Styczeń płynie nam falami zmiennych
nastrojów i samopoczucia. Łączy się to jakoś z pogodą, przeplatającą zimową,
srogą aurę oraz bezśnieżne, szare w kolorycie i odczuciu dni. Dziwicie się
pewnie, czytając o srogiej zimie? Tymczasem u nas, na Pogórzu klimat i związany
z tym pejzaż jest zupełnie inny niż na nizinach. Czasem wystarczy zjechać w dół
wsi kilkaset metrów, by doznać wrażenia, iż wchodzi się w zupełnie inny świat.
Czapy burego śniegu leżały tutaj na drogach
jeszcze do końca ubiegłego tygodnia, utrudniając skutecznie wydostanie się stąd
i załatwianie ważnych spraw poza naszym przysiółkiem. Pierwsze, wymagające
hartu ducha i dużej siły fizycznej tegoroczne doświadczenie zimowe miało
miejsce w momencie wyjazdu z Pogórza mojej córki. Wyjechali z domu z Cezarym o
bladym świcie, by dotrzeć na poranny autobus w Rzeszowie. I podczas gdy ja
nieświadoma niczego zajmowałam się karmieniem kur i kóz, dwójka moich kochanych
podróżników tkwiła utopiona w śniegu zaledwie trzy kilometry od naszego
gospodarstwa. Rękami i nogami uparcie usiłowali wykopać samochód, ale po wielu
nieskutecznych próbach dali w końcu za wygraną i zadzwonili po pomoc do naszego
sąsiada. Sąsiad przybiegł po mnie, po czym uzbrojeni w łopaty we dwójkę
ruszyliśmy z odsieczą Cezaremu i Anicie. Wreszcie po zawziętym kopaniu, licznych
stękaniach, pchaniach, zapieraniach się i ślizganiach dzielne autko pomknęło w śnieżną dal a ja
zostałam na miejscu pełna obaw o pomyślny ciąg dalszy tej zimowej wyprawy…
Ale dojechali szczęśliwie a mnie kamień
spadł z serca i mogłam się nareszcie skupić na jakowejś robocie, która by ręce
me i myśli pożytecznie czymś zajęła. Tak już mam, że ilekroć jestem sama w domu
(a bardzo rzadko się to zdarza) biorę się za tyle czynności, jakbym jakiegoś
napędu odrzutowego dostała. Biegam jak fryga i robota w rękach mi się pali. Tamtego
dnia wyjątkowo smutno i nijako zrobiło się w Jaworowym domostwie. Weszłam do
pustego pokoju córki i westchnęłam ciężko. Rozmiaułczane tęsknie koty siedziały
na parapecie i popatrywały smutno w dal…Nieposłuszne łzy zakręciły się w mym
oku.
Wówczas nie chcąc ulegać do końca przygnębieniu szybko zbiegłam na dół i
dopiwszy resztki wystygłej kawy układałam sobie w głowie plan działania.
Postanowiłam uprzątnąć pokoik położony tuż za naszą śliczną kuchnią na dole.
Wynieść z niego wszystkie zbędne graty i przygotować do ewentualnego remontu,
zaplanowanego jako kolejny wiekopomny czyn Cezarego i Olgi. I wszystko było
dobrze póki nie zawzięłam się na drzwi, które trzeba było wytaszczyć z pokoju
do pokoju. Myślałam, że jestem zaprawioną w bojach siłaczką i z łatwością dam
sobie z nimi radę. Jednak podłe drzwi zawzięły się by stanąć wspak moim
wyobrażeniom i nijak nie dawały się wynieść. Miotałam się zziajana i wściekła
usiłując znaleźć sposób na nie. Wreszcie postawiłam je poziomo i tak
przeniosłam stękając i dysząc. Jednak paskudne, złośliwe drzwi postanowiły na
sam koniec dać mi w kość i w pewnym momencie poczułam dotkliwy ból w części
krzyżowej kręgosłupa.
- Oj,
podźwignęłaś się Oleńko! Samaś sobie winna! Trzeba było poczekać na Cezarego -
sarknęłam, stawiając ostrożnie rzeczone drzwi na podłodze i przysiadając na
kanapie. Ból szybko minął, ale jakowaś niedogodność w kręgosłupie pozostała.
Tak więc straciwszy wiele z animuszu już bez poprzedniego entuzjazmu
kontynuowałam zamierzone prace. A ruszać się musiałam, bo zimno wielkie w domu
panowało, gdyż odkąd pojęliśmy, iż w żaden sposób nie starczy nam drewna do
końca zimy oszczędzamy je jak tylko się da, ubierając się na cebulkę oraz
przebywając jak najwięcej w kuchni, przy ratującym nas od zamarznięcia piecyku
„Jawor”.
