Uśmiechnięte
i nie dotknięte jeszcze prawdziwością życia. Dziewczyny ze starego, ołówkowego
szkicu. Trwały tak narysowane na małym obrazku, który zatrzymał chwilkę.
Były młode. Kilkunastoletnie. W niektórych czas już zaczynał pomału rzeźbić swe
piętno. Ale o tym wtedy nic jeszcze nie wiedziały. Ołówkowe
dziewczyny lekko cieniem i światłem zaznaczone. Czy w ich życiu teraz więcej
cienia czy światła? Czy pamiętają jeszcze swój uśmiech, swój
rumieniec, swoje zapatrzenia? Czy rozpoznałyby same siebie na tym szkicu? Czy
przypomniałyby sobie dawne swe myśli i nadzieje?
Szkic wisiał na ścianie w ospodzie "Pod złotym liściem". Tkwił tam chyba od
zawsze. Oprawiony w skromną ramkę. Skromny i niepozorny. Wrośnięty w
ścianę. Nikt z gości gospody nie zwracał nigdy na niego uwagi. Obrazek był
ważny tylko dla Gospodyni a inni omijali go obojętnym wzrokiem, zatrzymując wzrok
tylko na niezwykłych pastelach ekscentrycznej Agnieszki albo na biało-czarnych
fotografiach przedstawiających dawnych mieszkańców miasteczka.
Gospodyni często przysiadała na ławie, brała swój obrazek w dłonie a potem
palcem wskazującym gładziła z
nostalgicznym uśmiechem drobne twarzyczki dawnych koleżanek i przyjaciółek. Wpatrywała
się z natężeniem w te delikatne, nieśmiałą kreską narysowane
dziewczęce oblicza. Niech zostaną takie na zawsze. Nie chciałaby spotkać
teraz żadnej z nich ani odnowić dawnych znajomości. One żyją swoim życiem, ona
swoim. Kiedyś była między nimi jakaś wspólnota przeżyć i losów. Potem czas
pchnął każdą na jej własne tory i odjechały w swe tajemnicze dale, szukając
swego spełnienia i nowej codzienności. Jak teraz wyglądają? Co przeżywają? Lepiej nie
wiedzieć. Gospodyni najzupełniej wystarcza to, że popatrzy rano do lustra a
wówczas wie, że i one zmieniły się pewnie tak samo, jak ona. Niechaj chociaż na
tym obrazku pozostaną otoczone nieprzemijalnością, tajemniczą przyszłością i
blaskiem nadziei. Niech wszystko jeszcze będzie przed nimi.
Tyle
roboty czeka na Gospodynię dzisiaj. Podłogę modrzewiową w izbie porządnie
wyszorować. Okna umyć. Firanki uprać i rozwiesić na słonku żeby zbielały i
pachniały świeżym powietrzem. Ziemniaki obrać na wiosenną kartoflankę. I
kapustę na surówkę przyprawić. A jeszcze przydałoby się zrobić coś nowego.
Jakieś nieznane, śmiałe danie, które przyciągnęłoby do gospody nowych klientów.
Najlepiej coś bardzo zielonego, optymistycznego. Na wiosnę
niewielu gości zaglądało do niej. Czy już nikt nie wędruje po świecie?
Gdzież są ci zmęczeni podróżnicy? Gdzież weseli biesiadnicy? Jakoś tak smutno
się nagle zrobiło Gospodyni...Czy to ona się tak zmieniła czy tylko
czasy? A na obrazku wciąż taka wesoła, uśmiechnięta, wśród dawnych
koleżanek. W białej, maturalnej bluzeczce.Tego wszystkiego już nie ma, tylko oczy wciąż po dawnemu - zielone...
Zaraz powiesi ten ołówkowy szkic na miejsce. Trzeba go tylko wilgotną
szmatką wytrzeć z kurzu. Pogłaskać pieszczotliwie raz jeszcze. To takie
małe, niewinne przyzwyczajenie. Chwilka oddechu...Gospodyni położyła go sobie
na kolanach i leciutko gładziła chłodną szybkę i drewnianą ramkę...
Nagle trzasnęły zamknięte siłą przeciągu drzwi gospody. Kobieta drgnęła
gwałtownie. Obrazek upadł na ziemię a szybka potłukła się na wiele drobnych
kawałeczków.
Na
progu stał nieznany Wędrowiec. Uśmiechał się tym cudownym, pełnym radości i
ulgi uśmiechem łazika, który nareszcie dotarł do upragnionej przystani. Pachniał
wiatrem. W dłoni trzymał ogromny pęk młodego szczawiu, pośród którego
wetknął żółte kwiatki mniszka. Gospodyni
popatrzyła zaciekawiona na ten niezwykły, wiosenny bukiet. Od razu, jako osoba
praktyczna wyobraziła sobie jaka wspaniała byłaby zupa szczawiowa
jako danie dnia. Ale zrobiło jej się jakoś wstyd tych myśli i znów
spojrzała na potłuczony obrazek. Tymczasem Wędrowiec zauważył
kawałki szkła na podłodze i niepewną minę gospodyni. Schylił się. Podniósł
uwolniony z ramek szkic. Pogładził go delikatnie. A potem popatrzył jej
głęboko w oczy i szepnął:
- Są
ludzie, którzy z latami blakną i płowieją, jakby czas pokrył ich wizerunki
cieniem ołówka. Ale są i tacy, którzy dopiero wraz z upływem czasu nabierają
cudownych kolorów... - tak właśnie powiedział. A potem jak gdyby nigdy nic
wręczył jej swój niezwykły bukiet i usiadł na ławie, prosząc o kufel zimnego piwa.
Gorąco dzisiaj było na dworze a on zdążył od świtu szmat drogi zejsć. Co za sobą zostawił, gdzie wędrował, kogo spotkał i czego szukał? W tej chwili nie myślał o tym wszystkim. Popijał piwo i przyglądał się z przyjemnoscią wystrojowi wnętrza tej przytulnej gospody przydrożnej. Dobrze się tu czuł. Wewnątrz panował lekki półmrok i chłód. Pachniało grzybami suszonymi, wiszącymi nad ladą i starym drewnem, z którego zrobione były wszystkie sprzęty w izbie. Na sosnowych półkach ustawiono rzędy kolorowych słoików z konfiturami i marynatami. Na ścianach wisiały pożółkłe fotografie oraz rysunki w niespotykanej, czerwonej tonacji. Szerokie, proste ławy przystrojone były w szydełkowe, misterne serwetki i stojace na nich gliniane wazoniki pełne chabrów i maków. Przez okna gospody rozpościerał się widok na rozległe łąki, pola i lasy oraz rozstaje dróg, które tu właśnie go dzisiaj doprowadziły.
Wtem jakiś dziwny hałas zakłócił Wędrowcowi tę spokojną kontemplację pomieszczenia. To w kuchni coś spadło z głośnym brzękiem. Pobiegł tam szybko, bo zdało mu się, że usłyszał też cichy, kobiecy jęk. Zobaczył, że Gospodyni kuca i podnosi z ziemi rozbite kawałki glinianej miski. Na podłodze wokół niej leżały rozsypane bezładnie liscie szczawiu.
- Wszystko mi dzisiaj z rąk leci! - zawstydziła się kobieta, wysysając krople krwi cieknące jej z palca serdecznego - Chciałam pokroić szczaw na zupę i proszę, jaka ze mnie niezdara!
- Palec zaraz opatrzymy i wszystko będzie dobrze! - zarządził Wędrowiec, sięgając do wiszącej nad stołem małej apteczki i wyjmując zeń wodę utlenioną i plaster.
- Pani sobie teraz spokojnie usiądzie i niczym nie będzie się martwić. A ja pokroję szczaw z liśćmi mlecza i w try miga zrobię najpyszniejszą na świecie zupę wiosenną! Do tego młode ziemniaczki, śmietana i gotowe. Goście mogą się do gospody na obiad schodzić!
- A o potłuczoną miskę proszę się nie martwić! To wszystko na szczęście! - uśmiechnął się do niej serdecznie.
