czwartek, 18 października 2018

Trzecia góra…




 Jechać w Bieszczady, czy nie jechać, jechać, nie jechać…? Od początku października walczyła w nas ochota ze zwątpieniem. Ochota, bo w dali czekały wspaniałe przestrzenie, kolory i powietrza a wątpliwości, bo różne bóle w stawach i mięśniach wyjątkowo mocno dręczyły nas tej jesieni, budząc poważne obawy co do naszej kondycji.  A wiadomo, iż aby zobaczyć coś pięknego i wartego prawie 150 kilometrowej jazdy w góry trzeba się mocno namęczyć i napocić, gdyż każda tego typu wyprawa wiąże się z długą, nużącą wspinaczką.


 - Czy damy radę? – zapytywaliśmy siebie studiując dzień po dniu mapę i czytając w poradnikach internetowych opisy przeróżnych bieszczadzkich wycieczek.
 - A może wcale nigdzie nie musimy jeździć, skoro u nas też jest pięknie? – stwierdzaliśmy wyruszając z psami na kolejny, leśny spacer po okolicach i wracając po kilku godzinach zmęczeni, zapoceni i złaknieni poleżenia w sypialnianym zaciszu.


   I tak płynął nam czas a tymczasem przebarwienia jesienne trwały w najlepsze i z każdym dniem coraz mniej było liści na naszej stareńkiej lipie…W końcu do podjęcia odważnej decyzji zmusiły nas prognozy pogody, zapowiadające już od piątku czy soboty diametralną zmianę aury.


- Ostatnie to dni słońca. Już za chwilę październik stanie się zimny, deszczowy i szary. I na pewno będziemy żałować żeśmy się gdzieś nie ruszyli. A w końcu nie mamy jeszcze stu lat! Nie ma co szukać urojonych przeszkód i kwękać, dziadku Cezary! Jedźmy i tyle! – zdecydowałam w końcu we wtorkowy wieczór obejrzawszy nasze ubiegłoroczne, bieszczadzkie fotografie i mocno zapragnąwszy zrobienia kolejnych.
- Jedźmy więc, babciu Olgo. Koniec marudzenia! – zgodził się skwapliwie mój małżonek.
- Tylko gdzie? Osiołkowi w żłoby dano! – westchnął znowu odpalając google maps i wpatrując się w różne odcienie widocznej tam zieleni, żółci i szarości.
- Mam! Znalazłam! – wykrzyknęłam radośnie wpisawszy pierwej w wyszukiwarce frazę: „co warto zobaczyć w Bieszczadach”.
- Dwernik Kamień (1004 m n.p.m.)! Podobno jedna z najciekawszych gór w Bieszczadach. Parking za darmo! I piszą, że wejście nie takie straszne. Można w obie strony obrócić w trzy godziny! To coś w sam raz dla nas! To właśnie będzie trzecia, zdobyta przez nas bieszczadzka góra! – entuzjazmowałam się a Cezary przyjąwszy bez słowa sprzeciwu mój pomysł przypomniał mi o naładowaniu baterii do aparatu fotograficznego. Wiedział bowiem, że gdy znajdę się w górach cykam zdjęcia bez opamiętania!



  Nazajutrz po przygotowaniu kanapek i napojów na drogę, po zostawieniu dla naszych czworonożnych przyjaciół suchej karmy w misce i wiadra wody do picia oraz po czułym pożegnaniu z nimi wyruszyliśmy w przyzywające nas srebrzysto-mglistą otuliną dale.



  Szybko minęła nam droga i już byliśmy w punkcie widokowym w Lutowiskach. Gdzieś tam między pasmami górskimi widać było snujące się wysoko smugi dymu. Wyglądały te dymki bardzo malowniczo, jednak  następnego poranka wyczytałam w wiadomościach, że to jacyś beztroscy turyści wywołali w Bieszczadach pożar i strażacy ponad dobę gasili ogień łakomie zagarniający suche trawy i gałęzie.


  Tymczasem my już jechaliśmy dalej. Po krótkiej wizycie w Ustrzykach Dolnych, gdzie od spacerujących po targu Ukrainek kupiliśmy nasze ulubione cukierki ze słonecznikiem mknęliśmy w stronę Dwernika i wsi Nasiczne, z której miało rozpocząć się nasze podejście na szczyt.


  I oto dotarliśmy na miejsce! Uzbrojeni w czapki z daszkiem, bo słońce prażyło jak w lipcu, plecak pełen kanapek, wody mineralnej i cukierków a przede wszystkim w aparaty fotograficzne, pełni energii i optymizmu ruszyliśmy przed siebie.


  Ojej! Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że wcale nie będzie tak łatwo, jak wynikało z internetowych opisów. Podejście okazało się strome, kamieniste i dość niebezpieczne, bo pokryte masą suchych liści zasłaniających właściwą fakturę drogi. Trzeba było wspinać się powoli i ostrożnie, stawiać uważnie kroki i odpoczywać co kilka metrów, gdy pot spływał po czole a serce biło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Jakaś grupka młodzieży w radosnych podskokach zbiegała właśnie z góry. Po tych pogodnych nastolatkach nie było widać najmniejszego zmęczenia. Pozdrowili nas przyjaźnie, jak to jest w zwyczaju wędrowców, pogwarzyli z nami chwilę, przywołali serdecznie bezdomnego psa, którego ktoś podrzucił na pobliskim parkingu i zdecydowawszy, że jedno z nich zaadoptuje tę ufną, miodowooką suczkę, pobiegli w dół. Popatrzyliśmy na nich z podziwem i sympatią a następnie poszliśmy w przeciwnym kierunku. Do szczytu było jeszcze bardzo daleko!



   Po kilkunastu minutach doszliśmy do pierwszego przystanku, gdzie mogliśmy usiąść wygodnie i wzmocnić się kilkoma łykami wody. Tkwiąca w pobliżu tabliczka poinformowała nas abyśmy uważali na niedźwiedzie. Podobno w tych stronach spotyka się je często. Zagadani o niedźwiedziach i ewentualnych sposobach postępowania w razie spotkania z nimi podążyliśmy prosto przed siebie zamiast skręcić w prawo.  Zadowoleni, że dobrze się nam idzie, bo droga stała się jakby szersza i mniej kamienista wspięliśmy się tak wysoko, że zaczęliśmy już dostrzegać przez srebrzyste pnie buków i złocisto-rude liście kamienisty wierzchołek góry. Ale co to? Wtem nasza ścieżka zwęziła się, trawami porosła przed nikogo dawno nie deptanymi a potem zaczęła prowadzić nas ostro w dół. Wtedy pojęliśmy żeśmy najprawdopodobniej zbłądzili a widoczna w dole ścieżynka należy pewnie do zwierzyny leśnej a głównie do niedźwiedziej braci. Mróz przeleciał nam po krzyżach i czym prędzej ruszyliśmy z powrotem. Okazało się, że zgubiwszy szlak nadłożyliśmy sporo drogi, co stwierdziwszy wędrowaliśmy po własnych śladach zastanawiając się, czy starczy nam sił aby dojść na szczyt.  Znalazłszy wreszcie właściwy szlak rozpoczęliśmy ostrą wspinaczkę. Okulary całkiem zaparowały nam od potu a dygoczące ze zmęczenia nogi co kilkanaście metrów wołały o odpoczynek. Napotkana w okolicy obuta w gumofilce dziarska, miejscowa grzybiarka zachęciła nas jednak byśmy nie tracili ducha, albowiem do wierzchołka nie było wcale tak daleko a po jednym, dość stromym podejściu dalsza wędrówka to właściwie przyjemny spacerek!




  - Ha! Zależy, co kto uznaje za taki  miły spacerek! – wyrzęził Cezary godzinę potem przysiadając w końcu z ulgą na zwalonym pniu wielkiego buka.
- No właśnie! Pewnie ta kobiecinka niczym kozica wędruje tu od dziecka, dlatego przyzwyczajona jest do tych kamieni pod butami i krętych stromizn! – wychrypiałam resztką tchu usiadłszy obok.
 - Ale trudno! Komu w drogę temu czas! – stwierdziliśmy po kilku minutach decydując się na kontynuację katorżniczej wspinaczki. 











   Szliśmy swoim tempem, często odpoczywając i nie przejmując się tym, że co jakiś czas mijają nas kolejne grupki turystów. Aż wreszcie po dwóch godzinach dotarliśmy na samiuteńki szczyt, który osiągnęliśmy bardziej chyba siłą woli, niż wielce mizernym już zapasem sił mięśni.




   Na wierzchołku Dwernika Kamienia powitało nas bezchmurne, niebieściutkie niebo i niesamowity wprost upał.  Żaden wiaterek nie podmuchał zbawczym tchnieniem na nasze spocone twarze. Powietrze stało nieruchome, parzące i pachnące świerkowym igliwiem, kurzem oraz suchymi, bukowymi liśćmi. Na maleńkiej, stromej połoninie Cezary zatrzymał się dla miłej pogawędki z sympatyczną, opalającą się tam parą napotkanych wcześniej turystów. Ja poszłam dalej aż do słupa wbitego w sam szczyt góry i potwierdzającego tryumf ludzkiej woli nad słabością ciała. Przysłoniłam nieco dłonią oczy, żeby dostrzec cokolwiek w jaskrawych promieniach. Przede mną rozpościerał się wspaniały widok na Połoninę Wetlińską i Caryńską, na Bukowe Berdo, na Magurę Stuposiańską i pasma Otrytu. Ogromne skupiska drzew tworzyły w oddali falujące, niezmierzone morze barw i odcieni. Było cichutko, cichuteńko. Powykręcane od wichrów buki przycupnęły nieruchomo po prawej stronie ścieżki a kamienie nad urwiskiem po przeciwnej stronie spoglądały w dal w spokojnym zamyśleniu…










   Westchnęłam głęboko. Uśmiechnęłam się. Znowu odnalazłam w sobie bowiem to samo uczucie bezgranicznej wolności i radości, którego doznałam przed rokiem, gdy wspięliśmy się z Cezarym na Bukowe Berdo. Chciało mi się śpiewać albo zostać tam na zawsze. Bo tak daleko było stąd do smutków i zmartwień zwykłej codzienności, tak daleko od przygnębiającego upływu czasu albo od własnych ograniczeń. Przypomniała mi się wzruszająca piosenka autorstwa A. German i K. Berlinga pt. „Bieszczadzki świt”. Ostatnio stale nuciłam sobie któreś z jej pięknych utworów…

"Bieszczadzki świt"
 
Słońce jeszcze śpi głęboko,
tylko zorzy pierwszy blask,
nad górami lśni wysoko
i rozjaśnia nocny mrok.

