To historia, w której wiele jest smutku,
prawdy, bezradności i nagiej surowości życia… Jednak jej główną bohaterką jest
nadzieja. Posłuchajcie zatem…
Na początek trochę genealogii…Smerfetka urodziła
się w Jaworowie kilka lat temu. Była ona córką naszej szarej kotki, nawanej
nieco dziwacznie Tatrzecia. Dlaczego Tatrzecia?
Ano dlatego, ponieważ była wzięta przez nas wraz z dwoma rudymi braciszkami z
domu siostry Cezarego. Jako trzecia właśnie, do kompletu. Jej córka, Smerfetka miała przepiękne szylkretowe umaszczenie, czarno – złote, całe w
refleksach i melanżach barw. Owe barwy odziedziczyła po swej babce – także szylkretowej
kotce, Smerfuni.
Trwał akurat ciepły, cykający ostatnimi
świerszczami wrzesień. Jaworowo tętniło
od prac remontowo-budowlanych. Pomiaukująca nerwowo Tatrzecia nie umiała sobie
znaleźć miejsca. Czuła, że zbliża się jej czas...Tymczasem ustawione na domowym
strychu kartonowe pudełko, wymoszczone miękkimi szmatkami od kilku tygodni czekało
na nowych, kocich lokatorów. Zauważywszy jej nietypowe zachowanie porzuciłam wszelkie
niecierpiące zwłoki sprawy i zajęłam się czułym pieszczeniem niespokojnej
kotki. Po nieomal całym dniu spędzonym na trwających na mych kolanach
delikatnych masażach brzuszka, przyszła matka pomiaukując boleśnie poszła
wreszcie do swego zacisznego pudełka. Tam po kilkudziesięciu minutach powiła
czwórkę kociąt. Wśród nich Smerfetkę właśnie..
Malutka, szylkretowa kociczka posiadała
urocze, trzpiotne usposobienie, ale także jak Tatrzecia, dużo dystynkcji, delikatnego
powabu, mądrości i sprytu… Wraz ze swym rodzeństwem wczesne dzieciństwo spędziła
w Jaworowie, bawiąc się tu wesoło i poznając wszystkie zakamarki oraz ścieżki
obejścia i okolicy. Choć taka maleńka potrafiła groźnym syczeniem i parskaniem odstraszyć
skutecznie ciekawską Zuzię, która potem na jej widok podkulała ogon i uciekała
jakby na widok potwora. Kotka świetnie dawała sobie ze wszystkim radę. Najszybciej
nauczyła się polowania na myszy a przy misce to ona miała przed innymi
pierwszeństwo. Dumna, odważna, pieszczotliwa jak jej matka…
I oto przyszedł grudzień. Nieodwołalny czas
rozstania z kociętami. Były już duże i potrzebowały stałego miejsca. Z nami miał zostać czarny kotek, zwany przez nas jakże oryginalnie Czarnym. Pozostałe zamieszkać
miały w domu siostry Cezarego - Noli. W domu, gdzie przyszła na świat ich matka i
babka. Nolanów to wiejskie, położone od
nas w odległości ok. 70 km siedlisko z ogrodem i ciągnącymi się za nim
bezkreśnie polami oraz sosnowymi lasami. Jedyną wadą tego miejsca była
przebiegająca obok, ruchliwa szosa. Była ona przyczyną wielu rozstań z kocimi
czy też psimi żywotami. Mimo gęstego,
siatkowego płotu otaczającego obejście i zamkniętej szczelnie bramy zwierzaki
zawsze znajdywały w końcu jakąś szparkę i nią wymykały się prosto w ramiona warkotliwej
śmierci…
Nola od zawsze uwielbiała koty. Otaczała je wręcz
matczyną troską. Miała do nich wspaniałe podejście i mnóstwo zrozumienia dla
skomplikowanej, kociej psychiki. Jej dom pełen był ciepła, serdeczności i
polegujących na fotelach czy kanapach szczęśliwych kotów… Niestety, od kiedy
matka Tejtrzeciej, Smerfunia zginęła pod kołami rozpędzonej ciężarówki pusto i
smutno zrobiło się w Nolanowie. Dziwnie
ciche i nieprzytulne staje się domostwo, gdy nic w nim nie miauczy i nie szczeka,
gdy kuchenny kącik z miseczkami nie jest przez nikogo odwiedzany, gdy nikt nie
grzebie pracowicie w kuwecie, gdy nie ma się do kogo wieczorem przytulić, kiedy
nie da się swych myśli ukoić tkliwym mruczeniem….
Ten ponury stan trwał nieomal
dwa lata. Jednak na wieść o tym, iż Tatrzecia spodziewa się potomstwa Noli nareszcie
zaświeciły się oczy a serce napełniło nową nadzieją i gotowością do kochania.
Było zatem umówione, że tuż po wspólnie spędzonych w Jaworowie świętach Bożego
Narodzenia trzy kociaki pojadą do Nolanowa, domu swej babki – Smerfuni. W
międzyczasie płot okalający Nolanowo został dodatkowo uszczelniony a i ruch na
drodze nieco zmalał, dzięki wprowadzonemu w pobliżu objazdowi.
I wszystko stało się zgodnie z planem… Rozpuszczane
jak dziadowskie bicze, rozpieszczane niemożliwie kocięta dorastały w nowym dla
siebie, lecz tak jak poprzednie, pełnym miłości miejscu. A Nola była znowu szczęśliwa… Jej dumne
koty rządziły niepodzielnie siedliskiem i okolicą.
W ubiegłym roku jednak siostra Cezarego zmuszona
była na kilka miesięcy rozstać się ze swymi milusińskimi. Otóż wybierała się do
dawno niewidzianej rodziny, do USA. W sierpniu przed wyjazdem zadbała o los ukochanych
kotków. Umieściła je w zaufanych, zaprzyjaźnionych domach, wierząc, iż wszystko
będzie dobrze a czas rozstania szybko przeminie. Jednym z tych miejsc był właśnie
nasz dom.
I tak oto na początku sierpnia 2014 roku
Smerfetka wraz z braciszkiem znowu zamieszkała u nas, powracając w ten
sposób do miejsca swego urodzenia. Na początku koty nieufnie obeszły cały dom.
Obwąchały wszystkie kąty. Spotkały się z naszymi kotami. Jaworowi rezydenci
przywitali się bez większego entuzjazmu i bez oznak jakiejkolwiek serdeczności. Tatrzecia, leżąc na fotelu spoglądała
na swą krążącą w pobliżu córkę z obojętnością. Nie poznała jej najwyraźniej. Takoż i dorosłego zupełnie synka. Synek, jak
na łakomczucha i piecucha przystało podjadł trochę chrupek kocich a potem położyl
się na wyściełanych miękko krzesłach i odpłynął w ramiona błogiego snu… Smerfetka
natomiast wędrowała dalej. Syknęła ostrzegawczo na Zuzię, którą zdawała się pamiętać
najlepiej. W końcu wskoczyła na kuchenny parapet – ten sam, na którym kiedyś
uwielbiała się wylegiwać . Popatrzyła na widok za oknem. W jej oczach odbijała się
nasza stara lipa, okolone tatarakami oczko wodne, studnia… Może powoli
przypominała sobie to wszystko? Wreszcie westchnęła ciężko i zasnęła. Nie
niepokoiłam jej, mając nadzieję, iż szybko przywyknie do nowego - starego
miejsca i wrośnie na powrót w Jaworową drużynę.
Następnego dnia toczyło się u nas zwykłe,
pracowite życie. Zbieraliśmy z działki dorodne ogórki i pomidory. Szykowaliśmy
drewno na zimę. Potem było gotowanie ziemniaków w parniku. Robienie jedzenia
dla zielononóżek. Wieszanie prania. Przygotowywanie
obiadu dla nas… Pogawędki z sąsiadami… Tymczasem kury, jak co dzień biegały rozgdakane
po swym wybiegu. Kozy pomekując pasły się na łące za ogrodem. Zuzia spała w
cieniu. Koty wylegiwały się na strychu budynku gospodarczego. A Smerfetka i jej
brat? No właśnie, gdzie oni się podziałali? Ich brak odkryłam dopiero późnym
popołudniem. Wcześniej w wirze zajęć nie miałam nawet czasu by o nich pomyśleć… Pewna
byłam, że śpią na kuchennym parapecie, gdzie widziałam ich o poranku albo też są
na zewnątrz wraz z pozostałym kociarstwem. Tymczasem rodzeństwa na strychu nie
było. Także i w domu nie mogłam ich znaleźć. Zauważyłam natomiast, że zielony kocyk
na parapecie zwisał do samej ziemi tak przekrzywiony, jak gdyby jakiś kot opuszczał
go w dużym pośpiechu. W kotłowni otwarte było małe okienko. Zawsze wchodziły
nim i wychodziły nasze koty. Pewnie i Smerfetka razem z bratem z niego skorzystała…
Wraz Cezarym nawoływaliśmy i szukaliśmy po całym obejściu, potem w budynku
gospodarczym i na łące i w ogrodzie sąsiada i na drodze i w pobliskim zagajniku…
Poszukiwania trwały kilka godzin. Bez rezultatu. Mieliśmy nadzieję, iż na noc
zwierzaki wrócą. Wszak to normalne u kotów, że wybierają się często na dalekie
wycieczki a potem jak gdyby nigdy nic wracają.
Nie wróciły. Ani tego dnia ani następnego.
Gdzie mogły pójść?! – zachodziliśmy w głowę, martwiąc się i mając wyrzuty
sumienia, że nie zdołaliśmy ich dopilnować. W końcu zawiadomiliśmy o całej
sytuacji Nolę, która szykując się do mającego nazajutrz nastąpić odlotu zaniepokoiła
się i zasmuciła wielce… Jednakowoż lotu odwołać nie mogła. Niebawem nabrała nadziei,
że kotki jeszcze do nas wrócą, albowiem i w Nolanowie było w ich zwyczaju
wychodzenie nawet na parę dni a potem pojawianie się znikąd.
Czas płynął… Dzień za dniem, tydzień za
tygodniem, miesiąc za miesiącem. Los Smerfetki i jej brata był nieznany.
Często zastanawialiśmy się, gdzie też mogły pójść, co mogło się z nimi stać?
Może dorwał je jaki lis czy jastrząb albo też wielkie, groźne psisko mieszkające
za lasem? A może widząc, iż w Jaworowie rządzą stare kocury nie znalazły tu
miejsca dla siebie i odeszły, szukając swego wytęsknionego Nolanowa?
Zaczęła się zima.
Wprawdzie wyjątkowo łagodna i omalże bezśnieżna, ale i tak parę razy nieźle przymroziło.
W czasie jednego z takich chłodniejszych
dni przepadł drugi z naszych kocich rudzielców – Antek. Nie wrócił jak zawsze na ciepły, popołudniowy
posiłek. Odszedł tak, jak niegdyś jego
braciszek Turecki. Tyle, że Turecki z własnej woli zamieszkał u samotnego
pijaczka Romanka. Co stało się z Antkiem? Do dzisiaj nie wiadomo… Nadal nieznane
też były losy szylkretowej kotki Smerfetki i jej brata. Żal ich było, bardzo
żal, ale cóż…? Życie toczyło się nadal, bo toczyć się musiało a zaginione kotki,
taką mieliśmy nadzieję, gdzieś tam w świecie żyły przygarnięte przez dobrych
ludzi…
Minęła zima i wiosna. Nola wróciła nareszcie
do Polski. Pełna wspaniałych, rodzinnych opowieści i tkliwych wspomnień… Wróciła
jednak do pustego domu. Jedyna jej ocalała od zagubienia kotka, siostra
Smerfetki mieszkała teraz w krakowskim mieszkaniu córki i dobrze się tam miała.
Tak dobrze, że żal ją było stamtąd zabierać…
I nadal czas w Jaworowie, Nolanowie i we
wszystkich polskich domach toczył się tak, jak zwykł się toczyć. Przetykany
złotą nitką dobrych chwil. Przeplatany drutem kolczastym tych złych… Płynęły niepokojące
wiadomości ze świata… Wybory za wyborami…
Warstwa na warstwie dziania, marzenia, zwątpienia, westchnienia, wzruszenia…
Znowu
nastała pora chłodnej, bezlistnej jesieni…. Za chwilę zima zapuka do okien. Jaka
ona będzie? Na myśl o tym znów wróciło wspomnienie o zaginionych kotach…
Tymczasem nadszedł feralny piątek
trzynastego listopada. Serca wszystkich zmartwiały. Przeszłe kłopoty zmalały w
obliczu tragedii paryskiej. Pojawiło się tyle przeczuć, obaw, niezgody na zło, dotkliwej
bezradności…
I nagle w tym
wszystkim telefon od Noli!