A propos tego piecyka, to jednak w nim także
należy czymś palić. A najlepszy do tego jest chrust, który w ogromnych ilościach
zalega w pobliskim, bukowym lesie. Dwa lata temu trwała tam wielka wycinka, na
skutek czego mnóstwo drobniejszych gałęzi pozostało na ziemi. Nic tylko zbierać
i do domu zwozić, tym bardziej, iż właściciel owego lasu zezwolił nam na owo
zbieractwo. Szkoda tylko, że droga śródleśna tak bardzo zryta jest traktorami i
ciągnikami, tak wyboista i podmokła, że nasz mały traktorek nie daje rady tam
przejechać. Póki była z nami Anitka, łącząc przyjemne z pożytecznym brałyśmy kozy
na spacer i podśpiewując sobie wesoło napełniałyśmy w try miga chrustem nasze
koszyki. Innym znów razem wyciągałyśmy taczki i pchając je na zmianę
przywoziłyśmy do domu zapas suchych gałązek na kilka dni. To wszystko było
jednak możliwe, póki śnieg nas nie zasypał. Wędrując potem z kozami po
śnieżnych błoniach i dolinach napawać mogłyśmy się urodą okolic, ale nie
ratowane chrustem zapasy drewna topniały w drewutni w zastraszającym tempie…
Jak
tylko więc aura pozwoliła i piękna Pani Zima na jakiś czas odeszła z naszych
stron już bez córki znowu wyruszyłam po gałązki. Kozom w to graj! Odsłoniły się
bowiem przy okazji wielkie połaci jeżynowych zarośli i leśnych traw. I podczas
gdy ja znosiłam do taczek przydatne gałązeczki one pasły się szczęśliwie obok
popatrując spokojnie na moje poczynania. I tak trwało to kilka dni aż znowu stary
ból w kręgosłupie przypomniał o sobie. I wyraźnie odczułam, iż moje korzonki w
części krzyżowej muszą przez jakiś czas odpocząć. Na dodatek przyplątał się
katar i drapanie w gardle. Oj, trzeba było dać sobie trochę na wstrzymanie z
codziennymi wyprawami do lasu. Kozy wprawdzie rozpuszczone przeze mnie jak
dziadowskie bicze bardzo głośno dopominały się nazajutrz zwyczajnego wyjścia,
ale dostawszy pełne paśniki siana uspokoiły się wreszcie i zajęły spokojnym
przeżuwaniem.
Moje wypoczywające plecy smarowane
codziennie przez Cezarego przeciwzapalną maścią miały się coraz lepiej. Jako i
obolałe ramiona mego męża, smarowane przeze mnie troskliwie oraz dochodzące do
zdrowia w przytulnym cieple naszej kuchni.
A tymczasem za oknem zrobiło się
sennie, szaro i mokro. Wielkie, roztapiające się płatki śniegu padały na
ziemię, na nagie drzewa oraz na chrust, namakający coraz bardziej w lesie…Człowiek
w taki czas najchętniej do łóżka by wskoczył żeby do barwniejszej pory roku
jakoś dotrwać. Zasnąłby, aby nie myśleć wciąż o problemach, niemożnościach,
bólach, tęsknotach i niepokojach…Ale nie. Życie codzienne musi się jakoś
toczyć. Czasu się nie przyśpieszy. A może i nie trzeba, bo przecież czas
przynosi ze sobą zarówno miłe, jak i niemiłe niespodzianki...Matka mojej najbliższej przyjaciółki Ady od kilku lat chorowała na Alzheimera. A jeszcze niedawno była pełną werwy, zadowoloną z życia, inteligentną kobietą. Teraz, nie poznając swej córki toczyła z nią zawzięte boje bijąc i raniąc przy każdej próbie umycia, czy też posprzatania jej pokoju. A myć tę kobietę trzeba było koniecznie bo uporczywie brudziła siebie oraz otoczenie swymi odchodami. Bo niepełnosprawna umysłowo wciąż dysponowała ogromem sił fizycznych i w szale agresji potrafiła przewrócić dom do góry nogami. Stareńki, chory na serce i raka płuc ojciec mej przyjaciółki w niczym jej pomóc nie mógł. Każdy telefon od zrozpaczonej, umęczonej koszmarną codziennością Ady przeżywałam głęboko...
- Niech już będzie
to, co jest byleby zdrowie i spokój były – szeptaliśmy do siebie z mężem
zapatrzeni w mgliste przestrzenie niepewnej przyszłości. Tego dnia walczyliśmy z naszym niedziałającym raptem centralnym ogrzewaniem i odpowietrzywszy wreszcie wszystkie grzejniki odpoczywaliśmy nareszcie po tej stresującej czynności.
I gdy w tak dość melancholijnym nastroju
siedzieliśmy sobie przy kuchennym stole, popatrując na te szare widoki i racząc
się lipową herbatką, nagle jakiś nieznany samochód zatrzymał się pod bramą
naszego obejścia. Wysiadł zeń wysoki, sympatycznie uśmiechnięty mężczyzna i
popatrując ciekawie na nasz dom, zdecydowanie ruszył ku nam. Cezary pośpieszył
na jego powitanie.
O tym jednak, kim był nasz niespodziewany
gość napiszę w następnej części tej zimowej opowieści...
Kiedy przyjeżdżałam do mojej mamy w odwiedziny, zawsze z moją siostrą patrzyłyśmy przez okno, jak ludzie idą z kościoła; twarze starszych trochę rozpoznawałyśmy, młodzież tylko z podobieństwa do rodziców; starsze kobiety, spracowane, pochylone w różne strony, jedna zgięta do przodu, druga wychylona w tył, trzecia złamana we dwoje, chore kolana, kolebiące się na boki; tyle lat ciężkiej pracy w polu i obejściu dawało znać o sobie, tak kalekich i schorowanych kobiet nigdy nie widziałam w mieście; dlatego, Olu, trzeba o siebie odrobinę zatroszczyć się, nie dźwigać ponad siły, bo jak mówiła moja mama, jak sama o siebie nie zadbasz, to nikt tego nie zrobi; wiem, że to się tak nie da, a jeszcze jeden wór, a jeszcze ciężki klocek i ... chodzi potem człowiek połamany, znam to z własnego doświadczenia; więc bądźmy dla siebie dobre; ale, ale, ten wysoki, sympatyczny mężczyzna mnie zaciekawił, kto zacz? będę czekać na uchylenie rąbka tajemnicy; serdeczności ślę w ten deszczowy dzień.
OdpowiedzUsuńCięzka, ponad siły praca zawsze jakoś sie na zdrowiu odbije. Chocbysmy były nie wiadomo jak silne psychicznie i przezwycięzały wciąz swe słabości, to prędzej czy później one nas dopadną w postaci jakiejś choroby, czy nawet kalectwa. Tutaj także widuję takie zgięte w pół albo ledwo kuśtykające staruszki. Prawie każda ma protezę biodrową albo problemy z zylakami. Ale na wsi sie inaczej zyć nie da. Jest takie mnóstwo cięzkiej pracy, którą ktoś musi wykonać, od której częstokroć zycie ludzi i zwierząt zalezy...W zimie odczuwa się o wiele mocniej wszystkie boleści. Wszystko to, co spychane przez cały rok w kąt nagle się ujawnia i dokłada kolejne krople bólu, niemocy, sztywności stawów itp.
UsuńI my pozdrawiamy Cię ciepło Marysiu w kolejny, mglisty dzionek!*
No masz; jak Ci nie wstyd, Oleńko, w najciekawszym miejscu opowieść przerywać:))). Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.
OdpowiedzUsuńOj, nielekko tam zimą na swoim kochanym Pogórzu macie. Za to z nawiązką odbierzecie "swoje" w pozostałych, cieplejszych porach.
Należy się Wam.
Nie chciałam zamęczać Was kolejną, długą opowieścią dlatego postanowiłam rozłozyć ją na dwie części.
UsuńTak, pieknie jest na naszym Pogórzu, ale i bardzo cięzko. Nic widocznie w tym zyciu nie ma za darmo...W ogóle ludziom na wsiach cięzko. I to jest o każdej porze roku. Bo najpierw cięzka robota na polu i w ogrodzie a potem jako pokłosie tego wysiłku boleści i choroby. Ale latem przynajmniej w piecach nie trzeba palić. czekamy więc na ocieplenie wiosenne jak na zbawienie.
Pozdrawiamy Cię serdecznie Errato!:-))
No i tak skończyć ... w takim momencie :D... To nie wiesz, że przerywane jest niezdrowe?...
OdpowiedzUsuńOpowieść piękna... :)...
Och, Abi! Musiałam zrobic odpowiedni wstep do tego, co dalej. I tak opowieśc wyszła za długa. A streszczałam sie jak mogłam!
UsuńUściski serdeczne zasyłamy z nadal bardzo mglistej krainy!:-))
Człowiek niby pamięta, że powinien dbać o swój kręgosłup, a przychodzi moment, chwila nieuwagi i zaraz coś w krzyżu łupnie.
OdpowiedzUsuńZdrowia, Wam Olu życzę :) I czekam na dalszy ciąg opowieści.
I teraz dwoje potepieńców obolałych snuje się po domu, pojekując, smarując sie wzajemnie i znów odkładając na lepsze czasy remonty...
UsuńDziekujemy za dobre zyczenia i pozdrawiamy serdecznie Lidus!:-)*
Czytam Twoją opowieść Oleńko i jakoś tak i mnie nostalgia ogarnęła...
OdpowiedzUsuńChoroby starszego wieku są trudne i niestety sprowadzają człowieka do poziomu choroby fizycznej i psychicznej. Naprawdę trudno jest patrzeć na kochana osobę, która zmienia się z każdym dnie, staje się agresywna, nieprzewidywalna i coraz mniej samodzielna.... Alzheimer, choroba Parkinsona... znam to z własnego doświadczenia i wiem jak ciężko jest bliskim, którzy opiekują się chorą osobą. Nie chodzi tylko a aspekt fizyczny ale przede wszystkim o beznadziejność sytuacji …
Trudny temat Oleńko poruszyłaś..
Pozdrawiam Cię ciepło kochana Cebulko
Ano własnie - ta straszliwa beznadziejność sytuacji. Człowieka wciaz cos w tym życiu zadręcza, a to brak kasy, a to miłości, a to zrozumienia bliźnich, a to zdrowia. Lepka pajęczyna zmartwienia snuje sie za nim wciaz i wciąż. A moja przyjaciółka, sama juz ledwo zywa i schorowana jest na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej. W tym wszystkim ratuje ja tylko ogromne poczucie humoru i nieraz rozmawiajac o naszych problemach chichoczemy przez łzy, oczyszczajac sie w ten sposób z nadmiaru frustracji.
UsuńTrzeba czasem poruszać te trudne tematy, bo życie jest różnorodnością. Bo nie da sie wciaz śpiewać jak skowronek i tańczyć na łące. Czasem trzeba dać głos smutkom, roterkom, boleściom. Zwierzyc się przyjaciołom, czy bliskim. Żeby siedząc wewnątrz człowieka nie zadusiły go swym ciezarem.
Ubrana od rana jestem ciepluteńko i właśnie sobie kawkę rozgrzewajkę popijam. Zapowiada się kolejny szarobury, mglisty dzionek.
I ja pozdrawiam Cię ciepło Sylwio, dziękując za pełne zrozumienia słowa!:-)*
Mnie sie tez czasem zdaje, ze moge wiecej niz naprawde moge:)) Ale na szczescie po chwili wraca rozsadek i nie porywam sie juz z motyka na slonce:)))
OdpowiedzUsuńZdrowia Olenko, dla Ciebie i Cezarego i niech ta zima sie juz skonczy.
A ja sie przez całe zycie porywam! I różnie oczywiście na tym wychodzę. Przeważnie dobrze. Zazwyczaj przezwycięzajac swoje słabości i lęki daję radę osiągnąc wiele. Samą siebie zadziwić. Potem cięzko dycham, ale zadowolona jestem z osiągnięć, z siebie co rekompensuje mi ten tytaniczny wysiłek. Przez to zyskałam juz od Cezarego miano "stachanowiec", bohaterka pracy socjalistycznej - he, he...Czasem jednak przeszarzuję i takie oto są tego efekty...
UsuńTak, niech sie ta sima juz skończy. Wprawdzie wyjątkowo łagodna ona w tym roku (jak i w zeszłym zreszta), ale bardzo daje nam w kość.
i Tobie, kochana Star, zdrowia zyczymy!
Usiski serdeczne!:-))*
Bywaja chwile, gdy wydaje nam sie, ze jestesmy w pelni sil i mocy wszelakiej. I wszystko damy rade zrobic...
OdpowiedzUsuńChcemy byc dzielnymi kobietami...
Olenko...zdrowia i spokoju Ci zycze. Tule mocno :*** I oczywiscie z wielka ciekawoscia czekam na dalsza czesc opowiesci :)
Przyznam sie, że bardzo lubie takie chwile, gdy zdaje mi sie, iz pełna jestem mocy wszelakiej...Nie czuje wtedy naporu wieku, czasu, niemozności. Uskrzydlona silnym postanowieniem i przeświadczeniem o tym, że dam radę po prostu robię coś. I róznie na tym wychodze - jak widać z powyzszej opowieści. Jednak pewne rzeczy zrobić trzeba - bo nikt za nas tego nie zrobi i już...
UsuńDziekuję droga Orszulko za ciepłe słowa i Tobie też zasyłam zyczeni wszystkiego dobrego!:-))*
Nie przyspieszaj czasu. Smakuj każdą chwilę. One i tak za szybko przemijają. Mam mieszane uczucia. Chodzi o Twoje galopujące sprzątanie. I współczuję, i w tzw. d... chciałby się dać. No nic, obyś szybciutko tych bóli się pozbyła.
OdpowiedzUsuńZbierani chrustu jest strasznie upierdliwe. Zbierałyśmy z babcią, a potem ona niosła cały pęk w płachcie po cieszyńsku zwanej dzichtą. Wyobraziłam sobie Ciebie z taką dzichtą, pełną chrustu, na plecach.... sory... trochę mnie ten "widok" ubawił. Wiem, wiem, paskudna jestem.
Pozdrowienia z zachmurzonej Cieszyńskiej
Smakuję chwile, i doceniam to, co mam. Czasem jednak jest cięzko...A człowiek nie jest herosem jakowymś i samego siebie nie przeskoczy, choć bardzo by chciał. Czasem trzeba do słabosci przed sam sobą sie przyznać i zwolnic, nie ma rady...
UsuńZbieranie chrustu rzeczywiscie bywa upierdliwe, szczególnie jesli trzeba na miejscu łamac gałązki, żeby swym rozmiarem pasowały do wielkosci paleniska w piecu. To schylanie, to łamanie, to schodzenie do paryji i z powrotem...A potem pchanie taczek przez błotniste wyboje, a czapka na oczy spada, a gumofilce w błotnistej mazi sie zapadają, a kozy na taczki wskakują, a Zuzia goni sie wokół z capkiem jak zwariowana, a dom gdzieś tam w odległej dali ledwo majaczy na horyzoncie...
Pozdrowienia z uparcie zachmurzonego Pogórza zasyłam Jaskółeczko!:-))*
Piękny opis dnia codziennego, właśnie to lubię na blogach, takie prawdziwe, codzienne życie. Oby w zdrowiu. :)
OdpowiedzUsuńI to ciekawe zajęcie na zimowe dni, pisanie posta w odcinkach.
Pozdrowienia styczniowe posyłam....
Tak, to wycinek z prawdziwego zycia, bez pozłotki...Też z cekawością i wzruszeniem wczytuję sie w blogi opisujące prawdziwość normalnej, ludzkiej egzystencji. Doszukuję sie w tym podobieństw, bliskosci, jakiegoś wspólnego dla nas wszystkich sensu i przesłania.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie Alis, kaszubska dziewczyno!:-))
O, ja też, przez wzgląd na bryndzę z pieniędzmi chodzę i wyciągam z zakamarków gałązki na rozpałkę.
OdpowiedzUsuńTakie czasem stare, kilkuletnie, spod zwałów pajęczyn w stajni na przykład. Dobre, bo szybko sie rozpala.
Ostatnio pan jeden mnie zaczepił, że zbieram gałęzie z lip przy swoim domu. Zdziwiony, bo myślał, że sprzątam, a ja- nie, do pieca :)
pozdrowienia i zdrowienia w krzyżyku :)
No to dobrze sie rozumiemy Tupajko, bo sytuacja u nas bardzo podobna, z tym, że mysmy już wszystko spod pajeczyn dawno wyjeli. A lipa nasza ma tak przycięte gałęzie, ze nie ma z niej co zbierac. Teraz tylko chrust ratuje. Dobrze, że blisko las.Szkoda tylko, że wciaz tak deszczowo i mglisko, bo chrust namokniety i do niczego w takim stanie niezdatny...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło i dziękuję za Twoje szczere, zyczliwe słowa Tupajko!:-))*
Toś mnie Oleńko zmartwiła choróbskiem swoim... teraz najlepsze lekarstwo to oszczędzać kręgosłup jak się da. Wiem z doświadczenia, że to trudnowykonalne, ale uważaj na siebie! Ciekawa jestem ciągu dalszego i to baaardzo! ;)))
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno i buziaki zasyłam! :)****
Oj, trudnowykonalne, bo przecież co trzeba zrobić, to trzeba. Krasnoludki nasze najwyraźniej leniuchuja, huncwoty jedne. Takoż i koty a myszy po drewutni biegają i nocami pewnie z onymi krasnalami tańcuja, nic a nic losem gospodarzy się nie przejmując.
UsuńAle juz ostatecznie śmichy chichy odstawiając, to musze naprawdę na siebie uważać, bo nie ma żartów z kręgosłupem.
Całuję Cię gorąco i dobrego dnia zycze, kochana Zosienko!:-))****
jestem pewna, że książki napisane Twoją ręką stałyby się moimi ulubionymi. Masz wielki talent ... WIELKI TALENT...
OdpowiedzUsuńpisz kochana!
no i oczywiście zdrówka życzę :***
O jejku, Emko...Miło, bardzo miło czytać takie rzeczy, tylko ze jak na razie wydawcy nie są chyba podobnego zdania jak Ty, moja kochana...
UsuńDziekuję Ci za zyczliwosc i dobre życzenia! Tobie rózwnież zdrowia i ,,,spokoju zycze, bo Ci chyba w Twoim stanie teraz to najpotrzebniejsze!:-))***
Ciekawam bardzo po co ja opowieść o dziadku co sam wóz ze zbożem podnosił w komentarzu Cezaremu napisałam? Pewnie po to by Olga nie przeczytała. :(( Przewidziałam albo odczulam i pewnie za późno o tym pisałam.
OdpowiedzUsuńTeraz już zawsze trzeba będzie uważać a może chociaż Olga przeczyta o kręgosłupie na moim blogu?
Ważne że centralne zaczęło działać bo ciepło w domu to nie tylko dobre słowa i myśli.
A co do nieznajomego to pewnie przyszedł kupić wasz dom, chcecie sprzedać?
:)
A jak tam jajeczka pamiętasz o mnie?
Wiem, wiem...Juz psiząc tego posta wiedziałam, że mnie zbesztasz, kochana Elu. Jestem niepoprawna! Póty dzban wodę nosi, póki sie ucho nie urwie. O nieznajomym na razie cicho sza....aż do nastepnego postu. A co do jajeczek, to zbieram, ale na razie niewiele...
UsuńCałusy slę skruszone!:-))***
No właśnie, człowiek narzeka, dopóki nie zobaczy, że inni mają jeszcze ciężej...
OdpowiedzUsuńZdrówka Kochani!
No własnie Basiu...A i tak gdy nas cos przytłoczy, to wydaje sie nam, że mamy najciężej, i czasem trudno wydobyc siez tego stanu...Potrzeba jakiegoś promienia...
UsuńTobie też kochana zdrowia zyczymy z całego serca!:-))*
Aż się cofnęłam do starszych postów by się napatrzeć na wasz piecyk Jawor i zmyślny on wielce, pewnie palić w nim można i drewnem i węglem. Jak miałam starą kozę to wysępiłam od koleżanki worek węgla i dokładałam na noc dwie, trzy bryły, Żarzyły się do wczesnego rana i worek wystarczył na długo. Może wasz jawor też tak potrafi.
OdpowiedzUsuńChrust też zbieram, chociaż w tym roku mniej, bo wiosną zabezpieczyłam się w drewno. Ale w zeszłym zbierałam co popadnie, drobne i grube, suche i wilgotne, liściaste i iglaste. Oj przeszedł mój piecyk i mój komin chrzest bojowy.
Już nie tęsknię za skrzącym, puszystym śniegiem, niechby chociaż odrobina słońca bo szarzeję i mięknę :-(
Tak często pisze o tym naszym piecyku Jawor, że mnie w końcu ktos posądzi o jego reklamę! A zdaje się, że akurat tych piecyków juz nie produkuja. Tylko podobne...Ale nasz słuzy nam naprawdę świetnie i tylko szkoda, że nie daliśmy na razie rady podłączyć go podkową do grzania wody. To musi poczekac na lepsze czasy. Co do węgla, to sie on do niego jak najbardziej nadaje. I moze też kiedys wypróbujemy jak to pieknie węgiel sie w nim do rana zarzy (jak już oczywiscie stać będzie na węgiel!).
UsuńChrust teraz niestety strasznie mokry. Pada i pada. Cóz począć?! I rzeczywiscie od tej pluchy burej za oknem i od tego wszechobecnego błota jakos człowiekowi smutnawo i nijako...Chciałoby sie słonka, tyle że jak ono wreszcie zaświeci, to i wyż będzie i pewnie jakiś mrozik pomrozi...Więc juz sama nie wiem, co wolę...
Trzymaj sie Krystynko droga! Serdeczne mysli zasyłam!:-))*
Oj Oluś dbaj o swój kręgosłup.Ja już trochę ze swoim przeszłam i wiem jaki to ból,a niestety musimy sie ruszać bo codzienną robote wykonać trzeba.Zazdroszczę Ci tego śniegu bo u mnie ciągle szaro,mokro i mglisto.Normalnie żyć sie nie chce.Trzymasz jak zwykle w napięciu...zaczytałam się jak nie wiem co,a tu koniec w najlepszym momencie.Pozdrawiam i dużo zdrówka życzę Tobie i Cezaremu oby wszystkie boleści Was jak najszybciej opuściły.Wszak wiosna za pasem i zaczniemy w ziemi gmerać.
OdpowiedzUsuńWygłupiłam sie z tymi drzwiami, wiem...Ale wiesz, taka sie sobie wówczas wydawałam silna, niezwycięzona...jednak co innego wrażenie, a co innego rzeczywistośc. A robota codzienna przecież jest i siły do niej mieć trzeba.
UsuńNie ma u nas juz sniegu - jakieś marne resztki w lesie, na północnych stokach. Ot i wszystko. Ale nie tęsknię za nim ze względu na brak drewna na opał no i na mój chrust, któremu dobrze zrobiłoby przesuszenie. A tymczasem wciaz u nas pada...Przyjdzie ciepełko, to człowiek lepiej sie poczuje. Taką mam nadzieję przynajmniej.
I Tobie Brydziu zdrowia, siły i pogody ducha zyczymy! trzymaj sie dzielna kobieto!:-))
Oj znam znam .... Brak opału i 12 stopni w domu .... Dwa razy gmina przyznała nam zapomogę na zakup opału, coś ok. 300 zł (jednorazowo). Za pierwszym razem bardzo się wstydziłam, za drugim już nie, a teraz nareszcie się poprawiło (puk puk :):))
OdpowiedzUsuńW zeszłym roku obiecałam sobie, że koniec z durną "dzielnością", bo kręgosłup musi mi wystarczyć do końca życia. Dość długo mi się udawało być rozsądną, aż tu nagle zajechał pod dom transport z węglem, nie umówiony na ten termin. I mózg mi znowu odmówił współpracy ...
No ciekawam czy przyszedł do Was - gość w dom, bóg w dom
czy gość w dom, woda w zupę ... :):):)
Wiesz, znam to uczucie mocy sprawczej w sobie, jest cudowne, ale wytrzymałość ciała ma swoje granice i takie biedne, udręczone i najnormalniej w świecie wykorzystane, potrafi zatruć swoimi dolegliwościami radość życia.
Jak tak dalej pójdzie, to chyba też sie będę musiała zainteresować jakąs pomocą od gminy...I schować zbędne wstydy do kieszeni. Zresztą, sam fakt, że o takich rzeczach pisze na blogu jest z mojej strony duzym osiagnięciam. Nie tak łatwo przyznać sie wszem i wobec do tego, ze człowiekowi cięzko...Ciesze się bardzo Madziu, ze Wam sie polepszyło!My musimy jeszcze troche na to poczekac....
UsuńA korzonki moje długo trwały uspione. Aż myslałam, że już sie nie odezwą (kiedys dawno kilkukrotnie miałam straszne ataki bolesci korzonkowych). Odezwały sie jednak, ale nie tak strasznie jak niegdys. Musze jednak uważac, wiem.
O gościu nic nie napisze teraz, bo o nim jest cały nastepny post. Bardzo ciekawa jestem jego odbioru...Bo miałam wątpliwości czy o tym pisac, z pewnych względów...Zreszta przeczytasz, to będziesz wiedziała dlaczego!
A ta moc sprawca, ta cudowna wszechmocnosc jest wspaniałym stanem. Człowiek taki wtedy bez wieku, bez lęku. No tak, ale robiąc pewne rzeczy jak w w amoku, nie czuje sie bólu. On przychodzi potem...
Oj, Madziu kochana! Wszystkiego dobrego Ci zyczę i cicszy ze strony kręgosłupa!:-))*
Może wcale nie trzeba długo czekać. Może już jest za drzwiami. To może być jedno zdanie - jest wolny etat, decyduje się pan? (w przypadku Pawła). Albo - słyszałam, że próbujesz robić sery kozie, przywieź mi trochę, dołączę do swojej oferty (znana serowarka "krowia"), może znajdą się chętni.
UsuńTakie słowa może wypowiedzieć niespodziewany gość ....
I tak własnie powinno być! Za cięzką pracę docenienie w postaci interesujacej oferty pracy, współpracy, czy czegos w tym stylu. Świat powinien w końcu pokazać swą jasną stronę wszystkim tym, którzy ciezko pracują, mają mnóstwo umiejętnosci i talentów a mimo to klepia biede.
UsuńOgromnie się ciesze, że Was z Pawłem zauwazono! zasługujecie na wszystko, co najlepsze a przede wszystkim na zycie bez codziennego stresu i leku o brak środków do przetrwania!
Ściskam mocno, mocno!****
Kochana, świat raczej odpowiedział na nasz krzyk rozpaczy, a nie na nasze rozliczne talenty :):):) Uznał, że jesteśmy gotowi.
UsuńŚwiat wywiał nam fiubździumy z głowy, oferując Pawłowi pracę za najniższą krajową, w DPS -e dla chorych psychicznie. A mnie wywołał z kąta (wiecznie uciekającą i ukrywającą się przed ludźmi) i powiedział - pokoje do wynajęcia potrzebne od zaraz!
Świat sobie cudownie z nas zadrwił i będę mu za to do końca życia wdzięczna. A teraz? Mleko, sery? Znienawidzone mleko, na myśl o którym zawsze mi żołądek podjeżdżał do gardła!
Tam, gdzie szukaliśmy, nic nie znaleźliśmy. Tam gdzie nie przyszłoby nam do głowy szukać, samo się pojawiło.
Ot, świat, żartowniś taki :)
Gorące uściski!
Nie znacie dnia ani godziny :):)
O cholewka! A toz mi dała do myslenia! No to widze, ze i do nas sie w końcu swiat odezwie, każąc nam robic cos, o co dzisiaj sami siebie bysmy nie podejrzewali!
UsuńWazne, ze sie odezwał w końcu do Was ten żartowniś w ogóle! No bo może kiepskie to zarty, ale lepsze, niż cisza i pustka i beznadzieja, no i zwyczajna obojętność.
Wywiał Wam juz świat fiubżdziumy z głowy? No to moze taka jego strategia, ze jak juz je wywieje i wszystkie nadzieje w niwecz obróci, to nagle jakas prawdziwą gwiazdkę z nieba zesle? Trzeba wszak człowieka doswiadczyc, upokorzyc, przemaglować a potem takiego pokornego robaczka od niechcenia czymś obdarować...
Mnie jeszcze tak do końca fiubździumów z głowy nie wywiało, ale jestem bliska, bo marzeniami i mrzonkami najeśc sie nie da.
Niechby sie nasze kury w końcu zaczęły porządnie nieść. Niechby już wiosna była!
Nie znany dnia ani godziny, ale czasem lęk człowieka bierze przed tym nieznanym...Choc, póki zycia wszystko zdarzyc sie moze i trzeba wciaz i wciaz z tym zyciem brać sie za bary. A świat zrobi z nami co bedzie chciał, zdepcze, pogłaszcze albo zignoruje, jak to zazwyczaj zwykł czynić...
Och, Madziu...Ściskamy Cie ile sił w naszych obolałych ciałach!:-))
Och, Oleńko... widzę, że Ty masz tak, jak ja - musisz być dzielna i dawać sobie radę, zamiast zaczekać na pomoc ;) A kręgosłup znosi to cierpliwie... do czasu. Mój już się zbuntował, ale mimo tego, że rano kwękam i stękam i chodzę pokurczona - to robota zrobiona być musi ;) I często-gęsto czekać mi się nie chce i porywam się ... a później jęczę.
OdpowiedzUsuńSmutna ta historia Twojej przyjaciółki, jest w sytuacji bez wyjścia, nikt jej nie ulży... ale zachowuje się z godnością i jest bardzo dzielna, podziwiam.
No i ciekawam tego gościa bardzo ;)
Ściskam;)
To chyba wiekszosc z nas tak ma, że się z motyką na słońce porywa. Bo zrobic trzeba. A nie ma kto pomóc. A mżęża chce się odciazyc, bo i on obolały...Oj, cięzko rano wstac, ubrać się i ruszyc do roboty...Póki sie kosci nie naoliwia, to człowiek jak stuletnia staruszeczka...
UsuńTak, Inkwizycjo kochana, straszną ma sytuacje moja przyjaciółka. Dzisiaj znowu dzwoniła. W kiepskim stanie. Do uszkodzonego z wysiłku biodra dołączyły się jej jeszcze ostrogi na obu nogach. A lekarz radzi odpoczynek, Nie noszenie cieżarów. Brak stresu. Wyjazd na urlop...He, he!
Ciekawam jak odbierzesz moją opowieśc o niespodziewanym gościu! Bo ja sama jestem tym wydarzeniem do teraz zdumiona!
I ja ściskam serdecznie i tkliwie!:-))*
Nie zamartwiaj się na zapas zawsze może być gorzej.
OdpowiedzUsuńA mam do tego zamartwiania niestety skłonności...
Usuń