Prawie każdy wiejski dom ma duży strych. Oddalone
od centrum życia, ciche i ciemne, najbardziej odosobnione w domu miejsce, gdzie
wchodzi się zazwyczaj po stromych schodkach, lub drabinie a przechowuje tam
rupiecie, worki starych ubrań, zepsute urządzenia elektryczne, kanapy z
wyłażącymi zewsząd sprężynami, skrzynie, pudła, słoje, nieprzydatne,
choć dziwnie trudne do wyrzucenia rzeczy…Poddasza kryją w sobie także przeróżne
zakamarki, miejsca tajemne, zamknięte dla oczu przypadkowych gości. To często
zakątki pełne wspomnień i uwięzionych tu na zawsze, nabrzmiałych silnymi emocjami
chwil. A wszystko to owinięte delikatną mgłą pajęczyn, zasnute zapachem
zbutwiałego drewna i kurzu, bezpiecznie zastygłe w czasie. Zwłaszcza strychy w
drewnianych, starych domostwach stanowią niezwykłą, fascynująca przestrzeń, w
której bezpiecznie czują się pająki, nietoperze, myszy czy też kuny a szpary
między starymi, stropowymi deskami dają magiczne złudzenie oglądania nieba niczym
w kalejdoskopie. Niektórzy miastowi przerabiają swoje strychy na wspaniałe
atelier, lub wygodne antresole i pozbawiają w ten sposób te pomieszczenia ich
charakterystycznego nastroju, uczucia tajemnicy i dotyku przeszłości. Oswajają i oświetlają porządnie te zakamarki sprawiając, iż stają się one integralną, najzwyklejszą częścią ich
domostwa. Mają na to pomysł, czas i fundusze. Nie patyczkują się z drzemiącymi
tu sekretami i wymiatają je z pamięci domu wraz z kurzem i truchłami much.
My po
uprzątnięciu przed kilku laty naszego strychu pozostawiliśmy go w spokoju i
wchodzimy nań z rzadka, nie ingerując zbyt mocno w szelestliwy splot czasu i
mroczny urok tego pomieszczenia. Jest ono już na zawsze chyba naznaczone
piętnem tragicznego wydarzenia, mającego tu miejsce około dziesięciu lat temu. Były właściciel naszego domu tu właśnie samobójczo zakończył swe życie. A
wcześniej to właśnie na strychu lubił się kryć przed zrzędliwą matką by czytywać
po kryjomu powieści historyczne i przygodowe, w tym ulubionych przez siebie Verne’a oraz Sienkiewicza. Ów nazbyt wrażliwy mężczyzna był samotną,
nieszczęśliwą, kompletnie niezrozumianą przez otoczenie osobą. Miał pecha
przyjść na świat nie w tym czasie i nie w tym miejscu, które pomogłoby mu
znaleźć w życiu spełnienie. „Głupi Staszek”, jak zazwyczaj mówiono we wsi o nim znajdował na strychu swe schronienie i oazę, gdy zmęczył go ten pełen intensywnego
dziania, ludzkich drwin i fałszywych przyjaciół świat na dole…
Dlatego szanując w pewien sposób to miejsce
i nie chcąc niczego tu zaburzać wdrapuję się na ciemne, strychowe schody ot,
tyle tylko by w deszczowe dni pranie tam powiesić. Zioła czy grzyby latem
wysuszyć, bo w lecie gorąco tu jak w piekarniku. Coś schować na wieczne
niepamiętanie. Koty złapać, które z upodobaniem lubią się chować w ciemnych
zakamarkach a potem szaleć, ćwicząc akrobatyczne skoki między krokwiami i
deskami podporowymi. Komin przeczyścić, który ciągle w stalaktyty sadzy i żużlu
obrasta. Kawałki chleba na płachtach rozłożyć, żeby nie zapleśniał, lecz
przydawał się do szybkiego przygotowania karmy dla kur. Potem wystarczy
napełnić wiadro tymi wysuszonymi na kamień kromkami, ciepłą wodą zalać, śruty
dosypać i jedzenie dla pierzastych w try miga gotowe.
No właśnie…Od pół roku udaje nam się kupować
z zaprzyjaźnionej piekarni duże ilości czerstwego oraz całkiem jeszcze świeżego
chleba. Codziennie setki kilogramów niesprzedanego pieczywa wraca na zaplecze
piekarni ze sklepów, nie znajdując nabywców. Czy to chleb jest w dzisiejszych
czasach za drogi, czy to oferta piekarzy zbyt duża? Pewnie jedno i drugie. Tak czy siak my jesteśmy ogromnie zadowoleni
raz w miesiącu przywożąc do domu po kilka dwudziestokilogramowych worków przecenionego
chleba razowego i zwykłego, orkiszowego i słonecznikowego, z żurawiną, rodzynkami,
siemieniem lnianym i dynią, bułek, rogali, pączków, ciastek francuskich, drożdżówek
i strucli. Niewielką część tego dobra mrożę i zużytkowuję potem dla nas, gdyż
nic złego temu pieczywu nie dolega. Jest czyste i smaczne a przy tym niezwykle
urozmaicone gatunkowo. Ktoś go w sklepie nie chciał, ale przecież nie powinno
się marnować. Zresztą myślę, iż tak naprawdę żadna kromka się nie marnuje. Na
podkarpackiej prowincji, z dala od eleganckich supermarketów i złudnych świateł
neonów, wciąż jest duży szacunek dla chleba. Tutejsza tradycja a co ważniejsze,
