…Zanim weszli
przez głowę zdążyło mi przelecieć mnóstwo myśli na temat tego nieznajomego
człowieka. Najpierw o tym, że to pewnie jakiś krewny byłego właściciela, a może
nawet jego z otchłani wszechświata cudem ujawniony spadkobierca! Już
wyobrażałam sobie, że tracimy nasze siedlisko i znowu udajemy się na tułaczkę
poza granice horyzontu. Potem zaś naszedł mnie domysł, iż mężczyzna ów jest
jakimś moim nieznanym krewnym. A mógłby nim przecież być, gdyż rodzina ma
rozsiana jest po całym świecie. Mnóstwo istnieje tajemniczych, rodzinnych historii
bez końca i początku, które czekają na opisanie i dodanie im brakujących
kawałków puzzli…
Ale koniec próżnych domysłów, bo oto
wchodzą. Siwowłosy, przystojny pan wstydliwie dzierży w rekach opatuloną w
czerwoną bibułkę doniczkę ze świeżymi tulipanami. Patrzy przy tym na mnie z
mieszaniną nieśmiałości, sympatii i wzruszenia…Obok niego Cezary. Uśmiecha się
szelmowsko i oznajmia:
- Oluś, ten pan
jest miłośnikiem Twego bloga! Na imię ma Zbyszek. Przyjechał niedawno z Ameryki i odwiedził nas właśnie
po to, aby Ci swe uwielbienie oznajmić!
Zbaraniała kompletnie
popatrzyłam na obu mężczyzn, węsząc w tym jakiś paskudny żart mego niedobrego
męża. Wszak jest znanym specjalistą od różnego kalibru żarcików. Ileż to razy
dałam się nabrać na jego dowcipy, nie potrafiąc rozróżnić, kiedy mówi serio a
kiedy podkpiwa sobie ze mnie. Poczułam, że oblewa mnie czerwień od stóp do głów
i fala irytacji przebiega po napiętych nerwach. Wówczas jednak obcy
mężczyzna, patrząc mi ufnie prosto w oczy wyciągnął dłoń, przedstawiając się
jako Zbyszek, mój wierny czytelnik i wielbiciel filozofii życiowej, którą
emanuje blog „Pod tym samym niebem”.
- A te tulipany
to dla Pani, dla Ciebie droga Olu. W podziękowaniu za wszystko! – wręczył mi przepiękne,
wiosenne kwiaty a ja uścisnęłam mu dłoń nadal pozostając w stanie ogromnego
szoku i niedowierzania.
- Postanowiłem tu
przyjechać osobiście, zameldować się i poznać tak cudownie piszącą, jak Ty
osobę. A bezpośrednim impulsem do odwiedzin Waszego siedliska był dla mnie Twój
październikowy post pt. „Seans spirytystyczny”. Pamiętasz Olu? Apelowałaś w nim do
anonimowych czytelników, by się do Ciebie odezwali, ujawnili. No to poczułem
się zobligowany i oto jestem! – oznajmił, uśmiechając się serdecznie a patrząc
na moją skonsternowaną minę, dodał tłumacząc się dalej ze swej wizyty:
- Bo ja jestem zupełna
noga z obsługi komputera! No nie potrafię nic na Waszym blogu napisać. Nawet
e-maila swojego nie mam!No to musiałem przyjechać osobiście!
Po usłyszeniu tak osobliwego, lecz mimo wszystko wiarygodnego wyznania napięcie, jakie narosło już we mnie
do wielkości piłki bejsbolowej wreszcie zmalało i uśmiechnęłam się do naszego
gościa, zapraszając go do stołu. I podczas gdy zajęta byłam szykowaniem herbaty
ziołowej (melisa z lipą i miętą) Cezary rozmawiał ze Zbyszkiem i wyciągał z
lodówki galaretę z nóżek, z podkarpacka zwaną studzieniną, aby poczęstować,
czym chata bogata, naszego niespodziewanego gościa. Gość szybko się ośmielił i
już po chwili opowiadał o sobie, swoim dotychczasowym życiu, pasjach, planach i
marzeniach. Od kilkunastu lat mieszkał w Stanach, miał też dom w Stalowej Woli, ale teraz zamierzał kupić jakieś siedlisko gdzieś bliżej. Marzył mu się drewniany domek na Pogórzu
Dynowskim, z którego zresztą pochodził.
- Oj, pyszna
galareta, pyszna! – zamilkł na moment nasz gość i delektując się prostym
smakiem studzieniny popatrywał na nas z wielkim zadowoleniem.
- Dopiero co
oglądałem Waszą kuchnię na blogu a teraz w niej siedzę! – zachichotał, jak
psotny uczniak i pokręcił głową w radosnym niedowierzaniu.
- A Ty wiesz, o
co zapytał mnie Zbyszek, gdy podszedłem do niego przy bramie?
- Czy tu mieszka
Olga Jawor! – zaśmiał się Cezary, puszczając do mnie jednocześnie oko. I ja się
uśmiechnęłam, choć jednocześnie zrobiło mi się jakby głupio, że niezamierzenie wprowadziłam tego człowieka w błąd. Wszak „Olga Jawor” to pseudonim wymyślony na potrzeby bloga. I
dziw byłby, gdyby ktoś wskazał mu tu właściwy adres.
- Zbyszku, ale powiedz,
jakim cudem do nas trafiłeś? Czyżbym dała na blogu tak dokładnie namiary na
nasz dom? – zagaiłam, stawiając na stole czajnik pełen gorącej herbaty i
fajansowe kubki. W mej głowie wirowało mnóstwo przeciwstawnych sobie myśli. Z
jednej strony ogromna radość oraz niedowierzanie, że ktoś fatygował się z tak
daleka, by wyrazić mi swoją sympatię, z drugiej coś w rodzaju lęku, czy też poczucia
dziwnej bezbronności oraz nagości w zetknięciu z nagłymi niespodziankami losu.
Doszło do mnie, że skoro tak prosto dotrzeć do Jaworowego domu, to zjawić się
tu mogą równie łatwo nie tylko tak mili i kulturalni jak Zbyszek goście, ale
także jacyś niekoniecznie dobrze nam życzący osobnicy. Wprawdzie nie mamy żadnych
wrogów, a przynajmniej nic nam o nich nie wiadomo, ale cóż może tkwić w
umysłach nieznanych nam, podczytujących bloga ludzi? Jakie mają prawdziwe intencje
i zamiary? Czy kiedyś, zaczynając pisać bloga, ten nasz dość intymny, internetowy
pamiętnik, zdawałam sobie tak naprawdę sprawę z wszelkich możliwych konsekwencji takiej
decyzji?
- Już, już
opowiadam! Wcale nie tak łatwo! – zaśmiał się tymczasem nasz gość a potem
drobiazgowo i skwapliwie zaczął tłumaczyć wszystko po kolei.
- Najpierw, kilka
lat temu w Stanach znalazłem bloga „Ogarze Pogórze”, prowadzonego przez państwa
Barłowskich. Potem zacząłem czytać zalinkowane u nich strony. W ten sposób
poznałem Marię z Pogórza Przemyskiego i Was. No i wsiąkłem! Przeczytałem Waszą
stronę od dechy do dechy i urzekła mnie Twoja filozofia Olgo. To życie w
zgodzie z naturą. Ta miłość i szacunek dla niej. Pogoda ducha, spokój i baśniowość
Waszej tu egzystencji. I teraz nie mogę się doczekać każdego Twojego posta! –
zawołał a popiwszy herbatki ziołowej entuzjastycznie kontynuował swą opowieść.
- Jak już
wspomniałem znam dobrze te strony, bo stąd pochodzę. Dlatego przyjechawszy na
Pogórze myślałem, że nie będzie problemu z odnalezieniem Was. Tymczasem w Waszej wsi nikt nie słyszał o Oldze Jawor! Nie znają tu Was z nazwiska! – zawołał,
wciąż mocno tym faktem zdziwiony.
- Trzeba było
pytać o Australijczyków! – wtrąciliśmy z Cezarym lekko zmieszani, wciąż
niepewni, czy powinniśmy ujawniać naszą prawdziwą tożsamość.
- No to w końcu
tak właśnie spytałem! Gdzie znajdę dom tych Australijczyków, co to zamieszkali
w chałupie po Staszku?! – odrzekł zadowolony ze swej pomysłowości Zbyszek
między jednym a drugim kęsem podkarpackiej galarety.
- To, na moje
szczęście, wiedzieli od razu! I oto jestem! I na pewno nie raz pozwolę sobie
jeszcze Was odwiedzić, jeśli oczywiście nie będziecie mieć nic przeciwko temu.
Teraz mam sporo roboty, no i po lekarzach muszę pojeździć, bo niestety, borykam
się wciąż z chorobami. Ale na wiosnę na pewno się zobaczymy! – dodał niepewnie,
popatrując to na nas, to za okno, gdzie rozpościerały się szarobure, błotniste
połaci naszego ogołoconego ze śniegu podwórza.
- No pewnie!
Wpadaj do nas chłopie! Zawsze serdecznie Cię powitamy – odezwał się gościnnie
Cezary. A ośmielony tym odezwaniem Cezarego Zbyszek ponownie zaczął opowiadać o
swoich planach i ciekawych zamierzeniach, jakie miał w związku z ukochanym
Pogórzem Dynowskim. Swoją opowieść przeplatał, co i rusz entuzjastycznymi
okrzykami na temat mojego pisania i wielkiego ukontentowania, jakiego doznaje
mogąc być w mitycznym wręcz domu Jaworów.
Słuchałam go z dużym zainteresowaniem oraz z
nie odstępującym mnie wciąż zdumieniem, momentami obciągając wstydliwie
dziurawe rękawy mego swetra i ukrywając pobrudzone sadzą łokcie. Uśmiechałam
się do siebie z pewnym rodzajem sarkazmu i myślałam, że człowiek nie zna dnia
ani godziny, gdy będzie musiał stanąć tak zupełnie otwarcie naprzeciwko świata i
po prostu ukazać mu całą nagą prawdę o sobie.
- Ot! Siedzi
sobie w wiejskim zaciszu taka zwykła, domowa, w byle co ubrana Ola. Coraz częściej powątpiewająca w zasadność prowadzenia swego zazwyczaj optymistycznego bloga. Z włosami w lekkim nieładzie. Z mnóstwem nawarstwiających się problemów i egzystencjalnych zmartwień w zmęczonej głowinie. Oj, kiedyż to Cezary dojdzie do siebie? Czy stan zdrowia mojej mamy pozwoli jej kiedykolwiek na odwiedziny u nas?... Żebyż mrozów już tej zimy nie było...A w kotłowni stoi
zepsuta nieomal już od trzech miesięcy pralka... A ręczne pranie od kilku dni nie
może doschnąć na chłodnym kaloryferze. A kręgosłup boli. A centralne ogrzewanie
nawala. A chrust w lesie moknie...A tymczasem tuż obok, świeżoprzybyły, miły gość ze świata rozpływa się w
zachwytach na temat naszego cudownego życia i mojego baśniowego sposobu
pisania!
- Och, chyba mi
się ta chwila tylko śni! Tak wielką abstrakcją to wszystko trąci! – dumałam,
pełna wewnętrznego rozedrgania wpatrując się w pogodne oblicze siedzącego naprzeciwko mnie, siwowłosego pana, rozwodzącego się teraz z pasją o imprezach organizowanych przez siebie w ruinach zamku w Dąbrówce Starzeńskiej i o działalności Towarzystwa Muzycznego "Pod papugami", którego jest członkiem... Nareszcie zasłuchawszy się uważniej w tok narracji Zbyszka zapomniałam o swych troskach i rozterkach i po prostu całą sobą chłonęłam jego ciekawe historie...
Zbyszek to ogromnie sympatyczny, pełen miłej
bezpośredniości człowiek. Pasjonat wielu gatunków sztuki, animator
interesujących wydarzeń kulturalnych, pełen kreatywności opiekun młodych, utalentowanych artystycznie ludzi, grający na wielu instrumentach muzyk-samouk a zarazem stolarz i specjalista
od renowacji mebli. A przy tym, jak wynikało z jego zwierzeń, odpowiedzialny mąż i
ojciec.
Oboje z Cezarym życzymy mu jak najlepiej i
cieszymy się, że nas odwiedził, przynajmniej na jakiś czas czarodziejsko przełamując swoją wizytą rodzaj
marazmu, w jaki zdaje się, popadliśmy.
Och! Teraz będzie lepiej! Na pewno!
Dziękujemy Ci Zbyszku i pozdrawiamy serdecznie!:-))***
niesamowite spotkanie:)
OdpowiedzUsuńja też trafiłam do Was od Marii!
Tak, niesamowite Klarko! Jakiż ten świat mały!:-))
UsuńMamuśku!
OdpowiedzUsuńŚwietny post i ciekawe zdarzenie!
Jakie to fale może zrobić twórczość blogowa...
Anita Jawor
Dzieki, córuś kochana!:♥☻♥-)) No, rzeczywiście - kto by pomyslał, co moze wyniknąc z pisania na blogu!
UsuńMój Boże, jestem ogromnie wzruszona, a to ci dopiero spotkanie! i jak tu nie wierzyć w dobrą moc sprawczą internetu, kiedy dochodzi do takich spotkań ludzi, którzy nigdy nie widzieli się na oczy, i być może nigdy ich drogi nie przecięłyby się; dla takich chwil warto pisać, poświęcać czas, włóczyć się po bezdrożach; pozdrawiam serdecznie Was, i Pana Zbyszka, i ciągle jestem pod wrażeniem tego spotkania.
OdpowiedzUsuńCieszę sie Marysiu, ze masz pozytywne uczucia po przeczytaniu tego tekstu. Cuda niewidy dzieja sie w naszym zyciu. Nikt by sie tego nie spodziewał.
UsuńUsciski serdeczne!:-))
niesamowite! zazdroszczę Zbyszkowi, że siedział w Waszej bajkowej kuchni... też bym się chętnie ziołowej herbatki w niej napiła! jednak samemu pisząc bloga wiem jak to jest, kiedy na kartach zostają tylko momenty wybrane co stwarza atmosferę bajkowości i wyjątkowości będąc jednocześnie fragmentami zwykłego, codziennego życia. Ale paradoksalnie takie fragmenty mnie samej pokazują tą wyjątkowość, która zagubiłaby się w zwykłym życiu gdyby nie jej uwiecznienie :)
OdpowiedzUsuńa Ty pisz! jestem pewna że jakiś wydawca w końcu okaże się na tyle mądry żeby Cię wydać... jak tylko jakiegoś poznam to go od razu zaatakuję w tym temacie! ;)))) Buziaki kochana! :*********
Masz rację, Emko! POkazujemy na blogach wybrane momenty, fragmenty naszej rzeczywistości. Te, ktoe uwazamy za najwazniejsze, najmilsze, czy najbardziej nas w danym momencie dotykające. i wychodzi z tego jakaś średnia, któa mozna odbierać jako całośc. Ale to wciaz tylko wyimek. Całosci nie da sie ubrać w słowa. I nie trzeba nawet.
UsuńEmus kochana! Jak uda Ci sie znaleźc jakiegos wydawcę, chętnego na moje gryzmoły, to przybywajcie w te pędy. Ugoszczę Was najpiekniej, jak tylko potrafię!:-))***
Takie spotkania raduja serce i bardzo wzruszaja. Jestescie bardzo bliscy wielu osobom, ktore z wielka przyjemnoscia Tu goszcza.
OdpowiedzUsuńI mysle, ze w takich chwilach wszelkie zwatpienia zwiazane z pisaniem bloga odchodza gdzies w dal...
Sliczne tulipanki Olenko, pan Zbyszek podarowal Ci troszke wiosny :)
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie, kot siedzi wraz ze mna i mruczy Wam piekna melodie :***
Przez ponad dwa lata pisania wytworzyłą sie tu jakaś namiastka naszego domu. Jego wazny fragment, przepojony uczuciami, marzeniami, zachwytami, czy smutkami...I wzruszajace jest dla mnie to, że nieznane mi osobiscie osoby lgną do tego bloga, do mnie, prawie jak do członka rodziny....Bardzo to doceniam i dziekuję za obecnosc twoją i innych, bliskich dusz.
UsuńTulipanki rozwijają sie pieknie!
Ściskamy Cię serdecznie Orszulko i duzo spokojnych, ciepłych chwil zyczymy!:-))***
Kochana Olu, piszsesz naprawdę cudownie. Gdy czytam o Twoich problemach związanych z wydaniem któregoś utworu, to mam Olu w pamieci moje ulubione bohaterki książek Lucy M.Montgomery: Anię i Emilkę. Ileż one się nawysyłały kopert:) Pomyślisz, że to przecież fikcja literacka. Ale autorka tych książek oparła wiele przygód swych bohaterek na faktach autentycznych, myślę, że te również. I do dziś ma wiernych czytelników na całym świecie. Olu nie poddawaj się! A historia z Gościem niesamowita. Aż zachciało mi się iść w jego ślady:))
OdpowiedzUsuńPopzdrawiam Was z Cezarym serdecznie
Moje pisanie zmienia się jak ja sama. Dojrzewam, ucze sie zycia i tego, na co mnie stac. Co jest wazne, co przejsciowe. czym warto sobie głową zaprzątać a czym nie. Mylę, sie często, jak każdy, ale trafiają sie miedzy tym wszystkim cudne chwile, gdy chciałoby sie przytulić cały swiat.
UsuńTak, pamietam problemy z wydaniem czegokolwiek przez Anię i Emilke. Nie poddawały sie dziewczyny. Ja mam chwile wiary a potem znowu fale zwątpień. i wiek juz nie tak bardzo do ciagłych rozczarowań zdatny. Odmowy coraz bardziej bolą...Ale spróbuję jeszcze, bo póki zycie trwa wszystko zdarzyc sie moze. A zdarzy sie, jesli cos będziemy robic. No chyba, że przysłowie "siedź w kącie, a znajdą cię", ma jakis sens..."
Sympatyczni, bliscy sercu goście są u mnie mile widziani Mirelko!*
I my pozdrawiamy Cię ciepło!:-))
Och, pomyliłam się z imieniem!Przepraszam Cię gorąco IKO IWCIU!!!:-)))***
UsuńTego nikt się chyba nie spodziewał :))) Ujawniony osobiście czytelnik :))) Widocznie miał się u Was w tym momencie pojawić, żeby wnieść do Waszego domu powiew radości, optymizmu i odskoczni od codziennych trosk. A tulipany - piękne :) Miejmy nadzieję, że jakiś czas oczy nacieszą :)
OdpowiedzUsuńTulipany z każdym dniem pieknieją!Zbyszek swą niespodziewaną wizytą napełnił nowym ciepłem i optymizmem moje serce. Może los daje mi tym samym jakis znak? . Bo przecież nic nie dzieje sie bez przyczyny.
UsuńSerdeczne uściski zasyłamy, Liduś droga!:-)))
Przemiłe spotkanie... Zasłużyliście w pełni na to!
OdpowiedzUsuńBasieńko! Dziekuję za twoje ciepłe słowa. Do tej pory trwam w zdumieniu...Nie spodziewałabym sie nigdy takiej wizyty, takiego gościa. Życie potrafi nas czasem bardzo przyjemnie zaskakiwać - na szczęscie!
UsuńPiękny post, jeszcze wrócę opisać wrażenia, muszę tylko je sobie trochę poukładać :)
OdpowiedzUsuńDzięki Alis! Wiem, to i dla mnie ogromne zaskoczenie. Czasem brak słów...!:-))
UsuńTwoja zimowa opowieść mobilizuje do dobra.....
Usuńzostawiłam komputer i poszłam posiedzieć do sąsiadki, która od kilku dni chora, kaszle, i z przymusu sama w domu musi posiedzieć. Herbatka malinowa, kawka, śmietanka, rozmowa zwykła, ploteczki z uśmiechem. Taka zwyczajna codzienna, życzliwość- bo można.
Też przywędrowałam na Wasz blog przed postem październikowym. Twoja szczera, zwyczajna, prawdziwa prośba i mnie przekonała do napisania komentarza. Tak, ze Twój dzisiejszy post odebrałam bardzo osobiście, tak że te zdania o waszej kuchni na blogu. Cieszę się, że dane Wam było zaznać życzliwości i przyjemności z blogowania. Znam to uczucie, daje niesamowitego "kopniaka" do przodu. A wkrótce wiosna i czas blogów przeniesiemy na czas ogrodów, więc tym bardziej cieszą mnie blogowe niespodzianki i przyjemności.
Pozdrawiam serdecznie i przyjemnego surfowania w internecie życzę A.
Ważne są takie pełne zyczliwosci, ciepłę momenty w codziennym zyciu. Pamiętać o kimś, zapytać o samopoczucie, porozmawiać,, usmiechnąc sie chociazby w sklepie...Maleńkie a jak sympatyczne i nic nas nie kosztujace rzeczy.
UsuńCiesze sie Alis, że dobry czas takim czułym ramieniem Cie otula. Niech to trwa, kochana dziewczyno!:-))
to jeszcze wpadłam pouśmiechać się wesoło do tych prześlicznych tulipanów
Usuń:))))
Miło mi, droga Alis gościc Cię u siebie! I ja dzisiaj usmiech w sobie mam - słonko świeci od rana i śnieg błyszczy tysiacami diamencików! A tulipany kwitna nadal jak gdyby nigdy nic!:-))*
UsuńOlu, przyznam szczerze, że ilekroć czytam Twojego bloga, tyle razy myślę o talencie pisarskim, który posiadasz. Na prawdę powinnaść pisać powieści. Wszystko czyta się jednym tchem! Podobnie, jak Pan Zbyszek na Twojego bloga trafiłam od Marii (również namiętnie czytanego przeze mnie), na który z kolei trafiłam z Jolinkowa. Przyłączam się do tulipanów w podziękowaniu za doznania płynące z bloga. Pozdrawiam Mirella
OdpowiedzUsuńI ja trafiam na ciekawe niektóre blogi odwiedzajac te, już od dawna znane i zaprzyjaźnione. Czasem w ten sposób mozna wyłuskać prawdziwe perełki. Szkoda, że doba ma tylko 24 godziny - czasu nie starcza na lekturę wszystkich, wartych przeczytania!
UsuńDziękuję Ci Mirelko za tak ciepłe słowa o moim pisaniu. Lubię pisać, ale czasem mam gorsze chwile i wtedy dniami, czy nawet tygodniami ani słowa z siebie nie wyduszę, nie wystukam...
Pozdrawiam Cię serdecznie i cieszę się, że wpadasz do mnie!:-))
A wydawałoby się, że tylko w baśniach ...
OdpowiedzUsuńNiesamowita wizyta, niesamowita historia!
Zawsze wiedziałam, że warto pisać!
To spotkanie może być początkiem.
Ach te myśli ludzkie ... Czemu zazwyczaj spodziewamy się czegoś złego? Spadkobierca poprzednich właścicieli, komornik, ktoś z niedobrą wiadomością ...
Doniczka z tulipanami skojarzyła mi się z koroną. Ukoronowanie pracy? Ukoronowanie Twojego pisania?
No własnie - w basniach! Byłam akurat taka usmolona sadzami, no istny Kopciuszek!:-))
UsuńPisać warto - na pewno!Głównie dla realizowania potrzeb swego serca. A także dla czytelników, którzy czasem cenia nas bardziej niż my same siebie.
O tak, Madziu! Myśli rzeczywiście potrafią być jak sepy i zakrywac swą ciemna chmurą nawet niewinnie błekitny nieboskłon...
Tulipany nadal przepiekne! Ukoronowanie i szlus? To mam juz przestać pisać???:-)))
Ukoronowanie przez wydawanie, oczywista !
UsuńNo przecież coś się dalej będzie działo. Pan Zbyszek poruszył zardzewiałe tryby losu :)
Czy tryby (dobrego) losu to słyszą? No dalej! Ruszać się, nie leniuchować!:-))
UsuńJaka piękna przygoda :). Jakie miłe odwiedziny :)! Niespodzianka :D... Niesamowite :)!!! Pozdrowienia dla Pana Zbyszka i dla Was :D... :)
OdpowiedzUsuńTak, Abi! Zaskakująca w pozytywnym znaczeniu tego słowa przygoda! Do tej pory jestem zadziwiona i szczypię sie, zeby w końcu uwierzyć, że to nie sen!:-))
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie!:-))
:))... :D
UsuńPrzeczytałam na raz obydwie części. Twój styl pisania bardzo mi przypomina narrację Reymonta w "Chłopach". Jest bardzo plastyczny, taki... rzeczywisty. A on wszak Nobla za to dostał.
OdpowiedzUsuńA wizyta - z niej wyniknie jeszcze coś dobrego, zobaczysz! Tacy ludzie nie bez powodu stają na naszej drodze :)
Styl pisania bardzo zalezy od mojego samopoczucia...W ogóle fakt pisania. Bo jak jest ze mna kiepsko, to trwam w dziupli milczenia. A pisanie czeka na jakis impuls. Wizyta Zbyszka była własnie takim impulsem. bo juz mi sie nie chciało...
UsuńBardzo mi pochlebiasz Różó, porównując mój styl do Reymonta...Dziekuję, ale gdzież mi tam...
Mam nadzieje, ze wizyta Zbyszka jest dla mnie jakimś znakiem od losu, ze wreszcie coś drgnie w temacie głuchych na me dobijanie się wydawnictw!:-))
Takiego ciągu dalszego się nie spodziewałam ;-)
OdpowiedzUsuńA mnie się już kilka razy zdarzyło, że ktoś zajechał/zaszedł przed dom, wychodzę i patrzę pytająco... "A my do Inkwizycji, jesteśmy z bloga takiego-owego" ;-)))
Wspaniałe są takie spotkania. A i wiele przyjaźni miało początek dzięki mojemu blogowaniu ;)
Wyobrażam sobie Twoje - Wasze wzruszenie i myśli, czy stanie się to początkiem czegoś fajnego...
A czy te osoby Inkwizycjo, które zaskakiwały Cię swoimi wizytami kontaktowały sie z Toba wczęsniej przez bloga, czy jak Zbyszek pojawiły sie po raz pierwszy w Twoim zyciu? Bo dla mnie to był szok po prostu!Niesamowite to było doznanie poznac nagle kogoś kto nas zna bardzo dobrze, a my o nim pojecia nie mielismy nawet! Blogi naprawdę maja w sobie niezwykła moc. Przyciagają do siebie tak fajnych ludzi.
UsuńUsciski serdeczne zasyłam!:-))*
Tak, znaliśmy się wcześniej poprzez blogi, ale czasem tak bywało, że tylko kilka komentarzy wymienialiśmy. Często było to dla mnie sporym zaskoczeniem - ale zawsze miłym! To, co się Tobie zdarzyło, to już niesamowita niespodzianka ;-)
UsuńJakos tak jest, ze jesli znasz sie z kimś poprzez blogi (a jest to znajomosc zazwyczaj pełna zyczliwosci), to poznając sie potem osobiście z taką osobą przynajmniej teoretycznie wiesz, czego mozesz sie spodziewać.
UsuńA odwiedziny osoby anonimowej, o której istnieniu nie miało sie do tej pory bladego pojecia i po której nie wiadomo tak naprawdę czego mozna sie spodziewac są ogromnym szokiem. Na szczęście w tym moim konkretnym przypadku jakże koniec końców pozytywnym!:-))*
A to przygoda:):):)
OdpowiedzUsuńKurcze, Olu, ja sobie z tym chrustem zażartowałam, a tu... bardzo przepraszam.
Przygoda jak nie wiem! Życie jest bardzo zaskakujące!:-))
Usuń(Jaskółeckzo kochana, Nie masz mnie za co przepraszać - ja z kolei za powaznie potraktowałam temat. Przeciez czasem smieje sie z samej siebie, gdy mi tak czapka na oczy spada a kozy sie na mnie pchają i padam na pupę w błoto!:-))*
Z tym błotem, to nie wiem , czy takie miłe, bo śmieszne może być. Zwłaszcza, jak kozy są chętne do zabawy i brykają wokoło.
Usuńjednak zbieranie chrustu jest faktycznie upierdliwe. I w dodatku on tak szybko się spala. To taka syzyfowa praca.
Wczoraj bylismy z męzem po chrust we dwoje. Śnieg dopiero zaczynał padać, a my dzielnie łądowaliśmy taczki. Kozy zadowolone były bardzo i Zuzia też. Dzisiaj sniegu juz tyle, ze chrustu nie widać.I chrustu na taczkach też już mało. Ot, rzeczywiscie - syzyfowa praca...Ale we dwoje raźno robić cokolwiek - nawet szuflować, prawda?:-))
UsuńUściski serdeczne Jaskółeczko!*
Ależ się cieszę :)) Serdecznie pozdrawiam Was i p. Zbyszka. :)
OdpowiedzUsuńMoże ktoś mógłby pomóc z wydawnictwami? bo Olga jak ta siłaczka sama się ze wszystkim szarpie. To takie pytanie rzucone do władców przestrzeni. :)
Och, Eluniu! Ty niezwykle empatyczna, tak wiele rozumiejąca duszo!***♥
UsuńOlu, jestem pod wielkim wrażeniem! Wiedziałam, że kiedyś będziesz sławna, a ja będę się szczycić, że Cię znam. :))) Bardzo to miłe, bardzo budujące. Cieszę się z Tobą. :)
OdpowiedzUsuńJa też jestem pod wrażeniem tego spotkania z tym nieoczekiwanym, a jakże sympatycznym gosciem. Ale Gosiu - sławna nie jestem i nie będę. Zresztą nie na sławie mi zalezy, ale na zyciu spokojnym, bezpiecznym i nie przepojonym troską o nasz byt codzienny.A jesli przy tym udałoby mi sie kiedys zrealizować moje marzenie o wydaniu czegoś...To już byłby szczyt szczęścia.
UsuńCiepłe pozdrowienia z mglistego Podkarpacia zasyłam!:-))*
Też miałabym ambiwalentne uczucia, i radość i zakłopotanie. Pewnie bym się nawet popłakała ze zdumienia i wzruszenia.
OdpowiedzUsuńKiedyś wpadła niespodziewanie do mojej chatty przyjaciółka mojej córci ze swoją półroczną córeńką Krysiunią, ja gościłam wtedy swoją przyjaciółkę Krystynę a zza płota przyszła sąsiadeczka Krysia. Cztery Kryśki na dwóch metrach kwadratowych :-))) A ja z emocji zapomniałam aparatu by uwiecznić taką chwilę.
Maria to prawdziwa Matka chrzestna, bo ja tez od niej trafiłam do Was. I chociaż Wy naprawdę i na stałe na wsi a ja tylko bywam w chatcie na skraju, to problemy podobne i emocje też.
Mokre pozdrowienia przesyłam, innych narazie nie mam
Och, cztery Krysie w jednej misie!:-)) Nadawałybyście sie na organizowany kiedyś przez dziennikarkę Krystynę Bochenek zjazd Kryś! Tyle, ze Krysi Bochenek juz nie ma, czego bardzo żałuję, bo dane mi było poznać ją kiedyś osobiście i zachwycić się jej osobowością. Była tak pełną energii, zyczliwosci i pasji osobą, jakich mało...Poleciała do Smoleńska razem z innymi ważnymi dla kultury polskiej ludżmi i ...wiadomo, co sie stało...
UsuńA co do blogów to tworza one niezwykły, nieogarnialny labirynt ścieżek i wzajemnych powiązań. Snuja sie miedzy nami, blogowiczami serdeczne nici porozumienia. Czasem, przez wiele miesiecy są one zupełnie ciche, bez słów, Czasem dojrzewaja długo do przebudzenia i ujawnienia się a czasem owocują niespodziewanymi odwiedzinami!:-))
Pozdrowienia poranne zasyłam Ci Krystynko, ciesząc się, ze śnieg stopniał, tyle że nadal mokro i mgliscie!:-))*
Byłam dwa razy na takich zjazdach, ale ja już bardzo zdziczałam. To nie spontaniczny spęd ale dopięta organizacyjnie, wielka, dostojna impreza. Te przemarsze pod obiektywami, te tłumne, sztywne spotkania przy zakąskach ... to już nie dla mnie.
UsuńBlogi które odwiedzam to serdeczny, kobiecy krąg wsparcia. Każda pisze o sobie ale tyle wspólnych emocji, uczuć, oczarowań i rozczarowań. Choćby tylko do tego przydawał się internet to warto!
No tak, rozumiem...Miałabym pewnie podobne do Twoich odczucia po tak rozbuchanych imprezach.Człowiek nade łaknie cichości i odpoczynku od tego szumu wielkiego swiata. Na blogach czujemy sie o wiele bardziej swojsko, swobodnie i miło niż na takich szalonych imprezach. No a poza tym ciałem jestesmy w swoich wygodnych fotelach, gdzie spokojnie popijajac kawkę i nie nie muszac ruszać sie z miejsca odwiedzamy jednoczesnie zaprzyjaźnionych blogowiczów. Ot wygoda!Pozdrawiam Cie Krystynko patrząc przez okno, gdzie snieźnie, mroźno i słonecznie!:-))*
UsuńBardzo sympatyczne odwiedziny, choc gdyby do mnie taki gośc zawitał niezle bym się przestraszyła, mieszkam przeciez sama na pustkowiu... tak, myslimy ,że jesteśmy anonimowi i nietykalni, a okazuje się,że kazdy w zasadzie moze nas odnależć, jesli tylko o to dobrze się postara. To plusy i minusy naszych blogów. I zawsze jest jakaś cena. Ale na szczęscie wielbiciel Twojego bloga okazał się miłym człowiekiem. To dobrze, jest przecież wielu dobrych i uczciwych ludzi na świecie, ja tez w to wierzę!
OdpowiedzUsuńSerdeczne uściski posyłam.
A wiec rozumiesz jak ambiwalentne uczucia były w mym sercu...Dzieki Amelio. To prowadzenie blogów, to odkrywanie swego serca wszem i wobec jest pewnym rodzajem ekshibicjonizmu. Przyciąga wielu róznych ludzi...Piszemy blogi w naszych cichych, bezpiecznych dziuplach, nie ogarniajac tego, że nasze teksty lecą daleko w świat i wywieraja na innych jakiś wpływ. A przeciez to takie sobie tylko pamietnikowe pisanie....Tymczasem tak wiele nieznanych osób to czyta. To jest niesamowite. I dobre i straszne zarazem...
UsuńI ja ściskam Cie serdecznie wrażliwa duszo (a jesli kiedyś będę sie do Ciebie wybierała, to uprzedzę!:-))
Piękna opowieść. Od razu mi się cieplej zrobiło, to jakby słońce wyjrzało spoza ołowianych chmur. Wraca ufność, że dobro przyciąga dobro. Takie blogi są nam pospolitym ludzikom bardzo potrzebne. Już nie będę się zbytnio rozpisywała dlaczego tak bardzo to potrzebne, bo coś mi słów brakuje. Nagle zainteresowałam się Australią, niewiele o niej czytałam chyba "Tomek w krainie kangurów". Przypomniałam sobie jak to kiedyś słyszałam opowiadanie o życiu w Australii - w Krakowie, w klasztorze sióstr karmelitanek. To była bardzo ciekawa opowieść, o kangurach o bumerangach i o wielu innych rzeczach. Takie miłe wspomnienie, może znajdę w tutejszej bibliotece coś o tym kontynencie, lubię wiedzieć czym żyją ci, którzy w jakiś sposób są mi bliscy. Pozdrawiam i chętnie też zawędrowałabym w Jaworowe strony. Moja mama też mówiła na galaretę "studzienina".
OdpowiedzUsuńBo dobro jest - a im bardziej sie w nie wierzy i dostrzega w drobiazgach, tym wieksza ono ma moc i wpływ na nasze zycie. Cieszyc sie czymkolwiek - to ogromna sztuka. A jak jeszcze uda sie taką prosta filozofią kogos zarazic, to jest wspaniale. tak niewiele od nas, zdawałoby się, zalezy, ale zawsze mozemy dzielic sie dobrem - to jak roslinka, którą trzeba podlewać usmiechem, wdziecznoscią, wzruszeniem. A jak ta roslinka urosnie to mozna podzielic sie jej szczepami.
UsuńO Australii poczytaj koniecznie, bo to fascynująca kraina. Nieogarnialna, nieprzewidywalna, tajemnicza i przepiekna, choc jednoczesnie groźna...Planujemy z Cezarym nie raz tu jeszcze cos o niej napisać, zdjęcia pokazać, któych mnóstwo zgromadzilismy w naszym archiwum.
Galareta juz zjedzona! Teraz rządzi u nas smalec ze skwarkami i cebulką, zupy jarzynowe oraz gotowane ziemniaczki z surówką z kiszonej kapusty!
POzdrawiamy Cię ciepło Annalel!:-))*
Ależ emocje Olgo i niespodzianki! Tak, żyjemy sobie w naszych domach gdzieś na skraju, niby w ukryciu, piszemy niby pod pseudonimami. A tu, popatrz. Kto chce, ten drogę znajdzie. Niespodziankę Ci sprawił wielką. Takie miłe spotkanie. To nic, żeś była usmolona sadzą (tak mówił mój dziadek, bardzo lubię ten zwrot "usmolona sadzą"). Wszak w piecu palisz naprawdę.
OdpowiedzUsuńWiem, jakie emocje Tobą targały z początku. Też miałam odwiedziny "czytelnicze" niespodziewane, byłam nawet trochę zła, bo w trakcie prac gospodarskich. Było miło.
Pozdrowienia.
Tak to zycie przeplata sie z wirtualnością. Ma to swoje plusy i minusy (utrata bezpiecznej prywatnosci i anonimowości), ale plusów jest zdecydowanie więcej, bo dzieki Internetowi poznaje sie tyle niesamowicie sympatycznych, podobnych wrazliwością ludzi. W ten sposób uzupełniamy braki towarzyskie, bo przeciez ciezko znaleźć na wsiach ludzi nadajacych na tych samych, co my falach (nasz epizod miejski trochę nas jednak ukształtował i sprawił, że jedtesmy odbierani jako ludzie "obcy". Wprawdzie mili, ale jednak obcy...).
UsuńCiepłe pozdrowienia Owieczko kochana zasyłam oraz wyrazy współczucia z powodu pogromu wśród Twoich zielonongich ptaszynek!***
Niewiarygodne! Gdyby ktos inny to napisal mialabym watpliwosci czy to nie jest fikcja literacka.
OdpowiedzUsuńWyobrazam sobie wasze zdziwinie i zaskoczenie:)
Bardzo mila niespodzianka i faktycznie nietypowy gosc pojawil sie u Was i cos czuje, ze ta znajomosc moze przerodzic sie w przyjazn.
Moc usciskow dla Was i serdecznie pozdrowienia dla p.Zbyszka:)
Życie często przerasta fikcję literacką. Ogromnie pozytywnym zaskoczeniem i radoscią napełniła nas Zbyszkowa wizyta. Mam nadzieję, że nasz gośc ma równie miłe wspomnienia z odwiedzin u nas.
UsuńCałusy zasyłamy serdeczne ulubionej podrózniczce!:-))*
No to miałaś przygodę.Niesamowite są takie odwiedziny mnie zatkało by chyba na amen i chyba nie wiedziała bym o czym rozmawiać.
OdpowiedzUsuńToteż i ja na początku byłam zbaraniała całkiem!:-))
UsuńFajnie jak ktoś taki się pojawia to tylko świadczy o tym,że twoje pisanie jest potrzebne.
OdpowiedzUsuńNiby fajnie, tylko taka byłam wówczas w szoku...
Usuń