Kilka dni temu wczesnym rankiem jedna z
sąsiadek zza góry zadzwoniła do Cezarego z gorącą prośbą by przyszedł jak
najszybciej i pomógł w przyjściu na świat cielaka. Jej krowa męczyła się już
kilka godzin a strudzony weterynarz i ochotnicy-pomocnicy, mimo iż dawali z
siebie wszystko nie mogli z sukcesem zakończyć dzieła. Wprawdzie mój mąż nie
posiada żadnego doświadczenia w tej kwestii a także należy do osobników
słabnących na widok krwi, kiedy jednak trzeba staje na wysokości zadania i
robi, co w jego mocy. A więc zgodził się natychmiast i postawiony na równe nogi
ubrał się w try miga i był gotów do wyjścia z domu. A wówczas chodziło po
prostu o to, by wraz z innymi krzepkimi chłopami pomógł wyciągać cielaka z
cierpiącej krowy. Bezradne „maleństwo” uwięzło w niej, źle się ułożywszy a jego
wielkość dodatkowo utrudniała poród. Ponieważ nigdy jeszcze nie widziałam na
żywo czegoś takiego nie omieszkałam jechać tam z Cezarym, uzbroiwszy się
pierwej w aparat fotograficzny. Po drodze zabraliśmy do naszego czarnego rumaka
jeszcze jednego, bardziej obznajomionego ze sprawami gospodarskimi sąsiada i
już po kilku minutach wkraczaliśmy do obory pełnej ludzi, ryczącej rozpaczliwie
krowy zwanej Krasą, skaczących po żłobach, przerażonych tym zamieszaniem kóz i
rozgdakanych panicznie kur.
- Tutaj chwyćcie
ludzie! Ale mocno! I na mój znak ciągnijcie, ile sił! – dyrygował wszystkimi
zlany potem, ubrany w zielony fartuch miejscowy weterynarz.
- Wyślizguje się!
Cofa! Nie popuszczać! – krzyczał i uklęknąwszy przy cierpiącej krowinie
zanurzył w niej ręce aż po pachy obracając wewnątrz cielaka. Cały umazany w
śluzowatych, różowo-czerwonych substancjach przytykał głowę do zadu zwierzęcia
i gmerając w nim dokonywał nadludzkich wysiłków by zmniejszyć jego mękę i układać zwierzaka tak, by ułatwić mu wyjście.
Na razie na zewnątrz sterczały dwie,
przywiązane do mocnego powroza różowe raciczki, które raz po raz wysuwały się i
wsuwały w głąb ciała stękającej z wysileniem matki. Tłum mężczyzn wianuszkiem
otaczał krowę ciągnąc za grube kije, do których umocowany był ów powróz. Inni z kolei ciągnęli za łańcuch, owinięty
wokół szyi niewidocznej wciąż głowy cielaka. Niewiele jednak z tego widziałam a
nie chciałam się tam wpychać by nie przeszkadzać. Przejęta i wzruszona stałam z
tyłu usiłując dojrzeć jak najwięcej między ramionami i nogami pomagających w
narodzinach ludzi. A choć starałam się być jak najmniej widoczna, to i tak
zostałam dwukrotnie zbesztana przez zdenerwowanego weterynarza, że lampą
błyskową oślepiam go i dekoncentruję. Przeprosiłam więc natychmiast i cichutko wycofałam
się w kącik obserwując pilnie rozgrywającą się przede mną, pełną emocji scenę
oraz nadal robiąc zdjęcia, tym razem już oczywiście bez lampy.
-Mam go! I teraz
chwyćcie sznury mocno i ciągnijcie! W końcu powinno się udać! – wydyszał w
końcu lekarz a zebrani w oborze mężczyźni spięli się i jęcząc z ogromnego
wysiłku prawie padli na mokre od wód płodowych siano, wyszarpnąwszy wreszcie ogromnego
cielaka na zewnątrz.
- Patrzcie, jakiż
wielki! Chyba waży ponad sześćdziesiąt kilo. Takiego wielkiego cielaka to
pierwszy raz przyjmuję! Dwumiesięczne czasem tyle nie ważą! Ale nie dziwota!
Wszak to byczek. A z tego co pamiętam, to jego ojciec też do ułomków nie
należał!– oznajmił podekscytowany weterynarz energicznie wycierając ogromnego
malucha suchym sianem. Uśmiechał się rozradowany, popatrując na zebranych z
satysfakcją i ulgą.
- Weźcie go
chłopy za nogi i podetkajcie pod pysk matki! Ona musi go teraz obwąchać i
wylizać! – zakomenderował po chwili i ciężko dyszący sąsiedzi unieśli cielaczka
i położyli go tuż przy ogromnej głowie porykującej niecierpliwie krowy. Ta
najpierw oparła łeb na drżącym ciele synka a potem wielkim, różowym jęzorem
polizała z głośnym mlaśnięciem swego dzieciaka i popatrzyła na weterynarza z
takim wyrazem w błyszczących z zadowolenia oczach, jak gdyby dziękowała mu za
pomoc. Ten poklepał ją czule po boku a wstając z kolan zawołał gospodynię by szybko
przyniosła krowinie coś do picia, bo strasznie się zwierzę zmęczyło i odwodniło
w trakcie tego wielogodzinnego porodu. Przechodząc obok mnie uśmiechnął się i
przeprosił za ostre słowa pod moim adresem.
- Wie pani, ja
strasznie skupiony muszę być w takich chwilach i byle co mnie irytuje. To tylko
dlatego tak na panią pokrzyczałem. A taki już jestem zmęczony, że ledwo na
nogach się trzymam. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa?
- A gdzieżbym się tam gniewała! To ja pana bardzo
przepraszam, że przeszkadzałam! Po prostu nigdy jeszcze nie miałam okazji
widzieć porodu cielaka na żywo i byłam jak dziecko bardzo ciekawa! Zresztą
muszę wiedzieć, co i jak, bo na wiosnę na pewno moje kozy będą rodzić –
zawołałam patrząc z podziwem na tego niewysokiego, lecz pełnego krzepy,
sympatycznego mężczyznę.
- Do kóz w razie
czego proszę wołać moją żonę. Ona jest specjalistką w tej dziedzinie. Ale o
kozy nie ma co się martwić. One przeważnie rodzą bez problemu – odrzekł tamten
pakując do torby swoje lekarskie instrumenty a potem zmierzając z lekka
chwiejnym krokiem w stronę swego auta.
Po chwili wszyscy zebrani wyszli na zewnątrz
aby odpoczywając na świeżym powietrzu i kurząc papierosy komentować na świeżo
niedawne wydarzenie. Podniecona tym wszystkim Zuzia ciekawsko zaglądała do
obory a potem dopominając się o pieszczoty bezceremonialnie podtykała łeb
zaprzyjaźnionym sąsiadom. Najczulej klepał ją weterynarz, który ilekroć ma z
nią do czynienia nie omieszka powiedzieć nam o niej kilku miłych słów. A że
jest wyjątkowo ładną i miłą psiną. A że przydałby się jej równie przystojny
kawaler…Wdzięczni jesteśmy zawsze z Cezarym za tę serdeczność dla naszej suczki
i lubimy ucinać sobie z tym pełnej sympatycznej bezpośredniości i szerokiej
wiedzy lekarzem pogawędki na różne, interesujące nas tematy. Wtedy jednak
weterynarz był zbyt strudzony, byśmy śmieli go jeszcze o coś zagadywać.
Pożegnał się ze zgromadzonymi serdecznie i szybko odjechał swym jeepem
wzniecając tuman kurzu na polnej drodze.
cud nowego życia...
OdpowiedzUsuńpięknie i wzruszająco....
niech się chowa zdrowo!
Niech się chowa i niech - chociaż jest byczkiem, a one nie są tak pożądane jak krówki - ma jakimś cudem dobre zycie!:-))
UsuńHa!. najlepsze życzenia dla świeżo upieczonej mamy! ;) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMama nacieszy sie przez jakis czas swym maleństwem. Póki...Ach, nie chcę o tym mysleć!
UsuńPozdrawiam serdecznie o poranku!:-)
Cud narodzin...bol, stres, niepewnosc czy wszystko skonczy sie dobrze. Radosc z powitania nowego zycia. Radosc, ktora szybko zapomina zle emocje.
OdpowiedzUsuńPamietam dzien, w ktorym cielaczek moich dziadkow postanowil przywitac sie z nami na tym swiecie, to byla Wigilia Bozego Narodzenia :)
Swieta spedzilam w oborze, taka bylam zafascynowana tym wydarzeniem :)
Olu, dobrzy sasiedzi to skarb. Bardzo podziwiam Wasza solidarnosc sasiedzka. Bezinteresowna pomoc.
Niech nowe zycie w sasiedztwie chowa sie zdrowo :)
Pozdrawiam Was serdecznie :)*
Takie rzeczy się pamięta - zwiazane z silnymi emocjami, wszelkie pierwsze razy. Ty Orszulko do dziś pamietasz narodziny cielaczka dziadków. To wielkie przezycie dla dziecka, ale i dla dorosłego.Jest w tym niewinnosc, wiara w dobro, w sens zycia.
UsuńTak, mamy dosc dobre kontakty z sąsiadami. Oby tak zostało, bo tu na wsi trzeba w pewnych sytuacjach móc liczyc na siebie. Nie mozna zawieźć ufności. Liczy się każdy dobry uczynek i gest. Nie zapomina sie o tym. I w razie czego jest sie do kogo zwrócic, wiedzac, że nam nie odmówią pomocy.
Pozdrawiamy Cię serdecznie Orszulko takze na obczyxnie zycząc spotykania szczerych, pomocnych ludzi!:-))*
Ależ emocji nam dzisiaj dostarczyłaś. Czuję się prawie tak, jakbym przy tym była. W pierwszej chwili pomyślałam nawet, że to Wasza krówka:)).
OdpowiedzUsuńNie mamy krowy i nie zanosi sie na to bysmy kiedykolwiek mieli. To wielkie zwierzę i mnóstwo wymaga pracy, opieki, starania. A sił z wiekiem coraz mniej. Tym niemniej krowa to wspaniałe zwierzę, które jak zaobserwowałam potrafi nawiazać z człowiekiem głęboka więź. Te jej rozumne, błyszczące oczy. Te ryki pełne skargi. To pomrukiwanie, gdy głaskałą ją jej gospodyni...Piekne to wszystko było i po prostu wzruszajace.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło Errato!:-))
Jestes niesamowita Olenko!!!! Nie wiem czy bym sie odwazyla w ogole tam byc a co dopiero robic zdjecia.
OdpowiedzUsuńJa podobnie jak Twoj Cezary boje sie widoku krwi i najczesciej mdleje, wiec skaleczony palec to juz tragedia:)
Ja na szczęście nie mam problemu z widokiem i dotykiem krwi i innych wydzielin fizjologicznych. Nigdy nie miałam a tutaj na wsi nauczyłam sie jeszcze wiekszej "niewrażliwosci" na takie rzeczy. Po prostu trzeba umieć zrobic pewne rzeczy i juz. Gdy ktos liczy na Ciebie - czy człowiek czy zwierze, to robisz co do Ciebie nalezy.I nie ma tu miejsca na obrzydzenie, lęk, niechęc, słabość. To taka głęboka więż, ufnosc, porozumienie miedzy czującymi istotami. Wszyscysmy wszak ulepieni z tej samej gliny...
UsuńCiepło pozdrawiam Cie Marylko!:-))*
Olu, przepiękna relacja. Nigdy nie byłam przy takich narodzinach, choć mieszkam na wsi, u nas się " bab" nie wpuszczało. Za to sąsiedzi, chłopy, zwoływali się gromadnie. Większość porodów obywała się bez lekarza. Dobrze, że Krasa przeżyła, urodzić takiego olbrzyma...
OdpowiedzUsuńNatura jest cudowna.
Jak ja lubię Twoje opowiastki!
Tak, natura jest cudowna. Dostarcza nam tylu wzruszeń, przemysleń. Pozwala rzeźbic nasze charaktery. Pomaga zbliżyć sie odczuwaniem do innych ludzi i zwierząt. Pozwala odczuc tę wielka wspólnotę. Wszyscyśmy dziećmi tej ziemi. A cud narodzin zawsze tak mocno porusza, budząc w sercu cos niewinnego, głębokiego, pełnego nadziei i ufnosci w sens i dobro zycia.
UsuńŚciskam Cie mocno Basieńko!***
Piękna opowieść :)) I Cezary, który stanął na wysokości zadania i razem z innymi chłopami dzielnie pomagał maleństwu ;) przyjść na świat.
OdpowiedzUsuńTak, Cezary odrzucił na bok swoje słabosci i lęki i robił to, co trzeba było zrobić.Czasami w wyobraźni cos jest gorsze niz w rzeczywistosci. Czasem działanie wyzwala w nas dodatkowe siły i wytrzymałosc na stres i ból. A gdy wokół są jeszcze ludzie czujacy podobnie i współdziałający, wszystko to pomaga człowiekowi podnieśc sie nas własne słabości, imaginacje i uprzedzenia.
UsuńCiepłę, poranne pozdrowienia ślę Ci Liduś!:-))
Dziękuję, Olu i pozdrowienia odwzajemniam :))
Usuń!:-))***
UsuńWzruszające niesamowicie :)...
OdpowiedzUsuńTak Abi, takie własnie to dla nas było. Dlatego własnie napisałam tego posta, pokazałam zdjęcia by podzielić sie z Wami tym uczuciem!:-)
UsuńCudowne chwile...tylko potem, przy narodzinach "chłopaków" myślę, że większość ma w naszym ludzkim świecie...przerąbane....:(
OdpowiedzUsuńTeż przeczuwam, ze los tego cielaczka nie będzie łatwy. Niesprawiedliwie to natura urządziła jakos. Bo to przeciez nie tylko ludzie maja w zwyczaju eliminowac nadmiar samców. A ze słodkich cielaczków wyrastają wielkie, straszne byki, a z kochanych koziołeczków straszliwie capiace, agresywne capy, a z miłych chłopczyków ....Ech, dosc juz tej wyliczanki. Na razie maleństwo jest maleństwem. I trwa macierzyńska idylla...
UsuńTo niesamowite, zwierzęce matki tak samo jak ludzkie cierpią przy porodzie. Bóle i sam poród może się przedłużać, może boleć ale najważniejsze jest maleństwo, ma się urodzić, to natura.
OdpowiedzUsuńPięknie i wzruszająco opisałaś to niesamowite zdarzenie, czułam przez chwilkę, że jestem tam z Wami :)
Ból jest częścią istnienia - tak w świecie zwierząt, jak i ludzi. Ból fizyczny i psychiczny. A uczestniczenie w bólu zwierzęcia uswiadamia nam jak bardzo jestesmy podobni, jak przezywamy wszystko, jaka jest między nami bliskosć i więź. I to wzruszenie po porodzie cielaczka jest zrozumieniem, doznaniem tej głębokiej więzi.
UsuńDobrze, że mogliśmy uczestniczyc w tym wydarzeniu. Ono niby takie zwykłę tu, na wsi a za każdym razem tak niezwykłę, nawet dla ludzi mających dużą rutynę, nawet dla tych niby twardzieli, co na codzień nieustanna pracą znojną zajęci nie maja czasu nawet by sie na chwilę zamyslić, westchnąć...