ubóstwo wielu rodzin każe traktować ten dar boży nieomal z nabożeństwem. Tak
było i tak jest nadal. Wielu ludzi pamięta tu czasy głodu na przednówku, czy w
okresie wojny. Wtedy sucha kromka chleba bywała wytęsknionym rarytasem…Wtedy
obecny nadmiar wszystkiego wydawałby się po prostu niemożliwy a nawet
niemoralny. Myślę o tym wszystkim i dziwnie mi się robi na widok tej ogromnej
ilości chleba zgromadzonego na moim strychu. Dla kur…
Na zapleczu piekarni, gdzie przeważnie
obsługuje nas serdecznie ta sama, ubrana na biało piekarzowa zawsze czeka
kolejna chętnych by nabyć u niej trochę tańszego pieczywa. W dzisiejszych
czasach ludziom się nie przelewa i muszą zważać na każdą złotówkę. Tymczasem
chleb na półkach sklepowych drogi. Coraz droższy. Kupisz bochenek, kostkę
masła, mleko, ser czy wędlinę i już portfel jest lżejszy o parę dziesiątek
złotych. A przecież jeść trzeba codziennie. I coś jeszcze na obiad wymyślić. I
tak co dnia, dziesiątka za dziesiątką, stówka za stówką…A pensja, emerytura,
renta mała, coraz mniejsza…A tymczasem posłowie oraz ministrowie lekką ręką
wydają na swoje obiadki i kolacyjki tysiące złotych! Tak dalecy od zwyczajnego
życia, jak gdyby spadli na ziemię z obcej planety i zupełnie nie rozumieli
niestosowności swego zachowania. Ech, ileż narzekań, utyskiwań słyszy się w
tych wszystkich miejscach, gdzie się ludzie, co dnia spotykają. Poczekalnie w
przychodniach i bankach, kolejki w aptekach, przystanki autobusowe szemrzą
głosami staruszków przelęknionych o swój byt, pełnych obaw o niepokojącą
bliskość z pogrążoną w chaosie Ukrainą. Szumią pomrukiem gniewnych, młodych
osób oburzonych na niesprawiedliwość społeczną i rosnącą drożyznę oraz rosnące
bezrobocie i wynikający z niej marazm oraz totalny brak perspektyw dla
pozostających w kraju. A wokół? Tylko markety coraz bardziej kolorowe i
towarami wszelakimi przepełnione. Tylko krzykliwych reklam i udawanych promocji
wszędzie coraz więcej. Tylko telewizja mami i stępia zmysły radosnymi programami
rozrywkowymi i zadowolonymi z siebie twarzami celebrytów. A szarzy, spracowani ludzie
drepczą do sklepów ze swoimi karteczkami, gdzie mają spisane listy niezbędnych
zakupów i nie oglądają się nawet na boki, zaś telewizor przydaje im się
zaledwie jako wieczorna, monotonna usypianka po męczącym dniu...
Ale na bok chcę teraz odłożyć te gorzkie
spostrzeżenia i próżne żale. Powracam myślami do mojego strychu i tamtego dnia,
gdy rozkładałam na nim ostatnio kromki pachnącego wspaniale chleba. Było bardzo
gorąco. Na dworze upał ponad trzydziestostopniowy. Strych blachą pokryty rozpalony
i duszny niczym sauna. Długo już klęczałam na płachtach starych prześcieradeł i
mechanicznie otwierałam kolejne woreczki foliowe z pieczywem. Tworzyłam całkiem
ładną, chlebową układankę. Podobną do tych tasiemcowych budowli z kostek
domina. Zapatrzyłam się na nią. W głowie mi się zakręciło. Otarłam rękawem
koszuli spocone czoło. Usiadłam na jakiejś skrzynce po jabłkach. Oparłam się o
drewniany słup. Na chwilę przymknęłam oczy…
…Jestem na
strychu. Ale to chyba nie mój strych, choć miejsce jakby to samo, bo przez okno
widzę tę samą, tylko mniejszą może trochę niż moja lipę. Gdzieś podziała się szara,
betonowa podłoga a zamiast niej jest ciemnobrązowa, dębowa. I ściany wokół
drewniane a nie ceglaste. Nie widać też nowych, plastikowych, prostokątnych
okienek. Jest tylko jedno maleńkie, półokrągłe okno przysłonięte szarą,
wystrzępioną firanką. Siedzę w kącie na stosie starych szmat. Dookoła panuje
półmrok. Powietrze jest gorące i ciężkie. Pachnie świeżym chlebem, suszącymi
się u powały ziołami oraz odchodami myszy. Słychać też ich ciche popiskiwania.
Wszędzie piętrzą się stosy jakichś worków. Kilka wielkich skrzyń stoi
ustawionych w rogach pomieszczenia. Stare, wielkie jak drzwi, mętne lustro
przystawiono do największej ze skrzyń. Coś mi każe tam podejść. Staram się iść
cichutko, żeby nie spłoszyć tego czegoś, czego głośny, miarowy oddech dobiega
do mnie z tamtej strony. Nie widać mojej postaci w zamglonej szybie
zwierciadła, ale o dziwo, wcale mnie to nie zastanawia. Ostrożnie zaglądam za nie. I
dostrzegam ze zdumieniem, iż na kolejnym stosie szmat śpi jakaś młoda,
wychudzona kobieta. W ramionach tuli pogrążone we śnie małe dziecko. Obok nich,
wprost na podłodze stoi miska z jakimiś marnymi resztkami pożywienia.
