Nie umiała już dłużej usiedzieć w pracy, bo
wytęsknione przez całą zimę promienie słońca właśnie teraz centralnie świeciły
w jej okno i zapraszały na spacer. Spoglądała z zazdrością na ludzi, wolnych od
tortury wysiadywania w biurze do szesnastej, spieszących gdzieś przed siebie i
mijających obojętnie jej okno. Niektóre kobiety porozpinały płaszcze,
pościągały czapki i chłonęły całymi sobą to upragnione słońce. Niczym była
błotnista chlapa na chodnikach. Niczym psie kupki, w które zapatrzone przed
siebie istoty płci żeńskiej i męskiej wdeptywały raz po raz. Czas się
przeistaczał i ogarniał swą zaczarowaną falą każdego przechodnia, zapraszając
do tanecznego spaceru ulicami miasteczka albo wiodąc go gdzieś dalej, do parku,
do lasu, na bezkresne pola albo nad rzekę...
Ogarniał i zapraszał do wyjścia na powietrze
także i Krystynę, ale musiała trwać jak wmurowana jeszcze parę godzin w pracy i
czekać na petentów, których tego dnia prawie wcale nie było. Nerwowo przejrzała
wszystkie papiery leżące na biurku. Czy na pewno sprawdziła wszystko? Czy
kierowniczka nie będzie się czepiać?
Nie, wszystko było w porządku, a więc westchnęła i wyjęła z szuflady
biurka swój zeszyt z wierszami. Dawno już niczego nie napisała. To przedwiośnie
jednak obudziło w niej jakieś nowe strumienie myśli i nadzieje. Dotąd bała się
zerkać do środka, by nie natknąć się na ten wiersz. Wiersz od Niego…A może
właśnie powinna go teraz przeczytać i przekonać się, że ból nareszcie minął, że
nie czuje już tego upokorzenia, tej beznadziei samotności?
A jeszcze rok
temu było tak pięknie…On przeczytał jej poezje w Internecie i zauroczony nimi
słał do niej dzień w dzień cudownie romantyczne listy. Ona na początku
traktowała to bardzo lekko. Śmiała się, że ma tajemniczego adoratora z boskiego
panteonu, gdyż on posługiwał się niezwykłym nickiem „Helios”. Tak zawsze
podpisywał swoje przepiękne listy. A ona, choć chłonęła je całą sobą, to nie
przyznawała się sobie ani przed koleżankami, którym czasem jego listy czytała
do tego, że robią na niej naprawdę duże wrażenie. Tak długo była już sama, że
chyba przywykła do tej samotności i nie szukała nikogo, nie ufając w prawdziwą
miłość, ani w szczerość męskich słów. Jednak Helios nie chciał od niej niczego,
prócz tego, by mógł czytać jej wiersze i pisać o swoich uczuciach do niej.
Mieszkał na drugim końcu Polski a więc ewentualne spotkanie nie byłoby tak
proste w ich przypadku. I tak było dobrze. On tam. Ona tu. Para wirtualnych kochanków.
Współcześni Abelard i Heloiza…
Po kilku miesiącach takiej korespondencji
zapragnęli usłyszeć swój głos. Przejść na nieco wyższy etap znajomości. I znowu
zaiskrzyło! Głos Heliosa brzmiał ciepło, miękko, głęboko i magicznie. O jej
głosie mówił, że brzmi jak czarodziejski dźwięk harfy, że tak pewnie mówią wróżki
i elfy. Jakież to było dziecinne, naiwne i w gruncie rzeczy śmieszne, lecz ją,
niestety, ujęło. I szła w ten czar coraz głębiej i głębiej, wierząc, iż to
właśnie im zdarzył się ten cud idealnej miłości, to odnalezienie drugiej
połówki jabłka. Zaczęli snuć wspólne plany na przyszłość. Wyobrażać sobie
siebie razem w jakimś odległym, przypadkowo na mapie wybranym miejscu, które
byłoby ich ukochanym, zbudowanym ich uczuciami domem…A nie wiedzieli nawet jak
wyglądają i jak nazywają się naprawdę. Jakoś wówczas nie była im do szczęścia
ta wiedza potrzebna. Grunt, że dusze się spotkały, rozpoznały i związały ze
sobą mocą wielkiego uczucia.
