U tego starszego pana w sklepiku ze
słodyczami można było dostać przepyszne, niepowtarzalne w smaku czekoladowe serduszka.
Staruszek Bazyli znał tajemną recepturę ich wytwarzania. Niegdyś nauczyła go
tego babka - znana w całym miasteczku zawsze pogodna, srebrnowłosa
Eulalia. Bazyli lubił co rano zatrzymywać się przed jej portretem, wiszącym nad
drzwiami wejściowymi sklepiku i szukać w niej siły i rady na kolejny,
trudny dzień.
Bazyli nie miał rodziny ani dzieci. Całe życie spędził ucierając cukrowe masy, lepiąc
marcepanowe zwierzątka, piekąc piernikowe kamieniczki i bezowe śnieżynki.
Bardzo lubił to zajęcie. Czuł się tutaj spełniony i szczęśliwy. Cichy i
nieśmiały, zawsze ubrany w garnitur czekoladowego koloru, drepczący codziennie
o szóstej rano do swojej maleńkiej cukierenki.
Dzieci z miasteczka nazywały go Pan Pierniczek. I nie było w tym żadnej
złośliwości a tylko życzliwe stwierdzenie faktu, bo przecież staruszek naprawdę
wyglądał jak bajkowa postać z piernika oblana ciemną czekoladą. Na dodatek
zawsze smakowicie pachniał piernikami. I gdziekolwiek by się nie pojawił ludziom zawsze ślinka
napływała do ust i pojawiały się najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa.
Czuli ten jego słodki zapach, widzieli w nim symbol trwałości i
niezmienności tutejszych tradycji.
Ale Pan Pierniczek był coraz starszy i słabszy. A z każdym dniem martwił się
coraz bardziej, że nie będzie miał komu powierzyć swego sklepiku i sekretu
czekoladek oraz pierniczków.
Kupiec znalazł się niedługo potem, gdy pan Bazyli powiesił na drzwiach
wejściowych swojego sklepu ogłoszenie o sprzedaży. Był to właściciel sąsiedniej
piekarni. Potężny, gruby, wesoły i rubaszny piekarz Wacław. Bochny chleba z
jego piekarni były ogromne, pachnące i chrupiące. Bułeczki, wyrośnięte jak
wielkie buły zachęcały rozmiarem i apetycznie, złocistym kolorem. Ale jakże
wielkie dłonie Wacława miałyby podołać wykonaniu misternych, czekoladowych
serduszek? Czy można powierzyć mu ich tajemną recepturę? Recepturę, której
zawsze w rodzinie Bazylego strzeżono, jak oka w głowie?
Tego dnia Bazyli spoglądał ze smutkiem przez okno. Jakoś nie cieszyła go ciepła
wiosna ani gwar dzieci, wracających ze szkoły. Za miesiąc jego sklep
przejdzie w obce ręce a on odpocznie wreszcie i będzie mógł robić to, na co do
tej pory nie miał czasu. Spacerować po miasteczku i po okolicznym lasku,
wyjechać do sanatorium, przeczytać zaległe lektury, odwiedzić dawnych
przyjaciół. Dlaczego dzisiaj ta perspektywa wcale nie wydawała mu się kusząca?
Dlaczego czuł ból i pustkę w sercu?
Westchnął ciężko. I znów spojrzał na portret swej babki. Siedziała na nim dzisiaj w towarzystwie starej wróżki Konstancji. Widząc go na chwilę przerwały pasjonującą grę w szachy i spojrzały na siebie porozumiewawczo. A może tajemniczo, filuternie, a nawet łobuzersko? Nie wiedział, co
to by mogło znaczyć i trochę się przeraził, że z jego oczami też już jest
całkiem kiepsko.
