania. Tym samym nie ingerujemy w ich autonomię. Ha... Nie musisz przestawiać się na polskie realia, niech pozostaną równoległe.
Dobrego wieczoru życzę.
a ja zatęskniłam jak szalona teraz...właśnie za tą katolicką Polską, gdzie niedzielę się celebruje i nie mówię tu o wizycie w kościele, mówię tu o niedzielnym obiedzie, o wizycie u wujka i cioci, o pogaduszkach przy stole, o zapachu świeżo upieczonego ciasta, o dświetnej sukience babci.Tęsknie własnie za taką "katolicka" Polską i wiem, ze ciezko ją odszukac w tym tłumie kolorowych marketów, zaganianych ludzi, ktozy niedziele spędzają na zakupach, u fryzjera, u dentysty czy tez przed komputerem i telewizorem. Jawory Kochane:) nic złego nie ma w życiu po swojemu na uboczu, dzieki temu zyskujecie na atrakcyjności i pewnie czesto o was we wsi plotkują i pewnie często kręcą głowami, ale nic nie szkodzi, bo kazda wies musi miec swoich dziwaków...:-D
OdpowiedzUsuńBędąc jeszcze w Australii też tęskniłam za tą tradycyjną, zatrzymaną w czasie, odświętną jakby Polską. To nasza tożsamość, nasza ciepła bliskość, nasze oparcie, gdy czujemy się boleśnie obco, mieszkając za granicą. Tęsknota emigranta to także uczucie, które potrafi czasowo wyeliminować z pamięci te rzeczy, których woli nie pamiętać...Dopiero w momencie podejmowania decyzji o powrocie wraca wszystko i kotłują się w mózgu wszystkie za i przeciw.
UsuńJestesmy tutaj,w podkarpackiej wiosce i żyjemy pośród tej mieszaniny starego i nowego świata, dodając do tego swój własny sposób na życie. Ktoś tu niedawno ładnie napisał, że "wszystko" ma się w sobie - nieważne, gdzie się jest. I jest w tym jakaś prawda. A jednocześnie nigdy nie można mieć wszystkiego. Zawsze jest jakiś brak i niezaspokajalna niczym tęsknota. Wiedzielismy, że tak będzie wyjeżdżajac z Australii...
Serdeczne pozdrowienia!
Przyszłam pogdakać razem z Wami :)
OdpowiedzUsuńBliskie mi są Wasze głosy.
Dzień dobry Magdo! Czasem na początku dnia ma się w głowie dziwny misz masz,jakieś nieokreślenie, niepozbieranie ( ja mówię wtedy, Ze mi jeszcze zółteczko nie wlazło!)i szuka się jakiegoś nastrojenia, melodii,energii, która uporządkuje i nada rytm dniu.Czasem pomaga w tym mocna kawa a czasem takie ciche "pogdakanie", z kimś czującym podobnie...Ja dzisiaj kurki, kotki i pieska nakarmiłam. W piecu zapaliłam. A teraz gdaczę sobie tutaj, swojego żółteczka szukajac...
UsuńPozdrawiam ciepło i dobrego dnia życzę!
Ja też zostanę, jeśli pozwolicie, bo podoba mi się, że nie kisicie kapusty:-))
OdpowiedzUsuńTo ja pozwolę sobie dopisać się pod ujętą w słowa przez Anię także moją myślą. :)
UsuńJolkaM
PS. Nadal badam częstotliwość wpisów. Ale że się robi późno, to chyba jeszcze ze dwa przeczytam i powrócę do Was w wolnej chwili.
J.
Witaj Aniu! Miło Cię u nas powitać! Zapraszamy do dalszego "nie kiszenia" kapusty wraz z nami!
OdpowiedzUsuńZajrzę do Ciebie niebawem a na razie serdeczne Pa, pa!
Ola
Olenko i Czarku, zapraszam do siebie na blog, cos tam na Was czeka.
OdpowiedzUsuńOch, dzięki! Ciekawam co to!???
OdpowiedzUsuńWyhodowałam w tym roku 5 główek kapusty, no i znalazły się poszatkowane w kamiennym garnku, na zdrową surówkę do obiadu; kiedyś nasza sąsiadka z góry pyta swojego męża: Janek, a dlaczego oni tak chodzą? mają samochód przecież; pozdrawiam serdecznie Łażących Po Okolicy.
OdpowiedzUsuńJak się ma i lubi kapustę, to pewnie że bezsensem byłoby jej nie zakisić. Jak się lubi łazić bez celu a nogi, póki co zdrowe i żądne ruchu, to bezsensem byłoby nie chodzić. I niechta się ludziska dziwują na zdrowie!:))
OdpowiedzUsuńA samochodzik benzynowy żarłok, niech jak najczęściej odpoczywa...
Pozdrowienia od łazików dla łazików!
