Podczas długiego, majowego weekendu wreszcie
wybraliśmy się z Cezarym oraz z pieskami na kilkunastokilometrową wycieczkę
rowerową. Kóz zabierać na takie wyprawy
nie sposób, albowiem biega toto gdzie popadnie, bodzie się i skacze szaleńczo za
nic mając przepisy ruchu drogowego oraz nasze bezpieczeństwo. Zresztą kiedyś i
od kóz odpocząć zda się a przy tym innego nieco rodzaju rekreacji zażyć. Od
kilku lat już nie pedałowaliśmy, nie znajdując na takie przejażdżki ani siły
ani czasu.
W kołowrotku codziennych
obowiązków nie potrafiliśmy wyłuskać miejsca na beztroskie, rowerowe wyprawy. A
szkoda, bo drzewiej często śmigaliśmy po polnych drogach, czując się wówczas
młodo i zdrowo. Stare czasy, choć w istocie przecież wcale nie tak stare…
Obecnie z kondycją u nas nie najlepiej, zdrowie szwankuje a my usiłujemy
nadrobić stracony czas i odzyskać nieco wigoru oraz wolności w skrzydłach. Bo nie samymi pracami gospodarskimi człowiek
żyje. Bo życie jest tylko jedno! A zdrowy ruch na świeżym powietrzu może być lepszy
niż wszystkie medykamenty razem wzięte! Lepiej sobie to uświadomić późno niż
wcale!
W celu wprawienia się i przywyknięcia do
innego rodzaju ruchu wykonaliśmy w ostatnich tygodniach kilka krótszych
przejażdżek. Zipiąc i oblewając się ósmymi potami dojechaliśmy do wyznaczonego
uprzednio punktu. Jakiż to ogromny
dystans przemierzyliśmy? Aż wstyd przyznać! Za nami były zaledwie dwa kilometry
pod górkę i z górki. Na umówionej mecie popatrzyliśmy na siebie z mieszaniną
rozpaczy, niesmaku i rozbawienia.
- Źle z nami,
chłopie! Do niczego się chyba już nie nadajemy. Na ławce tylko siedzieć, fajkę
ćmić i winko domowej roboty popijać! – stwierdziłam i otarłam wierzchem rękawa
kroplę potu skapującą mi właśnie z nosa.
- Ale trzeba
robić wszystko by było lepiej! Jutro znowu wsiądziemy na rowery i pojutrze też.
Nie ma wyjścia, jeśli nie chcemy całkowicie stetryczeć oraz poddać się
chorobom! - oświadczył z głębokim przekonaniem mój mąż, zdjąwszy na
moment czapkę by dać przeschnąć mokremu czołu.
- A poza tym, o
jakiej fajce Ty mówisz? Nie dla mnie już wszak takie rozkosze! – tu mina
Cezarego nieco zrzedła, ale mimo to
dokończył wypowiedź. A słysząc ją i ja nieco posmutniałam:
- Ani dla Ciebie winko, bo szkodzi Ci na żołądek!
– oświadczył z pewną dozą dziwnej satysfakcji
a następnie zerkając na mnie wyzywająco w towarzystwie niezmordowanego Jacusia niczym wicher pomknął ku oddalonemu o dwa
kilometry domowi.
Ha! Mógł tak mknąć, gdyż prawie cały czas było z górki! A ja musiałam koniecznie go dogonić, by udowodnić, że nie jest ze mną tak źle! Ale gdzie tam! Nie dogoniłam. Ledwo do domu dojechałam a za mną ostatkiem sił podreptała Zuzia…
Ha! Mógł tak mknąć, gdyż prawie cały czas było z górki! A ja musiałam koniecznie go dogonić, by udowodnić, że nie jest ze mną tak źle! Ale gdzie tam! Nie dogoniłam. Ledwo do domu dojechałam a za mną ostatkiem sił podreptała Zuzia…
I taka to była nasza pierwsza, tegoroczna
przejażdżka. A kiedy przyrzeczone następne? No cóż, postanowienia sobie a życie
sobie. Nazajutrz trzeba było jechać do Przemyśla w ważnych sprawach urzędowych.
