Żyły ze sobą w przykładnej komitywie prawie
dwa lata. Spały blisko siebie. Jadły siano z tego samego paśnika a wodę piły z
tego samego wiadra. Na pastwisku pasły się spokojnie. Na spacerach biegały bok
przy boku. Wiedzące o sobie wszystko. Zgodne i lojalne. Wiadomo było, że
Popiołka rządzi – jako ta starsza i silniejsza. To ona pierwsza zawsze
wybiegała z boksu. Ją pierwszą trzeba było pogłaskać, pokazując w ten sposób,
iż szanuje się jej prawa. Brykuska podporządkowywała się temu bez szemrania.
Były jak dwie znające się od podszewki przyjaciółki, nieledwie siostry.
Pierwsza rysa na szkle pojawiła się jesienią
ubiegłego roku, kiedy to Brykuska była bardziej wyróżniana i adorowana przez
capka Łobuza Kurdybanka. Popiołka niby nie reagowała na to, ale cały czas
obserwowała z napięciem miłosną zażyłość tamtych dwojga i potem zirytowana w drodze
powrotnej do domu próbowała bodnąć nieprzytomnego z miłości Kurdybanka lub
rozanieloną jego umizgami siostrzycę. Wszystko to jednak było niegroźne i nie
alarmujące. Wiadomo przecież nam było nie od dziś, że Popiołka jest bardzo
zazdrosną kozą. Dominantką w każdej dziedzinie a poza tym niezwykle wrażliwą i
bystrą obserwatorką.
Następnym momentem przełomowym dla siwej
kozuli była jesienna potyczka na łące między nią a rzeczonym capkiem, który
ostatecznie przestawszy być lekceważonym dotąd przez nią niedorostkiem stał się
capem na schwał. Patrzyłam na tę walkę między nimi z bólem serca. Żal mi było
tak pewnej siebie dotąd popielatej kozy. Współczułam jej poniżenia i
zdetronizowania. Na biednym pysku kozuli odbijały się wszystkie przykre
uczucia. Wściekłość, niedowierzanie, ból, rozpacz, żałość, przygnębienie, gdy
zrozumiała, iż nic już nie może zrobić i że na zawsze już musi pożegnać się ze
swą rolą przewodniczki stada, łaskawej jego władczyni. Odciągnęłam wówczas
Łobuza od niej, gdyż zapamiętały w udowadnianiu Popiołce jaką jest słabeuszką
bódł ją raz po raz, uganiając się za niebogą po pastwisku, stając na tylnych
nogach i dumnie prezentując swe męskie walory a następnie uderzając w jej bok z
całej siły.
Zabrałam pokonaną zupełnie kozę do koziarni,
gdzie w kojącym towarzystwie wiernej przyjaciółki Brykuski wkrótce doszła do
siebie. Na pociechę a także po to by zaznaczyć, że coś ma jeszcze w stadzie do
gadania zdetronizowana kozula intensywnie dokuczała przez pewien czas białej
Majce, odgrywając się przy okazji na niej za swoje poniżenie…Majka znosiła
wszystko cierpliwie i pokornie, nadal pragnąc przyjaźni z Popiołką i lgnąc do
niej mimo wszystko. A nawet udowadniając, iż w biedzie to właśnie na niej można
polegać a nie na zajętej miłosnymi szaleństwami z capkiem Bryskusce.
I tak to się wszystko toczyło w miarę
spokojnie i zgodnie aż nadeszła pora wykotów. Pierwsza i jak dotąd ostatnia
urodziła Brykuska. Weszłam do koziarni mniej więcej piętnaście minut po
porodzie i cóż ujrzałam? Umęczoną niedawnym porodem Brykuskę, która stojąc na
lekko drżących jeszcze nogach własnym ciałem próbuje osłaniać przez zaciekłymi
atakami Popiołki swe bezbronne maleństwo. Widząc co się dzieje natychmiast
wyprowadziłam stamtąd pełną szalonej agresji siwą kozę. Sporo naczytałam się ostatnio na
kozich forach o przypadkach zabodzenia kozich maleństw na
śmierć. Przeważnie robiły to mieszkające w tych samych boksach dorosłe kozy.
Zdarzało się także, iż sprawczyniami mordu bywały same, nieakceptujące swych
dzieci matki.
Umieściłam Popiołkę w boksie Majki. Nie
miałam innego wyjścia, gdyż jak na razie mamy tylko trzy pomieszczenia dla kóz
a dokooptowanie Popiołki do capka nie wchodziło w grę, ponieważ zamęczyłby ją swymi
seksualnymi napaściami.
A więc
wprowadziłam siwą kozulę do białej i z ogromną niepewnością obserwowałam jej
poczynania. Wszak do tej pory z upodobaniem dokuczała Majce z nierzadko sadystyczną
przyjemnością. Jak zachowa się teraz, na nie swoim terenie, odsunięta od
dotychczasowej towarzyszki?
Popiołka
ciężko dysząc stała przy bramce boksu. Łeb miała pochylony. Ogon podwinięty. Po
chwili popatrzyła na mnie i westchnęła ciężko.
Rozejrzała się. Delikatnie
powąchała pysk Majki wciśniętej ze strachu w kąt boksu. Od niechcenia wzięła
kawałek bułki i międląc go apatycznie wskoczyła na murowany, wyścielony sianem
żłób. Tam zwinęła się w kłębek i przymknęła oczy jak do snu. Legowisko na
żłobie było do tej pory ulubionym miejscem Majki. Teraz jednak, zrozumiawszy
najwidoczniej, że czasy królowania w boksie oraz samotności minęły,
mądra, biała koza ułożyła się piętro niżej i wzdychając podobnie jak Popiołka
przymknęła oczy.
Od tej pory Majka i Popiołka żyją
zadziwiająco zgodnie oczekując narodzin swego potomstwa. Obserwuję między nimi
podobne relacje, jakie niegdyś panowały między Popiołką a Brykuską. Siwa kozula
nadaje ton wszystkiemu. To ją pierwszą należy pogłaskać i jakimś smakołykiem
poczęstować. Jej więcej do plastikowego karmidła ziemniaków czy owsa nasypać. A
poza tym widać między tymi skazanymi teraz na siebie kozami w miarę spokojną
koegzystencję. A może to tylko chwilowe zawieszenie broni…?
Mam obawy co do
tego jak zachowa się Popiołka, jeśli to Majka urodzi pierwsza. Czy powtórzy się
tamten atak złośliwej agresji? I gdzie wówczas podzieje się biedna Majka? Na
wszelki wypadek zaczęłam uprzątać przyległą do boksu Brykuski komórkę. Jest to
istna stajnia Augiasza i wyniesienie z niej wszystkiego oraz przystosowanie
jako pomieszczenia dla kozy zajmie parę dni. Nie ma jednak chyba innego
wyjścia. Popiołka wydaje się nieobliczalna. A jej niechęć a wręcz nienawiść do
Brykuski nie mija, ale nasila się, co mam okazję codziennie zaobserwować.
Biedna Brykuska stęskniona za swą niedawną
siostrzycą wychodzi co jakiś czas ze swojego boksu aby zajrzeć do Popiołki.
Przytyka ufnie swój nos do jej boksu i czeka na życzliwe przywitanie. Niestety, siwa koza podbiega z impetem do bramki i omalże jej wściekle nie rozwala
wciąż pełna niegasnącej złości na Brykuskę. Wczoraj wypuściłam siwą kozę na
chwilę z boksu, mając nadzieję, że gdy spotkają się z Brykuską na otwartym
terenie to jakoś się dogadają. A gdzież tam! Popiołka nie bawiąc się w żadne
psychologiczne przemiany z całą bezwzględnością wojowniczo ruszyła na Brykuskę.
Spięły się tak bardzo rogami, iż z trudem je od siebie oderwałam, a potem
pozamykałam w ich boksach. Smutna i zawiedziona w swych nadziejach Brykuska
ułożyła się przy swym dziecku. Liznęła go parę razy na pociechę a potem jak
zbity pies zwinęła się w kłębek i przymknęła oczy.
Zastanawiam się nad motywami tak agresywnego
zachowania Popiołki. Jest prawdopodobnie straszliwie zazdrosna o maleństwo
Brykuski. Nie może swej towarzyszce darować, że to tamta pierwsza ma dziecko,
że zajmuje się maleństwem zamiast jak do tej pory być zadowolonym ze swojego
losu cieniem i dwórką siwej królowej.
Czy takie postępowanie Popiołki ma coś
wspólnego z jej trudnym dzieciństwem? Myślę, iż to możliwe. Popielata koza była
w swych dziecięcych latach odrzucona przez własną matkę i stado. Czasem udało
jej się przyssać na parę chwil do cycka którejś karmiącej kozy (tamto stado
było bardzo liczne), czasem dawna gospodyni dała jej possać mleka z butelki. A
poza tym mała musiała radzić sobie sama. Nie była tak hołubiona jak Brykuska.
Młodsza od niej o dwa miesiące czarna Brykuska, także przez swą matkę odrzucona
wychowywała się w domu swych gospodarzy, będąc dla nich domową maskotką i ulubioną
pieszczotką. Tak bardzo była z ludzkim stadem zżyta, że urósłszy nie chciała
przebywać pośród innych kóz, nie rozumiejąc ich i nie ufając im.
Wówczas pojawiliśmy się w tamtym
gospodarstwie my, chcący adoptować jedną czy też dwie kozy. Co do Brykuski nie
mieliśmy żadnych wątpliwości. Sama podeszła nam do rąk, łasząc się i merdając
ogonkiem jak psiak. Natomiast Popiołkę wypatrzyliśmy po dłuższym czasie,
przyzwyczaiwszy oczy do półmroku tamtej wielkiej, wieloboksowej koziarni.
Samotna, siwa kózka leżała wciśnięta w najciemniejszy kąt. Spojrzenie miała
apatyczne i beznadziejnie smutne. Zapytana o nią gospodyni odrzekła, że z tej
siwej to nic nie będzie.
-Nieudałota taka! Pewnie na kiełbasy pójdzie!
Nawet nie patrzcie na nią, bo z niej żadnej pociechy mieć nie będziecie. Ja wam
wybiorę zaraz jakąś ładniejszą, lepszą kozę, co to w przyszłości na pewno
będzie dawać dużo mleka! – zawołała dziarsko kobieta i dalejże pokazywać nam
inne, bardziej wypasione i żywsze kózki, które dokazywały radośnie między swymi
zajętymi przeżuwaniem siana matkami.
- Albo ta, albo
żadna! – powiedziałam wtedy zdecydowanie i podszedłszy do małej Popiołki
kucnęłam przy niej spojrzawszy jej serdecznie w oczy. Spłoszona lekko kózka
jeszcze mocniej wcisnęła się w róg pomieszczenia. Dałam jej do obwąchania moją
dłoń i delikatnie pogładziłam ciepły bok zwierzątka. Zadrżała i westchnęła…
I tak to się zaczęło. Od tamtej pory
towarzyszę moim kochanym kozom i staram się rozumieć ich potrzeby po to, by
były szczęśliwe. By życie u nas wiodły takie, jakie ja sama chciałabym wieść,
gdybym była kozą. Może zresztą byłam nią w poprzednim wcieleniu i stąd ta moja
więź z moimi rogatymi przyjaciółkami…?:-)
Nie na wszystko jednak mam wpływ. Kozy to
wielce skomplikowane psychologicznie zwierzęta. Tak, jak między ludźmi
pojawiają się wśród nich zadrażnienia, animozje, resentymenty i nieusuwalne traumy.
A zazdrość potrafi zatruć najlepsze nawet stosunki. Wszak wszyscy obserwujemy
to samo w codziennym życiu. Nawet tu na blogach zdarza się, że tak serdeczne i
zdawałoby się trwałe zażyłości (naiwnie nazywane przyjaźniami) znikają nieraz tak
szybko jak kałuże w upalny dzień. I pozostaje pustka, gorycz, smutek, niezrozumienie, tęsknota,
nieufność przed kolejnym z kimś zbliżeniem. Jakże destrukcyjna jest małość
ludzka, przejawiająca się zawiścią o byle co, złośliwością czy też
ostentacyjnym omijaniem i udawaną obojętnością…Prawie każdy z nas to zna,
nieprawdaż? Jakże trudno opanować w sobie te niskie, nie wiodące do niczego
dobrego emocje. Jak niełatwo wznieść się ponad wyolbrzymione uprzedzenia i po
prostu kochać bliźniego swego jak siebie samego… Czegóż więc oczekiwać od kóz?
Kochana Oleńko, znam dobrze wszystkie opisane przez Ciebie sytuacje. Nie mamy żadnych szans na pełne zrozumienie zwierząt. Myślenie ludzkimi kategoriami za bardzo nas ogranicza. Kozy mają własne kryteria pojmowania świata, całkowicie pozbawione ludzkiej etyki.
OdpowiedzUsuńPrzez lata nie mogłam się pogodzić z "okrucieństwem" moich zwierząt i próbowałam zrozumieć motywy. W społecznościach tak silnie zhierarchizowanych dochodzi do niesamowitych (dla człowieka) aktów przemocy. i jedyne co można zrobić, to w sytuacjach dramatycznych izolować ofiary (lub agresora). Poza tym jakoś stwardnieć trzeba, bo by człowiek zwariował. Są momenty, że potrzebowałabym pięciu pomieszczeń jednocześnie, a nie mam ... Czasem wystarczy przedzielić pomieszczenie już istniejące jakąś ścianką z desek albo siatką o maleńkich oczkach (żeby nóżka malucha nie wlazła)
Zdarzyło mi się, że musiałam sprzedać kozę bezrogą, bo nie miała szans w rogatym stadzie. Również białą usunęłam z kolorowych.
Znam też przypadki, że koźlątko odrzucone przez matkę okazywało się w późniejszym czasie, że nie było "naznaczone" bez powodu.
Oczywiście nie dotyczy to trojaczków.
U mnie właśnie jest po bardzo bolesnej detronizacji wieloletniej królowej Matyldy. Teraz nastały rządy Melanii, czego bym się w życiu nie spodziewała. Kozłem ofiarnym (musi taki być, jak w szkole) została Klementyna. Taż z kolei Klementyna, przemiła i przekochana koza, jest znana z morderczych skłonności w stosunku do cudzych dzieci i tak dalej i tak dalej.
No nie jest łatwo, ale uczę się szanować ich prawa, nie ingerując za bardzo. Tylko w celu ratowania życia.
Ściskam Cię olu!
U owiec jest podobnie. Ingeruję też tylko w ostateczności, bo i tak niewiele mogę. U nas nawet drzwi z zawiasami wylatują, a są solidne, a i płoty idą w strzępy (dlatego Magdo takie ogrodzenia, jak kiedyś zauważyłaś) jeśli tylko komuś coś się nie podoba, czytaj jest odizolowany, bo wariuje. Jagnięta wiedzą bardzo szybko, komu trzeba zejść z drogi. Nie jest łatwo. Czasem to płakać się chce, bo już człowiek nie wie co robić z takimi diabłami. Bezroga koza Sara musiała niestety wyjechać, bo nie dość że bez rogów, to jeszcze kozą była.
UsuńPozdrawiam i ściskam.
Madziu! Owieczko! Wciąz dowiaduję sie czegos nowego o zwierzętach. I mimo tego, iż tak duzo wśród nich okrucieństwa i niezrozumiałej dla nas ludzi agresji, to ich obserwacja jest fascynująca a uczucia dla nich wciaz sie pogłębiają. Tak, cięzko jest pojąc to wszystko. Cięzko jest nadązyc za zmiennymi zachowaniami zwierząt. Bywa, że przerażaja nas ich zachowania i czujemy sie po prostu bezradni. Ale wiecie co? Jakiekolwiek by te zwierzeta nie były to za miłosc swych opiekunów odpłacaja sie także szczerą miłością. No chyba, ze zdarzaja sie i wśród nich jakies niewdzieczniki...Ale jeszcze sie z takim nie zetknęłam. Nawet szczurek, nawet myszka (miałam kiedys i jedno i drugie)odwzajemniały ciepłe, szczere uczucia...
UsuńŚciskam Was obie, kochane dziewczyny i dziekuje za tyle ciekawych zwierzeń i spostrzeżeń!Mam sie od kogo uczyć!:-))***
Olu z blogowymi przyjażniami bywa różnie..pisanie jest czymś innym zupełnie niz bycie ze sobą na codzień..ale trzeba ufać ,,mimo nawet jakichś rozczarowan..rozczarowanie wcale nie oznacza, że kolejna znajomośc będzie tez taka..w życiu jest różnie ..sama wiesz...cudnie masz z tymi kozami..wiesz w takim razie ja też chyba byłam kiedyś kozą:):) hii hiii bo ty masz je na codzień i kochasz je a ja??? Miastowa kobieta a nie wiem skąd ma miłośc w sobie do kóz??? Oto jest pytanie..ha, ha
OdpowiedzUsuńSciskam!!!
Serdecznie Cię pozdrawiam:):)
Tak, na blogach róznie bywa. Nie wolno traktować chyba tego wszystkiego zbyt serio. Znajomości by stały sie przyjaźniami potrzebują wielu spotkań, wspólnych doswiadczeń, a to wszystko wymaga czasu i zaangazowanai z obu stron.
UsuńPowiadasz Jolu, ze byłaś kiedys koza? kto to moze wiedzieć - wszystko jest mozliwe? Kozy są tak ciekawymi i skomplikowanymi psychologicznei stworzeniami, ze bardzo blisko nam do nich.
Ściskam Cie, pozdrawiam gorąco i dziekuje za Twoje zyczliwe słowa!::-)))
Tak jak piszesz....przyjaźnie są możliwe,,,spotkanie , miejsce nie ma znaczenia, przecież i sa małżeństwa poznane przez internet a więc i przyjaźnie tęż możliwe..ale ważne są spotkania..real:):)
UsuńUśmiech szeroki Ci ślę:):):):)
!:-)))*
Usuńtakie opowieści, to ja lubię najbardziej
OdpowiedzUsuń:)
najdziwniejsze, że i mi w tym zapatrzeniu w kozią dolę umknęło zakończenie opowieści......
Usuńcóż blogowy świat potrafi przynieść wiele radości, a hejterzy i zazdrośnicy są również w realnym życiu.
Traktuję mój blog jako takie moje małe miejsce, ale nie chciałabym się ujawniać i jakiś sposób pokazywać w realnym świecie. :)
Posyłam ciepłe myśli i nadzieje na szybkie rozwiązanie problemu z nieuczciwym blogerem....
To juz nie pierwszy raz zdarzyło sie, ze jacys hejterzy z Rumunii i Rosji podłaczyli sie pod mojego bloga i brali sobie co chcieli. Musiałam ukryc pasek z góry bloga - bo własnie stamtąd ściągali.
UsuńA co do zazdrosników, to sa oni i w normalnym, namacalnym zyciu i w internecie. czemus w Internecie miałoby być lepiej? Jest tak samo.Tylko człowiek zapomina o tym i potem bez sensu sie stresuje.
Dziekuję za Twoje ciepłę słowa Alis i pozdrawiam Cię życzliwie!:-))
a można to sprawdzić samemu? U mnie w sposób podejrzany padł system, chyba wszystko z dysku C straciłam, a w serwisie nie potrafił powiedzieć od czego. Przeinstalował windowsa i już, chyba w sobotę dopiero odzyskam komputer
Usuńza wesoło mi nie jest.....
życzliwe myśli chętnie przygarniam
Wiele mozna wywnioskować po prostu z blogowych statystyk. Pomaga też Google Analistycs. No a w ogóle jest jeszcze parę innych, nieco bardziej skomplikowanych sposobów, by zrozumieć co sie dzieje na naszych blogach. Namawiam męza (który troche sie na tym zna), by napisał o tym posta...
UsuńNiewesoło, Ci kochana Alis? Och, tak bym chciałą pomóc. Moze słonko dzisiaj zajrzy i do Ciebie? U mnie się własnie pokazało!
Ściskam Cię mocno!:-))***
to przychylam się i z Tobą namawiam na jakiś post techniczny, jeśli zna temat. Tak trudno trafić na tekst napisany dostępnym językiem. Cezary ja po prośbie, jeśli znajdziesz chwilę i chęci przygotuj post, bardzo potrzebny :)
UsuńNo to juz jestesmy dwie, którym na tym zależy. Jak mąz sie zbierze, to w końcu napisze. Będę go namawiać!:-))
Usuńa ja mogę tylko prosić..
Usuńpięknie prosić i nieśmiało
i jeszcze marzyć//, że będę mogła grzecznie podziękować....
pozdrawiam Was wesoło, już lepszy humor u mnie.... :)
Cieszę sie, że masz lepszy humor Alis!
UsuńUsmiech zasyłam na dobranoc!:-))*
Oj, tak się skoncentrowałam na kozich sprawach, że nie dotarło do mnie pełne goryczy zakończenie ...
OdpowiedzUsuńNo niestety, zaufanie zawiera w sobie również zgodę na zranienie. To bardzo trudne.
Przykro mi, że wydarzyło Ci się coś smutnego w relacjach z blogowymi znajomymi, ale Oleńko kochana, nie zacinaj się, nie zamykaj!
Twoja otwartość i szczerość to przeogromny skarb! Tak niewielu ludzi na to stać, w tym "nowym" świecie, w którym dobroć i ufność nazywane są naiwnością i głupotą.
Nie martw sie Madziu. Nie zacinam się i nie zamykam. Ja tylko wyraziłam na głos swoje przemyslenia. Czasem trzeba tak własnie...
UsuńBardzo Ci dziekuję za tyle ciepłych słow. Jesteś tak kochaną osobą. Zawsze płynie od Ciebie strumień szczerej zyczliwości. ja to czuje i ogromnie doceniam!:-))*
Piękna, ciekawa opowieść Olu, jakże podobnie jest wśród ludzi...
OdpowiedzUsuńNo własnie, podobnie. Tyle tylko, ze zwierzece uczucia do człowieka są zawsze szczere.
UsuńCiesze sie, ze podobałą Ci sie Basieńko kozia opowieśc.
Ściskam Cie gorąco!:-))*
Zupelnie nie znam sie na kozach, ale myslalam, ze maja taki bardziej owczy charakter, ze stworzone sa do zycia w stadzie, a ich zachowania socjalne sa bez zarzutu, co najmniej w przypadkach starej przyjazni. A tu taka niespodzianka! Troche nadazam za Twoja bezradnoscia i smutkiem z takiego obrotu rzeczy, bo sama zmagam sie z taka niezgoda u kotow i wiem, jak to boli. Czlowiek kocha to bydelko, nieba chcialby przychylic i najchetniej widzialby wsrod podopiecznych bezwarunkowa przyjazn. A tu ZONK, kozy okazuja sie byc bardzo ludzkie w swoich sympatiach i antypatiach.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem, co by Ci poradzic, nie ma chyba recepty na kozie szczescie. Moze by im tak rozki przypilowac, zeby przypadkiem nie zrobily sobie krzywdy? Naprawde jestem bezradna.
Emalie Ci wyslalam. :)
Buziaczki dla Was i rosnacej trzodki. :***
Ponieważ zdecydowaliśmy kiedyś, ze będziemy mieć kozy, to teraz uczę sie na ich temat wszystkiego i wciaz sie zdumiewam ich skomplikowana psychika i nieprzewidywalnymi zachowaniami. Kocham je, jakimi są, tylko przeraża mnie gdy krzywdzą sie wzajemnie. Różków jednak piłowac nie będę. Kozy potrafia sie także bloesnie wzajem gryźć, to co mam im takze zębiska wyrwać? Po prostu być przy nich trzeba jak najwiecej, zapobiegać czemus, obserwowac, odseparowywać, koic w zarodku waśnie.
UsuńŚciskam Cie serdecznie i mam nadzieje, ze Twoje kotki kiedys sie w końcu zaakceptują do konca. Ależ Ci wtedy ulzy!:-))***
Nie sądziłam, że w kozim stadzie jest tak ściśle określona hierarchia. I to nie stałe, a w każdej chwili może się zmienić. A Ty, Oleńko ze swoją wrażliwością i zmysłem obserwacji dokładnie to widzisz i cierpisz, że mimo dobrych warunków i Waszej miłosci, paskudy ;) robią, co chcą. Może trochę się zmieni, jak wszystkie kozy będą zajęte swoimi dziećmi ... pewnie niedługo Popiołka i Majka się wykocą?
OdpowiedzUsuńA na blogach, tak jak w życiu ... czasem wystarczy nieopatrznie zrozumiane słowo pisane i znajomość się kończy. Niestety, niewiele na to się poradzi, tak jak na stosunki w kozim, kocim, czy psim stadzie.
Ja też nie sądziłam, ze z kozami będzie tyle zajecia i łamigłowek psychologicznych. Oj, cięzkie maja charaktery te moje panny. Ale też licze, że po wykoceniu cos sie zmieni. Moze dojrzeją i się ustatkują?
UsuńA na blogach, jak w zyciu. A w zyciu, jak na blogach. Wszędzie tyle uczuć, pomieszania prawdy z fikcją a marzeń z rzeczywistością.
Ściskam Cię Liduś serdecznie i dziekuję za Twoje ciepło!:-))*
Nie mam kóz ani złych blogowych doświadczeń. Raczej ufam i lubię, mimo złych, jednostkowych przypadków. Ale staram się nie uogólniać, nie oceniać i nie osądzać. Świat mnie zadziwia i zdumiewa. Wkurza i wnerwia. Życie to nie jest bajka !!!
OdpowiedzUsuńTo cudownie, ze nie masz złych doświadczen blogowych. Blogi powinny dawać nam spokój, odpoczynek, relaks, ciepło. Dość sie namęczymy w zwykłym zyciu, zeby jeszcze tu sie denerwować.
UsuńŚciskam Cie serdecznie Krystynnko!:-))
Kochana, pal licho te blogowe, znane wirtualnie. Gorzej jak się zawodzisz na tych realnych, tak zdawałoby się sprawdzonych i prawdziwych, wieloletnich. Smutno wtedy. Nie zawsze ma się siłę i chęć "kochać bliźniego, jak siebie samego". Przytulam.
OdpowiedzUsuńCzłowiek całe zycie sie uczy i ... głupi umiera!:-))
UsuńNie zawsze ma sie siłę i chec by kochac, wybaczac, rozumieć wszystkich. Człowiek bywa zbyt zmęczny własnymi sprawami by sie angażować dodatkowo w cudze zycie.
Ale dobrze, że czasem jednak spotyka sie tych fajnych, tych naprawdę dobrych i szczerych. A oni sa tak fajni, ze dla nich ma sie siłę na rozumienie, kochanie, wybaczanie,.Bo są jak brylanty. Nie da sie ich pomylić ze zwykłymi szkiełkami...I wtedy jest dobro za dobro - tak jak powinno być.
Całusy Owieczko kochana!:-))
ludzie niczym się od kóz nie różnią..... a może kozy od ludzi niczym się nie różnią... jakby na to nie patrzeć, smutne i gorzkie jest zakończenie tej koziej historii... ale jakże prawdziwe! :***********
OdpowiedzUsuńA najciekawsze jest to, ze ta historia nie ma końca. Bo póki zyjemy wszystko zdarzyc sie moze. W tym jest nadzieja Emko! To tak samo jak w Tobie - rośnie mała, słodka nadzieja!:-))***
UsuńKiedy piszesz o małej Popiołce, od razu przypomina mi się nasza Miśka; kiedy przyjechaliśmy po psa, jakiegokolwiek, bo zostaliśmy bez żadnego; właściciel "hodowli" przyniósł śliczną, przystrzyżoną Sisi, a potem sobie coś przypomniał i przyniósł z ostatniej klaty czarną, zaczochraną kulkę; to była nasza Miśka; i tak sobie pomyślałam, że tę śliczną zawsze ktoś weźmie, a Miśki to już nikt, bo została im ostatnia z miotu, skazana nie wiem, na co; wezmę ją - powiedziałam tylko ze ściśniętym gardłem ... odpłaca mi się taką przyjaźnią i przywiązaniem jak żaden człowiek; bardzo ostrożnie podchodzę do przyjaźni, zawiodłam się kiedyś bardzo, już nie podaję serca na dłoni, bo to potem bardzo boli; Olu, pisząc bloga pozwalamy różnym ludziom zaglądać w nasze życie, złym i dobrym, mam tylko nadzieję, że te przykrości miną; pozdrawiam Cię serdecznie, miła Sąsiadko.
OdpowiedzUsuńAleż wzruszajaca historia o Twojej kochanej Miśce. Gdybyś Ty jej nie daął szansy, to pewnie nikt by jej nie dał. A to biedactwo zasługiwało na prawdziwą miłośc. I ma ją - na szczęście!
UsuńTak, pisząc bloga otwieramy się na swiat. I nie wiemy tak naprawde, kto nas czyta, jakie wyciaga z tego wnioski i co z tym dalej zrobi. Ale choc zdarzaja sie porazki czy falstarty, to nie wolno sie zamykac, Nikomu nie ufać. Bo DOBRO jest! Wierzę w to i chyba nigdy nie przestanę.
I ja serdecznie sie pozdrawiam, droga Marysiu!:-))*
Olu, czytam Twoje posty o kozach jak najlepszy kryminał! To dla mnie fascynujące, ale rozumiem Twoją bezradność. Serdecznie Cię pozdrawiam. Siły życzę!
OdpowiedzUsuńJak najlepszy kryminał? Czy ja bym kiedys mogłą przypuścić, ze będę snuła co chwilę opowieści o kozach??? Zycie jest niesamowicie zaskakujące!Jako i kozy!
UsuńŚciskam Cie serdecznie Gosiu i dziekuje za Twoją życzliwosć!:-))*
Czytałam ze ściśniętym sercem, bo wiem, jak to przeżywasz...
OdpowiedzUsuńI kozule biedne też... ale może jak już wszystkie będą miały swoje małe, to jakoś się poukładają.
Heh, że też tak trudno o harmonię na tym świecie, zarówno u ludzi, jak i u zwierząt.
Przytulam mocno...
Nie martw się kochana moja. Każdy dzień przynosi nowe wydarzenia i przemyslenia. Nic nie dzieje sie bez powodu najwidoczniej. A z kozulami dzieje sie i dzieje!
UsuńEch, Mar moja kochana...Przytulam sie do Ciebie z ufnościa!***
Dziwny kozi świat... :)... Trudno się w nim odnaleźć... Masz tyle miłości i empatii, że ich wzajemne relacje są i tak na pewno łagodniejsze niżby to miało miejsce w innym gospodarstwie. Ciekawe - z jakiegoś powodu takie kozie zachowania mają rację bytu i głębszy sens. Ale u ludzi?... Współczuję smutku... Całusy :*
OdpowiedzUsuńNie jestesmy w stanie zrozumieć drugiego człowieka do końca a co dopiero kozy?! ich psychika jest tak złozona, uczucia tak skomplikowane, że mozemy tylko musnąc powierzchnie. Musimy sie pewnie urodzić raz jeszcze jako kozy, by poczuc to, co one czuja i zrozumieć skad biorą sie takie ich a nie inne zachowania. Ludzie i zwierzęta. tak bliscy są sobie a tak dalecy. jak z obcej planety.
UsuńCałuję Cię serdecznie!:-))*
Olu ten wpis tak mnie pochłonął, że też umnknęło mi podsumowanie, to porównanie koziej społeczności do ludzkiej. Jakże trafne. Dopiero czytajac komentarze, wróciłam to Twojego wpisu i przeczytałam zakończenie jeszcze raz ze zrozumieniem:). Myślę, ze wrażliwie dusze są skazane na zranienie. Po prostu nie da się inaczej. Ja czytając moje ulubione blogi, odnajduję takie osoby i wiem, że nie jestem sama. Jeżeli Olu, ktoś Cię zranił- nie martw się. Przytul się do Cezarego , do Zuzi, do Mai. A my przytulamy Ciebie:).
OdpowiedzUsuńWracajac do Twojego wpisu. To mój ulubiony rodzaj Twojego pisania. Zebrałabym te Twoje barwne opisy rzeczywistosci i powstałaby super książka.
Tak wrazliwe dusze czuja zbyt mocno i byle co może je zranić. Dlatego wielu nadwrazliwców staje sie samotnikami, którzy dobrze czują sie tylko w świecie roslin i zwierząt. Tam wszystko jest prawdziwe i szczere, choć jak widać na przykładzie kóz niemniej skomplikowane niz u ludzi. A mnie ciągnie do ludzi i chyba nigdy nie przestanie ciągnąć. To takie cudowne uczucie, gdy napotyka sie pokrewną dusze, gdy zerka sie w kogos jak w lustro.
UsuńA co do mojego pisania opowieści z życia wzietych, to i mnie sie je dobrze pisze. Słowa same płyną, bo to po prostu pewien rodzaj sprawozdania z tego, co sie zdarzyło. Czasem jednak wolę inny rodzaj pisania. bardziej rozmarozny, czy też symboliczny. Ach, bo w człowieku jest tyle róznych osobowości. Jak u kóz! dzisiaj agrsorka - jutro...czuła matka!
Pozdrawiam Cię gorąco Iwonko i dziekuję za to, co napisałaś!:-))*
Kochać bliźniego jak siebie? Najpierw trzeba siebie kochać, by umieć kochać inne istoty. Prawda? :)
OdpowiedzUsuńPoczekaj Olu, przygotuj nowe miejsce i obserwuj bądź czujna, obecna czy Popiołka nie odrzuci maleństwa. Wiesz mniej więcej termin by czuwać w nocy?
Z Twoich opisów kochana wynika że zwierzęta jak ludzie i emocje i uczucia i zazdrość i gniew, czyli dusza na wierzchu. :)
Serdeczności kochana dla was obojga ♥
No tak, nie każdy umie kochac, akceptować siebie. Ja też nie zawsze to umiem...
UsuńU zwierząt napotyka sie tyle uczuc i emocji, że aż zgroza i wstyd bierze, że istoty tak myslące i czujące ladują na codzień w naszych garnkach! A moze w poprzednich wcieleniach i my byliśmy dla kogoś potrawą. och, to jest przeciez niekończąca sie historia. Krąg zycia.
(Nowe miejsce dla Majki już zrobione. Ale cicho sza, bo własnie piszę nowego posta!)
Uściski gorące zasyłamy Ci Elu!:-))♥
Oooo, czyżby już ...... ? :))) Czekam na tego nowego posta :))
Usuń:-))*
UsuńBywa tak u ludzi i bywa u kóz.
OdpowiedzUsuńO czym, niestety, nadal sie przekonuję...
Usuń