Kochani, zbliża się grudzień a jak wiecie jest on bardzo miłym memu sercu miesiącem. Ma on moc budzenia we mnie na nowo ufnego w dobro i magię dziecka oraz pragnienia by tym nastrojem podzielić się z innymi.
Wydaje mi się, iż tak ciężkie, czarne chmury zawisły od dłuższego czasu nad Polską, Europą i całym światem, że człowiek ma nieraz dławiące wrażenie braku tlenu. Potrzeba mu jakiegoś wytchnienia, nadziei, ucieczki z tych dusznych, politycznych klimatów. Każdy robi to jak potrafi. Szuka sobie nisz, w których może poczuć się w miarę normalnie i bezpiecznie. Nie martwić się wciąż o to, co jest i będzie. Może się komuś zdać, że to zwykłe chowanie głowy w piasek, czy nawet gorzej - objaw zdziecinnienia. Ale jeśli nawet zdziecinnienia, to przecież w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Myślę, że musimy się na powrót nauczyć świeżego, dziecięcego patrzenia na rzeczywistość, ubarwiania jej własną wyobraźnią i nie lękającym się niczego dobrem. Może ten świat zarazi się od nas optymizmem i znowu pokaże swoje serdeczne, wielokolorowe oblicze...?
I oto moja propozycja na blogowe rozpraszanie tych ciemnych chmur. Od początku grudnia będę tutaj umieszczać nowe opowieści, które powstały i nadal powstają w oparciu o cykl "Miasteczko odnalezionych myśli", oraz "Bal na powitanie jesieni". Znowu zamierzam ożywić dawne, znane Wam i, mam nadzieję, lubiane postaci. Bedę też chciała jakoś wciągnąć Was w te baśniowe historie, sprawić byście mogli nieomal realnie wejść w ich głąb...Ci, którzy pamiętają jeszcze finał "Balu na powitanie jesieni" kojarzą pewnie, co mam na myśli.
W związku z powyższym na pasek u samej góry bloga wraca zakładka z "Miasteczkiem odnalezionych myśli" oraz z "Balem na powitanie jesieni". Zachęcam Was byście tam sobie zajrzeli i ponownie przeczytali stare opowieści. A poniżej, na zachętę, letnia opowieść z "Miasteczka...", która jest tam opublikowana jako ostatnia, a która wiele ma wspólnego z ciągiem dalszym, który na blogu pojawi się już niebawem...
Pastelowa ballada
Jakaś dzisiaj radość całe miasteczko opanowała. Jakaś niecierpliwość w murach się zalęgła. Duch tańca i bezkresnych lotów zamieszał w sercach i rozświetlił wszystkie zakamarki. Przygoda i radosne bąbelki lipcowej pogody unoszą miasteczko w górę..
Między obłokami wszystkie myśli stają się leciutkie. Nic nie ważą. Nic nie bolą. Rozglądają się dookoła i widzą szerokie przestrzenie tylu nowych możliwości. Cichutkie, dzwoneczkowe śmiechy drgają wokół jak błędne ogniki. Kropelki rosy błyszczą na tęczy. Słońce chichoce z zadowoleniem, bo rozśmieszyło nawet uschłą dawno temu akację. I proszę! Akacja buchnęła perlistym śmiechem białych kwiatów.
Myśli same nie dowierzają, że to robią. Tak niedawno tkwiły mocno przywiązane do ziemi. Przyczepione pajęczyną smutku, bezsilności, zwątpienia i samotności. Myśli nadziwić się nie mogą tej niezwykłej wysokości, na jakiej się teraz znalazły. Słońce tańczy na dachach domów. Zwłaszcza dom z czerwonymi dachówkami wygląda teraz jakby tańczył z promieniami cudowne rytmy flamenco. Wolność. Skoczność. Lekkość. Wszystkie sny wyległy na ulicę i ogrzewają się w gorących nastrojach upojnego lata.
