Nasza ścieżka prowadziła teraz nieomalże
stromo w dół. Tam, kamiennymi schodkami zeszliśmy na samą plażę. Powitał nas
ciepły piasek w kolorze ecru i ożywcza bryza oceaniczna. Stopy, nieźle już zmęczone kilkukilometrową
wędrówką z radością przyjęły zzucie butów i bosy bieg po plaży. Wokół nas
rozciągał się bezkres wody, piaszczysto skalistego wybrzeża i błękitnego nieba.
Poza nami nie było tam nikogo! Para Robinsonów porzuciła więc w cieniu
wszystkie ciążące niepotrzebnie manele, zdjęła wierzchnie odzienie, podciągnęła
nogawki spodni i poprzez płytką, ciepłą rzekę, która tutaj wpływała do zatoczki
pobiegła prosto do oceanu.
Och, jakaż zimna
wydała się na początku ta woda! Był przecież październik, środek australijskiej
wiosny a my, niepoprawni wariaci, brodziliśmy sobie z przyjemnością po tej
lodowatej wodzie, uciekając przed nadciągającymi falami i przeskakując, przez
wyrzucone przez nie kawałki drzewa i wodorosty.
Wypoczęci,
zregenerowani i głodni jak wilki rozłożyliśmy sobie nasze krzesełka turystyczne
i spożyliśmy zasłużony posiłek, składający się z kanapek z jajkiem oraz sałatki
Colesław.
Potem powędrowaliśmy wzdłuż wybrzeża, podziwiając struktury i
niezwykłe kształty skał, fotografując i napawając się ciepłem, wolnością i tym
cudownym odosobnieniem od reszty ludzkości. Zresztą tutejszy krajobraz
wyglądał, jak gdyby ludzkość niewiele weń ingerowała. Było dziko, czysto,
pachnąco wodą, rybami i wodorostami. Po jakimś czasie wróciliśmy w pobliże
rzeki i przez kilka godzin radośnie i beztrosko, jak para dzieciaków budowaliśmy
tamę, tworząc maleńki basen z ciepłą wodą. Miło było usiąść na brzegu, zanurzyć
tam stopy, twarze wystawić ku słońcu i zupełnie o niczym nie myśleć!
Potem położyliśmy
się na trawie powyżej plaży i zdrzemnęliśmy się troszkę. A ocean szumiał nam najwspanialsze,
aborygeńskie kołysanki…
Aż wreszcie późne
popołudniowe słońce połaskotało nasze twarze i stopy, każąc budzić się, wstawać
i ruszać w drogę powrotną. Tym razem musieliśmy stale się wspinać, zatem nie
szło już nam to wędrowanie tak łatwo, jak poprzednio. Jednak mijając skąpane w
ciepłym słońcu polanki i wzgórza po półtorej godzinie dotarliśmy wreszcie do parkingu.
Nie chciało się nam jeszcze jednak wracać do
domu (była to stamtąd mniej więcej godzina jazdy malowniczymi drogami,
przebiegającymi w pobliżu oceanu) a więc postanowiliśmy udać się jeszcze na
przeciwległe wzgórza. Kusił nas do odwiedzin, mieszczący się tam rezerwat,
zamieszkały licznie przez stada kangurów.
Przed nami
rozpościerały się rozległe wzgórza porośnięte paprociami, krzewinkami oraz
kwitnącymi na biało i żółto krzewami. Wspięliśmy się wyżej i ujrzeliśmy
nieprzeliczone ilości kangurów, pomykające w różne strony lub pasące się
leniwie w bliskim zachodowi słońcu. Powędrowaliśmy w stronę stojącego najbliżej
nas stada i zatrzymaliśmy się w bezpiecznej odległości, przyglądając się im z
zapartym tchem.
Mieliśmy tu czas
by rozstawić w dogodnym miejscu nasz statyw. Mogliśmy też nakręcić kilka
krótkich filmików. A było o czym, albowiem oto przed naszymi oczami rozgrywał
się spektakl godów!
Na początku
wygląda to niewinnie. Wybrana samica pasie się samotnie gdzieś z boku i niby
nie zwraca uwagi na żadnych zalotników, ale tak naprawdę popatruje na nich od
czasu do czasu i pewnie śmieje się pod nosem z ich poczynań. A poczynania te są
niezbyt wyrafinowane! Powiedziałabym, że wręcz śmieszne! Najpierw
zainteresowane nią samce przez kilkanaście minut drapią się i wyginają w każdą
stronę, prezentując przy okazji swoją posturę oraz wielkość męskich atrybutów.
