piątek, 24 września 2021

Spontaniczność…

 



 

   Taka scena: Krakowski rynek pewnego pogodnego, wrześniowego dnia. Kwiaciarka układa bukiet i uśmiecha się do przechodniów. Ludzie karmią gołębie. Młodzież zajadając lody w rożkach obsiada pomnik Mickiewicza a dzieciaki beztrosko ganiają się wokół niego. Jeszcze inni siedzą w kawiarnianych ogródkach i popijając zimne napoje rozmawiają ze sobą. Turyści wędrują wzdłuż Sukiennic i pod ich arkadami. Inni nie patrząc na boki biegną ku swoim pilnym, codziennym sprawom. Ich twarze wydają się nieobecne, zatroskane, dziwnie do siebie podobne. Nie zwracają uwagi na urodę skąpanego w słońcu rynku. Dawno przecież już im się  on opatrzył. Mają wszak ważniejsze rzeczy na głowie, których nikt za nich nie zrobi. Trwa zwyczajny dzień. Każdy ma do odegrania swoją własną, przewidywalną rolę.  Działa niczym trybik potężnej acz niewidzialnej machiny albo jak postać w jakiejś grze, której scenariusz ktoś dawno temu napisał. I nic nie zapowiada aby zaraz miało się to zmienić. Jednak nagle staje się coś, co na chwilę zmienia wszystko.

   Oto pewien długowłosy, odziany w wystrzępione dżinsy chłopak wbiegłszy na balkon Sukiennic zaczyna nawoływać coś głośno i śpiewnie a przy tym zachęcająco i zaczepnie. Jego głos sprawia, że pojedynczy ludzie na rynku zaczynają zatrzymywać się w swym biegu, w upartym truchtaniu zwyczajnej codzienności. Z każdą chwilą gromadzi ich się coraz więcej. Zadzierają głowy. Z zaskoczeniem i ciekawością spoglądają w stronę, z której dobiega  ten wyrazisty, chyba skądś znany im, nawołujący głos. Tymczasem stojący na balkonie młodzieniec uśmiecha się do zgromadzonych poniżej a potem zaczyna śpiewać. A zespół muzyczny stojący u podnóża Sukiennic grać. I wszystko staje się jasne. Wiadomo już kim jest ów młody śpiewak a większość osób bez trudu rozpoznaje śpiewany przez niego utwór. A pozytywne zaskoczenie oraz oczekiwanie na ciąg dalszy performance’u staje się tym większe, gdy młody człowiek zbiega na dół i wmieszawszy się w ludzką ciżbę kontynuuje rozpoczętą przed chwilą pieśń. Co więcej, niedługo potem niektórzy ludzie zaczynają się do jego śpiewu przyłączać. Najpierw są to członkowie towarzyszącego mu zespołu. Mają mikrofony. A ich głosy brzmią dźwięcznie i melodyjnie. Wyglądają jednak zupełnie przeciętnie. Jeszcze chwilę temu, nie dałoby się rozróżnić ani wytypować, który z nich zdecyduje się na publiczny występ. Zgromadzony wokół nich tłum gapiów także zaczyna śpiewać i podrygiwać rytmicznie. Uśmiechać się do siebie. Odważnie występować przed szereg i dołączać do profesjonalnych chórzystów. Refren znanej piosenki niesie się po rynku coraz głośniej, bo coraz więcej przechodniów zaczyna podejmować śpiew albo chociaż nucić znany im motyw muzyczny. Nic to, że piosenka jest po angielsku. Melodię i pojedyncze słowa znają prawie wszyscy, ponieważ to jeden z bardziej sławnych, światowych przebojów. A jego popularność chyba tylko będzie rosła, jako i historia życia jego autora i najlepszego jak dotąd wykonawcy, którym był Freddie Mercury,  który gdyby żył, to obchodziłby w tenże piękny, wrześniowy dzień swoje urodziny.

 


   Nie chcę tu jednak pisać o wokaliście zespołu Queen (choć oczywiście F.Mercury ze wszech miar zasługuje na zainteresowanie i hołdy dla jego talentu). Wyobrażam sobie bowiem, że impulsem do podobnego poruszenia oraz gromadnego śpiewu na krakowskim rynku mogłoby być wiele innych piosenek. Musiałyby być to utwory dobrze wszystkim znane, budzące pozytywne skojarzenia, poruszające emocje i ożywiające przyprószone siwizną codzienności wiecznie młode serca. Nie chcę też tu wychwalać Michała Szpaka, owego młodego, wyjątkowo uzdolnionego wokalnie wykonawcy oraz inicjatora owego wrześniowego, wspólnego śpiewu na krakowskim rynku. Nie  osoby autorów piosenek oraz ich wykonawców są bowiem w centrum mojego zainteresowania, ale fascynujące zjawisko publicznych, spontanicznych, radosnych występów zupełnie przeciętnych przed momentem ludzi, zajętych swoimi sprawami oraz odtwarzaniem zwyczajnych dla siebie ról. Coraz mniej bowiem moim zdaniem na świecie pogodnej spontaniczności, umiejętności zapomnienia o zewnętrznych albo wewnętrznych ograniczeniach, wyzbycia się leku przed krytycznym osądem innych, prostej i zaraźliwej radości życia okazywanej pośród innych ludzi, równie swobodnie ją przejawiających.

 


   Takie uliczne, na poły spontaniczne na poły wykreowane występy zdarzają się na świecie dość często. Znane są pod nazwą „flash mob”, co jak oznajmia Wikipedia „oznacza określenie, którym przyjęło się nazywać sztuczny tłum ludzi gromadzących się niespodziewanie w miejscu publicznym w celu przeprowadzenia krótkotrwałego zdarzenia, zazwyczaj zaskakującego dla przypadkowych świadków.” Zainteresowana tym zjawiskiem od kilku tygodni oglądam na YT najpopularniejsze w Internecie flash moby.  Oglądam je ze wzruszeniem, z rozbudzoną nagle tęsknotą za takim wspólnym z innymi radosnym przeżywaniem czegoś, za zapomnieniem o zmorach i dokuczliwościach spętanego przez pandemiczną propagandę świata, a w końcu i za samą sobą z czasów, gdy byłam młoda i pełna ufności w to, że życie przyniesie jeszcze dużo cudownych niespodzianek a ludzie są na ogół dobrzy i wzajem dla siebie przyjaźni, no  i że do tego o wiele więcej ich łączy niż dzieli.

 


   Czy gdybym miała możliwość być wówczas na krakowskim rynku i przyłączyć się do wspólnego śpiewu przypadkowych przechodniów zrobiłabym to? Tak, sądzę, że tak! I żałuję, że mnie tam nie było. Ale dzięki możliwości zobaczenia tego krakowskiego flash mobu w Internecie zdołałam odczuć chociaż namiastkę tej radości. Połączyć się wirtualnie ze zgromadzonymi tam ludźmi i pozwolić płynąć przez policzki uwolnionym nagle łzom oraz krążyć po żyłach tętniącej radośnie krwi. Niemal co dnia podziwiam w Internecie tego typu występy muzyków, tancerzy i zespołów muzycznych oraz przyłączających się do nich spontanicznie zwykłych ludzi. Gdzieś tam ożywiają ich i wyrywają z machiny codziennych spraw utwory Abby, gdzieś tam Beatlesów albo Ravela, piosenki ze znanych filmów muzycznych a jeszcze gdzieś pobudza do ulicznego tańca znana wszystkim Zorba. I patrzę, nucę, tańczę, odrywam się od tego co tu i teraz, dając się ponieść melodii…Ja tu, oni tam: na ulicach Krakowa, Ottawy, Melbourne, na schodach opery w Sydney, na dworcu w Antwerpii albo w rosyjskim supermarkecie. My wszyscy jakże przez tę chwilę bliscy sobie, choć zupełnie nie znani i nigdy nie mający się osobiście poznać ludzie. Są to na ogół filmiki dokumentujące zdarzenia sprzed kilku czy nawet kilkunastu lat. Wtedy bowiem żyło się inaczej niż teraz. Nikt nie nakazywał ludziom aby zostali w domach, aby nie zbliżali się do siebie, aby odgradzali się od siebie maskami i przyłbicami. Nikt nie uniemożliwiał zobaczenia wzajemnie swoich min, uśmiechów,  swobodnych reakcji. Więcej było między ludźmi ufności, wolności i swobody. Więcej szczerości, otwartości i spontaniczności. I zdawało się, że taki stan rzeczy jest i będzie zawsze czymś trwałym, czymś absolutnie niepodważalnym. Jednak od niemal już dwóch lat świat ogarnęła ponura, orwellowska rzeczywistość, gdzie wszyscy i wszystko jest poddane kontroli, regulacji, krytyce oraz cenzurze. I niestety nic nie zapowiada, aby szybko miało to zakończyć. A życie płynie…

 


   A czy w ogóle łatwo być spontanicznym? Myślę, że coraz trudniej to osiągnąć. Bo poza zewnętrzną swobodą potrzeba do tego przecież jakiejś pewności siebie, trochę pozytywnej samooceny, umiejętności i chęci wyjścia poza sztucznie narzucone sobie ograniczenia  i nawyki oraz przynajmniej odrobiny ekstrawertyzmu. Spontaniczność to tęsknota za wewnętrznym dzieckiem i przemożna chęć jego ożywienia w sobie oraz uzewnętrznienia w ufności, że inni odczuwają podobnie. Tymczasem z latami u człowieka coraz więcej skostnienia, asekurantyzmu, chęci bezpiecznego wtopienia się w tłum i stania się w nim zupełnie niewidzialnym.  Byleby nikt nas nie niepokoił i dał normalnie przeżyć kolejny dzień. Byleby nie dostrzegła nas wszechwładna macka opresyjnego systemu i nie zaburzyła nam codzienności.

 


   A co jeśli nasza spontaniczność zostanie przez innych źle odebrana? Jeśli ktoś złośliwie nas oceni, wyśmieje, odrzuci, podetnie skrzydła? Czy taka gorzka nauka ma oznaczać, że nie wolno nam być sobą? Że powinniśmy się upodobnić do innych?  Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Bo to chyba nie my, potrafiący okazywać spontanicznie swoje pozytywne emocje mamy ze sobą problem, ale ci, którzy tego nie potrafią, którzy by może nawet chcieli, ale wychowanie, źli ludzie na ich drodze czy inne nieprzyjemne okoliczności skutecznie ich tej umiejętności pozbawiły, wtłoczyły w sztywny, ale dający uczucie bezpiecznej mimikry skafanderek cynizmu, obojętności, utrzymywanego za wszelką cenę dystansu. I dlatego wygodniej im wyśmiewać inność, szydzić z naiwnej ich zdaniem chęci spontanicznej zabawy i wspólnego jej przeżywania. Odgradzać się i wywyższać ponad naiwnych maluczkich. A w duszy tymczasem cierpieć z powodu swego kalectwa tej dławiącej niemożności, z powodu bólu, który nie daje się odegnać, przezwyciężyć.

 


   Opowiem Wam o pewnym zdarzeniu, które powinno mnie skutecznie oduczyć raz na zawsze wszelkiej spontaniczności, powinno nauczyć niechęci do ludzi i niewierzenia w żadne, najbardziej szczytne hasła. Powinno, ale nie oduczyło, czego dowodem niech będzie chociażby moja świąteczna opowieść sprzed kilku lat ( https://wewanderers.blogspot.com/2017/12/pogorzańska-opowiesc-swiateczna )

   Przykre zdarzenie, o którym chcę Wam opowiedzieć miało miejsce w mojej wczesnej, nastoletniej młodości. W połowie lat osiemdziesiątych, w imię jakiejś szczytnej idei młodzi ludzie w wielu miejscach Polski tworzyli łańcuchy czystych serc.  Aby być częścią tego łańcucha należało chwycić dłonie dwóch obcych osób i wyrazić tym samym odczucie wspólnoty, moc bycia razem ludzi obcych, ale złączonych tym samym, szlachetnym porywem serca. Akurat wracałam z liceum, gdy na sąsiadującej z nim ulicy ujrzałam wspaniały widok – dziesiątki albo i setki ludzi w różnym wieku trzymających się za ręce i uśmiechających się do siebie, wykrzykujących razem jakieś pozytywne hasła (dzisiaj już nie pamiętam, jakie). I oto ja, osoba zazwyczaj nieśmiała i wycofana nabrałam ochoty oraz niebywałej odwagi aby przyłączyć się do tych wszystkich entuzjastycznie nastawionych ludzi. Poczuć ich moc i być jej częścią. Nie zastanawiałam się nawet, kogo mam chwycić za ręce. Podbiegłam po prostu do tych stojących najbliżej. Rozdzieliłam na chwilę dwie cudze ręce aby włączyć się swoim ogniwem do tego cudownego łańcucha. Lecz oto słyszę i widzę, że osoby, których dłonie chwyciłam patrzą na mnie niechętnie, fukają, wyrywają mi dłonie i parskają, że one tu są w gronie znajomych i w tym właśnie gronie chcą pozostać a ja, jak chcę się przyłączyć, to powinnam poszukać końca tego łańcucha. Tam będzie dla mnie miejsce. Natychmiast w gardle urosła mi bolesna, ostra kulka.  Spojrzałam w górę ulicy, szukając początku łańcucha, ale nie ujrzałam go. Takie tam było nieskończone ludzkie mrowie. Zerknęłam w dół ulicy – ujrzałam taki sam tłum. Poczułam się jak przekłuty balon. Zupełnie straciłam zapał i chęć do włączenia się w tę zabawę. Odeszłam z uczuciem przykrości i żalu. Żałosnej osobności. Mijałam roześmianych i rozgadanych mieszkańców mego miasta nadal połączonych jakaś szczytną ideą oraz uściskiem rąk. Ale ja już wtedy ani w tę ideę ani we wspólnotę nie wierzyłam. Oni byli tak blisko, ale jednocześnie jakże daleko. Dzieliła nas ściana nie do przejścia. Zrozumiawszy to w pełni rozpłakałam się jak dziecko, które zbyt gwałtownie dorosło i wie, że nie ma już powrotu do rozpostartego nade mną opiekuńczego nieba uprzedniej ufności oraz niewinności…”

 


 

   Tyle opowieść…Czy wobec tego warto być spontanicznym? Czy to się opłaca? Uważam, że mimo wszystko tak, ponieważ spontaniczność to podążanie za głosem intuicji, to danie sobie prawa do głębokiego i wyrażanego otwarcie odczuwania, do wyjścia ze swojej zazwyczaj ciasnej skorupy roli, którą od lat gramy, roli, w której chciałby nas widzieć świat. Spontaniczność to porzucenie krępujących okowów rozumu, przyzwyczajeń i zdrowego rozsądku. To umiejętność bycia śmiałym i prostym, nawet wówczas, gdy umysł podpowiada nam mnóstwo czyhających na nas komplikacji i zagrożeń, jeśli wbrew niemu zdecydujemy się działać wprost z serca. Jednak tak wspaniale, tak oczyszczająco jest móc zawierzyć czasem swemu sercu. Poczuć, że się ono nie myli, że jest naszym prawdziwym „Ja’, które choć przez otoczenie czy czasy przytłamszone, nadal potrafi bić mocno i nakłaniać nas do nietypowych zachowań, do wyjścia poza pancerny kokon nudnej, przewidywalnej dorosłości. Wbrew burzom i wichrom niczym brzoza nadal rozkładać szeroko ramiona i trwać osobno, ale jednak w połączeniu z innymi drzewami w lesie, wierząc, iż po najsroższej nawet zimie jak zawsze przyjdzie wiosna i pozwoli odrodzić się zieleni liści...


 

   Bycie spontanicznym, to swoboda bycia sobą.  A tego, w obecnych czasach potrzeba nam chyba jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem…

 

33 komentarze:

  1. Uwielbiam Flashmoby. Bardzo chciałabym mieć możliwość uczestniczenia kiedyś...
    Tak, Kalinka to jeden z moich ulubionych. Przypomina mi się czasem, gdy robię zakupy w supermarkecie :) Bardzo też lubię Warszawski Teatru Roma - Les Miserables w Złotych Tarasach. I jeszcze świąteczne, gdy wszyscy dołączają do kolęd...
    Podobne uczucia mi towarzyszą, gdy oglądam - wzruszenia, wspólnoty..
    Ella-5

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja Ellu chciałabym kiedyś móc uczestniczyć w jakimś flash mobie. Najlepiej takim, gdzie porywa ludzi do zabawy jakaś dobrze znana, polska piosenka albo nietrudny do powtórzenia taniec. Po obejrzeniu tego flash mobu z Michałem Szpakiem zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęsknię do takiej spontanicznie wyrażanej radości i wspólnej zabawy w otoczeniu niezestresowanych ludzi, do wspólnego przeżywania wzruszenia.Ta powszechna osobność, która ogarnia nas coraz mocniej jest niczym czarna, odbierająca siły i pogodę ducha chmura...
      Tak, świetna ta Kalinka. Les Miserables jeszcze nie widziałam. Muszę sobie tego w sieci poszukać. Dziękuję za polecenie tego filmiku!!:-)

      Usuń
  2. Pięknie - z wielki wzruszeniem oglądam tego typu akcje i nawet nie miałam pojęcia, że one mają swoją nazwę. Obserwuje ludzi, którzy za wszelką cenę jednak swoją spontaniczność tłumią, automatycznie wyjmując komórki i filmując. Komu to filmowanie ma służyć? Strata niepowtarzalnej chwili uchwycona kamerą? Smutne... Masz rację Olu - to dopuszczenie do głosu swojego wewnętrznego dziecka i to łatwe nie jest. Czy ja bym się przyłączyła? Pewnie tak - tylko moje lędźwie ostatnio mają gorszy czas , więc jakieś tańce raczej by w grę nie wchodziły :) Pozdrawiam ciepło i dziękuję za tę ogromna dawkę pozytywnego wzruszenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja do niedawna nie miałam pojęcia Gabrysiu, że takie spontaniczne akcje nazywa sie flash mobami. Ale cieszę sie, ze odkryłam je w necie i mogę sobie je oglądać dla poprawienia nastroju.
      I tak jak Ty nie pojmuję ludzi, którzy zamiast czynnie uczestniczyć, przeżywać coś duchem i ciałem mają potrzebę filmowania takiego występu na telefonie komórkowym. Czy robią to dla siebie, czy dla innych, z któymi chcą sie tym filmikiem podzielić? Czy jeśli czegos nie utrwalą telefonem, to jakby tego nie było?Jakas chora jest ta mania filmowania wszystkiego i wszędzie. Posunięta do groźnego absurdu, gdy np. ludzie widząc czyjś wypadek zamiast pomagać nagrywają zdarzenie telefonem.
      Bardzo ważne jest, moim zdaniem, by umieć dopuścic do głosu swoje wewnętrzne dziecko.Nie dusic go stale, nie pętać swoimi lękami, fobiami i nawykami. Jest wiele sytuacji w życiu, kiedy człowiek powinien umieć zareagować spontanicznie czy żywiołowo a nie robi tego, odwraca sie i odchodzi, o co często ma potem do siebie żal...
      Ja także ciepło Cie pozdrawiam, Gabrysiu, dzieweczko ze Śląska!:-)

      Usuń
  3. Jakie to piękne Olu, dałam się porwać i wzruszyć, w sercu zawrzało ufnością do świata. Dlatego tak bardzo kocham podróże, bo czuję się na nowo narodzona, bez uprzedzeń i hamulców. chłonę, uczę się i poznaję, a poznawani ludzie tak bardzo zaskakują swoją serdecznością. Czuję wtedy, że naprawdę żyję. Ale zdarzają się brutalne podcięcia nóg, takie jakie przydarzyło się Tobie. Szłam niedawno przepiękną trasą w Arizonie i kochałam cały świat, wtedy zobaczyłam roześmianą grupę kobiet, które rozmawiały po polsku. Radośnie zawołałam - dzień dobry! Pewna, że zaraz podzielimy się wrażeniami z tego cudownego dnia w tak niezwykłym miejscu. "you need something?" . Zmroziło mnie, odeszłam zszokowana. Następnego dnia podczas równie cudnej wycieczki to ja usłyszałam radosne - dzień dobry! I jeszcze kilka razy. Bardzo Ci wspłczuję tego nagłego poczucia odrzucenia, a przecież gdybyś została, to doczekałabyś się wygiągniętych dłoni, takie kacje otwierają serca. Pieknie rozjaśniłas mój dzień Olu, dziękuję i mocno tulę za tamto:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marylko! Bardzo chciałam podzielić sie tutaj tym specyficznym wzruszeniem i radością, odczuwaną podczas oglądania flash mobów.I chciałam też ogarnąc jakoś słowami to bardzo pojemne pojęcie zwane "spontanicznością". Dać czytelnikom pole do refleksji oraz do poszerzenia rozumienia tego zjawiska. I cieszę sie, że udało mi sie zainteresować tym tematem komentujące tutaj osoby, że spontanicznie odezwały się, a nie pozostały w bezpiecznym ukryciu niemych obserwatorów.
      Och, te brutalne podciecia nóg! Zdarzaja sie i będą nam zawsze zdarzać, bo im mocniej odczuwamy, im silniejsza jest nasza wrażliwosć, tym większa jest też podatność na takie zranienia. Na szczęście zauważam, że wraz z wiekiem odczucie bólu po takich zdarzeniach nie trwa juz tak długo jak w młodosci, szybciej umiem sie z tego otrząsnać i nie przejmować tak bardzo. Po prostu rozumiem teraz lepiej, że ludzie są rózni. Że nie wszyscy chcą, potrafią i powinni reagować tak samo.Że nie należy oceniac innych swoja miarą. No i wreszcie, że nawet taka przykrosc może być dla nas jakąś lekcją. Życie daje nam mnóstwo mniej lub bardziej przyjemnych lekcji. I tak chyba powinno być, co nie znaczy, że powinnyśmy zmieniać się diametralnie, przestac byc sobą. Rzeźbimy swego ducha bezustannie.Radościami i smutkami. Wszystkim, co niesie los.
      Te kobiety, które odpowiedziały Ci tak niemiło zapomniały chyba o tym czym jest empatia i sympatia miedzyludzka. Były w grupie i czuły sie silne, dumne i butne. Co innego, gdyby były same... Może jeszcze przed nimi takie doswiadczenie przykrego odtrącenia? Karma wszak krąży a życie to system naczyń połączonych...Dobrze, że w trakcie tej swojej arizońskiej wyprawy miałas okazje spotkać też innych, bardziej przyjaźnie nastawionych ludzi. I znowu usmiech wrócił do Twego serca!:-)
      Marylko! Ściskam cię mocno i spontanicznie zasyłając dużo serdeczności o poranku!:-))

      Usuń
  4. Warto, zdecydowanie warto. Przecież dzieci nie zastanawiają się długo, włączają do zabawy lub śpiewają, bo tak czują i chcą tak samo jak inni. Im starszy człowiek, tym mniej spontaniczny, gdzieś po drodze gubimy to dziecko w nas samych.
    Jako dorośli trudno podejmujemy decyzje, bo za dużo myślimy nad różnymi ograniczeniami i o tym, co powiedzą inni.
    Warto choć na chwile stać się dzieckiem i zapomnieć o wstydzie, nieśmiałości, o opinii innych.
    Powiem Ci, ze próbowaliśmy takich akcji przy różnych okazjach, jeszcze przed pandemią, ale już starsze dzieciaki mają w sobie zbyt wiele dorosłego wycofania, trudno je rozruszać, próbować jednak warto!
    Piękny i ciekawy temat:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja uważam, że warto być spontanicznym, że to jest i powinno być zaraźliwe, że bycie spontanicznym ma cos wspólnego z byciem młodym i wolnym. Zatem lęk przed spontanicznością jest uczuciem krępującej niemozności bycia takim, jakim byśmy chcieli być, jakim bylibyśmy, gdyby nie przykre doświadczenia, które nas tej umiejętnosci oduczyły.Niektórzy sądzą, że wszyscy powinniśmy być jak spod jednej sztancy, do bólu przewidywalni, łatwi do wzięcia w karby wychowania, kultury i tradycji, nie sprawiający żadnych kłopotów, a najlepiej bierni. A jesli tacy nie jesteśmy, jeśli mamy jakieś narowy, to trzeba nas skrępować i nauczyć moresu. Bo mamy byc tacy jak inni i koniec kropka.
      I niestety, często juz dzieciom wpaja sie takie nauki. I robia to nie tylko dorośli, ale i rówieśnicy, których krytyczna ocena jest czesto decydująca o zachowaniu danej jednostki i potrafi im jeszcze mocniej podcinać skrzydła niż uwaga nauczyciela czy rodzica.A z takiego nauczonego nieufności do samego siebie dzieciaka wyrasta potem na ogół potulny, ale pełen wewnętrznych frustracji człowiek, który nie ma zaufania zarówno do własnych osądów, jak i do cudzych.
      Cieszę się Jotko, że uznałaś ten temat za piękny i ciekawy!:-)

      Usuń
  5. Spontanicznosc jest w ludziach skutecznie zabijana. Mamy byc wszyscy "pod sznurek" jak roboty, jak w Chinach. Szare mundurki i na bacznosc.
    Dwa miesiace temu bylismy na naszym wiejskim targu gdzie pojawila sie starsza kobieta poruszajaca sie przy pomocy balkonika. Kobieta zupelnie siwa, ale ustroila sobie swoja siwizne niebiskimi pasemkami. Moim zdaniem wygladala w tym naprawde fajnie. No ale to moim zdaniem, bo zaraz jak ja ja skomplementowalam to pojawily sie obok inne mieszkanki wsi przygladajac sie krytycznym okiem. A jedna z nich nawet powiedziala "noooo... moze to i fajne... ale chyba raczej dla nastolatki..."
    Bylo wyraznie widac, ze starszej kobiecie zrobilo sie przykro wiec szybko poglaskalam ja po dloni i powiedzialam "Wiesz masz swoje lata, ale kto powiedzial, ze starszy wiek ma byc nudny. Ja osobiscie wlasnie pozwalam moim wlosom odrosnac do calkowitej siwizny i bede brala z Ciebie przyklad. Moge byc stara ale na pewno nigdy nie bede nudna".
    Kobieta podziekowala z usmiechem, pozostale stateczne odpowiednio do wieku panie sie wycofaly bez slowa.
    Wczoraj bylam u fryzjera, po 3 miesiacach odrastania wlosow ustalilysmy z Sharon juz podczas poprzedniej wizyty, ze tym razem tniemy wszystko co wystaje poza siwizne. Siadlam w fotelu, Sharon wziela moje wlosy miedzy dwa palce i powiedziala "hmmm troche tego duzo... jak myslisz? tniemy?" Na co ja powiedzialam "pewnie, ze tniemy a kto nam zabroni" No i mam jezyka na glowie:))))))))))) dlaczego nie, moja glowa, moje prawo robic z nia co chce:)))
    Jak wyszlam i zblizylam sie do samochodu, w ktorym czekal na mnie Wspanialy to popatrzyl troche dziwnie ale zanim dojechalismy do domu powiedzial "wiesz nawet mi sie podoba" a ja na to "dzieki ale wiesz, wcale mi na tym nie zalezy komu sie podoba" na co on wybuchnal smiechem i tylko miedzy salwami smiechu wydusil "a ja sie sile na komplementy... zupelnie jak bym zapomnial z kim sie ozenilem":))))
    Troche za malo siwy ten jezyk, ciagle jak sol z pieprzem przy czym sol przewaza, no ale to mi chyba nie przeszkodzi w przyszlym roku przyozdobic te siwizne kolorami.
    Brakuje mi grupowej spontanicznosci wiec bede miala moja indywidualna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz Star, ja właśnie jestem na tym samym etapie ;) Noszę się krótko, więc częste farbowania mi już się przejadły. Postanowiłam zobaczyć jakie ja mam włosy teraz, bo już od wielu lat nie wiem ;) Jeszcze jedno cięcie i będzie wiadomo. Siwa też będę sobą :)

      Usuń
    2. Ja juz dwa razy bylam "naturalna":) pierwszy raz jak mialam 54-55 lat i to byla przewaga jednak ciemnych, potem jak mi odrosly wlosy po chorobie bylo tak 50/50 a teraz jest 70/30 znaczy siwych 70 i tez jest dobrze:)) Mnie sie wszystko szybko nudzi wiec mysle, ze to bawienie sie kolorami zwalczy nude, bo do farbowania juz nie mam cierpliwosci.

      Usuń
    3. Marylko, Aniu! Mam podobnie jak Wy z podejściem do siwych włosów. Od kilku lat już ich nie farbuję i patrzę jakie to odcienie dominują na mojej głowie. Siwizny coraz więcej, ale gdzieniegdzie pojawia sie jakiś blond, troche rudości czy ciemniejszego brązu. Ot, taki naturalny balejaż!:-) Za kilka lat pewnie dominować będzie szarosć, ale jakos wcale mnie ta perspektywa nie przeraża. Najważniejsze jest bowiem dla mnie zdrowie (a farbowanie okropnie przeciez włosy niszczy)wygoda, swoboda i naturalność. I to wielu kwestiach!:-) Oraz nieosądzanie innych. Niech każdy robi jak chce, jak moze, jak sie w jego sytuacji da.
      Dlatego też co do tej starszej pani z niebieskimi pasemkami to pewnie uśmiechnęłabym sie na jej widok. Uśmiechnęła z sympatią i podziwem, że jej sie jeszcze chce cos ze swoim wyglądem robić, że nie zgasła w niej iskra młodosci, odwagi i nietuzinkowości. Brawo!I jeszcze raz brawo!:-))

      Usuń
  6. Z natury jestem spontaniczna, ale wielu ludzi, nawet mi bliskich, próbowało mnie " usadzić". A czas w którym przyszło nam teraz żyć to wielka zbiorowa manipulacja. Szkoda, że zdecydowana większość tak łatwo daje się zmanipulować i jeszcze atakuje tych zdrowo myślących!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Basiu! I ja zetknęłam sie z takimi "usadzaczami". Zdaje mi się, że czerpią oni jakąś złośliwą satysfakcje i napominania innych, z prób wyprowadzania ich na "dobrą" drogę.Ale im bardziej ktos na nas naciska, tym większy budzi sie w nas sprzeciw, tym bardziej widać, iż ktoś chce nam odebrać swobodę, zmanipulować i okiełznać, niezdrowe i niebezpieczne ich zdaniem zapędy. Basiu,nieraz myslę, że jesteśmy jak lwy w klatce, które niby to takie ospałe i ocieżałe, tak do swego więziennego losu przywykłe, ale gdy tylko nadarzy sie okazja potrafią pokazać swoją siłę, swoje prawdziwe "ja".

      Usuń
  7. I to wszystko pokazuje nam, do czego powinniśmy iść. Jak nas wszystkich ciągnie do tego połączenia, wspólnego przeżywania, ekspresji siebie. To nasz rdzeń. Ostatnie dwa lata to próba zerwania, stłumienia, zdegradowania tych więzi. Taka próba po bandzie bardzo. Bo połączeni, prawdziwi, spontaniczni mamy wielką siłę. Największą na świecie. Zdolną zmienić świat :)Ale czuję Olu, naprawdę czuję, że coś drgnęło. Już nie jest tak mrocznie. Będzie dobrze Ola :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja zauważam, że ludzi bardzo do ludzi ciągnie, że serdecznie dość mają tej osobności, samotności, odłączenia od wspólnoty. Czytam komentarze w necie pod tymi filmikami z flash mobami.A tam dużo jest takich stwierdzeń, że "nareszcie razem", nareszcie cos pozytywnego wspólnie przeżywanego", " łzy same płyną, gdy człowiek uświadomi sobie,jak bardzo takiej gromadnej wspólnoty potrzebował", ""uśmiech, nareszcie szeroki uśmiech na twarzy, gdy patrzy sie na tych radosnych, bliskich sobie a nie nastawionych przeciwko sobie ludzi".
      I mnie zdaje się, że coraz wiecej osób odczuwa potrzebę tej międzyludzkiej, okazywanej sobie spontanicznie więzi, zrzucenia z siebie jarzma.Tylko nie wiem, czy to wystarczy...Bo ci tam na górze, chca czegoś wręcz przeciwnego i nie wahają sie użyć najcięższych armat manipulacji, cenzury i zamordyzmu, by te wolnościowe nadzieje i potrzeby zdusić. Trwa walka dobra ze złem...Oby dobro wygrało.Oby, Aniu!:-)

      Usuń
  8. Ciekawy temat Poruszyłaś - spontaniczność! Czy możemy powiedzieć, że jesteśmy spontaniczni? i tak i nie.
    Niby bierzemy udział w pewnych wydarzeniach ale czy to można nazwać spontanicznością.
    W rzeczywistości mam wrażenie, że jesteśmy obecnie zamknięci w sobie, a nawet śmiem przypuszczać, że jest w nas dużo
    egoizmu - tylko ja, tylko mnie, tylko dla mnie. Z drugiej strony zmiany we wszechświecie (niestety spowodowane działaniami człowieka w gruncie) musimy podporządkować się pewnym regułom, dusi w nas spontaniczność. Stajemy się wyobcowani. Czasami ta nasza spontaniczność wykracza poza jakąś ludzką przyzwoitość. Na szczęście są jeszcze ludzie pełni radości i jest w nich jakaś siła pociągająca za sobą innych. Myślę, że takie pozytywne zjawiska będą nas częściej cieszyły. Pozdrawiam serdecznie i ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, Olu. Świat, w którym zyjemy tłamsi w ludziach spontanicznosć. Coraz wiecej jest zakazów i nakazów.Poprawnosci politycznej i autocenzury. Musimy sie stale dostosowywać. Musimy sobie wciaz cos narzucać. Uciszać wewnętrzny głos. Dusić w sobie naturalność. Ale zdaje mi się, że jesli człowiek nazbyt długo cos w sobie dusi, to nie wychodzi mu to na dobre, bo w koncu przychodzi pora, że będzie musiał uzewnętrznić swoje emocje, swoje wiecznie uciszane "ja". Bo taki zmuszany do wiecznego bycia kimś innym, niż chciałby być człowiek jest niczym garnek przykryty cięzką pokrywką.Jak sie zacznie w nim mocno gotować, to żadna pokrywka nie utrzyma tej pary!
      Myślę, że jesli człowiek nie moze powiedzieć na głos tego, co myśli oraz zachować sie zgodnie z tym staje się nieszczęśliwy. Może sobie nie zdawać z tego sprawy, może to przed sobą ukrywać, ale jego ciało dobrze wie, co mu dolega, jaki go trawi stres i daje mu znaki.A to serce szwankuje, a to żołądek, a to jakieś raczysko sie przyplątuje...
      I ja pozdrawiam Cię serdecznie, Olu pogodnej i spokojnej końcówki września życząc!

      Usuń
  9. Przeczytałam Twój post Olu i komentarze. Mam wrażenie, że każde z nas trochę inaczej pojmuje spontaniczność. Zastanawiam się co tak właściwie znaczy być spontanicznym?
    Czy pięćdziesięciolatek kupujący sobie czerwone, sportowe auto, noszący dziurawe dżinsy, dziary tu i tam, i kolczyki w uszach jest spontaniczny? Czy może cokolwiek dziwny, a nawet niepokojący i nie budzacy zaufania?
    Czy spontaniczność to coś lepszego niż nudne, przewidywalne zachowanie człowieka, po którym zawsze wiemy czego możemy się spodziewać i że zawsze możemy na niego liczyć? Możemy na nim polegać, bo nie ulegnie spontaniczności i pod jej wpływem nie wyrżnie nam nagle jakiegoś numeru pod tytułem: Kochanie wziąłem kredyt na te wakacje na Bali. No taki mnie jakiś spontan naszedł. Raz się żyje, co nie?...
    Sorki Olu, że tak piszę. Sama będąc raczej spontaniczna z natury i szybko ulegająca pięknym, wzruszającym flash mobom, książkom, filmom itp. o dziwo dość nieufnie reaguję na zbytnią spontaniczność ze strony innych, a szczególnie wobec mojej osoby. Nie wiem z czego to wynika, ale nieufnie podchodzę do zbyt spontanicznych ludzi, a nawet czasem się ich obawiam, może dlatego, że nie wiem czy poprzez tę swoją nazbyt rozbujaną spontaniczność nie wyrżną mi przypadkiem nagle jakiegoś numeru?
    Z drugiej strony uważam, że świat tej spontaniczności potrzebuje, że bez niej byłoby ponuro, szaro, sztywno i do d...y:-) A z drugiej strony, dlaczego nie ufam w spontaniczność innych, a czasem nawet się jej boję, tak jak nadmiernej wylewności w okazywaniu uczuć?
    No masakra jakaś... I bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze, jak mawiał poeta:-))
    Mając na względzie to co napisałam wyżej ściskam Was serdecznie nie rzucając się Wam w objęcia i bez zbytniej wylewności, jednakowoż z uczuciem, no i buziaki jak zwykle nienamolne przesyłam. Mając jednakowoż uczucie, że coś mocno przewrotna byłam w tym komentarzu:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marytko, to względnie proste do ogarnięcia. Kiedy będąc dziećmi szczerze i spontanicznie wyrażamy swoje uczucia, te dobre i te tzw. złe, rodzina i otoczenie natychmiast nas przycina i ustawia w jakiejś "normie"."Norma" dla każdej rodziny jest inna, u mnie na przykład było wymagane, by najlepiej nic nie wyrażać i być cicho. Ponieważ dzieci zawsze wszystko biorą do siebie, więc uznają, że wyrażanie spontaniczne, czyli szczere i prawdziwe swoich emocji i potrzeb jest złe. I już masz podłoże do strachu przed tą częścią swojej natury. Nie akceptujesz u siebie, nie akceptujesz u innych. Jakby nie mówić, zaburza to proces postrzegania siebie i normalnej nauki ogarniania emocji i bycia prawdziwym sobą. I potem mamy społeczeństwo poprawne politycznie :) A kompletnie nie znające siebie. I ludzie rozpaczliwie poszukują więzi na zewnątrz, bo nie mają oparcia w sobie samym. Bo czują, że są nieprawdziwi. Spontaniczność dla mnie to umiejętność bycia szczerym ze sobą i ze światem w emocjach, potrzebach i uczuciach.

      Usuń
    2. Marytko! Okazuje się, że spontanicznosć niejedno ma imię, że im wiecej sie o niej mysli, tym więcej znaczeń sie ukazuje, tym więcej sytuacji, w których jej pojawienie się, nie zawsze oznacza coś pozytywnego. A to wszystko chyba zalezy od naszych doswiadczeń życiowych, od ludzi, z którymi mielismy czy mamy do czynienia, od tego, jak reagowano na naszą albo cudzą spontanicznosć.
      Mnie spontanicznosc kojarzy sie raczej z czymś w zamyśle dobrym. Z Anią z Zielonego Wzgórza i Pollyanną!:-) Jest dla mnie odruchem serca. Żywiołową reakcją na potrzebę chwili.Czymś niezaplanowanym. Czymś szczerym i w zamierzeniu pozytywnym. Ale oczywiście zalezy kto i co robi pod wpływem chwili. I żeby swym spontanicznym działaniem nie robił nikomu krzywdy, przykrości, nie sprawiał zawodu.No bo tak, rzeczywiście ktoś bezmyślnie spontaniczny moze być po prostu egoistyczny. Bo od każdej reguły są niestety wyjątki. A źle jest, jesli bycie spontanicznym przeważa nad byciem odpowiedzialnym. Trzeba to umieć oszacować, wyważyć...Chociaż jesli będziemy cos zbyt długo wyważać, za długo sie zastanawiać, za bardzo wszystkiego bać, to w końcu spontanicznosć uleci, niczym niepotrzebny nikomu kolorowy balonik!:-)
      A co do tej wylewności...Oczywiście wszystko w nadmiarze może człowieka irytować czy odstręczać. Sęk w tym, że czasem trudno powiedzieć, gdzie zaczyna sie ten nadmiar a poza tym to, co dla jednego jest nadmiarem, dla innego niedomiarem albo czymś w sam raz.Jeśli ta wylewnośc jest szczera i naturalna(a my czujemy, że taka jest) to chyba tylko się cieszyć, coraz mniej jest przecież ludzi naprawdę ciepłych a do tego nie bojących sie tego okazywać.Coraz więcej jest tych poblokowanych wewnętrznie czy też chłodnych w odbiorze osobników.
      Zdaję też sobie sprawę, iż ludzie róznie odbierają moją serdeczność w komentarzach na blogu.Że moze nawet zdaje się im, że przekraczam jakąś granicę tego co wypada. Czy jestem w tej serdecznosci wiarygodna i dobrze przyjmowana, czy wręcz przeciwnie? Hmm...Czasem sie więc mityguję. Czasem mam ochotę na uciszenie emocji. Na lapidarność i konkret. Potem znowu jednak serce zaczyna gnać niby rączy rumak. No to gnam, ufając, iż nikomu (takze sobie samej) tym krzywdy nie wyrządzam. A że nie wszystkim ten wolny pęd odpowiada? Cóz! Wszystkim i tak sie nie dogodzi!:-)
      Tak czy siak cieszę sie, że odwiedzasz mnie Marytko ze swoją serdecznoscią, szczerościa i wrażliwością, które to cechy odbieram bardzo pozytywnie i aż mi sie serce rwie, by odpłacać sie tym samym!:-)))

      Usuń
    3. Dziękuję Aniu:-) Staram się się to ogarniać. Nie zawsze się udaje:-)
      Oleńko kochana, pisząc o wylewności nie Ciebie miałam na myśli! Jesteś dobra, serdeczna, pełna ciepła i zrozumienia dla innych, to nie jest wylewność w okazywaniu uczuć.
      To co się ostatnio dzieje plus moje kolejne już w życiu rozczarowanie ludźmi spowodowało, że wróciły zmory z przeszłości. Jak w piosence Annie Lennox - No more I love you's. Moja ulubiona, a szczególnie teledysk do niej. No i ostatnie słowa tekstu, że zmiany dzieją się poza słowami. Wciąż gdzieś brzmią mi w myślach, bo ciągle to dostrzegam, w nadziei, że to zmiany na lepsze.
      ( ˘ ³˘)♥

      Usuń
    4. Marytko kochana! Ano, niestety - życie nie szczędzi rozczarowań. Przykro mi, ze spotykają Cię zawody i przykrości, co do pewnych osób. Mocno czujesz i wszystko głeboko przeżywasz, dlatego też i boli Cię to bardziej, niz jakiegoś twardogłowego czy cynicznego osobnika. Mam podobnie jak Ty, wiec rozumiem. Ech, trzeba sie pocieszać, że co nas nie zabije, to nas wzmocni i że każde przykre doswiadczenie jest dla nas jakąś nauką, kamieniem, który nie zrobi krzywdy, ale pomoże inny kamień w przyszłosci zgrabniej ominąć.Ale czy tak będzie w istocie, skoro serce nadal bije mocno i inaczej nie potrafi...?Nawet, gdy teraz gra w nim gorzko nuta Annie Lenox (posłuchałam, wsłuchałam się, piekna i prawdziwa to nuta).
      Ściskam Cie najserdeczniej jak potrafię i duzo ciepła przesyłam!♥

      Usuń
  10. Słyszałem o tej akcji i muszę przyznać, że naprawdę jest to fajna sprawa. Taki opis krakowskiego rynku jest mi bardzo znany, bowiem sam często jestem jego częścią, jestem w nim elementem, który ma utorowaną drogę, myśli i plany na dany dzień. Spontaniczność jest teraz bardzo w cenie, bo nie dość, że obecnie ją tak trudno spełniać, to w momencie, gdy damy jej siłę to nasze życie wyrywa się ze szponów monotonii i takiej wewnętrznej wygody.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dawno juz w Krakowie nie byłam, zatem sam widok krakowskiego rynku jest dla mnie ciekawy, budzący mnóstwo dobrych skojarzeń z czasów młodości. A ten flashmob z Michałem Szpakiem obudził jeszcze wiecej pozytywnych uczuć i nabrałam chęci aby samej móc kiedys w takim flash mobie uczestniczyć. Bo każdemu z nas potrzebne jest od czasu do czasu popatrzenie na świat świezym okiem,pozwolenie swemu sercu aby znowu sie czymś zachwyciło, wzuszyło, ożyło razem z innymi, połączonymi dobrą chwilą sercami. Im jesteśmy starsi, tym trudniej o takie chwile, ale uważam, że nigdy nie jest za późno by odgruzować swoje serca!:-)
      Pozdrawiam Cię Maksie!:-)

      Usuń
  11. Zadalas mi do myslenia Olenko tym postem. I tak sobie kombinuje, ze im wieksza mamy technike/technologie tym mniej w nas wlasnie spontanicznosci. Wezme tu za przyklad telefony. Niby one sa po to zeby ulatwic kontakt, a jednak tak naprawde to one bardziej ograniczaja niz ulatwiaja kontakty miedzyluzkie.
    Pamietam czasy kiedy telefon w domu byl rzadkoscia i czlowiek szedl sobie przez miasto i nagle zauwazyl, ze jest obok domu, w ktorym mieszka ktos znajomy.
    Co sie wtedy robilo?
    Szlo sie do drzwi pukalo/dzwonilo dzwonkiem i juz za moment byl czlowiek gosciem:)))
    Juz bylo spontaniczne spotkanie, zawsze w kazdym domu znalazla sie kawa/herbata jakies ciastka chocby dyzurne (czytaj odkurzane po poprzednich gosciach:))) ale to nie bylo istotne ludzie sie cieszyli nagla i niespodziewana wiztya.
    Potem kiedy telefony staly sie bardziej powszechne juz nalezalo zadzwonic i umowic sie na wizyte lub kogos zaprosic. To byl czas kiedy na dzwonek tlefonu cala rodzina biegla na zlamanie karku zeby zdazyc odebrac:))))
    Potem nastal czas maszyny-sekretarki i juz nikt nie lecial odebrac, ot czekalo sie az po drugiej stronie ktos zacznie mowic wtedy sie podejmowalo szybka decyzje (chcemy czy nie chcemy rozmawiac:))))
    W kolejnym etapie ulatwiania nam kontaktow dostalismy telefony komorkowe od tej pory kazdy jest osiagalny o kazdej porze dnia i czesto nocy:)))
    I co?
    Ano wlasnie nikt spontanicznie nie dzwoni, bo nie wypada... a moze ktos nie ma czasu... moze jest zajety... moze nie chce z nami rozmawiac wiec znow wypada napisac wiadomosc (esesmana jak ja to mowie) jako sygnal, ze chcemy sie z dana osoba skontaktowac. Czestym efektem jest, ze w odpowiedzi dostajemy tez esesmana i na tym sie konczy:)))
    Slowem dalismy znak zycia po obu stronach i wracamy do naszych codziennych rutynowych zajec:)))
    A mialo byc latwo, lekko i przyjemnie.
    W efekcie jest w tym tyle przyjemnosci co w rwaniu zebow trzonowych.
    Nie wiem jak inni ale ja sie upieram przy rozmowie telefonicznej na zywo a nie przez esesmanow (teraz chyba rozumiesz dlaczego nazywam te SMSy esesmanami).
    Nawet znajomych z FB wczesniej czy pozniej (raczej wczesniej) namawiam na wymiane numerow telefonicznych i od czasu do czasu pogawedke "z zywego glosu". Najczesciej sie udaje, chociaz przyznaje, ze trafilam na kilka opornych osob. A nawet raz w wiadomosci prywatnej ot tak spontanicznie powiedzialam do faceta (zadzwon tu jest moj numer xxx xxx xxxx) a on zdziwiony "ty naprawde chcesz zebym zadzwonil???" co ja skwitowalam "a ty naprawde chcesz naparzac w te klawiature godzinami dla omowienia tematu, ktory przez telefon zajmie nam 15 gora 20 min"
    Zadzwonil:)))))))))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, Marylko. Kiedyś czymś naturalnym, normalnym były takie spontaniczne odwiedziny albo przynajmniej telefony. Dzisiaj to coraz większa rzadkosć. Coraz wiecej rzeczy staje sie sformalizowanych a spotkań i rozmów krótkich, konkretnych, pospiesznych. Coraz wiecej nie wypada. Obcości między ludźmi dużo, nieufności, lęku przed odrzuceniem. A jeszcze "pandemia" to dodatkowo pogorszyła. Ludzie boją sie ludzi. Nie wiedzą, czego sie spodziewać. Wolą zachować bezpieczną odległość i podejmować w rozmowach bezpieczne tematy. Tu, na wsi jest troche więcej spontanicznosci i otwartości niż w skupiskach miejskich, ale i to z każdym rokiem sie pogarsza.Tutaj też niestety przenikają wpływy świata, jego lęki, frustracje, obyczaje...Sama też niestety zauważam u siebie o wiele większą ostrożnosc w kontaktach miedzyludzkich, i tych bezpośrednich i tych telefonicznych.Ech! To postępuje jak zaraza! A przecież człowiek bez człowieka istnieć nie może. Jest tylko łatwą do rozdeptania mróweczką. Tylko we wspólnocie mamy siłę i znaczenie. We wzajemnym zrozumieniu, bliskości i szczerości.
      Dobrze Marylko, że przynajmniej są blogi, na których nadal jest ciepło, serdecznie, normalnie i otwarcie, bo by człowiek oszalał od tej obcości, osobnosci i poprawnosci politycznej!:-)))

      Usuń
  12. Dzień dobry, Oleńko! Dzisiaj jestem w dobrym humorze, bo znalazłam nowego dentystę, który nosi Twoje nazwisko i po wizycie czuję się jakbym miała kontakt z prawdziwym Człowiekiem.
    Ja też mam spontaniczną naturę, ale z biegiem czasu musiałam się nauczyć trochę ją powściągać. Na początku trudno jest zrozumieć, dlaczego jest to konieczne, ale po różnych perypetiach z nią związanych da się bez cierpienia utrzymać ją w ryzach. Od momentu, w którym uświadomiłam sobie, że inni są INNI niż ja, I że nawet ci, co maja duszę, mają ją na ten moment inaczej sformowaną. Prościej mówiąc: nie zawsze nadajemy na tych samych falach. Dużo pomógł mi temat mojej pracy magisterskiej " Atrybucja - przypisywanie przyczyn zachowań nauczycieli przez uczniów z powodzeniami i niepowodzeniami szkolnymi". To wtedy zaczęła zapalać się może nie tyle czerwona, co pomarańczowa lampka. Wcześniej, jako młoda studentka miałam różne spontaniczne wpadki. Wszystkie ze "szczerego serca":). Przypominam sobie taką sytuację:
    Na jedną z imprez ( lata osiemdziesiąte) koleżanka przyprowadziła swoją szwagierkę. Wcześniej wiedziałam o niej od innych tylko tyle, że ma bardzo duże kompleksy na punkcie swojej urody. Po kilku drinkach podczas rozmowy z nią poczułam do niej taką sympatię, że z moich ust wyszedł taki tekst:"Aniu, ty wcale nie jesteś taka brzydka!"
    Jestem pewna, że moje intencje były najczystsze, ale potwierdziło się przysłowie o brukowaniu nimi piekła.
    Innym razem, gdy na moich imieninach zabrakło alkoholu, a goście mieli ochotę się nadal bawić do białego rana, ktoś podał mi adres najbliższej"meliny". Poszłam pod wskazany adres, zapukałam i zapytałam w środku nocy: "Przepraszam, czy tu jest melina?" Reakcja była adekwatna do mojej spontanicznej głupoty.
    Teraz, gdy jestem po sześćdziesiątce, już wiem, przy kim mogę być zawsze spontaniczna i to mi wystarcza. Co nie znaczy, że całkiem ją blokuję. Tak jak do Ciebie kilka razy spontanicznie zadzwoniłam, tak kilka razy zabroniłam sobie tej spontaniczności. Ale dzisiaj idąc na pierwszą wizytę do nowego lekarza wręczyłam pani rejestratorce na przywitanie zerwane na chodniku kwiatki przypominające łubin. Minę miała lekko zdziwioną, ale sadzę, że nie naruszyłam jej terytorium.
    Tak naprawdę to cieszę się, że po śmierci będę mogła cały czas być sobą, bo będę wśród jednorodnych dusz. A tu, na ziemi jest taka różnorodność i różne stopnie dojrzałości, że czasem trudno o błyskawiczny wgląd.
    To był bardzo spontaniczny komentarz! Pozdrawiam serdecznie i radośnie, bo jest szansa, że jeszcze zjem w życiu rzodkiewkę:)
    Iwona

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień dobry, Iwonko! Cieszę się, że masz lepszy humor i że wróciła Ci nadzieja na swobodne schrupanie rzodkiewki!:-) Oby tak sie właśnie stało, gdyż mozność chrupania czegokolwiek jest niezaprzeczalnie jedną z przyjemności człowieka. Sama uwielbiam chrupać (głownie orzechy!) i ciężko mi sobie wyobrazić bym musiała zadowolić się jedzeniem papek i potraw niczym dla bezzębnych starców albo dzidziusiów!
      A co do przykładów opisywanej przez Ciebie spontanicznej szczerości...Cóz nadmierna, by nie powiedzieć dziecięca szczerość nie jest zazwyczaj przychylnie przyjmowana. Nigdy nie zapomnę jak moja mała córeczka na widok wykazujacej cechy zespołu Downa dziewczynki w sklepie spontanicznie wykrzykneła: "O, jaka bzydka dziewczynka!"Usłyszała to niestety matka tamtej dziewczynki i pewnie było jej przykro, choć pewnie zdążyła jakos juz do takich uwag przywyknąć.Choć nie wiem, czy do czegoś takiego da sie przywyknąc. Wszak dla matek dzieci są zawsze najpiękniejsze i wara innym od ich wyglądu. Tak czy siak dzieciom wolno wiecej. I to wiecej uchodzi im na sucho. Natomiast my, dorośli, musimy umieć rozróznic co wypada a co nie, o czym mozemy mówic a o czym nie. A i tak czasem sie w tym mylimy.
      Usmiechnęłam sie na wyobrażenie tej scenki, jak dajesz rejestratorce polne kwiatki.Fajny, cudownie spontaniczny pomysł i mam nadzieję, iż pani rejestratorka odebrała to pozytywnie a nie jako przejaw niegroźnego dziwactwa. Poza tym są ludzie, którzy doceniaja sam gest, sam pomysł ofiarowania czegos z serca. A są też tacy, którzy chłodno oceniają ów dar i byle czym nie da sie ich zadowolić.Być moze pani rejestratorka wolałaby dostac bukiet róż czy gerberów oraz załączona do nich bombonierkę? Nie przenikniesz cudzego myślenia, ale to nie znaczy, iż trzeba zawsze i wszędzie powstrzymywać sie od spontanicznosci. Bo bez niej zycie byłoby nudne i przewidywalne jak matematyczne wyliczenia.
      Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Hanię i życzę duzo radosnej, swobodnej spontanicznosci w codziennym zyciu. Oby nigdy w Was (ani we mnie) nie zgasła zupełnie iskierka radosnej wolności i niegroźnego wariactwa w stylu Pippi Pończoszanki, Ani z Zielonego Wzgórza i Pollyanny!:-)))

      Usuń
  13. Bardzo ciekawa inicjatywa. Szkoda, że nigdy się z nią nie spotkałam, chociaż przez blisko 5 lat przemierzałam krakowski Rynek w drodze na uczelnię. Jestem spontaniczna. Na spontanie podjęłam decyzję o studiach w Krakowie i wcale jej nie żałuję, chociaż czasami te ciągłe dojazdy bywały męczące. Na spontanie zgłaszam się do różnych akcji i wolontariatów. Na spontanie jeżdżę na wycieczki i wymyślam zabawy dla dzieci. W ogóle myślę, że na czwarte imię powinno mi być Spontan :). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli Twój przykład Karolinko pokazuje, że spontaniczność jak najbardziej popłaca, że warto iśc za głosem swej intuicji i serca. Nie bać sie podejmowania śmiałych, nietuzinkowych decyzji. Życ pełną piersią. Wspaniale, że tak to u Ciebie działa!
      Pozdrawiam Cię ciepło!:-)

      Usuń
  14. Niesamowite są takie wydarzenia.
    Świadczą, że jednak nie jesteśmy całkiem osamotnieni...
    Dziękuję i serdecznie Cię pozdrawiam Olgo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niesamowite i niezapomniane. Dobrze, że sie zdarzają, że ludzie nie zapomnieli całkiem jak to jest, gdy mozna sie wspólnie bawić, razem z czegoś cieszyć jak za dawnym, normalnych czasów.
      I ja pozdrawiam Cię ciepło, Stokrotko!:-)

      Usuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost