Wczoraj przeczytałam na jakimś portalu
internetowym o krowie, która uciekła z transportu do rzeźni i schroniła się na
wyspie jeziora Nyskiego. Tam żyje samotnie w szuwarach i ma się
całkiem nieźle. Na wszelkie próby schwytania reaguje agresją. Kilka tygodni wcześniej głośno było o innej krowie, która
zbiegła do stada żubrów w Puszczy Białowieskiej i została przez nie
zaakceptowana a nawet zaadoptowana. Od czasu do czasu prasa opisuje podobne zdarzenia z udziałem
różnych zwierząt. Gdzieś tam ucieka rolnikowi świnia. A jeszcze gdzieś lis hodowlany
czy norka. Można patrzeć na te wydarzenia z przymrużeniem oka. Traktować je
jako jednostkowe przypadki i komiczne wybryki krasul – dziwaczek, świnek – buntowniczek,
lisków - chytrusków. Można też zastanowić się nad zachowaniem tych zwierząt
głębiej i zadać sobie np. takie pytania – Dlaczego uciekają? Co czują krowy i
inne zwierzęta hodowlane? Czy wiedzą o
tym, że idą na rzeź? Jakie właściwie mają prawa? Czy da się zrobić cokolwiek by
ich życie mogło być szczęśliwsze?
Czytam komentarze pod artykułami o
zwierzęcych uciekinierach. Większość z komentujących życzy im jak najlepiej. Szczerze
przejęta i wzruszona wyczynami uciekinierów publika kibicuje tym odważnym istotom,
pragnąc aby zostawiono je w spokoju, aby wywalczona przez nie wolność nie była
im odebrana. Inni obserwatorzy postulują przewiezienie zwierzaków do zoo czy rezerwatów aby
mogły w nich żyć nie niepokojone przez właścicieli, stale roszczących sobie do
nich prawa. Są też tacy komentujący, którzy podchodzą do zdarzeń z udziałem
zwierząt humorystycznie, lecz płasko, nazywając je uciekającymi kotletami albo
zbuntowanymi szynkami. Jeszcze inni utożsamiając się z właścicielami zbiegłych
zwierząt, przyznają im prawo do ich odłowu i do zysku, jaki wiązałby się z dalszą
ich hodowlą czy też ubojem.
Mam kilka bolesnych wspomnień, związanych z
napotkanymi przeze mnie, żyjącymi w przeróżnych warunkach i rozmaicie przez
swych właścicieli traktowanych zwierzętami…
Pierwsze, z wczesnego dzieciństwa. Jestem na
wsi u cioci. Wchodzę z nią do ciepłej obory. Zachwycam się cielaczkiem z
charakterystyczną gwiazdką na czole. Wzruszam opiekuńczością krowy, która
serdecznie wylizuje swe dziecko a na mnie spogląda łagodnym, spokojnym
wejrzeniem…Mija parę dni. Znowu wchodzę do obory. Nie ma cielaczka. Krowa stoi
wciśnięta w kąt. Apatycznie bodzie ścianę. Wzrok ma pusty i smutny. Zapytana o cielaczka ciocia odpowiada,
że sprzedany. Jednak jakiś czas potem na przyjęciu komunijnym wszyscy zajadają się
ze smakiem duszoną cielęciną. Ja też…
Drugie, z czasów gdy tuż po studiach
pracowałam krótko w KRUSie jako inspektor do spraw wypadków przy pracy
rolniczej. Odwiedzałam wówczas przeróżne gospodarstwa rolne. Widziałam straszliwą
biedę i brud oraz zwierzęta stojące po kolana w swych odchodach. Jednak
najgorsze i niezapomniane wrażenie wywarła na mnie lisia ferma. A właściwie jej
właścicielka, antypatyczna osoba z wymalowanymi na wściekle czerwony kolor paznokciami
opowiadająca mi o trudach prowadzonej przez siebie hodowli. O nawalającym stale
paralizatorze. O spadających cenach futer. O tym jak się przewróciła przy
zadawaniu karmy i złamała rękę a jakiś lis omal jej przy okazji nie ugryzł. Rozmawiając
spacerowałyśmy między ogromnymi klatkami przepełnionymi niewyobrażalną ilością
przepięknych, ale straszliwie smutnych srebrzystych lisów…
Trzecie, z pobytu w
Australii, kraju, gdzie większość krów wypasać się może na rozległych
pastwiskach, gdzie całe ich życie można nazwać szczęśliwym, bo nie są
niepotrzebnie niepokojone przez człowieka, bo żyją w zgodzie z prawami natury.
I dopiero spęd na rzeź stanowi niemiły dysonans w ich tak sielskim dotąd losie.
Jednak w tej samej Australii widywałam też bydło hodowane w warunkach
fatalnych. Spędzone na niewielki, ogrodzony spłachetek ziemi dawno wyjadły wszystkie
trawki i roślinki. Dreptały po błocie i własnych odchodach. Uwięzione za płotem
z drutu kolczastego spędzały całe dnie w ponurej apatii, w nieustannym oczekiwaniu
na farmera, który na samochodzie dostawczym przywoził im bele siana. Czasem
jednak farmer się spóźniał albo z jakichś przyczyn nie dał rady dojechać.