Spójrz jak ponad czarnym lasem
nad jeziora toń ze szkła
wstaje wolno kryjąc brzegi, srebrna mgła.
Wiatr ustaje milkną drzewa
zanim wstanie świt i dzień,
czas jest prześnić, czas wyśpiewać
z bajki sen.

Prześnić w nim
wspomnienia szczęśliwych chwil,
zapomnieć, że na świecie istnieje zło,
odsunąć w dal wspomnienia złe
i smutne dni pamiętać, że świat,
że piękny jest świat i dobrze jest żyć.

Gdy zza gór już wzejdzie słońce
i nastaje nowy dzień,
mgła odpływa niknie w końcu
sny poranne wchodzą w cień.
Wtedy góry toną w blasku,
w ten spokojny letni czas
nad głowami szumią drzewa,
śpiewa las.

Lecz nim dzień zabłyśnie światłem
zanim wzejdzie nowy dzień
wyśnij jeszcze, wyśnij dla mnie
tamten sen.
Prześnij w nim wspomnienia
szczęśliwych chwil,
zapomnij, że na świecie istnieje zło,
odsuń w dal wspomnienia złe
i smutne dni,
pamiętaj że świat,
że piękny jest świat
i dobrze jest żyć…


   

   Nie będę już tutaj pisała o długim, niemniej męczącym niż wejście, prawie dwugodzinnym zejściu z góry, ani o naszym powrocie poprzez uśpione wioski i mroczne, niekończące się drogi między ścianami porośniętych ciemnymi lasami gór. Zmęczeni, ale zadowoleni mknęliśmy w stronę naszego Pogórza nie pragnąc już niczego nad porządny, długi odpoczynek.
   Dotarliśmy do domu przed ósmą wieczorem. Powitały nas stęsknione i rozżalone naszą długą nieobecnością psy. Wygłaskane, nakarmione zasnęły w try miga na swych kanapach i legowiskach a my przekąsiwszy małe co nieco także szybko powędrowaliśmy do łóżka.
   Dzisiaj obolali po wczorajszej wyprawie od rana oglądamy zdjęcia i znów wędrujemy palcem po mapie. Bo przecież jeszcze tyle jest do zobaczenia! Jeszcze tyle szlaków czeka do przejścia, tyle gór do zdobycia.  A choć ciała słabe, to dusze wciąż pełne wigoru…


58 komentarzy:

  1. Widzę, że obie mamy taką samą pogodę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba w całej Polsce tegoroczna jesień przez ostatnie tygodnie pokazywała swe kolorowe cuda i pogodna twarz. Dzisiaj juz widać i czuć zmianę. Idzie chłód a niebo szarawe...

      Usuń
  2. Wspaniała wycieczka. Przepiękne zdjęcia. I...Olu, ach, Olu, ach, to niebo takie niebieskie! Ale to już wiesz, że lubię takie niebo ☺
    Tak się zaczytałam znowu jakbym tam z Wami była. Śmieję się, bo czytając opisy wszych zmagań z podejściem, nieświadomie napinałam mięśnie nóg i zaciskałam szczęki z wysiłku ☺☺ A to dobre ☺
    No i to zdjęcie pnia drzewa, na którym natura tak ciekawie wyrzeźbiła ni to węża, ni to smoka, a pod spodem zająca? ☺☺
    Buziaki:-)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pogoda była przecudowna i aż sie zdziwiłam, że na szczycie było tak gorąco!Bo poprzednimi razy i na Połoninie Wetlińskiej i na Bukowym Berdzie potęznie wiało. A tu nic. Gorąc jak w środku lata i to niebo cudownie niebieskie.
      Wspinaczka była ciężka (nadal bolą nas mieśnie), ale warto było pójsć. Zawsze chyba warto, tylko trzeba przemóc w sobie obawy i lenia bo potem duch przejmuje rządy nad ciałem i człowiek doznaje uczucia uskrzydlenia.
      Też mi sie bardzo ten pień spodobał. Ciekawa jestem, czy to natura stworzyła ten ciekawy rysunek na nim, czy moze jakiś niedźwiadek swoimi pazurami pomagał wyżywajac sie artystycznie?
      Buziaki gorące zasyłam Ci Marytko z nieco zamglonego przysiółka!:-)***

      Usuń
  3. Brawo, Olu za odwagę. Jedna decyzja i tyle nowych, odświeżających spojrzenie przeżyć. Nam na razie pozostaje wędrowanie z Tobą, bo pieski wymagają intensywnej opieki. Dlatego dziękujemy za piękne widoki.
    Życzymy Ci ( Hania mi nie pozwala napisać "nieustannego szczytowania", więc piszę poprawnie) zdobywania kolejnych szczytów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, żeśmy sie w koncu ruszyli na tę wędrówkę, żeśmy po raz kolejny dali radę osiągnąc szczyt (szczytować, he, he!:-) To jest piękne uczucie, gdy człowiek staje na wierzchołku góry i cieszy sie swoim sukcesem, widokami, oddaleniem od spraw świata, wolnością niezmierzoną, młodoscią przywróconą...
      My z pieskami mamy o tyle lepiej, że w razie naszego całodniowego wyjazdu możemy zostawić je w ogrodzie. A jesliby pogoda sie w tym czasie pogorszyła, to mają tu swoje budy i otwarty budynek gospodarczy, gdzie jest stara kanapa (ta sama!) oraz mnóstwo innych miejsc do przeczekania deszczu. No i wszystkie nasze cztery psiaki są na razie młode i zdrowe. Pewnie za pare lat, gdy najstarsza nasza sunia - Zuzia, zacznie odczuwać swój wiek nie będzie nam tak łatwo sie stąd ruszyć. Ale póki co, chwilo trwaj!:-))
      Iwonko, Haniu! Pozdrawiam serdecznie i życze by Wasze pieski poczuły się lepiej!:-))*

      Usuń
    2. Olu, niech nadchodzące deszczowe dni upłyną Wam w rytm tego walca:
      Valzer di pioggia ( Waltz in the Rain)

      U naszych piesków wzloty i upadki, codziennie coś... Pikunia przeszła poważny kryzys zdrowotny. W ogonku wykiełkował jej wbity kłos perzu. Słaniała się bidulka, a nikt nie wiedział, co jej jest. Już była pod tlenem, dostała zastrzyki, po których dopiero wybudował się ropień. Ale wraca do zdrowia nasza dzielna suczka...

      Usuń
    3. Biedna Pikunia! W ogonku wykiełkował jej kłos perzu? Coś okropnego! Nawet bym ni przypuszczała, że coś takiego stać sie może! Dobrze, że wykryto w końcu przyczynę jej choroby i że dochodzi do siebie.

      Jeszcze u nas nie pada, ale mgła unosi sie nad okolicami i znacznie sie ochłodziło.Obejrzałam i posłuchałam "Walca w deszczu". Coś przepięknego! Te cudownie romantyczne tańce w deszczu i całkowicie pod wodą, spojrzenia tańczących kochanków...Po prostu cudne! Dziękuję Wam za tego walca i serdeczne myśli zasyłam!:-)***

      Usuń
  4. Zatęskniłam za górami oglądając Twoje cudne zdjęcia, za przestrzenią, widokami, nawet za zmęczeniem, gdy człowiek ledwo żywy, ale szczęśliwy i wypełniony powietrzem jakby miał za chwile ulecieć prosto do nieba. Tak dawno już nie byłam w górach, chociaż mam męża górala z Tyrolu i nawet z nim nie mam teraz możliwości pojechać, bo dom, praca, chór, kozy itd.. pozostaje tylko westchnąć ... ech życie :)
    Ale ciesze się, że zdobyliście ten szczyt, a i wrażenia pozostaną na długo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w górach jest coś takiego, że sie tęskni,że jesli sie w nich choc raz doznało tej wspaniałej wolności i radosci udanej wspinaczki, to ma sie w sercu jakieś ziarenko miłosci do tych widoków, do tych przestrzeni, do tego uczucia szczęścia w duszy.
      Moze jeszcze kiedys uda Ci sie Andziu wyruszyć z męzem w góry. To, że teraz masz kupę innych spraw na głowie nie oznacza, że tak będzie zawsze.Przecież czas daje nam rózne niespodzianki i wyznacza nowe, zaskakujące ścieżki. Oby zdrowie tylko było jako takie, bo od niego najwiecej zalezy.
      Uściski życzliwe zasyłam Ci od nas obojga!:-)*

      Usuń
  5. Cieszę się, że się wybraliście. Tylko trudny, pokonanie słabości , nowe doświadczenia dają prawdziwą radość. własnie to poczułaś na szczycie, czystą radość, beztroskę, świadomość, że masz moc spełniania marzeń. Takie wejście na szczyt to niezła metafora, wszystko w życiu można do tego porównać. Zawsze ciężko, zawsze są przeszkody, ale nie aż takie, żebyśmy sobie nie poradzili. a potem euforia. Nie nam Bieszczad niestety, chodziłam po wszystkich tatrzańskich szlakach, wiem co to padanie ze zmęczenia. Bieszczady są przepiękne, szczególnie teraz, kiedy królują kolory. Cudowna wycieczka i ciesze się, że się nią z nami podzieliłaś. To ostatnie zdjęcie z warstwami gór, lasów i kościółkiem po prostu zapiera dech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - takie wejscie na szczyt jest metaforą życia. Ileż w doli człowieka jest dolin, ciemnych zaułków i przepaści, a jednak gdy zdoła wydobyc sie z tych stref i siłą woli pójść wyzej ku swoim marzeniom, ku słońcu - odradza sie, nabiera wiatru w żagle, znowu wierzy w siebie i w los.
      Dobrze, że góry są i daja człowiekowi szansę by cos w sobie przetrawił, zrozumiał a nawet zmienił. Bo tak, musi byc trudno zanim stanie sie łatwo. I o wiele bardziej docenia się to, co zdobyło sie w uporze, pocie i znoju, samemu, niż to, co jest nam darowane ot tak, pstryk i jest.
      Zdjęc na tej bieszczadzkiej narobiliśmy multum i oczywiscie miałam problem z wyborem na bloga, ale to ostatnie i mnie sie bardzo spodobało (mój mąz jest jego autorem). No i jeszcze te mgły w oddali - to zdjecia zrobiłam u nas, kilometr od domu, czyli na początku naszej wyprawy...
      Uściski serdeczne śle Ci droga Mario!:-)*

      Usuń
  6. Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci sie spodobał, Alis!:-)

      Usuń
    2. na Kaszubach są takie miejsca cudne. Nie trzeba się wspinac, wędrować- one dla nas po prostu są.!!! ale cudny nasz kraj i wszystko chcemy zwiedzić- zobaczyć- poznać. To ważne- pkazuj te pękne miejsca, niech na nas czekają.... bedziemy!!! kiedyś na pewno

      Usuń
    3. Tak Alis, na Kaszubach jest wiele pięknych miejsc. Pamiętam je z dawnych czasów gdy odwiedzałam rodzinę w tamtych stronach. I teren nieco pofalowany, wyżynny i jeziora przeczyste i cudne i lasy sosnowe. Poezja po prostu!:-)*

      Usuń
  7. Oj jakaż to piękna była wędrówka. I ja zmęczyłam się chociaż wędrowałam tylko wirtualnie. Jak cudownie kiedy można stanąć na jakimś szczycie spojrzeć w dół i poczuć wolność. Bieszczady są przepięknym kawałkiem świata. Byłam tylko raz, trudno nie wszystko może być nam dane. dobrze, że mam swoje Karkonosze. Zdjęcia super. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędrówka była bardzo długa (najdłuższa z dotychczasowych naszych bieszczadzkich wędrówek), ale piękna, bo i widoki cudne i pogoda niesamowita. Jak pomysle, że jeszcze tyle mam tam szczytów do zdobycia, to już mi sie oczy śmieją!:-)
      W Karkonoszach też jest przepięknie. Byłam tam tylko raz, ale pamiętam te wspaniałe widoki. Nocleg w schronisku "Samotnia".No i wspinaczkę na Śnieżkę!:-)
      Pozdrawiam Cię ciepło, Oleńk-wędrowniczko!:-)

      Usuń
  8. Pięknie... jednak warto czasem pokonać przeszkody, nawet te drzemiące w naszych ciałach, żeby potem poczuć to co Ty Olgo poczułaś. I to dosłownie i w przenośni - w życiu...Ukłon - ogromny, że jednak pokonaliście to wszystko. Cudne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Gabrysiu - warto pokonywać stale jakieś przeszkody i ograniczenia, udowadniać sobie, że nei jest z nami tak źle, jak mysleliśmy, a w ogóle to te przeszkody tkwia bardziej w naszych umysłach, niz w ciałach.
      Cudnie było w Bieszczadach. Cudnie jest w każdych górach. Ach, mam nadzieję, że jeszcze niejedna taka wędrówka przed nami i ...przed Wami też!:-)*

      Usuń
    2. Wczoraj my - żegnaliśmy "złotą polską" w Wiśle i okolicach - prześlę parę zdjęć na maila. Buziaki

      Usuń
    3. Dobrze, że byliście w Wiśle, że zdążyliście przed zmianą aury. Dzisiaj już deszczowo, wietrznie i chłodno.
      Buziaki, Gabrysiu!:-)

      Usuń
  9. Pięknie i zawsze warto się przemóc i zdobyć szczyt, to wspaniałe uczucie. Nie narzekaj na kondycję, bo skoro daliście radę, to nie jest tak źle. Widoki warte każdego wysiłku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Ewo - uczucie przezwyciezenia swoich słabości i osiagnięcia tego, co nieraz wydawało sie podczas wędrówki nieosiagalne, jest wspaniałe! Z kondycją moze rzeczywiscie nie jest jeszcze tak źle, tym niemniej z każdym rokiem czujemy coraz bardziej bóle w mięśniach i kościach i coraz dłuzej dochodzi sie do siebie po takiej wyprawie.Tym niemniej warto pójsc dla tej radosci i widoków!:-)

      Usuń
  10. Juz wiem, ze w nastepny moj wypad do Bieszczad to bedzie miedzy innymi zdobycie Dwernika Kamienia...Piekne zdjecia, mam ochote natychmiast tam sie udac...a pogoda byla piekna wiec mieliscie widoki najpiekniejsze z mozliwych..sciskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwernik Kamień jest poza obrębem Bieszczadzkiego Parku Narodowego(stąd bezpłatny parking oraz np. możliwosc wejścia tam z psem), ale wcale nei jest tam gorzej niż w sercu Bieszczadów. Warto, naprawdę warto sie tam wybrać i ucieszyc oczy i serce! Ale jest sporo stromych podejsć - jest trudniej wejsć tam niz na Połonine Wetlińską czy na Bukowe Berdo!
      Pozdrawiam serdecznie, Grażynko!:-))


      Usuń
  11. Myslalam, ze Ty serio napisalas u mnie, ze kolory w Adirondacks sa jak w Bieszczadach, teraz widze, ze to byl tylko zart. Ale ladna mieliscie wycieczke. My pokonalismy 470 km zeby dojechac do Adirondacks ale dla tych pieknych barw warto bylo.
    Olenko, jestescie ciagle mlodzi wiec wiesz, nogi za pas i w droge:))) Ja co prawda nie wspinalam sie na zadne szczyty, ale jak bedziesz miala ochote zajrzec to zobaczysz, ze pokonalam calkiem solidne przeciwnosci zwiedzajac wawozy Adirondacks, o czym dopiero napisze, bo cala nasza tygodniowa wyprawa to bedzie pewnie 5 albo i 6 notek blogowych. Pewnie, ze nie skakalam po tych wawozach jak koza;) ale dalam rade pomimo powaznej choroby tuz przed wyjazdem.
    Jesien jest najpiekniejsza pora roku, a w sloncu wyglada jeszcze cudniej. Ja tez jak dopadne aparat to nie ma sily moge spokojnie fotografowac bez konca.
    Wspanialy sie smial, ze na szczescie przy fotografii cyfrowej nie ma ograniczen, ale gdybym miala te zdjecia klikac takim aparatem sprzed 25 lat to pewnie pojechalabym tam z walizka filmow:))) i to bylby najdrozszy koszt podrozy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Marylko - porównanie Bieszczadów z górami Adirondacks nie było żartem. Moim zdaniem i w jednych i drugich jest dużo podobieństw i cudownej, jesiennej urody. Zachwycona byłam widzianymi tam barwami, przestrzeniami i rzeźbą terenu. Zachwycona, choc gdybyśmy pojechali kilka dniwcześniej to na pewno byłoby tam jeszcze piękniej.Pojechaliśmy w w tym roku Bieszczady o tydzień za późno, bo było juz po szczycie przebarwień a wiele drzew w ogóle nie miało juz liści. Jednak wiem, jak mogło tam wygladać parę dni wcześniej - wszystkie odcienie czerwieni, płomiennego oranżu, żółc, purpury, amarantu i złota.
      Ja w ogóle dostrzegam cos takiego, że na calutkiej ziemi jest wiele podobieństw,wiele kojarzących sie ze sobą widoków. Tak jakby były wyrzeźbione, czy namalowane ręka tego samego artysty, który kiedys wędrowałsobie swobodnie po świecie i tworzył w zapamietaniu to niesamowite dzieło! Wszędzie mozna poznać ten sam styl, swobodę pędzla, lekkośc dłuta...Stwórcy nad stwórcami!
      Chętnie zajrzę do Ciebie Marylko aby podziwiać widoki i opisy z Twojej górskiej wyprawy. Takich zachwyceń i olśnień nigdy dosyć!:-)))

      Usuń
  12. Oj, jak bardzo warto się utrudzić Olu jeśli takie były widoki i takie zdjęcia zostają dla pamięci. Śliczną masz czapeczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja myslę Krystynko, że warto sie było natrudzić. Bieszczady maja w sobie coś magicznego i cudownymi widokami potrafią wynagrodzić wszystkie znoje wspinaczki.A czapeczka moja fajna, bo przewiewna, na targu Dynowskim za całe 5 złociszów nabyta!:-)

      Usuń
  13. Świetnie, że się zmobilizowaliście do wędrówki :)) Człowiek się męczy, wkurza, denerwuje, pyta, na co i po co mu to było, a kiedy dojdzie co celu jest wielka radość, ulga i szczęście :)
    Na takie wędrówki przydałyby się Wam kijki trekkingowe. Dają bardzo dobre podparcie, stawy tak nie bolą, nawet te, które kiedyś uległy kontuzji - to znam z autopsji.
    A pieski tęskniły za Wami, więc radość była wielka, że jednak wróciliście do nich. Nasz Franiul dzisiaj długo sam był, bo do wpół do piątej, od rana praktycznie samego. Ale obrażony nie był, bo chciał jeść - mokre, bo suche to niekoniecznie i w chwili wielkiego głodu ;)
    Dzisiaj też z radością do łóżka się położę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, też sie cieszę! Takie wyprawy długo sie pamięta a człowiekowi potrzeba czasem jakiejs odmiany.
      Mój mąz znalazł sobie po drodze bukowy kosturek i wspierał się na nim namawiajac mnie bym i ja sobie taki znalazła, bo bardzo mu to we wspinaczce pomagało. A ja lubie mieć zawsze wolne ręce, więc nie chciałam żadnych kijaszków.
      Pieski tęskniły, ale dobrze, że miały siebie wzajemnie. One tak pięknie sie razem bawią. Nieraz obserwuję je przez okno i widzę jak szaleja razem w ogrodzie a pyski im sie śmieją! Czy robia też tak podczas naszej nieobecnosci? Chciałabym by umiały zdać nam relacje z tego czasu!:-)
      W każdym razie suchej karmy prawie nie ruszyły, za to po naszym powrocie wychłeptały każde po pełnej misce zupki wątrobianej z makaronem, którą przezornie ugotowałam im przed wyjazdem!:-) Jak widać kocie i psie zachowania są bardzo podobne!:-)
      Och! Jak dobrze mieć w sobie radość!:-) ściskam Cie serdecznie, Lidko!:-)*

      Usuń
  14. Łojej ! Jak tam jest pięknie !!! A ja nigdy nie byłam w Bieszczadach... Myślałam, że tej jesieni pojadę w te okolice, choć na kilka dni, ale jednak nie udało się zrealizować tego zamysłu. Niewątpliwie waszym plusem jest to, że macie tak blisko. Ja muszę przejechać całą Polskę, by tam dotrzeć.
    Podziwiam piękny opis Waszej wędrówki i domyślam się jak się czuliście, gdy zgubiliście szlak. Mnie się to również przytrafia w moich podróżach na rowerze. Zawsze wtedy myślę: czy zdążę się odnaleźć przed nadejściem zmroku ?
    Pozdrawiam z północy :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, pięknie! Aż sie czasem łezka w oku ze wzruszenia zakręci!:-) Tak, to duży plus, że mamy tam blisko i że udaje sie nam tam wyrwać po pracowitej wiośnie i lecie. To taka nasza nagroda za pełen gospodarskiego zabiegania sezon.
      Tak, troszke się przestraszyliśmy, gdy zgubiliśmy szlak, zwłaszcza że te niedźwiedzie w okolicy sie pojawiają...No i jak schodziliśmy juz z samego szczytu, to staraliśmy się robic jak najkrótsze odpoczynki, żeby nas w trakcie schodzenia mrok nie zastał.Nie wyobrażam sobie schodzenia po ciemku po tych stromiznach i kamieniach, no i z oddechem niedźwiedzia na karku na dodatek!:-)
      Pozdrawiam Cie serdecznie Ulu z południowego krańca Polski!:-))

