czwartek, 22 stycznia 2015

Styczniowa opowieść, cz.2






…Zanim weszli przez głowę zdążyło mi przelecieć mnóstwo myśli na temat tego nieznajomego człowieka. Najpierw o tym, że to pewnie jakiś krewny byłego właściciela, a może nawet jego z otchłani wszechświata cudem ujawniony spadkobierca! Już wyobrażałam sobie, że tracimy nasze siedlisko i znowu udajemy się na tułaczkę poza granice horyzontu. Potem zaś naszedł mnie domysł, iż mężczyzna ów jest jakimś moim nieznanym krewnym. A mógłby nim przecież być, gdyż rodzina ma rozsiana jest po całym świecie. Mnóstwo istnieje tajemniczych, rodzinnych historii bez końca i początku, które czekają na opisanie i dodanie im brakujących kawałków puzzli…
   Ale koniec próżnych domysłów, bo oto wchodzą. Siwowłosy, przystojny pan wstydliwie dzierży w rekach opatuloną w czerwoną bibułkę doniczkę ze świeżymi tulipanami. Patrzy przy tym na mnie z mieszaniną nieśmiałości, sympatii i wzruszenia…Obok niego Cezary. Uśmiecha się szelmowsko i oznajmia:

- Oluś, ten pan jest miłośnikiem Twego bloga! Na imię ma Zbyszek. Przyjechał niedawno z Ameryki i odwiedził nas właśnie po to, aby Ci swe uwielbienie oznajmić!

   Zbaraniała kompletnie popatrzyłam na obu mężczyzn, węsząc w tym jakiś paskudny żart mego niedobrego męża. Wszak jest znanym specjalistą od różnego kalibru żarcików. Ileż to razy dałam się nabrać na jego dowcipy, nie potrafiąc rozróżnić, kiedy mówi serio a kiedy podkpiwa sobie ze mnie. Poczułam, że oblewa mnie czerwień od stóp do głów i fala irytacji przebiega po napiętych nerwach. Wówczas jednak obcy mężczyzna, patrząc mi ufnie prosto w oczy wyciągnął dłoń, przedstawiając się jako Zbyszek, mój wierny czytelnik i wielbiciel filozofii życiowej, którą emanuje blog „Pod tym samym niebem”.

- A te tulipany to dla Pani, dla Ciebie droga Olu. W podziękowaniu za wszystko! – wręczył mi przepiękne, wiosenne kwiaty a ja uścisnęłam mu dłoń nadal pozostając w stanie ogromnego szoku i niedowierzania.

- Postanowiłem tu przyjechać osobiście, zameldować się i poznać tak cudownie piszącą, jak Ty osobę. A bezpośrednim impulsem do odwiedzin Waszego siedliska był dla mnie Twój październikowy post pt. „Seans spirytystyczny”. Pamiętasz Olu? Apelowałaś w nim do anonimowych czytelników, by się do Ciebie odezwali, ujawnili. No to poczułem się zobligowany i oto jestem! – oznajmił, uśmiechając się serdecznie a patrząc na moją skonsternowaną minę, dodał tłumacząc się dalej ze swej wizyty:

- Bo ja jestem zupełna noga z obsługi komputera! No nie potrafię nic na Waszym blogu napisać. Nawet e-maila swojego nie mam!No to musiałem przyjechać osobiście!

   Po usłyszeniu tak osobliwego, lecz mimo wszystko wiarygodnego wyznania napięcie, jakie narosło już we mnie do wielkości piłki bejsbolowej wreszcie zmalało i uśmiechnęłam się do naszego gościa, zapraszając go do stołu. I podczas gdy zajęta byłam szykowaniem herbaty ziołowej (melisa z lipą i miętą) Cezary rozmawiał ze Zbyszkiem i wyciągał z lodówki galaretę z nóżek, z podkarpacka zwaną studzieniną, aby poczęstować, czym chata bogata, naszego niespodziewanego gościa. Gość szybko się ośmielił i już po chwili opowiadał o sobie, swoim dotychczasowym życiu, pasjach, planach i marzeniach. Od kilkunastu lat mieszkał w Stanach, miał też dom w Stalowej Woli, ale teraz zamierzał kupić jakieś siedlisko gdzieś bliżej. Marzył mu się drewniany domek na Pogórzu Dynowskim, z którego zresztą pochodził.

- Oj, pyszna galareta, pyszna! – zamilkł na moment nasz gość i delektując się prostym smakiem studzieniny popatrywał na nas z wielkim zadowoleniem.
- Dopiero co oglądałem Waszą kuchnię na blogu a teraz w niej siedzę! – zachichotał, jak psotny uczniak i pokręcił głową w radosnym niedowierzaniu.

- A Ty wiesz, o co zapytał mnie Zbyszek, gdy podszedłem do niego przy bramie?
- Czy tu mieszka Olga Jawor! – zaśmiał się Cezary, puszczając do mnie jednocześnie oko. I ja się uśmiechnęłam, choć jednocześnie zrobiło mi się jakby głupio, że niezamierzenie wprowadziłam tego człowieka w błąd. Wszak „Olga Jawor” to pseudonim wymyślony na potrzeby bloga. I dziw byłby, gdyby ktoś wskazał mu tu właściwy adres.