Wówczas głodne krowy na dźwięk jakiegokolwiek podjeżdżającego samochodu podbiegały
do ogrodzenia niczym zdesperowani więźniowie, wyciągały przy tym do przodu pyski patrząc błagalnie…
Czwarte, gdy przeprowadziliśmy się na wieś i
zdecydowaliśmy się po jakimś czasie na kupno kóz. Kozy okazały się sympatycznymi
i inteligentnymi zwierzętami toteż ich hodowla a właściwie przyjaźń z nimi
rozwijała się bezproblemowo do czasu, gdy na świat zaczęły przychodzić równie śliczne
i sympatyczne jak ich mamy koziołki. Póki były małe budziły zachwyt i
wzruszenie. Pasły się wszystkie razem na łące, beztrosko biegały po ogrodzie, chodziły
na spacery do lasu, bawiły się wesoło. Jednak szybko urosły i dojrzały.
Kilkumiesięczne capki gotowe już były do kopulacji ze swymi matkami. Trzeba je
było oddzielić od kóz i na gwałt szukać chętnych na nie. Okazało się, że nikt
nie chce ich od nas kupić ani nawet za darmo wziąć, a jeśli nawet i chciał to
nie do dalszej hodowli a na mięso. A czas płynął. Koziołki rosły. Tylko dla
jednego cudem udało się znaleźć nowy dom. Pozostałe dwa trzeba było uśmiercić
tu u nas, w naszym tak rajskim dotąd ogrodzie…
Piąte, zaprzyjaźniona z nami mieszkanka
sąsiedniej wsi, osoba serdeczna, wrażliwa i ciepła, hodująca na własny użytek
chmarę królików. Zwierzęta te całe życie spędzają w ciemnej skrzyni na zboże.
Żyją tam, kotłują się, kopulują i rozmnażają nie widząc nigdy światła
słonecznego, nie wychodząc nigdy z tego ciasnego miejsca. Kończą żywot po kilku
miesiącach walnięte z nagła po głowie grubą pałką.
Szóste, przerażony kwik świń
prowadzonych na rzeź. Wwiercający się w uszy i serca kwik, który słyszymy ilekroć
odwiedzamy przyległy do rzeźni sklepik z tanimi odpadkami mięsnymi dla psów…
Los zwierząt to jedno z tych zagadnień,
wobec których większości z nas trudno przejść obojętnie. I zazwyczaj nie
przechodzimy. Dbamy o psy i koty a także o inne zwierzęta uznane za domowe,
za bliskie nam i zaprzyjaźnione. Odsuwamy
jednak na bok myśli o położeniu i przeznaczeniu milionów istnień wegetujących w
okropnych warunkach gdzieś na fermach hodowlanych czy też w małych i wielkich
gospodarstwach rolnych. Odsuwamy te myśli bo nie mamy wpływu na ich życie, bo
to nas przeraża i przerasta, bo zbytnie zastanawianie się nad ich położeniem budzi mnóstwo wątpliwości moralnych,
ból, wstyd i rozterki.
Wielu spośród nas wybiera wegetarianizm jako czynny sprzeciw wobec krzywdy zwierząt. Taki wybór na pewno w pewien sposób uspokaja wyrzuty sumienia, nie wpływa jednak znacząco na coraz bardziej rozwijający się przemysł hodowli i zabijania będący w dalszym ciągu udziałem setek milionów zwierzęcych istot. Coś tam się pisze o próbach wprowadzenia na rynek sztucznie wyprodukowanych produktów mięsopodobnych, mogących w przyszłości zupełnie zastąpić prawdziwe mięso. Jednak na razie to melodia dalekiej przyszłości, co do której nie ma pewności, czy kiedykolwiek dane jej będzie w pełni wybrzmieć. Wszak ludzie tak łatwo nie zrezygnują ze spożywania smakujących im naturalnych schabów, kiełbas i kotletów. Nie mają zamiaru z własnej woli pozbawiać się swych świętych praw, tradycji i obyczajów w imię zmniejszenia cierpienia jakiejś tam krowy czy świni!
W niewielkim stopniu przemawia do ludzkiego rozsądku wiedza o straszliwym zanieczyszczeniu środowiska, o jego kompletnej degradacji wynikającej z sąsiedztwa wielkich, przemysłowych hodowli, o wyjałowieniu gleby będącej efektem genetycznie modyfikowanej, monokulturowej, opartej na pestycydach uprawy, o ogromnych ilościach antybiotyków dodawanych do paszy zwierząt hodowlanych, o ich znaczącym, szkodliwym wpływie na ludzkie zdrowie. Od czasu do czasu słyszy się o wprowadzaniu jakichś unijnych dyrektyw mających polepszyć codzienny byt bydła czy drobiu. Próbuje się wbrew silnym lobby wprowadzać ustawy zakazujące hodowli zwierząt futerkowych czy ograniczających prawo do uboju rytualnego. Cóż z tego, skoro w tym samym czasie środowisko myśliwych zdobywa coraz więcej praw? Skoro spragnionym tej ponurej rozrywki osobnikom wolno stawiać ambony myśliwskie, gdzie się tylko mają na to ochotę, urządzać łowy tuż przy paśnikach, gdzie zwabiają bezbronne łanie albo w czasie trwającego polowania pod karą grzywny zabraniać wejścia do lasu spacerowiczom i grzybiarzom?
Wielu spośród nas wybiera wegetarianizm jako czynny sprzeciw wobec krzywdy zwierząt. Taki wybór na pewno w pewien sposób uspokaja wyrzuty sumienia, nie wpływa jednak znacząco na coraz bardziej rozwijający się przemysł hodowli i zabijania będący w dalszym ciągu udziałem setek milionów zwierzęcych istot. Coś tam się pisze o próbach wprowadzenia na rynek sztucznie wyprodukowanych produktów mięsopodobnych, mogących w przyszłości zupełnie zastąpić prawdziwe mięso. Jednak na razie to melodia dalekiej przyszłości, co do której nie ma pewności, czy kiedykolwiek dane jej będzie w pełni wybrzmieć. Wszak ludzie tak łatwo nie zrezygnują ze spożywania smakujących im naturalnych schabów, kiełbas i kotletów. Nie mają zamiaru z własnej woli pozbawiać się swych świętych praw, tradycji i obyczajów w imię zmniejszenia cierpienia jakiejś tam krowy czy świni!
W niewielkim stopniu przemawia do ludzkiego rozsądku wiedza o straszliwym zanieczyszczeniu środowiska, o jego kompletnej degradacji wynikającej z sąsiedztwa wielkich, przemysłowych hodowli, o wyjałowieniu gleby będącej efektem genetycznie modyfikowanej, monokulturowej, opartej na pestycydach uprawy, o ogromnych ilościach antybiotyków dodawanych do paszy zwierząt hodowlanych, o ich znaczącym, szkodliwym wpływie na ludzkie zdrowie. Od czasu do czasu słyszy się o wprowadzaniu jakichś unijnych dyrektyw mających polepszyć codzienny byt bydła czy drobiu. Próbuje się wbrew silnym lobby wprowadzać ustawy zakazujące hodowli zwierząt futerkowych czy ograniczających prawo do uboju rytualnego. Cóż z tego, skoro w tym samym czasie środowisko myśliwych zdobywa coraz więcej praw? Skoro spragnionym tej ponurej rozrywki osobnikom wolno stawiać ambony myśliwskie, gdzie się tylko mają na to ochotę, urządzać łowy tuż przy paśnikach, gdzie zwabiają bezbronne łanie albo w czasie trwającego polowania pod karą grzywny zabraniać wejścia do lasu spacerowiczom i grzybiarzom?
Do
głosu dochodzą stale różne grupy interesów. Żądza zysku ma się coraz lepiej a
każdy głos opamiętania w tej kwestii zdaje się głosem wołającego na puszczy. Nie
widać szans na jakąś zasadniczą poprawę powszechnego, przepełnionego
obojętnością stosunku do zwierząt. Nadal są i będą traktowane w sposób
instrumentalny i niehumanitarny. Nadal człowiek jest ich niepodzielnym panem i
władcą. I nie zmieni się to pewnie nigdy, gdyż natura ludzka jest niezmienna…
W opowiadaniu "Listy do pisarza” laureat
nagrody Nobla Isaak Singer napisał coś, co moim zdaniem
obrazuje bezmiar nieszczęścia hodowanych na potrzeby człowieka istot – „Dla
zwierząt wszyscy ludzie to naziści, a ich życie to wieczna Treblinka".
* większość zamieszczonych powyżej fotografii została zrobiona w Australii
To samo, czy podobnie mogłabym i ja napisać ...
OdpowiedzUsuńMoże zakaz hodowli zwierząt futerkowych przejdzie - chociaż to ...aczkolwiek "hodowcy" krzyk wielki podnieśli, a silni są, więc uważają się za skrzywdzonych wielce. I te gadki o straconych miejscach pracy ... ta, jasne ...
Myślę, że większosć z nas piszących blogi mogłoby napisać w tym stylu, bo podobnie czujemy i boli nas to samo. A nawet wspomnienia mamy podobne. Każdy kiedyś był na wsi i zobaczył coś, czego widzieć nie powinien. A moze i powinien, bo to obudziło w nim inną wrażliwość, inne myślenie o zwierzętach? Obudziło, ale co z tego? Moze lepiej nie wiedzieć, nie zadręczać sie, skoro nic nie da się na to poradzic? Filozofia strusia...Może to najlepsze, co można zrobić?
UsuńA te wszystkie lobby, zrzeszenia hodowców...Wykorzystają każdy sposób byle tylko interes sie kręcił...
Kolejny trudny temat, ja wychowalam sie na wsi wielokrotnie bylam swiadkiem proszenia sie swin ale tez przy uboju bylam obecna. Dla mnie to byla sprawa naturalna taki porzadek swiata. Rodzice jednak nauczyli mnie szacunku do zwierzat i niewazne czy byly to zwierzeta przeznaczone na uboj czy nie. Wielokrotnie w moim domu krytykowane byly metody hodowli przemyslowej, moze to bylo wynikiem zazdrosci malorolnych? Kto wie ... Pozdrawiam Kasia z Irlandii.
OdpowiedzUsuńTroche zazdroszczę osobom urodzonym i wychowanym na wsi tego pogodzenia z naturalnym porządkiem rzeczy.My, miastowi przeprowadzeni na wieś przeważnie nie umiemy do tego przywyknąć, choć bardzo sie staramy, to sie wzdrygamy.A jednak potrafie sobie wyobrazić, że jeśli zwierzę było przez całe zycie traktowane z szacunkiem, jesli zaspokajano wszystkie jego potrzeby i dbano i nie należycie, to późniejsza jego śmierć nie była jakimś szokiem, ale czymś w rodzaju zapłaty, dopełnienia, godnego, uświęconego konca. Znam jednak parę wyjątków od reguły - osób urodzonych na wsi, ale nie umiejacych sie z tym pogodzic i nigdy nie uczestniczących w uboju. Mój tata taki był, przywiązywał sie do zwierzat, płakał po nich, choć wiedział że taki już ich los i na nic jego łzy...
UsuńCzy metody hodowli przemysłowej mogą być powodem do zazdrości dla małorolnych? Nie pomyslałam nigdy o tym w ten sposób. Że niby w hodowli przemysłowej maja łatwiej, bo wszystko takie zmechanizowane, prostsze i czystsze i zyski też pewnie większe? A moze chodziło bardziej o tej brak szacunku dla zwierzęcia? O traktowanie go jak żywą maszynę? Zwierzę na wsi, jego życie też na pewno związane było ogrodną pracą, z różnymi tradycjami, a jego ubój był rzadki. Kiedys nie jadało się wszak mięsa na co dzień. Chłopi w pewien sposób byli wdzięczni swym zwierzętom za ich życie, przecież obcowali z nimi codziennie, wypadali, sprzątali przy nich, poklepywali...A więc i ich śmierć nie była byle czym, jak to sie dzieje w hodowlach przemysłowych, gdzie nikt siedo zwierząt nie przywiązuje, bo jak przywiązać siedo tysiąca anonimowych istot wciśniętych w takie same żelazno-betonowe klatki...?
Pozdrawiam Cię serdecznie, Kasiu!
To o zazdrosci malorolnych bylo z przymruzeniem oka, moi rodzice zawsze bardzo dobrze traktowali zwierzeta gospodarcze, a widok setek zwierzat w betonowych zagrodach sprawial ze moja mama nigdy nie kupowala miesa z przemyslowej hodowli. Ja i cala moja rodzina jestesmy bardzo miesozerni ale kupuje produkty free range majac nadzieje ze chociaz w jakims niewielkim stopniu wplywam na to by zwierzeta byly lepiej traktowane.
UsuńTrzeba robic, co sie da by zmiejszyc ten horror - chociażby ograniczyć kupowanie miesa lub kupować te z lepszych hodowli, jak w Twoim przypadku...
UsuńSwiata i ludzkich upodoban nie zmienisz, mozesz jedynie uspokoic wlasne sumienie, rezygnujac z miesa. Jednak nadal pozostaniesz odbiorca, co najmniej miesnych odpadkow, bo Twoje psy nie sa przystosowane do jedzenia jarskiego. A wiec dla ich dobra sama przyczyniasz sie do uboju innych zwierzat.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak mozna sie wydostac z tego blednego kola, tu nie ma niestety kompromisow. Ktos nie spi, aby spac mogl ktos.
Nie zmienię...I Ty nie zmienisz. I setki nas, nam podobnych nie zmienią. Ale moze nasze wnuki dadzą radę coś zmienić? Moze w sukurs przyjdzie im nauka wraz ze swoimi niesamowitymi wynalazkami? A moze nie zmieni sie nic, tylko jakiś meteor trzaśnie ni stąd ni zowąd w ziemię skończy się całę to cierpienie?
UsuńChciałabym zajrzeć jakimś portalem w czasoprzestrzeni za sto lat na przykład. Potrzeba jakiejś nadziei.I mnie i wielu mi podobnym. A co jeśli zobaczyłabym coś jeszcze gorszego niz jest teraz...?
No wlasnie, nie ma zadnej gwarancji, ze bedzie lepiej. Moze w miedzyczasie Kimy walnely atomem w USA, a tamci przed zaglada jeszcze zdazyli wypuscic wlasne rakiety? Moze wszyscy wymarli na chorobe popromienna? Albo na skutek zmian klimatycznych wszystko na ziemi wymarlo?
UsuńLepiej nie wiedziec, trzeba zyc tu i teraz i w miare wlasnych mozliwosci probowac ratowac to, co jeszcze nam pozostalo.
Wiesz, czasem zdaje mi się, że tym próbowaniem tego, co pozostało, tym ratowaniem honoru ludzkości jest nasza miłosc do zwierząt domowych. Jakos tą miłością chcemy zrekompensować inne potworności człowieka, te na które nie mamy wpływu. Kochając nasze zwierzęta ofiarowujemy im taki rodzaj człowieczeństwa, jakiego nie znają zwierzęta hodowlane.W postaci naszych Burków i Mruczków mieszkają miliony innych, niekochanych a zasługujących na miłosć (jak czytam o przypadkach oswojonych świń czy krów, saren czy dzików to myslę sobie jakiego maja pecha, że nie urodziły sie np. psami...)
UsuńI jeszcze im się duszy odmawia. W hinduizmie szanuje się każde stworzenie czujące, w najmniejszym może mieszkać bóg. Poruszająco opisałaś los zwierząt, niestety i ja mam wiele takich migawek z całego życia. Kto bez serca traktuje zwierzę, nie będzie miał litości dla innego człowieka.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi sie hinduistyczne podejście do zwierząt.Tam przynajmniej maja szansę na wędrówkę dusz, na odrodzenie w nowym ciele, na lepsze zycie. A u nas, co? Ożywione automaty bez żadnych praw...Chociaż gdy patrzy sie na nie jak na ozywione automaty, łatwiej odmówic im prawa do bólu, łatwiej przeciąć tę nitkę.
UsuńA propos, to widuje w tym sklepiku z odpadkami pewnego młodego chłopaka - rzeźnika. Jaki on jest znerwicowany! Jaki zły na cały świat.Za każdym razem wygląda gorzej i gorzej. Pracuje tam, bo skad ma wziac inną pracę, ale widać jak to na niego destrukcyjnie wpływa.Nie każdy sie do tego nadaje. Gdzieś to trzeba odreagować.Pójśc w alkohol albo w inne używki...
Wyobrażam to sobie. Natomiast praca w ogrodzie, grzebanie w ziemi, pielęgnacja kwiatów daje prawdziwe szczęście, im więcej się namęczeęcej endorfin!
UsuńTo prawda z tą pracą w ogrodzie! Poza zmęczeniem daje ona dużo zadowolenia, jakiegoś uskrzydlenia i prostej radosci życia. Obcowanie z ziemią, jej zapach i dotyk, sianie, pielenie, przesadzanie, podlewanie - jest w tym jakaś magia i dobro, jakaś oczyszczająca serce więź z matką naturą...
UsuńWydaje mi się, że nie zmienimy nawyków żywieniowych. Jednak możemy wiele zmienić. Hodowle zwierząt futerkowych są raczej zbędne. Odzież śmiało można fabrykować z innych materiałów. Co do wyżywienia, można byłoby zmienić wiele. Wydaje mi się, że "przemysłowa" hodowla zwierząt jest zbędna, tyle żywności marnujemy. Poprawić warunki hodowli. Od lat jesteśmy pazerni i zapominamy, że zwierzęta to istoty żyjące odczuwające wszelkiego rodzaju bodźce.
OdpowiedzUsuńZmieniamy je najczęściej wówczas, gdy widzimy, że to, co jedliśmy do tej pory nam nie służy. A z mięsem bywa róznie...Mało komu ono służy. Zdaje mi się, że jedzenie mięsa jest bardziej kwestia nawyku i tradycji niż rozsądku.Sama je jem, ale mam coraz więcej wątpliwości...
UsuńCo do hodowli zwierzat futerkowych to też uważam to za rzecz niepotrzebną. Kiedyś, gdy nei było przemysłu włókienniczego i tylu nowych materiałów człowiek ubierał sie w zwierzęce skóry - zwłaszcza zimą. Teraz ma mnóstwo innych ubiorów do wyboru.
Zwierzęta czują ból tak samo mocno jak my. Zrozumienie tego powinno pociągać za sobą współczucie dla nich. A za współczuciem powinno iśc jakieś pozytywne działanie...Mało jednak tego działania, bo łatwiej odwrócic sie od problemu, nie zaprzątać sobie nim głowy, udać, że go nie ma, bo tak wygodniej...
Odgłosy świniobicia to dla mnie jedna z największych traum dzieciństwa. Nigdy nie było czymś normalnym, choć wychowałam się na wsi.
OdpowiedzUsuńA kiedyś czytałam książkę przedstawiająca świat, w którym pewien dziwny gatunek polował na ludzi, podtuczał i przeznaczał do produkcji żywności. Takie odwrócenie. Kto wie zresztą, czym jesteśmy dla różnych mikroorganizmów...
Tak, straszne są odgłosy świniobicia. Nieomal ludzkie.Wyobrażam sobie, jak mocno to musiałaś odbierać w dziecinstwie. Wszystko sie w człowieku kurczy, boli i ściska, gdy słyszy te rozpaczliwe dźwięki a nie moze przerwać tych potworności...Moze tylko wyjść, pójśc gdzieś daleko, jak najwszybciej zajac sie czymś innym żeby nie zwariować.
UsuńTeż mi się cos kojarzy, że czytałam cos w tym stylu - o tuczeniu ludzi przez jakieś stwory. Czy to przypadkiem nie było w którejś z ksiązek J.Verne'a?
Oczywiście, że jesteśmy pokarmem dla róznych mikroorganizmów. Zjadają nas za życia i po śmierci. I pewnie nie mają w związku z tym żadnych moralnych wątpliwości...
Myślę, że po prostu jest nas, ludzi, za dużo. Stąd konieczność hodowli i uboju tudzież produkcji na masową, niewyobrażalną kiedyś skalę. Może warto postulować ograniczenie konsumpcji, bo proponowanie całkowitej rezygnacji nie odniesie skutku. Sprowokuje tylko do "umywania rąk".
OdpowiedzUsuńOczywiście, że ludzi jest za dużo, ale nie zanosi sie by miało byc nas mniej. Pochłaniamy i zalewamy tę nieszczęsna planetę. A każde państwo chciałoby mieć jak najwięcej obywateli, bo od tej ilości zależy w głownej mierze znaczenie i pozycja państw, no i te nieszczęsne emerytury, na które musi ktos pracować...I tak to sie kręci. I jakos trzeba te masy ludzkie wyżywić.A popyt na dobra stale rośnie. W tym też na mięso. Można próbować ograniczać konsumpcję, ale dotyczy to zawsze jakiegoś niewielkiego procentu populacji.I co pozostaje? Jakaś wojna, kataklizm, czy kara boska na bieżąco...
UsuńNiejednokrotnie zastanawiałam się, czy nie jestem hipokrytką. Jestem mięsożerna i na dłuższą metę nie mogę sobie odmówić mięsa, ale nie jest mi obojętny los zwierząt i wszelkie przejawy znęcania się nad nimi.
OdpowiedzUsuńMoje dwie kotki traktuję jak członków rodziny. Kiedy kupuję rybę dla kotek mąż zwykle żartuje, że one jadają lepiej niż on.
Wiem też, że gdybym zamieszkała na wsi nie mogłabym mieć zwierząt z przeznaczeniem na konsumpcję. Ktoś może powiedzieć nigdy, nie mów nigdy.A ja tak czuję.
regian
Każdy z nas ma chyba podobne dylematy, Regian. Kochamy zwierzęta, ale tylko te wybrane przez nas do kochania. Los innych nas mało obchodzi obchodzi, jakby były w czymś gorsze a niestety, nie są...
UsuńMieszkajac na wsi dobrze miec przynajmniej kurki, żeby mieć swoje zdrowe jajka. Tu nie dostrzegam żadnego dylematu moralnego, bo można zapewnic kurom szczęsliwe zycie i spokojną emeryturę. Ale to też hipokryzja z naszej strony, bo cóz z tego, że nie zadajemy śmierci własnym kurom, skoro bez mrugniecia okiem kupujemy w sklepach kurze truchła i zajadamy je ze smakiem, nie myśląc, że te ptaki, też mogłyby zyć szczęśliwie...? Ech, trudne to wszystko...
Wychowałam się na wsi i wiedziałam, skąd się bierze rosół i mięso na talerzu. To zabrzmi strasznie, ale dla nas martwy królik czy kura oznaczał lepszy obiad, święto. Zjadaliśmy również specjalnie dla nas hodowane gołębie. Dzieci potrzebują do wzrostu i rozwoju białka i samo mleko nie wystarczy. Dziadkowie stosowali zdrową zasadę - nie wolno było nam się bawić żadnym cielaczkiem, żadną kurą czy królikiem, zwierzęta mają mieć spokój. Zauważ, napisałam "bawić kurą czy królikiem". Wpoili nam, że zwierzę to nie zabawka, trzeba o nie dbać. Tak samo spokój musiał mieć koń i krowa, nie było mowy, aby na koniu który pracował na co dzień, posadzić dziecko bo się chce przejechać. Nie wiem jak to mama i babcia organizowały ale nie byłam nigdy świadkiem uboju (do pewnego czasu) ale i tak musiałam pomagać w skubaniu czy oprawianiu, to była po prostu praca na rzecz rodziny. Koty spały u na łóżkach (w tamtych czasach najczęściej kotów nie wpuszczano do domu i miały się same żywić) a psy biegały luzem i spały na ganku. Mama o nas dbała, babcia uczyła empatii. Ale niewiele było takich domów. To nie jest sielankowy obraz wsi, nie. Chodziło o dobrostan zwierząt, w wielu domach zwierzęta traktowało się lepiej niż ludzi bo zwierzęta przynosiły zysk a dzieci były darmozjadami. Do dziś w wielu miejscach panuje bardzo szkodliwe przekonanie o dobroczynnym działaniu psiego smalcu i kocich skórek, na samą myśl robi mi się słabo i chce mi się beczeć. Napisałaś znakomity post, dziękuję.
OdpowiedzUsuńKlarko, ludzkie dzieci NIE potrzebują do wzrostu mleka krowiego !Po co im laktoza i KAZEINA?!?! Rogi i kopyta mają mu wyrosnąć? Dziecko około 3 lat traci enzymy do trawienia mleka! Pij mleko będziesz kaleką ��
Usuńale mleko krowie było najtańszym źródłem białka i dlatego dieta dzieci z biedniejszych rodzin opierała się głównie na nim
UsuńKlarko! Twoi dziadkowie i rodzice postępowali bardzo mądrze nie pozwalajac Wam-dzieciom na spoufalanie sie ze zwierzętami. Dobrze o tym wiedzieli, że bliskosc rodzi przywiązanie, przywiązanie zaś współczucie.I trudno przełknąc najpyszniejszy nawet kawałek miesa, wiedzac, że ono przed chwilą żyło, patrzyło na nas i cieszyło sie na nasz widok...
UsuńDużo mieszkanców wsi postępuje w podobny sposób. Nie zaprzyjaźniaja sie ze zwierzętami jakby to było jakieś nieprzekraczalne tabu. Jednak traktują je z szacunkiem i dbają o nie jak najlepiej potrafią.
I na pewno takim krowom, świniom czy królikom jest sto razy lepiej niz tym traktowanym zupełnie przedmiotowo w wielkich zakładach hodowlanych.Tak czy siak, koniec jest taki sam, niestety.
A co do mleka, to nie tylko w biednych rodzinach było ono podstawą wyzywienia. Wszędzie mleko było i w wielu rodzinach nadal jest podstawowym produktem spożywczym.A jesli jeszcze ma sie do dyspozycji wiejskie mleko od krowy wypasanej na zielonej łące, to już pełnia szczęścia, bo to mleko o wiele smaczniejsze i zdrowsze, niz to w kartonikach,które pozbawione jest enzymów, tłuszczu i zapachu. Do dzisiaj lubię sobie capnąc piętkę chleba i popić takim dobrym mlekiem, jesli uda mi sie dostac takie u zaprzyjaźnionej gospodyni wiejskiej!I nie myslę wówczas o glutenie, laktozie i kazeinie, ale o smaku i prostocie tego posiłku!:-)
Co prawda nie wychowałam się na wsi, ale żyła tam większa część mojej rodziny i często przebywałam u nich nie tylko na wakacjach. Nam dzieciom także nie pozwalano na zabawy ze zwierzętami hodowlanymi. Pamiętam jak złamaliśmy tą zasadę w stosunku do królików i czym się to skonczyło. Na jakiś uroczysty obiad podano królika i my dzieci gromadnie odmówiliśmy jego spożycia. Awantura straszna, złość ciotki, nasze protesty i płacz i spokojny głos wujka: Teraz wiecie dlaczego nie pozwalalismy wam chodzić do królików. I gniewne przypomnienie dla najstarszego z nas : Wiedziałeś o zakazie i nie upilnowałes, pozwoliłeś. A potem do nas wszystkich: A teraz proszę zjeśc spokojnie ten obiad, nie zabiłem tego królika dla przyjemności!
OdpowiedzUsuńWiększość z nas przeżywa szok doznając bliskości śmierci hodowlanych zwierząt. Zastanawiamy się co z tym zrobić, przeżywamy i nie znajdując odpowiedzi upychamy ten szok gdzieś w głębi naszej podświadomości.
Nie oszukujmy się, w większości jesteśmy mięsożerni i wielu z nas po przejściu na wegetarianizm nie jest w stanie utrzymać organizmu w zdrowiu bez mięsa, pomimo dobrze zbilansowanej diety. Dlaczego? Pytanie do Stwórcy dlaczego tacy zostaliśmy stworzeni? Nie tylko my, na tym świecie jedno zjada drugie by przeżyć, ale tylko my jako gatunek robimy z tej potrzeby biznes przesiąknięty okrucieństwem przerastający nasze potrzeby na przeżycie.
Marytka
Tak, Marytko, to jest szok i ból, gdy uświadomimy sobie, że te wszystkie krowy i świnie żyją tylko w jednym celu - umrzeć żeby napełnić nasze brzuchu. Hmm...Pomyslałam teraz cos być moze obrazoburczego, że ich śmierć jest pozyteczna, na cos sie przydają, ich ciała ocalaja kogos od głodu i choroby. A nasze ciała? Gnijemy w ziemi i przydajemy sie tylko robakom. Dobrze, jesli wyrazimy zgodę na transplantacje naszych organów dla kogos potrzebujacego. Wtedy i nasza śmierć nabiera sensu...
UsuńZnam kilkoro wieloletnich wegetarian i ich zdrowie jest w bardzo dobrym stanie. Nie ma mowy o żadnych chorobach cywilizacyjnych typu miażdżyca, otyłosć czy cukrzyca. Ich dieta jest zróznicowana i ciekawa. Odwykli od mięsa, bo koniec końców mięso jest taką sama uzależniajacą używką jak kawa czy papierosy. Okazuje się, że można bez niego zyc. Stwórca stworzył nas wszystkożercami, to prawda, ale dał nam też rozum byśmy z niego korzystali. Niewielu z nas to jednak robi. Wygodniej, naturalniej i prościej nam jeśc to, co jedli nasi rodzice i dziadkowie. Rezygnacja z mięsa jest mozliwa, ale chyba nie dla każdego jest to wskazane i nie dla każdego łatwe...
Tak, to palacy temat. Tylko co zrobić? Ludzkość zjada rocznie 320 mln ton zwierząt. To trzykrotnie więcej niż trzy lata temu. A więc tendencja wzrastająca, jak we wszystkim zresztą.
OdpowiedzUsuńMożna to ograniczyć zmniejszając chociażby spożycie mięsa, kiedyś spożywało się mięso tylko od święta i to wystarczało, albo zupełnie zrezygnować.
Ja zrezygnowałam zupełnie, odkąd zamieszkałam w moim lesie i napatrzyłam się na cierpienie zwierząt, którego wokół pełno. I teraz wierz mi Olu, przechodzę sobie spokojnie obok stoisk mięsnych i nic mnie nie rusza.
Jest jeszcze aspekt zdrowotny, tak jak piszesz powyżej, zero chorób cywilizacyjnych. Kiedyś mięso tak nie szkodziło, ale dzisiaj to ogromny biznes, to nafaszerowane chemikaliami produkty mięso- i wędlino-podobne....to dodatki azotynów i azotanów, to glutaminian sodu, by dodać smaku i pobudzić apetyt konsumenta. Mięso musi być tanie, więc trzeba jego jakośc zastąpić ilością, więc faszeruje je się czym tylko się da. I powstaje produkt mięsopodobny. To wszystko razem wzięte daje do myślenia. I tylko od nas samych zależy, co z tym zrobimy...
Myślę Amelio, że to nie cieprienie zwierząt (bo w ludziach mało jest jednak empatii) a aspekt zdrowotny jest tym, który najmocniej do ludzi przemawia. Coraz więcej osób zaczyna uważać na to, co je i zastanawiać się co im służy a co nie. W zamożnych, europejskich krajach, takze i w naszym wzrósł poziom wiedzy na temat zdrowego odżywiania. Wiadomo już prawie wszystkim, że zjadanie czerwonego, zwłaszcza tłustego mięsa przyczynia sie do zmian miażdżycowych w arteriach, do nadciśnienia i problemów z prawidłowym funkcjonowaniem serca. No i te chemikalia, antybiotyki, podejrzane dodatki stosowane w procesie produkcji wędlin - wszystko to wywiera zły wpływ na zdrowie ludzi.
UsuńNiby wszystko to wiemy, a jednak spozycie mięsa wzrasta...Może to taki efekt powetowania sobie czasów niedoborów, gdy w sklepach wisiały tylko nagie haki a mięso sprzedawano na kartki? Teraz wszystko jest, każdego stać, dlaczegóz wiec miałby sobie odmawiać rozkoszy podniebienia? Inna sprawa, że te rozkosze, są bardziej kwestią sielskich wspomnień niz rzeczywistych smaków.Kiedys mięso smakowało inaczej, lepiej, jak i zresztą wiele innych rzeczy. Dzisiaj chemia wciska sie wszędzie. I zgroza człowieka ogarnia, gdy czyta na opakowaniach zestaw tych wszystkich "E" dodanych do najbardziej nawet podstawowych produktów...
Na koniec powtórzę za Tobą - "Tylko od nas samych zależy, co z tym zrobimy..."
Dzisiaj było w wiadomościach, że krówkę uciekinierkę wykupił starosta nyski. I poszukiwania dalej trwają :( oby zakończyły się szczęśliwie, bo przy takiej pogodzie ....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Tak Mirko, i ja widziałam to w wiadomościach. Mam nadzieję, że dzielnej krówce nic złego sie nie stało i nie stanie, że cała ta historia znajdzie szczęsliwe zakończenie.
UsuńI ja pozdrawiam!:-)
Zawsze mi się chce płakać, jak słyszę o okropnościach i cierpieniach, jakie ludzie wyrządzają zwierzętom. Tzn. nie mam nic przeciwko zabijaniu ich na mięso, ale niech to robią w jak najbardziej bezbolesny i szybki sposób, tak aby zwierzę się nie męczyło. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńI mnie chce sie płakać, gdy czytam o krzywdzie zwierząt albo widzę to na własne oczy a nie mogę w żaden sposób polepszyć ich losu...
UsuńI ja pozdrawiam Cię, Karolinko!
Może to naiwność i hipokryzja ale ja staram się nie myśleć o cierpieniach zwierząt, bo przecież i o cierpieniach głodujących ludzi trzebaby myśleć, o dzieciach z wielkimi brzuszkami na cieniutkich nóżkach, o wojnach bratobójczych i religijnych - ludzkość nieudana jest. Ale żyć trzeba, nie mamy wyboru i żeby dać sobie z tym radę przytulamy i rozpieszczamy swoje dzieci i zwierzęta
OdpowiedzUsuńTak zgadzam się Krystynko, żeludzkość jest nieudana.Ni to anioły, ni to diabły. Zapatrzeni w szczytne ideały a głusi i ślepi cudze cierpienie...Nienawidzący i nierozumiejący siebie wzajemnie. Niezmienni od wieków, wywołujący wojny, gwałty,bunty, rewolucje a nie próbujący zmienić podstawowych kwestii, zupełnie na nie znieczuleni...Dziwny jest ten świat, ale nie ma lepszego i własnie w takim musimy życ i robić na własnym poletku cokolwiek by ten bezmiar nieszczęścia i cierpienia choc troche zmniejszyć. To kropla w morzu, ale zawsze coś...
UsuńJa po prostu zaczęłam od siebie i swojej rodziny. Nie kupujemy jajek z 3 (musimy kupować, bo nasze 2 kury niosą jedno jajo dziennie : )) . Jemy bardzo mało mięsa, drobiu właściwie w ogóle, ze względu na hormony.
OdpowiedzUsuńRozmawiam też ze znajomymi o tym, by zwracali uwagę na to co kupują i jak najmniej przyczyniali się tym do torturowania zwierząt. Np.kupując tanie mięso w supermarkecie płacimy po pierwsze bezdusznemu właścicielowi fabryki mięcha, po drugie marżę zostawiamy w równie bezdusznym, nieprzyjaznym niczemu dużym sklepie.
Dobrze, że piszesz takie teksty. Brawo Olu!
Masz rację, Łucjo - trzeba zacząć od siebie. Takie drobne zmiany mogą przerodzic sie w większe, gdy wiecej ludzi przejmie inny styl życia. To sie może wydawać czymś niewielkim wobec skali problemu, ale przecież kropla drąży skałę...
UsuńTrzeba być świadomym, nie odwracać głowy, zamykać oczu , trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, tylko wtedy mogą zaistnieć zmiany na lepsze w nas samych , a może i trochę dalsze. Od trzech lat jesteśmy z mężem na diecie wegetariańskiej, nie spożywamy też przetworów mlecznych, jest to właśnie skutkiem tego , że zobaczyliśmy w pełni los zwierząt hodowlanych. Polecam książkę ZJADANIE ZWIERZĄT Jonathan Safran Foer.Ta książka to apel o świadomość i odpowiedzialność.
OdpowiedzUsuńDlatego też napisałam powyższy tekst, by uświadomić cos samej sobie, by nie zamykać oczu. Ta wiedza boli, ale nie wolno jej spychać w niebyt. Poszukam sobie polecanej przez Ciebie ksiązki. Dziękuję za Twoją wypowiedź, Ziggy.
Usuńja należę do mieszczuchów, którzy przeprowadzili się na wieś. I niestety widze tu całą masę cierpienia zwierząt. Począwszy od psów na łańcuchach, poprzez kotki, które co chwila maja małe, co nikt ich nie chce. Moja sąsiadka topi je bez mrugnięcia okiem. Ma tez krowę, która jest tylko po to, żeby ona,sąsiadka jej dzieci i wnuki mogły pić mleko. Wszyscy sa grubi i chorzy, bo to nie dla nich napój. Krowa nie wie co to słońce i wiatr, nie wie co to trawa pod kopytami. Cale biedne życie stoi na łańcuchu w stajni, a kiedy już przyjdzie na świat jej cielaczek, za chwilę go jej zabierają a ona ryczy całymi dniami. To bardzo ciemna strona wsi. Ja juz od dawna, bo od 1994 roku nie jem mięsa. Wystarczył mi jeden krótki reportaz z rzeźni. Ale dopiero po przyjeździe tutaj przestałam jeść jakiekolwiek produkty zwierzęce i czuje się z tym świetnie. Ale nie o to mi chodzi. To głównie dlatego, że nie chcę przykładać ręki do cierpienia zwierząt.Chociaż tyle moge zrobić. W sumie trend idzie w tym kierunku na świecie i jakąś nadzieję, że człowiek sie opamięta, można mieć.
OdpowiedzUsuńSerdeczności i dziękuję za ten tekst
Ja też jestem mieszczuchem, który już prawie osiem lat temu osiadł na wsi.I też mam masę spostrzeżeń i porównań. Biedne te krowy, świnie, króliki i kozy...Na szczęście nie wszystkie, są i te które maja dobrych gospodarzy, które mają w miare szczęśliwe zycie.
UsuńBoję sie oglądać takich reportaży z rzeźni. Wiem, że strasznie bym to przeżyła i domyslam się, co bym tam zobaczyła. Przerażają mnie i szokują same dźwięki z rzeźni dobiegające. Na widok tego, co tam się dzieje nie mam siły ani odwagi...
Wegetarianizm jest mi duchowo coraz bliższy, ale jeszcze sie na niego nie zdecydowałam. Myslę o tym wszystkim dużo.
Serdeczności, Agnieszko!