Pozdrawiam Cie serdecznie Loono!:-))
Oj biedaczek, dlaczego się byczkiem urodził....?
OdpowiedzUsuńTyle cierpienia, po to żebyśmy mleko mieli...
To prawda Zofijanko - zdecydowanie wieksze miałby szanse na w miarę szczęśliwe życie (w ogóle na zycie!), gdyby dane mu było urodzic sie krówką. Nie dopytywałam, jaki będzie los tego byczka. Lepiej nie wiedzieć, bo w tej niewiedzy jest na razie cień szansy i póki co, wciaz jeszcze trwa normalna, macierzynska sielanka...
UsuńZ jednej strony serce się raduje- bo cud narodzin, ale taki widok sprawia też, że krew się burzy...wiadomo bowiem jaki los spotyka byczki:(
OdpowiedzUsuńCezary stanął na wysokości zadania, dzielny strasznie, nawet widok krwi mu nie straszny!
Ja uczestniczyłam tylko w porodzie źrebaków, ale domyślam się jakie emocje się w Tobie kłębiły. Zwłaszcza, że do końca nie wiadomo było jak się sprawy potoczą i czy wszystko się uda.
Biedne, niewinne, nieswiadome niczego maleństwo! Niech jak najdłuzej będzie maleństwem. Póki los się o niego twardo nie upomni...
UsuńTak - Cezary się spisał dobrze - on na szczęście ma coś takiego w sobie, że potrafi przełamywac swoje lęki i fobie, gdy ważne okoliczności mu to nakazują.
Ja widziałam dotąd porody kociąt i szczeniąt. I zawsze mocno to przeżywałam z uwagi na to, że rodzące matki były bliskimi mi, kochanymi a tak bardzo cierpiacymi w tamtych chwilach istotami. Tutaj obca krowa, ale tak po ludzku patrząca, o pomoc rykiem swym błagająca, że znowu serce sie krajało...
Olga bardzo dziękuje za relację, nigdy nie byłam przy narodzinach. Sama chyba bym spanikowała.
OdpowiedzUsuńZnam wieś z dzieciństwa, taką sielankową, Ty pokazuje oczami dojrzałej kobiety.
Graszko! Jak się tu mieszka na stałe, to się chcąc nie chcąc uczestniczy we wszystkich blaskach i cieniach tej rzeczywistości.Dziecko nie zauważa pewnych rzeczy, do wielu nie jest dopuszczane - i dobrze. Dzieciństwo powinno być szczęsliwe, baśniowe wręcz, niewinne i nie zatrute lękiem oraz goryczą.
UsuńKiedy trzeba potrafię być twarda, wytrzymała, działająca prawie jak automat. Panikuję w zupełnie innych niz powyższa sytuacjach. Najczęsciej gdy zmartwienie o bliskich i niemoznośc pomocy im owładnie mnie całą.Albo gdy coś zepsuję, a nie da sie już tego naprawić...
Mój Ślubny nieraz bywał wołany do pomocy, choć przyznam się, że nie posiadałam takiej siły przebicia by iść razem z nim. Poza tym wcześniej nasłuchałam się przeróżnych historii o "złym oku" i wolałam nie ryzykować ;) Gdyby coś poszło nie tak, to nieproszona osoba może być posądzona o... no właśnie o "złe oko" ;) Toteż dmuchając na zimne, narodzin cielaka nigdy nie oglądałam. Jednak ten brak nadrobiłam sekundując narodzinom kociąt, szczeniąt, kóz tudzież rybek akwariowych i innej żywizny domowej takiej jak chomiki, świnki morskie oraz króliki miniaturowe ;))
OdpowiedzUsuńWspaniały fotoreportaż!