- Zbyszku, ale powiedz, jakim cudem do nas trafiłeś? Czyżbym dała na blogu tak dokładnie namiary na nasz dom? – zagaiłam, stawiając na stole czajnik pełen gorącej herbaty i fajansowe kubki. W mej głowie wirowało mnóstwo przeciwstawnych sobie myśli. Z jednej strony ogromna radość oraz niedowierzanie, że ktoś fatygował się z tak daleka, by wyrazić mi swoją sympatię, z drugiej coś w rodzaju lęku, czy też poczucia dziwnej bezbronności oraz nagości w zetknięciu z nagłymi niespodziankami losu. Doszło do mnie, że skoro tak prosto dotrzeć do Jaworowego domu, to zjawić się tu mogą równie łatwo nie tylko tak mili i kulturalni jak Zbyszek goście, ale także jacyś niekoniecznie dobrze nam życzący osobnicy. Wprawdzie nie mamy żadnych wrogów, a przynajmniej nic nam o nich nie wiadomo, ale cóż może tkwić w umysłach nieznanych nam, podczytujących bloga ludzi? Jakie mają prawdziwe intencje i zamiary? Czy kiedyś, zaczynając pisać bloga, ten nasz dość intymny, internetowy pamiętnik, zdawałam sobie tak naprawdę sprawę z wszelkich możliwych konsekwencji takiej decyzji?

- Już, już opowiadam! Wcale nie tak łatwo! – zaśmiał się tymczasem nasz gość a potem drobiazgowo i skwapliwie zaczął tłumaczyć wszystko po kolei.

- Najpierw, kilka lat temu w Stanach znalazłem bloga „Ogarze Pogórze”, prowadzonego przez państwa Barłowskich. Potem zacząłem czytać zalinkowane u nich strony. W ten sposób poznałem Marię z Pogórza Przemyskiego i Was. No i wsiąkłem! Przeczytałem Waszą stronę od dechy do dechy i urzekła mnie Twoja filozofia Olgo. To życie w zgodzie z naturą. Ta miłość i szacunek dla niej. Pogoda ducha, spokój i baśniowość Waszej tu egzystencji. I teraz nie mogę się doczekać każdego Twojego posta! – zawołał a popiwszy herbatki ziołowej entuzjastycznie kontynuował swą opowieść.

- Jak już wspomniałem znam dobrze te strony, bo stąd pochodzę. Dlatego przyjechawszy na Pogórze myślałem, że nie będzie problemu z odnalezieniem Was. Tymczasem w Waszej wsi nikt nie słyszał o Oldze Jawor! Nie znają tu Was z nazwiska! – zawołał, wciąż mocno tym faktem zdziwiony.

- Trzeba było pytać o Australijczyków! – wtrąciliśmy z Cezarym lekko zmieszani, wciąż niepewni, czy powinniśmy ujawniać naszą prawdziwą tożsamość.

- No to w końcu tak właśnie spytałem! Gdzie znajdę dom tych Australijczyków, co to zamieszkali w chałupie po Staszku?! – odrzekł zadowolony ze swej pomysłowości Zbyszek między jednym a drugim kęsem podkarpackiej galarety.

- To, na moje szczęście, wiedzieli od razu! I oto jestem! I na pewno nie raz pozwolę sobie jeszcze Was odwiedzić, jeśli oczywiście nie będziecie mieć nic przeciwko temu. Teraz mam sporo roboty, no i po lekarzach muszę pojeździć, bo niestety, borykam się wciąż z chorobami. Ale na wiosnę na pewno się zobaczymy! – dodał niepewnie, popatrując to na nas, to za okno, gdzie rozpościerały się szarobure, błotniste połaci naszego ogołoconego ze śniegu podwórza.

- No pewnie! Wpadaj do nas chłopie! Zawsze serdecznie Cię powitamy – odezwał się gościnnie Cezary. A ośmielony tym odezwaniem Cezarego Zbyszek ponownie zaczął opowiadać o swoich planach i ciekawych zamierzeniach, jakie miał w związku z ukochanym Pogórzem Dynowskim. Swoją opowieść przeplatał, co i rusz entuzjastycznymi okrzykami na temat mojego pisania i wielkiego ukontentowania, jakiego doznaje mogąc być w mitycznym wręcz domu Jaworów.

   Słuchałam go z dużym zainteresowaniem oraz z nie odstępującym mnie wciąż zdumieniem, momentami obciągając wstydliwie dziurawe rękawy mego swetra i ukrywając pobrudzone sadzą łokcie. Uśmiechałam się do siebie z pewnym rodzajem sarkazmu i myślałam, że człowiek nie zna dnia ani godziny, gdy będzie musiał stanąć tak zupełnie otwarcie naprzeciwko świata i po prostu ukazać mu całą nagą prawdę o sobie. 

- Ot! Siedzi sobie w wiejskim zaciszu taka zwykła, domowa, w byle co ubrana Ola. Coraz częściej powątpiewająca w zasadność prowadzenia swego zazwyczaj optymistycznego bloga. Z włosami w lekkim nieładzie. Z mnóstwem nawarstwiających się problemów i egzystencjalnych zmartwień w zmęczonej głowinie. Oj, kiedyż to Cezary dojdzie do siebie?  Czy stan zdrowia mojej mamy pozwoli jej kiedykolwiek na odwiedziny u nas?... Żebyż mrozów już tej zimy nie było...A w kotłowni stoi zepsuta nieomal już od trzech miesięcy pralka... A ręczne pranie od kilku dni nie może doschnąć na chłodnym kaloryferze. A kręgosłup boli. A centralne ogrzewanie nawala. A chrust w lesie moknie...A tymczasem tuż obok, świeżoprzybyły, miły gość ze świata rozpływa się w zachwytach na temat naszego cudownego życia i mojego baśniowego sposobu pisania!

- Och, chyba mi się ta chwila tylko śni! Tak wielką abstrakcją to wszystko trąci! – dumałam, pełna wewnętrznego rozedrgania wpatrując się w pogodne oblicze siedzącego naprzeciwko mnie, siwowłosego pana, rozwodzącego się teraz z pasją o imprezach organizowanych przez siebie w ruinach zamku w Dąbrówce Starzeńskiej i o działalności Towarzystwa Muzycznego "Pod papugami", którego jest członkiem... Nareszcie zasłuchawszy się uważniej w tok narracji Zbyszka zapomniałam o swych troskach i rozterkach i po prostu całą sobą chłonęłam jego ciekawe historie...

   Zbyszek to ogromnie sympatyczny, pełen miłej bezpośredniości człowiek. Pasjonat wielu gatunków sztuki, animator interesujących wydarzeń kulturalnych, pełen kreatywności opiekun młodych, utalentowanych artystycznie ludzi, grający na wielu instrumentach muzyk-samouk a zarazem stolarz i specjalista od renowacji mebli. A przy tym, jak wynikało z jego zwierzeń, odpowiedzialny mąż i ojciec.
   Oboje z Cezarym życzymy mu jak najlepiej i cieszymy się, że nas odwiedził, przynajmniej na jakiś czas czarodziejsko przełamując swoją wizytą rodzaj marazmu, w jaki zdaje się, popadliśmy.
   Och! Teraz będzie lepiej! Na pewno! Dziękujemy Ci Zbyszku i pozdrawiamy serdecznie!:-))***

62 komentarze:

  1. niesamowite spotkanie:)
    ja też trafiłam do Was od Marii!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niesamowite Klarko! Jakiż ten świat mały!:-))

      Usuń
  2. Mamuśku!
    Świetny post i ciekawe zdarzenie!
    Jakie to fale może zrobić twórczość blogowa...

    Anita Jawor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki, córuś kochana!:♥☻♥-)) No, rzeczywiście - kto by pomyslał, co moze wyniknąc z pisania na blogu!

      Usuń
  3. Mój Boże, jestem ogromnie wzruszona, a to ci dopiero spotkanie! i jak tu nie wierzyć w dobrą moc sprawczą internetu, kiedy dochodzi do takich spotkań ludzi, którzy nigdy nie widzieli się na oczy, i być może nigdy ich drogi nie przecięłyby się; dla takich chwil warto pisać, poświęcać czas, włóczyć się po bezdrożach; pozdrawiam serdecznie Was, i Pana Zbyszka, i ciągle jestem pod wrażeniem tego spotkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie Marysiu, ze masz pozytywne uczucia po przeczytaniu tego tekstu. Cuda niewidy dzieja sie w naszym zyciu. Nikt by sie tego nie spodziewał.
      Usciski serdeczne!:-))

      Usuń
  4. niesamowite! zazdroszczę Zbyszkowi, że siedział w Waszej bajkowej kuchni... też bym się chętnie ziołowej herbatki w niej napiła! jednak samemu pisząc bloga wiem jak to jest, kiedy na kartach zostają tylko momenty wybrane co stwarza atmosferę bajkowości i wyjątkowości będąc jednocześnie fragmentami zwykłego, codziennego życia. Ale paradoksalnie takie fragmenty mnie samej pokazują tą wyjątkowość, która zagubiłaby się w zwykłym życiu gdyby nie jej uwiecznienie :)
    a Ty pisz! jestem pewna że jakiś wydawca w końcu okaże się na tyle mądry żeby Cię wydać... jak tylko jakiegoś poznam to go od razu zaatakuję w tym temacie! ;)))) Buziaki kochana! :*********

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Emko! POkazujemy na blogach wybrane momenty, fragmenty naszej rzeczywistości. Te, ktoe uwazamy za najwazniejsze, najmilsze, czy najbardziej nas w danym momencie dotykające. i wychodzi z tego jakaś średnia, któa mozna odbierać jako całośc. Ale to wciaz tylko wyimek. Całosci nie da sie ubrać w słowa. I nie trzeba nawet.
      Emus kochana! Jak uda Ci sie znaleźc jakiegos wydawcę, chętnego na moje gryzmoły, to przybywajcie w te pędy. Ugoszczę Was najpiekniej, jak tylko potrafię!:-))***

      Usuń
  5. Takie spotkania raduja serce i bardzo wzruszaja. Jestescie bardzo bliscy wielu osobom, ktore z wielka przyjemnoscia Tu goszcza.
    I mysle, ze w takich chwilach wszelkie zwatpienia zwiazane z pisaniem bloga odchodza gdzies w dal...
    Sliczne tulipanki Olenko, pan Zbyszek podarowal Ci troszke wiosny :)
    Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, kot siedzi wraz ze mna i mruczy Wam piekna melodie :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez ponad dwa lata pisania wytworzyłą sie tu jakaś namiastka naszego domu. Jego wazny fragment, przepojony uczuciami, marzeniami, zachwytami, czy smutkami...I wzruszajace jest dla mnie to, że nieznane mi osobiscie osoby lgną do tego bloga, do mnie, prawie jak do członka rodziny....Bardzo to doceniam i dziekuję za obecnosc twoją i innych, bliskich dusz.
      Tulipanki rozwijają sie pieknie!
      Ściskamy Cię serdecznie Orszulko i duzo spokojnych, ciepłych chwil zyczymy!:-))***

      Usuń
  6. Kochana Olu, piszsesz naprawdę cudownie. Gdy czytam o Twoich problemach związanych z wydaniem któregoś utworu, to mam Olu w pamieci moje ulubione bohaterki książek Lucy M.Montgomery: Anię i Emilkę. Ileż one się nawysyłały kopert:) Pomyślisz, że to przecież fikcja literacka. Ale autorka tych książek oparła wiele przygód swych bohaterek na faktach autentycznych, myślę, że te również. I do dziś ma wiernych czytelników na całym świecie. Olu nie poddawaj się! A historia z Gościem niesamowita. Aż zachciało mi się iść w jego ślady:))
    Popzdrawiam Was z Cezarym serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje pisanie zmienia się jak ja sama. Dojrzewam, ucze sie zycia i tego, na co mnie stac. Co jest wazne, co przejsciowe. czym warto sobie głową zaprzątać a czym nie. Mylę, sie często, jak każdy, ale trafiają sie miedzy tym wszystkim cudne chwile, gdy chciałoby sie przytulić cały swiat.
      Tak, pamietam problemy z wydaniem czegokolwiek przez Anię i Emilke. Nie poddawały sie dziewczyny. Ja mam chwile wiary a potem znowu fale zwątpień. i wiek juz nie tak bardzo do ciagłych rozczarowań zdatny. Odmowy coraz bardziej bolą...Ale spróbuję jeszcze, bo póki zycie trwa wszystko zdarzyc sie moze. A zdarzy sie, jesli cos będziemy robic. No chyba, że przysłowie "siedź w kącie, a znajdą cię", ma jakis sens..."
      Sympatyczni, bliscy sercu goście są u mnie mile widziani Mirelko!*
      I my pozdrawiamy Cię ciepło!:-))

      Usuń
    2. Och, pomyliłam się z imieniem!Przepraszam Cię gorąco IKO IWCIU!!!:-)))***

      Usuń
  7. Tego nikt się chyba nie spodziewał :))) Ujawniony osobiście czytelnik :))) Widocznie miał się u Was w tym momencie pojawić, żeby wnieść do Waszego domu powiew radości, optymizmu i odskoczni od codziennych trosk. A tulipany - piękne :) Miejmy nadzieję, że jakiś czas oczy nacieszą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tulipany z każdym dniem pieknieją!Zbyszek swą niespodziewaną wizytą napełnił nowym ciepłem i optymizmem moje serce. Może los daje mi tym samym jakis znak? . Bo przecież nic nie dzieje sie bez przyczyny.
      Serdeczne uściski zasyłamy, Liduś droga!:-)))

      Usuń
  8. Przemiłe spotkanie... Zasłużyliście w pełni na to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basieńko! Dziekuję za twoje ciepłe słowa. Do tej pory trwam w zdumieniu...Nie spodziewałabym sie nigdy takiej wizyty, takiego gościa. Życie potrafi nas czasem bardzo przyjemnie zaskakiwać - na szczęscie!

      Usuń
  9. Piękny post, jeszcze wrócę opisać wrażenia, muszę tylko je sobie trochę poukładać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Alis! Wiem, to i dla mnie ogromne zaskoczenie. Czasem brak słów...!:-))

      Usuń
    2. Twoja zimowa opowieść mobilizuje do dobra.....
      zostawiłam komputer i poszłam posiedzieć do sąsiadki, która od kilku dni chora, kaszle, i z przymusu sama w domu musi posiedzieć. Herbatka malinowa, kawka, śmietanka, rozmowa zwykła, ploteczki z uśmiechem. Taka zwyczajna codzienna, życzliwość- bo można.
      Też przywędrowałam na Wasz blog przed postem październikowym. Twoja szczera, zwyczajna, prawdziwa prośba i mnie przekonała do napisania komentarza. Tak, ze Twój dzisiejszy post odebrałam bardzo osobiście, tak że te zdania o waszej kuchni na blogu. Cieszę się, że dane Wam było zaznać życzliwości i przyjemności z blogowania. Znam to uczucie, daje niesamowitego "kopniaka" do przodu. A wkrótce wiosna i czas blogów przeniesiemy na czas ogrodów, więc tym bardziej cieszą mnie blogowe niespodzianki i przyjemności.


      Pozdrawiam serdecznie i przyjemnego surfowania w internecie życzę A.

      Usuń
    3. Ważne są takie pełne zyczliwosci, ciepłę momenty w codziennym zyciu. Pamiętać o kimś, zapytać o samopoczucie, porozmawiać,, usmiechnąc sie chociazby w sklepie...Maleńkie a jak sympatyczne i nic nas nie kosztujace rzeczy.
      Ciesze sie Alis, że dobry czas takim czułym ramieniem Cie otula. Niech to trwa, kochana dziewczyno!:-))

      Usuń
    4. to jeszcze wpadłam pouśmiechać się wesoło do tych prześlicznych tulipanów

      :))))

      Usuń
    5. Miło mi, droga Alis gościc Cię u siebie! I ja dzisiaj usmiech w sobie mam - słonko świeci od rana i śnieg błyszczy tysiacami diamencików! A tulipany kwitna nadal jak gdyby nigdy nic!:-))*

      Usuń
  10. Olu, przyznam szczerze, że ilekroć czytam Twojego bloga, tyle razy myślę o talencie pisarskim, który posiadasz. Na prawdę powinnaść pisać powieści. Wszystko czyta się jednym tchem! Podobnie, jak Pan Zbyszek na Twojego bloga trafiłam od Marii (również namiętnie czytanego przeze mnie), na który z kolei trafiłam z Jolinkowa. Przyłączam się do tulipanów w podziękowaniu za doznania płynące z bloga. Pozdrawiam Mirella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja trafiam na ciekawe niektóre blogi odwiedzajac te, już od dawna znane i zaprzyjaźnione. Czasem w ten sposób mozna wyłuskać prawdziwe perełki. Szkoda, że doba ma tylko 24 godziny - czasu nie starcza na lekturę wszystkich, wartych przeczytania!
      Dziękuję Ci Mirelko za tak ciepłe słowa o moim pisaniu. Lubię pisać, ale czasem mam gorsze chwile i wtedy dniami, czy nawet tygodniami ani słowa z siebie nie wyduszę, nie wystukam...
      Pozdrawiam Cię serdecznie i cieszę się, że wpadasz do mnie!:-))

      Usuń
  11. A wydawałoby się, że tylko w baśniach ...
    Niesamowita wizyta, niesamowita historia!
    Zawsze wiedziałam, że warto pisać!
    To spotkanie może być początkiem.
    Ach te myśli ludzkie ... Czemu zazwyczaj spodziewamy się czegoś złego? Spadkobierca poprzednich właścicieli, komornik, ktoś z niedobrą wiadomością ...
    Doniczka z tulipanami skojarzyła mi się z koroną. Ukoronowanie pracy? Ukoronowanie Twojego pisania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie - w basniach! Byłam akurat taka usmolona sadzami, no istny Kopciuszek!:-))
      Pisać warto - na pewno!Głównie dla realizowania potrzeb swego serca. A także dla czytelników, którzy czasem cenia nas bardziej niż my same siebie.
      O tak, Madziu! Myśli rzeczywiście potrafią być jak sepy i zakrywac swą ciemna chmurą nawet niewinnie błekitny nieboskłon...
      Tulipany nadal przepiekne! Ukoronowanie i szlus? To mam juz przestać pisać???:-)))

      Usuń
    2. Ukoronowanie przez wydawanie, oczywista !
      No przecież coś się dalej będzie działo. Pan Zbyszek poruszył zardzewiałe tryby losu :)

      Usuń
    3. Czy tryby (dobrego) losu to słyszą? No dalej! Ruszać się, nie leniuchować!:-))

      Usuń
  12. Jaka piękna przygoda :). Jakie miłe odwiedziny :)! Niespodzianka :D... Niesamowite :)!!! Pozdrowienia dla Pana Zbyszka i dla Was :D... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Abi! Zaskakująca w pozytywnym znaczeniu tego słowa przygoda! Do tej pory jestem zadziwiona i szczypię sie, zeby w końcu uwierzyć, że to nie sen!:-))
      Pozdrawiamy Cię serdecznie!:-))

      Usuń
  13. Przeczytałam na raz obydwie części. Twój styl pisania bardzo mi przypomina narrację Reymonta w "Chłopach". Jest bardzo plastyczny, taki... rzeczywisty. A on wszak Nobla za to dostał.
    A wizyta - z niej wyniknie jeszcze coś dobrego, zobaczysz! Tacy ludzie nie bez powodu stają na naszej drodze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Styl pisania bardzo zalezy od mojego samopoczucia...W ogóle fakt pisania. Bo jak jest ze mna kiepsko, to trwam w dziupli milczenia. A pisanie czeka na jakis impuls. Wizyta Zbyszka była własnie takim impulsem. bo juz mi sie nie chciało...
      Bardzo mi pochlebiasz Różó, porównując mój styl do Reymonta...Dziekuję, ale gdzież mi tam...
      Mam nadzieje, ze wizyta Zbyszka jest dla mnie jakimś znakiem od losu, ze wreszcie coś drgnie w temacie głuchych na me dobijanie się wydawnictw!:-))

      Usuń
  14. Takiego ciągu dalszego się nie spodziewałam ;-)
    A mnie się już kilka razy zdarzyło, że ktoś zajechał/zaszedł przed dom, wychodzę i patrzę pytająco... "A my do Inkwizycji, jesteśmy z bloga takiego-owego" ;-)))
    Wspaniałe są takie spotkania. A i wiele przyjaźni miało początek dzięki mojemu blogowaniu ;)
    Wyobrażam sobie Twoje - Wasze wzruszenie i myśli, czy stanie się to początkiem czegoś fajnego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy te osoby Inkwizycjo, które zaskakiwały Cię swoimi wizytami kontaktowały sie z Toba wczęsniej przez bloga, czy jak Zbyszek pojawiły sie po raz pierwszy w Twoim zyciu? Bo dla mnie to był szok po prostu!Niesamowite to było doznanie poznac nagle kogoś kto nas zna bardzo dobrze, a my o nim pojecia nie mielismy nawet! Blogi naprawdę maja w sobie niezwykła moc. Przyciagają do siebie tak fajnych ludzi.
      Usciski serdeczne zasyłam!:-))*

      Usuń
    2. Tak, znaliśmy się wcześniej poprzez blogi, ale czasem tak bywało, że tylko kilka komentarzy wymienialiśmy. Często było to dla mnie sporym zaskoczeniem - ale zawsze miłym! To, co się Tobie zdarzyło, to już niesamowita niespodzianka ;-)

      Usuń
    3. Jakos tak jest, ze jesli znasz sie z kimś poprzez blogi (a jest to znajomosc zazwyczaj pełna zyczliwosci), to poznając sie potem osobiście z taką osobą przynajmniej teoretycznie wiesz, czego mozesz sie spodziewać.
      A odwiedziny osoby anonimowej, o której istnieniu nie miało sie do tej pory bladego pojecia i po której nie wiadomo tak naprawdę czego mozna sie spodziewac są ogromnym szokiem. Na szczęście w tym moim konkretnym przypadku jakże koniec końców pozytywnym!:-))*

      Usuń
  15. A to przygoda:):):)
    Kurcze, Olu, ja sobie z tym chrustem zażartowałam, a tu... bardzo przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygoda jak nie wiem! Życie jest bardzo zaskakujące!:-))
      (Jaskółeckzo kochana, Nie masz mnie za co przepraszać - ja z kolei za powaznie potraktowałam temat. Przeciez czasem smieje sie z samej siebie, gdy mi tak czapka na oczy spada a kozy sie na mnie pchają i padam na pupę w błoto!:-))*

      Usuń
    2. Z tym błotem, to nie wiem , czy takie miłe, bo śmieszne może być. Zwłaszcza, jak kozy są chętne do zabawy i brykają wokoło.
      jednak zbieranie chrustu jest faktycznie upierdliwe. I w dodatku on tak szybko się spala. To taka syzyfowa praca.

      Usuń
    3. Wczoraj bylismy z męzem po chrust we dwoje. Śnieg dopiero zaczynał padać, a my dzielnie łądowaliśmy taczki. Kozy zadowolone były bardzo i Zuzia też. Dzisiaj sniegu juz tyle, ze chrustu nie widać.I chrustu na taczkach też już mało. Ot, rzeczywiscie - syzyfowa praca...Ale we dwoje raźno robić cokolwiek - nawet szuflować, prawda?:-))
      Uściski serdeczne Jaskółeczko!*

      Usuń
  16. Ależ się cieszę :)) Serdecznie pozdrawiam Was i p. Zbyszka. :)
    Może ktoś mógłby pomóc z wydawnictwami? bo Olga jak ta siłaczka sama się ze wszystkim szarpie. To takie pytanie rzucone do władców przestrzeni. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Eluniu! Ty niezwykle empatyczna, tak wiele rozumiejąca duszo!***♥

      Usuń
  17. Olu, jestem pod wielkim wrażeniem! Wiedziałam, że kiedyś będziesz sławna, a ja będę się szczycić, że Cię znam. :))) Bardzo to miłe, bardzo budujące. Cieszę się z Tobą. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jestem pod wrażeniem tego spotkania z tym nieoczekiwanym, a jakże sympatycznym gosciem. Ale Gosiu - sławna nie jestem i nie będę. Zresztą nie na sławie mi zalezy, ale na zyciu spokojnym, bezpiecznym i nie przepojonym troską o nasz byt codzienny.A jesli przy tym udałoby mi sie kiedys zrealizować moje marzenie o wydaniu czegoś...To już byłby szczyt szczęścia.
      Ciepłe pozdrowienia z mglistego Podkarpacia zasyłam!:-))*

      Usuń
  18. Też miałabym ambiwalentne uczucia, i radość i zakłopotanie. Pewnie bym się nawet popłakała ze zdumienia i wzruszenia.
    Kiedyś wpadła niespodziewanie do mojej chatty przyjaciółka mojej córci ze swoją półroczną córeńką Krysiunią, ja gościłam wtedy swoją przyjaciółkę Krystynę a zza płota przyszła sąsiadeczka Krysia. Cztery Kryśki na dwóch metrach kwadratowych :-))) A ja z emocji zapomniałam aparatu by uwiecznić taką chwilę.
    Maria to prawdziwa Matka chrzestna, bo ja tez od niej trafiłam do Was. I chociaż Wy naprawdę i na stałe na wsi a ja tylko bywam w chatcie na skraju, to problemy podobne i emocje też.
    Mokre pozdrowienia przesyłam, innych narazie nie mam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, cztery Krysie w jednej misie!:-)) Nadawałybyście sie na organizowany kiedyś przez dziennikarkę Krystynę Bochenek zjazd Kryś! Tyle, ze Krysi Bochenek juz nie ma, czego bardzo żałuję, bo dane mi było poznać ją kiedyś osobiście i zachwycić się jej osobowością. Była tak pełną energii, zyczliwosci i pasji osobą, jakich mało...Poleciała do Smoleńska razem z innymi ważnymi dla kultury polskiej ludżmi i ...wiadomo, co sie stało...
      A co do blogów to tworza one niezwykły, nieogarnialny labirynt ścieżek i wzajemnych powiązań. Snuja sie miedzy nami, blogowiczami serdeczne nici porozumienia. Czasem, przez wiele miesiecy są one zupełnie ciche, bez słów, Czasem dojrzewaja długo do przebudzenia i ujawnienia się a czasem owocują niespodziewanymi odwiedzinami!:-))
      Pozdrowienia poranne zasyłam Ci Krystynko, ciesząc się, ze śnieg stopniał, tyle że nadal mokro i mgliscie!:-))*

      Usuń
    2. Byłam dwa razy na takich zjazdach, ale ja już bardzo zdziczałam. To nie spontaniczny spęd ale dopięta organizacyjnie, wielka, dostojna impreza. Te przemarsze pod obiektywami, te tłumne, sztywne spotkania przy zakąskach ... to już nie dla mnie.
      Blogi które odwiedzam to serdeczny, kobiecy krąg wsparcia. Każda pisze o sobie ale tyle wspólnych emocji, uczuć, oczarowań i rozczarowań. Choćby tylko do tego przydawał się internet to warto!

      Usuń
    3. No tak, rozumiem...Miałabym pewnie podobne do Twoich odczucia po tak rozbuchanych imprezach.Człowiek nade łaknie cichości i odpoczynku od tego szumu wielkiego swiata. Na blogach czujemy sie o wiele bardziej swojsko, swobodnie i miło niż na takich szalonych imprezach. No a poza tym ciałem jestesmy w swoich wygodnych fotelach, gdzie spokojnie popijajac kawkę i nie nie muszac ruszać sie z miejsca odwiedzamy jednoczesnie zaprzyjaźnionych blogowiczów. Ot wygoda!Pozdrawiam Cie Krystynko patrząc przez okno, gdzie snieźnie, mroźno i słonecznie!:-))*

      Usuń
  19. Bardzo sympatyczne odwiedziny, choc gdyby do mnie taki gośc zawitał niezle bym się przestraszyła, mieszkam przeciez sama na pustkowiu... tak, myslimy ,że jesteśmy anonimowi i nietykalni, a okazuje się,że kazdy w zasadzie moze nas odnależć, jesli tylko o to dobrze się postara. To plusy i minusy naszych blogów. I zawsze jest jakaś cena. Ale na szczęscie wielbiciel Twojego bloga okazał się miłym człowiekiem. To dobrze, jest przecież wielu dobrych i uczciwych ludzi na świecie, ja tez w to wierzę!
    Serdeczne uściski posyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiec rozumiesz jak ambiwalentne uczucia były w mym sercu...Dzieki Amelio. To prowadzenie blogów, to odkrywanie swego serca wszem i wobec jest pewnym rodzajem ekshibicjonizmu. Przyciąga wielu róznych ludzi...Piszemy blogi w naszych cichych, bezpiecznych dziuplach, nie ogarniajac tego, że nasze teksty lecą daleko w świat i wywieraja na innych jakiś wpływ. A przeciez to takie sobie tylko pamietnikowe pisanie....Tymczasem tak wiele nieznanych osób to czyta. To jest niesamowite. I dobre i straszne zarazem...
      I ja ściskam Cie serdecznie wrażliwa duszo (a jesli kiedyś będę sie do Ciebie wybierała, to uprzedzę!:-))

      Usuń
  20. Piękna opowieść. Od razu mi się cieplej zrobiło, to jakby słońce wyjrzało spoza ołowianych chmur. Wraca ufność, że dobro przyciąga dobro. Takie blogi są nam pospolitym ludzikom bardzo potrzebne. Już nie będę się zbytnio rozpisywała dlaczego tak bardzo to potrzebne, bo coś mi słów brakuje. Nagle zainteresowałam się Australią, niewiele o niej czytałam chyba "Tomek w krainie kangurów". Przypomniałam sobie jak to kiedyś słyszałam opowiadanie o życiu w Australii - w Krakowie, w klasztorze sióstr karmelitanek. To była bardzo ciekawa opowieść, o kangurach o bumerangach i o wielu innych rzeczach. Takie miłe wspomnienie, może znajdę w tutejszej bibliotece coś o tym kontynencie, lubię wiedzieć czym żyją ci, którzy w jakiś sposób są mi bliscy. Pozdrawiam i chętnie też zawędrowałabym w Jaworowe strony. Moja mama też mówiła na galaretę "studzienina".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo dobro jest - a im bardziej sie w nie wierzy i dostrzega w drobiazgach, tym wieksza ono ma moc i wpływ na nasze zycie. Cieszyc sie czymkolwiek - to ogromna sztuka. A jak jeszcze uda sie taką prosta filozofią kogos zarazic, to jest wspaniale. tak niewiele od nas, zdawałoby się, zalezy, ale zawsze mozemy dzielic sie dobrem - to jak roslinka, którą trzeba podlewać usmiechem, wdziecznoscią, wzruszeniem. A jak ta roslinka urosnie to mozna podzielic sie jej szczepami.
      O Australii poczytaj koniecznie, bo to fascynująca kraina. Nieogarnialna, nieprzewidywalna, tajemnicza i przepiekna, choc jednoczesnie groźna...Planujemy z Cezarym nie raz tu jeszcze cos o niej napisać, zdjęcia pokazać, któych mnóstwo zgromadzilismy w naszym archiwum.
      Galareta juz zjedzona! Teraz rządzi u nas smalec ze skwarkami i cebulką, zupy jarzynowe oraz gotowane ziemniaczki z surówką z kiszonej kapusty!
      POzdrawiamy Cię ciepło Annalel!:-))*

      Usuń
  21. Ależ emocje Olgo i niespodzianki! Tak, żyjemy sobie w naszych domach gdzieś na skraju, niby w ukryciu, piszemy niby pod pseudonimami. A tu, popatrz. Kto chce, ten drogę znajdzie. Niespodziankę Ci sprawił wielką. Takie miłe spotkanie. To nic, żeś była usmolona sadzą (tak mówił mój dziadek, bardzo lubię ten zwrot "usmolona sadzą"). Wszak w piecu palisz naprawdę.
    Wiem, jakie emocje Tobą targały z początku. Też miałam odwiedziny "czytelnicze" niespodziewane, byłam nawet trochę zła, bo w trakcie prac gospodarskich. Było miło.
    Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to zycie przeplata sie z wirtualnością. Ma to swoje plusy i minusy (utrata bezpiecznej prywatnosci i anonimowości), ale plusów jest zdecydowanie więcej, bo dzieki Internetowi poznaje sie tyle niesamowicie sympatycznych, podobnych wrazliwością ludzi. W ten sposób uzupełniamy braki towarzyskie, bo przeciez ciezko znaleźć na wsiach ludzi nadajacych na tych samych, co my falach (nasz epizod miejski trochę nas jednak ukształtował i sprawił, że jedtesmy odbierani jako ludzie "obcy". Wprawdzie mili, ale jednak obcy...).
      Ciepłe pozdrowienia Owieczko kochana zasyłam oraz wyrazy współczucia z powodu pogromu wśród Twoich zielonongich ptaszynek!***

      Usuń
  22. Niewiarygodne! Gdyby ktos inny to napisal mialabym watpliwosci czy to nie jest fikcja literacka.
    Wyobrazam sobie wasze zdziwinie i zaskoczenie:)
    Bardzo mila niespodzianka i faktycznie nietypowy gosc pojawil sie u Was i cos czuje, ze ta znajomosc moze przerodzic sie w przyjazn.

    Moc usciskow dla Was i serdecznie pozdrowienia dla p.Zbyszka:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie często przerasta fikcję literacką. Ogromnie pozytywnym zaskoczeniem i radoscią napełniła nas Zbyszkowa wizyta. Mam nadzieję, że nasz gośc ma równie miłe wspomnienia z odwiedzin u nas.
      Całusy zasyłamy serdeczne ulubionej podrózniczce!:-))*

      Usuń
  23. No to miałaś przygodę.Niesamowite są takie odwiedziny mnie zatkało by chyba na amen i chyba nie wiedziała bym o czym rozmawiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Toteż i ja na początku byłam zbaraniała całkiem!:-))

      Usuń
  24. Fajnie jak ktoś taki się pojawia to tylko świadczy o tym,że twoje pisanie jest potrzebne.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost