Cezary pisze...
Był park i samotna ławka. Jakaś dziwna, nie, że w
kształcie, ale w dotykalnej miękkości na wyciągniętą rękę skołowanego umysłu.
No tak, on też ma ręce, a w zasadzie macki rozbiegane za góry, lasy i w
niemierzalnej bliskości. Nie dając wiary w przedziwność losu, a w zasadzie w
jego atłasowość postanowiłem przysiąść. Traf chciał, że usiadłem obok samego
siebie. Dystans był dotykalny i mogłem poczuć własne ciepło rozlewające się w
promieniach rozpraszanych listkami poruszanymi głębokim westchnieniem. Bo przecież
siedząc tuż obok własnej postury tak należy się zachowywać. Jest wtedy
nieodzowna potrzeba dopełniania osobowości, która niby własna należy do
wszystkich. Również tych siedzących na samotnych ławkach-braterskich ławkach. Liście
opadały w takt dyktowany tym powiewem, bardzo zmiennym i zachłannym. Chciałem
łapać je bezskutecznie bezwiednie poruszając kończynami. Omijały mnie zwodniczo
udając zajączki czy inne istoty. Mogłem jedynie usłyszeć ich szelest, poczuć
zapach czegoś, co odchodzi na zawsze, powtarzalnie. Będzie kolejny rok, być
może kolejna ławka i ponawiane igraszki liści z facetem obok siebie. I w tym
właśnie momencie szarpnęły mną wątpliwości. Powtarzalność nie istnieje, choć
czasem ułudnie próbuje ją naśladować.
Pod stopami w steranych butach zebrał się
stos bezprogramowo ułożonych liści, lecz bajecznie kolorowych, jak żywych. Umieściłem
je w pamięci i rozpocząłem odtwarzanie kolejnych zmian, które były moim
udziałem. Stos to powiększał się, to rozwiewał w przypadkowe kierunki. Jarzące
światło odblasku powtarzało, że jest dobrze, że warto było, że w życiu nic się
nie traci, że przecież nie mogło być inaczej. Tak właśnie miało być. A liście
pomimo rozbiegania stwarzały pozory przyciągania się, łączenia w wielowarstwowe
pary bez względu na orientację. Czyżby słoneczne promienie rozmodlonego zachodu
niosły jedynie słuszną siłę miłości, będącą początkiem każdej innej mocy
oddziaływania? Ileż tracimy schodząc z drabiny w hierarchii wartości,
zaczynając od pozorów? Dlaczego boimy się światła dającego początek naszego zaistnienia
i jego egzystencji?
Nagle gromada liści oderwała się od sensu i poddała w swojej bezwładności
podmuchom. Rozpoczęła raczkowanie na kolanach wbrew kanonom o grawitacji
rozpoczynając cykl nieporadności. Początkowa przyczepność rumieniła ich lico,
dając złudzenie sukcesu. Bezlitośnie jednak zostały przewiane poza nieboskłon i
bez względu, jak wysoki był punkt obserwacji pozostawały poza marginesem bez
możliwości powrotu. Gdzie są dziś bez umiłowania, bogdanki wszelkiej dobrej
myśli? Pokryte egoizmem toczą swoją dolę w skorupie nie do przejrzenia.
Patrzyłem na osobę obok z zaciekawieniem. Pozostawał
niewzruszony, godny pożałowania w iście stoickim zapędzie. Pozory? Tylko,
dlaczego szum liści i nadbiegające światło zamierało tuż przy nim?
I wtedy zrozumiałem! Jego osoba chciwie absorbowała nieskazitelne i niezaprzeczalne dary, choć emanowana poświata pozostawała delikatnie niezauważalna.
I wtedy zrozumiałem! Jego osoba chciwie absorbowała nieskazitelne i niezaprzeczalne dary, choć emanowana poświata pozostawała delikatnie niezauważalna.