Nie chcę ich budzić, przeszkadzać. Nie
wiadomo czemu, ale nie dziwi mnie tutaj widok tych dwojga. Mam przy tym nieodparte
wrażenie jeszcze czyjejś obecności. Zdaje mi się, że w pobliżu mnie stoi ktoś
jeszcze i ze smutkiem przygląda się tym dwojgu. Wpatrując się w mroczny kąt
omalże dostrzegam w nim mglistą sylwetkę, wysokiego, lecz zgarbionego mężczyzny…
Poznaję go od razu. To Staszek. Jednak wcale się go nie boję. Uznaję jego bycie
tu za coś normalnego, przynależnego temu miejscu. Po chwili odwracam od niego
oczy i wstrzymując oddech wpatruję się jeszcze długo w twarze śpiących. Piękne,
niezwykłe twarze. Kobieta wygląda jak postać z obrazów Rafaela. Długie rzęsy
ocieniają subtelnym cieniem jej policzki. Blade, ślicznie wykrojone usta otacza
ciemny, delikatny meszek. Niewiasta uśmiecha się błogo. Pewnie ma dobre sny…Gęste,
ciemne włosy kobiety zaplecione są w długi warkocz, spływający teraz na nagie
stopy opartego o jej piersi oseska. Maluch zaczyna się chyba budzić. Porusza
się nerwowo. Popiskuje jak kociak. Matka otwiera oczy i jak gdyby chcąc czym
prędzej uciszyć malca szybko rozpina bluzkę i przystawia dziecko do piersi.
- Jedz Szymonku,
jedz mój kochany, tylko nie płacz, nie wolno ci płakać – wyszeptała pochylając
się troskliwie nad synkiem i całując główkę maleństwa.
Potem mu coś
cichutko zanuciła. Ta melodia wywołała w mym sercu dziwne wzruszenie. Tak,
jakbym kiedyś już ją słyszała. Jak gdyby pochodziła z jakiejś utraconej,
mitycznej krainy wiecznej szczęśliwości…
Chłopczyk najadłszy się znowu zasnął a matka
położyła go delikatnie obok i wzięła pustką miskę, żeby wyskrobać z niej jakieś
okruchy. Oblizała palce a potem zapatrzyła się z nadzieją w okienko. Oczy
lśniły jej gorączkowo. Żuła skórkę od chleba i widać było, iż delektuje się jej
smakiem. Wreszcie westchnąwszy ciężko pogładziła śpiącą twarzyczkę dziecka i
wyszeptała:
- Kiedyś upiekę
dla nas wielki, chrupiący chleb. Jak wystygnie, to zjemy go we dwoje. Bez
niczego. Albo nie! Posmaruję go masłem. Posypię cukrem. Jeszcze zobaczysz
Szymonku, jakie wspaniałe może być jedzenie. Jak cudowne życie…
Raptem zamilkła i skuliła się, gdyż do jej
uszu dobiegły jakieś krzyki z dołu. Słychać było nieprzyjemny, męski głos.
Trwała kilkuminutowa, wygłaszana nie znoszącym sprzeciwu tonem tyrada. Dało się
w niej rozróżnić tylko pojedyncze fragmenty zdań…
- Mam już tego
dość! Powiedziałem, że ma się wynosić! Potrzebna nam tutaj ta….Jak Ty nic z tym
nie zrobisz, to ja….Kolejna gęba do nakarmienia! Wreszcie ją znajdą i nas
wszystkich….Głupia babo…Miłosierdzie? W tych czasach?! O sobie trzeba myśleć a
nie o….Tak, dzisiaj! Jak ty nie, to ja wygonię! Zamilcz!
Ze strachu wstrzymałam oddech. Wcisnęłam się
za wielką skrzynię i popatrywałam stamtąd na poczynania czarnowłosej kobiety,
która szybko wstała z barłogu, podeszła do okna i nerwowo zaczęła zapinać
bluzkę, obciągać brązową spódnicę, zawiązywać na głowie niebieską chustkę a
nawet mimo gorąca otulać śpiące dziecko w wełniany kocyk i popatrywać lękliwie
w stronę drzwi. Wyglądała przy tym jak zaszczute zwierzę, które koniecznie
chciałoby gdzieś uciec, schować się, lecz nie bardzo wiadomo gdzie.
Zaczerwieniona z powodu tłumionych emocji oddychała szybko i oblizywała
spierzchnięte wargi czubkiem języka.
Niedługo potem drzwi strychu otworzyły się i
do środka weszła cichutko ubrana w sprany fartuszek młoda gospodyni. Pod pachą
niosła bochenek chleba a w dłoni małą kankę, wypełnioną chlupoczącym, świeżo
udojonym mlekiem.
- Nie śpisz już
Estero? – zapytała melodyjnym, cichym głosem spoglądając z mieszaniną wstydu i
ulgi na sylwetkę stojącej przy oknie kobiety.
- Już odpoczęłam Agnieszko! Najwyższa pora bym
stąd odeszła. Poczekam jeszcze parę chwil do zmierzchu i pójdę – odrzekła tamta
twardo i zdecydowanie a potem spojrzawszy w zmieszane oczy Agnieszki,
złagodniała. Podeszła do gospodyni i ucałowała ją z czułą wdzięcznością.
- Naprawdę dużo
dla nas zrobiłaś Agnieszko! Dziękuję ci kochana! Nigdy o tym nie zapomnę. Teraz
jednak sama muszę zadbać o nasz los – szepnęła i uśmiechnęła się tak pogodnie,
jak gdyby wybierała się na bal, na którym czekał na nią jakiś piękny książę.
- Ale gdzie
pójdziesz Estero? Przecież wszędzie Niemcy… - żachnęła się gospodyni.
- Usiądź proszę spokojnie.
Razem pomyślimy nad tym, co można dla ciebie zrobić. Napij się. Zjedz kawałek
chleba. Właśnie upiekłam świeży.
- Nie martw się o
mnie kochana! Czuję, że powinnam iść. Wszystko będzie dobrze. Trafię do
swoich i jakoś przeczekam do końca wojny. Tam, za lasem i za drugą wsią
mieszkali kiedyś dalecy krewni męża. Na pewno są tam jeszcze i pomogą nam… -
odrzekła nazywana Esterą kobieta a potem poprosiła nieśmiało:
- Jeśli możesz,
to daj mi na drogę trochę chleba. Zawinę go sobie w chustkę i zjem na
śniadanie. Pewnie będę musiała nocować w lesie, to akurat mi się jutro przyda.