Buźka Kochanie! :)***
Tutaj, na szczęście, nie słyszałam nic o "złym oku"! Może tu nie funkcjonuje ten przesąd, a może potraktowali mnie jak reportera, który choć obcy, to jednak nie przeszkadzajacy w danej sytuacji, gdyż dodaje jej nawet ważności, wyławiajac ją okiem swego aparatu i ekscytując sie tym dosc przecież normalnym na wsi wydarzeniem.
UsuńTeż widziałam dotąd porody kotów i psów. I mocniej je osobiście przezywałam, gdyż to były moje ukochane zwierzęta, o które sie bałam, których było mi strasznie zal, gdy cierpiały. Patrząc na poród cielaczka odczuwałam ekscytacje, niepokój i wzruszenie, ale jednoczesnie doznawałam uczucia, iz jestem za szklaną szybą, która daje mi poczucie bezpieczeństwa i obiektywizmu. Myślę, iż wielu profesjonalnych fotoreporterów, tych fotografujących wojnę, biede, kataklizmy ma cos takiego w sobie, że choć są w oku cyklonu, to mimo wszystko nie angazują sie w to emocjonalnie tak bardzo, jak inni ludzie wokół. Jakby oko aparatu ocalało ich przed wchłonięciem w tą rzeczywistośc, jakby dawało im jakąs więź w przyszłoscia, w trakcie której będą z daleka od tych strasznych wydarzeń i będą pokazywać te zdjęcia światu.
Zosieńko droga!Całusy serdeczne przesyłam o poranku, kawą pachnące!:-)***
Taaaaaaaaaaaaaaa... miałam wątpliwą przyjemność jako nastolatka uczestniczyć w cieleniu się naszej Maliny. Dobrze, że byłam tak skupiona na tym ,że krowa cierpi i na powtarzaniu w duchu- szybciej, szybciej, bo chyba padłabym z przerażenia. Od tego czasu mam uraz.
OdpowiedzUsuńCzy krowa nie ucierpiała wewnętrznie przy porodzie takiego wielkiego "słonia"?
No to miałaś "atrakcję". Jeden z elementów "prawdziwej wsi" masz za sobą:)
Pozdrowienia z Cieszyńskiej
Wczoraj wpadł do nas weterynarz, bo było na wsi szczepienie psów i przy okazji opowiadał o tamtej krowie i cielaczku. oboje dobrze sieczuja. Cielaczek rosnie krzepko a krowa pasie sie normalnie na łące i ma apetyt aż miło.
UsuńTak, zaliczylismy z męzem kolejną, wiejską atrakcję. Jednak nie było to dla nas straszne, ale niezwykłe i wzruszajace przezycie.Może gdybyśmy mieli w czymś takim uczestniczyć jako dzieci, to inne by wrażenie wywarło a tak, to poród cielaczka był dla nas czyms naturalnym i pieknym.
I ja pozdrawiam Cie ciepło Jaskółeczko!:-))
Wspaniala jest ta pomoc sasiedzka w takich przypadkach, kiedy ktorys z sasiadow potrzebuje pomocy. Wida Olu, ze juz Wy nie obcy, a tamtejsi. Samo przyjscie na swiat, narodziny zwierzecia, to wielka radosc - byliscie bardzo dzielni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie:)
Chyba rzeczywiscie skoro zawołali Cezarego i nie patrzyli niechetnie na moja obecnosc tam to juz nas w jakimś sensie zaakceptowali i przyjeli do siebie, w swoją wiejską, tubylczą społecznosć. Mam przynajmniej taką nadzieje i ciesze sie tym faktem.W wielu sytuacjach sie tutaj współdziała, pomaga sobie. Są tez jakieś drobne zatargi, nieporozumienia, plotki, ale gdzież ich nie ma. To normalne, zwykłe zycie i wieś wcale nie bajkowa przeciez.
UsuńPozdrawiamy Cię równie serdecznie kochana Ataner!:-))
Jak u ludzi.
OdpowiedzUsuń