Postanowiłem zmienić pozycję i zająć miejsce tuż obok tuż
obok samego siebie, lecz po jego nieodbijającej stronie. Obszedłem ławkę wokół,
zatrwożony kreowaniem komplikacji w niepewności. Przysiadłem cichutko mając
wrażenie, że wokół są złotonośne pola wrażliwości i empatii. Pełne szeroko
ukierunkowanego przyciągania woli umysłu. Oślepiony blaskiem zanurzyłem w nim
dłonie próbując wypełnić je czymś bliżej nieznanym, czymś, czego smak
pozostawał nęcący ponad siłę woli. Miałem doświadczyć świadomości zbliżenia na
miarę siły rąk.
Przeszedłem na koniec odczucia, gdzie rozliczne poletka usiane wysoką trawą łączyły się rozlaną zielenią też poza widzialność wypatrujących oczu. Pomyślałem, trzeba wykosić porosłość i dać szansę, by świeża bujność dopełniła moje oczekiwania.
Przeszedłem na koniec odczucia, gdzie rozliczne poletka usiane wysoką trawą łączyły się rozlaną zielenią też poza widzialność wypatrujących oczu. Pomyślałem, trzeba wykosić porosłość i dać szansę, by świeża bujność dopełniła moje oczekiwania.
Na ławeczce siedział facet i nikt nie zajmował miejsca
obok.
Bardzo nostalgiczny tekst, dużo w nim smutku ale i nadziei.
OdpowiedzUsuńJako emigrant umysłowy tkwię po uszy w nostalgii. W poszukiwaniach przyczynowych smutek i nadzieja idą po przeciwnych obrzeżach wybranej drogi. Raz bliżej tu, a raz tam. Najgorzej jest, jak nasza nazbyt szeroka droga jest przyczynkiem obcości uczuć, bo przecież to nie tylko smutek czy nadzieja…
UsuńZabrakło mi zakończenia w stylu amerykańskim!
OdpowiedzUsuńAch ta Ameryka! A tu w Polsce nikt nie będzie dyktował zakończeń! Tu się mówi, wszystko było dobrze i to dobro wieńczy koniec. Żadnych endów. Pewnie to tak miało być...
UsuńHmmm...tekst mi się podoba, ale....wybacz,jak dla mnie zbyt "barokowy". Przypomina mi dziewiętnastowieczne powieści.
OdpowiedzUsuńJeśli nam się podoba, to nie może być "zbyt". Barok był w siedemnastym, częściowo w osiemnastym:)
UsuńPorównanie stylu do dziewiętnastowiecznej powieści odebrałem pozytywnie, bo… Nie wiem, dlaczego, ale słowo barokowy kojarzę ze słowem koronkowy, a żabot z chichotem w różnych wariacjach i nawet po przejściach. Nawet Cezary myli się! Co prawda bardzooo rzadko i pomyłki są tuszowane zawsze, co widać po wykrętnych odpowiedziach. Kochane Panie! Ewa2 nie chciała napisać, wprost, że powyższy tekst ciągnie się, jak żabot z gumy do przeżuwania. Ale, ale nie odbierajmy nikomu prawa do wyrażania opinii, nawet tych nieprzychylnych dla nas, a korekty są zawsze mile widziane.
UsuńPrzy pierwszym czytaniu nie zauważyłem sprzeczności. Hmm… teraz słucham terkotu trybów i ich zgrzyt. Co było gdybym napisał; zbyt „barokowy” tekst podoba mi się. Czy zmienia to postać rzeczy? Pomimo, że nie przywiązuję zbytniej wagi, to doceniam fakt zauważalności. Ech tam…
Olga wierszem, Cezary prozą, oboje tworzycie poezję :) para wrażliwców, uważajcie na siebie i nie dajcie się zranić! wrażliwość, delikatność czasem postrzegana jako słabość, przyciąga małość i zło, a nawet sadyzm!
OdpowiedzUsuńCha, cha, łączą na przeciwności ze zbieżnością spójną w samej osi. Pewnie tak jest! Przyciągamy się na całej długości bez wątpliwości. Wierzę, że nasze umysły emanują wierszowaną otoczkę na prozie. Nie poddajemy się nigdy i stąd brak możliwości zagrożenia.
UsuńHi !Cezary magia ,a czyta sie jakby dzialo sie to tam w tym innym ponoc lepszym swiecie ,co moge napisac poprostu brawo !!nie wiem czy nie popelniam nietaktu do nastepnego sciskal lapke p.Gosia
OdpowiedzUsuńNie ma lepszego świata, jest nasz i tylko osobisty. Masz rację, opisane zjawiska mają miejsce tylko w kosmosie i poza. Bosze, jak to zabrzmiało? A liści musi być tam mnóstwo i to stamtąd dochodzi do nas szum kosmiczny, czyli wszyscy słyszą, ale nikt nie wie, o co chodzi. Ściskam łapki p. Cezary
UsuńTaka jesienna próba wyjścia z siebie, aby stanąć, a raczej - jak w tym przypadku - usiąść, obok.
OdpowiedzUsuńTrudna w realizacji, niestety...
Dosłownie pewnie tak! A niedosłownie, to widzę nawet teraz faceta obok mnie. Zgadzam się, wiosenna próba wyjścia z siebie posiada inny wymiar, tylko, że sens jest taki sam. Gdzieś jest niezaprzeczalny początek widziany przeze mnie, jako rosnąca kula. Są też tacy osobnicy, dla których postępuje ciągły ubytek masy i w końcu znika poza horyzontem. A szkoda…
UsuńBardzo fajnie sie czyta :) Taki troche zen...
OdpowiedzUsuńPiękne porównanie, dech zapiera. Czyżbym dopisał tą część, tą, która pozostaje nierzeczywiście rzeczywista bez wiedzy o tym. Sprzeczności to piękna rzecz, to uśmiech każdego dnia. Prostota zamknięta w komplikacji to początek medytacji, nie na kolanach, lecz w obliczu samego siebie.
UsuńProstota w komplikacji i komplikacja w prostocie. Ying i Yang. Nic nie jest takie jak sie wydaje z zewnatrz :)
UsuńJako bardzo mały człowieczek uwielbiałem czarno-białe ciastka nie rozumiejąc, że istnienie tych kolorów to dopiero początek dający szarość od bladej do intensywnej. Na dodatek czarny ma się dobrze bez białego i odwrotnie. Nałożone na siebie przenikają się wzajemnie i czasami następuje proces eliminacji jednego z nich. Lubię prostotę w komplikacji, a komplikacje w prostocie przyprawiają mnie o ból. Absolutnie nic nie jest…
UsuńZawsze sie zastanawialam, jak to by bylo wyjsc z siebie i stanac/usiasc obok... Teraz juz wiem, choc obawiam sie, ze w moim wykonaniu bylo by to mniej poetycko :). (Leciwa)
OdpowiedzUsuńZawsze siadam obok, by dokonało się dopełnienie, czasem z przelewem, a czasem bez odpowiedzi. Nie, że na kolanach, ale sam z sobą. Wiarygodność przemyśleń priorytetem.
OdpowiedzUsuńWitaj Cezary,Twoja wypowiedź,opowiadanie jest wyjątkowe z osobistą nutką żalu,nostalgi a zarazem tęsknotą za czymś lub za kimś.Ono wzrusza i sięga w najgłębsze zakamarki duszy.Wymaga od czytelnika chwili zadumy. A swoją drogą dobrze piszesz chcę więcej. Pozdrawiam cieplutko rodzinkę.
OdpowiedzUsuńDzięki za merytoryczne podejście do powyższego tekstu. Najgorzej z tą zadumą, przyzwyczajenie do łykania nie pozwala zatrzymać się choćby na chwilę. Bo i po co…? Serdeczności
Usuń