Kilka dni temu skończył się rok szkolny a już za chwilę lipcowe upały i zapachy zaproszą wszystkich młodych duchem do beztroskiej wędrówki po polach i lasach.
Co rano rosa okrywa trawy i młode listki a wiele z kwiatów wciąż czeka w nieśmiałych paczkach na swój rozkwit. Jednak niektóre z uczuć ludzkich rozkwitły już pełną mocą. Wiele lat wyczekały się na ten moment i teraz pienią się, jak perlisty szampan. Unoszą się w górę i zarażają innych swą energią, blaskiem oraz odzyskanym optymizmem.
Z "Gospody pod złotym liściem" wyniesiono na zewnątrz wszystkie drewniane ławy i stoły. Drewno lśni nowo odzyskanym blaskiem. A gospodyni zaprasza wszystkich na darmowy poczęstunek. Dzisiaj w karcie dań poziomki i truskawki ze śmietaną, doprawione dużą ilością uśmiechu. W wazonach pysznią się łubiny i irysy. Drzewa w sadzie aż uginają się od owoców...
Wędrowiec, nucąc wesoło nalewa wszystkim do bursztynowych kielichów pysznej, chłodnej lemoniady. Spogląda przy tym na Gospodynię w ten szczególny, rozmigotany szczęściem i wzajemną miłością sposób, tak jak jeszcze nikt nigdy na nią nie patrzył. Ona, czując to niemal unosi się ponad ziemią. Oczy jej błyszczą. Serce bije mocno. A uśmiech nie schodzi z ust. Oboje wciąż coś nucą. Mijając się w drzwiach gospody muskają się delikatnie. Dłoń dotyka dłoni. Policzek policzka.
- A czy śpiewałem ci już Haniu tę piosenkę o Jance i Janie? – zapytał cicho Wędrowiec wieczorem, gdy już wszyscy goście poszli a on wraz ze swą ukochaną usiadł na ławie pod czereśnią. Oboje bardzo lubili te długie, lipcowe wieczory. Opowiadali sobie wówczas dzieje swojego życia. Deklamowali wiersze. Śpiewali piosenki. Ale najczęściej nie mówili nic, tylko wsłuchiwali się w muzykę świerszczy i w zgodne bicia swych złączonych w jedno serc.
- Jeszcze nie! Zaśpiewaj proszę, mój wędrowny poeto! Tak lubię te twoje ciepłe pieśni – tuląc się ufnie do boku ukochanego odrzekła Gospodyni a potem przymknęła oczy by jak najmocniej się wczuć w nową opowieść swego pełnego poezji wagabundy.
Ona
w swym domku mieszkała pod lasem
Z
pieskiem, kotkiem, papugą i żółwikiem sporym
Całe
dnie malowała, szkicowała a czasem
Wyruszała
do miasta sprzedać swe wytwory
Jak
to wyglądało? Na głowie papuga
Piesek
z lewej strony, kotek z tyłu leciał
Żółw
leniwie drzemał w kieszeni fartucha
Sztalugi
i szkice dźwigała na plecach
Panna
Janka na targu w kącie zasiadała
Wokół
niej leżały rysunki, obrazy
Przy
nich kotka –śpioszka ślicznie układała
I jeszcze
pieseczka, by tam trwał na straży
A
wtedy papuga głośno obwieszczała
Że
można mieć swój portret, szkic na zamówienie
Bo
miła panna Janka życzenia spełniała
I za
kilka grosików tworzyła coś pięknie
Na
włosach miała wianek z przydrożnych rumianków
Małe
dłonie upstrzone farbą kolorową
A
przy tym pogodny rozświetlał ją nastrój
I
chętnie rozdawała uśmiech, dobre słowo
Lecz
gdy pewnej soboty na targ przyjechała
Fotografka
z miasta z wielkim aparatem
I wszystkim
prawie darmo zdjęcia napstrykała
To
dawni wielbiciele porzucili Jankę
Tak
trwało to i trwało – Janka się starała
Malowała
cudnie – wszystko szło za bezcen
Ale
z fotografią gdzieżby tam wygrała
Więc
już z tej zgryzoty załamała ręce
A wtedy
na targu poeta się zjawił
Co
na zamówienie wiersze śliczne składał
Usiadł blisko
Janki, wianek jej poprawił
W serce
jej wprost spojrzał i wierszem zagadał
Mówił
pewnym głosem – po targu się niosło
Że
świat na jej obrazach jest baśnią zaklętą
Że
rzeka tam szumi piosenkę radosną
A w
każdej plamce farby ukryte jest piękno
Zwłaszcza
autoportret Janki tak wychwalał
Pastelową
barwą muśnięty i cieniem
Gdzie
stała nad rzeką maleńka, nieśmiała
A
oczy jej błyszczały tęczowym zamyśleniem
Na
targu cisza trwała, wszyscy zasłuchani
W tę
balladę dla Janki, w to słowo potężne
A
ona tam siedziała zdumiona bez granic
Zawstydzona
cała, przejęta tym wierszem
Potem
ludzie przybiegli tłumem zachwyconym
Znów
każdy chciał mieć obraz jej ręką stworzony
Od
poety chciał każdy słowo mieć tak czułe
Więc
malarka wraz z bardem utworzyli duet
Wtedy
żółw się obudził i wyszedł z ukrycia
By
od swojej pani przejść mu do kieszeni
To
był palec losu, to był znak od życia
Więc
poeta z malarką zamarli wzruszeni
A to
nie koniec znaków – on miał Jan na imię
A
jego domek drewniany stał w pobliżu lasu
Więc
pojęli, że odtąd czas im razem upłynie
I wzięli
się za ręce nie marnując czasu
Teraz
razem wiodą życie malowane
Żółw,
piesek i kotek cieszą się ich szczęściem
A
papuga skrzeczy: Niech Janka wraz z Janem
Na
zawsze przetrwają złączeni tym wierszem!
Wędrowiec nic nie odpowiedział. Także westchnął a wówczas Gospodyni spojrzawszy w jego twarz odkryła, że na rzęsach jej ukochanego widać kilka drżących, gotowych do spłynięcia łez.
- Co się stało? – przeraziła się.
- Czy jestem nazbyt wścibska? Ne odpowiadaj, jeśli miałoby ci to sprawiać jakiś ból – dodała szybko, bojąc się, iż ta pieśń dotknęła jakiejś bolesnej struny w duszy jej ukochanego.
- Widzisz Haniu, krótko się znamy, ale oboje czujemy, iż to, co jest między nami jest czymś bardzo ważnym dla nas. Czymś decydującym o naszym dalszym życiu. Przywędrowałem do twojej gospody zostawiając za sobą wiele dobrych i pogodnych, ale jeszcze więcej smutno-gorzkich chwil. One są częścią mnie a więc chcę otworzyć przed tobą swe serce, byś mogła mnie poznać jeszcze lepiej. Byś mogła zrozumieć te moje nagłe, niewesołe zamyślenia i tę niekończącą się wędrówkę, która pozwala na krótkie mgnienia zapomnieć o najboleśniejszych rzeczach…
- Dzisiaj jest taki piękny, pastelowy w tonacji, lipcowy dzień. Zupełnie taki sam, jak wtedy, gdy ją poznałem…I taki sam, jak dwa lata później, gdy już jej nie było…- mówił cicho schowawszy twarz na podołku Hanny i z wdzięcznością przyjmując delikatny dotyk jej dłoni, gładzących jego rozgrzaną, pełną nawracającej fali bólu przypomnienia głowę.
Nie pytała o nic. Serce ścisnęło się jej bezgranicznym współczuciem i ogromnym smutkiem. Zrozumiała bowiem, iż to jej Wędrowiec jest owym Janem z ballady. Janem, który utracił swą Janeczkę, choć pastelowa ballada miała w czarodziejski sposób uczynić ich niezniszczalnymi.
- Tak, krótko cię znam, mój jedyny. Ale przecież czuję, jakbym znała cię od zawsze. I choćbym miała wziąć na swe barki największy twój ciężar, największą zgryzotę, to wezmę żeby choć odrobinę ci ulżyć – wyszeptała kobieta i pochyliła się by ucałować jego pachnące wiatrem włosy.
- Nie ma już Janeczki i nie ma małego synka poety i malarki. Odeszli oboje w taki właśnie rozmigotany radosnymi barwami i ciepłem dzień jak dzisiaj. Nagły pożar strawił szybko ich drewniany domek pod lasem. A Jan został sam obwiniawszy się potem nieustannie, iż gdyby był w tym czasie w domu, uratowałby na pewno swe ukochane istoty. A gdyby przewidział, co spowoduje swym pojawieniem się kiedyś na targu, wchodząc ni stąd ni zowąd w jej życie, to nadal mogłaby malować swe piękne portrety. Mogłaby trwać w swojej ciepłej, bezpiecznej codzienności małego, zanurzonego w czarodziejską mgłę miasteczka… - plecami Wędrowca wstrząsały kolejne fale szlochu.
- Po tym wszystkim znów powędrowałem w świat. Tym razem był ze mną pies, żółw i papuga, którzy cudem jakimś zdołali uciec z płonącego domku... Kotek uciekł ode mnie gdzieś w drodze, zaszywając się pewnie w jakiejś pełnej siana stodole, czy znajdując miejsce w czyjejś spokojnej chacie. Żółwia natomiast podarowałem pracownikom ogrodu botanicznego. Tam na pewno zajmują się nim należycie.
-Lata mijały a moje pozostałe zwierzęta odchodziły tęczowym mostem, zostawiając mnie samego wraz ze wszystkimi nieutulonymi smutkami i bolesnymi wspomnieniami.
- W zeszłym roku pożegnałem mego najwierniejszego przyjaciela, czarnego kundelka Brysia. Stary już był i nie dowidział, nie dosłyszał, coraz bardziej kulał na prawą, tylną łapkę. A jakaś nieuleczalna choroba trawiła jego trzewia…
- I wreszcie zostałem zupełnie sam. Próbowałem cieszyć się tą samotnością. Uzmysławiać sobie niecodziennie od nowa, czym naprawdę jest życie. Co jest w nim najcenniejsze. Co trwałe a co ulotne. Co oryginalne, wyjątkowe a co wtórne i będące mierną kopią pierwowzoru.
- Czego szukałem…? Sam nie wiem. Ale doszedłszy tu zrozumiałem, iż to miejsce ma w sobie niepowtarzalną magię, ciepło i dawno nie odczuwany sens. Wszedłem do gospody. Zobaczyłem ciebie i… - tutaj Wędrowiec umilkł i odwróciwszy się na wznak popatrzył z miłością na wzruszoną jego opowieścią twarz Hanny.
-I zostałeś, dając mi nowe życie, zwracając wiarę w życzliwy los – odrzekła ona, scałowując delikatnie z jego rzęs ostatnie tego wieczoru łzy.
- Nie bój się, najdroższy, że i nam stanie się jakaś krzywda. Tym razem będzie wszystko dobrze. Musimy w to wierzyć. A choćby nawet i nie było, to liczy się ta chwila. Te wszystkie cudownie piękne chwile, które dane nam jest przeżywać wspólnie. Zobacz jak czarodziejska jest ta lipcowa, rzeźka noc po bezchmurnym, szczęśliwym dniu…
- Wdzięczna ci jestem za wszystko, co dzięki tobie mogłam przeżyć i z ufnością czekam na wszystko, co nam los przyniesie…
Gospodyni z Wędrowcem trwali tak długo jeszcze przytuleni do siebie, zasłuchani w swe kojące szepty i miłosne zaklęcia, ukryci w serdecznym poszumie owocującej apetycznie czereśni.
A nocne miasteczko frunęło sobie w ciepłych, lipcowych obłokach. Trwało święto odzyskanych marzeń oraz pastelowych, delikatnych snów...
Przeczytałam Twój tekst jak baśń z dzieciństwa. W Twoich słowach brzmią echa dawnych czasów, życia prostszego niż teraz, lektur innych. Przenosisz w inny, bliski Tobie świat, dobrze, że jeszcze ktoś tak potrafi.
OdpowiedzUsuńZawsze lubiłam i nadal lubię basnie. Mysle, iż to nic złego. Prawie całe dzieciństwo spedziłam w bibliotece. To była moja kraina czarów. A i potem czytanie bardzo pomagało. Świat pędzi do przodu, przynosi ze sobą tyle nowych wyzwań, radosci, ale i bólu, goryczy, poczucia bezsilności. Trzeba mieć jakąś krainę, gdzie mozna sie wyciszyć, schronic, zapomnieć, odnaleźć na nowo blask...
UsuńDziekuję Ci za ciepłe słowa, Ewo!:-)*
Lepiej przeżyć kilka prawdziwie szczęśliwych lat niż długie nieudane życie...
OdpowiedzUsuńPopłakałam się Olu, bo tyle różnych refleksji przyszło do mojej głowy...
Dałaś mi do myslenia tym swoim komentarzem, Basiu...I przyszło mi do głowy, iż zalezy z jakiej perspektywy sie patrzy. Ktoś swe długie zycie może uważać za nieudane a dla kogoś innego (np. bardzo chorego, kalekiego czy wręcz umierającego) zycie tamtego będzie czymś upragnionym. Bo nawet to oceniane jako nieudane, zyciem jest. Czyms niepowtarzalnym. Biciem serca. Ciepłem codziennym. Spotykaniem nowych ludzi na swej drodze. Nieustanna nauką. A póki sie zyje zawsze mozna zrobić coś dobrego.I nigdy nie wiadomo, co czeka nas za zakrętem...Przypomniała mi się teraz nasza ś.p. siostra Judyta...Strasznie smutno, że jej juz nie ma. Tyle dobrego mogła jeszcze zrobić. Pamiętam, jak wpisywała mi sie na blogu tęskniąc za takim, jak moje obecne, pracowitym, prostym zyciem...Wszystko zalezy od perspektywy...
UsuńŚciskam Cie gorąco, Basiu kochana!:-)*
Przeczytalam i mialam wrazenie, ze slucham jakiejs pieknej , prostej, przepelnionej uczuciami , dobrymi uczuciami, basni ludowej...jest sobota, popoludnie, ciemno za oknami, herbate mam w reku, taka opowiesc robi mile i dobre wrazenie...poizdrawiam Olu!
OdpowiedzUsuńDzień dobry, Grazynko! Cieszę sie, ze przeczytałaś i napisałaś mi o tym. To dla mnie ważne, wiedzieć, że na niektórych przynajmniej czytelnikach takie opowieści robią dobre wrażenie, że przenoszą w dobry, ciepły świat.Dziekuje, że trwasz przy moim bajaniu z kubkiem gorącej herbaty i swym wrażliwym sercem.
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie!:-)*
A ja niedawno myślałam o Twoim - naszym ;) Balu na Pożegnanie Jesieni. Fajnie, że ożywiłas, Olu znane postaci :)
OdpowiedzUsuńNaprawde myslałas, Lidusiu?! Bardzo mile mnie zaskoczyłaś, bo bałam sie, że już nikt nie pamięta i nie potrzebuje takich opowieści i baśniowych postaci...
UsuńI fajnie, że napisałaś o bslu, że nasz jest, "nasz" czyli swojski, sercem bliski. Dziekuję Ci za to, kochana!:-)*
Naprawdę :) Baśnie są potrzebne, również i nam dorosłym od dawna. Miło powitać dawnych znajomych, przypomnieć sobie tę całą kolorową gromadę ... a w balu brałam czynny udział, muszę przypomnieć sobie, co tam nawypisywałam ;)
UsuńWłaśnie przejrzałam sobie posty dotyczące balu i komentarze pod nimi. Ukazywało sie to wszystko tutaj we wrześniu 2013 roku. Jak to dziwnie dawno temu sie wydaje. Ileż sie od tej pory zmieniło! Ale wiesz co, Liduś? Cieszę się, że byłaś wówczas ze mną i nadal jesteś, bo po drodze tle ludzi się wykruszyło...
UsuńPozdrawiam Cie zamyslona nad tym wszystkim!:-)*
:):):)
OdpowiedzUsuńOderwałam się, jest lepiej:)
Pozdrowienia z... ciągle jesiennej Cieszyńskiej:)
To cudownie, że sie oderwałaś, Jaskółko! O to mi własnie chodziło. Strasznie sie cieszę!:-))
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie z zimowego Podkarpacia (co wczoraj stopniało, to w nocy znowu napadało i cudnie biało jest na świecie!:-))*
Piękna, wzruszająca opowieść. Obiecuję, że przeczytam wszystkie z podanych zakładek.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
regian
Bardzo sie cieszę, Regian ze przeczytałaś tę opowieść i zamierzasz czytać poprzednie. Bo pisałam, piszę te opowieści nie tylko dla siebie przeciez ale głównie po to, by ktos je czytał. By był jakis odzew. Dziekuję Ci za zyczliwe słowa i pozdrawiam Cię ciepło z zaśniezonego Podkarpackiego przysiółka!:-)*
Usuńzapachniało poziomkami nagrzanymi słońcem
OdpowiedzUsuńmoże jest tak, że trzeba żyć tym co jest tu i teraz bo choć chcemy, by zawsze był lipiec to nic nie poradzimy na to, że za chwilę nadejdzie listopad
Hmm...No tak. Na wiele spraw nic nie poradzimy. I własnie wtedy przydaja sie basnie! A poza tym (niekoniecznie w basniach) nawet listopad potrafi byc piękny jak lipiec - wszystko zalezy od tego, co kto akurat przezywa i co dla niego najwazniejsze. A poza tym dzięki sile wyobraźni przenieść sie można w dowolne miejsce i czas. A potem wrócić, bo nie da sie wiecznie wędrować w krainie fantazji...
UsuńA w ogóle, to masz racje Klarko. Najwyższa pora pogodzic sie z listopadem...
Jeśli ludzie mogą się odnaleźć i podnieść po takich trudnych historiach, to znaczy, że zawsze jest nadzieja.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszy ciąg. Pieknie, Olu.
Nadzieja pełga jak chwiejny płomyk świecy. Czasem wiatr mu pomaga a czasem gasi. Chciałąbym by nigdy nie zagasła, ale...Wszystko zalezy od wiatru.
UsuńDobrze, że jesteś tutaj Gosiu. Dziękuję!:-)*
z lekką ciekawością czekam na następną część, tyle prawdziwych uczuć w Twojej opowieści...
OdpowiedzUsuńHmmm..Dzieki, Alis, tylko nie wiem jak to bedzie, bo jakos straciłam impet....
UsuńCiekawy tekst,myśli krążą, przeplatają się wspomnienia,jak było?czy ciekawie?czy chcialoby się cofnąć w przeszłość? Tego jeszcze nie wiem ale ja cofnę się w przeszłość Twojego bloga i wszędzie zostawię mój ślad będzie to mój wyraz szacunku dla Was obojga za to co tworzycie z wielką pasją pozdrawiam Was serdecznie.
OdpowiedzUsuńKrysiu, bardzo mnie wzruszyłaś swymi słowami...Dziekuję Ci kochana!!:-)***
Usuń