Wtedy do sklepiku weszła Joasia - córeczka tej kobiety z kamieniczki
naprzeciwko. Od niedawna znów się uśmiechała. Ludzie mówili, że jej matka po długiej chorobie cudem
wyszła z ciężkiego stanu melancholii. Joasia przychodziła do sklepiku prawie
codziennie. Kupowała zawsze dwa czekoladowe serduszka. Jedno dla siebie, drugie
dla mamy. Bazyli starał się przeważnie wcisnąć jej coś jeszcze, zupełnie
gratisowo. A to jakieś ciasteczko. A to cukierek. Wiedział, że w domu
dziewczynki się nie przelewa. A tak lubił uśmiech Joasi. Od tego uśmiechu w
jego sklepiku zawsze robiło się jaśniej, żywiej.
Nagle wydało mu się, że jego babka z portretu chrząknęła znacząco. Spojrzał w
górę zdumiony. Babka dyskretnie wskazywała mu palcem Joasię, która stojąc z
boku zajęta była liczeniem swoich drobniaków natomiast wróżka Konstancja wyciągnęła zaczarowane szkiełko i niczym przez binokl przygladała się przezeń uważnie Bazylemu.
- Chyba
oszalałem zupełnie! - pomyślał staruszek. Mam zwidy i omamy słuchowe. Oj,
najwyższa już pora był poszedł na zasłużoną emeryturę! - i myśląc tak,
nagle powiedział coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewał, gdyż jak
wspomniałam, był człowiekiem bardzo nieśmiałym:
- Joasiu, prawda, że bardzo smakują Ci moje czekoladowe serduszka? Czy wobec
tego nie chciałabyś się nauczyć tajników ich wytwarzania?
Powiedział
to jednym ciągiem i znów mu się wydało, że jego babka chichoce delikatnie i
życzliwie. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo dziewczynka aż
podskoczyła w górę z radości. A potem obiegła ladę dookoła. Zawisła mu na szyi
i zawołała:
- Naprawdę? Naprawdę by mnie pan tego nauczył?
Moja mamusia tak uwielbia te czekoladki!. Mogłabym potem robić je dla niej w domu sama.
Na pewno byłaby szczęśliwa! I ja byłabym szczęśliwa, bo tak lubię
przychodzić do pana sklepu. I pana też lubię Panie Pierniczku! - po wypowiedzeniu ostatniego zdania dziewczynka
bardzo się zmieszała. Przecież oficjalnie nikt tak nie nazywał ogólnie
szanowanego w miasteczku cukiernika Bazylego
Ale pan Pierniczek, wzruszony niepomiernie uściskał dziewczynkę i wyszeptał:
- Możesz Joasiu przychodzić do mnie po szkole.
Możesz przychodzić, kiedy chcesz. Z wielką przyjemnością nauczę Cię wszystkich
smakowitych przepisów mojej babki Eulalii. Teraz tylko my oboje będziemy znali te sekretne receptury i może kiedyś, kto wie? Właśnie Ty zajmiesz się moją cukierenką? - mówiąc to, zerkał ukradkiem na minę wróżki, która wyraźnie zadowolona z niego westchnęła z ulgą i schowała swe szkiełko do kieszonki w spódnicy.
-I nie martw się, bo bardzo lubię to moje smakowite przezwisko, wiesz? A za pierniczkami wprost przepadam. Wczoraj właśnie upiekłem nową ich porcję. Są jeszcze twarde, ale takie właśnie smakują mi najbardziej. Chcesz skosztować?- dodał jeszcze z uśmiechem staruszek i poczuł się wówczas jak mały, zupełnie beztroski chłopiec, który w towarzystwie swej przyjaciółki właśnie zamierza się zabrać za upragnione łasowanie
-I nie martw się, bo bardzo lubię to moje smakowite przezwisko, wiesz? A za pierniczkami wprost przepadam. Wczoraj właśnie upiekłem nową ich porcję. Są jeszcze twarde, ale takie właśnie smakują mi najbardziej. Chcesz skosztować?- dodał jeszcze z uśmiechem staruszek i poczuł się wówczas jak mały, zupełnie beztroski chłopiec, który w towarzystwie swej przyjaciółki właśnie zamierza się zabrać za upragnione łasowanie
I
kosztowali razem i zajadali a wielce z swego sprytu dumna babka
Eulalia nareszcie mogła dokończyć przerwaną partię szachów...
*zdjęcie z Internetu
Dzien Dobry..jak miło z rana poczytac taką słodką opowieść..:-D SŁODKIEGO weekendu zatem życzę:)
OdpowiedzUsuńDzień dobry Sznupciu! Niech nam dzisiaj będzie czekoladowo, ciepło i serdecznie!:-))
UsuńJaka szkoda,że mnie się nie przytrafił taki Pan Bazyli :-)
OdpowiedzUsuńŻe się nie przytrafił, to wcale nie znaczy, że takich Bazylich w ogóle nie ma. Są czasem tylko zbyt zbyt nieśmiali by się do nas odezwać!:-))
UsuńSlodko sie robi od tych pierniczkow i czekoladowych serduszek. Chetniej jednak zobaczylabym slonce za oknem. Wiem, jestem nudna i monotematyczna oraz zrzedliwa, ale nic na to nie poradze.
OdpowiedzUsuńDobrego dnia
Zaczynamy sie pomału znać jak te łyse konie i wiem, że blond Panterka lubi sobie czasem zdrowo pozrzędzić!Na szczęście lubi sie też często posmiac, światem pozachwycać i pyszne ciasteczka wypiekać!:-))
UsuńJak miło trafić w życiu na takiego pana Pierniczka :)
OdpowiedzUsuńTacy panowie i takie panie na pewno są wśród nas. Po czym ich rozpoznać? Może po miłym, ale nieco płochliwym spojrzeniu? Niewiele zazwyczaj mówią, ale są i tworzą wokół siebie atmosferę spokoju i ciepła.:-))
UsuńOoooo tak! Takie sekrety nie mogą się dostać
OdpowiedzUsuńw niepowołane ręce!
A wiesz, taki jeden film mi się podczas czytania
Twojego opowiadania przypomniał...
też czekoladowy, i też z dziewczynką i jej mamą...
Tylko prawdziwie wrażliwa dusza wyczuje podobną sobie - w dorosłym, w dziecku, w słowach pisanych wierszem czy prozą.
UsuńA czekolada zbliża, o słodyczy życia przypomina i jego drobnych, bezcennych radościach.
Mama, córeczka i "Czekolada"...Piekny film, który oglądam czasem w szarobure, mgliste i chłodne wieczory. Wtedy w duszy rodzi się goraca magia i zaraz mam chęć by biec do tajemnej szafeczki, gdzie leży schowana słodka, brązowa słodycz...!:-))
Przesłodka historia. Gdyby w życiu trafiała się nam częstszaa dawka takich słodkości bylibyśmy szczęśliwsi.
OdpowiedzUsuńCzy łatwo jest znaleźć kogoś takiego, jak Joasia ?
Pomyśl Zofijanko, czy przypadkiem sama nie byłaś taką Joasią w dzieciństwie? Myślę, że i dzisiaj takie kochane dziewczynki biegają po tym hałaśliwym świecie i przynoszą swoim mamom kwiaty,uśmiechy i czekoladki...
UsuńByłam diablątkiem wcielonym......zawsze odwrotnie, niż mama prosiła. Kwiaty owszem- dla Mamy zawsze....
UsuńMiłej niedzieli Olgo.
Uśmiech serdeczny diablątku zatem tamtemu przesyłam a Zofijance obecnej dobrego dnia życzę!:-))
UsuńJa juz sobie dopisalam w wyobrazni zakonczenie tego opowiadania:)))
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, czy moje przypuszczenia sie sprawdza.
Czekam na cd. i pozdrawiam slonecznie, u nas juz wiosna na calego:)
Och, Ataner - na pewno Twoje przypuszczenia się sprawdzą, poniewać TO juz jest zakończenie opowiadania! Innego nie będzie. Zatem każdy może sobie dopowiedziec w myslach co tam będzie dalej.Myslę, że będzie dobrze, bo juz wrózka Konstancja i babka Eulalia dobrze się o to postarają!
UsuńU nas też słoneczniej, ale na razie mroźno! Nic to - wiosna już robi swoje!
Uściski i usmiechy poranne zasyłam!:-))