Jednak i to się wreszcie zmieniło, gdyż
każda żyjąca dusza ma przecież i ciało a to ciało miało własne pragnienia i
wyobrażenia. W związku z tym wyznaczyli sobie termin i miejsce pierwszego
spotkania. Miało to nastąpić w pierwszych dniach października, gdzieś w połowie
drogi między ich miasteczkami. Miała czekać na niego o umówionej porze w pewnej
nastrojowej kawiarni w śródmieściu. Ubrała się pięknie. Nowy, błękitny płaszcz,
szare czółenka na wysokich obcasach. Fryzura prosto od fryzjera. Jej
kasztanowe, długie do ramion włosy były modnie wycieniowane i ułożone. Czuła
się młoda i ładna, chociaż dawno już przecież przekroczyła trzydziestkę. Pilnie
rozglądała się dookoła w poszukiwaniu mężczyzny swego życia. Miał przyjść do
kawiarni z tomikiem jej wierszy pod pachą. Po czymś przecież musieli się
rozpoznać. Oczy Krystyny lśniły radością spodziewanego spotkania a ręce nie
umiały sobie znaleźć miejsca i bezustannie mięły róg obrusa na kawiarnianym
stoliku. Minął kwadrans. Pół godziny. Zaczęła się niepokoić. Godzina.
Spoglądała raz po raz na zegarek. Słała sms-y. Wydzwaniała. I nic. Głucha
cisza.
Po
dwóch godzinach pełna strachu o niego poszła na dworzec, by znaleźć jak
najszybsze połączenie do jego miasteczka. Musiała pojechać do niego i
dowiedzieć się, dlaczego nie przyjechał na spotkanie, dlaczego się nie odzywał?
Drżała o niego. Była pewna, że coś mu się stało. Coś bardzo złego. Pewnie jadąc
od niej miał wypadek. Pewnie leży teraz w szpitalu i nie może jej zawiadomić, a
może nawet…Nie, o takiej strasznej ewentualności nie chciała nawet myśleć. Oszalałym
z niepokoju wzrokiem przebiegała po małych literkach rozkładu jazdy. Och,
dopiero jutro rano! Trudno! Wysiedzi tu jakoś całą noc na dworcu a rano
pojedzie pierwszym pociągiem by być blisko niego.
Kilka godzin potem, gdzieś tak około
dziewiątej wieczorem Helios nagle zadzwonił i od razu powiedział, że to koniec
między nimi. Tak ni z gruszki ni z pietruszki! Bo, jak mówił, nagle zrozumiał,
iż ona nie jest jednak tą jego wyczekaną kobietą z marzeń. Prosił, by się na
niego nie gniewała, by zrozumiała i doceniła jego szczerość i otwartość. Dodał
jeszcze by nie pisała już więcej do niego, nie próbowała go szukać, by nie
psuła miłych wspomnień z czasów ich korespondencyjnej miłości. Głos miał ten
sam, co kiedyś ciepły, głęboki, magiczny…Ale treść przekazywanych słów
przeczyła zupełnie temu pozytywnemu wrażeniu. Na jej pełne niedowierzania,
wypowiedziane pełnym nabrzmiałego łkania szeptem pytanie -dlaczego - żachnął się tylko i powiedział
twardo i zdecydowanie, że nie ma sensu tego przedłużać, dziękuje jej za to, co
było i żegna ją na zawsze…
Skończył rozmowę.
I koniec. Głucha cisza w telefonie. Głucha cisza w niej. Tylko niepokorne łzy
kapały po policzkach na błękitny, nowy płaszczyk…
Czy próbowała
skontaktować się z Heliosem mimo wszystko? Tak, próbowała! Nie bacząc na
poniżenie, na lęk przed ponownym odrzuceniem, na upokorzenie. Chciała po prostu
by wytłumaczył jej, dlaczego tak postąpił? Ale nie odbierał telefonu. Nie
odpisywał na listy. Zamilkł. Zniknął. Przepadł.
Zostały jej jego
wiersze, ogromna, codzienna korespondencja, mnóstwo wspomnień.
Nie umiała się z
tym wszystkim uporać. Dojść do siebie. Zrozumieć coś, czego nie dało się
zrozumieć.
Po kilku tygodniach nieustającego bólu i
żalu przyszedł wstyd i gniew na samą siebie, że jak idiotka uwierzyła
nieznanemu mężczyźnie posługującemu się jakże pretensjonalnym, infantylnym nickiem
Helios. Wykasowała wtedy jego listy i wiersze ze swej poczty mailowej. Został
jej tylko jeden jego wiersz, przepisany kiedyś do zeszytu z jej własną poezją.
Wiersz o cudownej, idealnej miłości:
Płyną zapatrzeni na magicznej łodzi
Nie ma nic dokoła. Świat ich nie dotyka
On ją wtula w siebie. Ona nim oddycha...”
Krystyna westchnęła…Pierwszy raz zdołała przeczytać ten wiersz bez bólu. Ot, poczuła tylko chłodny dotyk dalekiego wspomnienia, lekki żal i to wszystko…Zamknęła zeszyt i popatrzyła znów za okno. Uśmiechnęła się do samej siebie i do tych widoków, rozpościerających się przed jej oczami. Nastroje były coraz bardziej wiosenne. Kolorowo ubrani chłopcy i dziewczęta chodzili ściśle objęci i sobą tylko zauroczeni. W dal odpłynęły wszystkie chmury i błękit nieba stał się wręcz pocztówkowy. Nieopodal kwiaciarki sprzedawały już pierwsze żonkile, tulipany a także młode gałązki brzozy, obsypane jasnozielonymi listeczkami. Pachniało ciepłym, nowym życiem tętniącym powietrzem. I płynęła skądś jakaś dziwna tęsknota…Coś nieokreślonego nieustępliwie przyzywało Krystynę, by wreszcie wyszła z dusznego biura i pobiegła za miasto. Nie mogła, po prostu nie mogła już dłużej opierać się temu pełnemu mocy głosowi.!
Spojrzała na zegarek. Jeszcze pół godziny. Nie, nie wytrzyma dłużej tego czekania! Pójdzie do szefowej i powie, że musi koniecznie wyjść dzisiaj wcześniej a jutro to odrobi. Wymyśliła coś tam pilnego do załatwienia na mieście a szefowa, sama dzisiaj dziwnie roztargniona, nawet nie dopytywała o tak nagłe przyczyny tego przedwczesnego wyjścia z pracy.
Och, powietrze! Powitało ją natychmiast cudownie rzeźkie, choć jeszcze chłodne, marcowe powietrze! Wybiegła z kamienicy wprost na rozsłoneczniony trotuar. Gołębie, wróble i sroki całymi chmarami obsiadły plac i wyjadały okruchy bułek, którymi raczyli je przechodnie. Krystyna, ciesząc się, że ma na sobie wygodne, skórzane, nieprzemakalne botki pół szła, pół biegła na skróty przez ryneczek, wpadając po drodze w kałuże i błoto. Nic To! Byleby szybciej za miasto. Do lasku! Tam, gdzie płynie ukochana rzeka jej dzieciństwa. Magiczne miejsce odrodzenia sił życiowych. Świat dziecięcych zabaw i marzeń. Dawno tam nie była. Kiedyś lubiła przesiadywać na wysokim brzegu rzeki, odpływać w zamyślenie, w bezkres nowych możliwości i pragnień. Potem zagarnęła ją fala goryczy i rzeka przestała przyzywać ją swym czarem nadziei. Ale dzisiaj wyraźnie usłyszała jej głos, poczuła jej zapach. Przeszła przez most i wąską, błotnistą ścieżynką między wierzbami doszła na sam brzeg. Rzeka szumiała jak radosna wichura. Błyszczała w popołudniowych promieniach słońca milionem serdecznych, niewinnych wspomnień. W tych brylancikach wody, w tych płynących po kamieniach strumykach była sama kwintesencja życia. A Krystyna zerwała gałązkę wierzby i zapatrzyła się w dal, wzdychając z ulgą i uśmiechając się do swych myśli. A potem zanuciła cicho tę popularną piosenkę żołnierską, tę samą, którą kiedyś śpiewały z dziewczynkami, budując tamy na rzece: „Szumi dokoła las, czy to jawa, czy sen. Co ci przypomina, co ci przypomina widok znajomy ten?”
A śpiewając tak sobie cichutko dostrzegła po drugiej stronie rzeki jakiegoś mężczyznę w kożuszku i granatowej czapce, który spoglądał gdzieś w dal a w jego oczach widoczny był głęboki smutek i rozczarowanie. Wówczas, sama nie wiedząc, czemu to robi, zaśpiewała trochę głośniej, chcąc wyrwać go z tego przykrego zamyślenia. Wtedy dostrzegł ją ponad wodami. Zobaczył jak wiatr bawi się jej kasztanowymi włosami i zatonął w zieloności jej spojrzenia…
W tym momencie mogłaby się rozpocząć zupełnie nowa opowieść. Opowieść o Oldze i Cezarym albo o dwojgu innych ludziach, którzy znaleźli swoje przeznaczenie. Jak potoczyła się dalej ich historia? Och, to zbyt wiele zdarzeń, zbyt wiele faktów, myśli i słów bym mogła to zawrzeć w blogowej konwencji. Niech każdy sobie dopowie ciąg dalszy. Niech każdy wsłucha się w szmer pulsującej nadzieją wody, w głos odrodzonej na wiosnę rzeki. Tam jest wszystko…
Ale jaka piękna książka o prawdziwym życiu by powstała.
OdpowiedzUsuńMoże warto... nawet w blogowej konwencji.
Pozdrawiam wiosennie.
W świecie wirtualnym są i muszą być jakieś granice otwartości. Jesli nie ma tych granic, to pojawiają się znikąd jacys Heliosi i inne trolle a z tego potem tylko ból i żal zostaje, jak w przypadku Krystyny. Ale może kiedyś opiszę to w innej, niz blogowa formie, bo historia Krystyny i Jana jest ciekawsza niz niejeden romantyczny film.
UsuńSerdeczności Dorotko!
Magia rzeki, spieszacej swoim nurtem naprzod i naprzod, jak czas, przyciagnela dwoje spragnionych milosci i siebie romantykow. Jak miliony innych w przeszlosci i zastepy przyszlych kochankow.
OdpowiedzUsuńAch, zrobilo sie tak nastrojowo wiosennie.
Wiosna tak działa! Porywa do czynu i do nowych porywów serca. I tak od zawsze było i będzie.
UsuńMy dzisiaj z Cezarym w związku z tym cudownym ociepleniem przez cały dzień czyściliśmy nasze dwa kurniki. Setki kilogramów kurzego obornika z sianem wywieźliśmy. Niech kurki tez mają ładnie na wiosnę i niech jajeczek wiecej znoszą!:-))
A takie kurze guano nadaje sie jako nawoz?
UsuńOczywiście! Już nawieźlismy dzisiaj obficie nasze grządki!:-)
UsuńJakoś tak przeczuwam, że ta historia ma coś wspólnego z Cezarym i Olgą... Cięzko jest zaufać znowu po takim zranieniu, jeśli Krystyna z opowieści zdołała to uczynić, to gratulacje należą się jej oraz tajemniczemu mężczyźnie stojącemu przy rzece.
OdpowiedzUsuńPięknie napisane. Warto jak nurt w rzece. Gratuluję.
Póki w sercu tli sie choć wątły płomyk nadziei, to zawsze jest szansa na odrodzenie, na zaufanie, na nową jakość życia.
UsuńKażdy przechodzi swoje załamania i głebokie smutki, ale zycie toczy sie dalej i trzeba zyć, bo kolejna wiosna mówi nam, że tylko to ma sens!
Cieszę się, że spodobała Ci sie Aniu moja opowieść.
Serdeczne mysli zasyłam!:-))
...piękny tekst, aż się prosi o jeszcze...
OdpowiedzUsuńMasz dar pisania opowiadań, nie marnuj go, bo byłby to grzech!
Serdeczności:)
Ja po prostu lubię pisać i różnie mi to czasami wychodzi. Raz lepiej raz gorzej.Nie wszystko, co napiszę, nadaje sie do pokazania na blogu...Bardzo mi miło, że podobają Ci się moje teksty Meg!
UsuńCiepłe myśli zasyłam!
Dobrze jest jeżeli historia ma jednak zakończenie, sobie tylko właściwe.
OdpowiedzUsuńW życiu za dużo jest łamigłówek.
Trzeba przyznać,że masz rzadki dar opowiadania.
Pozdrawiam Olgo.
Mam nadzieje,że u Was coraz cieplej i coraz ładniej
Tak Zofijanko, coraz cieplej, ale wciąż duzo śniegu, wody i błota. Nocą to zamarza i tworzy się ślizgawka!
UsuńPozdrowienia!:-))
Oleńko dzisiaj na chwilkę, mam zaległości.Wieczorem nadrobię, stęskniłam się za Twoim pisaniem i nie tylko. Pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuńAlinko! Wpadaj, kiedy masz czas i ochotę.Wisna bardziej nas na dwór wygania niż przed komputerem więzi. Korzystajmy z ciepła, póki jest, bo podobno od przyszłego tygodnia wraca zima!!!
UsuńUściski ciepłe!:-))
A moja rzeką była bramka. Zwykła zielona bramka. Po drugiej stronie bramki Jaskół stał tam, a ja od razu wiedziałam, że....:)))) Jak to dobrze, że zakończyło się szczęśliwie:)Wiosna coraz bliżej, czas na radość:)
OdpowiedzUsuńTak Jaskółko, bo rzeka to przeciez tylko symbol. Za bramką, za płotem, za oceanem może być właśnie ten Ktoś!:-))
UsuńNiech ta wiosna tylko nie da się przegnać na długo powrotowi zimy, która ponoc w przyszłym tygodniu znowu na jakis czas przejmie władanie!
Serdeczności zasyłam przedwiosenne!:-))
niedobra Olga....tak przerywać w pół słowa....echhh..:)
OdpowiedzUsuńJa z doświadczenia mówię, że najpiekniejsza miłość przychodzi wtedy jak jej się nie szuka.
Pozdrawiam i dużo cieplych dni życze, niech juz wiosna na dobre zagości:)
Czasem trzeba przerwać w pół słowa, żeby wyobraźnia nie zgnuśniała do reszty!:-))
UsuńA miłość, to śliczne lecz kapryśne dziecię - przychodzi ni z tego, ni z owego, droczy sie z nami a potem zachwyca!
I Tobie i Sznupeczkowi samych cudowności zyczymy z Cezarym!:-))
Ja teraz ze Sznupkiem mamy ciche dni - takie tam porządki wiosenne w naszym związku...:-D WIĘC WYBACZ, ale życzeń teraz nie przekaże:)
UsuńWiosna jak burza w związkach i uczuciach miesza. Ale czasem musi być źle by potem było dobrze. Po zimie nadchodzi wszak zawsze upragniona wiosna!
UsuńŚciskam Cię Sznupciu miła i udanych, ale niezbyt męczących porządków Ci zyczę!:-)))