Cieszę się niezmiernie, że znalazłam Waszego bloga:-))) Bo my też do niedawna byliśmy na wsi "nowi". Po czterech latach, niezauważenie "wrośliśmy" w ziemię i ludzi. I chyba już jesteśmy "swoi". Chociaż nasze koty i psy też polegują na łóżkach ( ale u naszych wiejskich sąsiadów też się to zdarza, choć nie u wszystkich rzecz jasna :-))). Pojawiły się przyjaźnie, wspólne zainteresowania i pasje. I nawet gdybym wygrała 50 baniek w totolotka za nic bym naszej wsi nie opuściła. Bo gdzie znajdziemy takich sąsiadów? Nigdzie zapewne...I akceptują naszą "inność", i pracę nie na roli.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Asia
Próg w drzwiach wejściowych został przekroczony, więc i my mamy powody do radości. Witam Asię i Wojtka, niech ino schylą głowy, bo są niskie i przy tym niestandardowo szerokie. Jestem średniego wzrostu i wchodząc do budynku gospodarczego zawsze muszę się w pół głowy pochylić. Długo zastanawiałem się nad motywacją takiego standardu, aż pewnego dnia, no właśnie tego pamiętnego dnia, kiedy nabiłem sobie solidnego guza zrozumiałem. Przecież to pomieszczenia dla żywicieli gospodarzy i to im należy oddać pokłon. Od tej pory zawsze noszę czapkę, oczywiście w tutejszym stylu z daszkiem. A obyczaje, no cóż czasem piękne w swej frywolności po paru kieliszkach, a czasem takie zwyczajne i oczywiste, że wydają się być nasze. „Bo gdzie znajdziemy takich sąsiadów” – tuż za płotem w internetowym świecie.
UsuńSerdeczności zasyłamy...
Podoba mi się Wasze podejście, żeby zostać sobą, choć wszyscy w koło robią inaczej. W koncu to jest najważniejsze, żeby zawsze być w zgodzie z własnym "ja" :)
OdpowiedzUsuńA tak przy okazji chciałam poinformować, że postanowiłam wyróżnić Wasz blog: http://justine-abroad.blogspot.nl/2012/11/wyroznienie-czyli-czego-jeszcze-o.html i zaprosić do zabawy, jeśli tylko masz na to ochotę! ;)
Pozdrawiam
Justine
Dear Justine, jak widać wygodnie rozsiadłaś się w przynależnym fotelu i pozwól, że zapytam – czy napijesz się z nami herbatki na bazie kwiatów czarnego bzu? Z tym naszym „ja” nie zawsze nam wychodzi i niespecjalnie bronimy go. Czasem bezwzględnie skopane prosi się o przytulenie, a to udaje małego kociaczka, który chętnie schowałby się za pazuchę. Na pewno jesteśmy dziwakami dla autochtonów i niestety oni nie zawsze pasują w nasze ramy. Ale był to świadomy wybór i to nas „kręci”, bo przecież życie bez tego byłoby takie szare. Zgodnie z zasadą: „Nie wywoźmy błota na bagna”.
UsuńWiesz, w sprawie wyróżnienia jest nam bardzo serdecznie i ciepło. Tak samo dziękujemy i tak samo przyjmujemy. Ech... Musimy pogłówkować, więc prosimy o czas. I nie bądź na nas zła. A ciekaw jestem, co widzisz, kiedy unosisz oczy w górę? Dotyczy zdjęcia w profilu.
Ciepłych marzeń.... herbatka z kwiatów czarnego bzu... Ech...
