Pewnego sierpniowego wieczoru usiadłam sobie
w kuchni z książką na kolanach i popijając herbatę oraz pogryzając włoskie
orzechy zasłuchałam się w monotonny szum deszczu za oknem. W garnku na kuchence
bulgotał apetycznie ryż. Ostatnimi czasy Cezary bardzo lubił podjadać sobie po
zmroku ryż na gęsto z dżemem albo przecierem jabłkowym. W domu pachniało farbą
akrylową, cynamonem i miętą. Zuzia na kanapie w pokoju gościnnym leżała jak
człowiek na wznak i mocno chrapała. Spojrzałam w coraz szybciej zapadający za
oknem zmrok ciesząc się, że mamy prąd i związaną z nim jaskrawą, niosącą
bezpieczeństwo jasność żarzącej się pod sufitem żarówki. Od paru tygodni w
naszym przysiółku co chwilę wysiadała elektryczność. Zdarzały się też problemy
z Internetem. Nieraz po kilka dni nie było do niego dostępu. Cały wielki świat
oddalał się przez to, odrealniał, stawał mniej ważny. Nasiąkał obcością i
obojętnością. Nasz maleńki, najważniejszy i jedyny świat był właśnie tutaj. Tętnił
życiem na szczycie górującego nad okolicami, porośniętego bukowym lasem wzniesienia. Na
samym końcu maleńkiej, podkarpackiej wioski. Blisko natury. Od niej najbardziej
zależny. Na nią zdany. Jej najbardziej ufający.
Odpoczywałam po kolejnym, pracowitym dniu i
nic mi się już nie chciało robić. Dość się namachałam widłami i grabiami. Pod łopatkami czułam bolesne istnienie jakichś silnie rozrośniętych mięśni.
-Może rosną mi skrzydła? – uśmiechnęłam się z przekąsem
i mocniej otuliłam grubym swetrem. Z dołu dochodziły do mnie uparte stukania
młotka, albo monotonne jęki dzierżonej w dłoni Cezarego wiertarki. W radiu słychać było niewyraźnie dawny przebój
Zdzisławy Sośnickiej – „Żegnaj lato na rok, stoi jesień za mgłą…”.
- Och!Jeszcze tyle
roboty do jesieni. Z tyloma rzeczami trzeba zdążyć przed mrozami i śniegiem - westchnęłam.
Cezary przez cały dzień kładł dachówki na
przybudówkę obok budynku gospodarczego. Mamy zamiar trzymać tam różne
niemieszczące się w drewutni rupiecie oraz rowery. Gdzieś trzeba to wszystko
schować przed zimą. Teraz, wczesnym wieczorem mój mąż kończył w spiżarni na
dole robić półeczki na produkowane przeze mnie masowo przetwory. A byłam
dopiero na półmetku ich wytwarzania. Za mną m.in. konfitury z wiśni i czarnego
bzu, śliwki w słodkiej zalewie, kiszone buraczki i cukinie, ocet i przeciery
jabłkowe, słodko-kwaśne sosy paprykowo – cukiniowe, powidła i kompoty śliwkowe.
Przede mną gruszki w syropie, późne jabłka w cukrze, wino z czarnego bzu i
jabłek, buraczki z zasmażaną cebulką…Trzeba się było jakoś na nadchodzącą zimę
przygotować, żeby potem móc jak najmniej ruszać się z zacisznego siedliska i bez
sensu wydawać nasze coraz bardziej kurczące się oszczędności.
Tak szybko kończyło się to lato. Za szybko…Jesienny
chłód bezszelestnie i podstępnie wnikał do domu sprawiając, że ubrana na
cebulkę rozgrzewać musiałam zmarznięte dłonie o kubek z gorącą, miętową
herbatką. Nie bardzo umiałam skupić się na czytaniu. Moje myśli szybowały tu i
ówdzie, rozpamiętując to, co już udało się zrobić oraz zastanawiając się nad
tym, co jeszcze było do zrobienia.
Na strychu suszyły się wiązki czosnku i
cebuli. Parę kilogramów lubczyku zamroziłam. Pietruszka naciowa bujnie rozrastając
się pod jabłonkami czeka na ścięcie i ususzenie. Ziemniaki pochowane jeszcze w
ziemistych kopczykach na polu oczekiwały na mające nastąpić lada dzień wykopki.
Byleby nie padało! Ale najpierw uporać się przyjdzie z łanami chwastów
porastających ziemniaczane rowki. Tak, chwasty w tym roku rozrosły się
niemiłosiernie głusząc sobą wszystko co się da i szydząc zupełnie z moich prób
ich zwalczenia.
Taki deszczowy był ten sierpień i całe lato…Pomidory
i ogórki uległy ziemniaczanej zarazie i niewiele mieliśmy z nich pociechy.
Większość marchwi i rzepy zgniła w ziemi a fasolka i groszek tak były marne, że
zaledwie na dwa obiady starczyło. Nawet dynie nie chciały rosnąć, trawione tą
samą co ogórki chorobą. I pomyśleć, że w zeszłym roku narzekałam na suszę! A
jednak dla naszych warzyw była ona znacznie lepsza. Wszystko się nam wówczas
udało nad podziw. A teraz nawet słoneczniki wyrosły jakieś niewyraźne,
rachityczne. Tylko dorodnych jabłek mnóstwo! Codziennie zbieram je całymi koszami!
No i siano! Wciąż moknące siano! I my w
pocie czoła i w coraz silniejszym bólu mięśni przewracający je co dnia w
nadziei, że wreszcie uda mu się wyschnąć. Błagający kapryśne niebo, o chociaż
dwa pogodne dni. Niestety, pogoda w kratkę sprawiała, iż nasza robota była
syzyfowa a siano uparcie czerniało i po tygodniu takiej bezsensownej harówki nadawało
się co najwyżej na podściółkę dla zwierząt. A tej zgromadziliśmy przez
poprzednie lato aż nadto! Żywiliśmy nadzieję, że może uda się jeszcze złapać
parę słonecznych dni i skosić w tym czasie małą łączkę przy domu. A potem
zebrać stamtąd przynajmniej furę siana. Jeśli nie w sierpniu, to we wrześniu.
No bo przecież nasze kozy coś zimą jeść muszą! A wszelkie znaki na ziemi i
niebie mówiły nam, iż będzie to długa i mroźna zima. Ciężka zarówno dla nas,
jak i dla naszych braci mniejszych. Niezbyt dużo udało nam się zgromadzić
drewna na opał a uporczywe deszcze i potężne rozlewiska na drogach uniemożliwiały
dojazd do lasu i zebranie pociętych tam pni i gałęzi.
Ostatnio ulubionym pożywieniem kóz były
spady jabłek, śliwek i gruszek. Codziennie skrajałam im po wielkim wiadrze tych
przysmaków a na przegryzkę dostarczałam gałęzi wierzby i olchy. Na takiej
diecie koziołek Łobuz Kurdybanek błyskawicznie urósł, zmężniał i najwyraźniej
dojrzał już do amorów z naszymi kozimi pannami. Jednak one nie mają na razie najmniejszej
ochoty na miłosne brykania. Czarna Brykuska odgania jak tylko może natrętnego
zalotnika a siwa Popiołka dzielnie jej w tym pomaga. Dlatego nieutulony w żalu
i lubych potrzebach koziołek meczy całe dnie i za wszelką usiłuje dostać się do
boksu sąsiadujących z nim kóz. Na szczęście wszystko tam tak zabezpieczyliśmy,
iż nie ma mowy by mu się to udało. Kiedy przyjdzie właściwa pora kozy same
dadzą swym zachowaniem znak, że odwzajemniają romantyczne zapędy a wówczas
stanie się to, co ma się stać i na wiosnę kozia rodzinka zapewne się powiększy.
A w wędrówkach po lesie towarzyszyć nam będą następne meczące maluchy. A na
razie mam dużo przyjemności obserwując tę naszą małą, kozią trzódkę. Popiołka
wiedzie w niej prym. Jest poważna i surowa jak matrona, ale jednocześnie potrafi
być niezwykle czuła i delikatna. Uwielbia, gdy drapie się ją między rogami.
Przymyka oczy z rozkoszy i przestępuje z nogi na nogę nie oddalając się od
człowieka o krok.
W drugiej połowie sierpnia nasze
zielononóżki kuropatwiane z nieznanych przyczyn prawie zupełnie przestały się
nieść. I chociaż karmimy je paszą z dodatkiem mieszanek witaminowych i
dostarczamy pysznych resztek z naszego stołu oraz ziół z łąki one uparcie
odmawiają współpracy. Trudno tłumaczyć to okresem pierzenia, bo kurki zmieniły
pióra już ponad miesiąc temu. Podejrzewaliśmy je nawet, że swoim obyczajem
gdzieś ukrywają jaja. Jednak przetrzasnęliśmy wszelkie możliwe kryjówki i
niczego nie znaleźliśmy. Właściwie, to od czasu majowego, lisiego ataku, nasze
kury nigdy nie doszły już do normalnego stanu. Stało się tak, jakby tamten
stres zabił w nich jakąś radość i beztroskę. Jakby te ubite przez lisiego
zbrodniarza zielononóżki stanowiły najważniejszy trzon kurzego stada a bez nich
wszystko straciło właściwy blask i werwę. Patrząc na taki stan rzeczy zaczęły
rodzić się w naszych głowach przykre myśli o nieuniknionej i chyba
koniecznej likwidacji kurzego stada. Zysków z kurek mamy niewiele, natomiast
pracy i wydatków mnóstwo. Ale jednocześnie żal pożegnać się z nimi. Sprzedać,
zabić, zamrozić, zjeść…Nie słyszeć co dzień ich radosnego gdakania czy buńczucznego,
koguciego piania…Nie obserwować ich zabaw, potyczek, przyjaźni i animozji… Tyle
wszak było nadziei i planów związanych z zielononóżkami! Znaleźliśmy kilkoro
stałych odbiorców ich jajek. Po czterech latach staliśmy się omalże
specjalistami w hodowli tych bardzo rzadkich na Podkarpaciu kurek. Zastanawiamy
się nad tym wszystkim. Na podjęcie ostatecznej decyzji wciąż jeszcze jest czas.
A deszcz wciąż pada i pada, szumi uparcie,
stukocze o parapety…Szare niebo nie zwiastuje rychłej poprawy pogody. Czasem
miałabym ochotę tak jak Marta, jedna z bohaterek „Domu dziennego, domu nocnego”
Olgi Tokarczuk zakopać się na zimę w ciepłym, ukrytym przed wszystkimi barłogu
i zasnąć. Po prostu zasnąć. Oddalić się od wszelkich kłopotów i trosk.
Przetrwać w cichym zapomnieniu i srebrzystym schronieniu pajęczyn. Po czym
obudzić się wiosną. Wraz z nową siłą i zieloną nadzieją.
- Ech, Oleńko! Daj spokój z tym biadoleniem
i malkontenctwem! Nie wpędzaj się znowu w te ponure stany! – zbeształam samą
siebie i zbiegając na dół do Cezarego uświadomiłam sobie, że przecież miną
wreszcie te deszcze. Jeszcze nie raz zachwycę się jesienią. Po łąkach i lasach
polatam. Grzybów i kaliny nazbieram. Zdjęć kolorowych napstrykam. Z
zaprzyjaźnionymi osiedleńcami serdecznie pogwarzę.
A za parę dni
przybywa do naszego siedliska miły, wytęskniony bardzo gość. Zostanie z nami
przynajmniej miesiąc. Pomoże nam w pracy. Wniesie nowy blask a swoim śmiechem i
młodzieńczym entuzjazmem pomoże odczarować tę pełną melancholii końcówkę lata.
- Śliczne zrobiłeś półeczki mój pracowity
mężu! – zawołałam stając na progu spiżarni i całując zapatrzonego w swe dzieło,
umorusanego rudym pyłem Cezarego.
- Ale pewnie
dajesz mi za nie tylko trzy z minusem, co? – zapytał jak zawsze nazbyt
samokrytyczny mój domowy majster klepka. A potem dobił jeszcze młotkiem jakąś
śrubkę. Omiótł z niewidocznych paprochów ścianę i żądny pochwał zerknął uważnie
na moją minę.
- Nawet cztery z
plusem! – zawołałam entuzjastycznie, serdecznie wichrząc czuprynę Czarka i
zdmuchując mu brud z czubka nosa - Naprawdę bardzo mi się podobają!
-Jutro poustawiam tu wszystkie słoiki i na
pewno poproszę, byś zrobił mi następne, równie śliczne półki. Widziałeś
przecież jak dużo spadło dzisiaj znowu jabłek w ogrodzie? Całe szczęście, że
mamy pełno słoików! – powiedziałam wycierając wilgotną szmatką zakurzone
półeczki. A potem pociągnąwszy za sobą męża poszłam na górę, gdzie czekał
gorący ryż z jabłkami i Zuzia, która po przebudzeniu zawsze spragniona jest
pieszczot…
O jejku! Jak w sklepie! Tyle dobra w sloikach, a jak piszesz, macie nieurodzaj. To ja juz nie wiem, jak urodzaj musi wygladac.
OdpowiedzUsuńAle jak slysze, nie tylko u Was nienajlepiej sie w ogrodach i na polach dzieje. Jakis dziwny ten rok, wiosna za wczesna, teraz jesien w sierpniu...
Jakos wiekszosc z nas pisze dzisiaj smetne i nieoptymistyczne posty, taki dzien.
Nie traccie ducha, skoro ja juz stracilam...
Buzinki :***
Ta jesienna pogoda w sierpniu potrafi skutecznei wygonic z naszych dusz optymizm. Dzisiaj juz słonko przebłyskuje spoza chmur. Mam nadzieję, że odwazy się i pokaże nam dzisiaj na duzej swoje przyjazne oblicze. Trzymajmy sie tej iskry, wierząc, ze wszystko idzie ku lepszemu. Musi iść!
UsuńCałusy Anusiu!***
och, imponujące zapasy, ależ ja podziwiam Twoją pracowitość!
OdpowiedzUsuńMam je z czego robić, wiec robię. Przecież szkoda by się zmarnowało a zimą będzie to wszystko na podorędziu!Zimą za to mam zamiar się rozleniwić i odpoczywać ile sie da. A odpoczywając zajadac te pychotki ze słoików. I tyć rzecz jasna, przy okazji!:-)
UsuńOlga, nie potrafiłabym zrobić takich zapasów. Ale takie spiżarki zawsze mi się marzyły.
OdpowiedzUsuńDeszcz zawsze wprowadza, nas kobiety w takie stany powątpiewania, aż boję się tej nadchodzącej jesieni. Podobnie jak ty zadaję sobie stale pytania. Czy uda mi się spłacić debet zaciągnięty na letni dom, czy syn znajdzie pracę, czy........oj za dużo w nas Barbar :-)
Pozdrawiam z pomorza
Przetwory nauczyłam sie robić tutaj, na wsi. Mieszkając całe zycie w mieście wcale sie tym nie kłopotałam. Sklep był blisko. Wszystko w miare tanie, wiec nie było potrzeby. Teraz mam swoje owoce i warzywa i żal byłoby ich jakoś na zimę nie przetworzyć.
UsuńTo prawda, że za duzo w nas Barbar Graszko. Ale na tym chyba polega też nasza wrazliwosć, człowieczeństwo. Wszystko za mocno czujemy, oscylując miedzy niemocą a nową nadzieją.
Pozdrawiam Cie ciepło o poranku, zycząc by jednak ta jesień i zima mimo wszystkich związanych z nią lęków łaskawa dla nas była!:-)*
Post wciągający bardziej niż niejedna powiastka, proszę wierzyć, to słowa mola książkowego ;) podziwiam za zapał i pracowitość, ta spiżarnia to radość dla oka i podniebienia zapewne też. Miło tutaj... Swojsko... Lubię tu wracać :) Pozdrawiam gorąco!
OdpowiedzUsuńCzy dla podniebienia, to sie okaze zimą. Ale mam nadzieję, ze tak, bo zeszłęj zimy wszystko zajadałam aż sie uszy trzesły. I moi goscie równiez.
UsuńMiło mi, ze zainteresowało Cię moje pisanie Aalex i spodobał Ci sie ten mój mały światek. Otwieram tu na blogu serce i pokazuję kawałek mojej rzeczywistości, zapraszajac do mojego świata podobnych duchem, wrazliwych czytelników.
Ciepłę myśli zasyłam Ci o poranku!:-))
Ale Olgo masz wspaniałe zapasy.Ja ostatnio jakaś taka niemrawa jestem.Dobija mnie jakoś wszystko.Pogoda jakaś dziwna i chyba załapałam jakiegoś doła.Moje kurki jeszcze nie zniosły żadnego jajucha,ale czekam cierpliwie.Mam nadzieję,że Twoje zielononóżki w końcu zaczną sie nieśc bo było by strasznie żal takiego pięknego stadka.Piszesz,że lato deszczowe,a u mnie susza,że marchew to chyba kilofem będę wybierała.
OdpowiedzUsuńTwoje kureczki zaczna pewnie sie nieśc w okolicach października. Tak to przewaznie jest z maluchami wyklutymi na wiosnę. A z moimi, to sama juz nie wiem, co sie dzieje. Chyba będę musiaął zasiegnąc rady madrzejszych ode mnie w tej kwestii.
UsuńNo widzisz, jaka ta pogoda niesprawiedliwa? U mnie zbyt mokro a u Ciebie susza. Nigdy nie możemy być do końca zadowoleni. Zawsze cos przeszkadza. No i ta pogoda dziwaczna, co to chmurne myśli i zwątpienia przynosi,
Nie dołujmy sie Brydziu! Za wszelką cenę starajmy się wyleźc z tego dołka. Wierzmy, ze będzie lepiej. Już jest, bo słonko sie pomału pokazuje!Może końcówka lata będzie przyjemna, wymarzona? oby!
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))
Po prostu sklep!!!!
OdpowiedzUsuńJ.
Tyle, ze w tym małym sklepiku wszystko swojskie, bez konserwantów i barwników. Niby duzo tego, ale zapewniam Cię na przednówku półki będą świeciły pustkami!:-))
UsuńOdnoszę wrażenie, że Twoja doba jest dłuższa niż moja, bo to jest po prostu nieprawdopodobne,
OdpowiedzUsuńjak taki mały Skrzacik jak Ty może podołać tylu czynnościom i obowiązkom, i jeszcze znaleźć czas,
aby to wszystko pięknie opisać! A piszesz z samego dna duszy, jak bardzo się to czuje czytając Twoje słowa.
Wiele smutków gromadzi się w nas, wiele bagażu niesiemy. Zbyt wiele. Czasami człowiek ma ochotę przestać być silnym
i tak po prostu się rozkleić... Tak właśnie zasnąć i pospać nieco dłużej niż zwykle - tak, jak piszesz, do kolejnej wiosny.
Albo przynajmniej ze dwie kwadry Księżyca... Melancholia tłucze się gdzieś po kątach naszego istnienia, a my ciągle dzielnie
zbieramy się w sobie i odganiamy ją precz, jak natrętną muchę. Ale zanim przyjdzie jesień, jeszcze czas na odrobinę późnego lata.
Bo przedjesień niesie ze sobą obfitość i słodycz dojrzałości, i ten specyficzny rodzaj światła, kiedy dni nie są jeszcze zbyt krótkie,
a noce zbyt ciemne...
Jak dobrze, że młodzieńczy gość zawita! :)
Nie ma dnia, żebym o Tobie nie myślała.
Ściskam Cię mocno bardzo, Oleńko i cały wielki kosz uśmiechów posyłam wieczorną sową :)))
Mar kochana! Jakos daje radę z tym wszystkim! Muszę i tyle.Może zima uda sie odpocząć, nabrac sił przed przyszłorocznym, znów bardzo intensywnym dzianiem. Póki zdrowie jako takie trzeba toczyć ten wózek i odganiac smutne mysli. A jak juz człowieka złapie jakas zmora, to zdusic w zarodku potwora!:-)
UsuńAle melancholia jesienna to chyba naturalna, dosc powszechna przypadłosc. Omal każdego dosiega. Nawet przyroda zdaje sie odczuwac takei stany. Nitki babiego lata i pajęczyn snują sie wszędzie. A poranne mgły zmiekczają rzeczywistosć i odrealniają ją dodatkowo tak jakby niczego nie było tak naprawde. Życie złudą jest, snem, wyobrażeniem naszym. A słonce i chmury malują te sny na rozmaite barwy...
Dzisiaj słonko wyjrzało zza chmur i obudziło nas zaglądając ciekawsko w nasze twarze. Mam nadzieje, ze to zapowiedź pogodnego, cieplejszego niz ostatnio dnia.
Tak, przyjedzie do nas kochany gość! Bardzo, bardzo sie cieszę!:-)*
Wzruszyłam sie Twoim komentarzem Mar, moja bliska, przyjazna duszo!:-))
Czuje Twoje ciepło i zyczliwosć i wdzieczna Ci jestem za nie bardzo!
Serdeczne, siostrzane myśli Ci zasyłam do Twojej górzystej, przepieknej krainy!:-))***
Zmyślnego masz małżonka, tak sprytnie te półeczki zainstalował. Teraz masz przed sobą już tylko zadanie zapełnienia ich. Owoców, jak piszesz, nie zabraknie, a więc do dzieła. Widok tych przetworów uroczy i na tyle kuszący, że nawet perspektywa zimy niestraszna:)).
OdpowiedzUsuńAleż to Wasze życie jest piękne i przepełnione miłością. I jak cudownie się te Twoje opisy czyta.
Ha!Małzonek stara sie jak moze, ale nie nadązy za mna, bo ja te półeczki juz prawie zapełniłam!:-))Mam nadzieje, ze zima nie bedzie jednak taka długa i mroźna, jak mi się zdaje i starczy nam tego dobra do wiosny i nastepnego lata.
UsuńWiedziemy tu zycie proste, czasami wprost siermieżne. Bliskie natury. Samotnicze. Ale tak własnie chcielismy. Wszystko jest tu na cos potrzebne i ma sens. A pogoda i niepogoda wyznaczają nam rytm dni i pór roku.
Oby tylko jesień nie wziełą na dobre naszego swiata we władanie. Jeszcze na nią stanowczo za wcześnie!
Pozdrawiam Cie serdecznie Errato, dobrego dnia zycząć!:-))
Nic ino pogoda nam miesza w głowach bo i mnie melancholia jakowaś trapi... wszystko irytuje, nic nie cieszy i nawet jak na chwilę odpuści, to wraca ze zdwojoną siłą. Nic ino pogoda... Ponoć pod koniec tygodnia ma się ocieplić, to może wtedy nasze frasunki wyparują w słoneczku :)
OdpowiedzUsuńA ja w tym roku dla odmiany nie zrobiłam ani jednego słoika, zobaczymy jak to będzie w zimie. Choć od zmiany naszych nawyków żywieniowych, to trzeba się przyznać szczerze, że idzie dużo mniej jedzenia ;)) Może się tylko skuszę na jesień ukisić kapustę.
Trzymaj się dzielnie Olgo, smutki i frasunki przepędź precz :) ***
Tak, Zosienko! Jestesmy częścią natury, wiec jeśli pogoda robi sie szarobura, to i w naszych duszach niewesoło. Ale niech tylk osłonko ozłoci nam twarze, zaraz chce sie zyc i wierzyc, ze wszystko będzie dobrze. U mnie od rana niesmiaęł promyki wychodza zza kurtyny chmur. Oby była to zapowiedź pieknej pogody!
UsuńTo prawda, że i my mniej jemy, ale zimą prawie nie będzie świezych warzyw i owoców. Trzeba będzie polegać na przetworach.Szkoda tylko, ze tak duzo w nich cukru. Wiadomo czym sie to skończy!
Trzymajmy sie kochana Zosiu, odpedzajmy zmory z duszy i patrzmy z nadzieją w przyszłość! Niech ta końcówka sierpnia i rychły wrzesien bedą dla nas łaskawe!Bo to od nas samych najwiecej w tej kwestii zalezy!
Pozdrawiam Cie bardzo serdecznie!:-)***
spiżarnia robi wrażenie! podziwiam waszą pracowitość...wasze życie jest takie ...prawdziwe....
OdpowiedzUsuńpozdrawiam bardzo serdecznie i życzę łaskawości pogody... :*****
Spizarnia rzeczywiście wygląda ładnie. Lubie stawac na jej progu i patrzec na te kolorowe, apetycznie błyszczące słoiki.Zatrzymałam w nich smaki i zapachy lata. Mam nadzieje, że zimą podczas ich zjadania powróca miłe wspomnienia i mimo mrozu za oknem ciepło wleje sie w serca.
UsuńŚciskam Cie goraco Emko, takze Tobie zycząc wszystkiego dobrego!:-)***
Spiżarnia zwaliła mnie z nóg! Mój leń wewnętrzny troszkę się zaczerwienił, ale zaraz mu przeszło :)
OdpowiedzUsuńJesteście niesamowicie pracowici!
W mojej krainie suszy i upału, nareszcie deszcze. Spalone słońcem pastwiska odradzają się powoli. Niska mleczność kóz dobiła mnie w tym roku ... A miało być więcej pieniędzy i długi by się dało pospłacać. Ech ...
Może zostawicie tyle kur, ile jest rzetelnych stałych odbiorców?
Całuję i światła w duszy życzę!
Bez przesady z tą naszą niesamowitą pracowitością, Madziu! Ona jest napadowa. Pojawia się i znika ni stąd ni zowąd. A poza tym jedne rzeczy sie robi a inne popadają w zapomnienie. Kupa rzeczy lezy odłogiem. Dom pajęczynami zarasta a maszyna do szycia pokrywa sie kurzem.
UsuńWspółczuję Ci tej niskiej mlecznosci kóz i zwiazanych z nią zawiedzionych nadziei co do poprawy sytuacji materialnej. Bardzo dobrze Cie rozumiem. Cięzko o tym pisać, mówić...Czasem człowiek ucieka w milczenie albo w dalekie spacery czy tez intensywne prace gospodarskie, by nie mysleć o tym, co go coraz bardziej przytłacza.
Nie wiem, co poczniemy z naszymi kurami. Przygnębia nas obecny stan rzeczy.Odbiorcy braliby tyle jajek ile sie tylko da. My chętnie byśmy im sprzedawali bo każdy grosz sie liczy. Ale co zrobic, jak nie ma jajec!Ot, ironia losu! Gdy nie wiedzieliśmy co począć z jajkami, bo tyle ich było, to nie mielismy komu ich sprzedac. Teraz, gdy jajek prawie nie ma to chętni na nie odbiorcy są, ale czekanie na zamówiona przez nich ilośc jajek trwa coraz dłużej...
Madziu, ponarzekałam trochę, wywnętrzyłąm Ci sie. Nie wiem, czy blog to dobre ku temu miejsce, ale na tym blogu tak jest( i chyba będzie coraz bardziej), ze jest on częścią naszego domu, nas samych. Trudno wiec tu ściemniać, ze życie to nieustanna bajka i sielanka, podczas gdy rzeczywistosc czasem kracze niemiłosiernie.
Madziu kochana! Z całego serca zycze i Tobie i nam samym, by nadciagajace jesienne dzianie przyniosło jakąs poprawę sytuacji i żeby beztroski usmiech mógł gościc w naszych oczach jak najczęściej!:-))***
Ach, będziesz miała po co sięgać zimową porą. Schyłek lata schwytany w słoiki.
OdpowiedzUsuńTak, na pewno bedę często siegać po te smaki i zapachy, po te kolory lata. To osłodzi długie, zimowe wieczory i mam nadzieje, iz pomoze przetrwać do wiosny i nastepnego, oby sprzyjajacego nam pogodą lata.
UsuńPozdrawiam Cie ciepło, kochana Łucjo!:-)*
Witaj Olu. Sprawdź trop ptaszyńca w kurniku. Podczytuję Twojego cudownego bloga, jest to dla mnie najmilsza lektura.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Iko Iwciu! Posprawdzałam już chyba wszystkie tropy.W kurnikach wcale nie ma tak dużo kryjówek. Także poza kurnikami wszystko przetrząśnięte - łącznie ze strychem zawalonym ubiegłorocznym ianem. Ech, ręce opadają...
UsuńSprawiłaś mi ogromną przyjemnośc Iko pisząc do mnie, wyłaniając sie z tej mgły podczytujących, lecz milczacych obserwatorów. Witam Cię tu serdecznie i dziękuję za Twoją zyczliwośc i obecnosc tutaj.
Pozdrawiam ciepło i dobrych chwil zyczę!:-))
Olu cieszę , że to nie ten pasożyt. Jest to straszne okropieństwo, które dopadło też moje kurki. A najlepiej wyczaić go nocą.
UsuńNa szcęście mąż już zwalczył to roztocze.
Pozdrawiam słonecznie:)
Iko, wybacz, ale ja nie bardzo rozumiem, co masz na mysli pisząc o "pasozycie i roztoczu"? Napisz mi prosze jaśniej, bo nie bardzo wiem o co chodzi?
UsuńOlu ptaszyniec to taki pejęczak bardzo mały, który widać dopiero wieczrem bo wtedy wychodzi na żer. Ale jeżeli Wasze kurki wchodzą na noc do kurnika to znaczy, że nie jest to on. Pije on krew ptaków i bardzo im szkodzi. Najlepiej poczytać ne internecie.
UsuńPozdrawiam
Ach, dzięki! Już teraz rozumiem Iko! Przedtem myslałam, ze pisząc o ptaszyńcu masz na mysli ptactwo!:-)
UsuńDzieki serdeczne za podpowiedź. Idąc za Twoją sugestią poczytałam sobie przed chwilą w internecie na temat tego roztocza i wydaje mi się, że moje kury nie są przez niego podgryzane. No bo na noc wchodza normalnie do kurnika a poza tym nie maja wyskubanych piórek. Podobno teraz wszystkim tutejszym gospodyniom ich kury niosa sie kiepsko. Moze to taki specyficzny okres...? Ale mimo wszystko, żeby być spokojną, poszukam sladów ptaszyńca w kurnikach. Bo cos za długo juz u moich kurek trwa ta opieszałosc w niesieniu.
Człowiek całe zycie sie czegos uczy! Dzięki Tobie Iko dowiedziałam sie dzis o istnieniu tego kurzego wampira zwanego "ptaszyńcem". Wdzięczna Ci jestem za to! Naprawdę fajnie, ze odwiedzasz mojego bloga Iko!
Pozdrawiam ciepło!:-))*
:))
UsuńWasze zapasy na zime sa naprawde imponujace, ilez kolorow miesci sie na tych poleczkach zrobionych przez Cezarego ,a tak skrzetnie poukladanych przez Ciebie. Ciezka praca procentuje i dlugie zimowe wieczory beda oslodzone tymi pysznosciami.
OdpowiedzUsuńW tej codziennej prozie zycia jest duzo zastanowien, czasami watpliwosci - ot zycie!
Swietnie sobie radzicie Olenko, zarowno z plonami ziemi, jak i calym inwentarzem. I na pewno dokonacie slusznej decyzji odnosnie kurek.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie:)
Tylko tego siana zal !
Tak, zapasy są duże, ale będą jeszcze wieksze. Powinny być, gdyż to pomoże nam jakoś dotrwać do następnych zbiorów, do lata. Poza tym zima tak bardzo chce sie wieczorami przekąsić cos słodkiego czy pikantnego. Zagrzać sie wspomnieniem ciepłych chwil pełnych zieleni i innych intensywnych barw. Zima stanowczo jest tutaj za długa. Choć bywa piekna, malownicza, baśniowa, to jednak potrafi mocno dać w kość, gdy człowiek marznie i przygnębia goprzedłuzajacy się brak światła słonecznego.
UsuńA siana bardzo żal i naszej daremnej przy nim roboty. To samo dotyczy wielu naszych warzyw. Ileż ja sie przy nich naklęczałam, napociłam! A one albo wcale nie wzeszły albo mikre jakieś i trawione zarazą.Ale taki już los rolnika. Zalezny od pogody i kaprysów. Trzeba przyjmować to ze zrozumieniem i pogodzeniem sie z tym, na co wpływu sie nie ma.Trzeba mieć wiarę, iz będzie lepiej!
Dziekujemy Ci Ataner z całego serca za Twoje ciepło i nieustającą dla nas życzliwość.Całujemy Cię gorąco i wszystkiego dobrego obojgu Wam zyczmy!:-))
Ależ mnie zmartwiłaś jajkami Oleńko i gdzie ja będę jajeczka kupować wasze najsmaczniejsze są przecież. Znajdziesz dla mnie troszkę chociaż z 50 dobrze? Wysłałam maila z prośbą o pomoc. Zaczną się nieść, tylko coś im się porobiło z psychiką, za mało słońca? Nie znam się na tym ale kurki też wrażliwe stworki są. Nie wybijajcie stadka.
OdpowiedzUsuńMam całą jabłoneczkę jabłek i przypomniałaś mi że mogę je w cukrze zrobić to przecież proste i smaczne bardzo. Ryż z jabłuszkami pyszny i pamiętam ze mama dodawała cynamon. Też mam w tym roku sporo zapasów. Olu podrzućcie pod warzywnik jeśli znajdziecie u kogoś nawóz koński. My w zeszłym roku nie mieliśmy warzyw prawie wcale takie biedne ledwo ledwo co. Daliśmy nawóz koński i nie nadążamy z przerobem. :) Te cukinie olbrzymie te ogórki których zakisiłam na zimę mnóstwo i cukinię też. Nie wiem jak kisisz buraki? mam też ich sporo i marchewka piękna urosła. Postanowiłam że pokroję w plasterki dodam pietruszkę i natkę pietruszki i w pojemniczkach zamrożę na zupę jarzynową będzie zimą z własnych warzyw. Serdeczne uściski kochana.
Co do kurek, to wyjasniłam Ci juz w liście Elu, że teraz ponoć wszystkie kury słabo sie niosa i moje wpasowują się jakos w ten trend. Przykro mi bardzo, alew związku z powyzszym na razie nie ma szans nawet na te 50 jajek dla Ciebie. Jak sie cos zmieni, to dam znać.
UsuńCo do obornika, to my zasilamy grządki kurzyńcem, gdyz mamy go w ilościach ogromnych. To co sie nam porobiło w warzywniku w tym roku jest chyba głównie winą pogody.
Cukinie na szczęscie też mam ,(a raczej miałam bo już się kończą) piekne. Marchewkę dodaję do sosu cukiniowo-papryykowo- pomidorowego. Gotuję to z ziołami, cebulą i czoesnkiem a potem miksuję i zamykam do małych słoików a potem pasteryzuję.
Buraki kiszę prosto. Obieram je, kroję w plastry. Wkładam do wielkiego słoja - tak zeby zajęły około 1/3 jego wysokości. Dodaję kopru, czosnku, kawałek razowego chleba i zalewam to wszystko przestudzona, osoloną woda. Po czterech dniach są gotowe. Wdedy przekłądam wszystko do mniejszych słojów i pasteryzuję.
Całusy zasyłam po bardzo pracowitym dniu!:-))
No i nic na to nie poradzę, ze najbardziej podobają mi się Zuzia i Wasze kozy:) No nie, zapasy imponujące, a zielononóżek bardzo żal. Może jeszcze wrzesień będzie ładny i dacie radę trochę tej trawy ususzyć. Myśmy suszyli na ostropcach (orstwiach) jak było deszczowo. To znaczy- na wieczór upychali na ostropce, a rano rozrzucali i przesuszali w słońcu przez cały dzień. W takich kopkach to labo zgnije, albo się zaparzy. Na ostropcach może stać w deszczu. woda spływa po powierzchni, a do środka nie dochodzi.
OdpowiedzUsuńTwój Czarek ma smykałkę do ciesielki, to ostropce zrobi bez problemu:)
Pozdrowienia słoneczne z cieszyńskiej:)
Mnie też się bardzo podobają kozy i Zuzia. Tworza tak zgrany, nierozłączny zespół, ze Zuzia nie bardzo chce chodzic na spacery bez nich!
UsuńCo do zielononózek, to na razie tylko sie nad wszystkim mocno zastanawiamy. Może jeszcze pociągniemy jakis czas tę hodowle, bo okazuje się, że teraz wszelkie kury niosa się bardzo kiepsko. A więc nasze zielononózki nie odstają za bardzo od normy. Trzeba więc ten zły okres jakoś przeczekać, mając nadzieje, że w końcu im sie poprawi. A jak nie, to do gara!:(
Po wiedziałąm Czarkowi o ostropcach, orstwiach (piekne, staropolskie słowo!) Może i zrobi cos takiego, tylko na razie z czasem problem, bo w trakcie zwożenia drzewa jesteśmy. W każdym razie bardzo dziękuję za cenną radę, Jaskółko kochana!
Całusy wieczorne zasyłam po pogodnym, pracowitym dniu!:-))
Olu, Twoje pisanie daje mi ukojenie i spokoj.
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrazeniem Waszej pracowitosci, szacunku do siebie i otaczajacego swiata.
Przetwory cudownie prezentuja sie na polkach w spizarni. Skorzystam z Twojego przepisu na kiszone buraki, jesli moge :)
Jesien zbliza sie wielkimi krokami, bedzie nas raczyc swoimi kolorami, zapachami i wszystkim tym co w niej piekne i tajemnicze.
Bede czekala na Twoj kolejny post, ktory na pewno da mi wiele bardzo cieplych przemyslen.
Dzis juz mamy wrzesien...sierpien odszedl. Pozdrawiam Was bardzo serdecznie :)
Cieszę sie Orszulko, ze lubisz czytać te moje opowieści i wracasz "Pod to samo niebo". Tak, pracowicie u nas, ale inaczej sie nie da, kiedy nasz byt zalezy od naszej pracy i od silnej więzi z przyrodą.Takze i przetwory robię, po to by było zimą co jeść i by było to zdrowe, dajace siły aby przetrwać do ciepłęj wiosny.
UsuńJuż wrzesień...U mnie zaczął sie słonecznie. Oby mu tak zostało, bo wiele prac zalezy od dobrej pogody.
Pozdrawiamy Cię ciepło i zyczliwe mysli zasyłamy!:-))
Oleńko tak interesująco piszesz o zwykłych czynnościach, zawsze czytam Twoje posty w wielka przyjemnością. Och te nieciekawe lato sierpniowe dało Wam się we znaki. Dla mnie odpoczywającej w górach było mniej uciążliwe, w czasie deszczu czytałam, szłam do kina, ewentualnie czytałam książkę, coś tam pisałam. Przez ten cały miesiąc udało mi się złapać kilka pieknych ciepłych dni.
OdpowiedzUsuńPółeczki piękne, a te przetwory , aż mi ślinka cieknie.
Ja niestety nie mam przetworów, jutro zamierzam wkładać ogórki, pikle, paprykę.
Ściskam Cie zostawiając serdeczności, a Cezarego pozdrawiam.
Żyję tu Alinko zwykłym, prostym zyciem, bez zadnych nadzwyczajnych wydarzeń, bez dalekich podrózy i spotkań z ludźmi światowymi. Cicho tu u mnie, swojsko, siermięznie i nieco monotonnie. Praca, praca, spacery do lasu... i znowu praca!:-))A przetwory mam z czego robić, bo warzywnik i ogród darzą mnie róznościami a wiec robię. W czasach miejskich wcale przetworów nie robiłam. Nie było takiej potrzeby a ni nawet umiejętnosci. Wszystkiego nauczyłam sie tutaj.
UsuńDobrze, ze odpoczełaś sobie od codzienności Alinko, nabrałaś nowej energii, pospacerowałaś, spokojnie pomyslałaś i zapewne pomysłów na ciekawie spędzoną jesień i zimę. Pewnie i wiersze jakieś nowe masz w zandrzu?
Pozdrawiamy Cie serdecznie i dobrej pogody zyczymy!:-))
Sezon zapraw trwa, u mnie również sporo słoików się zapełniło :)
OdpowiedzUsuńWitaj serdecznie Aknezz! Swoja droga pięknie wygladają słoiki z przetworami, prawda?Takie domowe, kolorowe dzieła sztuki. Aż żal będzie ruszać!:-))
UsuńPiękna opowieść o życiu- prawdziwym życiu...
OdpowiedzUsuńA przetworów tymczasem coraz więcej!:-))
UsuńMożesz być dumna z takiej spiżalni Olga! I dumna z meża, ze Ci taką zmajstrował. Szkoda kurek, może jeszcze raz zaryzykowac i dodać trochę werwy w stadzie , zakupując nowego koguta???
OdpowiedzUsuńA czas juz na nową półeczkę, bo słoików w zastraszajacym tempie przybywa!:-))
UsuńMamy kilka młodych kogutków. To nie w tym problem. Ot, człowiek uczy sie całę zycie a wciaz tylu rzeczy nie wie.
Śliczna ta Wasza spiżarnia.
OdpowiedzUsuń