Ponieważ od kilku dni na Podkarpaciu szaroburo a
mgła, zaiste cmentarna unosi się nad polami i wzgórzami, postanowiłam przywołać
we wspomnieniach i na blogu nieco inny, zdecydowanie cieplejszy nastrój.
Dzisiaj opowiem Wam o naszych spotkaniach z kangurzą bracią i nie tylko.
Jednym z naszych najulubieńszych miejsc w
Australii była miejscowość nadmorska zwana Cape Schanck. To jeden z tych
kamienisto-piaszczystych, oddalonych od cywilizacji przylądków, gdzie nic nie
zakłóca odbioru otoczenia poza krzykami mew i silnymi porywami wiatru od
oceanu. Dochodzi się tam zieloną, wijącą się między wzgórzami i polami
słoneczną dróżką. Przez parę kilometrów nie spotyka się nikogo, albowiem
turystów tam niewielu, a ci nieliczni uśmiechają się miło i mijają piechurów
podążając w swoją stronę. Pamiętam, jak Cezary zawiózł mnie tam po raz
pierwszy. Taszczyliśmy ze sobą krzesełka turystyczne, wałówkę na cały dzień,
statyw do aparatu fotograficznego oraz dwa aparaty, bez których nie ruszaliśmy
się nigdzie.
Tak obładowani
podążaliśmy przed siebie, drepcząc po rozjasnionej, wiosennym, październikowym
słonkiem szlaku. Na głowach tkwiły nieodzowne w tamtym klimacie kapelusze. A w
sercach było pragnienie przeżycia czegoś niezwykłego, dotknięcia samej istoty
Australii.
Nagle
przystanęłam gwałtownie i syknęłam znacząco:
- Czarek! Stój!
Patrz! – wstrzymałam dech albowiem po naszej prawej stronie, w odległości około
dwudziestu metrów na wzgórzu stał kangur i przyglądał się nam uważnie.
- No widzę!
Kangur! – odrzekł mój mąż głosem znudzonego ojca, który ma do czynienia z
wiecznie entuzjazmującym się czymś dzieckiem.
- Ale ja przecież
jeszcze nigdy nie widziałam na żywo kangura!- oburzyłam się, odkładając na
trawę plecak i statyw. Jak najszybciej potrzebowałam wolnych rąk, aby zrobić
kangurowi pierwsze swoje zdjęcie. A kangur, wcale się nie bojąc stał i pozował.
Na dodatek chwilę potem pojawili się jego ziomale i także stanęli w pełnym
słońcu, oczekując na nasze zachwyty i hołdy. Staliśmy i my z Czarkiem, fotki
raz po raz cykając. A ja podniecona i niebotycznie szczęśliwa nie mogłam
powstrzymać się od nieco histerycznych chichotów i okrzyków.
- No dobra,
idziemy! – zdecydował w końcu mężczyzna mego życia – Nie będziemy tu przecież
tkwili godzinami. Jeszcze nie raz dzisiaj zobaczymy kangury!
Niechętnie wyłączyłam aparat, pozbierałam
manele i znów poszliśmy gęsiego przed siebie, podziwiając zapierające dech w
piersiach widoki. Po lewej stronie ukazywało się nam co jakiś czas a potem znów
niknęło za drzewami i krzewami wybrzeże cudownie niebieskiej zatoki, jakieś
odległe skały, pagórki i piaski. Było gorąco, pachnąco eukaliptusami i trawami
a ja czułam się jakbym znowu miała naście lat i świat ścielił się przede mną
wszystkimi kolorami i nieskończonymi możliwościami.
Wtem zobaczyliśmy po lewej stronie jakiś
dziwny, czarny kształt w chaszczach. Zamarliśmy w bezruchu, tym razem oboje
lekko zaniepokojeni i mocno zaciekawieni. Cóż to mogło być? Jakie czarne,
puszyste, ogoniaste zwierzę żyje w tych okolicach? Byłażby to ta legendarna
puma, o której spotkaniu opowiadali nieliczni wędrowcy a nikt im jakoś nie
chciał na słowo uwierzyć? Znowu odłożyliśmy na bok wszystkie niesione przez
siebie rzeczy i powolutku, ostrożnie zaczęliśmy się skradać w kierunku tajemniczych,
kwitnących na żółto krzewów. Och, jacyż bylibyśmy sławni i bogaci, gdyby to nam
pierwszym udało się zrobić zdjęcie temu fascynującemu, tajemniczemu zwierzęciu!
Znowu czarny
kształt jak duch przemknął za krzakami. A z drugiej strony coś zaszeleściło gwałtownie.
-Może są tu dwie pumy?! – wyszeptaliśmy
zbielałymi z podniecenia i grozy wargami.
Przystawiliśmy
nasze aparaty do oczu, zamarliśmy w kompletnym bezruchu i cichutko
oczekiwaliśmy na to, co się za chwilę wydarzy. Czarna, śmigła istota
przystanęła wśród traw. Wystawał stamtąd tylko jej puszysty, panterowaty ogon.
Natomiast w rosnących nieopodal krzaczorach znowu coś zaszeleściło i nagle na
polankę, tuż przed nami wyszedł ogromny kangur! Wielki, przerażająco wielki
samiec, który oparłszy się na ogonie stanął w wyprostowanej, ludzkiej pozie i
gapiąc się na nas wyzywająco podrapał się bezwstydnie w krocze!
- Nie ruszaj się
pod żadnym pozorem! – dobiegł do mnie dramatyczny szept Cezarego
- Pamiętaj, co Ci
mówiłem o kangurach. One potrafią być naprawdę niebezpieczne!
Tak Czarek
opowiadał mi mrożące krew w żyłach historie o agresywnych kangurach, które
potrafią zaatakować nagle człowieka. Uderzyć go swym silnym ogonem, podrapać do
krwi, przewrócić i kopać, tylnymi łapami rozedrzeć klatkę piersiową! Zwłaszcza
dla dzieci spotkania z tak bojowo nastawionymi kangurami bywają opłakane w
skutkach. Nigdy nie wiadomo, w jakim nastroju może być napotkany właśnie
torbacz. Może być łagodny i przyjazny niczym cielak, ale może też być
zdenerwowany, pobudzony, naładowany kangurzym testosteronem. Podczas godów te
ssaki mogą stanowić dla człowieka naprawdę duże zagrożenie!
W tamtej więc
chwili nie pozostawało nam nic innego, jak stać i pstrykać zdjęcie za zdjęciem, modląc się jedynie o to, by ta przygoda dobrze się skończyła. A tu tymczasem i nasza
puma wychynęła zza zarośli i ukazała się nam w pełnej krasie! Piękne, dostojne,
wspaniałe zwierzę, które po dokładniejszym przyjrzeniu się okazało się tylko
wielkim, zdziczałym, najzwyklejszym kotem! Kotem olbrzymem. Kotem mutantem. Kotem spasionym i niezwykłym. Jednak,na szczęście dla nas tylko kotem a nie niebezpiecznym drapieżnikiem, bo co byśmy
zrobili wzięci w dwa ognie między kangura zabójcę a bezwzględną pumę, cichą
morderczynię!?
Nasza „puma”
położyła się tymczasem leniwie na słońcu i popatrując obojętnym wzrokiem to na
nas, to na kangura zaczęła zupełnie już po kociemu mruczeć i wieść swe australijskie,
„pumie” opowieści…
A co z kangurem -
monstrum? Otóż po chwili drapania oraz innej, niezbyt wyrafinowanej toalety
ogromny torbacz pokicał leniwie na ukos przez naszą ścieżkę a potem na wzgórzu
dołączył do pasącej się tam braci…
Ciag dalszy nastąpi...
No, nareszcie troche dlugo wyczekiwanej egzotyki!
OdpowiedzUsuńSlonce, kangury-sadysci, sfilcowane pumy i obce naszym oczom, ale bardzo interesujace krajobrazy.
Bardzo "uprzejmnie" dopraszamy sie wiecej, bo dosyc mamy wlasnych nieciekawych widokow zaokiennych, burosci, zimna i takich tam.
Buziaczki
Będzie,pewnie że będzie więcej Australii, bo strasznie mi się teraz za takimi kolorami i ciepłem ckni.Dałam Wam trochę na blogu od tematów australijskich odetchnąć, żeby było za czym zatęsknić. To przedwiosnie nas szczególnie nie rozpieszcza, dlatego same musimy sie marzeniami i wspomnieniami dopieścić!
UsuńUsciski gorące!:-))
Boskie zdjęcia , słoneczny nastrój, mrożąca krew w żyłach i wartka akcja, wspaniałe australijskie klimaty, bezkresny ocean i jasna opowieść na szary dzień.
OdpowiedzUsuńWłaśnie chciałam, żeby tak właśnie było.Dziekuje za miłe słowa Zofijanko!:-))
UsuńPiękną mieliście wycieczkę - zazdraszczam, zwłaszcza tych panter.....
UsuńA czemu panter?!
UsuńPewnie o mnie chodzi ;)))
UsuńAch, no to się nie dziwię już wcale boś Ty Pantera nad panterami wszelkimi!:-))
UsuńPum , nie panter, miało być puuuuuuuuuuuuuuuuum......
UsuńSorrrrrry, błąd
Ach, pum! Już rozumiem. Jednak szkoda, że to jednak był zwykły kot...
UsuńWspaniała wycieczka...opisana tak sugestywnie, że miałam wrażenie, że ...jestem tam...No i podziwiam zdjęcia! Udały się Wam bezkrwawe łowy:)
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
A to tylko początek wycieczki!Niesamowite to były dla mnie przeżycia i wrażenia. Niezapomniane!Dlatego chciałam się podzielić z Wami moimi wspomnieniami z tamtych chwil...
UsuńUściski serdeczne zasyłam!:-))
Och! Australia!!!!!
OdpowiedzUsuńChyba pozostanie w sferze moich marzeń. Dzięki za wirtualna wycieczkę!!!!
Dużo jest ciekawych miejsc na tym świecie. Niektóre są całkiem blisko nas a niektóre na samym końcu świata. Nasza pamięć przechowuje miłe wspomnienia jak drogocenne perły!:-))
UsuńSympatyczne te torbacze, nie wiedziałam, że niebezpieczne; serdeczności.
OdpowiedzUsuńBywają niebezpieczne! Na szczęście wszystkie napotkane kiedykolwiek przez nas kangury zachowywały się raczej przyjaźnie.
UsuńPozdrawiam ciepło!:-)
Lubisz mocne wrażenia i dreszczyk emocji.
OdpowiedzUsuńPantera fakt to Pantera nad Panterami.
Pozdrawiam Panterkę, a Tobie Olgo uściski wirtualne ślę.
Czasem lubię, jak każdy chyba! A Pantery, pumy tudzież inne piękne kocice niech nam żyją sto lat!
UsuńSerdeczności w zachmurzony poniedziałek przesyłam!
To ostatnie zdjęcie - mistrzowskie! Rozumiem Twój entuzjazm. Oglądanie na żywo takich egzotycznych zwierząt am się nijak do oglądania ich w TV. Pamiętam swój zachwyt słoniami na safari.
OdpowiedzUsuńUmiesz stopniować napięcie, jak się zacznie czytać, nie można przestać!
Też podoba mi się bardzo to ostatnie zdjęcie! Dzisiaj aż wierzyć mi sie czasami nie chce, że jak gdyby nigdy nic przechadzałam się między kangurami. Dobrze, że mam niezłą pamięć i potrafię przywołać wyraziście swoje i męża wspomnienia.
UsuńAniu, czy pisałaś juz na swoim blogu o słoniach na safari? Jesli nie, to warto by było opowiedzieć o tym przeżyciu!:-)
Pisałam gdzieś.
UsuńZaraz znajdę :)
http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2012/07/safari-czesc-1.html
Usuńhttp://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2012/08/safari-czesc-2.html
:)
Dziękuję Aneczko! Zaraz sobie poczytam!:-))
UsuńNo to miałas bliskie spotkanie.
OdpowiedzUsuńWiele miałam takich spotkań!:-)
Usuń