- Smerfetka
wróciła! Jest znowu ze mną! Po ponad piętnastu miesiącach dotarła do domu! –
wykrzykiwała ze łzami radości siostra Cezarego tuląc do siebie zaginioną do
niedawna kotkę.
Opowiedziała nam
wszystko po kolei. Po wielu miesiącach samotnej wędrówki dzielna, szylkretowa kotka
dotarła do sklepu spożywczego położonego około kilometra od Nolanowa. Tam zaopiekowali się nią właściciele
sklepu. Dokarmiali wychudzoną kociczkę przez parę dni. Zapewnili jej ciepłe
posłanie w piwnicy. Tymczasem Nola nic o tym nie wiedząc, jadąc do pracy w
sobotni poranek zatrzymała się przy owym sklepie by kupić sobie drożdżówki na śniadanie.
Właśnie miała wsiadać do samochodu, gdy za węgłem budynku mignął jej cień kota…
Serce zabiło jej mocno, bo ów cień miał bliskie sercu szylkretowe umaszczenie… Pobiegła
za róg domu i zobaczyła biedną kiciunię. Jakże podobną do Smerfetki, ale przy
tym jakże inną! Spoglądającą nieufnie. Skuloną. Przygaszoną.
Nola kucnęła, zakiciała
i zawołała po imieniu. Pieszczotliwie, jak niegdyś. Słodkim, melodyjnym, pełnym
wzruszenia i przejęcia głosem. Oczy kotki zalśniły. Spojrzała w twarz swej
dawnej opiekunki. Postawiła ogon wysoko do góry i podeszła by przywitać się czule.
Ocierała się o nogi. Mruczała. Miauczała, jak gdyby opowiadała coś z przejęciem…
Została delikatnie wzięta na ręce. Otarła się o zapłakany policzek Noli. Westchnęła
ciężko…
- Nolu! A czy Ty
masz pewność, że to Smerfetka? – przerwaliśmy jej opowieść tak wzruszeni, a
jednocześnie pełni niedowierzania, jakbyśmy dowiedzieli się po latach o
odnalezieniu zaginionego podczas wojny bliskiego członka rodziny.
- To na sto
procent ona! – krzyknęła przejęta do żywego siostra Cezarego.
- Pamiętacie? Ona
miała na łapce taką charakterystyczną plamkę. I na brzuszku taką krzywą bliznę
po sterylizacji. To na pewno ona!!!
Uwierzyliśmy nareszcie. Jakże mogliśmy nie
uwierzyć? A więc zdarzają się jeszcze cuda na tym dziwnym świecie! Nie upadajmy
na duchu skoro mała, mądra kotka przez piętnaście miesięcy nie wiadomo jakimi znakami na niebie czy ziemi się kierując wytrwale wędrowała do
domu, przemierzając kilkadziesiąt kilometrów, klucząc w nieznanych zupełnie
okolicach, omijając ruchliwe szosy albo cudem przebiegając między wielkimi
pojazdami, spotykając przeróżnych ludzi po drodze, chroniąc się w nieznanych
zakamarkach przez zimnem, deszczem i spiekotą, zdobywając jedzenie, idąc wciąż uparcie,
idąc do celu na swych delikatnych a tak pełnych siły nóżkach…
A skoro takie cuda są możliwe, to myślę, iż możliwe są i
inne. Inne powroty. Nagłe ozdrowienia. Otrząśnięcia się z fali smutku. Pozytywne zmiany. Tyle złych
rzeczy dzieje się na świecie. Ale jednocześnie wydarza się tyle dobrych. Nie
wiemy o tym wszystkim. Nie przeczuwamy nawet. Widzimy tylko jedną stronę medalu,
nie wiedząc o tym, jak wygląda druga. Co jeszcze szykuje nam przyszłość? Co dla
nas jeszcze plecie? Czy historia odnalezionej
cudem, bohaterskiej kotki może być maleńkim chociażby pocieszeniem i promykiem nadziei…?
Noe do wiary!! podobne historie zdarzaja sie ale psom, nigdy nie slyszalam takie o kotach...wzruszjaca, a jak po mistrzowsku opisana! przeczytalam z biciem serca, i jeszcze z takim pozytywnym przekazem. Sciskam Cie serdecznie Olu
OdpowiedzUsuńTak, nie do wiary! Bardzo mnie ta historia poruszyła i podniosła na duchu. Dlatego właśnie zdecydowałam sie by ja tutaj opowiedzieć.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło, Grazynko!:-)*
Spłakałam się ;) Głaski dla przedzielnej Smerfetki!
OdpowiedzUsuńAle to takie dobre łzy...Smerfetka jest najdzielniejszą kotką, o jakiej słyszałam!:-)*
UsuńKiedy swiat plakal, koty albo sie znajdowaly po kilkunastu miesiacach nieobecnosci, albo zamieszkiwaly w nowych domkach. Bo koci swiat ani na jote sie nie zmienil, rzadzi sie wlasnymi prawami i nie obchodzi go to, co dzieje sie na zewnatrz u ludzi. I wcale nie znaczy to, ze koci swiat jest mniej wazny tylko dlatego, ze koty nie prowadza spektakularnych wojenek i nie zajmuja sie bardzo wazna polityka.
OdpowiedzUsuńDlatego w tych niewesolych dniach takie posty, jak Twoj czy Gosi, nieco ten smutek zamazuja. Dziekuje :***
Tak, Aniu. Masz rację, że koci świat, równoległy świat, wcale nie jest mniej ważny. Tyle tam uczuć, tyle przezyć. i tyle cudownych istot, które potrafia nam udowodnic swoje uczucia, pokazać swoje niezwykłę bohaterstwo, wytrwać mimo wszystko i isć przed siebie z nadzieją. Skoro one to potrafią, to tym bardziej my...
UsuńAniu, uściski zasyłam!:-)***
To nie tylko promyczek - to całkiem duży promień:*
OdpowiedzUsuńTo cieszę się Aniu, że tak pozytywnie tę opowieść odebrałaś!:-)*
UsuńPięknie to ujęłaś Oleńko!
OdpowiedzUsuńDziękuję, Basiu. Tak cudowną historię koniecznie trzeba było przekazać dalej!:-)*
UsuńWitajcie ,,Jaworowi,, fajny jakże optymistyczny post opowiadanie. Ile radości dają zwierzaki wie ten kto je ma, mamy w domu dwa koty i bardzo starą psinkę Norę(15 lat).Kotka czarna jak smoła Szina ma 5 lat, Cahir, biało, szary kot ma 7 lat i czasem gościnnie występujący rudzielec, kociak córki Kredek, który ma 2 lata . Jest wesoło ale i niezły,codzienny bałagan. Moja druga połowa osiatkowała nasz balkon i nasze kocie towarzystwo nawet zimą lubi pobyć na dworze. Prym wiedzie Szina,reszta kociej sfory siłą rzeczy dostosowała się do tej małej,czarnej diablicy. Lecz głową całego zwierzyńca jest nasza starowinka Norusia,całkowicie ociemniała, bezzębna z chorą wątrobą. Kochamy ten nasz wierzyniec i dokładnie wiemy ile im trzeba poświęcić czasu i jaką zapewnić opiekę kiedy nas nie ma. Psa zabieramy ze sobą a koty mają zapewnioną najlepszą opiekę zaprzyjaźnionej z nami rodziny i zostają w swoim domu. Moja babcia kiedyś mawiała, że kot trzyma się domu,przyjaznego miejsca,a pies swojego pana i Ty Olgo swoim opowiadaniem tylko potwierdziłas te fakt. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie krysia.
OdpowiedzUsuńMasz sporo zwierzaków, Krysiu i doskonale rozumiem ile czasu musisz im poświecić, jak dbasz o nie, jak kochasz i troszczysz sie o przerózne potrzeby...Ta półslepa, biedna, chora sunia - serce sie ściska. Jak smutno człowiekowi, gdy nie potrafi pomóc ufnej w nas, kochanej istocie...
UsuńTa, Smerfetka wróciłą do swego domu. To było dla niej najwazniejsze. Pokonała tyle kilometrów. To wprost niesamowite!
Pozdrawiamy Cie serdecznie, Krysiu, dziekując za opowieśc o Twoim zwierzyńcu!:-)*
Pięknie opowiedziane i nie wstydzę się łez.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba sobie popłakać...Tyle sie emocji w człowieku potrafi nagromadzic, tyle uczuć. Łzy to taki wentyl bezpieczeństwa. A pisząc powyższą historię sama sie wzruszałam...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Ewo!:-)*
Co za niezwykła historia,niemal jak w bajce :-)-cudnie napisana....
OdpowiedzUsuńNa szczęście takie baśnie zdarzaja sie czasem w nszym zwykłym zyciu. Ileż z nich płynie dla nas nauki i pociechy...
UsuńDziekuję za Twe słowa i pozdrawiam Cię ciepło!:-)*
Oj po prostu tylko tyle ♥♥♥
OdpowiedzUsuńDziekuję, Elusiu!♥♥♥
UsuńBardzo dobrze jest móc dzisiaj przeczytać coś takiego.... :)
OdpowiedzUsuńNo własnie z taką intencją to pisałam...Niechże i inni znajdą jakis promyk nadziei...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło!:-)*
Post pełen nadziei i miłości, taki potrzebny w ten trudny, deszczowy, tragiczny czas. Zdarzają się cuda niespodziewane, nawet gdy już przestało się wierzyć. Przytulam Was
OdpowiedzUsuńTa, naprawdę sie zdarzają i znowu potrafia obudzic nas ufne w siłę dobra i wiernosci dzieci. Niech to pozytywne uczucie trwa w nas jak najdłużej...
UsuńPrzytulamy Cię z czułością, Krystynko!:-)*
Witaj Olu,niezwykle wzruszająca historia dzielnej kotki i jednocześnie wlałaś w serce mnóstwo nadziei i słów pocieszenia.Dziękuję,serdecznie Was pozdrawiamy Elżbieta
OdpowiedzUsuńKiedy tylko dowiedziałam sie o tym cudownym powrocie Smerfetki od razu powziełam mysl o opisaniu tej historii i przekazaniu jej innym. Wszyscy czujemy sie teraz podobnie.A więc my wszyscy potrzebujemy jakiejś pociechy, jakiejś radosci.
UsuńPozdrawiamy Was równie serdecznie, Elżbietko!:-)*
Ech.......wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńOch, Orko...!♥
UsuńOch, wiedziałam, od razu wiedziałam, że wróciła!!! Aż nie mogłam czytać spokojnie... zajrzałam szybciutko na koniec posta ;-)
OdpowiedzUsuńPrzypomniał mi się film "300 mil do domu" - troszkę dalej, co? - na którym moja kilkuletnia córeczka tak szlochała, że zasmarkała wszystkie chusteczki i trzeba było sięgnąć po szaliki...
Jakże wierne zwierzątko, jak bardzo pragnęła wrócić do domu, maleńka.
Ale co z jej braciszkiem?....
"Trzysta mil do nieba"? Też wzruszał mnie kiedys ten fil ma muzykę z niego pochodzącym uwuelbiam do dzisiaj.
UsuńTak, Smerfetka to bardzo wierne, mądre i wytrzymałe na trudy zwierzątko. Mam nadzieję, że będzie teraz zyłą w swym domu długo i szczęśliwie, nie niepokojona juz przez żadne przeciwnosci zyciowe. Bezpieczna. Pomyslec, ileż ona musiałą sie rzeczy po drodze nauczyć!
A co jej braciszkiem? Niestety, nie wiadomo...
Pozdrawiam Cię ciepło, Inkwi!:-)*
Donoszę uprzejmie, że Smerfetka nie chce wychodzić na dwór, trzyma się miski, ciepła, wersalki i pragnie pieszczot, pieszczot, pieszczot.
OdpowiedzUsuńBałam się czy nie zapomniała chodzić do kuwety, ale chodzi. Zwiedziła cały dom na początek, wszystko powąchała, podjadła, popiła wody a dzisiaj kupiłam u weterynarza środek insektobójczy i robakobójczy. Wstrzyknęłam jej na kark, bo ma troszkę za duży brzuszek na mój gust. No cóż, nikt jej nie odrobaczał przez 15 miesięcy. W domu jest ciepło, więc śpi na wersalce, robi tylko przerwy na jedzenie, kuwetę i pieszczoty. Mową ciała pokazuje, że jest szczęśliwa. Zapomniała jednego, że wskakuje się na stół w kuchni i oczekuje na miskę. Nie jest wybredna a była.Kotka pokonała 70 km w rok, nie wiadomo czym się kierowała i przyszła. Myślę, że jesteśmy obie szczęśliwe.Może jakiś medal jej się należy....... Na pewno walczyła po drodze, bo na prawym uszku ma wygryziony mały trójkącik jak po kłach psa lub kota. Jest wysterylizowana, dlatego po drodze nie miała rui, nie wychowywała kociąt. Szła do domu...
Serdecznie dziękuję Ci Nolu, że dopowiedziałaś tutaj ciąg dalszy. Mysle, że Twoja Smerfetka jest teraz bliska sercu wszystkich czytelników tego bloga! Smerfetce nalezy sie teraz wszystko, co najlepsze. Niech nareszcie będzie szczęsliwa i spokojna przy Tobie, swojej ukochanej pani.
UsuńPrzytulamy Was obie z Cezarym bardzo bardzo gorąco!:-))***
Jest, Smerfetka jest w naszych sercach... dzielna kicia ;)
Usuń!:-))***
UsuńDziękuję bardzo za tę opowieść
OdpowiedzUsuńTa opowieść Madziu, koniecznie musiała być opowiedziana !♥
UsuńMusiałam najpierw zajrzeć na koniec historii, a teraz spokojnie mogę czytać to, co pomiędzy wstępem, a zakończeniem :)
OdpowiedzUsuńOj, Ty spryciulko!:-) Ale nie dziwię się. sama bym pewnie postapiła podobnie!
UsuńCiepło pozdrawiam Cię Liduś!:-)*
Takie historie Olenko, sa dla mnie zawsze promykiem nadziei :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia serdeczne :***
Cieszę się, Orszulko!Bardzo sie cieszę!
UsuńI ja pozdrawiam Cię serdecznie!:-)***
Witaj Nola dużo serdeczności dla Was obojga,kotka cieszy się z Twojej obecności a Ty z tego, że po prostu jest tym samym obie jesteście szczęśliwe.Chwilo trwaj pozdrawiam trejtka.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Córka odwiozła mi z Krakowa Ariel, pięciokolorową koteczkę.Zginęła, albo lis albo pies albo niedobra sterylizowana kotka z sąsiedztwa, którą czasem dokarmiałam. Zazdrosna o żarcie. Spłakałam się przez kilka dni do spodu. W niecały miesiąc pojawiła się Smerfetka i już nie jestem sama. Córki poza domem, mąż na cmentarzu, Ariel przepadła i Smerfetka wypełniła tę lukę. Mam o kogo dbać, pieścić, ponosić na rękach. Smerfetka jako 4 miesięczne kocię wpadła do studni, zatrzymała się na rurze od pompy, bardzo płakała. Wzięłam drabinę, wpuściłam do studni, poświeciłam latarką i zaczęła iść po tej drabinie. Jak była prawie na górze, złapałam za głowę, wyciągnęłam, przytuliłam i zaniosłam do domu. Później wyleczyłam z CALCYVIROZY. Weterynarz twierdzi, że tę wirusową chorobę przeżywa 67% kotów, u mnie przeżyło 100%.... Byłyśmy bardzo zżyte kiedyś, rozumiałyśmy się bez słów. Tęskniłam za Smerfetką. Zawsze mam się do kogo odezwać w pustym domu. Pozdrawiam. Nola
Usuńlubię czytać Twoje opowieści...
OdpowiedzUsuńprawdziwe i z dobrym zakończeniem szczególnie
:)
A mnie jest miło, że czytasz, że lubisz czytać i szczerze piszesz mi o tym. Dziękuję Ci za to, Alis i pozdrawiam Cię serdecznie!:-)*
UsuńBardzo się cieszę ze szczęścia Noli i Smerfetki. Bardzo ciepło myślę także o tych Państwu, którzy zaopiekowali się kotką, kiedy była już tak blisko domu. Takie zdarzenia dodają otuchy nie tylko tym, którzy ciągle czekają na swoje zaginione zwierzęta. Pozwalają nam wierzyć, że możliwe są dobre zakończenia najsmutniejszych historii. Dziękuję za to opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńTakie dobre wiadomosci jakoś człowieka uskrzydlają, oddalają od osaczajacych zmartwień i niepokojów. Tak, ci państwo ze sklepu byli dobrymi aniołami na drodze Smerfetki. Duzo jest takich ludzi. Dzięki nim wędrujące, dokarmiane przez nich koty maja szansę powrócic wreszcie do swych domów.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Hersylio!:-)*
Wzruszająca historia. Łzy same spływają po policzkach... Cieszę się z pomyślnego zakończenia tej opowieści.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
regian
Cieszę się Regian, że wpadłaś do nas i przeczytałaś tę historię!
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!:-)*
Oleńko, jakaż piękna opowieść! Pelna ciepła i miłości do tych istot i przede wszystkim nadziei, która nam tak bardzo ale to bardzo w tym trudnym czasie, w tych trudnych pełnych zwatpienia chwilach jest potrzebna. Jaka kochana koteczka, jaka mądra, odważna i pełna miłości i jaka w niej ogromna wola zycia, wola powrotu do ukochanego domu i swojej pani. A Ty, Tak pieknie, wzruszająco potrafiłas opowiedziec tę historie, robiąc z niej prawdziwa Perełkę!
OdpowiedzUsuńTa historia napełnia nasze smutne po ostatnich wydarzeniach serca wielka nadzieję, ze wszystko moze się zdarzyć, ze nie ma rzeczy niemożliwych, że naprawdę Cuda istnieją na tym świecie... a my musimy tylko wierzyć w to i ufać!
Sciskam Ciebie erdecznie i przytulam w myślach dzielną Smerfetkę!
Trzeba w ten trudny czas koić serce dobrymi wieściami i nieustającą wiarą w siłę dobra. Bo choćby było nie wiem jak źle, to wciaz za kurtyną smutku żyje słońce i gdy przemija fala chmur znowu obdarza nas swymi cudownymi promeniami.
UsuńMysl o Smerfetce dodaje mi siły i optymizmu. Dlatego chciałam sie opowieścia o niej podzielic z Wami.
Pozdrawiam Cię ciepło, Amelio!:-)*
Dziś raz jeszcze przeczytałam opowieśc o Smerfetce. Jest tak piekna, wzruszająca i pelna nadziei!
UsuńTo mogła by być przepiękna opowieść wigilijna dla calego swiata!
Z całego serca dziękuję Ci za te słowa, Amelio!:-))*
UsuńPiękna i wzruszająca opowieść... mam łezki w oczach...
OdpowiedzUsuńTak, to wzruszajaca i niosaca odrobinę nadziei w ten ciezki czas historia...Pozdrawiam Cie ciepło, Sylwio!:-)*
Usuń-LUBIE ,GDY JESTESMY TACY
OdpowiedzUsuń-JACY?
-SZCZESLIWI.......... sciskam lapke p.Gosia
Też lubię, Gosiu - tym bardziej, że to taki ulotny stan...
UsuńPozdrawiam Cię ze ściskaniem łapeczki, rzecz jasna!:-))
Ja się od niedawna oswajam z kotami, zawsze się ich bałam. Nie wiem, dlaczego...
OdpowiedzUsuńKoty są niezaleznymi, tajemniczymi istotami, ale przy tym wszystkim spragnionymi ciepłą i miłosci człowieka...
UsuńOlu, w wolnej chwili zajrzyj, proszę tu: http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2015/11/biaa-kura-dzieciom.html
OdpowiedzUsuńBardzo nam zależy na Twoim udziale. :)
Bardzo się cieszę, że Smerfetce się udało. Mistrzowsko napisałaś, pozdrawiam serdecznie.
Dzieki za ciepłę słowa!:-))
UsuńDobrze Gosiu, zaraz zajrzę do Ciebie...