Poniżej do poczytania miasteczkowa opowieść zaduszkowa, która dwa lata temu w mocno okrojonej wersji ukazała się na tym blogu. Oto jej pełna wersja.
Gospoda pod złotym liściem ma dziś niepospolitych gości. W
kominku płonie niewidzialny ogień. Schowane głęboko w migotliwym żarze paleniska
pieką się ziemniaki i kasztany. W glinianych dzbankach paruje grzane wino z
wonnymi korzeniami. W starych, fajansowych kuflach pieni się piwo. Tańczą
cienie płomyków świec, odbitych na ścianach, obrazach i w kieliszkach. A
wszystko to za jakąś senną, nieprzenikalną dla zmysłów zwykłych śmiertelników mglistą
żaluzją.
Wokół największego w gospodzie
stołu zasiadło dziwaczne towarzystwo. Jest dawny burmistrz miasteczka, tęgi
Antoni. Podkręca sumiastego wąsa i śmieje się rubasznie. Jest ojciec krawcowej,
niegdyś wzięty i znany na całą okolicę zegarmistrz Ambroży. Jest matka
roztańczonej Agnieszki, cicha, nieśmiała Teodora. Jest Aleksander, mąż
mieszkanki domu z czerwonymi dachówkami. A wśród tych znanych wszystkim
postaci niezwykłym strojem i kolorytem wyróżniają się eleganckie mieszczki w
staroświeckich, wciętych sukniach, panowie we frakach, piękne damy w
kapeluszach o niebotycznie szerokich rondach.
Oto dawni mieszkańcy miasteczka, którzy zauroczeni tym
miejscem, zaklęci w czasie i uczuciach tu pozostawionych zbierają się co roku
na Zaduszki, na wspominki i wzdychania, na niezapomniany kufelek tutejszego
piwka, na wspólne śpiewanie, nocne chichotki i tęskne szepty. Schodzą ze
starych, wyblakłych portretów i obrazków w sepii, wiszących na ścianach
gospody. Przybywają z dawnych opowieści, wspomnień i snów, odzyskując na tę noc
wyrazistość, kolor i moc niewygasłych uczuć.
Czy dużo się w gospodzie od ich czasów zmieniło? Tak, przybyło trochę
nowych sprzętów, zniknęło kilka starych, ale wciąż jest tu ta sama atmosfera.
Ten sam urok serdeczności i ponadczasowości. Nawet zegar ponad kontuarem nie ma
ochoty na swój uparty, codzienny marsz i spoglądając życzliwie na gości gospody
bez pośpiechu wsłuchuje się w ich wspomnienia i westchnienia.
Za sprawą pełnych
intensywności spojrzeń a także tańca radosnych ogni w kominku w gospodzie robi
się coraz cieplej. Wkrótce wesołym gościom kolory na twarze występują.
Niektórzy zaśmiewają się wspominając swoje i cudze wpadki, anegdotki,
ploteczki. Jakieś pieski szczekliwe i dokazujące ogryzają nogi stołu. Gruby,
biały kot łasi się do gości, błyskając wszystkowiedzącymi, fosforyzującymi
ślepiami. Właśnie przysiada na kolanach drobnej, otulonej w błękitny szal,
pachnącej jaśminem i miętą staruszki. Spogląda wnikliwie w jej oczy i mrucząc
opowiada o swoich tajemnych drogach poprzez srebrzyste zakątki wyobraźni,
skrytki najdelikatniejszych marzeń i zamierzeń losu. Szepcze jej o spacerach po drogach
mlecznych i cienistych zaułkach dalekich, niedosiężnych dla przeciętnych
śmiertelników przestrzeni.
Wróżka Konstancja uśmiecha się do
niego i uważnie słuchając gruchającego mruczenia gładzi pieszczotliwie miękkie
futerko czerpiąc z tego dotyku najgłębszą wiedzę o tym, co było, jest i będzie
a także serdeczną, gwiezdną energię i spokój bezczasu…
A gdy kot, ukojony jej czułą pieszczotą przymyka oczy i usypia staruszka zagaduje
serdecznie do dawnych przyjaciółek z dzieciństwa. Doskonale pamięta jak
spotykały się na ślizgawce w miasteczku a potem chodziły na gorące kakao do
cukierni, gdzie w tajemnicy przed rodzicami córka cukiernika Eulalia częstowała
koleżanki przygotowywanymi na święta najlepszymi na całym świecie pierniczkami…Innym
znów razem biegły do parku by karmić wiewiórki a potem szczęśliwe i zmęczone
odwiedzały gospodę i przysiadały gdzieś w cieniu, by odpoczywając wsłuchiwać
się w historie snute tu przez wędrowców z dalekich stron.
Pełna werwy, korpulentna Adelajda, babka obecnej gospodyni
Hanny kręci się jak fryga po tym pachnącym dymem z kominka i starymi perfumami
wnętrzu! We wszystkim pomaga jej córka Dorota. Roznosi w misach gorące
kasztany. Częstuje pąsowo-amarantowymi nalewkami na dzikim bzie i płatkach
róży. Zaprasza do wspólnego śpiewu i tańca. Młody, nieustannie zakochany w
urodziwej Dorotce mąż Artur porywa ją w tany. Przez jakiś czas wirują na
drewnianej podłodze zapatrzeni w siebie, pogodni, pełni nadziei i szczęścia. Nie
pamiętający o dawnych radościach czy smutkach, o spełnieniach i tęsknotach. O
nieistnieniu w świecie, w którym kiedyś wyroki losu nagle i niespodziewanie kazały
im pozostawić ich jedyną córkę – Hanię.
W pewnym momencie jednak Dorota przerywa ten beztroski taniec. Nasłuchuje. Przykłada
palec do ust i wpatruje się z natężeniem w oczy męża. Do ich uszu dociera
ciężkie westchnienie śpiącej na pięterku córki. A zaraz potem jej jęk i szloch. Większość
zgromadzonych w gospodzie osób nieruchomieje i wsłuchuje się w te dźwięki z
pełnym bezradności smutkiem. Także Adelajda porzuca swoje zajęcia a ocierając
dłonie w fartuch szepcze:
- Dzieci moje, naszej Hani śni się coś złego. Trzeba dziewczynkę jakoś
pocieszyć! Nie mogę się tu bawić i udawać, że nie słyszę tego, kiedy przecież słyszę
tak wyraźnie, że serce mi pęka! – i staruszka już wspina się po skrzypiących,
drewnianych schodkach wiodących na facjatkę. Za życia była prędka do
podejmowania wszelkich decyzji i nadal taka jest. A przecież mglisty wymiar, w
którym teraz przebywa oddzielony jest nieprzekraczalną barierą od świata
wyrazistości codziennych, ludzkich przeżyć i doznań. I choć te dwa światy łączą
ze sobą w niekończącym warkoczu uczuć, to trudno wpłynąć na poszczególne sploty,
na drogę ku przeznaczeniu.
Księżyc oświetla twarz Hanny
chłodnym, seledynowym blaskiem i wplata srebrzysto-diamentowe iskierki w jej
rozrzucone po poduszce, miedziane włosy. Kobieta ciężko oddycha. Na jej
policzkach widoczne są ślady łez. We śnie znowu jest dziewczyną, którą raptem
dosięga straszna wiadomość o wypadku rodziców.
- Nie, to niemożliwe, to się nie stało naprawdę – jęczy i biegnie na skróty
przez park, żeby zobaczyć tę drogę, to miejsce…
Ale zamiast dotrzeć tam przysiada przy parkowej rzeźbie, przedstawiającej
wspaniałą, uskrzydloną niewiastę. Przytula czoło do jej dłoni. Szlocha…
- Mamo, mamusiu…Nie odchodź ode mnie. Pamiętasz? Miałyśmy razem przesadzać
malwy, przycinać róże, robić maść z żywokostu. Miałaś upinać mi welon do slubu a potem huśtać moją córeczkę na kolanach…
Roztrzęsiona, lecz nadal pogrążona w głębokim śnie miedzianowłosa kobieta przekręca się gwałtownie na wznak. Otwiera szeroko oczy i niewidzącym wzrokiem spogląda w dal. Nagle woła:
- Tato, tatuniu! Zobacz, umiem już sama rozpalać ogień w kominku, umiem nawet porządnie narąbać drew. Byłbyś ze mnie dumny!Tatko, mieliśmy wybrać się razem na leszcze. Nauczyłeś mnie przecież zakładać robaki na haczyk...A teraz nasze miejsce jest puste...A nasza rzeka śpiewa chyba tylko o samotnosci...
Gospodyni wzdycha ciężko i ucicha. Zaczyna się nowy sen...
Wiatr podnosi chmurę świeżo opadłych puszków topoli i oto Hanna
siedzi w gospodzie zasłuchana w magiczną muzykę skrzypiec. Grający na nich
mężczyzna patrzy na płomiennowłosą Gospodynię z uwielbieniem. Gra jej opowieść o wiecznej
miłości, o gorącym lecie, o kolorowej, pełnej maków łące, na której tańczą i
tańczyć będą zawsze zaczarowane sobą ludzkie serca.
W tej chwili na twarzy Hanny widać spokój i blask szczęścia. Kobieta
uśmiecha się i ściska mocno poduszkę.
- Mój kochany… Twoje nadzieje są moimi. Nareszcie czuję, że żyję…Tak mi
ciepło! Tak dobrze. Już zawsze będziemy razem…
Chwilę potem poduszka wypada jej z ramion i Hanna miota się bezradnie w wielkim,
małżeńskim łożu rodziców.
- Gdzie jesteś? Dlaczego maki przekwitły? Wszędzie tak cicho, tak pusto…Boję się. Nie
dam rady sama…
Adelajda pełna współczucia dla wnuczki gładzi jej czoło, przytula, całuje
drżące powieki. Lecz nie udaje się jej przeniknąć do męczących snów Hanny.
Wreszcie staruszka nuci jej starą kołysankę. Ulubioną kołysankę Hani z czasów,
gdy tamta była jeszcze pogodnym, beztroskim dzieckiem a babcia usypiała ją
wieczorami opowiadając baśnie i nucąc takie, jak ta właśnie szemrzące jak
górski potok, kojące piosenki.
Za morzem i górą, za borem i łąką
Kraina jest cudna, gdzie zawsze jest słonko
I wszyscy szczęśliwi a dzieci radosne
Witają dzień każdy, jak święto, jak wiosnę…
I wszyscy szczęśliwi a dzieci radosne
Witają dzień każdy, jak święto, jak wiosnę…
Ale Hania nie słyszy piosenki. Przepełniona niepokojem oraz dusznym lękiem
drży i miota się bezradnie w swej samotnej sypialni. Babka Adelajda milknie.
Widzi, że choć bardzo chce pomóc, to niczego tu nie zdziała. Wstaje, podchodzi
do okna i spogląda z wyrzutem w oblicze zupełnie obojętnego, zdawałoby się, na
cierpienie ludzkie księżyca.
- Jakoś źle to jest wszystko urządzone. Czy ona musi tak cierpieć…? Czy nie
można by czegoś zrobić…?
Księżyc, jak zwykle, nic nie odpowiada. Tylko ciemna chmura, nadciągającego
od zachodu deszczu przysłania na chwilę jego tajemnicze, nizinne przestrzenie
teraźniejszości i głębokie jak kosmiczne doliny zamiary.
- Śpiewaj dalej Adelajdo! W tę zaduszną, jedyną w roku noc, nawet księżyc
pragnie pogodnej, ciepłej pieśni! – słyszy nagle babka czyjeś ciche, lecz pełne
niezwykłej mocy słowa.
Staruszka obraca się, dostrzegając ze zdziwieniem, że na progu izdebki stoi
wróżka Konstancja a tuż przy niej przejęci i wzruszeni tą chwilą Dorota z
Arturem. Trzymają się za ręce i patrzą z ogromną miłością na swą nieświadomą ich
obecności córkę. Potem spoglądają z nadzieją na księżyc, po którego srebrzystym
promieniu wędruje właśnie biały kot i cicho mruczy melodię babcinej kołysanki…
Gdy wieczór zapada i dzieci się kładą
To gwiazdy z księżycem im szepczą swe baśnie
A kwiaty na łąkach wciąż pachną i pachną
Dopóki Ty także spokojnie nie zaśniesz…
A kwiaty na łąkach wciąż pachną i pachną
Dopóki Ty także spokojnie nie zaśniesz…
Wreszcie twarz Hanny wypogadza się. Miedzianowłosa kobieta przewraca się na
bok, otula kołdrą aż po same uszy i usypia głęboko, nie niepokojona już przez
żadne sny i widziadła.
- Co z nią będzie wróżko? – pytają pełni troski rodzice Hanny powoli wracając do reszty gości,
oczekujących ich w izbie na dole.
- Czy wreszcie los pokaże jej swe łaskawe oblicze? – domaga się odpowiedzi
także i Adelajda, drepcząc tuż obok otulonej w błękitny szal staruszki.
Konstancja nic nie odpowiada. Uśmiecha się tylko leciutko i przykłada palec
do ust. A ich myśli spowija wówczas spokój oraz pachnąca jaśminami i miętą
nadzieja.
I znowu gospoda rozbrzmiewa muzyką. Przecież
nadal trwa bardzo wyczekiwana przez cały rok zaduszkowa noc. Pojawić
się tutaj mogli nareszcie wszyscy ci, którzy w tym miejscu spędzili wiele
dobrych chwil. Tu, w serdecznej, biesiadnej atmosferze odpoczywali po pracy.
Śpiewali pieśni. Zwierzali się sobie wzajemnie. Zaczerpywali oddechu przed
trudami dalszej podróży. Przed wyruszeniem w świat pełen zgiełku, obojętności,
pozerstwa a przede wszystkim pogoni za karierą i pieniądzem. A chociaż na co
dzień przebywają teraz w rejonach spokojnych, eterycznych, nie zbrukanych
marnością oraz ulotnością uczuć, to nadal pragną tutejszego ciepła, żaru,
spokoju, magii. Przyzywa ich tu coś najważniejszego: miłość, tęsknota i siła
wspomnień z dawnych, dobrych czasów. I choćby zdołali już do tej pory osiągnąć
zupełnie niedosiężne dla innych rejony, choćby poznali niezwykłe
rzeczywistości, światy tajemne i wspaniałe - dziś i tak zbierają się tutaj.
Dziś ich noc. Ich święto.
Toasty raz po raz spełniają. Zajadają się gorącym, przepysznym
żurem. Parzące, wonne ziemniaczki z żaru wygarniają i snują, snują swe
opowieści. A w tych opowieściach lata całe w chwile się wplatają. I już nie
wiadomo gdzie w tym jest czas, gdzie przestrzeń. Kolorowe suknie pan szeleszczą
cichutko jak jesienne liście. Fraki i garnitury panów odświętne i nieskazitelne
budzą podziw i wzruszenie.
A gdy zbliża się pora świtania
milknie muzyka, ogień w kominku dopala się, szepty i śmiechy odpływają coraz
dalej i dalej. Wkrótce już wszystko się wycisza, blednie, ubiera w delikatne barwy
poranka. Róże w wazonach na stolikach więdną, żółknąc powoli i nieubłaganie
poddając się dotykowi przemijania.
I już tylko delikatne cienie przez jakiś czas jeszcze pozostają na ścianach
i w kątach, tańcząc tam i wirując razem z drobinkami kurzu i płatkami róż. Wreszcie wstaje słońce i jak gdyby nigdy nic napełnia ciepłym
blaskiem listopadowy dzień...
A Hanna? Hanna budzi się, przeciera oczy, uśmiecha z wdzięcznością czując na mokrym jeszcze od łez policzku serdeczny dotyk słońca…
Tekst jak zwykle poetycki, urzekła mnie też śliczna akwarelka, tak dobrze ilustrująca jego nastrój.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Ewo. Też mi sie wydawało, że ten własnie obrazek będzie pasował nastrojem do opowiadania zaduszkowego.
UsuńOlenko, czy obraz jest Twojego autorstwa? To juz by bylo za duzo talentow w jednym czlowieku! :)))
OdpowiedzUsuńMój ci on, ale dawno, dawno temu malowany...Już parę lat nie miałam w dłoniach pędzla. A ów obrazek wyciągnełam z zakurzonej teczuszki i był jak znalazł jako ilustracja tegoz opowiadania. Dzięki za miłe słowa, Anuś!:-))
UsuńPięknie, poetycko, wzruszająco...
OdpowiedzUsuńDziękuję, Basieńko!*
UsuńNie wiedziałam Oluś, że tak fantastycznie malujesz, wróć do pędzla koniecznie.
UsuńBabcia, Mama, ja i moja córka - wszystkie trochę rysowałyśmy albo malowałyśmy. Najlepiej z nas wszystkich szło to mojej córci. Jednak i ona i ja zarzuciłyśmy jakis czas temu te pasję. Moze kiedyś znowu nabierzemy chęci i do tego wrócimy? To musi przyjść samo...
UsuńTrzeba cierpliwie poczekać na powrót chęci do malowania. Na pewno warto:)
UsuńCzekam cierpliwie na ozywienie chęci do malowania, bo wiem, że po długim okresie suszy zwykło padać. A skoro my ludzie, jesteśmy częscią natury, to i nas te prawa chyba dotyczą!:-)
UsuńTalenty chadzają parami, dobrze im ze sobą razem. :) Kiedyś dawno rysowałam trochę, ale dawno zapomniałam jak sie to robi, od tego mam córcię. :)
OdpowiedzUsuńPotrafić wzruszyć i poruszyć serca Olu i słowem i obrazem.
Uściski z całej siły. ♥
Coś w tym jest, że talenty chadzaja parami a czasem nawet stadami. Nasze upodobania, pasje są jak gałezie na drzewie - jedne rozwijają sie bujnie i dają życie nowym listkom, inne naturalnie obumierają, zanikają.Jednak drzewo, choć coraz starsze postostaje wciąz to samo i póki krążą w nim zywe soki wszystko jest możliwe. A to stwarza jakąs nadzieję, że i Ty Elusiu i ja kiedys do rysowania czy malowania wrócimy, choć dzisiaj wydajemy sie od tego tak dalekie.
UsuńI ja ściskam Cię serdecznie!:-)♥
z radością przysiadam. I tekst i zdjęcia i obrazek w sam raz na jesienne smuteczki...
OdpowiedzUsuńobietnica spełniana, oczywiście czekam na następne teksty.. :)
Jak zawsze miło mi Ciebie gościć tutaj, Alis!:-)
UsuńhI Jak pieknie piszesz czytam i wydaje mi sie ze jestem tam !
OdpowiedzUsuńto Ty jeszcze umiesz malowac !!!!!!!!!!!!!!!
no nie nie za duzo tych talentow ?
usmiechnij sie sciskam lapeczke p.Gosia
Bardzo lubie takie miejsca jak ta opisywana przeze mnie gospoda. Kiedyś nawet marzyło mi się prowadzenie takiej sielskiej, ciepłej w wystroju i nastroju gospody.Potem zrozumiałam, że czym innym są wyobrażenia a czym innym rzeczywistosc. Nie dałabym z tym sobie rady fizycznie, nie mówiąc juz o sprawach formalno-ksiegowych. Ale opowieści miasteczkowe są i w nich na szczęście wszystko jst mozliwe.Tak samo, jak i mój powrot do malowania.Życie przecież potrafi nas zaskakiwać - takze pozytywnie.
UsuńDziękuję za ciepęł słowa Gosiu i też ściskam Twoją łapeczkę!:-)
I słowami i pędzlem malujesz przepięknie!
OdpowiedzUsuńTo wszystko było, ale mam nadzieję, że wróci.
UsuńDziekuję i pozdrawiam Cię ciepło!:-)
Magiczna Twoja gospoda, Olu :) Dla każdego znajdzie się tam miejsce i tyle się w niej dzieje :)
OdpowiedzUsuńWzruszająca opowieść o zaduszkach ...
Jak napisałam w powyższym komentarzu do Gosi kiedys nawet marzyło mi isę prowadzenei takiej gospody!:-) Jednak na papierze (czy raczej w komputerze) wszystko jest o wiele łatwiejsze niz w życiu. Stwarzałam wiec sobie swobodnie, bez lęków te miasteczkowe światy,dobrze sie w nich czując. Może kiedys znowu najdzie mnie natchnienie i miasteczko ożyje na nowo a w gospodzie "Pod złotym lisciem" zapłonie magiczny ogien w kiminku? A póki co publikuję tu stare opowieści, które pasują klimatem do mojego nastroju.
UsuńDziękuję za ciepłe słowa Lidusiu i pozdrawiam Cie ciepło!:-)
Jak dobrze, ze znowu tu jestes ... Niesamowita jest ta Twoja zdolnosc do tworzenia klimatów i jeszcze malowanie... Nie wiem dlaczego, ale przypomnialas mi cos zaslyszanego dawno temu - "bogowie potrafia byc zazdrosni..." Mam nadzieje, ze dla Ciebie beda laskawi... (Leciwa)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co bogowie mieli na mysli obdarowując Olgę J. tym, czy owym i niczego nie dając jej na tyle dużo, niczego na tyle wyraziście by mogła sie temu poświecic w zupełnosci. Ot, wszystkie te "talenciki" jak nitki babiego lata - rozmyte, ulotne, niepochwytne jak sny.A może to wcale nie wina onych łaskawych bogów, lecz zwykłego lenistwa oraz niewiary w siebie Olgi J.?
UsuńTak czy siak serdeczne dzięki za miłe słowa, Moniko!:-)
Olenko, to nie sa tylko "talendki", to prawdziwy talent! Znacznie mniej utalentowani czesto znajduja rozglos, bo potrafia sie rozpychac lokciami, czy zdobywac sponsorów... Jak to sie mówi w moim grajdolku "é preciso ter lata" (nie znajduje dobrego na to tlumaczenia - cos w sensie bycia przebojowym/bez skrupulów), co zupelnie nie lezy w Twojej naturze. Tak wiec tylko nieliczne grono ma mozliwosc obcowania z Twoim talentem, czym czuje sie zaszczycona. Calusy (Leciwa)
OdpowiedzUsuńMiło mi Moniko, że widzisz to w ten sposób. I mnie też cieszy, że mogę pokazywać na blogu swoje skromne wytwory, że mogę mieć tu wierne grono życzliwych, wrazliwych odbiorców. To dla mnie bardzo duzo.Tu czuję sie sympatycznie i bezpiecznie. I więcej mi nie trzeba bo rozpychać sie łokciami czy też włazić oknem, gdy wyrzucono mnie drzwiami nie chcę, nie potrafie i nie będę.
UsuńSerdecznie Ci dziękuję za tak ciepłe słowa!Buziaki!:-))
Witajcie.no i cóż ja mam napisać skoro prawie już wszystko zostało powiedziane.Fantastyczne opowiadanie czeka się w napięciu na dalszy ciąg.Chciałoby się aby takie słoneczne zakończenia były zawsze.Wiesz Olu w moim domu zawsze w dzień zaduszny wyciągało się albumy ze zdjęciami i siedząc przy stole wspominało się tych co odeszli,opisywaliśmy stare fotografie dla młodych pamięci,opowiadaliśmy dawno zapomniane rodzinne historie i dykteryki mam nadzieję,że moje dziewczyny w swoich rodzinach będą robić to samo. Jak zawsze pozdrawiam całą rodznkę.
OdpowiedzUsuńTak Krysiu, chciałoby się by takie słonecznie pozytywne zakończenia były zawsze, ale w zyciu bywa róznie i trzeba starać sie to zakceptować, choc to trudne.
UsuńDo niedawna też uwielbiałam ogladać albumy ze zdjeciami rodzinnymi. Teraz mam blokadę w sercu - nie mogę, za bardzo jeszcze boli...
Miło mi, ze powyzsze opowiadanie przypadło Ci do gustu!
Pozdrawiamy Cie z porannym, bardzo promiennym słonkiem i dziekujemy za kolejne, sympatyczne odwiedziny!:-)
Blog Olgi mocno do czytania kusi, ale Iwonka co innego przy komputerze robić musi...:)
OdpowiedzUsuńBo najpierw życie, potem rozrywki
UsuńTrzeba codzienne splatać swe nitki
Prowadzić równo zaczęty wątek
Wiedząc, gdzie koniec a gdzie początek
A gdy się sweter wyrobi wreszcie
Mozna poświęcić chwile i reszcie
Motylom wierszy, muzyce duszy
Odpłynąć w siebie, przejąć się, wzruszyć
Teraz Iwonko pleć swoje dzianie
Kiedyś czas przyjdzie też na czytanie
Ja Cię pozdrawiam serdecznym słowem
Snując swe nitki poniedziałkowe!:-))
Czytajac zawsze podziwiam Twoja latwosc tworzenia nastrojow, scenerii, tak piszesz, ze Twoj swiat zawlada mna i to jest talent, Twoj talent...a teraz dowiadujemy sie, ze tez malujesz i tez stwarzasz malujac to samo. Bardzo mi sie podoba Twoj obraz...Sciskam mocno!
OdpowiedzUsuńZdaje mi się, że w ogóle siłą, magią wierszy czy prozy jest to, że dają nam mozliwosc wejscia w inne światy, odpoczynku od siebie samych. A jak są to jeszcze światy na poły basniowe, to tym bardziej. Dlatego mam nadzieje, że ta łatwosc tworzenia i odpływania w baśniowe rejony odrodzi sie we mnie (bo to powyżej to opowiadanie i obraz sprzed kilku lat).
UsuńA póki co dziękuję Ci Grazynko za ciepłe słowa i pozdrawiam Cię serdecznie o zaśniezonym, mroźnym poranku!:-)
Oleńko, tak bym chciała mieć papierową wersję Twoich bajecznych, nostalgicznych, ciepłych opowieści, gdzie mogłabym domalowywać koniczynki czterolistne, serduszka, płomyki świec, czerwone jabłuszka ..... i nosić taką książkę w torebce by do niej zaglądać jak tylko smuteczek mnie dopadnie.
OdpowiedzUsuńPapierowa wersja? Och, kiedyś i mnie sie tego chciało, teraz tamto marzenie zupełnie zbladło, jak i parę innych zresztą. Zobaczymy, co czas przyniesie, Krystynko.
UsuńDziękuję Ci za te ciepłe słowa!:-)*
Odnalazłam Karczmę pod semaforem, narazie w internecie, otworzyłam galerię zdjęć wnętrza i gdyby tam więcej dymu, ziół, owoców, pierników, miodu .... byłoby to jak we wnętrzu Gospody pod złotym liściem. Bo zewnątrz ma być tak jak na pierwszym zdjęciu, taka chata tajemnicza plus zapraszający dym z komina
UsuńTwoje marzenie zbladło ale moje, o Twojej papierowej, nabiera kolorków
Usuńhttps://ridero.eu/pl/
Usuńmoże tam znajdziecie jakąś ciekawą promocję, konkursik lub pomysł na książkę...
uśmiechy posyłam
(Olgo- jeśli link Ci przeszkadza, to usuń proszę komentarz :))
Krystynko! Karczma pod semaforem jest świetna w wystroju. Jednak rzeczywiscie brakuje jej tych smaków i zapachów, o których wspomniałaś. Ale nie mozna mieć wszystkiego. Zresztą, od czego wyobraźnia?
UsuńA co do marzenia, które u mnie zbladło a u Ciebie nabrało rumieńców...Taki mam teraz czas, że trudno mi sie odnaleźc w sobie. Muszę się po kawału odbudować. Nabrać nowych wiatrów w żagle...
Jednakze wzruszam sie, gdy czytam, że takie masz marzenia! Krystynko, kochana jesteś!:-)*
Alis! Czemuś to Twój link miałby mi przeszkadzać? Jest ciekawy, fajny, inspirujący. Dziekuję Ci za niego i za to, że jesteś blisko!:-)*
Usuń