„Jakie
to dziwne, że czas tak szybko zleciał!
Przecież dopiero co wyjeżdżaliśmy z Cezarym na
naszą daleką wyprawę do stanu South Australia a teraz jesteśmy już z powrotem w
naszym stanie Wiktoria, pełni wrażeń i wspomnień z krainy wiecznego słońca,
wspaniałych kolorów gór oraz bezkresnych przestrzeni. A w domu, w Melbourne wszystko po
staremu...Papugi wydzierają się identycznie, jak przedtem. Sąsiadka wciąż słucha puszczonego na
cały regulator ostrego rocka. A kwitnące w ogrodzie naprzeciwko kalie wyglądają
tak samo olśniewająco biało, sztucznie i plastikowo, jak kilka dni temu. Tymczasem
my byliśmy tak daleko, przemierzając tysiące kilometrów, zwiedzając dziesiątki
czarownych krain, czując się prawie jak podróżnicy do wnętrza ziemi z powieści
Verne’a…” – z wielkim
sentymentem przeczytałam niedawno fragment listu, który w czasach
australijskich pisałam do rodziny.
Natychmiast
przypomniała mi się tamta nasza wyprawa z całą wyrazistością. Postanowiłam spisać swoje wspomnienia, póki
jeszcze tak mocno dźwięczą mi w głowie. Są teraz dla mnie, jak słodkie,
niebolesne z powodu cichnącej już tęsknoty sny…Jak cukierki z dzieciństwa, co
to należały wyłącznie do tamtych czasów i wiem, że dzisiaj ich smak wydałby mi się
zupełnie inny. Pewnie gorszy…Zresztą wszystko przeżywane po raz pierwszy jest
najwspanialsze, najwyrazistsze. Potem wrażenia blakną, jałowieją i wszystko
powszednieje…Teraz jednak, póki trwa czekanie na prawdziwą, słoneczną wiosnę i ciepło,
na nowe, intensywne dzianie, przynoszące radość, energię i sens chciałabym
zanurzyć się na jakiś czas w tamten barwny, australijski sen. Czy powinnam
uciekać od tego, co minęło i nie wróci, lecz było przecież najwspanialszą
przygodą mojego życia?….
Spoglądam przez okno i dostrzegam, iż to kolejny dzień, gdy króluje stalowe w kolorystyce niebo, przenikliwie zimny, zadziorny wiatr, do tego podobny do ryżowych płatków, zasypujący nas obficie śnieg oraz tajemnicza plątanina oszronionych gałęzi drzew w tle. To moja oswajana wciąż uczuciami i pracowitą codziennością, wybrana sercem podkarpacka kraina osiedlenia i spełnienia. To kolejny splot warkocza jakże zaskakującego mnie wciąż życia…Swojski, bogaty w odmienne pory roku świat, upojne zapachy łąk i lasów, w szczęśliwe dni naszych zwierząt, w graniczące z bezbrzeżną euforią uczucia, ale i w troski i problemy, co to coraz częściej spać nie dają…
Spoglądam przez okno i dostrzegam, iż to kolejny dzień, gdy króluje stalowe w kolorystyce niebo, przenikliwie zimny, zadziorny wiatr, do tego podobny do ryżowych płatków, zasypujący nas obficie śnieg oraz tajemnicza plątanina oszronionych gałęzi drzew w tle. To moja oswajana wciąż uczuciami i pracowitą codziennością, wybrana sercem podkarpacka kraina osiedlenia i spełnienia. To kolejny splot warkocza jakże zaskakującego mnie wciąż życia…Swojski, bogaty w odmienne pory roku świat, upojne zapachy łąk i lasów, w szczęśliwe dni naszych zwierząt, w graniczące z bezbrzeżną euforią uczucia, ale i w troski i problemy, co to coraz częściej spać nie dają…
A pomyśleć, że kilka lat temu o podobnej
porze właśnie mknęliśmy naszym czarnym jeepem na spotkanie nowej, słonecznej
przygody, przemierzając uparcie puste drogi Australii południowej. Zajadaliśmy
kwaśne jabłka. Śpiewaliśmy stare, dobre piosenki. I spoglądaliśmy wyczekująco
w falującą upałem przestrzeń, która otwierała się przed nami mamiąc kolejnymi zakrętami, skrytymi w jarach na poły wyschniętymi rzeczułkami, łagodnymi wzniesieniami,
zżółkłymi od słońca polami i niepochwytnymi wciąż snami. My - tacy młodzi duchem, tacy
niepokorni i wolni. Ty, mój kochany Cezary w swojej ulubionej, błękitnej
koszuli w kratkę. Ja w mojej kupionej w australijskim szmateksie super wygodnej, przewiewnej bluzeczce z długim rękawem. Na tylnym siedzeniu leżały nasze made in China, kowbojskie
kapelusze. Pod nogami kulały się butelki wody mineralnej. Na kolanach spoczywał
wierny aparat fotograficzny. Tuż przed wyprawą, dla wygody ścięłam włosy na krótko i
zadowolona, że mogę tak sobie jechać przy otwartym oknie a kosmyki nie wpadają
mi jak zwykle do oczu i do ust wystawiałam głowę przez okno i wpatrywałam się w
oszałamiający bezkres…Na nosie wykwitały kolejne piegi. W oczach lśniła ciekawość i dziecięcy
uśmiech. Mknęłam przy Tobie, do wymarzonej, południowej Nibylandii niczym uskrzydlony odwieczną
magią przygody Piotruś Pan…Ja to byłam? Naprawdę ja…? Jak to wtedy było?
... Już w kilka godzin po opuszczeniu ciepłego,
lecz nie upalnego Melbourne, minąwszy Bendigo i Charlton dotarliśmy do suchego
jak pieprz, skąpanego w bezlitosnych promieniach południowego słońca małego
miasteczka Wycheproof. Nazwa ta pochodzi z języka aborygeńskiego a oznacza
trawę na wzgórzu. Bo rzeczywiście jest w tej miejscowości porosłe suchą trawą niewielkie
wzniesienie, z którego bardzo dobrze widać okolice. Niezmierzone przestrzenie pól
pszenicznych, suchych, szczeciniastych połaci traw, kępek eukaliptusów i niteczek dróg
kończących się gdzieś za horyzontem. Falujące nad tymi widokami gorące
powietrze zapowiadało nam, w jakie rejony przyjdzie nam teraz wjechać. Jak
oddalone od cywilizacji szosy przemierzać.
Po zejściu z tego niewysokiego, bo liczącego
zaledwie 148 m wzgórza pojechaliśmy do centrum miasta, aby zatankować samochód
i przejść się by rozruszać nogi przed czekającą nas długą jazdą. W głowach kręciło nam się od monotonii podróży, od spiekoty i suchego, nie dającego żadnej ochłody wiatru. Marzyłam wówczas o surowej, polskiej zimie, o czystym śniegu, który mogłabym nabrać w dłonie, przyłożyć do spieczonych warg a nawet zjeść ze smakiem, jak w czasach beztroskiego dzieciństwa...
Przy okazji obejrzeliśmy oryginalną ekspozycję żelaznych, wielowymiarowych rękodzieł zajmujących całą przestrzeń między stacją beznynową a sklepem dla kolekcjonerów staroci. Sympatyczny i pomysłowy kowal wystawiał tam swe abstrakcyjne dzieła, chętnie wdając się w rozmowy z turystami i opowiadając o swej pracy oraz o kwitnącej ponoć w Internecie sprzedaży jego oryginalnych wytworów. Powiedział, że to między innymi dzięki niemu miasteczko powoli staje się znane i przyciąga do siebie nowych osiedleńców. Władze miasta zaś, w celu zachęcenia następnych chętnych ogłosiły, że możliwe jest wynajęcie położonych w okolicy gospodarstw agroturystycznych w cenie zaledwie jednego dolara za tydzień! Cena rzeczywiście bardzo atrakcyjna, tylko co robić w takim miejscu? Z czego żyć?
Przy okazji obejrzeliśmy oryginalną ekspozycję żelaznych, wielowymiarowych rękodzieł zajmujących całą przestrzeń między stacją beznynową a sklepem dla kolekcjonerów staroci. Sympatyczny i pomysłowy kowal wystawiał tam swe abstrakcyjne dzieła, chętnie wdając się w rozmowy z turystami i opowiadając o swej pracy oraz o kwitnącej ponoć w Internecie sprzedaży jego oryginalnych wytworów. Powiedział, że to między innymi dzięki niemu miasteczko powoli staje się znane i przyciąga do siebie nowych osiedleńców. Władze miasta zaś, w celu zachęcenia następnych chętnych ogłosiły, że możliwe jest wynajęcie położonych w okolicy gospodarstw agroturystycznych w cenie zaledwie jednego dolara za tydzień! Cena rzeczywiście bardzo atrakcyjna, tylko co robić w takim miejscu? Z czego żyć?
Przez chwilę
wyobraziliśmy sobie nawet, iż nabywamy takie gospodarstwo i zajmujemy się
hodowlą owiec. W promieniu wielu setek kilometrów nie ma dużych miast. Upał
panuje tam przez większą część roku. Ubrani w przewiewne, kraciaste koszule z
długimi rękawami i kapelusze z szerokim rondem, nikogo prócz kangurów nie
spotykając, zaganiamy nasze barany i przemierzamy na koniach brunatno-żółte
przestrzenie tych spieczonych promieniami słońca nizin. Czasem odwiedzalibyśmy
miasteczko, by zrobić konieczne zakupy i pogadać z miejscowymi. Posiedzieć
razem z nimi w barze, delektując się szklaneczką zimnego piwa. Popatrzeć na
ustawiony ponad kontuarem baru telewizor i pokibicować razem narodowej
reprezentacji Australii w footballu. Jakie tam jeszcze mogłyby być rozrywki?
Pewnie uczestnictwo w wyścigach końskich albo rodeo, lub w okazjonalnych
targach czy akcjach charytatywnych. Czasami spotkania w babskim gronie przy
zbyt słodkich muffinkach i zbyt kąśliwych ploteczkach o mężach.
A wieczorami, po
robocie, siedząc z Cezarym na tarasie naszego drewnianego domku pod
eukaliptusem odpoczywalibyśmy, słuchając wrzaskliwych papug, kłótliwych kokabur,
charkotliwych pohukiwań schowanych w chaszczach possumów, czyli oposów…Czy
różniłoby się to aż tak bardzo od naszego obecnego życia w podkarpackiej
wiosce? Chyba nie! Tylko tu przeważnie trochę zimniej bywa i ptaki inne
śpiewają!:-))
Ale wróćmy do opowieści z tamtych czasów, do upalnej końcówki styczniowego lata…
Głównym
celem naszej podróży były przepiękne, dzikie Góry Flindersa. Są one oddalone od stolicy stanu South
Australia - Adelajdy o około 400km. Dla nas było
to około 1400 km z Melbourne. Wcześniej planowaliśmy jeszcze pojechać
dalej, by zobaczyć największe, cyklicznie wysychające jezioro Australii
- Lake Eyre, ale okazało się, iż jest ono teraz właśnie w fazie kompletnego
wyschnięcia, a więc prawdopodobnie nie ma tam nic ciekawego do zobaczenia. Co
innego byłoby, gdyby aktualnie znajdowałaby się w nim woda. Wówczas rozkwitałby
tam raj dla ogromnej ilości ptaków i ryb a także prawdziwe El dorado dla
fotografów. Natomiast w czasie wyschnięcia to po prostu ogromna, szaro biała połać,
bez śladów życia.
Jadąc do gór Flindersa, jeszcze w Wiktorii,
kilkadziesiąt kilometrów za Wycheproof mieliśmy możliwość zobaczenia kilku o
wiele mniejszych, ale w sumie podobnych jezior.
Kompletnie wyschniętych, tkwiących niby ogromne, białe boiska pośród wielkiej
pustki stepu, pól i uschniętych porostów. Największe pośród nich było Lake
Tyrrell. Spacerowałam po położonym tuż przy nim mniejszym zbiorniku zwanym Sea
Lake, z zachwytem przyglądając się krystalicznym grudkom soli, upodabniającym
to niezwykłe jezioro do pokrytego wieczną zmarzliną akwenu dalekiej północy.
Ale tam stale jakieś życie mroźne się toczy. Jakieś foki, reny, czy chociażby
mewy krążą w pobliżu. Tutaj tylko martwota niezmierzona trwała. Pustka,
spiekota i cisza jak po wybuchu bomby atomowej. Wszystko, co żyje potrzebuje
przecież chociaż odrobiny wody. Tutaj nie było jej wcale. Dookoła panowała
susza i towarzysząca jej solna, zabijająca wszystko biel. A obok trwały niemo
wyschłe na wiór kłosy traw i rachitycznych drzewek. I tylko jakiś samotny kruk krążył nad nami,
krakliwie i ponuro coś nam przepowiadając. Słuchając jego okrzyków dziwnie
sucho w ustach mi się jakoś zrobiło i mróz przeleciał po krzyżu. Czym prędzej
łyknęłam więc kilka łyków wody, ukrytej zapobiegliwie przed gorącem w naszej podróżnej
lodówce.
Na dnie wyschłego jeziora
Na dnie wyschłego jeziora
Jak po śniegu, po
dnie jeziora
Idę, sól chrzęści mi pod stopami
Miliard sopelków, kryształów
Białych pajęczyn aksamit
Idę, sól chrzęści mi pod stopami
Miliard sopelków, kryształów
Białych pajęczyn aksamit
Kiedyś tu bujne
kwitło życie
Ukryte pod wody tonią
Teraz jak księżyc – wszystko nagie
Wydane oczom i dłoniom
Ukryte pod wody tonią
Teraz jak księżyc – wszystko nagie
Wydane oczom i dłoniom
Jak szklana wata
są ostre
Jak ptasi puch delikatne
Te labirynty solne
Te białe mchy naskalne
Jak ptasi puch delikatne
Te labirynty solne
Te białe mchy naskalne
Tak można by iść
niczym w transie
Przykucać co krok w olśnieniu
Nad koronkowym królestwem
Tajemnic w suchym strumieniu
Przykucać co krok w olśnieniu
Nad koronkowym królestwem
Tajemnic w suchym strumieniu
Aż naraz krzyk
słyszę kruka
Strażnika tej słonej krainy
Bym nie ważyła się szukać
Skarbów tej niby-zimy
Strażnika tej słonej krainy
Bym nie ważyła się szukać
Skarbów tej niby-zimy
Więc jeszcze
zdjęcie ostatnie
Cofnęłam się w las namorzyn
A wierny strażnik ukradkiem
Wciąż mi nad głową krążył
Cofnęłam się w las namorzyn
A wierny strażnik ukradkiem
Wciąż mi nad głową krążył
Aż doszłam ku
rozwidleniu
Tu ludzi świat, tam ocean
Wróciłam w swój los w zamyśleniu
Kruk cicho odleciał w bezczas...
Tu ludzi świat, tam ocean
Wróciłam w swój los w zamyśleniu
Kruk cicho odleciał w bezczas...
Zdecydowanie tak spieczone słońcem, prawie
zupełnie pozbawione drzew tereny nie są dobrym do osiedlenia miejscem –
pomyślałam a propos wcześniejszych rozważań o zakupie gospodarstwa w tych
stronach. Jednak, jak dowiedziałam się z
folderów reklamowych, ten przygnębiająco suchy stan rzeczy zmienia się zupełnie
zimą. Z opadów deszczu i dopływu wód podskórnych pojawia się długo wyczekiwana
wilgoć i żywsza zieleń. Zlatują się ptaki. Schodzą jaszczurki, kangury i
walabie. Solna kraina na chwilę ożywa i tworzy czarodziejski, pełen dźwięków i
kolorów raj!
Gdzieś tam na horyzoncie widoczne były ciągnące się w nieskończoność czerwono brunatne pola uprawne. Kolor ziemi w Australii jest zaskakująco inny niż w Polsce. Mało tu czerni i szarości. Jest natomiast wiewiórkowa rudość, brudny róż, zgaszony fiolet, bordowy brąz, intensywny pomarańcz i wieloodcieniowa żółć. Dlatego na fotografiach i malarskich pejzażach wygląda to bardzo egzotycznie i malowniczo. Warzywa korzeniowe z takiej ziemi wyciągnięte i myte natychmiast oddają wodzie pokrywające je barwne pyły. Jakby się pisanki wielkanocne płukało! Ale to tylko pod warunkiem, że trafimy na warzywniak w stylu polskim, gdzie wszystko, co się kupuje jest brudne, bo niby przez ten naturalny brud przed zepsuciem chronione. Zazwyczaj jednak plony ziemi australijskiej sprzedawane są w stanie nieomal sterylnej czystości. Wystawione w sklepach ziemniaki, marchewki, buraki, pietruszki i selery wyglądają jak gotowe by od razu wrzucić je do garnka, czy nawet schrupać na surowo!
Gdzieś tam na horyzoncie widoczne były ciągnące się w nieskończoność czerwono brunatne pola uprawne. Kolor ziemi w Australii jest zaskakująco inny niż w Polsce. Mało tu czerni i szarości. Jest natomiast wiewiórkowa rudość, brudny róż, zgaszony fiolet, bordowy brąz, intensywny pomarańcz i wieloodcieniowa żółć. Dlatego na fotografiach i malarskich pejzażach wygląda to bardzo egzotycznie i malowniczo. Warzywa korzeniowe z takiej ziemi wyciągnięte i myte natychmiast oddają wodzie pokrywające je barwne pyły. Jakby się pisanki wielkanocne płukało! Ale to tylko pod warunkiem, że trafimy na warzywniak w stylu polskim, gdzie wszystko, co się kupuje jest brudne, bo niby przez ten naturalny brud przed zepsuciem chronione. Zazwyczaj jednak plony ziemi australijskiej sprzedawane są w stanie nieomal sterylnej czystości. Wystawione w sklepach ziemniaki, marchewki, buraki, pietruszki i selery wyglądają jak gotowe by od razu wrzucić je do garnka, czy nawet schrupać na surowo!
A
propos plonów ziemi, to irytujace było dla nas, że z Wiktorii do South Australii nie
wolno przewozić żadnych owoców ani warzyw. Są tam ścisłe restrykcje z powodu
jakiejś groźnej muszki owocowej, która podobno nawiedza cyklicznie uprawy
Wiktorii. Musieliśmy więc przed granicą stanów pożreć, co się tylko dało, a
czego się nie dało po prostu wyrzucić, bo kary za przewóz owoców i warzyw
między stanami są kolosalne. A jeszcze na granicy okazało się, że nawet
ziemniaki i cebule, które kupiliśmy w poczciwym warzywniaku na naszym osiedlu w
Melbourne także podlegają zarekwirowaniu. Tak więc z żalem wrzuciliśmy te wiktuały
do specjalnie w tym celu ustawionych przy posterunku granicznym koszy i
zostaliśmy surowo pouczeni, że jest to konieczne i nie ma mowy o przymknięciu
na coś oka. Oczywiście w pierwszym miasteczku za granicą South Australii kupiliśmy
następne owoce, które już wolno nam było bez zbędnej nerwowości i pośpiechu
jeść do woli…
Cieszę się bardzo, że znalazłam Wasze miejsce w sieci......
OdpowiedzUsuńCudownie tak w niedzielne, zimowe popołudnie przenieść się do innej krainy, pełnej słońca.
Dobrze tak popodrózować we wspomnieniach albo w wyobraźni, gdy za oknem zimno i snieżnie...
UsuńCieszę się, że lubisz tu przychodzic Alis!:-))
Dzieki Olenko za cudna wycieczke. Kolory ziemi australijskiej sa naprawde sliczne, dodatkowo te ogromne przestrzenie robia wrazenie. Zawsze mi sie podobaly i podobaja takie pustkowia, ale jazda przez nie godzinami potrafi byc nudna do bolu:))) Dobrze, ze nigdy nie musialam jechac sama, bo rozmowy z towarzyszem podrozy pomagaja. Ale czasem to i mowic nie ma o czym, bo oczy widzac te rozlegle pustosc po prostu same sie zamykaja:)))
OdpowiedzUsuńMasz rację Star, ze czasem taka monotonna jazda otepia i sił pozbawia oraz ochoty do czegokolwiek. Człowiek jak zombie prawie sie staje!
UsuńCieszę sie Star, ze podoba Ci sie moje australijskie wędrowanie. Dobrze wiedzieć, że mam dla kogo pisac, że to nie idzie w jakaś pustkę.
Pozdrowienia serdeczne zasyłam z mroźnej krainy podkarpackiej!:-))*
Zaiste, kolory australijskich pol bylyby z pewnoscia inspiracja dla Tycjana, sa doprawdy przepiekne. Jednak swiadomosc pustynnosci, bezludnosci i wiecznego upalu, a takze slonej wody w jeziorach, nie zacheca szczegolnie do osiedlania sie w tych okolicach. Owszem, zobaczyc warto, ale zyc tam?
OdpowiedzUsuńCaly opis Waszej wycieczki, przeplatany refleksjami, czy warto bylo wracac na ojczyzny lono - to jeden poemat, przeczytalam dwa razy i moglabym czytac jeszcze i jeszcze. Po raz kolejny zachycam sie doborem slow i w duchu zazdroszcze, ze ja tak nie umiem.
Dziekuje za wspaniala wycieczke po bezdrozach australijskich, Olenko.
Sciskam Was serdecznie :***
Pewnie by sie człowiek przyzwyczaił do zycia w tych suchych, goracych rejonach, bo przecież my ludzie, to takie ptice, co wszędzie zyc potrafią.To była kolejna z mozliwosci wyboru ścieżki zycia. Nie poszlismy nią. Mamy inną, czasem równie ekstremalną jak tamta australijska.
UsuńDziękuję Ci Anuś za tak ciepłę słowa o moim pisaniu. Piszę sercem, bo tylko tak potrafię.I pisze dla ludzi sercem czytajacych - takich, jak Ty, kochana dziewczyno.
Będzie jeszcze kilka odcinków (bo w trakcie pisania przypomina mi sie coraz wiecej!), więc bedziesz miałą jeszcze co poczytać i pooglądać(ciekawe, czy Ci sie nie znudzi?!:-))
Oboje mnóstwo serdecznych myśli Ci zasyłamy, ciesząc się, iz mamy w Tobie tak wierną i wrażliwą czytelniczkę!:-))***
Ależ rzeczywiście wiewiórkowo!
OdpowiedzUsuńJa to jestem typ osiadły raczej, choć jak czasem patrzę na wędrowne klimaty to może i by mnie kto skusił ;)
Uściski!
No właśnie - wiewiórkowo! Aż człowiek tęsknił tam za bielą i szaroscią, bo mu sie oczy męczyły od wpatrywania w tę intensywnośc barw, od suchego powietrza i przenikliwego gorąca.Ach, człowiekowi nigdy sie nie dogodzi. zawsze ma czegos za dużo albo za mało. I prawie nigdy nie docenia tego, co ma. Dopiero po czasie...
UsuńUściski serdeczne dla Ciebie Tupajko!:-))*
Najbardziej jednak dla mnie zadziwiający, żeby nie rzec szokujący jest kolor tej ziemi! Piękny, ale taki... nienaturalny ;) Wiem, że gorąco potrafi czasem zmęczyć bardziej niż zimno, ale czytając o "ciepłych krajach" nie potrafię się pozbyć myśli, że ludzie tam mieszkający, nie muszą martwić się zaopatrzeniem opałowo-zimowym ;) Pewnie maja inne zmartwienia, o których nie mam pojęcia, ale pozbyć się tej myśli nie potrafię ;))
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię Oleńko i buziaki zasyłam zimowe i zaśnieżone! :)****
Kolory ziemi rzeczywiscie są tam niezwykłe, jak na Marsie prawie! A co do zmartwień, to też ich tam ludziom nie brakuje. Na przykład coroczne pożary, między innymi z tego gorąca wynikające...Mam zamiar napisac kiedys o takim straszliwym, australijskim katakliźmie, bo też mam związane z tym wspomnienia i fotografie.
UsuńBuziam Ci serdecznie, kochana Zosieńko (dzisiaj kapkę lepiej ze mną!):-)***
Zrobiłam dużą kawę ( trzecią dziś- parzoną, mocną) i usiadłam spokojnie do Twojej zaczarowanej opowieści...
OdpowiedzUsuńToż to wspaniały materiał na książkę, cudne wspomnienia, urokliwe zdjęcia, wiedza, jakże inna od książkowej.
Jestem zafascynowana Olu tą opowieścią. Czekam na kolejne odcinki, pa:-)
Bardzo dobrze mi sie to pisze. Zwłaszcza teraz - gdy za oknem zima a i w domu nie najcieplej. Serce ogrzewa mi sie tymi wspomnieniami i dzięki wyobraźni bardziej jestem tam niż tu. Nawet nie czuję, ze marzna mi paluszki!:-))
UsuńDrugi odcinek juz gotowy. A ile ich bedzie? Jeszcze nie wiem. Rzeka wspomnień sie ze mnie wylewa!
Pozdrawiam Cię gorąco Basieńko i cieszę sie, że czytasz, że ogladasz, że jesteś!:-))*
Piekne wspomnienia, fascynujace! Te wspomnienia i przezycia to nasze bogactwo, najwieksze i najcenniejsze.
OdpowiedzUsuńCzyta się je potem jak najpiękniejsza ksiązkę!
Serdecznie pozdrawiam
Każdy z nas ma mnóstwo przeróznych wspomnień - i dobrych i złych. Trzeba tymi dobrymi ogrzewać siew mroźny czas. Ocalać pamiecią to, co najcenniejsze. Nie udawać przed sobą, że czegos nie było. Przecież to, co było, jest i będzie to całosć naszej budowli zycia. Australia była dla mnie wspaniałą przygoda, ale i kawałkiem normalnego zycia. Dzieki niej wiele nauczyłam sie o sobie.
UsuńWdzieczna Ci jestem Amelio, ze tak zyczliwie czytasz moje wspomnienia!
Ściskam gorąco!:-))*
Z przyjemnością przeczytałam Twoje australijskie wspomnienia, Olu :) To zupełnie inne widoki i inne realia, jakich ja pewnie w tym życiu na żywo nie zobaczę i nie dotknę ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Liduś, ze z przyjemnoscią czytasz moje opowieści. Dla mnie to ważne, ze mam dla kogo pisac. To mnie napędza i pozwala otwierać bardziej pamiec i serce.
UsuńA co do Australii, to dzisiaj mnie samej zdaje sie, że to sen był bardziej niz rzeczywistosc. A chciałąbym dotknąc przynajmniej raz jeszcze tego snu...
Ściskam mocno!:-))*
:***** a na katar walnij sobie grzańca wieczorem ;) Ja w ten sposób się go pozbyłam tydzień temu - o dziwo. Katar trwał u mnie dwa dni.
UsuńI spełnienia tego snu Tobie życzę, Olu :)
Trzymaj się ciepło :) U nas pada śnieg :( niby nic nadzwyczajnego o tej porze roku, ale ja się odzwyczaiłam ;)
Bardzo lubie grzańca a usprawiedliwiona jego zdrowotnościa walnę go sobie wieczorem z ogromną przyjemnoscią!:-)) Tym bardziej, że mam własne winko wieloowocowe - pycha!
UsuńJesli nawet mój sen mi sie nie spełni, to niech mi sie nadal śni. W snach często tam znowu jestem...
Ciepło jestem ubrana a w kuchni napalone, więc nie marznę. Ale na dworze wielkie zaspy i zimno! Nie chce sie wcale wychodzić - tylko Zuzia z capkiem by szalała. Im żaden snieg ani mróz nie straszne!:-))***
Jakiż kontrast między tym, co za oknem! Cóż za przygodę przeżyliście... jakie barwne wspomnienia!
OdpowiedzUsuńTeraz, gdy macie swoje wymarzone miejsce, gdzie żyjecie po swojemu, szczęśliwi... te zdjęcia, wiersze i opowieści z minionych chwil są fascynującą odskocznią w czasie, gdy wokół chłodno i szaro lub biało. Cudnie się je czyta przy kominku, z kubkiem gorącej herbaty ;)
Ściskam Cię czule ;)
Tak, dobrze sie wspomina, dobrze podróżuje we wspomnieniach siedząc w wygodnym fotelu, oglądajac zdjecia, listy i foldery z tamtych lat. A za oknem zima tak śniezna, jakiej jeszcze w tym roku nie było! Tęskniłam w Australii za sniegiem, to mam czego chciałam!:-)) Teraz tęsknie za ciepłem....Wiosna, mam nadzieje, już zbliza sie do nas wielkimi krokami.Oby!
Usuńi ja ściskam Cie z czułoscią Inkwizycjo pozdrawiając Cie serdecznie i dziekując za Twoja obecnosc tutaj!:-))*
Olu...zamyslilam sie. Twoj post jest dla mnie skarbnica pytan do siebie samej, na ktore nie znam jeszcze odpowiedzi :)
OdpowiedzUsuńDziekuje Ci za podzielenie sie Wasza piekna australijska przygoda, widokami, Twoimi krotkimi wlosami :)
Tesknisz za zyciem tam ? Chcialabym bardzo wiedziec...
Pozdrowienia serdeczne i usciski :***
Skarbnica pytań nigdy nie ma końca. Zmienia sie perspektywa patrzenia, zmieniamy sie my sami. Tyle jest róznych ściezek, mozliwosci wyboru. Zawsze sie czegos żałuje, za czymś tęskni, ale nie mozna mieć wszystkiego. Bo nawet pieniądze nie zapewniaja szczęścia i spełnienia. Nie wszystko przecież mozna kupić. Ale mozna mieć wspomnienia - one są bezcenne! I marzenia i przyjaciół i wiarę, w to, że wszystko ma sens...
UsuńPozdrawiamy Cię gorąco Orszulko i ciepło serc z mroźnej krainy przesyłamy!:-))***
to chyba jednak nie jest to samo niebo;-)
OdpowiedzUsuńchciałabym je zobaczyć. Bardzo.
To to samo niebo, tylko widziane z drugiej strony kuli ziemskiej. Tutejsze, podkarpackie nieba są równie piekne. Inne, ale wcale nie gorsze. I wiesz Megi wszystko jest w tym życiu mozliwe - ja sama jestem tego chodzacym dowodem. I też marzę o zobaczeniu raz jeszcze tamtego nieba. I choc mała są szanse na to, to przecież jednak jakieś tam są!
UsuńPozdrawiam serdecznie!:-)*
Ciesze sie, ze postanowiłaś podzielić sie z nami swoimi wspomnieniami dotyczącymi Waszego pobytu w Australii.
OdpowiedzUsuńPamietam, ze wspominałas iz macie tyciace zdjec i wspomnien. Masz racje Olu, warto je utrwalic w wirtualnym pamiętniku.
Australia jest piekna, odległa i taka egzotyczna dla nas Europejczykow więc z niecierliwością będę czekala na Twoje wpisy.
Zastanawiam sie , czy czasami nie nachodza Was wątpliwości, czy nie żałujecie powrotu do Polski? Olu, gdybyś dzisiaj miała wybór, czy wolałabyś zostać australijską farmerka, czy jednak polska?
Jeśli nie chcesz nie musisz mi odpowiadać na to pytanie.
Wiesz o czym pomyślałam, marzenia sie spełniaja:)
Serdecznosci przesyłam do całej zagrody Jaworow, i glaski dla mojej ulubienicy Zuzi:)
O tak! Mamy dziesiątki tysiecy zdjeć i mnóstwo przeróżnych wspomnień. Musze je ozywiac, póki jeszcze pamiętam, bo lata płyną i niestety pewne rzeczy zaczynają sie zacierac. A szkoda by było przecież, skoro to była najwspanialsza przygoda mojego zycia! No więc piszę i sprawia mi to pisanie ogromna przyjemnosc.Prawie tak, jakbym znowu tam była!
UsuńCo do wątpliwosci, to oczywiście, że czasem miewamy takie. Ale to napada nas chwilowo, gdy mamy tu kłopoty, gdy w zetknięciu z czymś czujemy sie bezradni i wiemy, ze tam byłoby w pewnym sensie łątwiej. Ale gdy czarne chmury sie rozpraszają te wątpliwości pierzchają i cieszymy sie tym, co mamy i gdzie jesteśmy. A najbardziej cieszymy się, ze mamy siebie nawzajem. Bo miejsce pobytu ma naprawdę drugorzedne znaczenie. Najwazniejsze to mieć oparcie i zrozumienie w kimś bliskim. Mysle, ze masz podobne spostrzeżenia Ataner...?
Usmiechy zasyłamy Ci gorące i machania puszystym ogonem od naszej pieszczoszki Zuzi!:-))*
Niezapomniane przeżycia..... Dzięki za możeliwość poczttania. Australia , to dla mnie kraj tak daleki i odległy..... Dziękuję. Gratulacje dla Cezarego - fotka na szosie - rewelacja! Serdeczności.
OdpowiedzUsuńTak, niezapomniane przezycia. Ocalam je wiec od zapomnienia spisując i Wam tutaj pokazując. Cieszę sie Dorotko, że masz ochote to czytac i oglądać. A tamta fotka Cezarego ze mną na szosie mogła powstać tylko w Australii, gdzie ruch na drogach bywa tak znikomy, jakby go wcale nie było!
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie!:-))*
Twoje australijskie wspomnienia Olu to jak ogień w piecyku, jak kubas gorącego grzańca, w zimowy, mroźny wieczór. Aż śmieje się buzia i rozgrzewają paluszki od kolorów tamtej ziemi. Czy tam teraz lato?
OdpowiedzUsuńA słone jezioro zupełnie jak mój zamrożony zalew.
Czekam na cd.
Tak Krystynko! Tam teraz gorące lato! Ale nie wszędzie jest tam tak gorąco jak w South Australii. W Melbourne zazwyczaj było całkiem przyzwoicie - parę dni w roku po czterdzieści stopni a tak, to zupełnie jak u nas latem.
UsuńBardzo sie ciesze, że czytasz moje wspomnienia z radoscią i czerpiesz z nich energię. Lubię siedzielić z ludźmi tym, co mam, a tutaj dzielę sie słonecznymi przezyciami. One chyba rzeczywiscie są dobre na rozgrzewke w te zimowe dni.
Ciag dalszy opowieści wkrótce!
Uściski Krystynko!:-))*
Ciekawe czy odwiedziliście także świętą górę Aborygenów Uluru znana także jako Ayers Rock mnie ta góra fascynuje od lat. Czytałam że Aborygeni proszą by nie włazić na ich górę, ale chętnie oprowadzają po jaskiniach.
OdpowiedzUsuńOlu piękna opowieść z przyjemnością przeczytałam, jadąc z wami samochodem (pasażer na gapę :) ) i wdychając upał. Tam Słońca jest bardzo dużo, wręcz trochę za dużo a tu go brakuje szczególnie zimą.
No i Oleńko zanim wiosna nadejdzie proszę o więcej. ♥
Nie Eluś, nie odwiedzilismy Uluru - za daleko było stamtąd. Nigdy tam nie byłam a też słyszałam na temat tej góry mnóstwo ciekawych historii.
UsuńSłońce i ciepło nam teraz bardzo potrzebne. Chcę sie z Wami tym ciepłem australijskim podzielić. Wspominam wiec tamte czasy i piszę, przenosząc sie duszą w kolorowe rejony Południowej Australii.
Pozdrawiam serdecznie i cieszę sie, że opowieśc Ci sie podoba!:-))*♥
Jejku, jak tam pięknie!!! I jak opowieść... :) Zachwyciłam się :)!... I
OdpowiedzUsuńTak, Abi - naprawdę jest tam pięknie. A to dopiero początek wspomnieniowej opowieści i tamtejszych, cudownych widoków...
UsuńŚciskam mocno i zapraszam do dalszej lektury!:-))*
Chyba nie odnalazłabym się w tej spiekocie, nie lubię upałów, a już żyć tam; dobrze, Olu, że przyjechaliście tutaj, u nas zielono, mokro i śnieg pada::-) dzięki Twoim opisom mogę zobaczyć, jak wygląda tam życie, krajobrazy, czerwona ziemia, jak dla mnie wszystko niesamowite, nierealne; czasami zastanawiam się ... nie żałujecie tego kroku? pozdrawiam serdecznie i idę czytać drugą część.
UsuńTak, cięzko człowiekowi w spiekocie...Chociaz przypuszczam, iż do wszystkiego mozna sie przyzwyczaić a nawet - po czasie - za tym tęsknić!
UsuńA czy żałujemy, czy nie...? W człowieku wszystko jest takie pomieszane...
Ściskamy Cię serdecznie Marysiu!:-))*