To między innymi
tamten niemiłosierny upał i wynikające z tego zmęczenie zdecydowało o
tym, iż nie będziemy kontynuować naszej drogi na południe i nie dotrzemy do
jeziora Eyre, a być może i dalej, do samej świętej góry Uluru – najważniejszego
dla Aborygenów miejsca w Australii. Pocieszaliśmy się wówczas, że może kiedy
indziej, w bardziej sprzyjającej porze znowu uda nam się wyruszyć w tamte
strony. Niestety, los przy naszej wydatnej pomocy zdecydował zupełnie inaczej…
A już w drodze powrotnej ( a wracaliśmy ma
się rozumieć - dla urozmaicenia -
inną drogą niż jechaliśmy przedtem) odwiedziliśmy w portowe miasto
nadoceaniczne Port Augusta. Miasto pełne współczesnych Aborygenów.
Spacerując ulicami Port Augusty i
pochłaniając wielkie porcje wściekle słodkich lodów zerkaliśmy dyskretnie na tubylców
tak po prostu krążących między sklepami, rodzinnie zajadających lody, czy
siedzących na krawężnikach i nonszalancko popalających papierosy. Aborygeni przeważnie ubrani
byli w klapki-japonki albo też przemieszczali się zupełnie boso. Na sobie mieli
jakieś powyciągane koszulki i byle jakie gatki. Zdecydowanie lepiej by
wyglądali tak jak niegdyś - nadzy, z bumerangiem albo tubą didgeridoo w dłoniach,
wymalowani w tajemnicze kropeczki… Ale cóż - cywilizacja zmienia i unifikuje
wszystko. A oni chcąc nie chcąc musieli się dostosować. Ale chyba mają wciąż
tego samego ducha, swoistą dumę i niezależność, bo widać to było w ich
spojrzeniach oraz w sposobie poruszania się. Patrzyli wyzywająco, albo wręcz przeciwnie,
wzrokiem niewidzącym, jakby świat wokół istniał niby nie warta zauważenia mgła.
Mimo powyciąganych koszulek made in China mieli w sobie prawdę i moc…Jedni
kruczoczarni, inni rudzi albo blondyni - bo takie kolory włosów nie są wśród
nich niczym dziwnym. Niektórzy o pięknych, szlachetnych, jakby wyrzeźbionych z
z mahoniu twarzach. A niektórzy znowu o fizjonomiach przerażająco brzydkich,
lecz niepospolitych, pierwotnych a schowanych za pogardliwym, zblazowanym
uśmieszkiem….
Niezwykle to wszystko było dla mnie fascynujące, bo w Melbourne
niezbyt często widywałam Aborygenów. Niestety, nie odważyłam się zrobić im w
Port Augusta ani jednego zdjęcia, ponieważ Aborygeni nienawidzą tego.
Fotografowanie twarzy jest dla nich często jakimś nieprzekraczalnym tabu.
Beztroskim zabraniem im kawałka duszy. Pogardliwym, przedmiotowym wręcz
potraktowaniem. Może gdybym spytała o pozwolenie, to któryś z nich by się na
pozowanie zgodził. Nie miałam jednak na tyle odwagi a z szacunku dla nich robić
zdjęć z ukrycia nie chciałam. Zresztą czas nas gonił. Trzeba było ruszać w dalszą drogę.
Po krótkiej jeździe zatrzymaliśmy się w
pobliżu zatoki w Port Augusta olśnieni niezwykłym, opalizującym na różowo
kolorem wody w słonym jeziorze utworzonym po lewej stronie szosy biegnącej nad oceanem. Widok był wspaniały, natomiast zapach starego,
zepsutego sera docierający z tego akwenu do naszych nozdrzy kazał nam czym
prędzej wsiadać w jeepa i uciekać z tego smrodliwego miejsca byle dalej stamtąd!
Następnym przystankiem była mała miejscowość
Port Germein, szczycąca się posiadaniem najdłuższego na świecie, drewnianego
molo, mierzącego niegdyś prawie 2 kilometry a dzisiaj około 1,6 km. Wybraliśmy
się oczywiście na przechadzkę do samego końca tego biało-niebieskiego pomostu.
