sobota, 13 września 2014

O rety! Krowa się cieli! Czyście to ludzie widzieli?!



   
    Kilka dni temu wczesnym rankiem jedna z sąsiadek zza góry zadzwoniła do Cezarego z gorącą prośbą by przyszedł jak najszybciej i pomógł w przyjściu na świat cielaka. Jej krowa męczyła się już kilka godzin a strudzony weterynarz i ochotnicy-pomocnicy, mimo iż dawali z siebie wszystko nie mogli z sukcesem zakończyć dzieła. Wprawdzie mój mąż nie posiada żadnego doświadczenia w tej kwestii a także należy do osobników słabnących na widok krwi, kiedy jednak trzeba staje na wysokości zadania i robi, co w jego mocy. A więc zgodził się natychmiast i postawiony na równe nogi ubrał się w try miga i był gotów do wyjścia z domu. A wówczas chodziło po prostu o to, by wraz z innymi krzepkimi chłopami pomógł wyciągać cielaka z cierpiącej krowy. Bezradne „maleństwo” uwięzło w niej, źle się ułożywszy a jego wielkość dodatkowo utrudniała poród. Ponieważ nigdy jeszcze nie widziałam na żywo czegoś takiego nie omieszkałam jechać tam z Cezarym, uzbroiwszy się pierwej w aparat fotograficzny. Po drodze zabraliśmy do naszego czarnego rumaka jeszcze jednego, bardziej obznajomionego ze sprawami gospodarskimi sąsiada i już po kilku minutach wkraczaliśmy do obory pełnej ludzi, ryczącej rozpaczliwie krowy zwanej Krasą, skaczących po żłobach, przerażonych tym zamieszaniem kóz i rozgdakanych panicznie kur.



- Tutaj chwyćcie ludzie! Ale mocno! I na mój znak ciągnijcie, ile sił! – dyrygował wszystkimi zlany potem, ubrany w zielony fartuch miejscowy weterynarz.

- Wyślizguje się! Cofa! Nie popuszczać! – krzyczał i uklęknąwszy przy cierpiącej krowinie zanurzył w niej ręce aż po pachy obracając wewnątrz cielaka. Cały umazany w śluzowatych, różowo-czerwonych substancjach przytykał głowę do zadu zwierzęcia i gmerając w nim dokonywał nadludzkich wysiłków by zmniejszyć jego mękę i układać zwierzaka tak, by ułatwić mu wyjście.

   Na razie na zewnątrz sterczały dwie, przywiązane do mocnego powroza różowe raciczki, które raz po raz wysuwały się i wsuwały w głąb ciała stękającej z wysileniem matki. Tłum mężczyzn wianuszkiem otaczał krowę ciągnąc za grube kije, do których umocowany był ów powróz.  Inni z kolei ciągnęli za łańcuch, owinięty wokół szyi niewidocznej wciąż głowy cielaka. Niewiele jednak z tego widziałam a nie chciałam się tam wpychać by nie przeszkadzać. Przejęta i wzruszona stałam z tyłu usiłując dojrzeć jak najwięcej między ramionami i nogami pomagających w narodzinach ludzi. A choć starałam się być jak najmniej widoczna, to i tak zostałam dwukrotnie zbesztana przez zdenerwowanego weterynarza, że lampą błyskową oślepiam go i dekoncentruję. Przeprosiłam więc natychmiast i cichutko wycofałam się w kącik obserwując pilnie rozgrywającą się przede mną, pełną emocji scenę oraz nadal robiąc zdjęcia, tym razem już oczywiście bez lampy.



-Mam go! I teraz chwyćcie sznury mocno i ciągnijcie! W końcu powinno się udać! – wydyszał w końcu lekarz a zebrani w oborze mężczyźni spięli się i jęcząc z ogromnego wysiłku prawie padli na mokre od wód płodowych siano, wyszarpnąwszy wreszcie ogromnego cielaka na zewnątrz.