Następnie dwa, najbardziej zainteresowane samicą osobniki przystępują do
kangurzego boksu. Podskakują i wymierzają sobie raz silniejsze a raz słabsze
kuksańce i lewe sierpowe. Nie zwracają przy tym w ogóle uwagi na otoczenie a my,
korzystając z tego faktu, mogliśmy podejść bliżej i czuć ich wyrazisty zapach,
słyszeć dźwięki przez nie wydawane, być widzami w tym niezwykłym, oblanym
promieniami zachodzącego słońca teatrze.
Nie tylko my przypatrywaliśmy się temu
spektaklowi. W bliskiej odległości gromadziły się także oseski i niedorostki,
ciekawe jak się to wszystko potoczy. Patrząc tak, uczyły się zasad życia w
stadzie i między sobą symulowały podobne walki, skacząc i boksując się
wzajemnie.
Na wzgórzach
panował nastrój podniecenia i oczekiwania. Matki z dziećmi zastygły niedaleko,
obserwując z ciekawością skomplikowane potyczki. Natomiast najbardziej tym
wszystkim zainteresowana samica sprawiała wrażenie kompletnie nie
zainteresowanej. Skubała sobie tylko jakieś trawki, zajmowała się swą toaletą i
wystawiała znudzony pyszczek ku słońcu.
Wreszcie walka
była rozstrzygnięta. Po mniej więcej pół godzinie zażartego boksu mniejszy
samiec ustąpił pola większemu i oddalił się w krzaki by wylizać swe rany.
Natomiast zwycięzca odpoczął przez chwilę, przyczesał zmierzwione futerko,
podrapał się tu i ówdzie i tak zrelaksowany oraz wypiękniony podążył w kierunku
wybranki swego serca. Wybranka zerknęła zalotnie i zachęcająco poruszyła
ogonem. Potem pochyliła się, wystawiając w ten sposób tylną część ciała nieco w
górę a jej amant zbliżył się, oparł na niej przednimi łapami i już po chwili
zaczął swą zbożną, prokreacyjną działalność…
Podglądaliśmy to
chichocząc i komentując miny dwojga miłośników a ponieważ trwało to wszystko
zdumiewająco długo, to wreszcie znudzeni nieco monotonią ruchów tych kochanków
oraz zażenowani swym wścibstwem odwróciliśmy się i obserwowaliśmy poczynania
innych kangurów. A na okolicznych łąkach
działo się mnóstwo. Z toreb matek powychodziły całkiem duże oseski i bawiły się
ze swymi rówieśnikami, dokazując i wydając śmieszne, piskliwe dźwięki. Stare,
posiwiałe na pyszczkach kangury pasły się nieco z boku i spoglądały
filozoficznie na igraszki młodzieży. Starsza młodzież uganiała się po
wzgórzach, ćwicząc biegi na krótkie dystanse. Inne grupki kangurów obradowały o
czymś w skupieniu, stojąc w cieniu krzewów i nachylając ku sobie swe podobne do
zajęczych mordki.
Ponieważ byliśmy
w tym miejscu już dobrą godzinę, to kangury widać oswojone z nami przemykały
całkiem blisko nas i nie płoszyły je nawet nasze rozmowy, śmiechy i raptowne
ruchy.
Czuliśmy się tam
wspaniale i moglibyśmy tak stać i obserwować je w nieskończoność. Jednak słońce
schowało się już za linią ostatnich wzgórz i teraz malowało niebo na
brzoskwiniowe i fioletowe odcienie. Czas był ruszać w drogę powrotną. Pożegnać się
z tym kangurzym światem, obiecując sobie, że wrócimy tu jeszcze nie raz.
Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na parę kochanków, która niezmordowanie realizowała
swoje najśmielsze pragnienia a potem już tylko schodzenie pagórkami i polami w
dół, tam gdzie czekał nasz wierny jeep…
...nie dość, że opis wzorowy to jeszcze te fotografie...wspaniałe! Wybacz, że tak zachwalam, ale mam małego bzika na punkcie pstrykania, a tu widzę bardzo dobre pstryki :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
No to mamy bardzo bliźniacze bziki, droga Meg! Fotografia to poza pisaniem moja największa od kilku lat pasja!I strasznie się ciesze, spotykajac podobnych sobie pasjonatów, którzy doceniają moje pstryki! Dziękuję za ciepłe słowa!
UsuńOdwzajemniam serdeczności!:-))
...fotografowanie to moja druga pasja, pierwszą było pisanie, piszę nieco dłużej niż fotografuję i przyznam, obie czynności kocham ...czasem z wzajemnością, czasem nie ;)
UsuńMiłej nocki:)
I ja piszę już od bardzo dawna, od kiedy pamiętam chyba.W porównaniu z długim stażem pisania fotografowanie jest u mnie dopiero w przedszkolu! Ale jedno świetnie drugie uzupełnia!Ciekawe, jakie jeszcze pasje pojawia się w naszym życiu i jakich ciekawych ludzi znajdziemy na naszych pisarsko-fotograficznych ścieżkach?
UsuńŚpij dobrze, Meg!:-))
Zabawne to zwierzaki, te kangury. Nieproporcjonalnie maly lebek i krotkie raczki, w porownaniu z rozbudowana dolna czescia ciala i masywnym ogonem. Niewinnie toto wyglada, a moze byc bardzo niebezpieczne, dla siebie nawzajem i dla intruzow.
OdpowiedzUsuńZachwycajace sa te nadmorskie skaly, piekne.
Buziaczki dla Kangurkow z Podkarpackiego.
Zawsze, ilekroć spotykalismy kangury zdumiewałam się, jak bardzo są podobne do zajęcy! Wyraz mordek i sposób skoków ten sam, tylko gabaryty nieco inne.Australia cierpi obecnie na nadmiar kangurów, wobec czego w wielu miejscach są one odstrzeliwane, między innymi dlatego, że stanowią zagrożenie na drogach.Myśmy tez kiedys jednego potrącili, jadąc nocą. Na szczęście odkicał w busz jak gdyby nigdy nic!
UsuńPodobają Ci się zdjęcia skał Panterko? Żałuj więc, że nie wzięłaś swego czasu udziału w naszym australijskim konkursie. Miałabyś fotkę takich m.in. skał teraz u siebie fizycznie, a na dodatek ślicznie przeze mnie oprawioną...
Pogodny usmiech zasyłam dla ulubionej, dzikiej kocicy w świecie Panter!:-))
Zaluje! Mea culpa!
UsuńTo rozumiem! Ale nic straconego! Może jeszcze kiedyś listonosz zapuka do Twych drzwi z kopertą od kangurków?!:-))
UsuńPotwierdzam, że śliczną bo dostałam takową :)))
UsuńCieszę się, że potwierdzasz Mireczko!Dajesz oto dowód, że nie jestem gołosłowna!
UsuńSerdeczności z południa zachmurzonego przesyłam!:-))
No patrz pani, długi i nudny seks ...
OdpowiedzUsuńU kóz sprawa rozgrywa się w ułamkach sekund i nigdy nie jestem pewna, czy to była jakaś przymiarka, czy już po wszystkim.
Piękne miejsce i pora roku fajna, pewnie dwadzieścia parę stopni?
Z tego, co pamiętam, to australijskie październiki przypominają polskie czerwce. Nie za gorąco, nie za zimno i bardzo ożywczo!
UsuńA długotrwały seks kangurów mógłby doprowadzić niejednego samca innego gatunku do wielkich kompleksów!Lepiej więc pocieszać się widokiem kóz!:-))
he he, dobra rada :)
UsuńA propos kompleksów, to Cezary radził mi jeszcze bym tu napisała o niezwykłej budowie męskich atrybutów kangurów, ale ze względu na przyzwoitosć dałam sobie z tym spokój! Zdecydowanie powróćmy więc do koziarni!:-))
Usuń"Rzecz sama w sobie dość przyjemna, tylko ruchy niegodne filozofa" jakby rzekł mistrz Kant, jakoś tak to było. Pozdrawiam serdecznie, Olgo, ciekawe obserwcje zwierzaków, które mają bardzo sympatyczne pyski, ale okładają się pięściami, kopią, biją ogonem, depczą ... skały nad oceanem, kamienie na plaży - przecudne.
UsuńKant święte słowa rzekł, nie tylko zresztą w kwestii kopulacji!:-) Natomiast Kangurki rzeczywiście bywają bardzo sympatyczne, poza tymi rzecz jasna, które są niebezpieczne.
UsuńA to miejsce skalisto, piaszczysto, kamieniste- Cape Schanck - było moim ulubionym...
Uściski serdeczne!:-))
Oj Oleńko jakie przepiękne zdjęcia nie tylko kangurków bo i sceneria przepiękna. Zachwyciły mnie te zdjęcia i opisy. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Cezarego. Buziaczki
OdpowiedzUsuńAlina
Tak, było tam naprawdę przepięknie! I nadal pewnie jest, tylko nas już tam nie ma...
UsuńPozdrowienia zasyłamy Ci Alinko serdeczne z zachmurzonego Podkarpacia!:-))
bajeczne krajobrazy,zazdroszczę Wam.Bylem w Azji Wschodniej,dalej nie dało rady.Wietnam i Tajlandia kryją w sobie dużo uroku,ale moim marzeniem zawsze była Australia i Nowa Zelandia
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i zapraszam do mnie na bloga
Podróże to cudowna rzecz, ale wspomnienia z nich są równie dobre. We wspomnieniach pewne rzeczy widać wyraźniej, niż w czasie, gdy sie je przeżywało.Zyczę Ci byś dotarł kiedyś do celu swych marzeń, a przynajmniej bardzo blisko nich.
UsuńPozdrowienia!
To fakt, jeśli chodzi o wspomnienia. Jeśli chodzi o podróże to jak na razie plany idą w zupełnie innym kierunku
Usuńpozdrawiam i zapraszam
Życie wciąz stawia przed nami wyzwania. Czasem na nic plany i marzenia. Życie pcha nas znienacka na zupełnie nieprzewidywalne tory!
UsuńPozdrawiam również!
Tu może nie chodzi nawet o realizacje marzeń,po prostu jadę do pracy na zachód.Marzenia idą w odstawkę
Usuńpozdrawiam i zapraszam
To normalne, że trzeba najpierw zapewnić sobie jako taki byt a potem odłożyć coś na swoje marzenia. No chyba, że totolotek i te sprawy!:-)
UsuńPięknie, cudnie i te postawne kangury budzące respekt. Ależ Wam zazdroszcze tych lat w Australii..;)
OdpowiedzUsuńKangury spotykalismy potem jeszcze wiele, wiele razy, ale ten pierwszy raz pamiętam najbardziej.A propos pobytu w Australii, to czasem wydaje mi sie, że wszystkie te lata tylko mi sie przyśniły...!:-))
UsuńSkoro tak Ci się wydaje, to znaczy że były piękne! Ja tak mam ze wspomnieniami z podrózy, czasem mi się wydaję że to mi się śńiło. Swoją drogą - piękne uczucie!
UsuńByły przepiękne!Dobrze, że jest teraz co wspominać, o czym marzyć i śnić. Samo wyobrażenie, ze teraz tam w tych cudnych miejscach jest gorąco, zielono i pachnąco jest niesamowite, gdy tymczasem tu na razie tak szaro i pochmurnie...
UsuńAle nic to - czekajmy wytrwale na odrodzenie zieleni!
Serdeczności dla miłych krasnalków zasyłam:-))
Pół godziny boksowania, i jeszcze potem długi seks ... ależ mają kondycję :)))
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka, gdy za oknem śnieg po kolana :)
Będzie coś jeszcze ... i "pstryków" poproszę więcej, bo ta biel za oknem już zaczyna mnie przytłaczać.
Lubię zimę, ale ta to już sama nie wie jak długo siedzieć. Zachowuję się jak mało kulturalny gość, nie może zrozumieć, że już czas nas opuścić :))))
Całuski
Blogger potraktował Twój pierwszy komentarz jako spam. Wyłuskałam go więc spośród spamów i przywróciłam nalezne mu miejsce!:-))
UsuńMatko, w nocy pisałam komentarz i go nie ma :( Może żle zatwierdziłam i potem nie sprawdziłam czy jest ? Już sama nie wiem :(
OdpowiedzUsuńChciałam więcej Australii i "pstryków". Za oknem biało po kolana, to chociaż troszkę zieleni u Was :)
Pół godzinki boksu i potem dłuuugi seks, ale mają kondycję :)Bardzo stadne z kangurków zwierzątka, i chyba ogromna frajda tak na żywo je oglądać. Ja nawet chyba kangura na żywo nie widziałam, bo w zoo ostatni raz to na koloni byłam i nie pamiętam :))),a więcej to nawet okazji nie było.
A u Ciebie cała kangurza kolekcja.
U nas zima zachowuje się jak niemile widziany gość, siedzi i siedzi i nie wie kiedy domostwo opuścić :))))
Pozdrawiam bardzo serdecznie
Już są oba Twoje komentarze Mireczko - wytłumaczenie powyżej.
UsuńA obserwacja kangurów jest rzeczywiście niezwykle ciekawym doświadczeniem. Bywaliśmy na kangurzym wzgórzu wielokrotnie i zawsze widzieliśmy coś ciekawego. A i same te wzgórza były piekne - kolorowe, dzikie, ciągnące sie w nieskończonośc. A z ich szczytu widać było w dali ocean...
Przed wyjazdem do Australii widziałam jakieś marne kangury w Chorzowskim zoo, ale to zupełnie co innego ogladać je na żywo.
Do nas jeszcze ta snieżna i mroźna zima wciąz jeszcze nie dotarła.Ale jest chłodno, nie ma słońca i zieleni prawie żadnej (bo na szczęście troszkę jej sie odsłoniło w postaci mchów).
Tak, jak wszyscy doczekać sie nie moge na wiosnę i ckni mi sie za kolorami i ciepłem.
Przytulenia gorące zasyłam!:-)))
Dziękuję za tę podróż, którą mogłam odbyć z Wami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko.
A my dziękujemy, że ją z nami odbyłaś Gabrysiu!
UsuńSerdeczności zasyłam!
Niesamowite:)))) Wspomnienia fajne a tu szara rzeczywistość skrzeczy:( Nie wiem, czy mieszkając tam, wróciłabym tu. Najbardziej podoba mi się zdjęcie kangurów z odchylonymi łepkami i zdjęcia morza. Takie nostalgiczne:)
OdpowiedzUsuńWiele spraw w życiu sie liczy - nie tylko piękno i bajkowość otoczenia. A poza tym wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
UsuńBardzo sie ciesze, że udało nam się zrobic wówczas tę serię kangurzych zdjęć podczas kangurzych godów.Było to jedno z najniezwyklejszych moich przezyć w życiu!
Serdeczności zasyłam!:-)
Druga część Olgo jest jeszcze lepsza, niż pierwsza, wspaniała wyprawa, piękne zdjęcia, a najważniejsze,że zwierzęcy spektakl został w piękny i wesoły sposób uwieczniony.
OdpowiedzUsuńCzytałam 'Tomka w Krainie Kangurów' - A. Szklarskiego, ale twoja opowieść bije Wszystkich na głowę.
Prześmieszne te kangury.Nawiasem mówiąc stawiałam na tego większego.
Mniejszy ma poczucie swojej wysokiej wartości, a to w gruncie rzeczy słabeusz.
Serdeczności Olgo
To niezwykłe uczucie, móc być reporterem tak niecodziennych i wspaniałych zjawisk, jakimi na pewno są kangurze gody. Czulismy sie tam nieomal jak E.Dzikowska i Tony Halik!
UsuńCieszę się, że moja opowieśc spodobała się. Lubię opowiadać o swoich australijskich przygodach!
Pozdrowienia wieczorne zasyłam!:-))
To zdjęcie jak dają sobie po pysku znowu uznaję za genialne. Czytając ten opis szczerze zazdrościłam Ci tych przeżyć, tej wędrówki, oceanu, podglądania kangurzych godów. Wiesz, Olgo, jaką jesteś szczęściarą, że to przeżyłaś? Ach, zazdroszczę okrutnie :))
OdpowiedzUsuńStaliśmy tam i cykalismy te zdjęcia w nieskończoność. Szybko! Cyk, cyk!A kamerą kręciliśmy filmy przyrodnicze z odgłosami wydawanymi przez kangury i swoimi podnieconymi szeptami w tle.
UsuńByło to dla nas obojga wspaniałe przezycie! Potem jeszcze wiele razy odwiedzaliśmy to miejsce i widywaliśmy kangury w trakcie swych podróży, nigdy jednak nie mieliśmy potem okazji obserwować kangurzych godów. Tak, byliśmy szczęściarzami, że wtedy to ujrzelismy na własne oczy.
Teraz opowiadam Wam na blogu o moich australijskich zachwyceniach, bo mysle, że żal byłoby nie podzielić się tak egzotycznymi opowieściami z Wami!:-))
Oczywiście, że tak! Dziel się, dziel!
UsuńZa jakis czas opowiem Wam wobec tego kolejną historię z Antypodów!:-))
UsuńWyjątkowa podróż po kangurzym raju.
OdpowiedzUsuńTak! Mieliśmy szczęście trafiajac tam!:-)
Usuń