Gospodyni, sama sobie się dziwiąc, nie zaprotestowała. Usiadła posłusznie na kuchennym stołku i patrzyła z przyjemnością jak Wędrowiec sprawnie i delikatnie opatruje jej skaleczony palec. Potem zaraz zaczął krzątać się po izbie. A robił to wszystko tak naturalnie, jakby zajmował sie tu tym od zawsze. Ubrał na siebie jej pstrokaty fartuszek. Umył dłonie. Podkręcił zawadiacko wąsa i wziąwszy się za płukanie i krojenie zielonych listków szczawiu a potem za obieranie ziemniaków podśpiewywał pogodnie jakąś nieznaną jej a rozrzewniającą dziwnie piosenkę...
Gorąco dzisiaj było na dworze a on zdążył od świtu szmat drogi zejsć. Co za sobą zostawił, gdzie wędrował, kogo spotkał i czego szukał? W tej chwili nie myślał o tym wszystkim. Popijał piwo i przyglądał się z przyjemnoscią wystrojowi wnętrza tej przytulnej gospody przydrożnej. Dobrze się tu czuł. Wewnątrz panował lekki półmrok i chłód. Pachniało grzybami suszonymi, wiszącymi nad ladą i starym drewnem, z którego zrobione były wszystkie sprzęty w izbie. Na sosnowych półkach ustawiono rzędy kolorowych słoików z konfiturami i marynatami. Na ścianach wisiały pożółkłe fotografie oraz rysunki w niespotykanej, czerwonej tonacji. Szerokie, proste ławy przystrojone były w szydełkowe, misterne serwetki i stojace na nich gliniane wazoniki pełne chabrów i maków. Przez okna gospody rozpościerał się widok na rozległe łąki, pola i lasy oraz rozstaje dróg, które tu właśnie go dzisiaj doprowadziły.
Wtem jakiś dziwny hałas zakłócił Wędrowcowi tę spokojną kontemplację pomieszczenia. To w kuchni coś spadło z głośnym brzękiem. Pobiegł tam szybko, bo zdało mu się, że usłyszał też cichy, kobiecy jęk. Zobaczył, że Gospodyni kuca i podnosi z ziemi rozbite kawałki glinianej miski. Na podłodze wokół niej leżały rozsypane bezładnie liscie szczawiu.
- Wszystko mi dzisiaj z rąk leci! - zawstydziła się kobieta, wysysając krople krwi cieknące jej z palca serdecznego - Chciałam pokroić szczaw na zupę i proszę, jaka ze mnie niezdara!
- Palec zaraz opatrzymy i wszystko będzie dobrze! - zarządził Wędrowiec, sięgając do wiszącej nad stołem małej apteczki i wyjmując zeń wodę utlenioną i plaster.
- Pani sobie teraz spokojnie usiądzie i niczym nie będzie się martwić. A ja pokroję szczaw z liśćmi mlecza i w try miga zrobię najpyszniejszą na świecie zupę wiosenną! Do tego młode ziemniaczki, śmietana i gotowe. Goście mogą się do gospody na obiad schodzić!
- A o potłuczoną miskę proszę się nie martwić! To wszystko na szczęście! - uśmiechnął się do niej serdecznie.
Gospodyni, sama sobie się dziwiąc, nie zaprotestowała. Usiadła posłusznie na kuchennym stołku i patrzyła z przyjemnością jak Wędrowiec sprawnie i delikatnie opatruje jej skaleczony palec. Potem zaraz zaczął krzątać się po izbie. A robił to wszystko tak naturalnie, jakby zajmował sie tu tym od zawsze. Ubrał na siebie jej pstrokaty fartuszek. Umył dłonie. Podkręcił zawadiacko wąsa i wziąwszy się za płukanie i krojenie zielonych listków szczawiu a potem za obieranie ziemniaków podśpiewywał pogodnie jakąś nieznaną jej a rozrzewniającą dziwnie piosenkę...
Gdy wciąż tęskno jest na duszy
Kiedy zszedłeś drogi szmat
Czasem serce ci poruszy
Prosta izba, swojski świat
Czyjeś dłonie spracowane
Szczerość oczu, gestu, słowa
Smaki dawno zapomniane
I nadzieja całkiem nowa
Może inni mają więcej
Może mniej zaznali trosk
Lecz tu żywiej bije serce
Tu jest do spokoju most
Mówię światu - cicho tam!
Nie dręcz duszy swym wołaniem
Zieleń oczu, zboża łan
Czegóż więcej chcieć - kochanie...?
Dzika łąka, stary sad
Ława, która pod jabłonią
Prosi żebyś na niej siadł
Przymknął oczy i odpoczął
Cóż, że młodość za górami
Cóż, że dziwny ten splot dni
Skoro wszystko wciąż przed nami
Nowy ogień się znów tli
Gdzieś tam stare są marzenia
Co straciły dawny blask
A tu oczy opromienia
To, co zsyła dobry czas
Mówię światu - cicho tam!
Nie dręcz duszy swym wołaniem
Zieleń oczu, zboża łan
Czegóż więcej chcieć - kochanie...?
Piękna opowieść :-)
OdpowiedzUsuńZnam takiego Wędrowca :-)
I ja znam!:-)
UsuńNie bede komentowac, tylko kontemplowac.
OdpowiedzUsuńPiekne.
Czasem rzeczywiście wystarczy cicha kontemplacja...
UsuńDziękuję!:-)
Przepiękna, mądra opowieść...
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
Dziękuję Meg!
UsuńUśmiech zasyłam!:-)
Dzięki za przepiękną opwieść.
OdpowiedzUsuńA będzie ciąg dalszy ... :)
Buziaczki :)
Chyba zawsze jest jakiś ciąg dalszy, tylko czasem ukrywa się skromnie w swojej bezpiecznej intymności.
UsuńCałusy poranne zasyłam!:-)
Byłam w takiej klimatycznej, przydrożnej gospodzie na Huculszczyźnie, stare fotografie, stare sprzęty, haftowane obrusy na stołach, że aż z zaciekawieniem oglądałam misterny wzór krzyżykowy; ze ściany spoglądał młody, przystojny Hucuł z podkręconym wąsem w czapie i kożuszku przewieszonym przez ramię, jedliśmy coś regionalnego, pysznego ... było nam dobrze, swojsko; niektóre przybytki mają swoją atmosferę, a niektóre, choćbyś na głowie stawał, tchną obcością, czy to od ludzi zależy, czy od wystroju? a tak sobie napisałam, pewnie nie na temat; lubię Twoje opowieści, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńA własnie, że bardzo na temat. Bardzo cenię takie własnie refleksje, wspomnienia... Człowiek zapamiętuje takie dobre chwile i karmi sie nimi, gdy zgiełk świata zmęczy.Hucuł z podkręconym wąsem, w kożuszku, stare fotografie i rzeczy.Piękne wspomnienie Marysiu!
UsuńSama niezmiernie lubię takie stare gospody i karczmy. W moich okolicach jest nawet taka jedna - "Pod semaforem" na drodze z Przemysla do Krosna tuż przez Dynowem. Często tam jeździmy żeby odetchnąć tą swojską, dającą ukojenie atmosferą.
Uściski serdeczne Ci zasyłam za naszą górską rzekę!:-))
No ba! znam tę karczmę, byliśmy tam z kolejnym rajdem na powitanie wiosny, i to wcale nie tak dawno, a mąż nie może nachwalić się smaku flaków, jedzonych w przerwie "pracowych" wyjazdów; klimatyczne miejsce; dobrej nocy, Olgo.
UsuńNo popatrz! Tośmy się nawet tam mogły kiedyś widzieć i nie mieć rzecz jasna pojęcia kto zacz?!:-)
UsuńMiejsce przyciąga wystrojem, klimatem, zapachem i miłą obsługą oraz wieloma miłymi skojarzeniami. Aż żal stamtąd wychodzić!
Serdeczności już o poranku zasyłam Marysiu!
Dobrze jest pomyśleć, że tyle jeszcze przed nami. Niejedna niespodzianka kryje się za kolejnym zakrętem. Pewnie będzie im pięknie, ale myślę, że któregoś dnia ogarnie go niepokój i znów usłyszy wołanie świata ... Ale i tak warto.
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść.
Ściskam!
No właśnie - tajemnicze ścieżki przyszłosci czasem zupełnie niespodziewanie zabierają nas w podróz życia.Nigdy nie można powiedzieć wiec nigdy...
UsuńA co do Wędrowca - jego droga też chyba nie skończona, tak zresztą, jak każdego z nas.
Serdeczne mysli zasyłam Magdo!:-))
:) :) :)
OdpowiedzUsuń:-)!
Usuń