- Bierz cały
bochenek! I mleka do butelki ci naleję. I trochę pieluch dla Szymonka dam. Nie
mam nic więcej, bo w domu bieda. Kazimierz wszystko przepił…- tłumaczyła się ze
wstydem Agnieszka i przelewała mleko do butelki wyciągniętej ze stojącej na
strychu szafki.
Pół godziny później za oknem zaczął zapadać
zmrok. Był początek wyjątkowo ciepłego sierpnia. Pachnące, wieczorne powietrze
nawiewało aż na strych aromat łąki, siana i dzikich róż. Jakiś pies zaszczekał
w oddali. Jakiś kot zamiauczał przeciągle. Kobiety westchnąwszy, uściskały się
serdecznie a potem razem zeszły ostrożnie po skrzypiących, drewnianych
schodkach.
Stałam jeszcze długo przy strychowym okienku
patrząc na ledwo co widoczną w oddali błękitną chusteczkę Estery, która znikała
właśnie w głębi bukowej kniei. Popatrzyłam w stronę, gdzie do niedawna stał
Staszek, obserwując wraz ze mną w skupieniu rozgrywające się tu sceny. Jednak po tym smutnym człowieku został
już tylko niewyraźny cień i ciche westchnienie. Chwilę potem i tego już
nie było…
Cykały świerszcze a gospodyni na dole chyba
szykowała kolację dla męża, bo dało się słyszeć brzęk talerzy i sztućców,
szuranie krzeseł. Upojnie wprost pachniało świeżym chlebem i jakąś zupą.
Poczułam się głodna. Sztućce hałasowały coraz mocniej. I świerszcze też coraz
głośniej grały...
... - Co to za hałas?
Co się tam dzieje? – pomyślałam i przeciągnęłam się mocno a w brzuchu
zaburczało mi tak potężnie, jakbym od kilku dni nic nie jadła. Coś kłuło mnie w
uda. Sięgnęłam i namacałam suche okruchy chleba…
- Już myślałem,
że zasnęłaś na tym strychu! – zawołał na mój widok. Trochę nieprzytomnie uśmiechnęłam
się do niego i nic nie odpowiedziałam. Wspomnienie dziwnego snu zwijało się w
bezpieczny kokon w mojej głowie i nie czas był teraz na jego opowiadanie. Umyłam
ręce a potem zasiadłam przy stole i ze smakiem zjadłam w towarzystwie męża
naszą obiadokolację.
Za oknem zaczęły cykać świerszcze. Ciemna
ściana lasu stała w dali tajemnicza i nieprzenikniona a na strychu w ciszy i
spokoju schły pęczki ziół oraz czerstwe pieczywo rozłożone na płachtach…
* Historię Staszka zawarłam
w opowiadaniu „Sekret naszego domu”. Przeczytać je można zajrzawszy w archiwum tego bloga, do listopada, 2012 roku.
* Agnieszka i Estera są
głównymi bohaterkami powieści, którą piszę od ponad roku, jednak wciąż jeszcze daleka
jestem od jej skończenia.
Poruszajace! Na chwile razem z Toba znalazlam sie na tym rozpalonym strychu, pelnym wspomnien i pajeczyn, z niewielkim okienkiem, za ktorym rozciaga sie nieprzyjazny swiat, zyja wrogo nastawieni ludzie, gdzie panuje glod i strach. Strych - mala namiastka bezpieczenstwa i zludnej normalnosci. Azyl, ktory trzeba opuscic, by zapewnic bezpieczenstwo tym na dole.
OdpowiedzUsuńEhhh, ludzie ludziom...
Tylko czy teraz, w okresie pokoju, czujemy sie naprawde bezpieczniej? Czy wszystkie Esterki sa w stanie zapewnic swoim dzieciom godna przyszlosc?
Czy to wszystko ma jeszcze jakis sens?
Sciskam Was mocno :***
Tak, na pewno nadal nie wszystkie Esterki mogą dać swoim dzieciom poczucie spokoju. Mnóstwo takich kobiet. I biedy, nieszczęscia ludzkiego, niesprawiedliwości oraz poniżenia. Wszystko to wciśnięte w jakis wstydliwy kąt nieistnienia a na afisz pcha sie ideał młodości, zadowolenia z siebie i sukcesu. Byleby mieć swój strych, stryszek, maleńki kącik, koniuszek świata zamknięty w bańce mydlanej, gdzie choć przez chwilę człowiek nie czuje sie tak bezradny, gdzie na chwie chociaż może odnaleźc dla siebie nadzieję i spokój.
UsuńCiepłe pozdrowienia wieczorne slemy Ci Aniu!:-)***
Olu, oczywiście piszesz tak, że nie można się oderwać. Miałam tylko zerknąć przed spacerem z Rufim o czym to, i wsiąkłam po uszy.
OdpowiedzUsuńNie da się porównać naszych czasów do tamtych strasznych lat, gdzie głód zaglądał w oczy każdego dnia, gdzie takim osobom jak Estera groziła w każdej chwili śmierć. Być matką w takie dni... Nie jestem w stanie wyobrazić sobie strachu i bólu jaki ona czuła. Żyjemy w czasach wielkiego dobrobytu, moje życie przypada na czas pokoju - doceniam to każdego dnia i jestem wdzięczna mojemu losowi.
Twoja powieść będzie łapała za serce.
Tak, nie da sie porównać czasów obecnych i tamtych, ale ten nasz dobrobyt jakże jest złudny, jak jak kruchy. Wszystko moze zniknąc nagle i wszystko sie moze raptem odmienić. A przecież w tym samym czasie istnieją dwie rzeczywistosci - świat dobrobytu i świat nędzy. Wystarczy tylko w mieście zajrzeć na tyły kamieniczek, tam gdzie nie ma pieknych fasad a rządzą odrapane tynki, zapach kapusty, alkoholu i podłego tytoniu, słychać jakieś nieprzyjemne wrzaski i chamskie odzywki dobiegające z ubogich mieszkań... Strasznie duzo jest nieszczęscia, tuz obok. Biedy dziedziczonej z pokolenia na pokolenie. Ludzi zyjących w jakimś strasznym, zakletym kręgu niemozności. Zresztą (choc to już nie nalezy do tematu) jakze często osoby zamozne są nieszczęśliwe i chętnie zamieniłyby sie na los z kimś innym...).
UsuńA co mojej do powieści, to najpierw musze ja skończyc, a potem sie okaże co i jak.
Ściskam mocno Gosiu!***
Wielki strych pamiętam z lat dziecięcych, gdzie chowałam się przed gośćmi... Na tym strychu były różności, które wiele mówiły o mieszkańcach tego domu z wielkim strychem. Po śmierci babci Anastazji, której osobiście nie znałam odnaleziono kilka worków ususzonego chleba. Babcia mieszkała kilka lat na Syberii...
OdpowiedzUsuńSerdeczności
Judyta
Mysle, iż będąc dziećmi wszystko mocniej przęzywamy, wiec i taki strych pełen tajemnic jest dla nas wówczas zaczarowaną, troche straszną, ale bardzo pociągającą krainą.Wyobraźnia ma na nim ogromne pole do popisu.
UsuńKtoś, kto przezył głód juz zawsze zachowa w sobie jego wspomnienie i juz zawsze będzie sie bał jego powtórki.
Serdecznie Cię pozdrawiam Judyto!:-)***
Magiczny strych... i tak jak Ania, przez chwilę znalazłam się na nim razem z Tobą... poczułam ten upał i zapach chleba.... i strach o przyszłość dziecka i odpowiedzialność za nie.....
OdpowiedzUsuńkażdy na takim strychu znajduje swoje własne demony.....
Albo swoje demony albo własnie wytchnienie od nich...Sa takie miejsca, gdzie wszystko mocniej sie czuje i nic nie zaburza przezywania, a czas płynie wolniej i dziwnie nie liniowo...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło Emko!***
Kolejny fantastyczny, literacki post.
OdpowiedzUsuńBrak chleba znany mi jest z opowiadań obojga moich rodziców, z czasów wojny.
Moja babcia chodziła spać głodna, bo dla niej już kromki nie starczyło.
Teraz uczę w szkole dzieci szacunku dla chleba, bo przecież nadal jest tyle biedy...
Oby Twoi uczniowie Basiu to zrozumieli, by mieli w sobie szacunek dla tych najprostszych, ale przy tym najwartościowszych rzeczy i uczuć i by nie dokuczali innym tylko dlatego, że tamci nie mają tego ,czy owego...
UsuńŚciskam Cię serdecznie!***
Zgrabnie :) zachowane to wszystko na STRYCHu.
OdpowiedzUsuńCzasem sen miesza się z pamięcią przekazaną przez poprzednie pokolenia.
Na strychu bałam się tej kuny, na strychu bez pamięci dawnych lat, tych lat, wzniesionym na domu w latach sześćdziesiątych. Zawsze jakaś 'kuna' musi zakłócać spokój ducha...
Zawsze jakaś kuna...Tak, Echo, właśnie tak. I nic nie znika na zawsze. A ludzie, mimo innych czasów, są tacy sami i w pewnych okolicznosciach wciaz powielaja pewne zachowania. I boją sie tego samego.I marzą o tym samym. A świat toczy sie po starcych koleinach...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło!***
Bardzo jestem ciekawa tej powieści :)... Ja swojej w tym roku nie tknęłam i nie napiszę nic pewnie, aż do kolejnych wakacji... ;(...
OdpowiedzUsuńPewne historie długo w nas dojrzewają, układaja się, czekają aż do nich dojrzejemy i oddamy sie im w zupełnosci tak, by mogły wybrzmieć z pełną mocą i do końca.
UsuńZycze Ci Abi, by udało Ci sie w nie tak odległym czasie ruszyc z kopyta z kontynuacją pisania Twojej powieści. i sobie samej tez tego zycze, bo wiem, że Estera i Agnieszka czekają z lekka już niecierpliwie...
Pozdrawiam Cię serdecznie!***
Z sobotniego sprzątania wracałam bardzo zmęczona nie tylko fizycznie. Ta zarobiona stówka bardzo duzo kosztowała mnie emocji. Jadąc, przekonywałam samą siebie, że jeszcze trochę i rzucę to sprzątanie po ludziach. Jednak ludziom bogatym czasami przewraca sie w głowie
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, zajechałam od razu do sklepu. Byłam tak zdenerwowana, że nie potrafiłam policzyć ile pieniędzy mam w towarze zapakowanym w koszyku. Wydawało mi się, że wcale nie dużo, i wszystko potrzebne. Kasjerka zaczęła kasować, moje myśli krążyły wokół lekarzy i ich wielkiego domu do sprzątania. Zerknęłam na kasę a tam kwota 98zł. Spuściłam głowe i zawstydzona powiedziałam kasjerce, zeby dalej nie kasowała, bo mam tylko 100 zł. Część zakupów została. Wzrok tych ludzi przy kasie mnie dobił. Dopiero w domu zauważyłam, że na taśmie pozostało pieczywo. Do wypłaty z przychodni pozostało jeszcze parę dni, a w portfelu pustki. Chleb w sklepie.
Niedziela sie już kończy a ja wciąż nie mogę dojść do siebie
Ps Estera jest też tytułową bohaterką powieści Stefana Chwina. Bardzo lubię to imię i tego pisarza.
Bogatym przewraca sie w głowach, podczas gdy ubożsi nie maja nawet na chleb. Nie tak wiele sie w gruncie rzeczy zmieniło od czasów wojny. Wciąz jest tyle przepaści miedzy ludxmi, niezrozumienia, ponizenia i bezradności.
UsuńStraszne są ceny! Sama czasem nie dowierzam ,gdy widze rachunek przy kasie. I za co aż tyle...?
Przydałoby Ci sie Graszko, bys znalazła w swoim mieście taka piekarnie, która sprzedaje na zapleczu za połowę ceny zwroty pieczywa z danego dnia. Można je przecież zamrozic i zuzytkowywac potem w miarę potrzeb. I zmniejszyc dzieki temu choc troche wydatki.
Chętnie zajrzałabym w wolnym do powieści Chwina, bo nie znam tego autora a zainteresowałaś mnie nią.Mieszkajac na wsi coraz mniej czytam a kiedyś biblioteka byłą moim drugim domem.Ech, nie mozna mieć wszystkiego...
Serdeczne mysli zasyłam Ci Graszko i wiesz, dziekuję Ci za pełne szczerosci zwierzenie!***
a ja wybrałam się dzisiaj do biblioteki i wypożyczyłam .....Noce i dnie
UsuńOlga jeśli podasz mi adres, podeślę Ci parę jego książek, a Ty po przeczytaniu mi je odeślesz. Gdybyś się zdecydowała zostawiam Ci mojego maila grazyna8@o2.pl
Ciekawa jestem Twoich wrażeń i zamysleń Graszko po przeczytaniu "Nocy i dni".Cieszę się, ze Cię do tej lektury zainspirowałam. I cieszę się, ze chcesz mi pozyczyc swoje ksiązki.Tylko, ze teraz robota u mnie goni robotę(za chwilę sianokosy, potem cięcie i zwożenie drewna) i po prawdzie ciezko mi się teraz skupic na czytaniu. Mam nadzieje, iż lepszy, sposobniejszy niz teraz czas na lekture pojawi sie u mnie późną jesienią i wtedy, jesli pozwolisz, uśmiechnę sie do Ciebie i poprosze o nie .A póki co bardzo serdecznie dziękuję Ci za cudowną propozycję i usciski gorące zasyłam o poranku, zycząc Ci jak najlepszego dnia!:-))***
UsuńFilm oglądałam wielokroć, ale dopiero Ty zainspirowałaś mnie do książki. Sama mam niewielki zbiór książek, ale akurat tej pozycji nie miałam. Od dwóch dni każdą wolną chwile poświęcam na przeczytanie, chociaż paru kartek. Chciałam sie podzielić pierwszymi wrażeniami, bo boje się, że mi umkną. Po oglądnięciu samego filmu, skrzywdziłam Barbarę swoimi osądami. Dopiero książka pokazuje jej rozterki. Teraz będąc dojrzałą kobietą doskonale ją rozumie.
UsuńBarbara filmowa jest troche przejaskrawiona i dlatego momentami nieco irytujaca. Ale i tak nie wyobrazam juz sobie w tej roli nikogo innego, jak Jadwige Barańską. Genialna aktorka - szkoda, ze tak mało grała.
UsuńKsiązki mają to do siebie, że pogłebiają postaci, pokazują wielowarstwowosc, daja pole do wyobraźni, umizliwiają powrót do najgłebiej zapadających w pamiec fragmentów i spokojne, długie zamyslenie, zżycie sie z bohaterami.
Też dojrzałam do postaci Barbary po latach. Teraz uwazam, ze to jedna z najlepiej opisanych, najpełniej przedstawionych kobiet w literaturze polskiej. Mozna sie w niej przejrzeć jak w lustrze...
Czasem Głupi Staszek to ja !
OdpowiedzUsuńI ja, Łucjo. Wiesz przecież!
UsuńDziękuję Bogu, że nie muszę żyć w takich strasznych czasach, dokonywać wyborów, czyje życie ważniejsze, bać się pomóc, bo za to kulka w łeb, bać się sąsiadów, bo innej narodowości, choć bliscy; tak wiele krwi bratniej spłyneło, niepotrzebnej, tyle nienawiści jątrzącej zostało, i choć narzekamy, żyjemy w pokoju; cierpimy na nadmiar dóbr wszelakich, tyle niepotrzebnych rzeczy, jedzenia, kupujemy, by za chwilę wyrzucić, jakże łatwo wydać każdą złotówkę, gorzej zarobić; kiedy przyjeżdżałam na wakacje z internatu do domu, strych stawał się moim pokojem, miałam tam wstawioną starą kanapę, tuż pod okienkiem, żeby można było czytać w deszczowe dni, kiedy krople bębniły w blaszany dach; w dzień nie do wytrzymania z gorąca, w nocy już przyjemny chłodek; przenosiłam się na dół pod koniec lata, kiedy na strych wnoszono wysuszone liście tytoniu, nabite na druty, a mama mówiła, jeszcze mi tu zemrzesz w tym smrodzie; ciekawam Twoich książkowych historii, pozdrawiam serdecznie sąsiedztwo zza Sanu.
OdpowiedzUsuńZyjemy w innych czasach, spokojniejszych, dostatniejszych, lecz jakże to wszystko złudne i kruche przecież. Oni tez w trzydziestym dziewiątym mysleli, że nic złego sie nie stanie i tańczyli na dancingach w rytm pełnych ufności serc...
UsuńFajnie opowiadasz Marysiu o swoim strychu. Miałas tam swoją szczęsliwą wysepkę spokoju i oderwania od wszystkiego.Dobrze chyba wrócic tam wspomnieniami...
Pozdrawiam Cię gorąco!:-)***
Żyjemy w czasach jakie nam się należą. Coś w sobie zmieniliśmy coś ludzkiego uruchomiliśmy. Empatia, ciepło ludzkie uczucia. Czas jest najprostszą rzeczą i nie jest liniowy, więc jeśli ktoś nie zna ciepła uczuć i serca nie ma ma szansę i dziś o piekło się otrzeć, choćby popatrzmy w stronę Ukrainy czy Izraela i Hamasu z którym zwykli ludzie i rząd Palestyny poradzić sobie nie może. Czy jesteśmy bezpieczni? Tak długo jak ciepło serca utrzymać potrafimy i empatię i uczucia w nim. Serdeczności Olu dla was obojga.
OdpowiedzUsuńOlu czyżby Estera to Twoje wspomnienie z poprzedniego życia? :) Pewna dziewczynka w Szwecji albo Danii podskakując wesoło strofowana przez matkę odpowiedziała: nie mam na imię ...... a jak? spytała matka. Nazywam się Anne Frank odpowiedziało kilkuletnie dziecko. Historia Anne Frank, jest powszechnie znana ale skąd wiedziało o niej kilkuletnie dziecko? Idę z psem bo mnie zapiszczy. :))
Słyszałam gdzieś tę opowieść o dziewczynce, która powiedziała, że nazywa sie Anna Frank. Niesamowita historia!
UsuńNie, Estera nie jest moim wspomnieniem z poprzedniego zycia. Mam jednak podobne tematycznie wspomnienie, deja vu...
Czy zyjemy w czasach, które sie nam należą? A kto decyduje o tym ,co sie nam nalezy a co nie? Kto ocenia? A może to wszystko kwestia przypadku? Ta rodzina, te czasy, takie losy...? Tyle dobrych, niewinnych ludzi wciaz cierpi. Po co? Ech, mnóstwo jest pytań bez odpowiedzi...Ale mysle, że pytać trzeba, by nie skostnieć w sobie, nie zobojetnieć.
Pozdrawiam Cię serdecznie Elu!***
Czasem mnie po Twoim poście tak zatka i zaschnie mi w gardle....czy Ty spisujesz to wszystko? Czas na wydawanie:)
OdpowiedzUsuńSpisuję Jaskółko jak mam czas i wenę. A co będzie z wydawaniem, to sie dopiero zobaczy!
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie ,ciesząc się iz mam w Tobie wierną czytelniczkę!***
Z opóźnieniem piszę, bo życie jak zwykle pisze swoje scenariusze... Przeczytałam raz i drugi, i słów brak, bo cóż pisać? Pięknie, cudownie, wspaniale... to tylko słowa, a liczą się uczucia jakie wywołujesz swym postem. Żyjemy w poczuciu złudnego bezpieczeństwa, obyśmy nigdy nie musieli się obudzić... Pisz Olgo, pisz i jeśli nie wydajesz, to może choć dla nas, w odcinkach... tak dobrze się Twoje słowa czyta!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco i ściskam mocno! :)))
Tak, Zosiu - zyjemy w dziwnych, kłamliwych i szaleńczych czasach. Na wierzchu pozłotka, pod spodem zgnilizna i pustka. Zresztą to podobnie jak z towaram iw sklepie. Niby tak pieknie opakowane. Niby obiecują cuda niewidy a jak człowiek juz zje, to rozczarowanie...
UsuńKiedy tylko mam czas i odpowiedni nastrój cos tam pisze. Róznie mi to wychodzi, ale nie przejmuje sie tym, bo po prostu uwielbiam pisać( nawet gdy to trąci grafomanią!:-))
Zosiu! I ja pozdrawiam Ciez sympatią oraz szczerym usmiechem, dziękując Ci ze przychodzisz, czytasz i dzielisz sie swoimi opiniami!:-))*
Ach, ten strych pachnacy! Pamietam strych moich dziadkow pachnacy schnacymi makowymi glowkami (jeszcze wtedy to nie bylo zbrodnia, jak teraz), pamietam wiszace kielbasy schnace na strychu i nne pysznosci.
OdpowiedzUsuńWiesz, co jest najgorsze, najgorsze jest to, ze, takich Esterek z Twojego snu jest duzo - i to, jest przerazajace.
Olu, pisalam juz wczesniej kiedy zamieszczalas posty o Staszku, jego dobry duszek jest z Wami, i teraz jest szczesliwy majac taka rodzine w Was.
Buziaki:)
Fajnie, ze masz takie strychowe wspomnienie Ataner. Prawda, ze strychy maja w sobie cos przyciagającego jak magnes. tajemniczego i dajacego poczucie oderwania od świata oraz bezpieczeństwa?
UsuńBiednych, bezradnych matek jest mnóstwo. A najgorzej juz maja te, które dźwigaja na swych watłych barkach opiekę nad niepełnosprawnymi dziecmi. Państwo niewiele pomaga a tylko wiele obiecuje. Tymczasem dzień za dniem mija a one wciaz spracowane, wciaz samotne, wciaz bez nadziei na lepsze...
Pamiętam Twoje komentarze pod postami o Staszku. Jesli jest tutaj, to widzi i czuje, ze jego dom jest szczęsliwszy niz w dawniejszych czasach. A czy to go pociesza ,czy wzbudza w nim jeszcze wiekszy żal? Nie wiem...
Serdeczne pozdrowienia ślę o poranku z deszczowego Podkarpacia!:-))
Olu wspaniały post.Przeniosłam sie na chwile na ten strych.Wiele o głodzie i braku chleba słyszałam od mojej babci.Nie mówiąc już o nieżyczliwości ludzi.Mam nadzieję,że tak straszne czasy już nie nadejdą.Zresztą teraz bieda też niejednego dusi i zal patrzeć na wiele rodzin na górze jakoś nikogo nie rusza.
OdpowiedzUsuńNasze babcie i dziadkowie przezyli straszne czasy i dlatego z ogromnym szacunkiem traktowali chleb i proste wartosci takie jak poczucie bezpieczeństwa, szczęsliwą, zgodną rodzinę, wzajemne zaufanie. W czasach obecnych wielu ludzi goni za tym i znaleźc nie umie, przegapia, dajac sie uwieść po drodze złudnych światłom i obietnicom.
UsuńA na strychu tak jak przed laty. To taki portal do przenosin w czasie, do zamyslenia i przypomnienia sobie jak było i jak byc jeszcze moze...
Dziekuję za Twój komentarz i pozdrawiam Cie ciepło Brydziu!:-))
Zadumałam się nad Twoimi słowami.
OdpowiedzUsuńWiem, że to moja własna niezaradność, a może jeszcze gorzej, lęk przed dobrobytem?, trzymają mnie na krótkiej smyczy. Świat wokół niczego nie zmienia. Taka sama pewnie byłabym w każdym czasie. Widzę tysiące fascynujących, rozwijających możliwości, widzę jak korzystają z nich inni. I co? I nic. Widocznie tzw. borykanie się, nieustanne czucie tarcia o życie, jest mi niezbędnie potrzebne, więc zawsze (nieświadomie) dokonam wyborów, które mi tę potrzebę zaspokoją ....
Buziaki dla pięknie Piszącej!
Madziu! Mam podobnie, tzn. niewiele potrzebuję do szczęścia i spokoju - a zazwyczaj nie sa to sprawy materialne. Jakos to jest wszystko obok póki coś nie skaleczy mnie na tyle mocno swym pazurem, ze poczuję istotne zagrożenie prostej, codziennej stabilizacji i lęk przed rozpadem tego, co sie tak zmudnie w naiwnym poczuciu istnienia jakiejś niepojętej sprawiedliwości buduje. Zreszta z tym typem nadwrazliwosci, ktory Ty masz i ja chyba tez wszystko odczuwa sie mocniej, bo wyobraźnia podpowiada tyle ścieżek, tyle mozliwości rozwoju sytuacji. I albo sie potem wszystko rozchodzi samo po kościach (zazwyczaj tak jest) albo cios dosięga wcale nie z tej strony, z której byśmy sie go spodziewali. Nie da sie zabezpieczyć. Pazur życia wciaz w pogotowiu i nasze przeczucie jego bliskosci w tym rozedrganiu, w tym bolesnym poszukiwaniu ścieżek, gdzie wszechobecne kolce gąszczy wyobraźni pozwalają przecisnąc sie dalej...Nieustanne zmagania sie z soba i z losem - czasem na zyczenie - tak mamy, taka karma i wybór. O ironio! Jakis wyrazisty dzięki temu smak zycia!:-))
UsuńCiepłe mysli zasyłam Ci Kochana, ciesząc się, ze otwierasz w komentarzach u mnie swoje serce, i że zawsze rozumiesz i czujesz w tym moim pisaniu więcej, niż wynikac by mogło z pobieznej lektury!***
cudnie , że piszesz ..już kiedyś miałam wspomnieć ,żebys to robiła bo fantastycznie..tak lekko się Ciebie czyta.
OdpowiedzUsuń.ta Twoja wieś jest Twoim miejscem...naładowuje Twoje akumulatory, jak cudnie mieć swoje miejsce na Ziemi, jak dobrze mieć dobre duszki w domu:)
Chleb w tych czasach tak spowszedniał, traci jakby swoje znaczenie,,,wszystkiego jest tak dużo a jednocześnie ludziom brakuje...jakże fajny pomysł z ta piekarnią, nawet nie wiedziałam,ze tak można...
Niech zapach chleba wróci pod nasze strzechy a wraz z nim szacunek...
Serdeczności:)
Spokój zycia na wsi, cieche, swojskie otoczenie rzeczywiscie pozwalają ładować akumulatory oraz porządkować w sobie pewne sprawy, potrzeby, wspomnienia i marzenia. Dzięki temu pewnie wiecej piszę niż kiedyś, w czasach miejskich.Ale mimo tego zewnętrznego spokoju nadal mam w sobie mnóstwo wewnętrznych niepokojów, trudnych do wyrażenia przemysleń, nieujawnianych emocji. Stąd też to pisanie, jako katharsis, czy też próba uporzadkowania czegoś albo znalezienia w tym wszystkim wspólnych punktów.
UsuńO tej mozliwosci kupowania przecenionego chleba hurtowo mało kto w miescie wie, bo i niewiele osób w metropolii ma potrzebe kupowania chleba całymi workami. Gdzie by to wszystko wysuszył, zamroził, przechował? Kto by to potem zjadł? A na wsi ludzie z racji posiadania zwierząt musza być bardziej zapobiegliwi i zmuszeni są szukać takich okazji, by przetrwać po prostu.
Źle jest że tak wiele rzeczy marnuje sie w dzisiejszych czasach. To jakaś zgroza i wstyd, że na tyłach supermarketów kontenery pełne są dobrych zupełnie a wyrzuconych rzeczy. Na szczęscie są ludzie, któzy chodza w takie miejsca i zabierają dla siebie to, co da sie zuzyć, wykorzystać, zjeśc. Ale tacy ludzie to kropla w morzu. Wielu po prostu wstydzi się tak robić. Opinia publiczna w Polsce powstrzymuje przed najbardziej nawet racjonalnym postepowaniem.
Pozdrawiam Cię ciepło Jolu, wszystkiego dobrego Ci zycząc a przede wszystkim realizacji Twego największego marzenia. Juz Ty wiesz, jakiego!:-))***
a wiem:):):
UsuńSerdeczności Olgo:):)
Niech płynie wartko ale jednocześnie harmonijne rzeka zycia....
Niech płynie bezpiecznie nam wszystkim i niech nic nie zakłóca jej spokoju...
Usuńtak właśnie:):)
UsuńCudownych dni pełnych beztroski ....
I nawzajem Jolu!:-))
UsuńU mnie też chleb się nie marnuje,suszę i mielę na bułkę.
OdpowiedzUsuń