- Patrzcie, jakiż wielki! Chyba waży ponad sześćdziesiąt kilo. Takiego wielkiego cielaka to pierwszy raz przyjmuję! Dwumiesięczne czasem tyle nie ważą! Ale nie dziwota! Wszak to byczek. A z tego co pamiętam, to jego ojciec też do ułomków nie należał!– oznajmił podekscytowany weterynarz energicznie wycierając ogromnego malucha suchym sianem. Uśmiechał się rozradowany, popatrując na zebranych z satysfakcją i ulgą.



- Weźcie go chłopy za nogi i podetkajcie pod pysk matki! Ona musi go teraz obwąchać i wylizać! – zakomenderował po chwili i ciężko dyszący sąsiedzi unieśli cielaczka i położyli go tuż przy ogromnej głowie porykującej niecierpliwie krowy. Ta najpierw oparła łeb na drżącym ciele synka a potem wielkim, różowym jęzorem polizała z głośnym mlaśnięciem swego dzieciaka i popatrzyła na weterynarza z takim wyrazem w błyszczących z zadowolenia oczach, jak gdyby dziękowała mu za pomoc. Ten poklepał ją czule po boku a wstając z kolan zawołał gospodynię by szybko przyniosła krowinie coś do picia, bo strasznie się zwierzę zmęczyło i odwodniło w trakcie tego wielogodzinnego porodu. Przechodząc obok mnie uśmiechnął się i przeprosił za ostre słowa pod moim adresem.



- Wie pani, ja strasznie skupiony muszę być w takich chwilach i byle co mnie irytuje. To tylko dlatego tak na panią pokrzyczałem. A taki już jestem zmęczony, że ledwo na nogach się trzymam. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa?

 - A gdzieżbym się tam gniewała! To ja pana bardzo przepraszam, że przeszkadzałam! Po prostu nigdy jeszcze nie miałam okazji widzieć porodu cielaka na żywo i byłam jak dziecko bardzo ciekawa! Zresztą muszę wiedzieć, co i jak, bo na wiosnę na pewno moje kozy będą rodzić – zawołałam patrząc z podziwem na tego niewysokiego, lecz pełnego krzepy, sympatycznego mężczyznę.

- Do kóz w razie czego proszę wołać moją żonę. Ona jest specjalistką w tej dziedzinie. Ale o kozy nie ma co się martwić. One przeważnie rodzą bez problemu – odrzekł tamten pakując do torby swoje lekarskie instrumenty a potem zmierzając z lekka chwiejnym krokiem w stronę swego auta.

   Po chwili wszyscy zebrani wyszli na zewnątrz aby odpoczywając na świeżym powietrzu i kurząc papierosy komentować na świeżo niedawne wydarzenie. Podniecona tym wszystkim Zuzia ciekawsko zaglądała do obory a potem dopominając się o pieszczoty bezceremonialnie podtykała łeb zaprzyjaźnionym sąsiadom. Najczulej klepał ją weterynarz, który ilekroć ma z nią do czynienia nie omieszka powiedzieć nam o niej kilku miłych słów. A że jest wyjątkowo ładną i miłą psiną. A że przydałby się jej równie przystojny kawaler…Wdzięczni jesteśmy zawsze z Cezarym za tę serdeczność dla naszej suczki i lubimy ucinać sobie z tym pełnej sympatycznej bezpośredniości i szerokiej wiedzy lekarzem pogawędki na różne, interesujące nas tematy. Wtedy jednak weterynarz był zbyt strudzony, byśmy śmieli go jeszcze o coś zagadywać. Pożegnał się ze zgromadzonymi serdecznie i szybko odjechał swym jeepem wzniecając tuman kurzu na polnej drodze.


   Gospodyni tymczasem przyniosła do obory pełne wiadro wody zmieszanej z gotowanymi ziemniakami – ulubionym napojem jej Krasej. A potem przemawiając do niej serdecznie kucnęła przy cielaku i ocierając oczy wzruszona podziwiała nowego, łaciatego mieszkańca obory za górą…

35 komentarzy:

  1. cud nowego życia...
    pięknie i wzruszająco....
    niech się chowa zdrowo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niech się chowa i niech - chociaż jest byczkiem, a one nie są tak pożądane jak krówki - ma jakimś cudem dobre zycie!:-))

      Usuń
  2. Ha!. najlepsze życzenia dla świeżo upieczonej mamy! ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama nacieszy sie przez jakis czas swym maleństwem. Póki...Ach, nie chcę o tym mysleć!
      Pozdrawiam serdecznie o poranku!:-)

      Usuń
  3. Cud narodzin...bol, stres, niepewnosc czy wszystko skonczy sie dobrze. Radosc z powitania nowego zycia. Radosc, ktora szybko zapomina zle emocje.
    Pamietam dzien, w ktorym cielaczek moich dziadkow postanowil przywitac sie z nami na tym swiecie, to byla Wigilia Bozego Narodzenia :)
    Swieta spedzilam w oborze, taka bylam zafascynowana tym wydarzeniem :)
    Olu, dobrzy sasiedzi to skarb. Bardzo podziwiam Wasza solidarnosc sasiedzka. Bezinteresowna pomoc.
    Niech nowe zycie w sasiedztwie chowa sie zdrowo :)
    Pozdrawiam Was serdecznie :)*



























    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie rzeczy się pamięta - zwiazane z silnymi emocjami, wszelkie pierwsze razy. Ty Orszulko do dziś pamietasz narodziny cielaczka dziadków. To wielkie przezycie dla dziecka, ale i dla dorosłego.Jest w tym niewinnosc, wiara w dobro, w sens zycia.
      Tak, mamy dosc dobre kontakty z sąsiadami. Oby tak zostało, bo tu na wsi trzeba w pewnych sytuacjach móc liczyc na siebie. Nie mozna zawieźć ufności. Liczy się każdy dobry uczynek i gest. Nie zapomina sie o tym. I w razie czego jest sie do kogo zwrócic, wiedzac, że nam nie odmówią pomocy.
      Pozdrawiamy Cię serdecznie Orszulko takze na obczyxnie zycząc spotykania szczerych, pomocnych ludzi!:-))*

      Usuń
  4. Ależ emocji nam dzisiaj dostarczyłaś. Czuję się prawie tak, jakbym przy tym była. W pierwszej chwili pomyślałam nawet, że to Wasza krówka:)).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mamy krowy i nie zanosi sie na to bysmy kiedykolwiek mieli. To wielkie zwierzę i mnóstwo wymaga pracy, opieki, starania. A sił z wiekiem coraz mniej. Tym niemniej krowa to wspaniałe zwierzę, które jak zaobserwowałam potrafi nawiazać z człowiekiem głęboka więź. Te jej rozumne, błyszczące oczy. Te ryki pełne skargi. To pomrukiwanie, gdy głaskałą ją jej gospodyni...Piekne to wszystko było i po prostu wzruszajace.
      Pozdrawiam Cie ciepło Errato!:-))

      Usuń
  5. Jestes niesamowita Olenko!!!! Nie wiem czy bym sie odwazyla w ogole tam byc a co dopiero robic zdjecia.
    Ja podobnie jak Twoj Cezary boje sie widoku krwi i najczesciej mdleje, wiec skaleczony palec to juz tragedia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na szczęście nie mam problemu z widokiem i dotykiem krwi i innych wydzielin fizjologicznych. Nigdy nie miałam a tutaj na wsi nauczyłam sie jeszcze wiekszej "niewrażliwosci" na takie rzeczy. Po prostu trzeba umieć zrobic pewne rzeczy i juz. Gdy ktos liczy na Ciebie - czy człowiek czy zwierze, to robisz co do Ciebie nalezy.I nie ma tu miejsca na obrzydzenie, lęk, niechęc, słabość. To taka głęboka więż, ufnosc, porozumienie miedzy czującymi istotami. Wszyscysmy wszak ulepieni z tej samej gliny...
      Ciepło pozdrawiam Cie Marylko!:-))*

