Obok naszego domu jest niewielki zarośnięty brzozowo-wierzbowym
młodniakiem wzgórek. Ma on dla mnie szczególne znaczenie, bowiem tutaj ukryta
jest w chaszczach pewna piwnica będąca pamiątką po okrutnych wydarzeniach z czasów
drugiej wojny światowej. Ale o tamtej historii napiszę być może innym razem.
Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o tym, że do pewnych miejsc, zachowań czy faktów
jest nam bliżej, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać…
Stojąc na owym wzgórku i patrząc w kierunku północnym
można w pogodny dzień zobaczyć w oddali maleńkie sylwetki wiatraków. Gdyby
chcieć do nich dojechać zajęłoby to co najmniej czterdzieści minut, bowiem wieś
Markowa, na obrzeżach której są usytuowane oddalona jest od nas o mniej więcej
30 kilometrów. Jadąc tam trzeba korzystać z jednej z dwóch, będących w fatalnym
stanie dróg krajowych, zdewastowanych przez ciężarówki wożące piach do budowy
autostrady. Jednak gdyby udało mi się niczym śmigłej sarnie przebiec wzgórzami
i lasami widocznymi w drodze do owych wiatraków byłoby o wiele krócej i
szybciej. Czasem we śnie tak biegam, frunę albo skaczę i wszędzie wtedy jest
tak blisko, wszędzie tak łatwo dotrzeć albo uciec stamtąd, gdzie coś człowieka płoszy
i przeraża...
Po co ten przydługi wstęp? Cóż, zmagam się z
myślami, albowiem zamierzałam napisać prosty, pogodny tekst o skansenie w Markowej.
Jednak nie bardzo udaje mi się to zamierzenie zrealizować…. We wsi Markowa byliśmy
parę dni temu i narobiliśmy mnóstwo ciekawych zdjęć. Wystarczyłoby je pokazać,
napisać parę zdań i już temat byłby odfajkowany. Ale ponieważ w moim pisaniu
zawsze najważniejsze są uczucia i emocje towarzyszące przeróżnym zdarzeniom nie
potrafię i nie chcę poprzestać tylko na powierzchownym, prostym opisie.
Pojechaliśmy do owego skansenu z serdecznymi
znajomymi chcąc zażyć beztroskiej rozrywki i odpocząć po zakupach i wizycie u lekarzy. Z radością i przyjemnością zanurzyliśmy się w świat wsi polskiej
takiej, jaką była w dziewiętnastym i dwudziestym wieku. Niby to nie tak dawno, ale jednocześnie bardzo dawno temu.
Jak żyło się ludziom bez prądu, gazu, wody w kranie, telewizora, komputera, telefonu komórkowego, pralki automatycznej oraz nieodłącznego supermarketu na rogiem? Na pewno w tamtych czasach trzeba było o wiele ciężej pracować, być bardziej zależnym od sił natury, tradycji oraz opinii społecznej. Mieszkańcy wsi niczym mróweczki w wielkim mrowisku współpracowali ze sobą w różnych dziedzinach, uzupełniając się wzajemnie. Kwitło zgodne zazwyczaj i pełne wytężonej pracy życie. Markowa to była przed wojną wielka, nowoczesna wieś! Zamieszkiwało ją wówczas około pięciu tysięcy ludzi (w tym około 120 Żydów). Byli tam kowale, cieśle, strażacy i sklepikarze. Działała kasa pożyczkowa, spółdzielnia zdrowia, istniał kościół oraz kółko teatralne. Markowianie trudnili się uprawą roli, olejarstwem, tkactwem, stolarstwem, garncarstwem, pszczelarstwem, hodowlą bydła oraz wieloma innymi niezbędnymi do przeżycia czynnościami. Poza tym mieli rzecz jasna swoje pasje, bo przecież nie samą pracą człowiek żyje. Kobiety robiły ozdoby ze słomy, bibułek i koronek, uprawiały ogródki, hodowały kwiatki. Większe dzieci bawiły się na podwórzu w dzikich Indian i kowbojów a te całkiem małe, uczepione koników na biegunach huśtały się na nich z zapałem. Matki wywoziły na podwórko swe pociechy w drewnianych albo wiklinowych wózkach i oddając się miłym pogawędkom z sąsiadkami wystawiały twarze ku słońcu. Mężczyźni w wolnym czasie zazwyczaj przesiadywali w karczmie. Niektórzy z nich grali na jakichś instrumentach (prężnie działała we wsi orkiestra dęta), inni próbowali rzeźbić w drewnie lipowym, a jeszcze inni w zaciszu stodół naprawiali swe proste maszyny rolnicze. Kwitły przyjaźnie i miłości. Niekiedy jak burze pojawiały się nagłe kłótnie i niesnaski, ale przeważnie szybko cichły, oddalały się w niepamięć i znowu wszyscy mieszkańcy wsi, ubrani w paradne stroje, pozdrawiając się wzajemnie zgodnie szli w niedzielę do kościoła…
Jak żyło się ludziom bez prądu, gazu, wody w kranie, telewizora, komputera, telefonu komórkowego, pralki automatycznej oraz nieodłącznego supermarketu na rogiem? Na pewno w tamtych czasach trzeba było o wiele ciężej pracować, być bardziej zależnym od sił natury, tradycji oraz opinii społecznej. Mieszkańcy wsi niczym mróweczki w wielkim mrowisku współpracowali ze sobą w różnych dziedzinach, uzupełniając się wzajemnie. Kwitło zgodne zazwyczaj i pełne wytężonej pracy życie. Markowa to była przed wojną wielka, nowoczesna wieś! Zamieszkiwało ją wówczas około pięciu tysięcy ludzi (w tym około 120 Żydów). Byli tam kowale, cieśle, strażacy i sklepikarze. Działała kasa pożyczkowa, spółdzielnia zdrowia, istniał kościół oraz kółko teatralne. Markowianie trudnili się uprawą roli, olejarstwem, tkactwem, stolarstwem, garncarstwem, pszczelarstwem, hodowlą bydła oraz wieloma innymi niezbędnymi do przeżycia czynnościami. Poza tym mieli rzecz jasna swoje pasje, bo przecież nie samą pracą człowiek żyje. Kobiety robiły ozdoby ze słomy, bibułek i koronek, uprawiały ogródki, hodowały kwiatki. Większe dzieci bawiły się na podwórzu w dzikich Indian i kowbojów a te całkiem małe, uczepione koników na biegunach huśtały się na nich z zapałem. Matki wywoziły na podwórko swe pociechy w drewnianych albo wiklinowych wózkach i oddając się miłym pogawędkom z sąsiadkami wystawiały twarze ku słońcu. Mężczyźni w wolnym czasie zazwyczaj przesiadywali w karczmie. Niektórzy z nich grali na jakichś instrumentach (prężnie działała we wsi orkiestra dęta), inni próbowali rzeźbić w drewnie lipowym, a jeszcze inni w zaciszu stodół naprawiali swe proste maszyny rolnicze. Kwitły przyjaźnie i miłości. Niekiedy jak burze pojawiały się nagłe kłótnie i niesnaski, ale przeważnie szybko cichły, oddalały się w niepamięć i znowu wszyscy mieszkańcy wsi, ubrani w paradne stroje, pozdrawiając się wzajemnie zgodnie szli w niedzielę do kościoła…
Przechadzam się po skansenie. Wdycham specyficzny
zapach drewnianych chat, dotykam spękanej faktury starodawnych sprzętów,
podziwiam wozy, maszyny rolnicze, meble domowe, ogródki. Znowu wyobrażam sobie
żyjących tu dawno temu zwyczajnych, takich jak my, ludzi…
A żył też wśród nich pewien niezwykły jak na
tamte czasy i miejsce człowiek. Nazywał się Józef Ulma. Jego największą pasją
była fotografia. Czytał dużo książek i był nawet przez pewien czas
bibliotekarzem w swojej wsi. Mężczyzna o otwartym i ciekawym świata umyśle.
Potrafiący zarażać sąsiadów swymi niebanalnymi zainteresowaniami. Trochę inny niż cała reszta… Światły, pełen
marzeń i odważnych planów. A przecież urodził się w ubogiej rodzinie wiejskiej.
Skończył zaledwie cztery klasy szkoły podstawowej a dopiero w późniejszym okresie
także szkołę rolniczą w Pilźnie.
I oto jestem w skansenie i stoję w starej
chacie, w której urządzono galerię zdjęć z dawnych lat. Oglądam pożółkłe i
wyblakłe fotografie przedstawiające nieżyjących już dzisiaj ludzi. Są na nich
uwiecznieni przy pracy, w typowych jak na tamte czasy, prostych strojach. Widać
zabudowania wiejskie. Niektórzy Markowianie uśmiechają się spoglądając w
obiektyw. Gospodynie domowe rozkładają szeroko wykrochmalone fartuchy. Niektóre mają poważne, skupione miny a inne zalotne i swawolne. Chłopcy śmiesznie się wykrzywiają
a dziewczynki kręcą w zawstydzeniu swe mysie warkoczyki. Nie słychać tylko piania
kogutów ani szczekania psów, ale zdaje się, że wszystko nadal żyje i ogromne
koło kieratu zaraz się poruszy a konie pociągną go w jednostajnym marszu.
Wszystkie uwiecznione na fotografiach osoby wierzą niezbicie, że ich los będzie
nadal trwał w tej błogiej niezmienności. A głęboka wiara oraz przekazywane
z pokolenia na pokolenie tradycje uchronią ich przed złem tego świata. Ach,
przecież ten świat jest tak daleko! Do nich nigdy nie dojdzie. W Markowej
zawsze będzie tak, jak jest…
A tymczasem przede mną na przedwojennym
zdjęciu Józef Ulma… Najważniejsza, najbardziej wyróżniająca się, najbardziej
pamiętna postać w całej Markowej a z pewnych względów także na Podkarpaciu i w
Polsce. Za ogromną odwagę pośmiertnie odznaczony medalem – Sprawiedliwy
Wśród Narodów Świata.
Kilka miesięcy temu prezydent w towarzystwie innych dostojników państwowych otworzył w tej wsi muzeum Polaków Ratujących Żydów Podczas II Wojny Światowej. Pamiętam to wydarzenie dobrze, ponieważ oglądałam wieczorem w TV relację z otwarcia owego muzeum a kilka godzin wcześniej spacerowałam z kozami po pobliskim pagórku i spoglądałam na ledwo widoczne spoza oparów mgły markowskie wiatraki…
Kilka miesięcy temu prezydent w towarzystwie innych dostojników państwowych otworzył w tej wsi muzeum Polaków Ratujących Żydów Podczas II Wojny Światowej. Pamiętam to wydarzenie dobrze, ponieważ oglądałam wieczorem w TV relację z otwarcia owego muzeum a kilka godzin wcześniej spacerowałam z kozami po pobliskim pagórku i spoglądałam na ledwo widoczne spoza oparów mgły markowskie wiatraki…
Cóż takiego zrobił Józef Ulma? Na pewno
znacie tę historię. Streszczę Wam ją króciutko. Otóż on wraz z żoną
Wiktorią przez dwa lata ukrywał w swoim gospodarstwie ośmioro Żydów. Niestety,
na skutek donosu granatowego policjanta w 1944 roku cała rodzina Ulmów została zamordowana (sześcioro
dzieci, żona w ostatnim trymestrze ciąży). Niemcy zastrzelili także dwie, ukrywające
się w piwniczce Józefa rodziny żydowskie. I to tyle. A trwała akurat wiosna.
Pewnie równie piękna jak obecna. Jednak nagle jej uroda nie miała żadnego
znaczenia. Niewinność tej pory roku nie potrafiła ochronić nikogo przed jego
przeznaczeniem. Tak, jak i teraz nikogo nie chroni. Cudownie zielona wiosna to
tylko jedna strona medalu. Z drugiej jego strony toczą się zwyczajne sprawy.
Ktoś cierpi. Ktoś umiera. Ktoś zdradza. Ktoś posiada wszystkiego za dużo a inny
znów nie ma czego do garnka włożyć. A w domach i w chatach targane wiatrem firanki
łopocą w oknach jak gdyby nigdy nic…
Na dłużej zatrzymałam się przed fotografią
ukazującą Józefa i jego żonę Wiktorię. Spoglądam w ich oczy i uśmiecham się.
Oto mam przed sobą dwoje młodych, zakochanych w sobie ludzi. Jeszcze całe życie
przed nimi! Jeszcze tyle zdołają razem zrobić, tyle dobrych lat spędzić w
serdecznym zaciszu bezpiecznej chaty, w otoczeniu gromadki dzieci. Wspomagani odziedziczonymi
po przodkach tradycjami, ich wiedzą, wiarą i kulturą osiągną bardzo wiele… Chętnie
bym z nimi porozmawiała, zaprzyjaźniła się nawet. Czuję, iż byli to ludzie
bliscy mi duchowo i mentalnie. Może Wiktoria pokazałaby mi jak wyplatać
starodawne płotki wokół ogródka a Józef polecił do przeczytania jakąś pasjonującą
książkę ze swej biblioteki…?
Stoję i stoję… Jakbym wrosła w podłogę. Nie
mam siły ani ochoty stąd odejść, choć mąż i znajomi już dawno wyszli na zewnątrz
i nawołują zniecierpliwieni, kiedy w końcu skończę oglądać galerię pożółkłych
fotografii. Dobiegają tu do mnie ich śmiechy i żarty. Na zewnątrz świeci
słońce. Kwitną stare wiśnie. W otoczonym plecionym płotkiem ogródku pachną
kwiaty i zioła. Codzienność toczy się jak gdyby nigdy nic. Kołowrót życia nie stanął
w miejscu. Nigdy nie staje...Trzeba iść.
