Strony

niedziela, 10 marca 2013

Kangurze wzgórze



   Ponieważ od kilku dni na Podkarpaciu szaroburo a mgła, zaiste cmentarna unosi się nad polami i wzgórzami, postanowiłam przywołać we wspomnieniach i na blogu nieco inny, zdecydowanie cieplejszy nastrój. Dzisiaj opowiem Wam o naszych spotkaniach z kangurzą bracią i nie tylko.

   Jednym z naszych najulubieńszych miejsc w Australii była miejscowość nadmorska zwana Cape Schanck. To jeden z tych kamienisto-piaszczystych, oddalonych od cywilizacji przylądków, gdzie nic nie zakłóca odbioru otoczenia poza krzykami mew i silnymi porywami wiatru od oceanu. Dochodzi się tam zieloną, wijącą się między wzgórzami i polami słoneczną dróżką. Przez parę kilometrów nie spotyka się nikogo, albowiem turystów tam niewielu, a ci nieliczni uśmiechają się miło i mijają piechurów podążając w swoją stronę. Pamiętam, jak Cezary zawiózł mnie tam po raz pierwszy. Taszczyliśmy ze sobą krzesełka turystyczne, wałówkę na cały dzień, statyw do aparatu fotograficznego oraz dwa aparaty, bez których nie ruszaliśmy się nigdzie.
   Tak obładowani podążaliśmy przed siebie, drepcząc po rozjasnionej, wiosennym, październikowym słonkiem szlaku. Na głowach tkwiły nieodzowne w tamtym klimacie kapelusze. A w sercach było pragnienie przeżycia czegoś niezwykłego, dotknięcia samej istoty Australii.

Nagle przystanęłam gwałtownie i syknęłam znacząco:

- Czarek! Stój! Patrz! – wstrzymałam dech albowiem po naszej prawej stronie, w odległości około dwudziestu metrów na wzgórzu stał kangur i przyglądał się nam uważnie.
- No widzę! Kangur! – odrzekł mój mąż głosem znudzonego ojca, który ma do czynienia z wiecznie entuzjazmującym się czymś dzieckiem.
- Ale ja przecież jeszcze nigdy nie widziałam na żywo kangura!- oburzyłam się, odkładając na trawę plecak i statyw. Jak najszybciej potrzebowałam wolnych rąk, aby zrobić kangurowi pierwsze swoje zdjęcie. A kangur, wcale się nie bojąc stał i pozował. Na dodatek chwilę potem pojawili się jego ziomale i także stanęli w pełnym słońcu, oczekując na nasze zachwyty i hołdy. Staliśmy i my z Czarkiem, fotki raz po raz cykając. A ja podniecona i niebotycznie szczęśliwa nie mogłam powstrzymać się od nieco histerycznych chichotów i okrzyków.
- No dobra, idziemy! – zdecydował w końcu mężczyzna mego życia – Nie będziemy tu przecież tkwili godzinami. Jeszcze nie raz dzisiaj zobaczymy kangury!

   Niechętnie wyłączyłam aparat, pozbierałam manele i znów poszliśmy gęsiego przed siebie, podziwiając zapierające dech w piersiach widoki. Po lewej stronie ukazywało się nam co jakiś czas a potem znów niknęło za drzewami i krzewami wybrzeże cudownie niebieskiej zatoki, jakieś odległe skały, pagórki i piaski. Było gorąco, pachnąco eukaliptusami i trawami a ja czułam się jakbym znowu miała naście lat i świat ścielił się przede mną wszystkimi kolorami i nieskończonymi możliwościami.

  Wtem zobaczyliśmy po lewej stronie jakiś dziwny, czarny kształt w chaszczach. Zamarliśmy w bezruchu, tym razem oboje lekko zaniepokojeni i mocno zaciekawieni. Cóż to mogło być? Jakie czarne, puszyste, ogoniaste zwierzę żyje w tych okolicach? Byłażby to ta legendarna puma, o której spotkaniu opowiadali nieliczni wędrowcy a nikt im jakoś nie chciał na słowo uwierzyć? Znowu odłożyliśmy na bok wszystkie niesione przez siebie rzeczy i powolutku, ostrożnie zaczęliśmy się skradać w kierunku tajemniczych, kwitnących na żółto krzewów. Och, jacyż bylibyśmy sławni i bogaci, gdyby to nam pierwszym udało się zrobić zdjęcie temu fascynującemu, tajemniczemu zwierzęciu!
Znowu czarny kształt jak duch przemknął za krzakami. A z drugiej strony coś zaszeleściło gwałtownie.

 -Może są tu dwie pumy?! – wyszeptaliśmy zbielałymi z podniecenia i grozy wargami.

   Przystawiliśmy nasze aparaty do oczu, zamarliśmy w kompletnym bezruchu i cichutko oczekiwaliśmy na to, co się za chwilę wydarzy. Czarna, śmigła istota przystanęła wśród traw. Wystawał stamtąd tylko jej puszysty, panterowaty ogon. Natomiast w rosnących nieopodal krzaczorach znowu coś zaszeleściło i nagle na polankę, tuż przed nami wyszedł ogromny kangur! Wielki, przerażająco wielki samiec, który oparłszy się na ogonie stanął w wyprostowanej, ludzkiej pozie i gapiąc się na nas wyzywająco podrapał się bezwstydnie w krocze!

- Nie ruszaj się pod żadnym pozorem! – dobiegł do mnie dramatyczny szept Cezarego
- Pamiętaj, co Ci mówiłem o kangurach. One potrafią być naprawdę niebezpieczne!

   Tak Czarek opowiadał mi mrożące krew w żyłach historie o agresywnych kangurach, które potrafią zaatakować nagle człowieka. Uderzyć go swym silnym ogonem, podrapać do krwi, przewrócić i kopać, tylnymi łapami rozedrzeć klatkę piersiową! Zwłaszcza dla dzieci spotkania z tak bojowo nastawionymi kangurami bywają opłakane w skutkach. Nigdy nie wiadomo, w jakim nastroju może być napotkany właśnie torbacz. Może być łagodny i przyjazny niczym cielak, ale może też być zdenerwowany, pobudzony, naładowany kangurzym testosteronem. Podczas godów te ssaki mogą stanowić dla człowieka naprawdę duże zagrożenie!

   W tamtej więc chwili nie pozostawało nam nic innego, jak stać i pstrykać zdjęcie za zdjęciem, modląc się jedynie o to, by ta przygoda dobrze się skończyła. A tu tymczasem i nasza puma wychynęła zza zarośli i ukazała się nam w pełnej krasie! Piękne, dostojne, wspaniałe zwierzę, które po dokładniejszym przyjrzeniu się okazało się tylko wielkim, zdziczałym, najzwyklejszym kotem! Kotem olbrzymem. Kotem mutantem. Kotem spasionym i niezwykłym. Jednak,na szczęście dla nas tylko kotem a nie niebezpiecznym drapieżnikiem, bo co byśmy zrobili wzięci w dwa ognie między kangura zabójcę a bezwzględną pumę, cichą morderczynię!?

   Nasza „puma” położyła się tymczasem leniwie na słońcu i popatrując obojętnym wzrokiem to na nas, to na kangura zaczęła zupełnie już po kociemu mruczeć i wieść swe australijskie, „pumie” opowieści…
A co z kangurem - monstrum? Otóż po chwili drapania oraz innej, niezbyt wyrafinowanej toalety ogromny torbacz pokicał leniwie na ukos przez naszą ścieżkę a potem na wzgórzu dołączył do pasącej się tam braci…

Ciag dalszy nastąpi...



25 komentarzy:

  1. No, nareszcie troche dlugo wyczekiwanej egzotyki!
    Slonce, kangury-sadysci, sfilcowane pumy i obce naszym oczom, ale bardzo interesujace krajobrazy.
    Bardzo "uprzejmnie" dopraszamy sie wiecej, bo dosyc mamy wlasnych nieciekawych widokow zaokiennych, burosci, zimna i takich tam.
    Buziaczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie,pewnie że będzie więcej Australii, bo strasznie mi się teraz za takimi kolorami i ciepłem ckni.Dałam Wam trochę na blogu od tematów australijskich odetchnąć, żeby było za czym zatęsknić. To przedwiosnie nas szczególnie nie rozpieszcza, dlatego same musimy sie marzeniami i wspomnieniami dopieścić!
      Usciski gorące!:-))

      Usuń
  2. Boskie zdjęcia , słoneczny nastrój, mrożąca krew w żyłach i wartka akcja, wspaniałe australijskie klimaty, bezkresny ocean i jasna opowieść na szary dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie chciałam, żeby tak właśnie było.Dziekuje za miłe słowa Zofijanko!:-))

      Usuń
    2. Piękną mieliście wycieczkę - zazdraszczam, zwłaszcza tych panter.....

      Usuń
    3. Ach, no to się nie dziwię już wcale boś Ty Pantera nad panterami wszelkimi!:-))

      Usuń
    4. Pum , nie panter, miało być puuuuuuuuuuuuuuuuum......
      Sorrrrrry, błąd

      Usuń
    5. Ach, pum! Już rozumiem. Jednak szkoda, że to jednak był zwykły kot...

      Usuń
  3. Wspaniała wycieczka...opisana tak sugestywnie, że miałam wrażenie, że ...jestem tam...No i podziwiam zdjęcia! Udały się Wam bezkrwawe łowy:)
    Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to tylko początek wycieczki!Niesamowite to były dla mnie przeżycia i wrażenia. Niezapomniane!Dlatego chciałam się podzielić z Wami moimi wspomnieniami z tamtych chwil...
      Uściski serdeczne zasyłam!:-))

      Usuń
  4. Och! Australia!!!!!
    Chyba pozostanie w sferze moich marzeń. Dzięki za wirtualna wycieczkę!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużo jest ciekawych miejsc na tym świecie. Niektóre są całkiem blisko nas a niektóre na samym końcu świata. Nasza pamięć przechowuje miłe wspomnienia jak drogocenne perły!:-))

      Usuń
  5. Sympatyczne te torbacze, nie wiedziałam, że niebezpieczne; serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywają niebezpieczne! Na szczęście wszystkie napotkane kiedykolwiek przez nas kangury zachowywały się raczej przyjaźnie.
      Pozdrawiam ciepło!:-)

      Usuń
  6. Lubisz mocne wrażenia i dreszczyk emocji.
    Pantera fakt to Pantera nad Panterami.
    Pozdrawiam Panterkę, a Tobie Olgo uściski wirtualne ślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem lubię, jak każdy chyba! A Pantery, pumy tudzież inne piękne kocice niech nam żyją sto lat!
      Serdeczności w zachmurzony poniedziałek przesyłam!

      Usuń
  7. To ostatnie zdjęcie - mistrzowskie! Rozumiem Twój entuzjazm. Oglądanie na żywo takich egzotycznych zwierząt am się nijak do oglądania ich w TV. Pamiętam swój zachwyt słoniami na safari.
    Umiesz stopniować napięcie, jak się zacznie czytać, nie można przestać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też podoba mi się bardzo to ostatnie zdjęcie! Dzisiaj aż wierzyć mi sie czasami nie chce, że jak gdyby nigdy nic przechadzałam się między kangurami. Dobrze, że mam niezłą pamięć i potrafię przywołać wyraziście swoje i męża wspomnienia.
      Aniu, czy pisałaś juz na swoim blogu o słoniach na safari? Jesli nie, to warto by było opowiedzieć o tym przeżyciu!:-)

      Usuń
    2. Pisałam gdzieś.
      Zaraz znajdę :)

      Usuń
    3. http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2012/07/safari-czesc-1.html
      http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2012/08/safari-czesc-2.html

      :)

      Usuń
    4. Dziękuję Aneczko! Zaraz sobie poczytam!:-))

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!