      Usuń
  6. Olu, przepiękna relacja. Nigdy nie byłam przy takich narodzinach, choć mieszkam na wsi, u nas się " bab" nie wpuszczało. Za to sąsiedzi, chłopy, zwoływali się gromadnie. Większość porodów obywała się bez lekarza. Dobrze, że Krasa przeżyła, urodzić takiego olbrzyma...
    Natura jest cudowna.
    Jak ja lubię Twoje opowiastki!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, natura jest cudowna. Dostarcza nam tylu wzruszeń, przemysleń. Pozwala rzeźbic nasze charaktery. Pomaga zbliżyć sie odczuwaniem do innych ludzi i zwierząt. Pozwala odczuc tę wielka wspólnotę. Wszyscyśmy dziećmi tej ziemi. A cud narodzin zawsze tak mocno porusza, budząc w sercu cos niewinnego, głębokiego, pełnego nadziei i ufnosci w sens i dobro zycia.
      Ściskam Cie mocno Basieńko!***

      Usuń
  7. Piękna opowieść :)) I Cezary, który stanął na wysokości zadania i razem z innymi chłopami dzielnie pomagał maleństwu ;) przyjść na świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Cezary odrzucił na bok swoje słabosci i lęki i robił to, co trzeba było zrobić.Czasami w wyobraźni cos jest gorsze niz w rzeczywistosci. Czasem działanie wyzwala w nas dodatkowe siły i wytrzymałosc na stres i ból. A gdy wokół są jeszcze ludzie czujacy podobnie i współdziałający, wszystko to pomaga człowiekowi podnieśc sie nas własne słabości, imaginacje i uprzedzenia.
      Ciepłę, poranne pozdrowienia ślę Ci Liduś!:-))

      Usuń
    2. Dziękuję, Olu i pozdrowienia odwzajemniam :))

      Usuń
  8. Odpowiedzi
    1. Tak Abi, takie własnie to dla nas było. Dlatego własnie napisałam tego posta, pokazałam zdjęcia by podzielić sie z Wami tym uczuciem!:-)

      Usuń
  9. Cudowne chwile...tylko potem, przy narodzinach "chłopaków" myślę, że większość ma w naszym ludzkim świecie...przerąbane....:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też przeczuwam, ze los tego cielaczka nie będzie łatwy. Niesprawiedliwie to natura urządziła jakos. Bo to przeciez nie tylko ludzie maja w zwyczaju eliminowac nadmiar samców. A ze słodkich cielaczków wyrastają wielkie, straszne byki, a z kochanych koziołeczków straszliwie capiace, agresywne capy, a z miłych chłopczyków ....Ech, dosc juz tej wyliczanki. Na razie maleństwo jest maleństwem. I trwa macierzyńska idylla...

      Usuń
  10. To niesamowite, zwierzęce matki tak samo jak ludzkie cierpią przy porodzie. Bóle i sam poród może się przedłużać, może boleć ale najważniejsze jest maleństwo, ma się urodzić, to natura.

    Pięknie i wzruszająco opisałaś to niesamowite zdarzenie, czułam przez chwilkę, że jestem tam z Wami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ból jest częścią istnienia - tak w świecie zwierząt, jak i ludzi. Ból fizyczny i psychiczny. A uczestniczenie w bólu zwierzęcia uswiadamia nam jak bardzo jestesmy podobni, jak przezywamy wszystko, jaka jest między nami bliskosć i więź. I to wzruszenie po porodzie cielaczka jest zrozumieniem, doznaniem tej głębokiej więzi.
      Dobrze, że mogliśmy uczestniczyc w tym wydarzeniu. Ono niby takie zwykłę tu, na wsi a za każdym razem tak niezwykłę, nawet dla ludzi mających dużą rutynę, nawet dla tych niby twardzieli, co na codzień nieustanna pracą znojną zajęci nie maja czasu nawet by sie na chwilę zamyslić, westchnąć...
      Pozdrawiam Cie serdecznie Loono!:-))