      Usuń
  15. Już dwa razy byłam w Bieszczadach i zauroczyły mnie. Są przepiękne, majestatyczne, cudne. I choć tez z chodzeniem i kolanami mam problem, to pewnie jeszcze wyciągnę męża w góry. Choć z Podlasia daleko troszkę. Wcale my nie jesteśmy tacy starzy :-) I ten spokój na szczycie, wart całego wysiłku. I to piękno, które niesie się w sercu, ono uzdrawia. Dziękuję za spacer Olu ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, póki nie mieszkałam w tych stronach nigdy w Bieszczadach nie byłam.Znacznie blizej było mi kiedyś do Beskidów a nawet Tatr. Teraz nareszcie przyszedł czas na poznawanie tych najdzikszych polskich gór.Cieszę się, że pokonujemy swoje obawy i wyruszamy co roku na kolejne bieszczadzkie wyprawy.
      Tak, nie jesteśmy wcale tacy starzy, ale bywają chwile, że człowiek czuj sie wiekowym starcem. Na szczęście bywaja i takie, gdy czuje sie młodzieniaszkiem!:-)
      A piękno naprawdę uzdrawia i odmładza!:-)
      Uściski serdeczne zasyłam Ci Aniu!:-)*

      Usuń
  16. Bardzo przyjemny spacer z Wami mialam przy kawie :)
    Zdjęcia piękne i nie dziwię sie, ze po wejściu na taki szczyt tęskno za kolejnym...
    Cos w tym jest że człowiek wspinając sie potrafi swoje życie przemyśleć i poukładać. Ja tak miałam nad morzem, ze sporo sobie wtedy pogadaliśmy i odpoczelismy.
    Choć do kotów tęskno i człowiek po 4 dniach to ja już chciałam się pakować i wracać mimo pięknego morza. Ale przeczekalam to i nie żałuję.
    Choć potem mieliśmy apokalipse kociego kataru i stracilam Amberka to teraz mi los to nadrabia i dwa slodziaki ze mną spały.
    Chyba zaczyna pękać skorupka...
    A w Bieszczady chcemy pojechać kiedyś w przyszlosci bo u nas to cala wyprawa a Młody musi mieć sile chodzić po górach to zaczniemy od jakiś malych moze za rok :)
    Ale powiem Wam ze zaczynam marzyć o takim domku jak Wasz kiedyś kiedyś jak już człowiek prace będzie miał z głowy.
    Tylko co to będzie wtedy? Niepewne czasy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja odpowiadam na komentarze przy kawie! Zaczęłąm, gdy kawa była gorąca a teraz juz zimna, bo pisząc zapomniałam o niej!:-)
      Tak, podczas wspinaczki i w ogóle każdej wędrówki z dala od domu człowiek ma czas żeby sobie coś przemyśleć, cos uświadomić. Dlatego też warto siegdzieś czasem wybrać, bo choćby w domu było najlepiej, to dobrze jest nabrać jakiegos nowego spojrzenia, nabrać nowej siły ducha i ciała, na nowo zachwycic światem.
      Kidys i Wy sie wybierzecie w góry,bo i na to przyjdzie czas. Byle tylko zdrowie było i byle Wasz synek lubił takie wędrowanie, bo wędrówka z marudzącym stale dzieckiem raczej do przyjemnych nei nalezy!:-)
      Mieszkanie w domku pod lasem, z dala od wielkich miast ma mnóstwo zalet, ale ma też parę wad. Na przykład daleko stąd do lekarzy specjalistów, a im człowiek starszy, tym bardziej takie rzeczy nabieraja znaczenia. No, ale zawsze jest cos za coś. Cieszymy sie tym co mamy, bo jakże sie nie cieszyć, skoro wokół tyle widoków i bezludnych, malowniczych przestrzeni?!
      Czasy właściwie są zawsze niepewne, ale mimo to trzeba żyć i cieszyc sie tym, co sie ma, póki sie ma, bo przecież innego zycia mieć nie będziemy!:-)*

      Usuń
    2. No niestety jakoś tak nam wszędzie daleko i w góry i nad morze to wyprawa na conajmniej tydzień, żeby był sens, a do kotów opieka jest, tylko wiadomo, że się tęskni i dziwnie śpi bez nich. Ale zobaczymy co to będzie :) Mamy czas :) Choć czasami się wydaje, że dni leca jak głupie...

      Usuń
    3. Oj, lecą te dni, lecą jak liście z drzew...

