Mam ochotę napisać nowy post – inny niż
zawsze. Taki, w którym widać mnie inną. Bo przecież człowiek ma wiele twarzy.
Bo nie jest tylko takim, jakim go widzą inni albo jakim sam chciałby siebie
widzieć i na zewnątrz przedstawiać. Ale to tak wygodnie wpaść w pewne trybiki i
nie wychylać spoza nich nosa. Utkwiwszy w narzuconej przez przyzwyczajenie
konwencji trudno się z niej wykaraskać a przeważnie nawet się nie chce.
Konwencja oblepia niczym mgła, co to daje złudne poczucie bezpieczeństwa, ale i
dziwnie podcina skrzydła. Jakby było się aktorem charakterystycznym, skazanym
na pewne role, gdy ma się w zanadrzu całą gamę środków wyrazu, ale nie ma
okazji ich użyć. Kto zabrania? Och, sama sobie jestem reżyserem, suflerem i
głównym krytykiem. A poza tym nie raz już przekonałam się, że nadmierną
szczerością można odstraszyć od siebie niby to zaprzyjaźnione dotąd osoby,
przerazić czy też trwale ochłodzić ciepłe dotąd stosunki. Wniosek? Bezpieczniej
jednak tkwić w pewnych ramach. Każdy ma wszak swoje. A w nich swoje niebo i
piekło. Na zewnątrz przecieka z tego niewiele…I ja to rozumiem, akceptuję, ale
mimo wszystko gdzieś w środku jest niemoc i żal…Ale życie uczy tego, co można,
gdzie powinny być granice szczerości i otwarcia. Kto jest naprawdę bliski, a
kto tylko takim się wydaje. Co służy dobru i zbliżeniu a co jest bezsensownym,
niedojrzałym zachowaniem.
Bywa, że ktoś przychodzi do mnie po uśmiech
i odpoczynek a ja zamiast tego serwuję mu swoje niełatwe zwierzenie. Nie ten
adres. Nie ten dzień. Przegięcie struny. Innym znów razem pośmiać się razem
dobrze by było. Albo nic nie mówić, żeby nie płoszyć dobrej chwili. Ale jakaś
katarynka w człowieku nie daje się uciszyć. I nadaje, nadaje. Coś musi się
wylać, wyżąć do końca, żeby nabrać nowego oddechu, dystansu. A zostaje niesmak,
pustka…
-To się łatwo sprzedaje, niczym nie ryzykujesz
a tamto jest nie do przyjęcia – szepcze głos wewnętrzny. Dziwne
samoograniczenie. Kolorowa etykietka z irytująco przewidywalnymi składnikami. Gęba
samoprzylepna, gęba przyprawiona, która niczym pełen nudnej rutyny,
profesjonalny makijaż zakrywa wieloznaczność i wielorakość rysów twarzy,
nastrojów oraz ducha. Człowiek przez to ładniusi taki, ale co nieco sztuczny i
niepełny. Inny na pokaz, inny w środku. Nijaki. Papierowy. Osiodłany jak dziki
koń prerii, co to wciąż jeszcze potrafiłby pobiec w szaleńczym galopie i
zaskoczyć czy też pobudzić do podobnego biegu inne, zadowolone ze swego losu,
rozleniwione czy schowane w swych spokojnych stajniach mustangi.
Tymczasem wielość obliczy przewija się
przecież przez całe życie i cały dzień. „Rankami zrywam się śliczna, liryczna i
apetyczna”. No tak, chyba mogłabym zapożyczyć z Kabaretu Starszych Panów tę
strofkę, gdyż właśnie tak zazwyczaj ze mną jest. O ile poprzedniego dnia nie
przepracowałam się do imentu oraz, co bardzo służy memu dobremu samopoczuciu,
poszłam spać razem z kurami wstaję skoro świt pełna energii do nowego działania
i wiary w to, iż tego dnia sprostam wszystkiemu. Naiwnie ufam własnym siłom
mamiąc się, iż są one niespożyte a pogoda poranka nie zostanie zachmurzona późniejszymi
nerwami, pośpiechem, bólem mięśni czy ostróg w piętach. I nie dosięgnie mnie
żadna niemiła wieść. A co sobie zaplanuję, tego dokonam. I w takim mniej więcej
nastroju działam do popołudnia. Jak nakręcana zabaweczka biegam tu i tam,
robiąc to i tamto. Co dzień to samo a między tym dodatkowe, konieczne akurat w
danej chwili czynności. Po południu słupek energii szybko opada. Zaczyna się
powłóczenie nogami. Niechętne spoglądanie w górę schodów, na które po raz setny
tego dnia trzeba się wdrapać, aby już za chwilę za chwilę zbiec. A słońce wciąż
tak wysoko…W oczach coś gaśnie a zamiast miłych, małżeńskich pogwarek zaczyna
się mijanie bez słowa.
- Odpocząć,
usiąść, wyłożyć się gdzieś, zakopać w sianie i w nicnierobieniu. Zniknąć dla
świata. Ten świat świetnie sobie przecież beze mnie poradzi – myślę w
przypływie nagłego, egoistycznego, zupełnie dziecinnego buntu. Ale mimo
wszystko działam. Bo działanie pogania i nie ma ucieczki, póki nie zrobione to,
co zrobić koniecznie trzeba. Koty znowu głodne. Miauczą. Do nóg się łaszą.
Zuzia także wyczekuje na swoją michę. Kozy pożarły już gałęzie i jabłka.
Pobekują. Niecierpliwie walą rogami w bramki. Upał minął. Można je zatem
wyprowadzić na łąkę. Kurom trzeba ubić ziemniaki ze śrutą. Pomóc mężowi w
cięciu drewna na zimę. Ogromny stos sam nie chce się jakoś zmniejszyć. Na
szczęście z sianem już spokój. Zwiezione i bezpieczne na strychu. Uff!
Jakie uff? Przecież w brzuchu burczy.
Wdrapuję się do kuchni na piętrze. Co na obiad? Zupa grzybowa. Makaron trzeba
do niej ugotować. Odcedzić. Nałożyć. Zawołać Cezarego, co na dole cały w wiórach
i pyłach od ciętego w upartym zapale drewna wygląda jak pracownik młyna albo
piekarni.
Przede mną lustro. Spoglądam na widoczną w
nim osobę. Zerka na mnie zdyszana, półprzytomna, obca kobieta. Co to za głęboka
zmarszczka między oczami? A oczy rozbieganie dziwnie, bo milion pourywanych
myśli wirujących jak karuzela w głowie…
- Jak dobrze, żeśmy się rano na te grzyby
wybrali. Pyszna, naprawdę pyszna zupa! – mruczy Cezary znad talerza spoglądając
na mnie pełnym zmęczenia i wdzięczności wzrokiem.
Wzdycham tylko w
odpowiedzi.
- Jak się
czujesz? – pyta i widząc tę moją upartą zmarszczkę między oczami już wszystko
wie.
- Zobacz, Oluś.
Posuwamy się naprzód. Skończymy z drewnem. Wykopiemy ziemniaki, marchewkę i
pasternak. Zaoramy pole. Posadzimy czosnek i już będzie spokój - pociesza.
- A na razie
inaczej się nie da. Wytrwamy przecież! Tak? – szepcze Cezary i patrzy z
nadzieją na moją minę. Uśmiecha się. Podaje mi ciepłą, zniszczoną od ciężkiej
pracy dłoń. A we mnie coś pęka. Oczy się pocą…Nie chcę by to spostrzegł, bo sił
mu przecież pragnę dodać a nie zniechęcać swoją słabością. Pochylam głowę nisko
i zbierając talerze ze stołu nabieram głębokiego oddechu. Potem w łazience
szybko wysiąkuję nos, przemywam twarz i wracam do kuchni z uśmiechem. I nie
jest to uśmiech udawany. Najgorsze minęło. Ciężka chmura odpłynęła. Nogi bolą
po staremu, ale w duszy ni stąd ni zowąd odzywa się piosenka, która zawsze sił
dodaje i nowego zapału do podjęcia dalszej części wyzwań dnia, co wciąż jeszcze
trwa.
- „O gwiazdo miłości, nie zagiń we mgle, o
gwiazdo miłości czy poznajesz mnie?” – nucę coraz głośniej. A mąż słysząc to rozjaśnia się
cały i mimo umęczenia wstaje i porywa mnie w tany. Wirujemy po kuchni. Oczy
przymknięte. Cały świat daleko…
O Panie Wszechmogący, dajże i mnie taką siłę, wytrwałość i upór w działaniu i by moje małżeństwo jakkolwiek teraz wspaniałe, jutro, za kilka lat i do końca świata wyglądało jak na powyższym!!! :) I mnie mimo przecież młodego wieku i całych połaci energii jakie mam czasami ogarnia totalna niemoc i niechęć do jakiegokolwiek działania, gdy małe wredne przeciwności i upierdliwości sie skumulują w danej chwili, ale..... zbieram się w sobie i jak to mówią "zawijam kiecę i lecę". Bo mam dla kogo. Bo trzeba. Bo wiem, że już za moment słońce muśnie mnie swym promykiem, dzieciaki obdarzą uśmiechem, mąż weźmie w ramiona a kot zaczepi łapką. I znów mi się chce żyć! Pozdrawiam z całego serca! :)
OdpowiedzUsuńSłabośc jest jakze ludzka - a jako taka naturalna. Nie jestetsmy siłaczkami choć chciałybysmy nimi być.Mamy dobre i złe chwile. Czasem cos w człowieku uparcie płacze z bezradnosci. Najchętniej by to ukrył, w nadziei, że przejdzie i śladu po sobie nie zostawi. Ale czasem zbyt długo ukrywane przyprawia o ból serca. I trzeba sie na głos wyżalić, żeby ratować serce. Powiedzieć cos prosto z mostu. Albo przytulic sie do kogoś, kto czuje podobnie i trwać tak razem bez słów...
UsuńPozdrawiam Cie Aalex i dziekuję za pełen żywych emocji i szczerosci komentarz!:-)
Każdy dorosły, świadomy człowiek tak ma:) Najważniejsze to iść odważnie do przodu, do niczego się nie zmuszać. Wszystkiego dobrego
OdpowiedzUsuńKażdy dorosły to ma...Robi swoje, zaciska zęby, usmiecha sie mimo wszystko i stara sie jeszcze po drodze innych wesprzeć. A może na tym polega ta dorosłosć, dojrzałosć? I pomysleć, ze jako dzieci tak bardzo dorosłę byc pragnełyśmy...
UsuńI Tobie wszystkiego dobrego Paulino!:-)
Od dawna noszę się z zamiarem napisanie czegoś w tej konwencji ale ciągle nie mogę się zebrać w sobie dlatego piszę coraz mniej i mniej.Chyba zrobię odsyłacz do Ciebie z objaśnieniem ,że to samo chciałabym napisać tylko kóz nie mam i kur . Wszystko inne tak samo. Podziwiam, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńI ja od dawna chciałam cos takiego napisać. Niezbyt jednak jestem zadowolona z powyższego tekstu. Skupiłam sie w nim na opisie zmęczenia i niemocy a miało byc o kilku jeszcze rzeczach. W pewnym momencie moja uwaga została rozproszona i gdzieś zgubiłam najwazniejszą mysl. Szukam jej a jak znajdę, rozwinę temat.
UsuńTak czy siak z wiekiem coraz bardziej cenię otwartosć i szczerosć a coraz mniej odpowiadają mi wyklepane, zwyczajowe formułki i zachowania oraz nic nie znaczące a tak powtarzalne gesty i słowa. Juz czasem milczenie lepsze, niz ta konwencja panująca w codziennym zyciu i na wielu blogach.
Pozdrawiam Cie ciepło Maszko!:-)
Chciałabym napisać - wiem co czujesz, ale to będzie nieprawda, bo tylko Ty wiesz, co czujesz. U mnie, po całym dniu ciężkiej pracy wystarczy "dziękuję za to, co dzisiaj zrobiłaś" i uśmiech od osób, dla których to wszystko wykonywałam, by całe zmęczenie było nieważnym dodatkiem do życia.
OdpowiedzUsuńTak, tylko ja wiem co czuję, ale w naszym czuciu jest dużo podobieństw i wspólnych nitek. Zresztą nie jest chyba mozliwe, by tak do końca opisać jasno innym swoje odczuwanie i sprawic by pojeli to tak, jak chcielismy by było pojęte. Każdy jest inny i inaczej patrzy na rzeczy. Ważne by nasza wrażliwosc pomagała cos odczuc, poczuć, nawet gdy myslami czy zyciem jestesmy daleko od cudzych problemów.
UsuńA co do zmęczenia, to tak - ono potrafi stać sie nieistotne, gdy ktos nam podziekuje za robotę albo w spojrzeniu czy geście wyrazi swoją wdzieczność, zrozumienie, docenienie.
Ciepło Cie Różó pozdrawiam o poranku!:-)
Po prostu życie.
OdpowiedzUsuńDobrze, że macie z Cezarym siebie nawzajem i wspieracie się w ciężkim chwilach.
A konwencja - no cóż. Blogi czytane są przez wiele osób, czasem przypadkowych, więc zawsze kogoś nasz wpis zdołuje, albo uraduje. Wszystkiego nie da się chyba opisać, poza tym.
Cokolwiek Olu napiszesz, to ja i tak przeczytam, w konwencji, czy bez :)
Dobrze, ze mamy siebie z Cezarym. Dobrze miec obok siebie kogoś czujacego podobnie. I dobrze napotykac na swojej drodze ludzi umiejących okazywać swe uczucia, nie wstydzących sie ich.
UsuńTak Lidko. Wszystkiego nie da sie opisac. Najczęściej wiec pewne rzeczy pomijamy. Przechodzimy nad nimi do porzadku dziennego w nadziei, że uschną jak niepotrzebne gałęzie i poodpadaja, nie zajmując nam wiecej uwagi. Czasem jednak mi sie zdaje, że te wciaz nieusychajace a tylko zarastające gęstwiną lisci - myśli gałązki sa bardzo wazne. Moze najwazniejsze?
Cokolwiek napiszę, przeczytasz Lidko?Miło mi, ze tak wierną mam w Tobie czytelniczkę, ale jednoczesnie pojawia sie pewna wątpliwość. No bo chyba ma jakieś znaczenie to o czym i jak piszę?
Pozdrowienia serdeczne Ci slę z mojej porannej wioski spokojnej jeszcze przed całodziennym dzianiem!:-))
Oczywiście, Olu, że ma znaczenie, o czym piszesz i jak piszesz. Bo gdyby były to teksty np. o porannym makijażu, tudzież streszczenie seriali, które oglądałabyś w ciągu dnia, to nie zaglądałabym tutaj. A wszystko to z błędami ortograficznymi i stylistycznymi - omijam takie wypociny z daleka, zbyt męczące są.
UsuńA, że Ty piszesz składnie, zgrabnie, od serca i trafiasz często w moje serce, to czytam wszystko, co publikujesz :)
Z tymi gałęziami ciekawe porównanie. Bo wiele spraw faktycznie tylko zarasta, kłując od czasu do czasu naszą rzeczywistość, a my zastanawiamy się, skąd takie myśli i sytuacje, zapomniawszy, że sami je kiedyś wygenerowaliśmy i zapomnieliśmy.
Potem trzeba przedzierać się przez gęstwinę liści i innych gałązek, żeby dotrzeć do sedna sprawy, a i tak nie zawsze się uda.
Miłego popołudnia, Olu i nie tak bardzo męczącego :)
Popołudnie nie było tak męczące jak się obawiałam, bo pogoda sie zmieniła a deszcz wygnał nas do domu. W domu zajęłam sie produkcją wina na zimowy czas. Dzisiaj mglisto i mzawka. Ciekawa jestem, czy to sie przełamie w strone słonca?
UsuńBardzo sie cieszę, ze lubisz mnie czytać i tak rzeczowo a serdecznie napisałaś o powodach, tego czytania. Ja czytam te blogi, które maja w sobie to "coś". Tym czyms nazywam prawdziwosc, głebię, róznorakosc tematyczną oraz ciekawy styl pisania. Wazna jest też osoba autora, bo ona przebija sie poprzez wszystko. Czasem to do niego sie przychodzi a nie do tekstów. Po prsotu człowiek chce sie spotkać, jak z kims bliskim i poczuc cudze ciepło i wrazliwosc.Tyle że na to czytanie i odwiedziny trzeba miec sporo czasu. Żeby to nie było po łebkach. Żeby sie zamyślić, wejsc w jakis kontakt z autorem bloga, dać mu poznać, iz to co pisze ma sens i jaka wartosć. Bo to wszystko sie czuje - bo to wszystko sie ceni.
Dziękuję Ci z całego serca Liduś za Twoje rozumne, serdeczne odwiedziny u mnie.Dobrze posiedziec z Tobą na ławeczce "Pod tym samym niebem"!;-))*
Mnie też jest tu dobrze, Olu :)
UsuńBlogi są czasożerne, nie da się ukryć. Człowiek chciałby i tu i tam, i jeszcze gdzie indziej, a czasem się nie da.
Wino u mnie w domu rodzinnym też się robiło kiedyś. Pamiętam te butle i pykającą wodę w rurkach. Babcia moja z ryżu nawet robiła :)
Oj, tak! Trzeba sie, niestety, samoograniczać w lekturach blogów, bo czas mija przy nich jak z bicza strzelił a robota sama sie przecież nie zrobi!
UsuńJa robie wino wieloowocowe. Wyciskam soki w sokowirówce, albo przez gęste sitko jak mi sokowirówka odmawia juz posłuszeństwa i sukcesywnie dolewam płyny do butli. Zrobiłam tez nalewke na śliwkach, bo mnóstwo ich miałam w tym roku. Do wypróbowania to będzie najwczesniej w okresie świątecznym! Ale czas tak szybko leci! Za chwilę juz to wszystko...
Pozdrowienia poranne zasyłam Lidko i zyczenia udanego dnia!:-))*
muszę o tym pomyśleć
OdpowiedzUsuńwolę Cię niepokorną
ale wiem, że to nas dopada przez jesień
Po prawie dwóch latach blogowania i osiadania w narzuconej samej sobie konwencji chciałabym jednak czegos wiecej.W ogóle zycie nie znosi zastojów. ..Niepokorna? Odważniejsza? Wyrazistsza? Człowiek całe zycie sie zmienia. Ja byłam bardzo niesmiałą dziewczynką. Moze dopiero tuz przed pięćdziesiatką nabrałam odwagi by byc bardziej sobą. A czy to też wpływ jesieni? Chyba wszystkie pory roku dołozyły i wciaz dokłądaja swoje cegiełki...
UsuńPozdrawiam Cie ciepło Klarko!:-)
"Zycie nie jest przewiazane kokarda, ale i tak jest wspanialym prezentem "
OdpowiedzUsuńMocno Cie przytulam Olu.
Bo nie opakowanie jest wazne, ale zawartość. Jakze często jednak oceniamy ja własnie po owej kokardzie, nie chcąc sie juz wgłębiac w to, co dalej! Trzeba umiec dostrzec to ,co istotne pod spodem. A nawet ból ma swoje znaczenie, gdyz pomaga coś zauwazyć, dostrzec, odczuc innych.
UsuńOrszulko! Przytulam się z wdziecznoscią i westchnieniem ulgi!:-)*
nie oczekuję... przyjmę co dasz... z sukcesu się ucieszę, a w trosce - cóż mogę - posłać tylko ciepłe myśli...
OdpowiedzUsuńale prawdziwa prawda jest tylko i wyłącznie w nas... i choćbyśmy chcieli opowiedzieć to całemu światu to nie znajdziemy słów, którymi uda się to zrobić... bo te same słowa, każdy czytający czy słuchający, usłyszy inaczej....
Tulę ciepło :****
"Prawdziwa prawda jest tylko i wyłącznei w nas" Otóz to Emko! Tuna blogach oraz w zyciu codziennym, w spotkaniach z ludźmi tylko mozemy próbowac, usiłować dojsc do niej, by wyrazic to ,co najistotniejsze. A co zostanie z tego odczytane, zrozumiane, zapamiętane...?Kazdy ma swoje zmartwienia i bóle., To nas czasem zbliza a czasem oddala. Pomaga niekiedy cos odczuć, ale czasem nie mamy juz siły brać na barki smutków i zgryzot naszych bliźnich.Oddalamy sie wiec do swych pudełek codziennych, gdzie czeka milion spraw do ogarnięcia. Po prostu bezsilni jestesmy często wobec cudzych strapień.A jednoczesnie dobrze wiedzieć, że inni odczuwaja podobnie. To zbliża. Odgania poczucie alienacji. Mozemy przynajmniej westchnąc ze zrozumieniem. Bardzo to westchnienie cenię i dziekuję za nie, kochana!:-)***
UsuńMam wrażenie, że nie tylko Cię rozumiem, ale też mocno czuję, to co napisałaś. A raczej to, co chciałaś napisać ... Bo przecież nie do końca się to udało, prawda? Wielkie zmęczenie to jakaś część tylko.
OdpowiedzUsuńW tę konwencję też trochę pewnie my, czytelnicy Cię wciskamy.
Ściskam Cię mocno Olu!
Dobrze czujesz, Madziu! Chciałam napisac wiecej. Gdzies po drodze zgubiłam mysl. To, co najwazniejsze. Moze gdy ja odnajde, wrócę do niej.
UsuńDobrze wiedzieć, ze mnie rozumiesz. Odczytujesz dobrze miedzy słowami. I czujesz nawet to, o czym nie napisałam.
Madziu, bardzo cenie te naszą bliskosc odczuwania!***
Ja też rano skowronek wieczorem mniej skowronek :). Dostrzegam różne osobowości w sobie. Olu a gdyby jednak znaleźć w ciągu dnia chwilę by sobie usiąść i tylko popatrzeć.
OdpowiedzUsuńZnalezione w necie na ostrogi ale gdy dopadnę znajomą co mi kiedyś o tym opowiadała jak sama sobie pomogła to napiszę na razie Oleńko najciekawsze z netu:
----mój ojciec robil oklady z gazikow nasaczonych octem...ocet rozpuszcza wapniowe ostrogi ...poprzes skore ocet dziala...Tato ma 85 lat biega nic mu nie dokucza polecam kompresy...jemu pomogły ...
to mi się wydaje konkretne dość. Z octem to już gdzieś słyszałam i teraz kontrowersyjne:
----------Miałam ostrogę piętową na lewej pięcie. Wyczytałam na forum bardzo kontrowersyjny sposób na jej leczenie. Po 3 miesiącach stosowania ku mojemu zaskoczeniu ból się diametralnie zmniejszył. Nie wiem czy to dzięki tajemnej miksturze czy po prostu trochę bół zelżał, ale warto próbować.
Przygotujcie pięć żyletek, ocet i słoik. Żyletki należy połamać na kawałki, wrzucić do słoika i zalać octem. Po dwóch tygodniach należy nasączyć gazę powstałym płynem, nałożyć na piętę, obwiązać folią i potrzymać tak godzinę. Stosować raz dziennie przez 2-3 miesiące. Powodzenia, mam nadzieję, że ta kontrowersyjna metoda pomoże również Wam.
Ocet to rozumiem ale żyletki żelazo kwas? Jakiś sens w tym dostrzegam. Miejscowe zakwaszenie? To też ciekawe kapusta mnie osobiście bardzo pomaga stosuję na ...reumatyczny ból. :))
----------Moja mama cierpi na tę przypadłość od kilku miesięcy. Wyczytałam o tym kiedyś przypadkiem i mama to stosowała przez ok.miesiąc. Najlepiej przed pójściem na wieczorny spoczynek umyte stopy posmarować miodem (prawdziwym!nie sztucznym) i obłożyć stłuczonymi liśćmi z białej surowej kapusty, założyć skarpetę i z "takim kompresem" najlepiej iść spać nie chodzić.
Chyba jednak najbardziej zgodzę się ze sposobem poniższym gdzieś słyszałam od kogoś o obierkach ziemniaczanych chyba jeszcze w sklepie ktoś mi opowiadał:
Tak, Elu - rózne jestesmy przez cały dzień i zycie i mamy do tego prawo!Zmieniamy sie, dojrzewamy, przeistaczamy i coraz mocniej czujemy! takze ból własny i cudzy.
UsuńA co do ostróg, to z ciekawoscia i wdziecznoscia poczytałam jak sobie ludzie z nimi radzą.
Całusy serdeczne Elu!:-))
Podzielił koment na dwie części:
OdpowiedzUsuń-------Witam wszystkich chorujących na ostrogę piętowa najlepsza metodą jest moczenie pięt w rozgotowanych obierkach z ziemniaków , wkładać piętę do rozgotowanych obierek aby nie były za gorące ile pieta wytrzyma pieć dziesięć sekund i wyjmować i ponownie wkładać przez przez około 10 minut czynić ten zabieg dwa razy dziennie rano i wieczorem przez dwa tygodnie jak czujemy po dwóch tygodniach jeszcze lekki ból leczenie kontynuować aż do zaniknięcia bólu , potwierdzam że efekt mnie przywrócił normalne chodzenie ,pozdrawiam Enriko .
Oluniu jest tyle fajnych ludzi co pomogli nie mogę przestać o tym nawijać no muszę po prostu :)
--------Witam.Myślę że ostrogi wyhodowałem łykając zbyt wiele pastylek z wapnem /osteoporoza/znakomicie pomogły OBIERKI ! odstawienie wapna.Cześć.
No proszę za dużo wapna niedobrze naprawdę niedobrze.
----------Potwierdzam jajko,terpentyna i ocet - skuteczne.Tą metodą wyleczłam 20 lat temu ostrogi u syna, zapomniałam przepis dzisiaj szukałam go dla męża , wielkie dzięki p. Leszkowi że go zamieścił moje zapiski po prostu wsiąkły po tylu latach.
No i na koniec Leszek:
------------Mam na imie Leszek,rok się męczyłem z ostrogami na jednej i drugiej pięcie,mam stary sposób na tą dolegliwośc.Stosowałem ja przez miesiąc i dzieki Bogu od dwóch miesięcy normalnie chodzę.Za pół roku zrobię kontrolne prześwietlenie żeby stwierdzic co się z nimi stało że nogi nie bolą.Oto sposób:1 prawdziwe wiejskie jajko(TYLKO) 100 ml octu spirytusowego 100 ml olejku terpentynowego,wszystko to zmieszać i odstawić w ciemne miejsce w temp. pokojowej na miesiąc.Po miesiącu stworzy się maść,którą należy wcierac rano a wieczorem niewielką ilośc nałozyc punktowo na stopę i przyłożyć watą/gazikime i założyć skarpete.Po 3 tyg odczułem wyrazna poprawę a po miesiącu do tej pory dolegliwości ustąpiły.Życzę zdrowia a jak komuś pomogło to proszę to podzielcie się ta informacja ze mna mój nr.790373763
Olu na koniec chyba te obierki zwyciężą co? :)))
--------na ostrogi najlepsza metoda to gotowane obierki. Moczyc noge przez 15 min w bardzo cieplych obierkach ale ta metoda jest dla wytrwalych ja gotowalam obierki przez 1 miesiac 7 lat chodzenia bez bolu teraz sie odezwal lekki bol wiec ponowilam leczenie.
Pozdrawiam i prosze wyprobowac i prosze pamietac moczyc codziennie noge przez 31 dni.
Serdecznie Cię przytulam obojętnie jaka jesteś ja też nie zawsze słodka bywam i gorzka i niemądra a czasem po prostu .jędza. :))
Już próbowałam z ziemniakami gotowanymi razem ze skrzypem. Tylko wytrwałosci i siły mi zabrakło do codziennego stosowania. I po paru dniach stosowania okładów ziemniaczanych dałam sobie z nimi spokój.Po prostu czasem jestem wieczorem tak padnieta, ze każda mysl o dodatkowej czynnosci do wykonania budzi mój silny sprzeciw.Mam zamiar, gdy wreszcie przeminie ten czas wytęznonych prac ponowic tę ziemniaczana kurację. i może na wiosnę juz wszystko bedzie dobrze?
UsuńDziękuje Ci serdecznie droga Elu za te wszystkie ciekawe porady. I za przytulenia oraz ciepłe, rozumne mysli. Dobrego dnia, jędzo moja kochana!:-))
Jakże ważną dzisiaj poruszyłaś kwestię. Tak wszyscy mamy, że odgrywane, narzucone przypadkowo role wchodzą nam w krew i już nie wiemy, co nasze, a co ze szczętem obce. Warto podarować sobie chwilkę oddechu na refleksję. Tyle, że tak trudno się zatrzymać, gdy wokół tyle potrzebujących nas osób i stworzeń, albo codziennych, "nie cierpiących zwłoki" zajęć...
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę, Oleńko, a przyjdzie wytchnienie, narzucone rytmem przyrody:))*.
Tak, Errato - czasem już nie wiadomo, co jest nami prawdziwymi a co odtwarzaną wciaz i wciaz rolą. Warto sie czasem do siebie dogrzebać. Do tej schowanej pod pozłotką i konwencją nagości. Przejrzeć sie w lustrze. Westchnąc głęboko.I zaczać na nowo.Zwłaszcza gdy ma sie okazje mieć obok siebie doceniających to, rozumnych i czujących ludzi. A jak ich nie ma, to trzeba ich szukać. Bo są!
UsuńDziekuję Ci za to wrażliwa duszo, że jestes czujesz i rozumiesz!:-))*
Jakie konwencje? Jakie inne oblicza?
OdpowiedzUsuńNikomu bardziej niz Wam natura nie dyktuje rytmu zycia i nikt bardziej od Was nie poddaje sie jej falowaniu.
Nikt jak Wy nie szanuje i respektuje tego odwiecznego cyklu, nie obdarza wielka miloscia siebie nawzajem i natury.
Czego wiecej potrzeba?
Moze cieplych usciskow ode mnie? Co czynie niniejszym. :***
Anusiu, natura naturą, ale poza tym jest jeszcze cała skomplikowana psychika ludzka, która wciąz szuka diamentu pod wartwą popiołu, a znalazłszy go często nie zauważa albo zasypuje codziennie opadajacymi liścimi powtarzalnych zachowań, słów, gestów. Tym, co wygodne, nie angażujące tak bardzo. Konwencją własnie.
Usuń(Pisząc ten tekst myslałam trochę o naszej kochanej Ilonie, orędowniczce szczerosci i prawdziwości. Podobna jestem do niej...)
Wiem, wiem, trudno sie chyba połapac o co mi właściwie chodzi.Mój tekst jest połowiczny, o czym napisałam w kilku powyższych komentarzach. Jak uda mi sie odnaleźć zagubioną mysl, nie omieszkam rozwinąc tu tematu.
Dziękuję za Twoje uściski Aniu i trwanie blisko w każdy czas!***
Jest gdzieś w nas coś takiego, co jakże często przypomina nam, że to, co robi ciało nie jest tym,
OdpowiedzUsuńczego ono by chciało. Czy to dusza? Czy to serce? Może nasze wewnętrzne dziecko? A może dzika kobieta w nas?
Czasami to tylko szept, który szybko da się zagłuszyć kakofonią codziennego "muszę",
czasami to już nieco głośniejszy płacz, albo irytacja, bezsilność, niema rozpacz, w końcu skowyt.
Potem mija. Ale wraca. Jest coś takiego w nas...
Jest cos takiego w nas...Mimo ogólnego zadowolenia z życia pojawiają sie trudne mysli, wątpliwosci, szukanie sensu, prawdziwych, nieprzemijalnych wartosci. Docieramy w tym aż do schowanego głęboko bólu. Ten ból to jądro. Nieopisywalne, ale odczuwalne.
UsuńMar, chciałąm napisac wiecej w tym tekście, ale nie dałam rady...Gdzieś uciekła najwazniejsza mysl.
Kochana moja, dziękuję że jesteś blisko, ze czujesz tak mocno i głęboko!***
Olu! Ta sa tylko chwile zwatpienia, czasami bezsilnosci, ot! samo zycie.
OdpowiedzUsuńA Ty jestes caly czas soba, tylko mysli czasami kraza gdzie indziej,
A ta zmarszczka na czole nic nie znaczy, i Ty dobrze o tym Wiesz.
Klaniam sie nisko i w tany za Wami podazam - bo ten taniec jest najwazniejszy!
Ta zmarszczka pojawia sie i znika. Na szczęście...
UsuńUsiłuje być sobą, nawet gdy bardzo trudne sie to zdaje.W usmiechu jestem i w bólu. Bo zycie to mieszanina wszystkiego.
A ten taniec radosny w kuchni oby trwał i pojawiał się w moim i Twoim zyciu, jako uwieńczenie wszystkiego, jako najlepsza nagroda za szczere, prawdziwe uczucia, za bliskosć i wspólny, codzienny trud.
Tanczmy,płaczmy, krzyczmy, smiejmy się, kochana Ataner! Prawdziwe,czujące mocno!:-))***
Kiedy miałam jeszcze cały zwierzyniec i ogromny ogród, nauczyłam się z utęsknieniem czekać na zimę, bo wtedy tylko palenie w piecu było... Tak naprawdę nie dawałam sobie rady, praca, którą sobie sama narzuciłam, okazała się ponad moje siły... Najpierw zaciskałam zęby i robiłam dobrą minę, potem zaczęłam ograniczać "gospodarstwo". W końcu w tym roku definitywnie zakończyłam gospodarowanie, został pies i dwa koty + jeden dochodzący ;) Ogród zmieścił się w tabunie donic i wiesz co na nowo pokochałam wieś! Zauważam obłoki na niebie i kwiaty na łące, mam czas na zabawę z psem i wycieczki ze Ślubnym, przestało mnie prześladować permanentne zmęczenie. Zrozumiałam, że nie każde marzenie da się zrealizować, nie wszystko muszę mieć i nie o dobra materialne mi tu chodzi.
OdpowiedzUsuńOlgo bądź zawsze sobą, jednego dnia wesoła, drugiego zadumana, trzeciego nostalgiczna a czasem po prostu wkurzona i rozżalona na cały świat... masz do tego prawo a najważniejsze zawsze i tak będzie, że jesteś SOBĄ !
Ściskam Cię mocno i buziaków moc zasyłam! *** :)
Zosiu droga! Pewnie i my dojdziemy tu do sukcesywnego ograniczania gospodarowania. Zycie to wymusi i nasze samopoczucie. Ale jeszcze trzeba zacisnąc zęby i troche wytrzymać. Niech tylko zdrowie będzie jako takie. A zima da odpoczynek i spokój duszy.
UsuńA sobą zamierzam być zawsze. Wyłuskiwać sie spod warstwy pozorów. Dokopywać do prawdziwosci. i w drugich ludziach jej szukać. Bo ona jest najcenniejsza. To brylant, który dostrzezony na zawsze zostaje w sercu i w pamieci.
Wzruszam się, gdy go odnajduje. Te bliskosc, tę umiejętnosc wczucia sie i przezycia, odczucia czegoś i kogoś mocno.
Dtatego też cenie sobie bardzo Twoje blogowe pisanie Zosiu. Twoją obecnosc tutaj.CIEBIE!
Ściskam Cie mocno Zosiu, usmiech i zyczenia serdeczne zasyłając, by ten dzień przyniósł nam obu zadowolenie i chwile na refleksje. Bo czymże byłoby zycie bez niej?!:-))***
Olgo...wzruszyłam się.
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że wiele wspólnego choc w innych nieco realiach.
Zazdroszczę (ale tak pozytywnie), ze masz Cezarego, że tyle macie wspólnego. Trwacie...
Myślę czy mnie jeszcze Ktoś dobry na drodze stanie ;)
Nic na siłę, wejrzeć najpierw w siebie trzeba, czego się szuka i pragnie...;)?
pozdrowienia serdeczne!
Bywa ciężko, nawet we dwoje Tupajko. Czasem, gdy zmeczenie zbyt wielkie są nerwy wzajemne, złość, uraza, milczenie. Normalne zycie a nie opowiastka dla grzecznyęh dzieci. Niekiedy to wszystko człowieka przerasta. Tym niemniej widzę wiele sensu w takiej egzystencji. Chociaż narzekam, to doceniam...
UsuńKtoś dobry, a co ważniejsze - wrażliwy, rozumny i umiejący docenić to, co w nas najwazniejsze to prawdziwy brylant. Jednak brylanty są na tym świecie. Czasem natykamy sie na nie zupełnie niespodziewanie. Znajdują sie same, nie szukane, albo w nas ten brylant wyjatkowy dostrzegają, podczas gdy inni mijają nas obojętnie. I cos takiego stać się moze w Twoim zyciu, kochana Tupajko. Z całego serca Ci tego zyczę ja, która też długo była sama i nie wierzyła już w żadną odmianę losu.
Ściskam Cię mocno, mocno!***
Ludziki Kochane, a co na odciski pod stopami, mój brat nie może już chodzić i żadne medykamenty nie pomogły. Ufam medycynie ludowej i czekam na podpowiedź.
OdpowiedzUsuńOlu każdy musi czasem wpadać w dołki, ważne, żeby się w pore wydrapać:-)))))) Buziaczki...
Dołki najwidoczniej też musza być, bo wdrapywanie sie pod górę czyni nas silniejszymi, bo bardziej docenia sie potem łagodną równinę.
UsuńA co do odcisków Basiu, to myslę, iż dobre byłoby jaskółcze ziele, bo ono na wiele rzeczy jest wspaniałym lekiem. Nacieranie jego sokiem tychże odcisków moze przynieśc ulgę.
Znalazłam jeszcze w necie cos takiego: "Z pomocą przychodzi… czosnek. Po wymoczeniu i dokładnym osuszenie stopy na odcisk przyklejamy cienki plasterek czosnku, który mocujemy plastrem. Opatrunek zmieniamy dwa razy dziennie do czasu aż odcisk zginie.
Zamiast czosnku w ten sam sposób możemy użyć liścia aloesu lub plasterek podpieczonej na ognie cebuli. Wypróbowaną metodą jest też obłożenie odcisku kawałeczkiem zmiękczonego wodą szarego mydła. W każdym przypadku musimy pamiętać, aby nie usuwać na siłę zmiękczonego okładami naskórka."
Pozdrawiam ciepło w pochmurny dzionek!:-))
Będę próbować po kolei, dziękuję Olu za rady!
Usuńznalazłam czas na przeczytanie Twojego posta.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam go wczoraj, wróciłam dzisiaj rano. Zapewne przeczytam go jeszcze jeden raz. Jest w mojej głowie, wracam do niego myślami, moze dlatego, że odbieram go bardzo osobiście. Dopasowuje do swoich przemyśleń, które trudno ubrac w słowa. Cenie szczerość, mimo, że wiem, że się nie opłaca. Jeśli masz ochotę płakać, to płacz, ja bedę płakać z Tobą, jeśli masz ochotę na śmiech, bedę śmiała się z Tobą.
Olga to Twój blog, pisz o tym co czujesz, o tym co myślisz. Bo jeśli będziesz chciała przypodobać sie innym, będziesz czuła się jak w pożyczonej sukience na balu. W końcu buty zaczną uwierać, a sukienka puści w szwach.
Pozdrawiam ciepło
Wiem, jak mało masz czasu, jak bardzo zapracowana jesteś osobą i tym bardziej doceniam to, że odwiedzasz mnie i znajdujesz chwile na zamyslenie i ciepły, wspierajacy komentarz. Dziękuję Ci Graszko bardzo serdecznie. Jest w Tobie ten rodzaj prawdziwosci i szczerosći, który budzi zaufanie. Dlatego czułam, że możemy mieć podobne myśli a propos konwencji i podejscia do okazywania swych uczuć.Zresztą, panny Strzelcówny jesteśmy z tego samego roku, to i nie dziwota!:-))
UsuńNie ma sensu niczego udawać. Tak. To niczemu nie słuzy.Ma sens szczerosc wobec siebie i tych, którzy na nia zasługują. Czasem sietylko człowiek pomyli i obdarzy nią kogoś, kto nie był na nia gotowy albo nie potrafił właściwie ocenić. Zresztą i mnie sie czasem zdarza, że ktos mi opowiada coś bardzo ważnego dla niego a ja jestem tak zmeczona, czy swoimi sprawami zajęta, iz nie jestem w stanie właściwie przyjąc, zrozumieć i dać poznać tamtej osobie, ze jestem blisko a choc bezradna, to czująca jego zmartwienia mocno...A przecież dla ludzi to ważne, bardzo ważne.
Ściskam Cię Graszko z ogromną serdecznoscią!:-))***
Oluś kochana..., przytulam bardzo mocno... Kiedyś przyjadę i rzeczywiście to zrobię, a później pójdę z Wami do pola ziemniaki wykopywać... Na przykład :)...
OdpowiedzUsuńKażdy ma takie coś... W mniejszym lub większym stopniu. I każdy ma też jakiś skarb, który oświetla i rozgania te ciemne chmury :)!. Dobrze go widzieć. Dobrze, że Ty go widzisz.
Wzruszyłam sie Lucynko Twoimi ciepłymi słowami. Jakbyś tu przy mnie była i do serca przytulała...Jesteś nastepna poznaną przez bloga osoba, która ma w sobie tyle ciepłą i wrazliwosci, że bardzo żal, iż nie mieszkasz blizej.
UsuńŚciskam Cię bardzo mocno, kochana dziewczyno!:-))
:*
UsuńSzczerość się zawsze opłaca. Nawet jeśli przez nią tracimy przyjaciół. Widocznie nie byli prawdziwymi przyjaciółmi...
OdpowiedzUsuńMasz rację Agnieszko! Wprawdzie mocno boli, gdy sie przekonujemy kolejny raz, iz nadal jesteśmy naiwni i łatwowierni, ale ...takie juz jest zycie. Każde doswiadczenie czegos jednak uczy. Ostroznosci w obcowaniu z ludxmi dodaje oraz otwiera oczy na pewne rzeczy.Poza tym czasem jest i tak, ze trzeba dać komus druga szanse. Moze nie był wtedy jeszcze gotowy na otwarcie.Nie raz potrzeba czasu...
UsuńDziękuję Agnieszko, ze odezwałaś się wrazliwym, rozumnym słowem!:-))
Olgo,
OdpowiedzUsuńzaczęłam wczoraj ale musiałam wyjść i skończyłam dzisiaj. Napisałaś dwa teksty. Łączy je cień, zawód doznany od ludzi i od świata. Ale sama wiesz, że cień jest dowodem istnienia światła. Na szczęście trochę Cię poznałam i nie martwię się. Z ram dawno wyszłaś i już nie wrócisz, zbyt jesteś wolnym duchem i za to cenię Cię ja i inni, którzy piszą. Nie możesz wiedzieć jakie Twoje otwarcie się robi na innych wrażenie a warto choćby dla jednej osoby, która Cię zrozumie. Wiesz przecież o tym. Ale chyba przede wszystkim napisałaś znowu o tym, że kochasz życie i taką Cię znam : )
Przytulam Cię mocno
Tak, ja wiem, że to są dwa teksty. Miało być więcej, ale cos mi sie po drodze wymskneło a moze znowu uległam konwencji?:-))
UsuńStosunki międzyludzkie są bardzo skomplikowane.Zmienne. Nieokiełznane. Do końca zycia starczy tej nauki i rzeźbienia swego charakteru. I tyle jeszcze ludzi stanie na naszej drodze, a każdy jest jak ciekawa ksiazka. Tyle, ze nie każdy pragnie być przeczytany. A moze potrzeba właściwych okularów...?A moze po prostu czasu, delikatnosci i cierpliwości...?
Nie mam ochoty tkwić w żadnych ramach, choćby były one nie wiem jak sliczne i wygodne. Szkoda zycia na powtarzalnosć, na chowanie sie za jakąs etykietką. W prawdziwosci jest tyle barw.W siermieznosci tyle smaku.Jest i ból, ale on też jest potrzebny.
Tak, Łucjo. Poznałysmy sie i czujemy podobnie. Wiemy co jest wazne. Czujemy to. Kochamy zycie i mamy tyle marzeń, wewnętrznych frustracji, lęków, niemozności, ale i wiary, ze damy rade, że to wszystko czemus słuzy.Bo tak - cień i swiatło są tak samo potrzebne.
Dziękuję za Twoją wrazliwą, przyjazną bliskosć, kochana! Jak dobrze, że sie poznałyśmy...!***
Olu:) Ja wspieram Ci dobrymi fluidami:) Wiem, że ciężko nieraz. Ja w takich momentach patrzyłam na niebo i tam widziałam "to dobre". Przez moment patrzenia łapałam oddech i... jakoś leciało.
OdpowiedzUsuńI powiem Ci jeszcze, że szarpałam tą robotą jak jakiś przygłup, bo mi się wydawało, że trzeba. Teraz po każdej pracy na chwilę usiądę, pohaftuję z 15 minut i idę do następnej. Po prostu zwolniłam.
Pozdrowienia z cieszyńskiej:)
Dziekuję Jaskółeczko kochana!:-))
UsuńA dzisiaj deszczowo u nas, wiec odpoczynku więcej. I jakos leci. Oj, jak dobrze w domu posiedzieć, konfitury i inne przetwory robiąc!To był mój dobry dzień zwolnienia.
Ściskam Cie serdecznie z mokrego Podkarpacia!:-))
Oleńko zawsze czytam Twoje posty na jednym oddechu. Masz wielki talent pisania o wszystko w taki cudownie przystępny sposób.
OdpowiedzUsuńDzisiaj tak inaczej , ale równie interesująco i z uczuciem. Praca na wsi jest bardzo ciężka, zależna od aury, a na czworo rąk macie jej ogrom.
Jesteście razem, kochacie się wspieracie i to jest najpiękniejsze. I choć bolą ręce, nogi, łamie w krzyżu, ciepłe słowo męża sprawi,ze zapominasz o bólu i zmęczeniu i zaczynasz śpiewać.
Pozdrawiam zapracowanych blogowych przyjaciół.
Staram się pisac o tym, co dla mnie wazne - a praca wypełnia nam prawie cały czas dlatego coraz wiecej jest na tym blogu własnie o niej. Czasem mam jednak chwilę i potrzebę na refleksję, na zatrzymanie sie i spojrzenie na wszystko z lekkiego dystansu.
UsuńDziękuję Ci Alinko za ciepłę słowa. oboje pozdrawiamy Cię serdecznie!:-))
Zasmakowa!iście w życiu na wsi i już wsiąkliście i nie jesteście już miastowi.
OdpowiedzUsuń