Ponieważ mieszkam w czystych, pełnych zieleni
i dalekich od wielkich miast okolicach wędruję sobie czasem po łąkach oraz
polnych dróżkach i wypatruję ciekawych, leczniczych roślin. Niektóre z nich
zbieram, inne tylko oglądam. Uczę się je rozpoznawać, lecz nie zawsze mi się to
udaje. Wiele z nich jest bardzo do siebie podobnych. Łatwo się pomylić. Mam trochę książek na temat ziół i stale coś ciekawego znajduję o nich w
Internecie. Rozmawiam też o naturalnych metodach leczenia z tutejszymi
znajomymi. Wypytuję ich, jaka konkretna roślina na co im pomogła? Jak jej
używają? Jak długo stosują? Lubię usiąść sobie z sąsiadkami w przytulnej kuchni
i słuchać ich opowieści, wymieniać się uwagami czy spostrzeżeniami na temat
naturalnego leczenia, a także wypróbowywać na sobie najdziwniejsze nawet
przepisy. Np. dwa lata temu na ból ostróg w piętach pomogła mi mieszanka
gorących, utłuczonych ziemniaków i skrzypu polnego, w której co wieczór
moczyłam nogi. A znajomej zza lasu
okłady z liści kapusty znacznie zmniejszyły opuchliznę i ból kolan. Innej z
kolei ustąpiły dolegliwości reumatyczne po kilkukrotnym przyłożeniu pijawek…
Zbieranie ziół (oczywiscie, gdy nie tną przy tym dokuczliwe komary i bąki oraz gdy żar nie leje się z nieba) jest dla mnie prawdziwą przyjemnością, daje cudowne poczucie niezmierzonej wolności i zapomnienia o zgryzotach dnia codziennego. Wędrowanie po bezkresnych łąkach czy nawet hasanie po nich, gdy najdzie człowieka ochota, oczyszcza, napełnia światłem, przywraca stan równowagi duszy i ciała. Zajmowanie się leczniczymi roślinami zbliża do pierwotnej natury kobiecej, do prawiedzy naszych babek i prababek, tych wszystkich znachorek, zielarek i czarownic, które działały zgodnie z Matką Naturą i czerpały od niej energię, wiadomości oraz poczucie spokoju i niezależności. Obróbka oraz parzenie różnych mieszanek ziołowych ma w sobie coś z magii, zabawy z dzieciństwa, przeniesienia w czasie do lat niewinnych, niezmąconych jeszcze smutkiem, lękiem, rozczarowaniem czy też poczuciem bezradności.
Nie mam jakiegoś
szczególnie ulubionego zioła. Zbieram to, co znam oraz to, co może się przydać.
Najważniejsze z tych roślin dla mnie to: dziurawiec na dobry sen, wyciszenie
trosk oraz bóle żołądka, skrzyp polny na wzmocnienie włosów i niedobory
witaminy K, pokrzywa na podniesienie odporności, melisa i szyszki chmielu na
uspokojenie, mięta dla wspaniałego aromatu oraz na dolegliwości gastryczne,
kwiat lipy oraz dzikiego bzu na rozgrzanie i przeciw przeziębieniu, glistnik jaskółcze ziele przeciw drożdżakom, nawłoć na
problemy z układem moczowym, krwawnik do przemywania skaleczeń czy trudno
gojących się ran i wreszcie wrotycz, głównie przeciw stanom zapalnym, bólom
głowy, oraz pasożytom i wirusom.
Poza wyżej
wymienionymi ziołami korzystam także z mocy dziko rosnących tutaj owoców: pełnego
witaminy C oraz antyoksydantów czarnego bzu, przeciwkaszlowo działającej kaliny oraz
regulującego ciśnienie krwi głogu. Robię konfitury, soki, dżemy, musy, wina i
nalewki. Te domowe przetwory ogromnie smakują mnie i Cezaremu. Popijając
herbatki ziołowe z lubością raczymy się zawartością zgromadzonych na półkach w
spiżarce słoików i butelek, wierząc, iż są zdrowsze niż te sklepowe. Być może to właśnie dzięki mocy ziół i
domowych przetworów od kiedy mieszkamy na Pogórzu rzadko zapadamy na jakieś poważniejsze
przeziębienia czy grypy. Na pewno pomaga nam spokojne, pełne zieleni otoczenie,
fizyczna praca na czystym powietrzu i prowadzenie nieomal pustelniczego trybu
życia, zmniejszającego prawdopodobieństwo zarażenia się krążącymi w większych
skupiskach ludzkich zarazkami. Co nie
znaczy, iż w ogóle nie trapią nas żadne dolegliwości czy choroby. Oj, niestety,
przed nimi nie da się uciec na żaden, najbardziej nawet sielankowy koniec
świata i chyba nie ma magii, która umiałaby przed problemami ze zdrowiem
całkowicie uchronić. A to stawy człowieka bolą a to korzonki nerwowe nawalają,
a to zmęczenie totalne powala, a to dopadają problemy z tarczycą, nadwagą, czy
innymi schorzeniami cywilizacyjnymi. Czas robi swoje i starzejemy się powolutku,
odczuwając coraz więcej wynikających z tego niedogodności. Godzimy się z tym, na co nie mamy wpływu albo też
w jakichś nagłych zrywach walczymy z tym, co zdaje się nam do zwalczenia. I tak
płynie nam jesień za jesienią, zima za zimą….
Wraz z nastaniem
chłodnej pory w mojej kuchni często stoi w dzbanku świeżo zaparzony wrotycz, aromatyczne
zioło powszechnie występujące na Pogórzu Dynowskim, od lipca do listopada
ozdabiające żółtymi plamkami tutejsze łąki, bezdroża i obrzeża pól. Na samym
początku, gdy zamieszkaliśmy na Pogórzu traktowałam te żółte kwiatki jako
roślinę ozdobną. Robiłam bukiety z macierzanki, wrotyczu i nawłoci. Cieszyłam
się ich aromatem i barwami. A ponieważ nie traciły swej urody nawet po
wyschnięciu kwiatki te stały w dzbanach aż do następnego lata. Potem na jednym
z blogów przeczytałam o tym, że wrotyczem można wyleczyć się z boreliozy a
ponieważ kleszcze są zmorą, z którą zmagamy się tu co roku, to mimo, iż nigdy
nie robiliśmy sobie laboratoryjnych badań na obecność bakterii boreliozy, naturalnym
stało się częste popijanie naparu z tej pożytecznej rośliny. Tak na wszelki
wypadek i przeciw stanom zapalnym oraz ogólnie dla dobrego samopoczucia. Mam
wrażenie, że napar ten nam obojgu jakoś pomaga. Mam w planach zrobienie także
nalewki wrotyczowej, która ma działać rozgrzewająco, przeciwreumatycznie i co
najważniejsze, przeciwbólowo. Po pracowitym okresie letnim, kiedy nasze stawy
mocno odczuwają wszelkie przeciążenia taka nalewka bardzo się w domu przyda.
Przekonałam się
też, iż zapach wrotyczu odstrasza muchy i komary, dlatego w sezonie letnim
wieszam wiązki tego ziela w kuchni i sypialni.
Wrotycz
uwielbiały moje kozy! Objadały się nim zawsze na łące niczym najlepszym
smakołykiem! Dostawały go też w postaci suszonej. Mądre kozy wiedziały, co dobre!:-)
Przez jakiś
czas Cezary robił mocny odwar z wrotyczu i mieszał go z octem. Tym płynem
skrapialiśmy siebie oraz nasze psy przed pójściem do lasu. To miało zapobiec
żerowaniu na nas kleszczy, much i bąków. I jeśli tylko pamiętaliśmy o tym
skrapianiu, to przez jakiś czas specyfik ów rzeczywiście działał a na pewno
zmniejszał ilość ataków leśnych krwiopijców oraz zapobiegał wgryzaniu się
tychże pasożytów w skórę.
Jak robię napar z wrotyczu? Biorę garść
suchego ziela wrotyczu i zalewam go w dzbanku litrem wody i przykrywam. Po
mniej więcej 10 minutach gotowy jest do wypicia albo do wcierania w zmienioną chorobowo skórę. Napar ten ma mocny, lecz moim
zdaniem przyjemny zapach i lekko gorzki smak. Trzeba jednak pamiętać by postępować
z wrotyczem ostrożnie - nie pić go zbyt dużo i w nazbyt mocnych dawkach,
zawiera on bowiem silnie trujący związek zwany tujonem. Warto poczytać nieco
więcej na ten temat w Internecie.
Czy istnieje lek
na wszystko? Jakaś zaczarowana woda życia albo roślina, pomagająca zwalczyć
nawet najgorsze, nieuleczalne w konwencjonalny sposób choroby? Czy właśnie
wrotycz mógłby być takim cudownym lekarstwem na każdą, najcięższą nawet
chorobę? Nie sądzę, choć bardzo bym tego chciała… Jednak niektórzy niezbicie wierzą w niezwykłą moc tego pachnącego kamforą ziela. A może po
prostu bardzo chcą w nie wierzyć, mieć nadzieję, bo czymże byłoby życie bez nadziei?
Niestety, często
też słyszy się o tych, którzy zaufawszy niekonwencjonalnemu leczeniu i
odrzuciwszy zupełnie klasyczną medycynę zachorowali jeszcze ciężej a nawet
odeszli…Cóż, moim zdaniem, we wszystkim należy zachować zdrowy rozsądek i
umiar. Nie zawsze jednak jest to łatwe, nie zawsze możliwe. Bywa, że strach o kogoś bliskiego popycha nas do ryzykownych
działań, do szukania na własną rękę kogokolwiek, kto zaoferowałby pomoc. W
takim stanie łatwo można ulec szarlatanom i pseudo znachorom, nabijających sobie
kiesę na naiwności oraz rozpaczy ludzkiej…
- Ależ pięknie
pachnie! – zawołał Cezary zastając mnie wczoraj w ogrodzie przy cięciu i
kruszeniu suchych kwiatków wrotyczu.
- Tylko czy aby wyschły na pewno? – dopytywał się obserwując
bacznie jak upycham w słojach wonne zioła.
- No zobacz tylko! Suchutkie jak pieprz! – odparłam a mój
niedowiarek nachylił się by osobiście to sprawdzić.
- Hej! A co ty tu masz na brodzie? – zapytał ni z gruszki
ni z pietruszki palcem wskazującym dotykając ostrożnie mego podbródka.
- Mówisz o tym długim włosie? Ech, niech sobie rośnie!
Ponoć to charakterystyczna cecha wszystkich prawdziwych wiedźm! - zaśmiałam się wzruszając ramionami a potem
kontynuując pracę z wrotyczem przypomniałam sobie starą piosenkę „Gawędy” o
czarownicach i zanuciłam ją pogodnie:
„Kochajcie
czarownice, kochajcie czarownice
Chociaż opinię mamy
strasznie zaszarganą
Kochajcie
czarownice i poczęstujcie nas herbatką na dobranoc”
P.S. Wszystkim zainteresowanym pogłębianiem
wiedzy na temat ziół gorąco polecam stronę prowadzoną przez dr Henryka
Różańskiego. Znaleźć na niej można ciekawe opisy większości występujących w
Polsce ziół leczniczych wraz z ich dokładnym w danych schorzeniach zastosowaniem
oraz przepisami.
Olu jak zwykle czytając Ciebie mozna sie wiele dowiedzieć.Pozdrawiam o pranku,mnie właśnie dopadła rwa wiec mam L4:(
OdpowiedzUsuńOj, współczuję Ci cierpienia związanego z rwą kulszową (inaczej z zwanej zapaleniem koroznków nerwowych). Też to często miewam, więc naprawdę rozumiem jak to boli. W takich razach pomagają mi troche masaże, wcieranie maści rozgrzewajacej, przylepianie plastrów rozgrzewajacych albo przykładanie bardzo ciepłych kompresów ze świeżo ugotowanych i utłuczonych ziemniaków (zawija sie je w gazę, przymocowuje długim szalikiem do okolicy lędźwiowej). Pozdrawiam Cię Urszulko serdecznie i życzę, byś jak najszybciej poczuła się lepiej!:-)
UsuńWolę nazwę wiedźma czyli ta co ma wiedzę :)
OdpowiedzUsuńWrotyczu nie umiem używać, tak jak i masy innych ziół... ale ciągle uczę się czegoś nowego :)
Tak, wiedźma, to ta, co ma wiedzę i nie boi sie jej użyć.
UsuńUczymy się całe życie i zdobywamy doświadczenie wiedzę.Oobysmy umiały to dobrze wykorzystać, pomagając sobie i innym!:-)
Bardzo ciekawy, merytoryczny wpis. Znajomość ziół jest bardzo niedocenianą wiedzą, a szkoda. Zioła naprawdę potrafią wiele :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!:-) Pisząc tekst o ziołach miałam nadzieję, że byc może po przeczytaniu ktos sie nimi zainteresuje,rozejrzy w swoich okolicach, pojedzie w wolne od zanieczyszczeń rejony i dostrzeże jakie tam jest bogactwo pożytecznych roślin!:-)
UsuńLubię zapach wrotyczu, często zbierałam jako ozdobę do wazonu. Niestety podmiejskie okolice na zbieranie ziół nie pozwalają, a wszelkie kuracje kupowanymi mieszankami chyba nie są zbyt skuteczne. Trzeba do tego mieć cierpliwość, mnie zniechęca pilnowanie systematycznego picia, parzenia...nie chce mi się.
OdpowiedzUsuńCzasem kupuję świeże zioła na targu, ale jako przyprawę do potraw.
Tak, wrotycz bardzo łądnie wygląda w wazonie - w stanie świeżym i suszonym.
UsuńMasz rację, Ewo, iz do skutecznego leczenia ziołami potrzeba dużo wytrwałosci i cierpliwości. Mnie też często brakuje tych cech.A czasem, gdy dopadnie mnie jakaś choroba albo nagły ból, zapominam o moich pożytecznych ziołach i po prostu łykam tabletke przeciwbólową - bo tak prościej, wygodniej i szybciej...
Hahaha - rozbawiłaś mnie tym włosem, zatem jestem wiedźmą w piątym pokoleniu bo mam takich włosów pięć ale na razie skutecznie wyrywam, bo no nie bardzo w wielkim mieście w centrum w dzisiejszych czasach.
OdpowiedzUsuńA wiesz, że wrotycz jest zakazany w sprzedaży. Nie kupisz legalnie ziela, jak sobie sama nie zbierzesz to nie dostaniesz, bo podobno groźny. I to prawda, źle dawkowany, niewłaściwie podawany czy w przypadkach wrażliwych pacjentów może przysporzyć problemów. Jak wszystko. Ziołolecznictwo to fascynująca gałąź medycyny. Chcą ją ukrócić by mieć ludzi w garści koncernów farmaceutycznych.
Zgadzam się z Tobą, że umiar jest najzdrowszy, czasem tradycyjne leczenie nie pomaga, bo stan jest zbyt ciężki, wtedy trzeba sięgnąć po zdobycze nowoczesnej medycyny i prawdziwy znachor tak też powie, że za późno na niego, że on wesprze leczenie szpitalne czy jakieś tam inne ale nigdy nie powie, żeby olać lekarzy i tylko zdać się na niego w przypadku czegoś tak poważnego jak nowotwór złośliwy.
A czy wiesz, że moi rodzice jak tylko się z miasta wyprowadzili też znacznie rzadziej zapadają na typowe zimowe infekcje. A to głównie dla tego, że mają zdecydowanie rzadszy kontakt z innymi ludźmi, są dużo na powietrzy, zahartowali się, nie siedzą osiem godzin w biurze gdzie ktoś roznosi wirusy. Mniejsze prawdopodobieństwo zarażenia. Zatem organizm nie wysila się na walkę z kolejnymi infekcjami i jak już do ataku dojdzie to ma siłę na jej szybkie zwalczenie. Tak w skrócie oczywiście.
Ten włos na brodzie uparcie mi odrasta - mimo obcinania i wyrywania. Dałam wiec w końcu za wygraną i postanowiłam go polubić jako znak szczególny wiedźm!:-)
UsuńTak, słyszałam pogłoski o tym, że podobno wrotycz jest zakazany w sprzedaży, ale chyba nie jest tak do konca, bo np. na Allegro można kupić wrotyczu ile tylko sie chce!Inna sprawa, jakiej on jest jakości, ale jednak jest!
Trzeba poczytać sobie o wrotyczu na profesjonalnych stronach zajmujacych sie ziołolecznictwem (jak np. na tej, którą ja polecam) i dowiedzieć sie jak go używać, na jakie dolegliwosci moze sie on przydać).
Wśród znachorów i lekarzy są ludzie i ludziska. Jedni podchodzą rzetelnie do swego zawodu i naprawdę chcą pomóc, inni tylko wyciągnąc od człowieka kasę. Problem w tym, że na pierwszy rzut oka nie odróznisz, kto jest kim...
Nie dziwię sie Luno, że Twoi rodzice mniej na wsi chorują. Myslę, że na wsi jest troche zdrowiej, już choćby przez to, że mniej jest tam mieszkańców i mniej zarazków. A powietrze chyba ciut zdrowsze, niz w mieście. no i żyje sie trochę spokojniej niz w wielkiej aglomeracji. Ale i na wsi ludzie chorują, niestety. A do lekarzy mają o wiele dalej, niz mieszkańcy miast...
Kochana Czarownico :) A raczej Czarodziejko - jak cudownie czarujesz tymi ziołami, ja też szukam zawsze długo i cierpliwie i co się da, próbuję do końca ziołami zwalczyć, aby jak najdłużej obyć się bez leków. Ostatnio odkryłam działanie różeńca górskiego , który znacznie wyciszył moje rozkołatane serce i po tygodniu zażywania, jest o całe niebo lepiej, a betabloker łykam dla spokojności sumienia w ilości - ćwierć najmniejszej dawki. Ostatnio wczytywałam się na temat niedoczynności bo to dla mnie nowość i odkryłam, że melisa zakazana. W nadczynności uspokaja pobudzoną tarczycę, ale niedoczynności - uspokajanie i tak już osłabionej - nie wskazane jest. A ja z przyzwyczajenia ja piłam i piłam... Na stronę sobie wejdę, bo takiej wiedzy nigdy zbyt wiele. Uściski i dbajcie o siebie
OdpowiedzUsuńKochana Gabrysiu, zamieszkałam na wsi głownie po to by móc cieszyc sie tym, co tu mam pod nosem - łąkami, lasami, poczuciem swobody.A wiec poza ciezką pracą usiłuje znaleźć choc ociupinkę czasu na moje niewinne przyjemności, czyli na wędrowanie po łąkach i polnych drogach.A przy okazji znajduje sie pożyteczne i piękne rośliny.
UsuńNie znam różeńca górskiego. Czy to zioło rośnie w Polsce? Poszukam sobie na jego temat wiadomości w necie.
Melisa niedobra dla chorujących na niedoczynnosć tarczycy? A widzisz! Nie miałam o tym pojęcia. Trzeba będzie wobec tego odstawic melisę. Dzięki za cenną wiadomość, Gabrysiu!:-)
Oleńko, to mój trzeci komentarz, poprzednie coś zjadło. Oczywiście przez moją nieuwagę, w mordkę jeża, że tak sobie pozwolę:-)
OdpowiedzUsuńMądrze napisałaś Oleńko. Z ziołami trzeba ostrożnie, a jak się ich nie zna i ich działania, to lepiej samemu się za kuracje ziołowe nie zabierać. W mojej rodzinie były zielarki i zostałam na to uczulona. Rodzice stosowali zioła, ale ostrożnie, kiedy sytuacja była powazniejsza, to zawsze do lekarza.
Stosowałam kiedyś zioła, ale tylko zgodnie z wiedzą uzyskaną od rodziców. Dzisiaj rzadko już do nich wracam, wielu ziół, mieszanek i sposobów przyrządzania nie pamiętam.
Buziaki:-)***
Na blogach od dawna już grasuje zjadacz komentarzy - znany wszystkim, żarłoczny potworek!Trza go poczęstować naparem z wrotyczu, może to zmniejszy jego nienasycony apetyt!?:-)
UsuńTak, z ziołami nie wolno przesadzać, bo wszystko w nadmiarze moze człowiekowi zaszkodzić. Z wrotyczem na przykład trzeba postępować ostrożnie. Poczytać sobie o nim. Rozważyć wszystkie za i przeciw. Nie bać sie na zapas. Ale herbatka uspokajajaca z melisy, chmielu i dziurawca przed snem raczej nie powinna zaszkodzić...
Pozdrawiam Cię serdecznie, droga Marytko!:-)***
Chcę się z Tobą, Oleńko podzielić radością z tego co dzisiaj widziałam. Otóż wracam sobie z zakupów, ciepło, wczoraj jeszcze dość zimno było, słonko świeci, patrzę na nasze trawniki dawno nie koszone i co widzę? Jaskry, żółciutkie, pełno, a obok kwiatuszki ni to niebieskie, ni fioletowe, przypominające zawilce japońskie, tylko takie małe. No, pełno tego. Stanęłam i gapiłam się uśmiechnięta od ucha do ucha. Drzewa już pokryte złotymi i brazowymi liśćmi, fruwajacymi przy większym podmuchu wiatru, a tu takie coś. Ładne to było, jakby przez chwilę zajrzało lato z ostatnim prezentem:-)
UsuńPozdrawiam jaskrowo-zawilcowo:-)*
Dzień dobry, Marytko! Pięknie dziękuję za podzielenie sie ze mna tą wiebarwną radością!:-)
UsuńTa październikowa, złota polska jesień daje nam nieoczekiwane prezenty w postaci drugiej wiosny i jej kwietnych skarbów (moze te fioletowe kwiateczki to fiołki?)! Ciepło jest, kolorowo na świecie to i przyroda jesienna raduje się i kwitnie. Niech to trwa jak najdłuzej!Napełnijmy sie słońcem przed zimą!
Marytko! Pozdrawiam Cię serdecznie ze słonecznego Podkarpacia!:-)*
po jabłbłach prawdopodobnie będą warsztaty o ziołach, muszę się wybrać... :)
OdpowiedzUsuńWybierz sie, Alis. Na pewno będzie to pożyteczna wiedza!:-)
UsuńA ja się zastanawiałam wcześniej, po co Wam tyle wrotyczu. Sądziłam, że na suche bukiety. Całe życie się człowiek uczy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zdrówka życzę.
regian
W komentarzu pod poprzednim postem jedna z czytelniczek zaproponowała mi bym napisała cos wiecej o wrotyczu.Pomyslałam, że to dobry pomysł. Teraz juz wszyscy na blogu wiedzą, do czego go używam!:-)
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Regian!:-)
Kiedy tak czytam o wrotyczu, wpadlo mi wlasnie do glowy, ze na trasie naszych krotkich spacerow, czyli tam, gdzie teraz budowane jest to centrum logistyczne, zawsze bylo pelno nawloci i wrotyczu. Nawlocie zostaly, a wrotycz zniknal, nie widzialam go w tym roku w ogole. Dziwna sprawa, dlaczego nie wyrosl, przeciez to zielsko, chwast samowysiewajacy sie rok rocznie w tych samych miejscach. Osobliwe.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, nawłoć i wrotycz lubią rosnac blisko siebie. Widocznie mają podobne wymagania glebowe, lubią nasłonecznione stanowiska, otwarte przestrzenie, pobocza dróg...Czemu wrotycz nie wyrósł tego roku w opisywanych przez Ciebie stronach? Może cos mu zaszkodziło z tej pobliskiej budowy? Jakieś chemikalia czy ścieki? Ale jeśli nie zniszczono mu korzeni, jeśli będzie miał gdzie sie odrodzić, to odrośnie za rok i znowu będzie cieszył Twe oczy!:-)
UsuńTęsknię za takimi długimi spacerami, włóczeniem się po łąkach czy po lesie, łapaniem chwil w kadr, zaglądaniem w trawy w poszukiwaniu ziół, kiedy czas płynie jakby wolniej i treściwiej.
OdpowiedzUsuńTak jestem zagoniona ostatnio, że już nawet z psami wychodzę tylko raz lub dwa razy w tygodniu.
Wrotycz piję w mieszance od zielarki, która leczy moją boreliozę - zdecydowałam się na wyłącznie niekonwencjonalne leczenie( po złych doświadczeniach z leczeniem boreliozy męża) i jak dotąd efekty są rewelacyjne.
Pozdrawiam jesiennie :)
Niekiedy człowiek tak bardzo jest zarobiony, tak uwikłany w te niekończące sie obowiązki, że trudno mu sie wyrwać choc na chwilę, znaleźć odrobine wolnego czasu dla siebie. A przecież jednym z uroków mieszkania na wsi powinna być ta mozliwosc włóczenia sie po łąkach, robienia tego, co daje człowiekowi radosc i odpoczynek dla ducha. Oj, na szczęście natężenie prac gospodarskich w końcu u każdego maleje. Jesien, zima i nareszcie można troszkę odetchnąc, połazić bez celu!Życzę Ci nadejścia takich swobodniejszych chwil, Andziu!
UsuńTak, pamiętam,ze pisałaś mi kiedys o wrotyczu i boreliozie. Wspaniale, że to działa!:-)
Andziu, uściski serdeczne Ci zasyłam!:-)
No tak, rzeczywiście już o tym pisałam - Olu pamiętasz :) Zachęcona Twoimi pięknymi zdjęciami rano wyskoczyłam z kozami na łąkę. I ten krótki spacerek wystarczył - chociaż pogoda mglisto deszczowa, to i tak było pięknie.
UsuńSerdeczności i dziękuję ;))
To wspaniale, Andziu, że udało Ci sie wyskoczyć na łąki z kozami. Czasem niewiele człowiekowi trzeba by nabrać oddechu i ...uśmiechu!:-))*
UsuńBardzo się mi nostalgicznie zrobiło, Olu ...
OdpowiedzUsuńTe łąki, zioła, suszenie ... teraz nie mam za bardzo gdzie i jak, niestety ...
Łąki, lasy i pola są i będą. A gdy wreszcie pojawi sie u Ciebie troche czasu oraz możliwości i Ty wyjdziesz i powędrujesz. Niekoniecznie za ziołami. Ot tak, żeby sobie troszke odetchnąć od codziennosci!Wycieczka rowerowa po polnych drogach to też jest fajna rzecz!:-)
UsuńŚciskam Cię przyjaźnie, lidko!:-)
Ja wolę być tajną czarownicą i włoski z brody szybko wyrywam. Nie jestem pozbawiona próżności. Dzięki Tobie Olu, zmieniłam zdanie o wrotyczu. Nie wiadomo dlaczego wbiłam sobie do głowy, ze to trucizna. U mnie króluje teraz nawłoć wszędzie, gdzie nie skoszą poboczy.
OdpowiedzUsuńW moim ogródeczku kilka gatunków mięty i melisa, rosną prawie przez cały rok. A z ziół amerykańskich na uwagę zasługuje pluskwica groniasta- black kohosh. Indianie leczyli nim malarię, reumatyzm, ukąszenie węży. Jest składnikiem preparatów zmniejszających uderzenia gorąca. Pięknie kwitnie przez kilka miesięcy.
Pięknie jest tam u Was:)
Ja juz dałam za wygraną z wyrywaniem. Niech sobie rośnie ten włosek jak tak bardzo chce!:-)Zacznę sie martwić, gdy urośnie mi gęsta broda!:-) A moze i nie, bo będę wtedy odbiciem lustrzanym mego męża? He, he!:-))
UsuńWe wrotyczu jest trujący tujon, ale zauważ Eulampio droga, że bardzo często to ,co truje potrafi też leczyć. Wszystko zależy od dawki i zastosowania.
Też mam mięte i melisę w ogródku. Ale teraz melisa już mizerna a mięta kwitnie i ma coraz mniej listków. par przymrozków i będize po świezych ziołąch. Dlatego suszę, co mogę, żeby mieć.
Pluskwica groniasta? Ciekawa nazwa. Muszę sobie to wygooglać i zobaczyć to pozyteczne, amerykańskie zioło na własne oczy!:-))
Ciepłe myśli Ci zasyłam z jesiennego przysiółka podkarpackiego!:-)*
O matuchno, jak tam u Was pięknie!!! Ehhh...
OdpowiedzUsuńPogórze Dynowskie naprawdę jest piękne, rozległe i pełne ciekawych miejsc. Ale dla mnie najważniejsze jest, że mam tuż obok domu łąki, lasy i malownicze wzgórza. Mam gdzie chodzić, gdzie napełniać się spokojem i energią...
UsuńJa mam trzy takie włoski :-) no wyrywam...A one odrastają. I tak się bawimy. Mąż udaje, że nie widzi. Super wpis, nie wiedziałam o wrotyczu, na bukiety go zbierałam i zapach lubię. Na robale powiadasz? Będziem pić. Jak się ma cały dom pełen wychodzących kotów, a lubi się je przytulać, to trzeba co jakiś czas się odrobaczać. Wrotycz wydaje się być lepszą alternatywą niż chemia. I ziemniaki na ostrogi :-) Dziękuję Ola :-)
OdpowiedzUsuńMasz trzy włoski, Aniu? Aż jestem zazdrosna, bo widocznie Twoje wiedźmostwo jest bardziej od mojego zaawansowane! No nic! Moze i ja doczekam sie trzech jak jeszcze troche po łąkach powędruję albo i na moej wyliniałej miotle polatam!?:-))
UsuńWrotyczu wszędzie pełno, To dosc pospolita roślina, wiec na pewno znajdziesz go w swoich stronach bez problemu. A odrobaczanie to ważna rzecz. Przy moich czterech psach również. Ja i mąż pijemy wrotycz a piesuńki dostają tabletki na odrobaczenie , bo nie wiadomo czemu wrotyczowa herbatka nie bardzo jest w ich guście!:-))
Ziemniaki trzeba utłuc w tej wodzie, w której sie gotowały razem ze skrzypem.Zanurzyć stopy w gorącym, ale nie parzącym, ziemniaczno-ziołowym purre i trzymać tak długo aż pulpa wystygnie!Sprawdzone! Pomogło nie tylko mnie, ale i paru znajomym zza lasu!:-))
Ja chyba od dzieciństwa uwielbiam wrotycz, jego kolor i zapach - choć niektórzy twierdzą, ze śmierdzi ;) Używam go głównie w celach dekoracyjnych. Na zimę zbieram i susze melisę cytrynowa, miętę, lipę i kwiat bzu czarnego. Zainteresowało mnie Olu to co napisałaś odnośnie leczenia Twoich ostróg - od kilku miesięcy mam z nimi kłopoty, wiec może spróbuje, tylko proszę napisz mi dokładnie jak ta kuracje przeprowadzić. Serdeczności zasylam :***
OdpowiedzUsuńTeż lubię ten specyficzny zapach wrotyczu oraz jego wygląd - te żólciutkie, płaskie kwiatostany, te postrzępione listki. Nawet suche łodygi (te po obcięciu kwiatków i ukruszeniu listków) nadal zachowują piekny zapach. Wczoraj paliłam je w piecu - bosko pachniało na cały dom!:-)
UsuńOrszulko, ostrogi to boleść, która nawiedza mnie cyklicznie od kilku lat. Raz jest z tym lepiej, raz gorzej, wiec próbowałam juz wiele rzeczy a ta mieszanka z ziemniaków i skrzypu pomogła mi na długo. Jak sie ją robi?
Bierzesz kilka czystych ziemniaków w łupinie, zalewasz je mniej wiecej dwoma litrami gorącej wody, wsypujesz do tego sporą garść skrzypu i gotujesz ziemniaki do miękkości. Potem ugniatasz wszystko tłuczkiem w tej samej wodzie, w której się ziemniaki gotowały. Przelewasz tą pulpę do miednicy i gdy tylko dasz radę włożyć do tego stopy wkładasz i trzymasz je tam aż do wystygnięcia pulpy(tak żeby sie nie oparzyć, ale potrafic wytrzymać wysoką temperaturę). Robisz tak co wieczór przez co najmniej tydzień (im dłużej tym lepiej). Spróbuj, kochana i daj znać, czy choc troche Ci to pomogło!:-)***
Bardzo wierzę w moc ziół i cały czas z ich dobrodziejstwa korzystam, na różne dolegliwości, a i zapobiegawczo i wzmacniająco również :D Zaczęły się nocne przymrozki, muszę jutro pójść wyciąć moje ogrodowe zioła z rabaty i przygotować do suszenia, bo szkoda, gdyby przemarzły. Zapach i urodę wrotyczu bardzo lubię, cenię za właściwości robalobójcze i inne lecznicze, ale nie miałam pojęcia o jego leczniczym działaniu na boreliozę, bardzo to wartościowa wiadomość, dziękuję <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, Agness:)
Zioła są po to, by z nich korzystać. Przecież kiedyś, dawno temu, nie było żadnych tabletek ani farmaceutycznych specyfików i ludzie leczyli sie tym, co natura im dawała. Chyba teraz zioła przeżywają renesans,tak jak i w ogóle zdrowy styl życia związany z ekologią, wegetarianizmem i innymi tego typu sprawami.
UsuńCieszę się, że mój post poszerzył Twoje wiadomosci na temat wrotyczu. Człowiek całe zycie dowiaduje sie czegos nowego o czymś, co wydawałoby się, dobrze juz zna.
Masz racje z tym ścinaniem ostatnich ziół teraz.Przymrozki za chwilę zwarzą wszystkie rośliny w ogrodzie. Trzeba sie zatem śpieszyc i zebrać to, co jest jeszcze do zebrania.
Pozdrawiam Cie serdecznie!:-)
Serdecznie Cię pozdrawiam Kochana Czarowniczko:-) i z zainteresowaniem czytam Twoje wiadomości zielne. Chyba już mi wrotycz nie wyschnie:-(
OdpowiedzUsuńI ja pozdrawiam Cię ciepło o poranku, anielska malarko i poetko!:-) A co do wrotyczu, to zapowiadaja w prognozach jeszcze trochę ciepłych dni, takich do 20 stopni. Mysle, że gdyby zebrać go w taki pogodny, suchy dzień i powiesić w pęczkach na strychu albo w jakimś innym ciepłym pomieszczeniu, to jeszcze ma szanse wyschnąć!:-)
UsuńDziękuję Olu za taki obszerny opis, nazbierałam w lecie wrotyczu i będę stosowała. uściski.
OdpowiedzUsuńMarysia
Cieszę sie Marysiu, że mój post Cię zainteresował. Dziekuje też oczywiście za inspirację, do jego napisania.
UsuńŚciskam Cię serdecznie!:-)
Wszelkie próby opanowania wiedzy o dostępnych i lokalnych ziołach, które na co pomagają, w moim przypadku zawodzą, po prostu staram się zapamiętać tylko te które szkodzą a jest ich niewiele. Resztą zaprawiam sałatki, dodaje do zup i sosów, zawieszam i suszę, zaparzam ....
OdpowiedzUsuńOj tak Olu, mimo zdrowego trybu życia i spokojności, pobolewa tu i tam ale przecież zawsze jest za co dziękować.
Zioła to ogromny skarbiec róznorakich działań, zastosowań, pozytywów, ale i negatywów. Bardzo to dla mnei fascynujące. Jednak z ziołami jest trochę jak z grzybami - jeśli sie jakichś nie zna, to lepiej, zdecydowanie bezpieczniej nie zbierać ich.
UsuńTak Krystynko, zdrowy tryb życia nie ustrzeże człowieka przed wszystkimi chorobami i starzeniem. To jest i będzie, bo cudów nie ma. Czy warto wobc tego sie starać, dbać o to, co sie je, przestrzegac jakichś zasad? Myslę, że tak, ale nie przesadnie.Nie można zostać niewolnikiem tych zasad. W życiu dobra jest też swoboda i improwizacja. To daje życiu prawdziwy smak!:-)
Swoim wpisem bardzo trafiłaś w moją sytuację
OdpowiedzUsuń1. też mam swojego prywatnego włosa na brodzie i wreszcie wiem, jaki jest tego sens :)
2. aktualnie walczę z ostrogą, na razie zdiagnozowaną radiologicznie, na wizytę u ortopedy jestem zapisana na maj
:(, ćwiczę intensywnie i na razie funkcjonuję, Twój sposób z kartoflami i skrzypem (mam wysuszony) wypróbuję i dam znać jak poszło
3. wrotycz nawet teraz złoci się w bukiecie w kuchni, słyszałam, że na odrobaczanie skuteczne jest zjadanie po jednym kwiatku (tylko część żółta) na surowo, do tej pory doceniałam go w gnojówkach, wywarach do opryskiwania roślin, jest nieprzeceniony, kiedyś dziadkom służył, gdy chorowały zwierzęta gospodarskie.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za tyle cennych wiadomości, na pewno zostanę tu u Ciebie. hel
Witaj w klubie wiedźm!:-)
UsuńSpróbuj z tym ziemniaczano-skrzypowym sposobem na ostrogi. Nie zaszkodzi a może pomoże...Tym bardziej, że do maja daleko!
Na zalinkowanej przeze na dole posta stronie dr Różańskiego jest multum informacji na temat wrotyczu. Warto przeczytać!
Pozdrawiam Cię ciepło, dziekując za odwiedziny i sympatyczny komentarz!:-)
Gratuluję znajomości ziół,bo u mnie z tym kiepsko.
OdpowiedzUsuńNa pogłębianie tej wiedzy nigdy nie jest za późno!:-)
UsuńPodziwiam! Ja kompletnie zielona.
OdpowiedzUsuńEch, nie ma co podziwiać, bo ja wiem niewiele. Ot, po amatorsku interesuję się ziołami, bo tyle ich tu rośnie, że po prostu jestem ciekawa co jest co i na co można to zastosować!:-)
UsuńTo prawda, tylko czarownice czy też wiedźmy zbierają różne kwiaty polne i zioła. Więc i ja się do nich zaliczam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za piękną wędrówkę po łakach.
W ostatnich dniach też wędruję ale po Ziemi Nowosądeckiej...
Pozdrawiam serdecznie.
Fajnie tak sobie swobodnie powędrować, wyobrażajac sobie przy tym, że sie jest wiedźmą czy inną tego typu istotą. Każda pogodna myśl pomaga w wędrowaniu i pozwala zauważyć wiecej.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie Stokrotko jak wędrowniczka wędrowniczke!:-)
Olu tak pięknie opisujesz tę magię ziół. Czytam z zaciekawieniem, chociaż dla mnie to jest tajemna magia. Mimo, że korzystam często z ziół, herbatek ale niestety kupnych. Mnie "uzdrawia" samo czytanie, które pobudza wyobraźnie, przynosi spokój wewnętrzny, podobnie jak moje wędrowanie po leśnych dróżkach. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBo to naprawdę jest ciekawe, że istnieje tyle ciekawych i powszechnie rosnących a przy tym nieznanych roslin,które są lekami z bożej apteki, wspaniałym skarbcem pozytywnie przeważnie działających na człowieka związków chemicznych naturalnie występujacych w przyrodzie. Człowiekowi potrzeba kontaktu z naturą w jakiejkolwiek formie, a to spacerów, a to sportu na świezym powietrzu a to grzybobrania albo też wędrowania po łace i zbierania wonnych ziół. No i zgadzam sie z Tobą Olu, iż czytanie o tych pozytywnych chwilach też pozytywnie na nas wpływa.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło z wietrznego Podkarpacia!:-)
Twój piekny opis przywolal cala lawine wspomniej, bo mama tez skrzzetnie wiele z tych ziól zbierala i uzywala. Niestety w grajdolku flora zupelnie inna i mam pewne trudnosci ze znalezieniem wiarygodnych informacji o dzialaniu wiekszosci tutejszych ziól. Najbardziej zdumiewa mnie to, ze tybylcy maja na ten temat wiedze bardzo ograniczona.
OdpowiedzUsuńW dzisiejszym swiecie wydaje sie jakieś staroswieckie i mało popularne, ja jednak mam wrażenie, że w coraz silniejszym obecnie trendzie powrotu do natury, do czerpania z niej mądrości takze korzystanie z ziół stanie sie powszechniejsze, że te skarby łąk zostaną znowu docenione - jak przed wiekami...
UsuńNie dziwi mnie, że w Twoim grajdołku zioła są mało popularne. Zdaje mi sie, że taki obojetny czy nawet niechetny stosunek jest dość powszedni w innych, tych bardziej rozwinietych cywilizacyjnie państwach. Zielarstwo, ziołolecznictwo to dla wielu przeżytek, coś śmiesznego i niewartego uwagi.
W Au zetknęłam sie też z takim lekceważeniem i nieznajomoscia ziół. Na szczęście Aborygeni mają na ich temat duża wiedzą i nadal przekazują ją sobie z pokolenia na pokolenie. Mam dwie ciekawe ksiazki australijskie o tamtejszych ziołach i dziko rosnacych, pożytecznych roślinach. Fascynujące to wszystko a zupełnie nam, Europejczykom nieznane.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Moniko!:-)
Nie ma leku na wszystko i raczej nigdy nie będzie....ale zawsze będziemy szukać....każdy chce żyć długooooooooooooooooooooooooooo a przede wszystkim w zdrowiu....amo pójście polami i łąkami ukwieconymi pachnącymi już ma zbawczą moc:):
OdpowiedzUsuńPodziwiam Osoby ,kóre znają się na ziołach ja wciąż na to za leniwa chyba jestem by tę wiedzę ogarnąc:)
Od czasu do czasu cos tam zerwę ale stanowczo wolę kupować gotowe od sprawdzonych Osób ,różne smakowite nalewki ,miody, maście,
Zapachniało mi ziołami poprzeczytaniu Twego posta i niech tak zostanie.....
Serdeczności ślę.....
Każdy ma swój sposób na życie, na to by złapać dobre chwile, napełnić serce jakimś światłem i odczuciem bezkresnej wolności. I rzeczywiscie juz samo chodzenie po łąkach czy lasach daje mi tę mozliwość. Zbieranie ziół jest w tym wędrowaniu drugorzędne, choć takze dajace radość i jakis rodzaj spełnienia.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło Pati. Fajnie, że znowu jesteś!:-))
Jestem...cieszę się chwilą pisania, choć zajmuje to dużo czasu ale odnajdywanie ludzi ,których zna sie tylko wirtualnie a mimo to bliscy to fajne doznania:):
UsuńSciskam Olu:)
To prawda, Pati - udaje sie czasem w wirtualu rozpoznać w tłumie, wyczuć sie sercem, nawiązać bliskie więzi, które trwają ponad czasem, zupełnie niezależne od częstotliwosci pisania.
UsuńI ja ściskam Cię serdecznie!:-)
:):):
Usuń:):)
UsuńTwoja wiedza na temat ziół bardzo mi imponuje, Ty wiedźminko kochana. Jeśli chodzi o zioła to jestem zupełną ignorantką, rozróżniam miętę, ale to chyba dzięki zapachowi. Mam jakieś tam podstawowe zioła w swojej apteczce, typu rumianek, dziurawiec, i mięta właśnie.
OdpowiedzUsuńZdaję sobie sprawę, że zioła pomagają na wiele dolegliwości i fajne jest to, że wielu ludzi potrafi z nich korzystać.
Serdeczności Olu:)
Dziękuję kochana Renatko za uznanie, ale nie mam zbyt dużej wiedzy na temat ziół. Istnieją tysiące leczniczych roślin, których nie rozpoznaję, o których nic nie wiem. Poza tym dopada mnie już chyba skleroza i zapominam dużo z tego, co wiedziałam. Potrzebuję chyba jakichs ziół na pamieć, bo jak tak dalej to zapominanie będzie sie posuwać, to zapomnę mego zaklęcia uruchamiajacego miotłę i juz nigdy nie polecę na Łysą Górę!:-)
UsuńUściski serdeczne zasyłam Ci z jesiennego przysiółka podkarpackiego!:-)