      Usuń
  17. Czytając o Waszych zmaganiach przypomniałam sobie swoje zdobywanie bieszczadzkich szczytów kilka lat temu :)
    Pięknie tam jesienią :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto raz był w Bieszczadach ten je chyba juz zawsze pamięta.Jest w nich cos niezwykłego, przyciagajacego tęsknie...A właśnie jesienia są najpiękniejsze!
      W ogóle wędrowanie to dobra rzecz!:-)

      Usuń
  18. Och jak tam pięknie. Jako, że piechur ze mnie żaden, to pewnie i tak byście mnie wyprzedzili. Ale warto było wejść. Sama droga piękna. Pogoda dopisała i jakie wspomnienia. A z doświadczenia wiem, że jak sobie na nasz Śnieżnik weszłam to mnie od razu przestały stawy boleć.
    Marzą mi się Bieszczady, ale daleko mam, to drugi koniec Polski i trzeba by na kilka dni, a z tym zawsze kłopot bo koty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale, że masz dalej niż ja? Bo wiesz, spod Białegostoku mam kawałek :-) i mam trzy koty i psa niepodróżującego :-)Kombinuj Luna, się da :-) I bardzo, bardzo warto!

      Usuń
    2. Człowiek sam nie wie, na ile go stać, póki nie spróbuje, nie podejmie danego sobie wyzwania. I jaka radosc potem, że dał radę, że znowu mu sie udało, choc tak kiepsko sam siebie oceniał!
      Luno, ma rację Ania Bzikowa z tym, że jak sie bardzo chce, to można coś wykombinować i ruszyć sie z domu. A jak sie już wyruszy dziwic sie samemu sobie, ze wcześniej widziało sie tyle róznych przeszkód.
      Ta radosć, która jest potem w człowieku, to poczucie dumy z siebie i zadowolenia, te cudne wspomnienia z wędrówki, te wspaniałe widoki - to wszystko jest cudowną terapią dla duszy i ciała!:-)
      Tak, ze wszech miar warto się gdzieś wybrać. Ucieszyć życiem, zdrowo sie spocić a potem odetchnąc pełną piersią!:-)))

      Usuń
    3. Aniu, Wrocław, to chyba nawet podobnie z odległością. Nie wiem, na mapę nie patrzałam:)

      Usuń
  19. Piękna jesień na zdjęciach :-) Piękne krajobrazy i zdjęcia które doskonale je ujmują :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia udały się bo Bieszczady są wspaniałymi, malowniczymi górami.Chyba nie ma człowieka, którego by nie zachwyciły!:-)

      Usuń
  20. Brawo! Wygraliście!A myśmy z mężem odpuścili i teraz mi żal...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, żeśmy jednak otrzasnęli sie z wątpliwości i pojechali w środę. Teraz juz chłodniej, mgliściej i liści znacznie mniej na drzewach. Jednak piękna jesień nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Nawet w listopadzie bywa pięknie w Bieszczadach. Moze wiec i Wam uda sie jeszcze wyruszyć, Basiu!:-)

      Usuń
  21. Przecudne te Bieszczady.
    A Twoje a właściwie Wasze Bieszczady jeszcze przecudniejsze:-)))
    Moje uznanie za tekst i za zdjęcia.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak...Często to, co bliskie sercu wydaje sie najpiękniejsze...
      Dziękuje za życzliwe słowa i pozdrawiam Cie serdecznie Stokrotko!:-))

      Usuń
  22. Cudownie, że zdecydowaliście się na tę piękną wycieczkę :D Wspaniale spędzony czas, widoki jak z bajki, po prostu napatrzeć się nie mogę i któryś już z kolei raz oglądam zdjęcia. Góry o każdej porze roku są piękne, ale jesienią to piękno jest wprost nie do opisania :D
    Pozdrawiam serdecznie, Agness:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowalismy sie na tę wycieczkę w ostatniej chwili przed zmianą pogody. Teraz już zimno, deszczowo, a liści coraz mniej na drzewach. Mysle jednak, iz w Bieszczadach nadal jest ładnie - nawet takich bardziej szarych. Tam chyba zawsze jest jakaś magia i wciaż coś tam człowieka ciągnie...
      Pozdrawiam Cie ciepło, Agness!:-)

      Usuń
  23. Brawo, brawo, brawo! Najważniejszym krokiem jest podjęcie szybkiej decyzji, bo jak człowiek zacznie brać wszystkie za i przeciw to szybko może się zniechęcić. A to, kości bolą, a to mięśnie i już jest wymówka aby nie jechać.
    Daliście radę a to najważniejsze i nie liczy się czas wspinaczki a efekt końcowy.
    Piękne są Bieszczady widziane Waszymi oczami, piękne.

    Pozdrawiam Was niezmordowani wędrowcy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, podjęcie ostatecznej decyzji, bez mozliwości odwołania jest najwazniejsze. Klamka zapadła i szlus! Jedziemy! Bo tam czeka przygoda, piekno, zmierzenie sie ze swoja słabością, chwile warte zapamiętania i wspominania...
      Chyba na każdym kto widział Bieszczady, te góry wywarły wrażenie.
      Pozdrawiamy Cię z usmiechem, droga wędrowniczko!:-)*

      Usuń
  24. Przepiękne zdjęcia i świetna wycieczka. Zazdroszczę póki co, bo sama nie mam jak się wybrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieliśmy przepiękną pogodę, a w górach to bardzo ważne. I na Ciebie kiedys przyjdzie pora Anno. I Ty powędrujesz. Góry poczekają!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost