- Och, zimno!
Strasznie zimno! – narzekamy z Cezarym widząc rano na zewnętrznym termometrze
temperaturę minus siedemnaście i czując jak szybko dom wyziębił się po nocy.
- Znowu trzeba nanieść drewna, bo wczoraj wszystko
poszło! – stwierdzamy z westchnieniem i ubrawszy się na cebulkę oraz odziawszy
gumofilce drepczemy po chrzęszczącym śniegu do drewutni. Tam ładujemy do
wielkich koszy grube kloce i targamy to we dwoje do domu. Pieski biegają za
nami w tę i we wtę. Ale mają zabawę! Plączą się pod nogami. Gonią się po całym
ogrodzie. Na oknach budynku gospodarczego mróz wymalował abstrakcyjne esy
floresy. Coraz więcej sopli zwisa z dachu.
Rozładowujemy
drewno do wielkiej skrzyni w kotłowni i idziemy znowu po następny ładunek. I
tak kilka razy. Zgromadzonego latem a potem pracowicie zwiezionego pod wiatę i do budynku gospodarczego drzewa
ubywa w coraz większym tempie. A zdawało się nam, że tyle go mamy! Trzeba przynieść
dwa kosze drobniejszego drewna pod kuchnię i skrzynkę drewienek rozpałkowych. Do
tego jeszcze przyda się worek trocin i kawałek grubego kartonu. Uff! Na dzisiaj dosyć noszenia. Starczy tego
dobrego. I dobrze, bo nasze kręgosłupy czują to boleśnie.
Rozpalam w
kuchni i przymykam do niej drzwi, żeby ciepło nie uciekało na korytarz. Zadowolone
psy ładują się na kanapę i fotel. Na piecu gotują się wątroby i porcje rosołowe
dla zwierząt. Woda bulgocze w czajniku. Zaparzam dla nas mielony len. Grzeję
też garnek zupy. Grzybówka, barszcz, rosół albo jarzynowa – żelazny zestaw u
Jaworów, dobry na śniadanie, obiad i kolację. Cezary podsmaża na patelni kilka
jajek oraz parę kromek czerstwego chleba. Naciera go czosnkiem. Upojny zapach
wwierca się w nozdrza. Śniadanko gotowe. Och, jak przyjemnie chrupie ten chleb!
Zaparzamy jeszcze kawę. Więcej nam nic nie trzeba.
Siedzimy w kuchni
przy oknie. Skrzący za oknem śnieg wygląda groźnie, ale i pięknie. Gałązki lipy i jabłoni pokryły się kryształkami
szronu. Ptaszki licznie przybywają do zrobionego przez Cezarego karmnika.
Sikorki, nieliczne wróble, sójki i gile, dzięcioł. Jak magnez przyciągają je
kawałki słoniny zatknięte na drucikach oraz ziarenka owsa, pszenicy i
słonecznika wsypane do środka. Dobrze, że odśnieżarka przejechała rano i wydobyła
z tej wielkiej, śnieżnej równiny pogórzańskich pól kompletnie zasypaną i
schowaną w śniegu drogę. Znowu pewnie dzisiaj jakieś sanie przemkną koło
naszego domu. Wszak na taką pogodę to najlepszy pojazd dość często jeszcze w
naszych stronach używany. Pojawi się też w ciągu dnia parę quadów, kilka
samochodów osobowych, autobus szkolny i to by było na tyle. A poza tym będzie
trwała cisza (przerywana, rzecz jasna, od czasu do czasu szczekaniem naszych
psów) a śnieg i mróz pomalują w try miga rzeczywistość tak, jakby nic tu nie
jeździło i w ogóle żywej duszy w okolicy nie było. Gdyby nie nieliczne smużki
dymu unoszącego się z kominów sąsiednich domów zdawać by się nawet mogło, że to
zupełne bezludzie, oddane we władanie coraz bardziej roztańczonej Królowej
Śniegu.
- W sumie to niewiele się tu od dawnych czasów zmieniło.
Widok przez okna prawie taki sam jak pięćdziesiąt, czy sto lat temu. I zima
taka sama – wzdycha Cezary odsuwając firankę żeby lepiej widzieć drogę i przejeżdżające
po niej z rzadka pojazdy sąsiadów.
- A jednak zmieniło się dużo! – odpowiadam i kartkuję książkę,
której fragmenty chcę przeczytać Cezaremu. A w końcu tak dobrze nam w tej
kuchni i tak nas oboje wciąga lektura, że czytam mu wszystko od początku do
końca i tylko przez te kilka godzin czytania dla wzmocnienia popijam sok
owocowy i podjadam podtykane przez męża ziarenka dyni i suszone owoce żurawiny…
Akcja czytanej
przeze mnie książki toczy się na Pogórzu Dynowskim w czasach II wojny
światowej. Opowiada o kampanii wrześniowej, o życiu podczas okupacji, o
konspiracji na tych terenach, o powojennej działalności band UPA. Książka
obfituje we wzruszające momenty, opowieści
o bohaterskich akcjach, czy okrutnym zachowaniu okupantów, ale są też w
niej opisy zim. Zim podobnych a jednocześnie niepodobnych do obecnych, bo
pełnych wojennej grozy, głodu i lęku. Oto kilka fragmentów tej opowieści
dotyczących koszmaru zimy 1941/1942…
„ Takich ostrych
mrozów, obfitych opadów śniegu, zawiei i zamieci, mieszkańcy gminy Dubiecko nie
przeżywali od dwudziestu lat. Już pierwszy, październikowy napływ „syberyjskich”
mrozów, spowodował wielkie spustoszenie w zaskoczonej tym atakiem przyrodzie.
Wróble zamarzały w locie i padały na ziemię. Jana, ps. „Sierotka” ubolewała nad
losem niewinnych ptaszków i zbierała je niczym grudki lodu po podwórzu stryja
Wojtusia, a także na klepisku jego stodoły.
Trzaskającym mrozom towarzyszyły obfite
opady śniegu, lodowate wiatry, zawieje i zamiecie. Drogę biegnącą przez wieś
przykrywały dwumetrowe zaspy, przez które nie mogły się przebić zwykłe,
drewniane pługi. Trzeba było łopatami wycinać głębokie tunele i torować
przejazd dla niemieckich pojazdów i dla chłopskich sań. Sołtys organizował w
tym celu „specjalne brygady” mężczyzn, które staczały łopatowe boje z zaspami,
z mrozem i arktycznymi wiatrami”
„W czasie tej wczesnej, ostrej i długiej
zimy, ludziom brakowało opału, w który nie zdołali zaopatrzyć się w lecie i w
jesieni. Liczył się każdy kawałek drewna choćby z płotu wyrwanego(…)”.
„Drzewa owocowe
pękały od mrozów, masowo wymarzały także leśne drzewa.”
„W zimie 1942 roku,
obok ostrych mrozów i śnieżyc, wystąpiła fala głodu, szczególnie przykrego na
obszarach Polski wschodniej, okupowanej wcześniej przez Sowietów a następnie
przez Niemców. Sprawcą głodu był nieurodzaj 1941 roku i szalejąca wojna na
Wschodzie. Okupanci wyznaczali teraz ogromne kontyngenty w zbożu, ziemniakach,
w mięsie i nabiale, których wielu rolników nie było w stanie odstawić. Wszelkie
zaległości w dostawach płodów były bezwzględnie karane wywózką do obozu
koncentracyjnego, bądź ciężkim więzieniem w Dubiecku lub w Przemyślu. Zagrożeni
represjami rolnicy oddawali nieraz tej zimy ostatnie ziarno, żeby uniknąć policyjnej
interwencji.”
„Z wioski każdego
dnia wyruszali za chlebem nękani głodem ludzie, nieśli tobołki, wstępowali od domu
do domu i prosili o garstkę ziarna, choćby kilka ziemniaków, czy buraków
cukrowych, z których mogli ugotować słodki wywar lub gęstą melasę.”
„ Trafiali tutaj także
ludzie ze wschodnich terenów powiatu, a nawet z dystryktu lwowskiego. Kupowali,
lub żebrali datki żywnościowe, a kiedy wracali z tobołkami do swych domów na
stacjach czyhała na nich policja niemiecka i ukraińska, żeby odebrać im te
dobra i ukarać na nielegalny handel. Kary były szczególnie drastyczne: za kilka
kilogramów ziemniaków, torebkę zboża, lub bochenek chleba, katowano właściciela
w nieludzki sposób, a nawet rozstrzeliwano.” – Tomasz Blecharczyk, „Kryptonim „Niewiadka””, wydawnictwo Radostowa,
Starachowice 2010.
Wracamy z
Cezarym do naszej zwyczajnej, pogórzańskiej rzeczywistości. Trzeba dorzucić drew
do pieca. Nakarmić zwierzaki. Odśnieżyć przed domem. Przeczytać wiadomości w
Internecie. Pójść do swych codziennych, zwyczajnych spraw ciesząc się tym, że
dane nam jest żyć w latach pokoju i życząc sobie z całego serca by ten dobry czas
nigdy się nie skończył…
Takie wpisy lubie. Mialam wrażenie ze siedzę tam z Wami w tej kuchni i tez podskubuje tych żurawin. Ja do was paczkę przygotowuje, ale jeszcze chce dopracować i dobrze zabezpieczyc. Pozdrawiam spod koca, białego kota co stwierdził ze na mnie dzisiaj śpi i zza książki z obecnych czasów o zespole Mauchasena - cos strasznego... I pomyśleć ze człowiek człowieka potrafi katować... Teraz w 21wieku
OdpowiedzUsuńSpojrzałam do Wikipedii, żeby dowiedzieć sie co to takiego ten zespół Mauthausena i już wiem, że oznacza to pozorowaną chorobę, że są osoby które potrafi awywołać u siebie objawy przeróznych chorób aby wywołać współczucie otoczenia i zajęcie sie sobą od strony medycznej.Co gorsza są matki, które potrafia wmówic lekarzom chorobę ich dziecka i czynic z nich kaleki, dręczyć urojonymi chorobami żeby czerpac z tego jakieś profity finansowe, żeby być w centrum uwagi...Koszmar!
UsuńCo do paczki z ksiazkami, to nie musisz sie spieszyc kochany Kocurku.Po żadnych pocztach nie choc bo jeszcze grypę złapiesz albo inne choróbsko! Zdrowie i ciepełko najważniejsze!:-))
Oj dokładnie... Straszna to choroba. Ale pewnie opracowania psychiatryczne więcej o chorobie powiedzą, bo ta książka, którą ja przeczytałam jest autobiografią - poza wizytami u lekarza jest wychodzenie z tego i dowiadywanie sie co tak naprawdę robiła matka w dziecinstwie dziecku... Moim zdaniem mogłaby byc bardziej rozbudowana. Ale, że też lekarze się dają wkręcić... Może jak juz wiadomo ze istnieje cos takiego to są ostrożniejsi? Dziwny ten świat.
UsuńPoczta blisko, tylko jak już coś ślę (tak jak kiedyś Przemkowi jak miał ciężkie czasy) to kompletowanie trwa az stwierdzę, że jest idealnie i wysyłam :D :P
Już zapalenie ucha było, nic więcej się nie spodziewam! :)
Zdrówka życzę Ci Kocurku i dobrego dnia!:-))
UsuńJak pięknie... a wiesz, że ja co wieczór dokładnie takie same życzenia sama sobie składam? By dobry czas nigdy się nie skończył... cudnie tam u Was Olgo i Cezary :)
OdpowiedzUsuńTeż takie życzenia sobie składasz, Gabrysiu? Bo tak naprawdę to jest najwazniejsze, by ten czas pokoju trwał, bo właściwie to jest dobrze, nie ma co narzekać!Uściski przesyłamy z naszej zimowej samotni!:-)
UsuńCzytam wspomnienia, które napisał mój tata. Urodził się w 1943, więc tużpowojenne czasy zna z opowieści, ale pamięta, że do rozpalenia chlebowego pieca trzeba było zawsze 11 szczap.
OdpowiedzUsuńTak mi się przypomniało, gdy przeczytałam o drewienkach.
A zdjęcia białe piękne!
Nie mam pieca chlebowego - a szkoda, bo bym pewnie w praktyce zaraz sprawdzała ,czy rzeczywiscie jednenaście szczap to magiczny i niezbędny zestaw!:-) Ja nigdy nie liczyłam ilu szczapek używam do rozpalenia. To zalezy od wielu czynników. Na przykład od cugu w piecu. Jak jest dobry to jedna szczapka starcza. Jak jest zły, to i jedenaście nie pomoże!Trzeba dokładać papieru, grubszych trocin, pokropic to jakimś tłuszczem, odpowiednio wszystko zapezpieczyc żeby sie nie rozleciało i dmuchać, dmuchać, dmuchać!:-))
UsuńMimo calego romantyzmu Waszej zimy, ja cenie sobie swoje wygody. Zimno mi? Podkrecam kaloryfer i robi sie cieplej. Zaczynam odczuwac juz swoje lata, choc to chyba jeszcze nie starosc, ale z pewnymi rzeczami jest coraz trudniej. Gdzie jeszcze w piecach palic, drewno i wegiel nosic?
OdpowiedzUsuńZawsze jednak chetnie ogladam zdjecia takiej klasycznie pieknej zimy w gorach.
Ja też im jestem starsza coraz bardziej odczuwam wysiłek zwiazany z pracą w gospodarstwie a zwłąszcza z gromadzeniem drewna, jego cięciem, rąbaniem, zwożeniem, układaniem, przynoszeniem zimą...A jednak gdy sie usiadzie w kuchni przy hajcującym piecu to jest cudownie - i ciepło i miło, bo lubię na ogień patrzeć i drew dokładać i stale cos sie na piecu moze grzać...Ach , w każdym położeniu są jakieś plusy i minusy. A zima choć groźna jest u nas piękna i fotogeniczna. Nigdzie jeździc nie muszę by to stwierdzić, wystarczy że przez okno wyjrzę...
Usuńinne nasze wiejski życie....
OdpowiedzUsuń... inną codzienność w mieście mają...
do 21 marca astronomiczna zima u nas. musimy być przygotowani. domowo!!! opał, dojazd, brama, telefony, może nawet agregat prądotwórczy też. W najdalszym końcu podwórka, pod wiatą,stary piecyk, podłączany prosto do komina- jako zabezpieczenie leży, bo może prądu i paliwa brak. Postawimy na nim garnek z wodą, bedzie ciepło i gorąca herbata też.....
Tak Alis, inne jst nasze życie wiejskie. Mówisz, że do 21 marca musimy być przygotowani na wszystko? A ja myslę, że i do końca kwietnia a czasem i maja, bo przymrozki i śniegi przychodzą także późną wiosną.
UsuńTeż mamy w budynku gospodarczym taki niby piecyk. Da sie tam od biedy cos ugotować, gdyby w domu sie nie dało...
Z wiekiem robię się coraz bardziej ciepłolubna, co nie znaczy, że nie lubię zimy.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię, ale coraz bardziej doceniam wygodę, podobnie jak Panterka.
Do Polski dotarły mrozy, i u nas mroziło okrutnie. Temperatury sięgały do -20C,
a dzisiaj wiosennie, słonecznie i +12C.
Jutro już szaleństwo +16C, ludziska będą biegać w krótkich majtkach:)))
Zdjęcia zimnej zimy piękne, a co najważniejsze najprawdziwsze.
Jakie to miłe i rzadko już spotykane aby siedzieć i czytać kochanej osobie książkę.
Olu, masz tak miły głos, że sama chętnie bym przysiadła i posłuchała tej opowieści.
Serdeczności Wam przesyłam i głaski dla psinek:)
Ja też z wiekiem coraz bardziej lubię ciepełko i coraz mocniej odczuwam chłody. Poza tym problemy z tarczycą, a ona jest odpowiedzialna m.in. za gospodarkę cieplną. Mam nadzieję, że skoro do Was tak szybko wiosenne temperatury przyszły, to i do nas przyjdą. Czytałam nawet w dzisiejszych prognozach, że od następnej niedzieli ma sie ocieplić. Oby!
UsuńJa na tego bloga wale tyle zdjec zimowych, że aż do znudzenia chyba!Ale co zrobię, jak wciaz mi sie tutejsze pejzaże bardzo podobają i chcę je utrwalać na kolejnych fotografiach.A skoro utrwalam, to i pokazuję.I cieszę się, że mam komu!:-)
Ja bardzo lubię czytać na głos a Cezary lubi słuchać. Wszystko sie więc dobrze składa!:-)
Ataner! Pozdrawiamy Was oboje z ciepłym usmiechem!:-))
Witaj Oleńko.
OdpowiedzUsuńI u mnie dziś rano, jak szłam do pracy było -17 stopni i śnieg skrzypiał pod butami, ale jest go znacznie mniej. Też przycupnęłabym koło piesków i posłuchała Twojego czytania o naszych stronach.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Witaj miła Bezowa sąsiadko!:-)
UsuńNie mieszkamy od siebie daleko, wiec i temperatury mamy podobne. A sniegu u nas wiecej, bo to teren bardziej górzysty i dziki. Prawie jak w Bieszczadach!
Dobrze sie czyta ksiązki o naszych stronach. O wiele łatwiej sobie wówczas wyobrazic to wszystko, porównać, zdać sobie sprawę, jakimi jesteśmy szczęśćiarzami żyjac obecnie a nie wtedy.
Pozdrawiamy Cię w kolejny, mroźny dzionek!:-)
Pokazalam mojej portugalskiej rodzinie Twoje zdjecia zimy, byli zachwyceni, ja tez, znowu zima mnie ominela a tak na nia czekalam. Pieknie opisalas Wasz zimowy dzien, az mi sie chcialo a Wami posiedziec w kuchni...Sciskam Was mocno!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w Portugalii podoba sie nasza pogórzańska zima. Śnieg, z małymi przerwami, mamy tu od grudnia. Tylko teraz mróz siarczysty doszedł, więc jest jeszcze ładniej, bo szron maluje drzewa, bo snieg skrzy diamentowo.
UsuńZimowe dni mogą być bardzo dobrym czasem, jeśli można go spędzać z kimś bliskim, w cieple i w spokoju.
Ściskamy Cię mocno, Grażynko i pięknej, portugalskiej wiosny zyczymy!:-))
Przepiękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńprzepiękny wzruszający tekst.
Masz rację - powinniśmy się cieszyć tym spokojem wokół. Tym ciepłem, które mamy w domu, tym że mamy co jesć i .... że nie ma wojny.
Pozostawiam serdeczne pozdrowienia.
Dziękuję, Stokrotko za życzliwe słowa.
UsuńTak mnie uderzyło podczas lektury tej ksiązki jak właściwie jest nam dobrze teraz. A człowiek, wiadomo, i tak przeważnie nie docenia. Narzeka i marudzi. A tymczasem mogłoby być o wiele, wiele gorzej. Oby czas wojny nigdy już sie nie powtórzył.Obyśmy mogli zyć po swojemu, w naszych bezpiecznych, oddalonych od burz historii domach.
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))
Bielutko tam u Was, nawet drzewa oszronione. Dobrze, że u nas tylko połowa tego mrozu i słońce, które w ciągu dnia dodatkowo nagrzewa dom. Podziwiam Wasz wysiłek włożony w ogrzewanie domu. Wielu moich sąsiadów wrzuca do pieca najgorszej jakości węgiel...
OdpowiedzUsuńZ ciepłymi pozdrowieniami :)
Dobrze, że zrobiłam te zdjęcia wczoraj, bo już dzisiaj nie ma tego szronu na drzewach. Trzeba chwytać dzień, chwytać chwilę, bo wszystko przemija! Dzisiaj nadal taki sam mróz, ale nie wygląda już tak malowniczo jak wczoraj.Grzejemy od rana na dwa piece i jest ciepło. Ale po nocy znowu będzie lodownia. Ach, ta zima, ta zima!:-)
UsuńPozdrawiam serdecznie, Wietrzyku!:-)
Tak zastanawiam się nad naszą psychiką. Tak łatwo przyzwyczajamy się do dobrego, wygody. Wypieramy złe okresy. Zimy inaczej wyglądają w miastach, gdzie nie musimy w większości przypadków martwić się ogrzewaniem, odśnieżaniem. No w tym roku w mojej "Jelonce" panowie od pługów nie mieli roboty, śniegu co kot napłakał. Jedynie mróz -10/-15 trochę dokucza. Zdaję sobie sprawę, ile wysiłku Wkładacie, żeby ogrzać swoje siedlisko. Dobrze, że możecie wtulić się w siebie wzajemnie, a jeszcze cztery futerka ogrzeją. Do wiosny już niedaleko i tego trzymajmy się. Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńNo właśnie, OLu - łatwo przyzwyczajamuy sie do wygód, życia sobie bez nich nie wyobrażamy bo nigdy nie zaznaliśmy prawdziwej biedy, bo historia nie miotała nami jak zabaweczkami. A przecież może być jeszcze róznie. Cieszmy sie tym, co mamy.Choć mysle, że gdyby przyszło nam przezywać dzisiaj cięzkie chwile dalibyśmy z siebie wszystko i potrafilibyśmy obyć się bez swych wygód,potrafilibyśmy przestawić się na siermięzne, ubogie zycie, byleby ocaleć, byleby nasi bliscy ocaleli...
UsuńDo wiosny podobno już niedaleko. Bardzo miła to perspektywa!:-)
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Olu!:-))
Mam nadzieję, że wystarczy Wam drewna na opał. Tyle pracy kosztowało Was jego zgromadzenie. Współczuję codziennemu trudowi przyniesienia tych klocków, szczap żeby "nakarmić" głodny piec, żeby dał ciepło.
OdpowiedzUsuńWiem jak miło jest usiąść w ogrzanej kuchni w bliskości wlasnej i zwierząt. Pamiętam to z czasów pobytu u mojej babci. Siadaliśmy w kuchni całą rodziną, popijając ze szklanek gorącą herbatę. Ciotki przekomarzające się z wujkami, snujące w cieple opowiesci o sąsiadach, takie życzliwe i zabawne, a my dzieci chłonące to gadactwo z wielkimi oczami. Przez kuchenne okno otulone watą z wzorami mrozu na szybach zaglądała zima.
I do nas dotarła zima ze swoimi mrozami i śniegiem. Jestem nią już znużona, a wygląda na to, ze na razie nie ma zamiaru odpuścić. Dobrze, że chociaż ostatnio nie skąpi nam słońca. W domu zimno mimo ogrzewania centralnego, wolę nie myśleć o dopłacie za to ogrzewanie w przyszłym roku, ale to dopiero w przyszłym roku. Chodzimy ubrani w grube dresy, polary, okrywamy się kocami, bo marzną nam ręce i nosy, pomimo iż kaloryfery stale ciepłe. Tacy jacyś ciepłolubni jesteśmy:-)
Ja chcę wiosny, ciepła! Niech ta zima już odpuści!
Pozdrawiam serdecznie:-)
Marytka
Też mamy nadzieję, Marytko, że starczy nam drewna. Poprzedniej zimy musielśmy dokupować a też wydawało sie nam, że mamy duzo.Podobno wkrótce dotrze do nas jakieś ocieplenie i zacznie się wiosna, moze wiec nie będzie tak źle!:-)
UsuńFajnie sie siedzi w ciepłej kuchni, blisko pieca.Mieliśmy dzisiaj gościa - osiedleńca tak jak my. Nie chciało mu sie od nas wychodzić. Bo człowiek do człowieka ciągnie - szczególnie zimą, gdy nie ma roboty w polu i trzeba czymś wypełnic czas. I dobrze jest razem zjeśc pyszną zupę, wypić kieliszek naleweczki, pogadać, pośmiać się, pożalić, pożartować. Zima wtedy niestraszna!
Ja też chodze po domu poubierana tak grubo, że wyglądam jak niedźwiedź!I do tego kalesonki, grube skarpety, ciepłe bambosze jeszcze zakładam, żeby stópki nie marzły a i tak czasem marzną!:-))
Wiosna już wkrótce, Marytko. Doczekamy!:-))
Buziaki gorące zasyłam!:-))
Oleńko, Wasza zima prawdziwa- jak za dawnych lat. U nas śniegu maleńko, ale mrozy siarczyste!
OdpowiedzUsuńLubię czytać o tym Waszym zwyczajnym życiu. Spośród osób, z którymi jakoś jestem związana, Wy żyjecie najbliżej natury, pięknie, prostolinijnie. Pewnie wielu ludzi nie jest w stanie zrozumieć Waszego szczęścia, ale ja- dziecko wsi- rozumiem.
Tak, nasza zima niby jak za dawnych lat, ale nie za tych wojennych lat.Wtedy ani mróz ani śnieg nie były najgorszym, co mogło spotkać człowieka.
UsuńŻyjemy prosto, skromnie, zwyczajnie - tak, by było nam i naszym zwierzętom dobrze. Oczywiscie wiąze sie taki tryb życia ze sporym wysiłkiem fizycznym, ale zawsze jest cos za coś. Czy w mieście mogłabym sobie swobodnie z psami po polach i lasach polatać? Czy zrobiłabym takie zdjęcia?