Po powrocie, jak zwykle wyzuci z energii nie nadawaliśmy się już do radosnych wycieczek
. Zresztą zwyczajne roboty gospodarskie czekały a po nich szybko nadszedł wieczór,
kiedy zdolni byliśmy już tylko paść na kanapę, włączyć telewizor i oddać się
tępemu wpatrywaniu w migające obrazki póki nie zmorzył nas sen. Pojutrze wpadli
serdeczni znajomi i swą miłą obecnością zajęli nam kilka godzin. A kozy
doczekać się nie mogły wyjścia na łąkę. Musiałam i dla nich znaleźć czas. Potem
jednak tak mnie rozbolały stopy, że mowy nie było o wsiadaniu na rower. Następnego
dzionka trzeba było odbyć rundkę po umówionych doktorach. Potem lało i wiało.
Trzeba było w domu siedzieć i poprawy pogody wypatrywać. Wreszcie po kilku
dniach cudem znaleźliśmy moment by wskoczyć na nasze śmigłe rumaki i dojechać
do tego samego punktu, gdzie uprzednio. Nasza kondycja nie polepszyła się ani o
jotę. Ponadto umęczeni całodziennym kopaniem na grządkach czuliśmy tę robotę w
każdym mięśniu i kostce. I tak mijał czas a rowery znowu stały zapomniane w
komórce i pokrywały się kurzem. Tymczasem wiosna ukazywała coraz piękniejsze oblicze
a zmienna aura sprawiała, że powietrze stało się krystaliczne i pachnące. I toczył
się ten czas swoim tempem, pełen nowych zdarzeń, pilnych spraw oraz
przesypywania drogocennych chwil między palcami a Jaworowie nadal wybierali się
na swe jazdy niczym gęsi do Cieplic.
Aż wreszcie po deszczowych dniach nadszedł
długi weekend. W try miga podjęliśmy wiekopomną decyzję. Napompowaliśmy koła
rowerów. Spakowaliśmy butelkę naszej wody studziennej. Na szyjach powiesiliśmy aparaty
fotograficzne. Gwizdnęliśmy na uszczęśliwione psy i oto już gotowi byliśmy na
wiosenną przygodę. Porozumiewawczo uśmiechając się do siebie niczym dzieciaki,
co to bez wiedzy rodziców wymykają się z domu zgrabnie wdrapaliśmy się na
rowery i wyruszyliśmy. O dziwo, bez większego zmęczenia daliśmy radę przejechać
błotnistymi albo trawiastymi drogami przełęczy łączącej dwa pogórzańskie
przysiółki. Pogoda była znakomita. Ani za ciepło, ani za zimno. Niebo upstrzone
paroma chmurkami nie zapowiadało żadnego deszczu.
Uroda okolic zapierała dech w piersiach. Zachwycały różne odcienie zieleni a zwłaszcza listki przydrożnych osik czy grabów, które upstrzone były prześlicznymi, niebieskimi żuczkami. A wesołe słoneczka kwiatków mniszka oraz błękitne spojrzenia bluszczyków kurdybanków uśmiechały się serdecznie z każdego przydrożnego rowu.
Uroda okolic zapierała dech w piersiach. Zachwycały różne odcienie zieleni a zwłaszcza listki przydrożnych osik czy grabów, które upstrzone były prześlicznymi, niebieskimi żuczkami. A wesołe słoneczka kwiatków mniszka oraz błękitne spojrzenia bluszczyków kurdybanków uśmiechały się serdecznie z każdego przydrożnego rowu.
Piesunie biegły obok nas wytrwale a kiedy
zmachały się zanadto czy też pragnienie dało się im we znaki padały w kałużach
i chłeptały z nich do woli przepyszną, gliniastą wodę. Jacuś był w swoim
żywiole! Ileż energii ma w sobie ten psiak! Wyprzedzał nas po wielekroć,
zataczał kółka gdzieś na widnokręgu, uganiał się za ptaszkami, zbiegał w dół
doliny ku strumykom a potem pędził jak strzała między brzozowymi i sosnowymi
młodniakami albo mknął bezkresnymi polami, ukazując co jakiś czas swą
roześmianą mordysię. Kilka lat starsza od niego Zuzia także nieźle sobie
radziła i z podziwem spoglądaliśmy na jej pełen powabu, lwi kłus, którym starała
się dotrzymać nam kroku. Dopiero pod koniec wyprawy psinka straciła nieco
rezonu i ziając niczym miech kowalski biegła z tyłu pochodu, najwidoczniej nie
mogąc się doczekać dotarcia do domu.
Ale wracając do wyprawy to naszą metą była
tym razem studzienka przy kapliczce. Kiedyś często tam bywaliśmy, aby raczyć
się przeczystą i ponoć mającą cudowne właściwości wodą. Tym razem, niestety, nie
mogliśmy zwilżyć spieczonych ust, albowiem ktoś ukradł wałek z korbą oraz
wiadro z łańcuchem. Rozczarowani zerknęliśmy w głąb studni. Woda lśniła w niej srebrzyście
i spoglądała na nas tęsknym okiem. Natomiast za cembrowiną, na kamiennej
podłodze leżał wielki, martwy zając i dopełniał przykrego wrażenia całości.
Zuzia obwąchała zwierzaka podejrzliwie a potem odeszła podkuliwszy pod siebie
ogon. Przygnębieni tym widokiem poczuliśmy nagle, że cała para z nas uszła.
Jakoś dziwnie do tej pory byliśmy przekonani, że w naszych okolicach nie ma
żadnych złodziei ani wandali. A poza tym to oddalone od siedzib ludzkich
miejsce zdało się chronione przez sam majestat gór, przez niewinną, dziką
naturę oraz głęboką, tradycją wspomaganą wiarę tubylców. Cóż, jak się okazuje,
nie ma nic świętego a źli ludzie potrafią dojść wszędzie i zbezcześcić wszystko.
Nie dziwota zatem, iż nie chciało się nam zostawać przy studzience zbyt długo.
Wzdychając
ciężko wsiedliśmy na rowery i znowu wstęgą dróg, miedzą pól zielonych pomknęliśmy
chyżo w drogę powrotną mijając nieliczne, schowane wśród zieleni chałupki i
ogródki. Słonko opalało nasze twarze a wietrzyk osuszał pot i rozwiewał smutne
myśli. Natomiast pieski rozweselały nas radosnymi minami i rozczulały wiernymi
spojrzeniami. Miło się jechało. Świat uśmiechał
się majowo i mówił nam, że jednak dobra i niewinności jest na świecie więcej
niż zła. A od nas ludzi, wciąż dużo zależy…
- „Jeszcze będzie
pięknie, jeszcze będzie normalnie…” – zanuciłam zsiadając z roweru przed naszym
domem i wprowadzając pojazd przez wąską furtkę. Czułam się dobrze. Tak dobrze,
jak już dawno mi się nie zdarzyło. Ból mięśni nie był tak dotkliwy jak przy
poprzednich wyprawach a krew krążyła w żyłach omalże młodzieńczo. Psy
wychłeptały pół wiadra wody, po czym znalazłszy sobie cieniste miejsce na
trawniku pod balkonem padły tam jak nieżywe. A my z Cezarym zajrzawszy jeszcze do
rozleniwionych przeżuwaniem siana kóz poszliśmy do domu, gdzie czekała na
odgrzanie zupa jarzynowa z pęczakiem…
Kręcę, pędzę, gonię wiatr
Ence, pence, wolny ptak!
Ence, pence, wolny ptak!
Rower, rower wiatroskrzydły
Ten mój rumak niedościgły
Ten przyjaciel krętej ścieżki
Co się w każdy pomysł zmieści
I marzeniem gnany lata
Da mi poznać kawał świata!
Ten mój rumak niedościgły
Ten przyjaciel krętej ścieżki
Co się w każdy pomysł zmieści
I marzeniem gnany lata
Da mi poznać kawał świata!
Kręcę, pędzę, gonię wiatr
Ence, pence, wolny ptak!
Ence, pence, wolny ptak!
Łąką, lasem rozpachnionym
Jedzie rower mój zielony
Strugą chłodną, kamieniami
I pod górkę i zjeżdżamy
W cieniu, w słońcu, wśród dąbrowy
Rowerowy zawrót głowy!
Jedzie rower mój zielony
Strugą chłodną, kamieniami
I pod górkę i zjeżdżamy
W cieniu, w słońcu, wśród dąbrowy
Rowerowy zawrót głowy!
Ence, pence, więcej, więcej
Gna nienasycone moje serce!
Gna nienasycone moje serce!
Jedziesz ze mną na rowerze?
Będzie pięknie - ja w to wierzę!
W jednym rytmie pedałujmy
Ramię w ramię pędźmy, fruńmy
Może razem dojedziemy
Aż do raju na tej ziemi?!
Będzie pięknie - ja w to wierzę!
W jednym rytmie pedałujmy
Ramię w ramię pędźmy, fruńmy
Może razem dojedziemy
Aż do raju na tej ziemi?!
Ence, pence, gońmy wiatr
Prędzej, prędzej - Ty i ja!
Prędzej, prędzej - Ty i ja!
Twoje serce, moje serce
W rowerowej gra piosence...
W rowerowej gra piosence...
Jak pięknie było wędrować z Wami. Wprawdzie pieszo ale też wesoło. Ja na rowerze już wieki nie jeździłam i już tak niech zostanie. Smutne to są widoki niszczenia naszego wspólnego dobra. Zaśmiecania pięknych lasów i pól. U nas to jest nagminne. Dobrze, że przyroda jest ponad to i jak co roku mami nas piękną zielenią w każdą wiosnę. Zdjęcia ładnie odzwierciedlają piękno Twoich stron. Tekst rowerowej piosenki super. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńRower to dobra rzecz - zwłaszcza dla mnie, która z powodu chorych stóp nie może teraz duzo wędrowac. Nacisk na pedały, na szczęście, nie sprawia mi bólu.
UsuńMozna przemierzyć o wiele wieksze przestrzenie niz pieszo i zobaczyć coś nowego, bo przeciez nawet stare, znane okolice po pewnym czasie troche sie zmieniają.A pory roku malują świat w coraz piekniejsze barwy.
Serdecznie dziękuję Ci Olu za komentarz i pozdrawiam ciepło!:-)
Dzięki za piękną wycieczkę. Dobrze, że jednak kondycja wróciła, będą następne.
OdpowiedzUsuńMieszkamy w naprawdę pieknych, lecz mało znanych okolicach. Jest gdzie jeździć. Mam więc nadzieję, że wiecej takich jazd zaliczymy tej wiosny, bo to ogromna przyjemnosc tak sobie mknąć i podziwiać widoki.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Ewo!:-)
Zachwycilas mnie ta relacja!!tez tak lubie, a okolice Wasze sa takie swojskie, piekne, zielen teraz tak zielona, ze trudno nie wybywac w plener, pieski szczesliwe, Jacus bielusienki, no i ucieszylam sie, ze Cezary nie pali a z winem to ja mam to samo, nie mooge go pic bo zoladek natychmiast protestuje! Mysle, ze bedzie wiecej takich relacji rowerowych, a piosenka taka jak ta relacja..lekka, wesola, optymistyczna! sciskam serdecznie
OdpowiedzUsuńCieszę się Grażynko, że podobała Ci sie nasza wycieczka i okolice, w których mieszkamy. Najbardziej odpowiada nam tutaj to, ze jest bezludnie, cicho i dziko. Oby jak najdłuzej tak zostało, bo wszelkie zmiany cywilizacyjne i pseudocywilizacyjne (jak np. wycinka drzew czy śmiecenie w lasach) mnie przerażają.
UsuńBardzo lubie swojskie winko i naprawdę denerwuje mnie to, że mój zołądek czasem buntuje sie przeciw temu niewinnemu trunkowi. A to tak fajnie jest usiąść sobie wieczorem po robocie na ławie pod dziką czereśnia i sączyć purpurowy, cierpko słodki trunek z malin i aronii...Ale cóż - dla zdrowia trzeba odmawiać sobie róznych przyjemnosci. Cezary dałmi dobry przykład!
I ja ściskam Cię gorąco, Grazynko!:-)
Takie piękne macie plenery - tylko spacerować, rowerować...! Powietrzem czystym płuca wentylować...
OdpowiedzUsuńOd dawna nie jeździłam na rowerze - czasem chciałabym na nowo zacząć, ale nie wiem, czy jeszcze umiem :) Choć podobno tego się nie zapomina...
Tak, naprawdę jest tu pieknie! Zazwyczaj bezludnie i spokojnie.Duzo lasów, łąk, rysujących sie na horyzoncie wzgórz. Jest gdzie jeżdzić, spacerować, wędrować. Jest też co naszym serdecznym gosciom pokazywać.
UsuńOczywiscie, że jazdy na rowerze sie nie zapomina.To sie ma gdzieś we krwi. Przekonasz sie o tym Aniu, gdy sama wsiadziesz na swojego rumaka i pomkniesz wolna i radosna przed siebie!:-)
Jakze piekne macie tam tereny! To niestety nie wystarcza, żeby powstrzymać ludzi przed zbrukaniem ich. U mnie też pięknie nad Odrą, a śmieci takie, że czasem chce mi sie płakać. Nie rozumiem jak można tak sr.ć w gniazdo w którym się mieszka, bo przecież to nie turyści, a mieszkańcy to robią.
OdpowiedzUsuńFajnie, że dbacie o kondycję a pieski z wami. Ja bym się o nie bała, że gdzieś pobiegną za zwierzyną, szczególnie Jacuś, na szczęście nic takiego się nie stało.
Gorące pozdrowienia. Wierszyk jak zwykle przeuroczy.
Naprawdę jest tu pięknie - cieszy mnie to, ale czasami i smuci, bo niestety, coraz wiecej obcych ludzi odkrywa tę urodę oraz przestrzenie (jeżdża tutaj często hałaśliwymi quadami albo motocyklami) a niektórzy z nich, niestety nie potrafia zachowywać sie z szacunkiem dla tutejszej przyrody i kultury.Śmieci coraz wiecej wala sie po lasach.A co najgorsze, najbardziej śmiecą miejscowi!Wystarczy przejsc sie do lasu tam, gdzie była przeprowadzana wycinka (a coraz większe te wycinki ostatnio!). Na bezlitośnie zrytej traktorami ziemi poza pniami po wyciętych drzewach wala sie pełno puszek po konserwach, plastikowych albo szklanych butelek po napojach, papierków po batonikach oraz niedopałków papierosów. Zgroza! Biedne sarny, któe na pewno zachowują sie podobnie do moich kóz i chcą wszystkiego w lesie spróbować, na pewno nie raz zatruły czy skaleczyły sie jakims takim cywilizacyjnym smieciem.
UsuńCo do Jacusia, to nie boimy się,że zdoła cos upolować. Nie znika nam na długo z oczu i szybko zniecheca sie do wszelkiej pogoni za ptaszkami. A ptaszki nie takie głupie, żeby mu w paszczę wpadac.Wydaje sie nam, że ten psiak troche zmądrzał. Od dłuższego juz czasu nie interesuje sie kurami. W ogóle jest bardzo grzeczny. o wiele chętniej przybiega na wołanie, niż królewna Zuzia!:-)
Cieszę sie, że rowerowy wierszyk Ci sie podoba, Gosiu! Dziękuję i pozdrawiam Cię gorąco!:-)
Widoki, powietrze, wiatr we włosach - czegóż więcej potrzeba ?
OdpowiedzUsuńRower to wspaniała sprawa i dobrze, że używacie coraz częściej :)
Właśnie szykuję swój na pierwszą wyprawę po leśnych wertepach. Serdeczności zasyłam !
Tak, Andziu! Rower to naprawdę wspaniałą sprawa - a szczególnie, gdy ma sie wokół fajne tereny do przejażdżek. Dziewczyno z lasu!Życze Ci wobec tego radosnej wyprawy rowerowej i pozdrawiam serdecznie!:-)
UsuńNo i podzieliliście się radością, dziękuję. Ja sobie kupiłam przed chwilą śliczne sandałki, więc odwzajemniam, choć to radość taka mocno przyziemna!
OdpowiedzUsuńŚliczne, a co ważniejsze - wygodne sandałki na nogach, to bardzo ważna rzecz.Jak dobrze jest móc uwolnić stopy od grubych butów, czy jak w moim przypadku od gumiaków i pójśc przed siebie lekko, niczym sama pani Wiosna w leciutkich sandałkach!:-))
UsuńUsciski serdeczne ślemy Ci, Iwonko!:-)
Wiosna w Polsce jest piekna, ta pierwsza zielen, tutaj nie ma takiej. Ladnie tak gdzie mieszkacie, piekne widoki. Gratuluje udanych wycieczek rowerowych, no i napisalas sliczna piosenke. Teresa
OdpowiedzUsuńTak, też pamiętam z czasów naszego pobytu w Au, iż brakowało mi tam widoku tej soczystejzieleni, wiosennych zapachów i przeistoczeń. Ale za to widok i bliskosc oceanu, mozliwosc spacerowania po czystej bezludnej plaży wynagradzałą mi tamte braki z nawiązką!:-)Cóz! Nigdy nie mozna miec wszystkiego!:-)
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Teresko!:-)
Pięknie żyjecie Państwo Jaworowie!
OdpowiedzUsuńStaramy sie Basiu jak możemy w tej obfitującej w przerózne troski codzienności nie postradać radosci życia!:-)
UsuńOj, cos dla mnie do wedrowania. Na rower chyba bym sie nie wybrala, bo podjazd pod gorki przekracza moje mozliwosci i pojemnosc pluc palacza. :)
OdpowiedzUsuń:***
Nie ma tak źle!Co sie człowiek zmęczy jadąc pod górkę, to odpocznie podczas zjazdu!:-)Skoro Cezary dał rade, to i Ty byś Aniu dała!:-)
UsuńŚciskamy Cię gorąco!***
Piekna wyprawa i wspaniala okolica, tylko pozazdroscic. Z rowerowych wypraw niestety "wyleczyli mnie" tubylcy, bo tutaj smotna baba na rowerze, to conajmniej bardzo podejrzane, jesli nie przyjmowane jako zaproszenie do innego typu "zabawy", a mój maz zupelnie nie rowerowy. Bez duzego brytana u boku lepiej na tutejszej prowincji tego nie próbowac (hlip, hlip). (Leciwa)
OdpowiedzUsuńOjej! Przykro mi Moniko, że w Twoich okolicach takie swobodne wyprawy rowerowe nie są bezpieczne.Pewnie musiałabyś sie przebrać za faceta żeby móc się bez obaw przejechać. Już to sobie wyobrażam! :-) No, ale mysl o duzym brytanie jako obrończy i towarzyszu jest niezła!Obserwuję nieraz reakcje obcych ludzi na Zuzie i Jacusia. To przcież całkiem duże psy i niektórzy maja przed nimi respekt. I bardzo dobrze!:-)
UsuńUsciski serdeczne Ci zasyłamy z wietrznego Podkarpacia!:-)
Olu może wodę ktoś zatruł wrzucając martwe zwierzę do studni i dlatego zabrano wiadro może? A zająca wydobyto ze studni.
OdpowiedzUsuńWyprawa wspaniała, przypominają się natychmiast nasze wyprawy rowerowe z naszej dzielnicy, do dziś wiemy gdzie pojechać samochodem, w czyste spokojne rejony na zapleczu miasta, dzięki tym wyprawom właśnie. Jak tam pięknie u was cudowna okolica.
Serdeczności ♥ i cieszę się że Wam się chce. :)
Co do zabranego wiadra, to może by i była mozliwa Twoja teoria, Elu. Ale zeby zabierać cały wałek korbowy i koło, któym sie kręci z boku studni!? Obawiam się, że ktos sobie to wszystko zwędził a zając zupełnie przypadkowo akurat tam padł. Mysle, iż w najbliszym czasie ktos naprawi to wszystko i przywróci uzytecznosc studni, ponieważ jest to studnia szeroko znana w okolicach. Pielgrzymują do niej ludzie z Podkarpackich wiosek, wierząc, iż woda z niej leczy i usuwa smutki z duszy. Kiedyś bowiem zdarzył sie tu cud - pewna dziewczynka ujrzała Matkę Boską, która dała jej znak, iż woda będzie uzdrawiać...
UsuńTo prawda, że bardzo ładnie jest w naszych stronach.Oby cywilizacja albo wandale tego nie zniszczyli.
Ściskamy Cię z serdecznym uśmiechem i dobrego weekendu Ci Elu zyczymy!:-)♥
Piękna wycieczka,cudne widoki, w tak pięknych okolicznościach przyrody to podwójna przyjemność pedałować,nie to co w mieście,co rusz to światła i samochody! Olu,powoli rozruszacie się i wycieczki staną się dla Was samą przyjemnością.No i piękne macie rumaki:)Relacja dowcipna,fajnie sie czyta,wierszyk wesoły,może go kiedy zaśpiewasz? Sama od zawsze lubiłam rower,uwielbiałam przemierzać długie trasy,mam nadzieję,że z czasem będę mogła wrócić do nich,brakuje mi tego,mąż bardzo rowerowy mam nadzieję dołączyć,oby.Budujcie więc formę i z coraz lepszymi wynikami relacjonujcie.Życzę wiatru w plecy!Pozdrawiamy.Buziaki♥
OdpowiedzUsuńTak, mamy gdzie jeździc i napawać sie czysta przyrodą, spokojem i odludziem. W mieście mi tego brakowało, bo choć blisko miałam park i las, to ludzi było tam zawsze mrowie!
UsuńMam nadzieje, że kondycja sie nam polepszy i bedziemy częściej wybierać sie na takie przejażdżki. Pedałowanie jest przecież bardzo zdrowe, no i co wazne, może pomóc się nam odchudzić, co bardzo by sie przydało.Pewnie wkrótce dasz radę Elżbietko dołączyć do meza i mknąc z nim gdzieś na obrzezach Twego miasta albo zabrać rowery na bagażnik i pojeżdzić w dalszych rejonach, np. okolice Kobióru, Pszczyny albo Goczałkowic są przesliczne!:-)Życzymy Wam tych wspólnych, radosnych wypraw z całęgo serca!:-)
Uściski gorące zasyłamy i zyczenia udanego weekendu!:-)♥
Witaj Olu,widzę,że znasz okolice,wymienione miejscowości to był chleb powszedni i tylko na rowerach,Kobiór to wręcz za krótko,zjeżdżaliśmy w las i okrążaliśmy jezioro Goczałkowickie,do Pszczyny też dawałam radę(w obie strony)mąż robi znacznie dłuższe dystanse,w tygodniu krótsze,w weekendy do 100km,przejażdżki ze mną to dla niego spacery hehe.Bardzo mi ich brakuje.A Wy kochani szlifujcie formę,pozdrawiamy i miłych przejażdżek:)♥
UsuńPewnie, że znam te okolice! Kiedyś sama tam jeździłam i podziwiałam wielkie lasy bukowe, jeziora i strumyki, pałacyk mysliwski, łany czosnku niedźwiedziego! Och, długo by wymieniać.Śląsk jest naprawdę bardzo piekny a ludzie z innych regionów naszego kraju niewiele o tym wiedzą.Obyś Elżbietko odzyskałą wkrótce wigor i sprawnosc i mogła razem ze swym lubym mknąc tamtymi drogami i bezdrożami!Moze tego lata sie uda? Buziaki ślemy przyjazne!:-)♥
UsuńPiękne wyprawy rowerowe, jak jeszcze mieszkałam z rodzicami jeździałam na wycieczki rowerowe z siostrą. To cudna wyprawa, wietrz we włosach, wokół wiosna w rozkwicie, psy biegną za Wami.
OdpowiedzUsuńTeraz żałuje,że ten etap rowerowy dawno za mną, ale ja chodzę na długie spacery. Nie mogę dopuścić bym straciła całkowicie kondycję.Serdeczności Wam zostawiam :)
Masz piękne wspomnienia ze swych przejażdżek rowerowych, Alinko! Spacery też dobra rzecz, ale moze jeszcze kiedyś uda Ci sie jeszcze wspoczyć na siodełko?Nigdy nie mozna mówić przeciez "nigdy"! Póki zycie trwa wiele rzeczy jest mozliwych. Najwazniejsze by zdrowie było jako takie i by siły były na zdrowy ruch i spełnianie marzeń.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Alinko i wszystkiego dobrego na wiosnę zyczymy!:-)
Cudna wyprawa! I w miłe mi okolice - nie tak dawno wraz z zezowatym i staruszką łazikowaliśmy koło tego domu z maryjką i koło studni święconej też - aż dziw bierze, że ktoś gwizdnął pobierak i kołowrót! Martwy zając to taki symbol odrodzenia, więc dobra wróżba. Może biedaczek przykicał tam, by oddać ostatnie tchnienie wśród oparów świętego źródła? Może miał grzeszki do wybaczenia i chciał swego zajęczego żywota dokonać błogosławion? Tajemnica, ot co! Cieszę się bardzo, żeście wiosenno żywi i radośni i pełni optymizmu! Ściskamy i życzymy wytrwałości w rowerowych akcjach! O & M
OdpowiedzUsuńAlem sie usmiała! Błogosławiony zając!:-))Ale mówisz, że to moze być dobra wrózba? Oby! Tego sie trzymajmy!I oby wiecej nikt nie dewastował naszej ulubionej studzienki. A jesli by chiał, to niech go pokara na bieżąco! Teraz mi wpadł taki pomysł do głowy, ze moze ten zajac to ten pokarany złodziej? Okrutna to byłaby kara, ale niezbadane są wyroki....Tylko gdzie by w takim razie podziały sie owe skradzione przedmioty? A moze pan zajac współpracował z jakimś jeleniem i ten złapawszy na poroże podbierak z kołowrotem pomknął hen w las i tyle go widzieli?!:-))
UsuńCieszę sie, że bliskie Waszemu sercu rejony rozpoznaliście na naszych zdjęciach. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz osobiście tu zawitacie, wody ze studzienki i zażyjecie na wzmocnienie ducha i ciała a potem uściskacie zaprzyjaźnionych staruszków jaworowych!:-) Buziaki, kochani!:-)♥
A może ten zając to czarownik, magik, sztukmistrz, iluzjonista, szarlatan i kuglarz w jednej skórze – niepotrzebne skreślić. Wszystkie te rzeczy, które niby zginęły to on uczynił niewidocznymi, kita jedna lisia. I jeszcze udawał nieboszczyka. Nawet Zuzienka dała się nabrać na jego bezdech i sterczącą kitę do nieba. Ale, żeby tak wyłączyć się z życia na zawołanie. Też bym tak chciał! Przed samym odjazdem zobaczyłem jego uśmiechniętą mordę i typowo zajęczy uśmiech. Na dodatek ten szarlatan jeden machał łapką w kierunku ziemi i ze szpary międzyrębnej wydostawał się syk, coś na kształt spiep… kochanieńki. Pokazałem mu palec do góry, a co? Zawsze na odwrót!
UsuńHahahahha!!! Dokładnie tak! Uśmiałam się i ja, co mi było potrzebne! Buziaki!!
Usuń:-)))♥
UsuńNo Cezary palec w gore nie ladnie !!Halo jak czytam usmiecham sie z (wiatr we wlosach ,muchy w zebach )ALE JA TEZ PLANY MAM August to CORNWALL popatrzec na ocean moze na wyspe jersey oby Moja kondycja pozwolila na wyjazd ale mam nadzieje ze z mojego ukochanego tuksona dam rade ASTME mam ukochana jedyna i daje mi polpalic ale na rowerze uwielbiam jezdzic ,masz przezutki Olu to pod gore nie problem piekna ta wasza okolica no i swiete miejsca !sciskam i biegne do nowego wpisu pa sciskam lapki p.Gosia
OdpowiedzUsuńI my z Cezarym usmiechamy sie do Ciebie, Gosiu!:-)
UsuńWiatr we włosach a muchy w zębach - no pewnie! W zyciu powinno sie cos czuć mocno! Chcesz popatrzec na ocean? Ach! Ocean! Pamiętam i tęsknię! To jest moc i piekno! I energia, która się udziela.Będzie cudnie!
Mam przerzutki na moim rowerze, ale nie lubie ich przerzucać. Taka ze mnie kaczka dziwaczka!:-)
A Ciebie serdecznie pozdrawiam w imieniu swoim i męza! Ściskamy łapeczke mocno i z usmiechem zyczliwym!:-))
I znów z Wami odbywam podróż tym razem w znane mi tereny,pomilczę i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńAch, wiec i kapliczke i studzienkę znasz? Fiu, fiu! Niczym Cię już nie zdziwimy!
UsuńPozdrawiamy gorąco z ulubionych, znanych stron!:-))
Wspaniała relacja!
OdpowiedzUsuńNie znoszę jezdzić na rowerze, ale czytać o jeżdżących bardzo lubię:)
Rózne są przyjemnosci na tym świecie.I to jest właśnie fajne. Ja nie umiem jeździc na koniu, ale lubie patrzec na jezdżących, a jeszcze bardziej na same konie, bo są wtedy takie wolne i niezależne!Taka sie sobie samej wydaję jadąc na rowerze właśnie!:-)
UsuńBuziaki, Madziu kochana z zachmurzonego Podkarpacia zasyłamy!:-)