Wzdycham ciężko czując się nagle o wiele bliższa tamtym dawnym, okrytym ciemną chmurą tragicznych wydarzeń czasom, niż tym obecnym, pogodnie majowym. Po raz ostatni omiatam wzrokiem liczne fotografie i wychodzę prosto w słońce. Nieuważnie robię jeszcze kilka zdjęć. A potem już pora wsiadać do samochodu i wracać do domu. Przesłaniam dłonią oczy, bo światło dnia aż razi i spoglądam na południe. Gdzieś tam, za lasami i wzgórzami, niby daleko, ale przecież blisko jest nasz dom. Otoczony ogrodem, laskami i polami stoi tam sobie ufnie, czekając na powrót swych gospodarzy. I psy też czekają wiernie. Słysząc, że podjeżdżamy do bramy jak zwykle wyskoczą radośnie ze swych bud i skomląc przywitają nas serdecznie. Na niebie przepłyną strzępiaste obłoki. Wiatraki będą się kręcić zgodnie z siłą wiatru. Maj roztoczy na powrót swój urok a bzy rozkwitną upojnie. Niech to trwa mimo wiosennych zachmurzeń i burz. Niech się co roku bez przeszkód wszystko powtarza. Niech będzie tu zawsze tak, jak jest…
Wzdycham ciężko czując się nagle o wiele bliższa tamtym dawnym, okrytym ciemną chmurą tragicznych wydarzeń czasom, niż tym obecnym, pogodnie majowym. Po raz ostatni omiatam wzrokiem liczne fotografie i wychodzę prosto w słońce. Nieuważnie robię jeszcze kilka zdjęć. A potem już pora wsiadać do samochodu i wracać do domu. Przesłaniam dłonią oczy, bo światło dnia aż razi i spoglądam na południe. Gdzieś tam, za lasami i wzgórzami, niby daleko, ale przecież blisko jest nasz dom. Otoczony ogrodem, laskami i polami stoi tam sobie ufnie, czekając na powrót swych gospodarzy. I psy też czekają wiernie. Słysząc, że podjeżdżamy do bramy jak zwykle wyskoczą radośnie ze swych bud i skomląc przywitają nas serdecznie. Na niebie przepłyną strzępiaste obłoki. Wiatraki będą się kręcić zgodnie z siłą wiatru. Maj roztoczy na powrót swój urok a bzy rozkwitną upojnie. Niech to trwa mimo wiosennych zachmurzeń i burz. Niech się co roku bez przeszkód wszystko powtarza. Niech będzie tu zawsze tak, jak jest…
Pozdrawiamy serdecznie, życząc miłego niedzielnego popołudnia :)
OdpowiedzUsuńI wzajemnie - całego tygodnia dobrego!:-)
UsuńLubię skanseny, atmosferę spokoju i urok przeszłości, chociaż wiem że tak sielsko nie było.
OdpowiedzUsuńPięknie opisujesz, wplatając w opis swoje wrażenia i przemyślenia.
Też lubię skanseny, choć rzadko w nich bywam. Ale tym bardziej lubię, bo skoro to rzadkość, dobrze pamietam każdą wizytę!
UsuńPozdrawiam ciepło, Ewo!:-)
Uwielbiam takie miejsca, pamiętam, że na obronę pracy robiłam film między innymi ze skansenu w Zubrzycy Górnej, szkoda, że nie mam jego kopii, pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńWizyta w skansenach to jak podróz w czasie. To takze możliwosc otwarcia furtki do samego siebie. Przeciez jesteśmy i będziemy tymi, którzy byli...
UsuńPozdrawiam serdecznie, Moniko!:-)
Pięknie piszesz Oleńko, bo pięknie żyjesz.
OdpowiedzUsuńZ odrazą myślę o zdrajcach i donosicielach, których zawsze nie brakowało wszędzie.
Podziwiam bohaterskiego Ulmę i wszystkich, którzy tak ryzykowali dla obcych ludzi. Niestety, wielu z nich nie doczekało się wdzięczności- i dziś tak bywa. Za serce otrzymujemy kopniaka.
A skanseny uwielbiam.
Tak!Żyję w pieknych okolicznościach przyrody. Piszę tak jak mi serce dyktuje. Bez serca pisać nie umiem...
UsuńDonosiciele...Od zawsze byli i będą. Wszędzie. Pamiętam takich małych donosicieli, skarżypytów ze szkoły.Och, i ich miny pełne tryumfu, bo znowu udało im się dla złosliwej satysfakcji i chwilowego zadowolenia kogos zniszczyć...Jak dużo człowiek potrafi zrobic dobrego, jak duzo złego...A czasem zycie ludzkie od tego zależy. Jednak ta małosc ludzka, ten brak empatii i zyczliwosci, ta niechęc do wszystkiego, czego nie jest w stanie pojąc nasz rozum wciaż sie pojawia i góruje, kracze. Wystarczy włączyć telewizor.
A jednak trzeba robic wszystko ,by być w zgodzie z własnym sumieniem. Nawet sobie samej na przekór.Nawet, jesli jestesmy uwazani za wariatów, naiwniaków i głupków. Dobro najwazniejsze!
Ściskam Cię mocno, Basiu!☻♥
Ludzie, a szczegolnie Polacy, zapomnieli po 70 latach, czym jest wojna. Wszyscy ci, ktorzy dzisiaj prowokuja swoja polityka Rosje, urodzili sie w wolnym swiecie, wiec pewnie chcieliby sie wykazac, zostac bohaterami. Wydaje im sie, ze okrucienstwa byly wtedy, dzisiaj bedzie inaczej.
OdpowiedzUsuńI tylko ta nienawisc i pogarda dla Zydow pozostala...
Tak, Aniu. Źle sie dzieje, znowu...Ja tego wszystkiego nie rozumiem. Ludzie nie wyciągają żadnych wniosków. Niskie instynkty, resentymenty tryumfują. Serce boli...Ludzie sie nie zmieniają, mimo wielu bolesnych lekcji a więc i historie będą sie powtarzać....
UsuńZdali najtrudniejszy egzamin w najtrudniejszych czasach. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić, co myśleli ci, co na nich donieśli.
OdpowiedzUsuńTak, Aniu!Zdali. Czy i my byśmy potrafiły...? Nie sposób teraz na to odpowiedzieć. Mam nadzieję, że nie będziemy musiały sie o tym przekonywać. Mam nadzieję, że na codzień, mówiąc to, co myślimy i postepując zgodnie z naszym sumieniem, przekonaniami i credo zyciowym jesteśmy i będziemy sobą, nie damy się...Że codziennie zdajemy swoje mniejsze i większe egzaminy. Choc słabość to tak ludzka rzecz.I do niej mamy prawo. Lecz nie do podłosci...
UsuńHi !!Olu jaka ta ziemia POLSKA UMECZONA -takie mam wrazenie zreszta tak jest !NAPEWNO SCISKAM JAKOS MI SMUTNO ............a tak jak zawsze sciskam lapeczki pisz OLENKO POZDRAWIAM p.GSIA )
OdpowiedzUsuńOch, Gosiu! Tak, bardzo umęczona ta nasza ziemia. Ale chyba inna byc nie umie. Za dużo w nas uczuc. Za dużo marzeń. Zazdrosci. Kompleksów. Potknięć. Dobrych i złych działań. Wciąz sie ze sobą ścieramy. A prostego zrozumienia, zyczliwego wysłuchania, empatii i umiejętności wyciągania wniosków z przegranych z błędnych zachowań - mało...Historio, historio cóżeś Ty za pani...?
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Gosiu łapkę sciskając mocno!:-)
A może Józef z Wiktorią to Ty i Cezary w poprzednim wcieleniu? Dorobiłam sobie historię, jak Wiktoria wrzuca monetę do studzienki, z zamiarem, że kiedyś tu wróci ze swoim ukochanym. I udaje się im to w XXI wieku.
OdpowiedzUsuńNie da się ukryć, talent do pisania masz "nie zakopany"!
Akurat mnie dośc bliska jest teoria reinkarnacji, więc i wyobrażenie mnie i Cezarego jako Wiktorii i Józefa nie wydaje się jakąs abstrakcją!:-) Ale wyznam Ci Iwonko, iz czytając o ilku innych znanych z historii i literatury par równie chętnie upatrywałąbym naszych wcieleń także w nich!:-)
UsuńCóz, nic w przyrodzie nie ginie. A wiec i dusze ludzkie takoz.Co działo sie z nami kiedyś? W czyich ciałach nasze dusze kiedyś zagoszczą, czego doświadczą, z jakimi radosciami i smutkami sie zmierzą? Sa w człowieku jakieś strzepki pamięci, jakieś deja vu, szkoda, że nie wiecej...Moneta do studzienki...A swoją drogąch, jak cudownie by było gdyby to działało i gdyby jakaś wrózka Konstancja była na podorędziu!:-)
Uściski serdeczne ślemy Ci, Iwonko, nasza bliska duszo!:-)♥
Olu, tak pięknie i mądrze piszesz. Pozdrawiam serdecznie. Pani Twardowska.
OdpowiedzUsuńDziękuję i również pozdrawiam!:-)
UsuńSłuchałam (mam wreszcie podłączone słuchawki) Beaty Pawlikowskiej i zgadzam się z nią w stu procentach, zawsze historia będzie się powtarzać dopóki strach i lęk będą nami rządzić.
OdpowiedzUsuńStrach to pierwszy wróg człowieka a wrogów mamy czterech.
https://www.facebook.com/BeataPawlikowska/videos/vb.246609668690390/1236145793070101/?type=2&theater
Polecam bardzo wysłuchanie co Beata mówi.
Piękna wyprawa w piękne okolice a Twoje Olu wzruszenie, szczere i serdeczne o wielkiej wartości otwartego serca, to mam wrażenie rzadkość.
♥ serdeczności kochana.
I ja posłuchałam Beaty Pawlikowskiej.Z uwagą i wzruszeniem. O wrazeniach napisałam Ci w lisciku. Tak, strach wynika z samotnosci. Zgadzam się z tym, bo sens tego przekazu dociera mi do samej głębi duszy. Dziękuję za linka (nie mam FB, wiec nie zobaczyłabym tego filmiku, gdyby nie Ty,Elu!:-)
UsuńBędę pamiętać o tej wyprawie do skansenu,gdyz łączy sie ona z silnymi emocjami i uczuciami.To, co nie pozostawia sladu w sercu ulatuje, jakby tego nigdy nie było...
Usciski serdeczne, Elusiu!♥
I znów piękny tekst a zdjęcia przemawiają do każdego ,Markową znam i myślę,że w tym roku odwiedzimy ja ponownie a nowe muzeum napewno pozdrawiam Was ciepło.
OdpowiedzUsuńDziekuje, Krysiu!:-) Warto odwiedzic ten skansen a pewnie i muzeum (to jeszcze tez przede mną). Daj znać, jak bedziesz w bliskich sercu okolicach!:-)
UsuńPozdrawiamy Cie przyjaźnie!:-)
Olu zadumałam się nad Twoim postem. Tyle w nim nostalgii, przemyśleń. Tak pięknie napisany. Ile nasza ziemia kryje jeszcze podobnych historii.
OdpowiedzUsuńPodobny skansen zwiedzałam w Sanoku i Tokarni. A i moja babcia mieszkała w chacie słomą krytej i też miałam szczęście jeszcze ją odwiedzić. Teraz wszystko dobre co betonowe. No cóż czasy zmieniają się. Pozdrawiam serdecznie
Dziekuję Ci Olu za życzliwe słowa, za zrozumienie. tak, nasz ziemia bogata jest od historii, od uczuć, dążeń, heroicznych czynów, zaprzepaszczoych marzeń. Jak dobrze, że istnieją skanseny. To dotyk zywej, przemawiającej do każdego historii. To westchnienie nad nami samymi.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło!:-)
goscinnie z uśmiechem alis
OdpowiedzUsuńI ja usmiecham sie do Ciebie serdecznie, Alis, ciesząc się ,że w nawale prac remontowych znalazłaś chwilkę i ochotę by zajrzeć tutaj!:-)
UsuńTwój tekst uwolnił mój głęboko skrywany niepokój. I zrobiło mi się smutno. Cóż tam maj i zieleń, ludzie nadal nie rozumieją i chyba nigdy nie zrozumieją po co żyją. A Ziemia już niedługo ludzkiej nierozumności nie zniesie. Może jeszcze mamy trochę czasu. Może.
OdpowiedzUsuńNigdy nie wiemy, gdzie spotka nas głębokie zamyslenie, gdzie dotknie gorzka zaduma...Czasem w niwinnych zupełnie miejscach cos sobie uswiadamiamy, wiatr przywodzi jakieś zrozumienie. Tak, jakbyśmy zajrzeli w głąb studni i zobaczyli coś, co zwykle jest zakryte. Często jest zakryte, bo sami chcemy by takim było, bo budzi w nas dziwny lęk. Ale czasem na wierzch mimo wszystko wyłazi i trzeba sie z tym z mierzyc chcąc nie chcąc...Nawet wiosną...
UsuńAndziu, przytulenia Ci od serca zasyłam i stoję blisko duszą, choc przeciez ciałem daleko!♥
Piękne miejsce, ale i skłaniające do zadumy i czasem niewesołych przemyśleń.
OdpowiedzUsuńTeż lubię takie klimaty, chociaż cieszę się, że mam udogodnienia w postaci pralki, czy innych urządzeń :)
A jadąc do tego skansenu nie spodziewałam siewcale, że własnie takie zamyslenia i uczucia ta wizyta we mnie wywoła. Tego sie nie planuje. Myslałam, że to tylko w pobliskim muzeum moge spodziewać sie bolesnych wspomnień i gorzkich refleksji. Ale nie. Takie rzeczy są wszędzie.Nigdy nie wiemy, gdzie nas jakiś stan dopadnie. Ale przecież na to jesteśmy ludźmi, by cos poruszało nasze dusze. Przed tym nie da sie i nie nalezy sie bronić.
UsuńPozdrawiam Cię wieczornie, Lidusiu!:-)
Tylko mnie utwierdziłaś w tym, że skanseny wszelkie niosą niezwykłe wspomnienia, uwielbiam, dziękuję za spacer :)
OdpowiedzUsuńSkanseny to niezwykłe miejsca. Przemawiają, szepczą, daja mozliwość dotyku, uczucia, przeczucia, wczucia. I to wszystko gdzieś w człowieku zdaje sie w końcu tak blisko, jakby bardziej z tamtych czasów był ulepiony niz z obecnych.
UsuńCieszę się,Małgosiu ze spacer po markowskim skansenie Ci sie podobał!:-)
Ktoś cierpi, ktoś umiera, ktoś zdradza, ktoś kocha, ktoś posiada wszystkiego za dużo, a ktoś ....
OdpowiedzUsuńA w domach i w chatach targane wiatrem firanki łopocą w oknach jak gdyby nigdy nic ...
Ach Oleńko, właśnie tak ...
Tak, Madziu...Własnie tak! Wiesz, i dla mnie z tego całego tekstu to najwazniejszy akapit! ♥
UsuńPiekna wizyta. Jestes niezwykle czula na los innych ludzi i pieknie potrafisz to przekazac. Przytulam i dziekuje, ze moglam tamz Wami zajrzec. (Leciwa)
OdpowiedzUsuńChciałam o tej wizycie w skansenie opowiedzieć a wahałam się jak to zrobić...Chciałam pokazać, jak się da mozliwosc wczucia sie w tamtych ludzi, w tamte czasy. To wcale nie tak dawno temu było...Każdy z nas ma w sobie lustro, tylko nie zawsze chce w nie spoglądać.
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Moniko i dziękuję za to, ze dzięki swej wrazliwości tak wiele rozumiesz!:-)*
Zapraszamy na wspólny wieczór przy lampce wina lub filiżance herbaty. Obchodzimy dziś małe blogowe święto i Was nie może przy tej okazji zabraknąć:) Będzie nam miło, gdy dołączycie do naszego wirtualnego spotkania. Przy okazji dziękujemy pięknie za dotychczasowe zainteresowanie tym, co się dzieje na b aRT at home:)
OdpowiedzUsuńOch, jakie oryginalne zaproszenie!:-) Serdecznie dziękujemy z radoscia wpadniemy!:-))
UsuńOlu przeczytalam z uwaga i wzruszeniem, piekny tekst, przypomina mi to co moja mama opowiadala z czasow kiedy byla mala dziewczynka i mieszkala w tamtych stronach, to byla wies i jej tato prowadzil szkole, byli tam Polacy, Zydzi, Ukraincy i zyli w zgodzie, dzieci chodzily do tej samej szkoly, razem sie bawili a do dziadka po poludniu na pogaduszki zagladal ksiadz, pop i rabin. A potem wszystko sie zawalilo...bardzo lubie skanseny, a ten w Markowej ma dodatkowo galerie zdjec, rodzina Ulmow niezwykla! Sciska Cie za ten post Olu!!
OdpowiedzUsuńTak, Grazynko i mnie bardzo zal jest tamtych czasów, gdy ludzie potrafili zyć ze sobą w zgodzie, kiedy wielonarodowość i wielokulturowosc ubogacała a nie przerażała czy tez budziła głeboką niechęć - jak kiedyś. Choć, jak historia pokazała tamta zgoda była pozorna. Pod spodem cos wrzało, coś mąciło i gdy przyszła chwila próby okazało sie kto był prawdziwym człowiekiem a kto szują i fanatykiem religijno-narodowym. Przychodzi mi tu na mysl nie tylko problem holokaustu, ale i masakry w Wołyniu. Tam brat brata, mąż żonę, sąsiad sąsiada zabijał. A jeszcze wczoraj bawili sie razem na weselu i przypijali do siebie serdeczne toasty...
UsuńTym bardziej trzeba zatem pamiętać i doceniać takich ludzi, jak Ulma. Niewielu takich jest. A czasy, w jakich zyjemy dziwnie małości ludzkiej, nieufności, zazdrosci i wrogości hołdują.I znowu sie słyszy o atakach na obcokrajowców, tylko dlatego, iż mają podejrzanie ciemną skórę...
Dziękuję Ci Grazynko za mądrą wypowiedź. Pozdrawiam Cie ciepło!:-)
Nadrobiłam zaległości w czytaniu :) A jeszcze zanim zaczęłam czytać zaległe posty, pomyślałam sobie naiwnie, że napiszę o moich wrażeniach i przemyśleniach w jednym komentarzu, pod tym właśnie postem. Naiwnie myślałam, że mi się to uda, ale nic z tego, nie da się! Skomentuję więc tylko ten ostatni.
OdpowiedzUsuńOlu, jakoś tak jest, że kiedy (z ogromną przyjemnością) czytam Twoje pisanie, otwierają mi się w głowie jakieś okienka i zalewa mnie rzeka wspomnień i przemyśleń. Taką wieś, bez bieżącej wody, prądu, asfaltowej drogi i sklepu znam z własnego dzieciństwa i wczesnej młodości. Jeździłyśmy tam, moja siostra i ja, na wakacje z babcią, do siostry babci. Bielona drewniana chata, murowana kuchnia, a właściwie piec kuchenny, w którym ciocia piekła chleb, z fajerkami i saganami, takimi wpuszczanymi wgłąb (pamiętam zapach ziemniaków w łupinach gotowanych dla świń), lampy naftowe, koszyki, takie z półkulistym dnem, wyplatane przez ciocię i wujka, wiejski twaróg i śmietanę, i jajka - żadna jajecznica nie smakowała mi tak, jak tamta, smażona na świeżo wytopionej słonince. Po chleb, aż do żniw, chodziło się dwa razy w tygodniu do oddalonej o dwa kilometry spółdzielni, a kiedy już była pierwsza po żniwach mąka, ciocia robiła chleb sama. Wyciąganie wody ze studni, pomoc przy wszelkich zajęciach - rwałyśmy się z siostrą do tego, co było takie inne, niż w mieście, no i dlatego, że ciocia zawsze nas chwaliła i czułyśmy się takie dowartościowane :) Piaszczysta droga obsadzona wiśniami... Przyjeżdżałyśmy zwykle popołudniowym autobusem, do domu cioci był jeszcze spory kawałek i kiedy skręcałyśmy w tę właśnie drogę i wciągałam w płuca pierwszy haust przesyconego cierpkim zapachem wiśniowych liści powietrza, czuła, że jestem właśnie tam, gdzie powinnam być.
To byli biedni ludzie, niewykształceni, bardzo często przeklinali i pili, szczególnie mężczyźni, ale jednocześnie byli utalentowani - i wujek, i jego synowie grali na skrzypkach i akordeonie, ciocia miała piękny ogródek, z floksami i nagietkami, a klomby w nim były zwykle obsiane dookoła drobnym szczypiorkiem... To było, jak sama napisałaś wcale nie tak dawno. Teraz jest tam zupełnie inaczej, odeszło wiele tamtego czaru, bo ludzie chcą żyć wygodniej (i ja to rozumiem), ale to wcale nie znaczy, że piękniej...
Przepraszam za ten przydługi komentarz, ale tak bardzo narzuciły mi się te wspomnienia, że musiałam o tym napisać.
Ninko droga! Bardzo wdzieczna Ci jestem za tak długi i ciekawy komentarz. To cudowna opowieść, przechowywana dotąd przez Ciebie gdzies w zakamarkach Twej pamięci. Cudownie, że ujrzała tutaj światło dzienne!:-)
UsuńCzytając Twoje zwierzenie wyobrazałam sobie to wszystko, o czym piszesz. Moze łatwiej mi to sobie wyobrazić, bo na wsi życie w wielu aspektach wciaz jest podobnie. Nadal trwa tu o świcie cudowna cisza, przerywana tylko głosami ptasząt, nadal kwitną wisnie i pachnie tu, jak niegdyś. I studnie jeszcze są, ale mało kto juz wyciąga wodę ze studni wiadrem (przewaznie ludzie mają juz zainstalowane dla wygody hydrofory). Ale inny jest rytm zycia niz w mieście. I praca nadal cięzka. Wiele gospodyń piecze nadal chleb, bo te sklepowe wyroby całkiem jak wata.Tylko zwierząt gospodarskich coraz mniej. Krowa to rzadkosc.Dlatego moje stadko kóz pasące sie na łące podziwianym jest widokiem przez miejscowych i przyjezdnych.
Tak, na wsi mieszkają w dalszym ciągu gorzej wykształceni niz w mieście ludzie.Ale wydaje mi sie często, iż mają o wiele wiecej mądrosci życiowej, wytrzymałosci fizycznej, umiejętnosci radzenia sobie w trudnych sytuacjach. A pośród zwykłych rolników zdarzaja sie rzeźbiarze, muzycy, spiewacy, malarze. Tylko coraz mniej jest spontanicznych spotkań. Ludzie wieczorami siedza najczęsciej przed telewizorem albo komputerem, odpoczywaja po ciezkiej pracy. Martwia sie o byt, o przyszłosc wnuków. Wielu z nich wyjechało do pracy za granicę. Osamotnione rodziny czekaja na ich powrót, musząc sobie jakos tu same radzić...
Czasem (lecz, niestety, coraz rzadziej) zdarza mi sie spotkac jakąś staruszke czy starca, którzy chętni do snucia opowieści z dawnych czasów dzielą sie tym bogactwem, tymi wspomnieniami, które zyja juz tylko w nich...
Cudownie, że chciało Ci sie Ninko napisać, otworzyc. Dziękuję Ci za to z całego serca i pozdrawiam ciepło!:-))*
Witaj kochana. Taki dzień,dzień zaduszny,dzień kiedy nasze myśli biegną do tych wszystkich kochanych przez nas i lubianych,lecz wspominamy również tak przy okazji i tych,ktrzy wyrządzili nam jakąś krzywdę nie koniecznie zamierzoną.Listopad z grunty jest ponury,deszczowy,zasnuty chmurami,ogólny brak słońca.Siły witalne nam siadają,dopada nas nostalgia,a Ty Olu jeszcze straciłaś bardzo bliską Ci osobę,tęsknota ,tęsknota,tęsknota. A jednak jesteś silna,masz bowiem w sobie jeszcze nie wyczerpane pokłady wiary a i ja sama wierzę w to,że dasz radę albowiem wszystkie te bliskie a opisane przez Ciebie osoby,oddaliły się od Ciebie tylko na chwilę i tak długo trwać będą w naszej pamięci,jak długo będzie się paliło światło znicza. Olu uzupełnione opowiadanie wzrusza do łez to taka trochę rodzinna autobiografia.Oleńko jeśli mogę Ci radzić,pisz listy do mamy w formie pamiętnika,rozmawiaj z nią,wspominaj dobre chwile,lecz i zlych nie wypieraj z pamięci.Olu trzymam za Ciebie kciuki,będzie dobrze bo musi być. Pozdrawiam Was oboje,usciski łapek dla zwierzyńca.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu Twych słów ogarnęło mnie wzruszenie...Tyle zyczliwości, wiary,
Usuńzrozumienia i dobroci odnajduję w Twoich słowach, jakbyśmy się osobiście znały...Dziękuję Ci z całej duszy. A lsty do mamy...? Pomyslę o tym...Prawie cały czas do Niej mówię, szepczę sobie i nasłuchuję, czekając na odpowiedź, serce szarpie tęsknota a potem przychodzi moment wyciszenia...I tak na zmianę...Nigdy jeszcze tak sie nie czułam. Szukam w sobie sił by przetrwać ten czas i mieć nadzieję na lepszy okres w życiu...
Uzupełnianie tej rodzinnej, kobiecej autobiografii bardzo mi myśli zajmowało a ręce cały czas zajęte przez roboty domowe, gospodarskie.
Pozdrawiam Cię serdecznie w imieniu nas wszystkich (i jeszcze całuję od siebie!*♥