Pozdrawiam Cię ciepło, Basiu!:-)
Jak czytam Twoje opisy takiego wiejskiego zycia przypomina mi sie jak bardzo chcialam wyjechac do miasta . Zycie na wsi zwyczajnie bylo dla mnie trudne i nudne ta ciagla powtarzalnosc i potrzeba podporzadkowywania sie pogodzie strasznie mnie denerwowaly. Moj tato smial sie z mojej fascynacji zyciem w miescie i ciagle powtarzal "co sie martwisz co sie smucisz ze wsi jestes na wies wrocisz" i chyba wiedzial cos czego ja nie wiedzialam.
OdpowiedzUsuńPo 20 latach miejskiego zycia wrocilam na wies i mimo ze nadal pracuje w miescie to zycie wiejskie i dom na wsi to jest to czego w zyciu potrzebowalam ale szukalam w zlym miejscu. Pozdrawiam serdecznie Kasia z Irlandii.
W życiu trzeba spróbować wszystkiego. Nie wiedziałabyś jak jest w mieście, czy nadajesz sie do miejskiego życia, gdybyś go nie zaznała. Człowiek przez całe życie zbiera doświadczenia, poznaje samego siebie.I dobrze jest, jesli ma możliwosć żyć tak, jak chce, nie przymuszajac siedo niczego, nie udajac przed sobą niczego.
UsuńNa wsi jest przestrzen, czyste powietrze, zieleń, uczucie wolności, swojskość, więź z ziemią...Dużo by wymieniać. No i ludzie też jacys inni. Nie dziwie się, że po latach wróciłaś do korzeni, Kasiu!
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))
W taką zimę - to nic innego mi nie przychodzi do głowy - jak tylko w piecu napalić, usiąść z ciepłą herbatą i dobrą lekturą w pobliżu okna i trwać...a, i jeszcze chleba napiec albo ciasta pysznego!
OdpowiedzUsuńA swoją drogą to ciężkie kiedyś były czasy. Pozdrawiam serdecznie :))
Tak, Ulu! Zimowe, mroźne dni w sam raz nadaja sie do tego by sobie razem posiedzieć, pogadać albo poczytać, rozwijać sie twórczo, robić to wszystko, na co wiosną i latem często nie ma czasu.No i gotować coś, albo piec cos w piecu - w końcu skoro cały czas sie w nim pali, to trzeba z tego skorzystać!
UsuńLudzie w czasie wojny marzyliby o takim zyciu ,jakie mamy teraz. Mieli pecha urodzic sie za wcześnie...
Pozdrawiam Cię serdecznie, Ulu!:-))
Znam życie na wsi i noszenie drewna, wychlodzony rano dom. Wychowałam się blisko lasu, w domu pełnym zwierząt. Ja to wszystko znam o czym piszesz Olu. Różnica jest taka, że chciałam uciec do tkzw. świata jak najprędzej, bo wydawało mi się, że prawdziwe życie omija mnie. A teraz znowu żyję blisko natury, prawie wieś, chociaż nie polska. Byłam, zobaczyłam i wróciłam. Wczoraj kontynuowałam prace ogrodowe, hortensje mają duże liście, za szybko, jeszcze będzie mróz w nocy. Ale szczypior na moich zagonach taki, że całe pęki przynoszę i kolendra się rozsiała, piekny zielony krzaczek znalazłam, melisa i mieta tez juz spore. Piele i kopię, ziemia pachnie jak w Polsce w kwietniu. Wszędzie kwitną drzewa, jest biało i różowo, jestem szczęśliwa i mam mnóstwo energii, taki fuks, wiosna w lutym. Pod koniec maja będę miała juz ogórki.
OdpowiedzUsuńZima nie jest zła, to czas na lektury, gorącą herbatę i grzanie się przy piecu z ukochana osobą. Powstają opowieści i posty na blogu. Pięknie tam u Was. I tak, na szczęście już nie ma głodu ani nikt nie załomocze w nocy do drzwi. Przesyłam trochę wiosennego zapachu i pozdrawiam serdecznie.
To dobrze, że takie jak moje życie - proste, zwyczajnie, bliskie natury, związane z ciezka pracą fizyczną - jst Ci znane i bliskie. Rozumiesz więc moje upodobanie do takiego stylu zycia. Sama żyłaś i żyjesz podobnie.A między tym miałaś i masz inne doświadczenia, w innych miejscach bywałaś, innych ludzi poznawałaś.Dobrze jest w życiu zaznać wszystkiego. Móc rozwinąc skrzydłą i polecieć. Ale dobrze jest też móc wrócic do ciepłego ,swojskiego gniazda i pogrzebac w ziemi, znajdujac w tym taka radość, której nie daja podniebne loty.
UsuńZima jest dobrym czasem na rozwijanie swoich zainteresowań, na pisanie chociażby. Urodziłam sie zimą i ta pora roku jest mi szczególnie bliska. Nawet gdy jest bardzo zimno i tak kocham zimę!:-))
A wiosna juz wkróce, tak mówią w prognozach. Oj, będzie sie działo!Też mi sie szczypioru zachciało!:-))
Pozdrawiamy Cię gorąco, Eulampio!:-))
Ale macie piękną, prawdziwą zimę! Aż zazdroszczę(oczywiście pozytywnie). U nas śnieg nic a nic nie chce się na dłużej trzymać. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńNiesamowite jest zróznicowanie pogodowe na terenie Polski. W większosci kraju śniegu było tyle, co kot napłakał a u nas jest go masa i to od dawna. Ciekawe jakie będzie lato, po takiej zimie...
UsuńPozdrawiam, Karolinko!:-)
Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam szyby mrozem malowane. W domu rodzinnym nosiło się z szopy węgiel i drewno do pieca, maszerowało po zamarzniętej rzece. Zmian zaszło wiele, ale przyroda wokół Was nadal urokliwa.
OdpowiedzUsuńŁadnie wyglądają szyby mrozem malowane, a musi byc duży mróz by te malunki powstały.I na razie trwa, nie śpieszy mu sie z odejściem. A my palimy w piecach ile sie da.
UsuńPozdrawiam, Ewo!:-)
... Przeczekamy zimę, przeczekamy
OdpowiedzUsuńNie pozbawi nas otuchy biały zimny mróz
I na oszronioną szybę nachuchamy
By zobaczyć, czy nie wraca lato już ...
Bardzo udanie do Twojego wpisu, Olu, śpiewa tę piosenkę EKT Gdynia:-)
Byle do wiosny, pozdrawiam serdecznie zza Sanu.
Rzeczywiscie adekwatna do mojego postu piosenka. Do lata jeszcze daleko, ale podobno wiosna blisko. No pochuchamy i zobaczymy!:-)
UsuńPozdrawiam, Marysiu!:-)
Jaka prześliczna zima ( na zdjęciach ) ale wymagania ma wielkie co do zapasów drewna, żal patrzeć jak go ubywa. U mnie zupy też najlepsze na chłody i mrozy, do tego przysmażona kromka jak grzanka. Wypełnia i rozgrzewa brzuszki doskonale. Hej, tam na górze, trzymajcie się cieplutko i przytulajcie często
OdpowiedzUsuńOtóz to, Krystynko! Drewna idzie teraz masa, ale w koncu po to zostało zgromadzone by nie marznąć zimą.Grzejemy, ile wlezie. Jakby było kiepsko, zawsze można przecież do lasu po chrust pójsc!:-)
UsuńZupki są najlepsze! Pomroziłam sobie jesienia troche prawdziwków i gotuję teraz prawdziwkową, pachnacą zupkę jakby ze wieżych grzybków!:-)
Uściski serdeczne i przytulenia zasyłamy Ci z naszej zmrożonej górki!:-))
zupki są najlepsze!!! Masz rację Olu i jak cudnie rozgrzewają:):):
UsuńWłaśnie wstawiłam kolejną zupkę - tym razem na ciecierzycy!:-))
UsuńZaraziłyście mnie tą zupką:-) Zabieram się do ugotowania takiej zupki śmietnika, ze wszystkiego co tam mam w lodówce:-))
UsuńMarytka
Jadą zupki kolorowe za blogami
UsuńI roznoszą swój aromat między nami
Pachną grzyby, groszek żółty, ciecierzyca
I por swoim aromatem nadzwyczaj zachwyca
Trzeba dać selera do magicznych zupek
Oraz kaszy pęczak czy jaglanki kubek
Lubczyku, koperku, pieprzu i pietruszki
By się śmiały buzie i cieszyły brzuszki!:-))
Ale ładny wierszyk!:-) A moja zupka już gotowa. Zjadłam miseczkę i takie ciepełko rozeszło się po moim zmarzniętym ciele. Ojejciu! Dziękuję Wam za pomysł z tą zupką. Żesz głupia ja wcześniej na to nie wpadłam. Ja do takiej zupki dodaję jeszcze na końcu łyżkę chrzanu ze słoiczka, kupnego niestety, ale to daje taki ostry posmaczek razem z wrzuconym wcześniej czarnym i kajeńskim pieprzem, lisciem lubczyku, majerankiem i mielonym kminkiem. A na koniec...nie, nie zasmażka, łycha dobrej śmietany już na talerzu. Ale, to pycha jest! No ekstaza jedzeniowa normalnie:-))
UsuńMarytka
Zupki najlepiej rozgrzewają w takie mrozy. Nie raz sie juz o tym przekonałam. Dobrze zjeśc z samego rana taka zupkę, bo nei dość, że ciepło od tego, to zdrowo i pozywnie.
UsuńDodajesz łyżeczke chrzanu? Ciekawy pomysł. Będę musiała spróbować i ja!Pieprz kajeńki też bardzo lubię, bo fajnie jak człowieka popiecze, to też dodatkowo rozgrzewa. I łycha śmietany do zupki - mniam!
Pysznych zupek każdego dnia, Marytko!:-))
A krupniczek albo kapuśniaczek na żeberku z dużą ilością naci pietruszki, a poczciwa pomidorowa z kładzionymi kluseczkami i kleksem śmietany, a żurek z tym co się nawinie. Niech żyją zupy pożywne i zdrowe, warte są wiersza!!!
UsuńOch, narobiłaś mi apetytu, Krystynko kochana!Krupniczek, kapuśniaczke, pomidorówka, żurek - istna poezja smaku! Aż zazdroszczę Twoim wnukom, że mogą teraz do woli najadać sie zupkami babci Krysi! Mniam, MNiam!:-))
UsuńUściski wysyłam z nad morza gdzie zima przychodzi na chwilę i znika:):):
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziekuje Ci Pati za morskie serdecznosci zimowe!Buziaki ze skutego mrozem Pogórza zasyłam:-))
UsuńU mnie też mrozy, ale nieco mniejsze. Olu, wspólczuję tego palenia, wiem, co to znaczy. Ile ja się tego drewna nataskałam, aż kregosłup odmawiał mi posłuszeństwa. Tearz mam spokój,ach, cóż to za ulga! Jaki luksus, bo zimy bywaja naprawdę cięzkie.I Wiadomo, ile tego drewna idzie, zwłaszcza przy takich siarczystych mrozach.Współczuję Olu!
OdpowiedzUsuńZupki najlepsze, zwłaszcza zimą, rozgrzewają i smakują wybornie!
Teraz mam na codzień opowieści mamy z czasów wojny. Ciarki mnie przechodzą, gdy to wszystko słyszę. mama przeźyła powstanie, obóz, głód, poniewierkę... straszne, gdy myślę przez co ludzie musieli przejść. Powinniśmy być wdzięczni za wszystko, co mamy. Głód... my nawet nie wiemy, co to znaczy, to dla nas jak jakieś obce słowo. Czy my to wszystko naprawdę doceniamy?
Sciskam Olu i życzę Wam ciepełka i oby zima już puściła!
Jest z tym drewnem masa roboty, oj, jest. Ale nie bardzo mamy alternatywę. Węglem nie chcemy palic, bo śmierdzi a na gazowe ogrzewanie nas nie stać. Jednak latka lecą i nie wiem jak długo potrafimy jeszcze tak przy tym drzewie tyrać...
UsuńTo straszne, co przeszła Twoja Mama, Amelio. Cały koszmar wojny ze wszystkimi jego możliwymi potwornościami. O tym nie da siezapomnieć. Czytuje ostatnio wspomnienai ludzi z okresu wojennego. Tamten czas wywarł na nich wpływ na całe zycie, w postaci jakichś traum, lęków, koszmarów sennych, nieumiejętnosci zaufania ludziom itp. Spisuj to, spisuj, co opowiada Twoja Mama. Niech to nie rozpływnie sie w niwecz, niech jej los nie będzie zapomniany.
No właśnie, cóz my wiemy o głodzie? Tyle, ile sobie sami z własnej woli pogłodujemy, jak sobie chcemy zrobic głodówke oczyszczajacą. Ale to nasz wybór a nie przymus. Przymusowy głód to dramat i tortura. Nie do wyobrażenia wręcz.
Żyjemy w czasach pokoju. I juz samo to sprawia, że powinniśmy uważać sie za szczęśliwców!
Gorące uściski Ci zasyłam z mroźnej w dalszym ciagu krainy pogórzańskiej!:-))
Piękny wpis, piękna opowieść i bardzo urokliwe zdjęcia. :) Dzięki nim spędziłam tu dłuższą chwilę i uważam ją za bardzo przyjemną. Była dobra opowieść, dobra kawa, wygodny fotel... czego chcieć więcej? ;) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńDziękuję, Katarzyno za życzliwe słowa. Zimowe opowieści bardzo pasują do dobrej kawy, ciasta, zupki rozgrzewajacej i kogoś bliskiego obok.Zima podobno wkrótce w odwrocie, ale póki co - zminica, że hej!
UsuńPozdrawiam o bardzo mroźnym poranku!:-)
Tak jak u nas Olgo, tak jak u nas...
OdpowiedzUsuńserdeczności:)
Bo to życie na wsi takie właśnie jest zimą.Dlatego ta zima, choć mroźna, wcale nie jest taka zła!
UsuńSerdecznosci zasyłam, Agnieszko w Twoje sanoczańskie strony!:-)
Zdjęcia przepiękne. Magia zimy. Tekst tak napisany, że po prostu się w niego wtapiało. Praktycznie byłam obok Was, nosiłam drewno, plecy mnie bolały, słuchałam, jak czytasz, uzmysławiając mi, że jest dobrze, że nie powinnam zrzędzić, bo jest dobrze. Oglądałam z Wami te piękne widoki z okna. No tekst z duszą, zresztą Ty zawsze tak piszesz. Przytulam. <3
OdpowiedzUsuńNo właśnie, Agnieszko! Często narzekamy, jak nam cięzko, jak brak tego i owego a tymczasem ludzie w czasie wojny znosili o wiele cięższe warunki i nie mieli prawie nic a dali radę, przeżyli, oni wiedzą, co znaczy prawdziwe zmęczenie, cierpienie i głód.Trzeba sobie czasem takie rzeczy przypomnieć i uswiadomić, bo naprawdę mamy wiele i możemy wiele...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło!:-)