Po drodze mijaliśmy kąpiące się w przybrzeżnych wodach dzieciaki a spragnieni
ochłody także zanurzaliśmy od czasu do czasu stopy w turkusowych płyciznach
zatoki. Tam, gdzie było głębiej stali wytrwale rybacy i wyławiali co chwilę
fantastycznie niebieskie, wielkie kraby. Tych krabów jest tam tak wiele, że raz
w roku odbywa się w Port Germain święto „crabbingu”, czyli połowów tych
niezwykłych skorupiaków.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej, gdzieś za
masteczkiem zwanym Port Pirie, już na pożegnanie zatrzymaliśmy się raz jeszcze i
po raz ostatni ochłodziliśmy nogi w oceanicznych wodach spokojnej Zatoki
Spencera. Przed nami była już tylko bardzo długa, męcząca droga powrotna.
Nazajutrz po powrocie
w liście do rodziny pisałam:
„Jadąc
już dalej bez ustanku koło pierwszej w nocy dotarliśmy wreszcie do Melbourne po
tej obfitującej w wiele wrażeń, emocji i atrakcji, tygodniowej podróży. A tak
tym wszystkim byliśmy nabuzowani, podnieceni, że usnąć udało nam się dopiero
około wpół do czwartej! W sumie przejechaliśmy wówczas ponad trzy tysiące kilometrów,
zatrzymując się wielokrotnie po drodze na zobaczenie czegoś, na
sfotografowanie, na spacer, na odpoczynek, na nocleg. Przedłużyliśmy naszą
podróż o jeden dzień, bo to są naprawdę rozległe przestrzenie i nie sposób
zobaczyć nawet jednej tysięcznej wycinka tej krainy w ciągu tego czasu. A chciałoby
się tak podróżować i podróżować bez końca! To wciąga jak narkotyk, chociaż jest
jednocześnie męczące, z powodu straszliwego upału i monotonii podróży.
Przeciętnie
temperatura oscylowała wówczas wokół 40 stopni a czasem słupek na termometrze
skakał nawet do ponad 50 stopni Celcjusza!
Jednak mimo
wszystkich niedogodności taka bezkresna wędrówka to za każdym razem wspaniała,
pełna emocji i niepowtarzalnych przeżyć przygoda…”
Skończyłam czytać stary list i spojrzałam na
białe przestrzenie za podkarpackim oknem. Gdy zaczynałam spisywać wspomnienia z
tej gorącej podróży lutowa mgła cichą, senną rzeką płynęła ponad koronami
drzew, wplatała się między bezlistne krzewy i cieniste parowy…Odcinała nas zupełnie
od świata dając złudzenie, że nie istnieje wcale reszta rzeczywistości. Cała
reszta jest przecież tylko dziwnym, kolorowym snem. Kartką w przeczytanej dawno
temu książce… Kartką, którą dopiero przewrócę, przeczytam…Teraz kończę moją
opowieść. Zniknęła mglistość za oknem, nastała pora przedwiosennego, ostrego
niczym w Australii słońca. Jednak strzępy mgły pozostały w duszy. Zawsze już
chyba tam będą. Dziwna nieokreśloność…Jestem tutaj. I jestem tam. Wrastam w tę
mgłę i w tamto słońce, w tutejszy chłód i w tamten upał, w nieustraszony wiatr,
który krąży po świecie i szepcze, że wszędzie jest blisko, a wszystko, czego mi
trzeba mogę dotknąć, że mam to w zasięgu uczuć, wyobraźni i snu…
Patrzę na tamte kolorowe zdjęcia sprzed lat.
Nieuchwytna wirujesz w słonecznych wspomnieniach Australio. Muśnięta tylko wycieczkami w
Twe niezmierzone przestrzenie, podróżami w wielobarwne oddale, codziennym,
zwykłym życiem oraz nieustanną ambiwalencją uczuć zostałaś tam i we mnie…Szamanko.
Nie dajesz się zapomnieć…
Szamanka
Australia to samotność ubrana w barwy piękna
To muszla szczerozłota, która na dwoje pękła
To przestrzeń nieodkryta, czy trzeba ją odkrywać?
Im dalej, tym goręcej i pustki wielkiej dywan
To przestrzeń nieodkryta, czy trzeba ją odkrywać?
Im dalej, tym goręcej i pustki wielkiej dywan
A w pustce głuche szepty, w dzikości tkwiąc
odwiecznej
Wabią wędrowców ku sobie mitami, wizjami, wierszem
W ten busz idź, w tę woń tajemnicy i nie patrz za siebie bo po co?
Papugi Ci krzyczą nad głową, jaszczurki swym srebrem migocą
Wabią wędrowców ku sobie mitami, wizjami, wierszem
W ten busz idź, w tę woń tajemnicy i nie patrz za siebie bo po co?
Papugi Ci krzyczą nad głową, jaszczurki swym srebrem migocą
A gdzieś tam deszczowe lasy, paprocie wielkie jak
drzewa
Horyzont niedościgły, didgeridoo rozbrzmiewa
A między rozgwiazdami, w oceanicznej otchłani
Potwory szaleją z głębin, okrutny turkus mami
Horyzont niedościgły, didgeridoo rozbrzmiewa
A między rozgwiazdami, w oceanicznej otchłani
Potwory szaleją z głębin, okrutny turkus mami
Kraina nieokiełznana i niepodległa czasowi
Uśmiecha się jak szamanka, jej magii nie da się złowić
Ubrana w woalkę sekretów, pachnąca obietnicą
Leciutko biegnie przed siebie i woła wędrowca...w nicość...
Uśmiecha się jak szamanka, jej magii nie da się złowić
Ubrana w woalkę sekretów, pachnąca obietnicą
Leciutko biegnie przed siebie i woła wędrowca...w nicość...
Serdecznie dziękuję wszystkim wiernym czytelnikom za towarzyszenie nam w tej sentymentalnej podróży i dotrwanie z nami do jej końca!:-))
Takie drogi jak na tym zdjęciu powyżej lubię, widzę że zastawiona że nie można nią pojechać, ale gdzie prowadzi, jakie ma zakręty, jaki świat na tej górce i za nią, co jest za zakrętem. :) Lubię odkrywać nieznane i z radością czytam Twoje wspomnienia Olu. Ale, ale jeszcze nie wiosna, na pewno jest coś czym możesz się jeszcze podzielić wspomnieniem o wielkim mieście, w którym mieszkaliście, tam też jest ciekawie na pewno. Lubię Ciebie czytać :) Olu. Walentynkowe ♥
OdpowiedzUsuńTeż lubię takie drogi...Zawszem ciekawa, co tam sie kryje. W ogóle zycie jest taką drogą - czasem warto przełamać szlabany i z bijącycm sercem wejsc na takie niby zakazane tajemnicze drózki...
UsuńU nas słoncecznie, przedwiosennie. Kury wylazły z kurników i tłoczą się na widocznych spod śniegu skrawkach trawy.One potrafią byle czym sie cieszyć. Tak trzeba i nam...
Ściskam Cię gorąco Eluś i dobrego samopoczucia zyczę!:-))♥
Było mi bardzo miło gościć na Twoim blogu Olgo. Mimo zimy pozwoliłaś wędrować z Wami przez kraj, którego inaczej nie zwiedzę. Cudownie tak zobaczyć go z Wami. Dziękuję za ciekawą przygodę.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam wesoło :)
Dobrze mi było na jakis czas przenieśc sie pamięcią i sercem w tamte okolice. Ech, jak dobrze pamiętać (choć czasem wspomnienia trochę bolą...).
UsuńUsmiech zasyłam Ci miła Alis z mojego tu i teraz. A słonko świeci jak zwariowane!:-))
złapałam uśmiechy, na niedzielne słoneczko zaniosłam
Usuń:))))))))
Macie niesamowite wspomnienia z lądu, na który większosć z nas nigdy nie dotrze. Fajnie, że podzieliłaś sie z nami, Olu tymi wspomnieniami i zdjęciami :) Jesli masz ochotę, to daj więcej ;)
OdpowiedzUsuńMamy mnóstwo ciekawych wspomnień, więc szkoda mi było je trzymać w ukryciu, jakbym się tamtych czasów wstydziła, czy coś...Po prostu płyneła ze mnie fala wspomnień i z radoscią sie nimi z Wami dzieliłam. Ale na razie wystarczy. Wróciłam i jestem tutaj, razem z moim podkarpackim słonkiem.
UsuńPozdrowienia ciepłe zasyłam Liduś!:-))
Pewnie, że szkoda trzymać je w ukryciu :)
UsuńU nas już po słonku :(
Ale pozdrawiam Cię ciepło, Olu :***
U nas słonko dzis było tylko po południu a poza tym znowu zimnica! Ale zapowiadaja powrót ciepła - na szczęście!
UsuńUściski wieczorne zasyłam Liduś i podziękowania za pamięć!:-))*
Dziekuje :***
OdpowiedzUsuń!:-))***
UsuńPrzestałam się bać własnych tęsknot.( a może mi się tylko tak wydaje :):)) Bałam się ich tak bardzo, że odcinałam się od wspomnień.
OdpowiedzUsuńMasz w sobie Australię, jakiej nie ma nikt, bo nikt jej nie przeżył tak jak Ty. To jest nienaruszalne.
Myślę, że poczucie braku, jakie nosimy w sobie, jest nie do zaspokojenia. Jest naszym ludzkim przekleństwem, bo powoduje wieczny niepokój. Ciągłą niepewność "czy to na pewno tu?", "czy teraz?", "na zawsze?" "czy to już wszystko?", "czy nic mnie więcej nie czeka?" ...Jest też błogosławieństwem, bo tylko dzięki niemu mamy szansę poznać moc pragnienia. Takiego prawdziwego, palącego jak ogień, które nie potrzebuje zgody rozumu, bo i tak zrobi co zechce.
Ściskam Cię serdecznie!
Nie ma się co bać wspomnień i tęsknot, bo one są kawałkiem nas. Po co się siebie wypierac, przed sobą i światem cos udawać? Nawet gdy to boli, to ten ból świadczy o naszych uczuciach. Nie z drewna przecież jesteśmy. Wiele sie na pewno jeszcze rzeczy zdarzy, które wyzwolą w nas kolejne wspomnienia albo obudzą nas nowe - takie, jakich siebie jeszcze nie znałyśmy. I tyle ludzi jest niosących swoją pełną emocji prawdę. Za nami, przed nami, w nas...
UsuńCiepło Ci swoje Madziu zasyłam, doceniajac Twój pełen wrazliwosci komentarz!***
Olenko, czy nie zalujecie swojej decyzji pozostawienia tamtego goracego piekna, czystej egzotyki, przestrzeni oceanu, rozowych jezior, barwnych ptakow, wszedobylskich kangurow, czerwonej ziemi, zdegenerowanych cywilizacja aborygenow i troche innego nieba na rzecz niepewnego bytu na Podkarpaciu?
OdpowiedzUsuńRóznie to z nami jest Panterko. Jak nam tu dobrze, jak zmartwienia i lęki egzystencjalne nie osaczają, to nie żałujemy niczego. To mamy tu spełnienie, sens i czyste szczęście. A jak cięzko na duszy, to tęskni sie za tamta krainą. Ale w tamtej krainie też przeciez bywało róznie - to po czasie sie wszystko widzi przez rózowe okurary.Tam ludzie też mają problemy.I tęsknią za czymś, co nierealne i cierpią.... I czasem bywają wobec zmartwień tak samo bezradni i samotni, jak my tutaj. Wniosek? Nie ma stuprocentowego raju na tej ziemi. Tylko własnym nastawieniem do tego, co nas otacza możemy sobie namiastke raju budowac. Jakąś tratwę ocalenia na morzu tego pełnego sztormów zycia...Trzeba pamiętać wszystko, a dobrymi wspomnianiami koić serce. Bo one koją, nie rozdrapują...
UsuńA u nas morze słońca...Jakze magiczne jest to słonce...Śnieg topnieje. Kury się cieszą...
Ściskam serdecznie Aniu!***
Oleńko, towarzyszenie Wam w tej podróży było dla mnie przyjemnością. I szkoda, że tak szybko dotarliśmy do celu :)
OdpowiedzUsuńMam niedosyt wszystkiego !!!
Dziwnie tak, za oknem minus kilka stopni a tu podróż po Australii :)
Całuski :)
Cieszę sie Mirko, że odbyłaś z nami tę podróż. Fajnie, że o tym napisałaś a nie jechałaś z nami jako milczący duch!:-))
UsuńCałusy serdeczne ze słonecznego Podkarpacia zasyłam!:-))
Piękna to podróż... :)!... Cudownie opowiedziana. Dziękuję :*
OdpowiedzUsuńCieszy moje serce, że podrózowałaś z nami, że Ci sie podobało Abi! Dobrze tak wspominac i podrózowac w zaprzyjaźnionej kompanii!:-))*
Usuń:D
UsuńWpadłam Oleńko między jednym wyjazdem a drugim by poczytać o Twojej podroży. Masz dar opisywania i dobre pióro, zawsze z przyjemnością czytam. Serdeczności zostawiam,
OdpowiedzUsuńMiło mi Alinko, że wpadłaś sobie poczytać i że masz tak dobre zdanie, o tym co piszę.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło!:-)
Piękna podróż Oleńko, dzięki Tobie zwiedziłam kawał świata- dziękuję.
OdpowiedzUsuńBardzo Cię proszę o cierpliwość w sprawie nagrody, jako że obraz jest jeszcze na wystawie w domu kultury, ale mam nadzieję, że pod koniec tygodnia go odbiorę, a najpóźniej w następnym i zaraz go wyślę.
Jeszcze raz dziękuję za Twoje ciepłe komentarze i ten piękny wiersz, który wydrukowałam i wkleiłam do albumu z pamiątkami. Buziaki posyłam!
Basieńko, napisałam dla Ciebie wiersz, bo jesteś niezwykłą osobą, bo warta jesteś wierszy, kwiatów i tęcz. Bardzo sie ciesze, że sprawiłam Ci nim przyjemnosc i czuję sie zaszczycona, iż go wydrukowałaś i umiesciłaś w albumie z pamiątkami. Kochana jestes bardzo!:-))
UsuńA co do Twego cudnego obrazu z wierzbami, to poczekam ile bedzie trzeba. Naprawdę nie spodziewałam się, że będę go miała u siebie. To cudownie z Twojej strony, że tak mnie doceniłaś!
Dziękuję też, że zwiedziłąs ze mna częśc Australii Południowej!
Mnóstwo serdecznosci Ci zasyłam i usmiech na dokładkę!:-))*
A Twój uśmiech przyda mi się bardzo...
UsuńBasieńko!:-))!***♥
UsuńZjechałam z Wami kawał świata, zobaczyłam wiele Waszymi oczami, myślę, Olu, że jeszcze niejedna, australijska ciekawostka przewinie się przez ten blog; nie dotarliście do świętej góry aborygenów, bo inaczej potoczyły się Wasze losy, wyruszyliście w inną podróż, na Podkarpacie;
OdpowiedzUsuńczy to już koniec wędrowania? myślisz, Olu, że zostaniecie tu na zawsze? jeśli pytania są zbyt osobiste ....; pozdrawiam serdecznie.
Miło mi Marysiu, że zechciałaś z nami wędrować i że przejawiałas tak szczere, pełne refleksji zainteresowanie ta podrózą. Też mysle, ze jeszcze niejeden raz pojawią sie tu posty i zdjęcia z naszych australijskich wypraw, bo mamy tego bardzo dużo w pamieci i w archiwum. A wspominanie tamtych czasów jest dla nas sentymentalną, czarodziejską podrózą w naszą tak inna, od obecnej przeszłosć.
UsuńNie wiem, tak naprawdę, czy to juz koniec wędrowania. Życie jest wędrówką i czasem nasze wybory lub też meandry losu bywaja tak zaskakujące, że wielce zdziwiłyby nas wczorajszych, nas jutrzejszych. Och, kto to wie, co będzie? Naprawdę dziwne scenariusze pisze los...
Pozdrawiamy Cię gorąco - pełna wrażliwosci sąsiadko!:-))*
Witajcie,wedruje razem z Wami i jestem szcześliwa pozdrawiam trejtka.
OdpowiedzUsuńWitaj serdecznie, Krysiu!:-))
Usuń