Mmmm... oj tej herbatki to bym na pewno nie odmówiła. W takim razie trzymam mocno kciuki za Wasze "ja", niech się nie daje (choć doskonale to rozumiem). Zła nie mogłabym nawet być, w końcu sama napisałam na blogu, że przymuszać nikogo zamiaru nie mam, bo trochę to łańcuszkowate, ale wyróżnienie co bądź się należy :)
UsuńPozdrawiam ciepluchno (a te oczy z profilu to pociągu wypatrywały ;))
O wyniesieniu się na wieś marzę dniami i nocami. Mam trochę obaw, czy sił wystarczy, ale jednego się boję - ludzi. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi - czy na otwartych i życzliwych, czy tych, co zaglądają pod pokrywkę, komentują i po wsi ploty rozsiewają. Żeby się nie zniechęcić wmawiam sobie, że tych dobrych ludzi jest więcej, a w małych społecznościach przywyka się do tego, że trzeba innym pomagać, by taką pomoc zyskać w razie potrzeby. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNawet najbardziej wariackie marzenia spełniają się! Tylko trzeba je systematycznie dopracowywać! W czasie „pierwszego dnia” nie potrafiliśmy wnieść samodzielnie materaca do domu, a bieganie po schodach przyprawiało o zadyszkę. Obecnie nie mamy z tym problemu, a bieganina po schodach to czysta przyjemność. Co prawda rozrosłem się tu i ówdzie, a i bicepsy nabrały połysku. Po paru miesiącach wytężonej pracy nie mogłem utrzymać garnuszka w dłoni i musiałem pomagać sobie drugą ręką. To nic, to nic... Zimą mięśnie tężały, a wczesną wiosną powróciły do normy po kolejnym wysiłku ponad możliwości. Zdecydowanie gorzej jest z psychiką pod naciskiem „rzeczy do zrobienia”. Nie podołamy, to nic, to nic powinno rozbrzmiewać dookoła. Jest też satysfakcja z najdrobniejszych osiągnięć, która nie zawsze w pełni rekompensuje powstałe zawirowania. Zawsze wpierałem mojej obecnej żonie, że ludzie są najpierw źli, a dopiero potem dobrzy. Bez rezultatu! Wiejski pies ugryzie, jeśli wyczuje, że boimy się. Tylko bardzo „zły pies” bez wyczucia ugryzie pomimo braku naszych obaw. Jest ich mało, więc i prawdopodobieństwo jest małe. Nie zastraszaj się. Ludzie są podobni niezależnie od miejsca zamieszkania. Poza tym zadeklaruj wszem i wobec autonomię. Bez wizy ani rusz. Pomaganie i wzajemne wspomaganie się jest piękne. To taki mały powrót do natury.
OdpowiedzUsuńJuż dobrej nocki życzę...
Nie musicie kisić, ja też nie kiszę. Zjadam jednak, bo lubię, a dają mi ci, co kiszą, w zamian za inne dobra, które mam ja, a oni nie. I tak sobie żyjemy pospołu. Będę Was odwiedzać, jeśli pozwolicie. Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"I tak sobie żyjemy pospołu" - bardzo podoba mi się to zdanie. Jakże celnie wyraziłaś w nim sens naszej egzystencji na wsi. Żyć sobie pospołu z miejscowymi, nie narzucać się nikomu ze swoimi zwyczajami i nawykami, życ razem a jednak zachować swoją autonomię i swoistość.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło Owieczko, dziękuję za odwiedziny i zapraszam byś jeszcze kiedyś zawitała w nasze progi!
Raczkujący blog? Domek no może i mały, ale ogród iście pałacowy (chyba, że zdjęcie tak sprytnie zrobione : )) Maleńka Olga ?, z twoich tekstów wyłania się Olga siłaczka. Zwabiłaś, oto jestem bo świat twój dziwnie podobny do mojego. Nie kiszę kapusty ale bardzo lubię ją jeść. Spaceruję bardziej może celowo, a to na grzyby, a to orzechy, jakąś gałąź targam do domu lub niosę kawałek końskiego ogrodzenia. Za to konno jeżdżę bez celu, byle wrócić przed nocą, choć i nocą się jeździło. Miałam rudego kota, ukochanego, niezastąpionego, który mieszkał za mną nad ciepłym morzem...ale to już zupełnie inna historia.
OdpowiedzUsuńWitaj Łucjo! Ten domek na zdjęciu powyżej nie jest nasz. Myślę, że podpis mógł nieco mylić. Zmieniłam go i teraz wiadomo już na pewno, że to domek, który kiedyś zobaczylismy w Australii i tak się nam spodobał, że zapragnęlismy mieć też jakąś chałupkę, ukochaną, własną...
UsuńA co do naszych spacerów, to też chadzając tu i ówdzie czasem przy okazji coś znajdujemy i targamy do domu; a to grzyby, a to gałęzie, a to owoce leśne.
Twój rudy kot pewnie byłby szczęśliwy na ws?.Mógłby biegać swobodnie i tropić myszy po polach i lasach...Myślę, że dużo mogłabyś o swoim ukochanym kocie opowiedzieć...
Moje rude koty - bracia bliźniacy - to też ciekawa historia. Historia na inną opowieść...
Pozdrawiam serdecznie!
wpadam na herbatkę z bzu, zostało coś jeszcze?
OdpowiedzUsuńJest i herbatka i konfitury z owoców czarnego bzu. Nieco cierpkie, wytrawne, barwiące usta i jezyk na fioletowo. Pyszne do herbatki! I zdrowe - pełne antyoksydantów!
OdpowiedzUsuńMniam, mniam.....
Ają u2ielbiam kiszoną kapustę i mogę ją jeść codziennie choć nie powinnam bociśnienie i tarczyca ale co tam.
OdpowiedzUsuńJa też czasem miewam na nią ochotę, ale szkodzi mi, niestety...
UsuńMieszkanie na wsi trochę zmienia podejście do życia :)
OdpowiedzUsuńNie trochę a bardzo!:-)
Usuń