Czy pamiętacie jeszcze postaci pojawiajace się w opowieściach z "Miasteczka odnalezionych myśli" a potem w "Balu na powitanie jesieni" i w "Powrocie wędrowców"? Czy znajdziecie czas i odpwiedni nastrój aby zanurzyć się z powrotem w ten pełen nostalgii i melancholii świat, w którym liczą sie czyste uczucia, magia oraz dobro? Lubię wracać teraz do miasteczkowych opowieści. Dobrze robi to mojej rozedrganej w czas żałoby duszy. Uspokaja i koi. A mam w zanadrzu jeszcze kilka nieopublikowanych tutaj, napisanych jakiś czas temu historii. Pomyślałam więc, iż skoro podkarpacka, listopadowa zima znowu ustąpiła miejsca jesieni mogłabym pokazać Wam któreś z pasujących do niej aurą opowiadań. Może i Wam dobrze się je będzie czytać w ten szary, bezlistnie nagi, przyoblekajacy się jedynie w mgłę uczuć, marzeń i wspomnień czas...?
Poniżej zamieszczam opowiadanie rozpoczynające cały cykl opowieści sprzed łączącego niektóre wątki balu... Kontury miasteczka były jeszcze wówczas niewyraźne, a jedna z najważniejszych jego mieszkanek - Hanna, samotna właścicielka gospody "Pod złotym liściem" nie przypuszczała nawet jak bardzo zmieni się niebawem jej zwyczajne, zastygłe w bezczasie życie...
Gospoda pod złotym liściem
W miasteczku odnalezionych myśli
trwa teraz kolorowa jesień. Stare dęby i klony, które otaczają miejskie
zabudowania płoną intensywnymi kolorami i uczuciami. Kaliny czerwienią się radośnie na powitanie roświergotanych stad szpaków, wróbli i sikorek. Zachwycony koncertem
barw wiatr miota liśćmi w każdą stronę, bawiąc się nimi i układając je co i
rusz w misterne, widoczne tylko z wysoka fantastyczne rozety, puzzle i
ornamenty. Z daleka wygląda to tak, jakby przecudne, żywe płomienie okrążały
dolinę, w której usytuowane jest miasteczko. Tak wspaniale się brodzi w oceanie
szeleszczących, fruwających wokół niczym sylwestrowe konfetti liściach. Jest
jeszcze ciepło a nasycone letnią energią uliczki i zaułki wprost zapraszają do
spacerów oraz poznawania ich jesiennych, czułych pieśni, cichych, nieśmiało
brzmiących tutaj opowieści. Dlatego to właśnie jesienią przybywa tu najwięcej
gości z dalekiego świata.
Każdy wędrowiec, udający się w
to miejsce musi zatrzymać się w gospodzie. Gospoda stoi przy drodze do
miasteczka, obok ogromnego, dwustuletniego dębu, okrytego teraz złotym
listowiem. To właśnie od niego pochodzi jej nazwa. Zajrzyjmy do środka. Kogo
można tam spotkać?
W ceglasto-drewnianym,
przytulnym wnętrzu panuje miły półmrok. Na długich stołach palą się nieliczne
świeczki w mosiężnych lichtarzach. Nad ladą gospody wisi piękna, naftowa lampa.
W jej świetle widać ustawione z tyłu butelki starego wina, beczułki wspaniałych
miodów pitnych, wiklinowe gąsiorki pełne tajemniczych trunków. A najważniejsze
miejsce zajmuje ogromna beczka piwa, wyrabianego przez tutejszych, znakomitych
piwowarów. Pachną pierniki, leżące na drewnianych misach. Unosi się też upajająca
woń żurku z chrzanem i pieczonych ziemniaczków. A specjalnością kuchni są
smażone wprost na blasze pieca ogromne kapelusze borowików i rydzów. Pychota!
Jednak nie tylko ciekawe menu
jest wabikiem dla zbłąkanych wędrowców. Najważniejsza zdaje się przyjazna
atmosfera tego miejsca. Zawsze ktoś snuje tu swoją opowieść. Niczyja historia
nie jest zlekceważona, pominięta milczeniem lub, co gorsza, wyśmiana.
Popatrzmy i posłuchajmy wobec
tego, co opowiedziała nam dziś siwowłosa Anna, podróżniczka, która
zatrzymała się tu w drodze do odległej metropolii, gdzie zamierza znaleźć
pracę i rozpocząć nowe życie...
...Jestem sama. Dzieci dawno już
poszły na swoje. Rodzina zajmuje się swoimi sprawami. Zresztą, wszyscy
mieszkają daleko i nie mają czasu dla krewniaczki. Straciłam pracę
w drukarni kilka lat temu. Nikomu nie była już potrzebna specjalistka
od przestarzałej techniki poligraficznej. Dziś liczą się komputery, lasery,
technika. Imałam się różnych zajęć. Opiekowałam się dzieciakami sąsiadek.
Sprzątałam mieszkania. Sprzedawałam chińskie zabawki na targu. Byłam nawet
babcią klozetową. Zaczęłam jednak podupadać na zdrowiu, więc postanowiłam
wyjechać raz w życiu do sanatorium i wreszcie zająć się sobą na poważnie. I
wiecie, co mi się przytrafiło? Historia banalna to i zapewne nawet śmieszna.
- Zawsze szydziłam z kobiet, które nawiązują
w sanatoriach bliskie znajomości z innymi kuracjuszami i wyobrażają sobie, że
będzie to miłość do grobowej deski. Teraz jednak przydarzyło się to mnie. I
wcale nie jest mi już do śmiechu. Janusz ujął mnie swą serdecznością,
inteligencją, wrażliwością. Zapomniałam już, że można tak wspaniale czuć się
przy mężczyźnie. Jak nastolatka, z rumieńcami podniecenia na policzkach witałam
go każdego ranka w jadalni. Potem chodziliśmy razem na odległe spacery. Nigdy
nie brakło nam tematów do rozmów. Nie było mowy żebyśmy się ze sobą nudzili.
Ale turnus się skończył. Ja wróciłam do siebie, on do siebie. I myślałam, że
nasza znajomość pozostanie tylko miłym wspomnieniem. Tymczasem Janusz zaczął do
mnie pisać. Wiedząc o mojej trudnej sytuacji finansowej, obiecał znaleźć dla
mnie pracę w swoim mieście. Napisał, że tęskni za mną i dość ma już samotnego
życia wdowca. Prosił żebym rzuciła wszystko i przeniosła się do niego. Byśmy
zaczęli razem nowe życie. Cóż mam do stracenia? Jadę! Ale bardzo się boję! Mam
już swoje lata i dziwnie tak przewracać nagle wszystko do góry nogami. Jestem
śmieszna, prawda...?
Pozostali goście gospody
popatrzyli w oczy Anny. Wyglądała na szczęśliwą i przerażoną jednocześnie. W
jej źrenicach odbijały się wesołe płomyczki świec. Zaraz wyruszy w swoją drogę.
Co ją tam czeka? Czy powinna...? Czy można jej coś doradzać? Nie, chyba
nawet nie trzeba nic mówić, bo przecież kobieta podjęła już decyzję.
Najwidoczniej potrzebowała tylko tej chwili zwierzenia. Wyrzucenia z siebie
ogromu emocji, nadziei i pragnień.
- Wszystko się dobrze ułoży! Na pewno! Nigdy nie jest za
późno na szczęście! – dobiegło ku niej od co poniektórych gości gospody kilka
serdecznych słów wsparcia.
Większość bywalców gospody stanowili zawsze mieszkańcy
miasteczka, którzy bardzo lubili słuchać opowieści z wielkiego świata, jednak
sami rzadko kiedy ruszali się stąd, nie mając na to odwagi a nawet nie
odczuwając takiej potrzeby. Wrośli w tę spokojną, niezmienną codzienność. Nie
pragnęli niczego więcej, by to skromne, uczciwe i jak gdyby zaklęte w czasie
istnienie trwało w nieskończoność. Jednak było też w gospodzie paru
podróżników, wędrowców, gnanych po świecie nieustającą ciekawością i
niecierpliwością serca wagabundów. Ci, przemierzywszy wiele ciekawych zakątków
kraju i świata przybywali do gospody by odpocząć nareszcie. Zaczerpnąć nowego
oddechu. Nasycić się spokojem i serdeczną aurą tego pachnącego pysznym żurkiem,
suszonymi grzybami i jabłkami, schowanego przed czasem, magicznego miejsca.
Jedyną osobą,
która spontanicznie podeszła w tamtym momencie do Anny i zapragnęła porozmawiać
z nią dłużej była właścicielka gospody, miedzianowłosa Hanna. Kobieta ciepła,
pełna empatii i troski o każdego wędrowca. Potrafiąca uważnie słuchać i
zrozumieć a potem jak drogocenne perły przechowywać w sercu wiele ciekawych,
wzruszających zwierzeń swych gości. Nocą, gdy już gospoda pustoszała, a
wszystko było posprzątane i przygotowane na jutro długo leżała bezsennie w
wielkim, odziedziczonym po rodzicach, małżeńskim łożu i rozmyślała o tym
wszystkim, co tutaj usłyszała. Raz jeszcze mocno przeżywała wszystkie te
historie. Wpatrzona w błyszczące na niebie tajemnicze gwiazdy rozmyślała o tym,
jak wiele ludzkich myśli ulatuje ku nim w tej chwili. Jak wiele opowieści i
wędrówek się toczy daleko, daleko stąd.
A ona sama tkwiła w tym miejscu od zawsze. Jak gdyby
wpisana w miasteczko odnalezionych myśli. Będąca jego stałym elementem.
Niezmiennym i dającym poczucie bezpieczeństwa serdecznego punktu oparcia dla
wędrowców z daleka.
- Cóż jednak z tego? – zadawała sobie pytanie, ciesząc
się jednocześnie pełnymi entuzjazmu i zachwytu słowami podzięki, płynącymi od
kolejnych gości gospody.
- Oni przychodzą i odchodzą, przynosząc swoje historie i
zostawiając je u mnie jak szeleszczące, wielobarwne liście. Tylko moja opowieść
zawsze toczy się tutaj. A właściwie nie toczy się od dawna. Utknęła w miejscu i
obrasta mchem znużenia. Zwątpienia w sens jakichkolwiek zmian.
- Nie mam jeszcze przecież nawet czterdziestu lat. Czegoś
ciekawego mogłabym jeszcze w tym życiu doświadczyć. Tylko czy naprawdę tego
chcę? Potem, gdy się już porywy serca kończą, wewnątrz zostaje tyle bolesnych
myśli i rozdzierających duszę wspomnień.
- Gdybyż żyli moi rodzice! Wszystko potoczyłoby się
wówczas zupełnie inaczej. I ja byłabym kimś innym – wzdychała Gospodyni,
wspominając dawne, dobre czasy, gdy miała jeszcze tyle młodzieńczych planów i
marzeń a matka dodawała jej swą ciepłą obecnością wiary w ich ziszczenie.
A mężczyźni? Och, kilku z nich tak mocno kochała, oddając
im zawsze całą siebie i wierząc za każdym razem, że to właśnie ten jeden jedyny.
Ten wyśniony i wyczekany książę z bajki, dzięki któremu jej życie nabierze całkiem
nowego sensu a pustka w duszy kobiety nareszcie zapełni się, zasklepiając dawne
rany.
Mężczyźni ci cumowali przez jakiś czas w kojącym porcie
jej serca a potem odpływali stamtąd gnani nowymi pragnieniami, porywami i
tęsknotami. Piękni, kolorowi, niezależni, nade wszystko ceniący sobie wolność i
bezkres nieustającej wędrówki.
- Droga Anno! Uważnie wysłuchałam twej opowieści. I
wczułam się mocno w twoją sytuację. Rozumiem, jak bardzo boisz się ryzyka i jak
chciałabyś mieć pewność, że los szykuje dla ciebie dobre, wymarzone zakończenie
tej historii – szepnęła Gospodyni, stawiając przed Anną kubek gorącej,
imbirowej herbaty.
- Nie jest łatwo zaczynać wciąż i wciąż od nowa swe
życie. Ale póki ono trwa jest tyle szans i nadziei na coś naprawdę pięknego i
niepowtarzalnego. Na coś, co będzie się potem stale pamiętać. Co będzie treścią
i klejnotem pośród zwykłej, szarej codzienności.
- A co z cierpieniem? Co z rozczarowaniem? Co z
rozwianymi nadziejami? – westchnęła Anna, zasłuchawszy się w pełne żaru i
przekonania słowa Gospodyni.
- To jest i będzie. Nie uciekniesz przed tym, kochana. I
pomyśl – tak wiele jest osób, którym nigdy nie było dane zaznać w życiu
miłości. Ich serca nawet raz nie zabiły mocniej. Wciąż są jak uśpione, zaklęte
głazy, czekające na jakiś grom z jasnego nieba. Na olśnienie, zachwycenie, na
nieodparte, wewnętrzne przekonanie, iż dla tego momentu warto było żyć – mówiła
bardziej do siebie samej, niż do swego gościa Hanna.
- Dlatego Anno uważam, że dobrze robisz rzucając się w
ten bystry nurt przemian. Co ma być, to będzie. Trzeba iść naprzód za swoją
rozmigotaną gwiazdą przewodnią. Trzeba, nawet gdyby miała się ona okazać tylko
błędnym ognikiem…
Obie kobiety długo jeszcze zwierzały się sobie tego
wieczoru. Kolejni goście gospody wchodzili i wychodzili. Liście złotego dębu
niezauważenie przez nikogo opadały miękką falą na ziemię tworząc za oknem nową,
obiecującą wiele rzeczywistość. Jednak widziała to tylko otulająca to wszystko
muślinowym mrokiem noc oraz przechadzająca się po miasteczku wróżka Konstancja,
która potrafiła zajrzeć w przyszłość a swymi zaklęciami sprawić by niektóre z
marzeń ludzkich spełniły się. I by wciąż toczyły się tu nowe historie owiane
poszumem szalonego wiatru oraz czarodziejskim zapachem mięty i jaśminu…
Każdy człowiek zasługuje na to, by przeżyć prawdziwą miłość! A Ty jesteś jak ta wróżka Konstancja, czarujesz swoimi słowami!
OdpowiedzUsuńMiłośc to coś co porusza serce, wyrywa je z letargu, choc przynosi zarówno radośc jak cierpienie.Ale chyba częścia składową tych najwazniejszych spraw, ich prawdziwa głębią są te dwa przeciwstawne uczucia, dwie strony medalu.I na to trzeba być zawsze gotowym...
UsuńDziękuję i pozdrawiam Cię serdecznie!
Jak zwykle piękny, poetycki tekst.
OdpowiedzUsuńMiło było poczytać.
Miło mi Ewo, że Ci sie spodobał. Dziękuję!
UsuńI warto było rzucić się w nurt przemian i odnaleźć swoje szczęście poza miasteczkiem. Patrz
OdpowiedzUsuńhttps://ridero.eu/pl/?utm_source=facebook&utm_medium=cpc&utm_campaign=lookalike-pl
widzisz? :))
Jak wynika z dalszych, publikowanych tu niegdyś opowiadań miasteczkowych szczęście samo odnalazło Hannę, i to własnie w miasteczku.Zresztą ,pisałam to dawno temu, wiec może nie pamiętam?
Usuń(Dziekuję Ci za linka, Eluś, ale wiesz, ten temat jest ode mnie daleko, przynajmniej w obecnym stanie ducha.)
Pozdrawiam serdecznie!♥
A co do Anny, to nie wiem...Trzeba mieć nadzieje, ze idąc za głosem serca znalazła prawdziwe szczęście...
Usuńciekawa wiadomość na długie jesienne wieczory...
OdpowiedzUsuńopowieści, ach niecierpliwa jestem.... :)
Pisałam te opowieści kiedyś, w podobnym do obecnego stanu ducha...Stwarzałam sobie świat, w którym czułam sie dobrze.Zastanowie się jeszcze Alis, czy publikować cos wiecej poza "Gospodą pod złotym lisciem".To zalezy od mojego nastroju...
UsuńOlgo, jeśli tamte opowieści są dla Ciebie zbyt cenne, napisz nowe- może takie po prostu na potrzeby bloga, czas jesienny sprzyja, powieść w odcinkach to uluboiny tekst na blogach, może warto spróbować. Polubili Wasz blog czytelnicy i ja również.
UsuńPozdrowienia z uśmiechem zostawiam A.
Są cenne, ale lubię sie dzielić innymi tym, co napisałam. A ponieważ w czas żałoby mam problem z napisaniem czegos nowego w tej ulubionej przeze mnie, basniowej nieco konwencji, dlatego pomyslałam, że opublikuję tu to, co stworzyłam parę lat temu. Może za jakis czas wróci mi wena i zapał, a na razie jest jak jest...A poza tym, skoro reaktywowałam bloga, to nie mogę pozwolic by znowu uwiądł w ciszy i zapomnieniu. To miejsce "Pod tym samym niebem" jest dla mnie jakoś tam ważne...
UsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie Alis! Wdzieczna jestem za Twą zyczliwosć!:-)♥
No to czekam na dalszy ciag Twej opowiesci , ktora miesza dwa swiaty te przeszle, ktore utozsamia Hanna i jej gospoda i te calkiem terazniejsze, Anny, wszystko to wyrazane poetycznie i z bardzo pobudzajacymi wyobraznie opisami. sciskam serdecznie
OdpowiedzUsuńHistoria Hanny ukazana jest w kilku opublikowanych już częsciach opowieści z miasteczka albo w balu na powitanie jesieni. Mam w zanadrzu parę opowiadań o innych mieszkańcach miasteczka, to takie poboczne wątki z podobnym nastrojem. Moze nawet za bardzo poetycznym, ale tak właśnie lubiłam kiedys pisać.
UsuńI ja ściskam Cie Grazynko!
Jak super, że znowu piszesz, że odkopałaś talent i dzielisz się z nami. Uwielbiam Cię czytać.
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie, jak i resztę miasteczkowych pisałam dobrych parę lat temu. Taką miałam wtedy potrzebe i nastrój. Po przerwie napisałam "Bal...", no i w zeszłym roku przy wydatnej pomocy m.in Twojej Basi i Andzi dopisałam "Zimowy powrót wędrowców".Teraz tylko czasem jakis wiersz mi się wykluje.Ale miło mi, ze lubisz mnie czytać!:-)
UsuńOdrobina szczęścia każdemu się należy, piękne słowa. Jesień nastraja nas do podobnych rozmyślań.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie z jesiennych Karkonoszy.
Tak, odrobiny szczęścia każdy powinien w zyciu zaznać. O tę odrobinę trzeba nieraz zawalczyć, zaryzykować, przekroczyć samego siebie, ale warto to zrobić, choćby dla dobrych wspomnień, albo po to by nie żałowac, że sie czegos nie zrobiło.
UsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie Olu, dziękujac za Twój komentarz!
Hi !pisz a ja bede czytac -bajka
OdpowiedzUsuńnie lubie gdy mowi sie ze odrobina szczescia kazdemu sie nalezy -moje powiedzenie CHCESZ BYC SZCZESLIWY TO BADZ!
jakie to proste prawda sciskam ,lapeczke p.Gosia
Oj, Gosiu! Żebyż to wszystko było takie proste...
UsuńI ja ściskam Twoją łapeczke!
Witaj Olu,chętnie przeczytałam Twój tekst i chętnie sięgnę po następne i na koniec szczęście i cierpienie zawsze idą w parze i chyba nic się z tym nie da zrobić jak zawsze pozdrawiam całą rodzinkę.
OdpowiedzUsuńA im człowiek starszy tym wiecej czuje, odczuwając nie tylko siebie, ale i innych. Czasem ta ilosć odczuć aż przytłacza, zwłaszcza gdy nie da się pomóc...
UsuńDziękuję Ci Krysiu za życzliwe przyjęcie powyższego tekstu.
Pozdrawiamy wszyscy!*
Dlaczego ja nie znam w realu żadnej takiej gospody, czy w ogóle gdzieś takie są? Ty ją wymyśliłaś i myślę, że przy sprzyjających okolicznościach moglibyście taką stworzyć w realu, ale to byłoby ciepłe, przytulne, czarowne miejsce!!!
OdpowiedzUsuńKiedyś rzeczywiście marzyło mi się prowadzenie takiej gospody. Potem rzeczywistosc zweryfikowała marzenia. Nie dałabym rady tego robić, pod wieloma względami. Ale za to daje radę prowadzic bloga, on chyba jest troszkę taką gospodą...?
Usuń