      Usuń
  11. Oj biedaczek, dlaczego się byczkiem urodził....?
    Tyle cierpienia, po to żebyśmy mleko mieli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda Zofijanko - zdecydowanie wieksze miałby szanse na w miarę szczęśliwe życie (w ogóle na zycie!), gdyby dane mu było urodzic sie krówką. Nie dopytywałam, jaki będzie los tego byczka. Lepiej nie wiedzieć, bo w tej niewiedzy jest na razie cień szansy i póki co, wciaz jeszcze trwa normalna, macierzynska sielanka...

      Usuń
  12. Z jednej strony serce się raduje- bo cud narodzin, ale taki widok sprawia też, że krew się burzy...wiadomo bowiem jaki los spotyka byczki:(
    Cezary stanął na wysokości zadania, dzielny strasznie, nawet widok krwi mu nie straszny!
    Ja uczestniczyłam tylko w porodzie źrebaków, ale domyślam się jakie emocje się w Tobie kłębiły. Zwłaszcza, że do końca nie wiadomo było jak się sprawy potoczą i czy wszystko się uda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedne, niewinne, nieswiadome niczego maleństwo! Niech jak najdłuzej będzie maleństwem. Póki los się o niego twardo nie upomni...
      Tak - Cezary się spisał dobrze - on na szczęście ma coś takiego w sobie, że potrafi przełamywac swoje lęki i fobie, gdy ważne okoliczności mu to nakazują.
      Ja widziałam dotąd porody kociąt i szczeniąt. I zawsze mocno to przeżywałam z uwagi na to, że rodzące matki były bliskimi mi, kochanymi a tak bardzo cierpiacymi w tamtych chwilach istotami. Tutaj obca krowa, ale tak po ludzku patrząca, o pomoc rykiem swym błagająca, że znowu serce sie krajało...

      Usuń
  13. Olga bardzo dziękuje za relację, nigdy nie byłam przy narodzinach. Sama chyba bym spanikowała.
    Znam wieś z dzieciństwa, taką sielankową, Ty pokazuje oczami dojrzałej kobiety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Graszko! Jak się tu mieszka na stałe, to się chcąc nie chcąc uczestniczy we wszystkich blaskach i cieniach tej rzeczywistości.Dziecko nie zauważa pewnych rzeczy, do wielu nie jest dopuszczane - i dobrze. Dzieciństwo powinno być szczęsliwe, baśniowe wręcz, niewinne i nie zatrute lękiem oraz goryczą.
      Kiedy trzeba potrafię być twarda, wytrzymała, działająca prawie jak automat. Panikuję w zupełnie innych niz powyższa sytuacjach. Najczęsciej gdy zmartwienie o bliskich i niemoznośc pomocy im owładnie mnie całą.Albo gdy coś zepsuję, a nie da sie już tego naprawić...

      Usuń
  14. Mój Ślubny nieraz bywał wołany do pomocy, choć przyznam się, że nie posiadałam takiej siły przebicia by iść razem z nim. Poza tym wcześniej nasłuchałam się przeróżnych historii o "złym oku" i wolałam nie ryzykować ;) Gdyby coś poszło nie tak, to nieproszona osoba może być posądzona o... no właśnie o "złe oko" ;) Toteż dmuchając na zimne, narodzin cielaka nigdy nie oglądałam. Jednak ten brak nadrobiłam sekundując narodzinom kociąt, szczeniąt, kóz tudzież rybek akwariowych i innej żywizny domowej takiej jak chomiki, świnki morskie oraz króliki miniaturowe ;))
    Wspaniały fotoreportaż!
    Buźka Kochanie! :)***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj, na szczęście, nie słyszałam nic o "złym oku"! Może tu nie funkcjonuje ten przesąd, a może potraktowali mnie jak reportera, który choć obcy, to jednak nie przeszkadzajacy w danej sytuacji, gdyż dodaje jej nawet ważności, wyławiajac ją okiem swego aparatu i ekscytując sie tym dosc przecież normalnym na wsi wydarzeniem.
      Też widziałam dotąd porody kotów i psów. I mocniej je osobiście przezywałam, gdyż to były moje ukochane zwierzęta, o które sie bałam, których było mi strasznie zal, gdy cierpiały. Patrząc na poród cielaczka odczuwałam ekscytacje, niepokój i wzruszenie, ale jednoczesnie doznawałam uczucia, iz jestem za szklaną szybą, która daje mi poczucie bezpieczeństwa i obiektywizmu. Myślę, iż wielu profesjonalnych fotoreporterów, tych fotografujących wojnę, biede, kataklizmy ma cos takiego w sobie, że choć są w oku cyklonu, to mimo wszystko nie angazują sie w to emocjonalnie tak bardzo, jak inni ludzie wokół. Jakby oko aparatu ocalało ich przed wchłonięciem w tą rzeczywistośc, jakby dawało im jakąs więź w przyszłoscia, w trakcie której będą z daleka od tych strasznych wydarzeń i będą pokazywać te zdjęcia światu.
      Zosieńko droga!Całusy serdeczne przesyłam o poranku, kawą pachnące!:-)***

      Usuń
  15. Taaaaaaaaaaaaaaa... miałam wątpliwą przyjemność jako nastolatka uczestniczyć w cieleniu się naszej Maliny. Dobrze, że byłam tak skupiona na tym ,że krowa cierpi i na powtarzaniu w duchu- szybciej, szybciej, bo chyba padłabym z przerażenia. Od tego czasu mam uraz.
    Czy krowa nie ucierpiała wewnętrznie przy porodzie takiego wielkiego "słonia"?

    No to miałaś "atrakcję". Jeden z elementów "prawdziwej wsi" masz za sobą:)
    Pozdrowienia z Cieszyńskiej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczoraj wpadł do nas weterynarz, bo było na wsi szczepienie psów i przy okazji opowiadał o tamtej krowie i cielaczku. oboje dobrze sieczuja. Cielaczek rosnie krzepko a krowa pasie sie normalnie na łące i ma apetyt aż miło.
      Tak, zaliczylismy z męzem kolejną, wiejską atrakcję. Jednak nie było to dla nas straszne, ale niezwykłe i wzruszajace przezycie.Może gdybyśmy mieli w czymś takim uczestniczyć jako dzieci, to inne by wrażenie wywarło a tak, to poród cielaczka był dla nas czyms naturalnym i pieknym.
      I ja pozdrawiam Cie ciepło Jaskółeczko!:-))

      Usuń
  16. Wspaniala jest ta pomoc sasiedzka w takich przypadkach, kiedy ktorys z sasiadow potrzebuje pomocy. Wida Olu, ze juz Wy nie obcy, a tamtejsi. Samo przyjscie na swiat, narodziny zwierzecia, to wielka radosc - byliscie bardzo dzielni.

    Pozdrawiam Was serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba rzeczywiscie skoro zawołali Cezarego i nie patrzyli niechetnie na moja obecnosc tam to juz nas w jakimś sensie zaakceptowali i przyjeli do siebie, w swoją wiejską, tubylczą społecznosć. Mam przynajmniej taką nadzieje i ciesze sie tym faktem.W wielu sytuacjach sie tutaj współdziała, pomaga sobie. Są tez jakieś drobne zatargi, nieporozumienia, plotki, ale gdzież ich nie ma. To normalne, zwykłe zycie i wieś wcale nie bajkowa przeciez.
      Pozdrawiamy Cię równie serdecznie kochana Ataner!:-))

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost