Pogoda była kiepska. Po kolejnej ulewie
wciąż mżyło a nieprzyjemny chłód wciskał się przez wszystkie szpary do domu. Co
tu robić w taki dzionek? Za kolejne remonty się brać, sprzątać, a może do łóżka
wracać i pozwolić sobie na przyjemne a tak rzadkie, błogie lenistwo? Kury i
kozy nakarmione. Zuzia śpi mocno jak niedźwiedź. Koty także. Człowiek patrzy na
ten pogrążony w słodkiej drzemce zwierzyniec i zazdrości...
- Poszedłbym może
na grzyby – odezwał się niepewnie Cezary, który ostatnio wciąż na grzyby chodzi
a mamy ich już tak dużo, że nie nadążamy z suszeniem. Jednak on uwielbia ten
niewinny rodzaj polowania i póki trwa sprzyjająca grzybobraniom pogoda zew
poszukiwacza przyzywa mego męża nieustannie w knieje i dąbrowy. Ma jednak wobec
mnie zawsze lekkie wyrzuty sumienia, że zostawia mnie tu samą na gospodarce a
sam sobie beztrosko godzinami wędruje.
- Ech, ja też bym
poszła, ale pewnie bardzo mokro w lesie i nieprzyjemnie – odrzekłam równie
niezdecydowanie i przeciągnęłam się aż zatrzeszczało mi w kościach. Od kilku
miesięcy ze względu na konieczność pilnowania biegających po ogrodzie kur
rzadko wychodzimy razem na dłuższe spacery. Tak nas stresują wizyty jastrzębi
na zmianę z lisami, że staliśmy się omalże niewolnikami własnego obejścia.
Ale tego dnia
poczułam, że trzeba przerwać ten stan i zaryzykować. Czasem człowiek musi
wypuścić się gdzieś na dłużej. Połazić swobodnie bez nerwowego spoglądania na
zegarek i zmartwień drzemiących za pazuchą.
- Idę z Tobą! –
zdecydowałam wreszcie, dopijając ostatniego łyka herbaty owocowej. - I kozy
oczywiście zabieramy! Niech się wylatają, bo jakiegoś wścieku już dostają od
tego nudnego siedzenia w stajni!
- Kurom na pewno
nic się przez ten czas nie stanie. Zresztą, dawno już nie widziano w naszych
okolicach lisiego bandyty – dodałam a Cezary szczęśliwy, że nareszcie chcę z
nim iść, oraz iż podjęłam za nas dwoje odważną decyzję, dał mi siarczystego
całusa. Bo wprawdzie lubi ten mój chłopiec łazić swobodnie godzinami po leśnych ostępach,
ale przecież najmilej to robić w towarzystwie wybranki swego serca. Tak, jak w
początkach naszego osiedlenia tutaj. Zagadać coś od czasu do czasu. Zaśpiewać.
Z echem się pobawić. Pożartować. Mieć kibica i współtowarzysza w odnajdywaniu
leśnych skarbów oraz przeżywaniu wspólnej ekscytacji na widok co większych
borowików.
I poszliśmy. Odziani jak zwykle w najgorsze,
wytarte niemożliwie dresy, czapeczki z daszkiem i niezawodne gumiaki. W
dłoniach dzierżyliśmy wiklinowe koszyki. W sercach radość ze wspólnej wyprawy.
Kozy rozszalały się wprost ze szczęścia. Skakały jedna przez druga, biegały
sprintem, bodły się stając na tylnych nogach i szczypały ze smakiem trawki,
gałązki i korę sosen. Zuzia także wpadła w szampański humor. Uganiała się za
kozami. Przynosiła nam patyki do zabawy. Kąpała się we wszystkich strumieniach
i kałużach. Przychodziła do nas z roześmianym pyskiem, nadstawiając łab do
głaskania.
Grzybów było w bród. Oczom nie mogliśmy
uwierzyć, natykając się na kępy dorodnych borowików, prawdziwków i kozaków.
Jeszcze nigdy nie widzieliśmy ich tyle w naszym lesie. A ponieważ apetyt rośnie
w miarę jedzenia, to szliśmy dalej i dalej, przemierzając kolejne parowy,
wspinając się na następne wzgórza, przeskakując potoki. Deszczyk siąpił sobie
niewinnie i żadnej krzywdy nam nie robił a tylko sprawiał, że grzyby wprost
wyrastały w oczach a my cieszyliśmy się jak dzieciaki, wydając kolejne, radosne
okrzyki na widok wielgachnych, złocistobrązowych kapeluszy. Chcąc podzielić się
swą radością z najbliższą sąsiadką Wandzią zadzwoniliśmy do niej, opowiadając o
tym, gdzie chodzimy i jakie cuda po drodze znajdujemy. Zapytaliśmy ją przy
okazji, czy nie krąży w naszych okolicach jakiś jastrząb albo lis i czy nasze
kury nie wydzierają się panicznie, jak zwykle, gdy czegoś się boją. Ale nie.
Było wszystko w porządku. Toteż zadowoleni podziękowaliśmy jej i powędrowaliśmy
dalej.
I byłoby tak miło, ale jak zawsze, gdy się
człowiek za bardzo odpręży i poczuje tak po prostu szczęśliwy zdarza się coś,
co zaburza mu z nagła ten stan. Chcąc przeskoczyć przez napełniony deszczówką
rów poślizgnęłam się i upadłam wprost do gliniastej wody. Wszystkie grzyby z
koszyka wysypały się wprost do bajora i pływały na jego powierzchni szybko
namakając żółtą breją. Usiłowałam się jakoś wykaraskać, ale było tak ślisko,
że nie dawałam rady. Cezary był kilka metrów ode mnie. Za kępą malin pochylał się właśnie nad
jakimś prześlicznym borowikiem i nie widział całego zajścia. Świetnie natomiast
widziały wszystko kozy. Zaraz przybiegły, by wyjadać grzyby i obgryzać moje
włosy, których kitka wystawała spod czapki. Już kiedyś Łobuz Kurdybanek zjadł
mi kilka kosmyków, gdy pochylałam się nad nim, chcąc odplątać jego nóżkę ze
smyczy. Imię koziołka coraz lepiej, niestety, do niego pasowało. Niedawno
zdarzyło mu się wydostać jakimś cudem z boksu w drewutni i urzędować w niej
nocami, skacząc po wszystkim, zwalając narzędzia z półek, przewracając deski,
rozbebeszając kostki siana i słomy a przy tym siejąc kozie bobki, gdzie popadnie. Parę
razy zdołał mnie też pobóść, robiąc to w szale radosnej zabawy. Jednak moje
posiniaczone uda nie bardzo były potem z tego zadowolone!
Odganiając się od natrętnych kóz, klęcząc
przy tym w gliniastej niecce, wreszcie uratowałam wszystkie moczące się w rowie
grzyby a potem przy pomocy męża stanęłam na pewniejszym gruncie. Śmiał się ze
mnie, bo wyglądałam jak nieboskie stworzenie. Mokra i upaprana. W
przekrzywionej na bakier czapce. Z pochlapanymi błotem okularami. Też się
śmiałam, bo przecież nic złego mi się nie stało a poza tym nawet lubię takie
zwariowane, niewinne przygody.
Niestety, po dziesięciu minutach dalszej
wędrówki uświadomiłam sobie, iż ta przygoda nie skończyła się tak zupełnie pomyślnie. Usiłując namacać w kieszeni nasz telefon komórkowy nie znalazłam go!
Natychmiast zrobiłam w tył zwrot a potem dygocząc ze zdenerwowania i biegnąc
przed siebie, co sił w nogach tłumaczyłam idącemu z mną Cezaremu, co się stało.
Podejrzewałam najgorsze! I moje podejrzenia sprawdziły się, niestety! Po
kilkuminutowych poszukiwaniach i przesiewaniu kamieni, liści i traw
zalegających dno bajora odnalazłam tam kompletnie namoknięty i oczywiście
nieczynny aparat telefoniczny. Drżącą dłonią podałam go mężowi i zajęłam się
odganianiem kóz, które chętnie by ów aparat na obiad pożarły. Czarek wycierał
troskliwie komórkę, pocieszając mnie, że na pewno po wysuszeniu jej w domu
będzie normalnie działać.
- Optymista z
niego! – myślałam drepcząc potem obok męża i nie bardzo potrafiąc już się
cieszyć z kolejnych, grzybowych znalezisk.
- A jeśli nie uda
się aparatu reanimować? Przecież
wszystkie ważne numery telefonów mam zapisane tam i tylko tam. Kiedyś wprawdzie
miałam wziąć się za spisanie w notesie tychże numerów, ale coś innego zajęło
moją uwagę i odłożyłam to na potem. Potem, niestety, nigdy nie nastąpiło. Oj,
taka gapa ze mnie! – marudziłam i jęczałam, czując jak
bardzo bolą mnie teraz potłuczone po upadku kolana.
- Wiesz co,
Czarek? W razie czego ogłosimy na blogu prośbę o nadesłanie nam na maila
zaginionych numerów. Przecież duża część naszej rodziny, przyjaciół i znajomych
czyta bloga. Niechże się on przyda w tej konkretnej, tak ważnej przecież
sprawie. Co Ty na to? – pytałam, patrząc na spokojnego i nadal bardzo pogodnego
męża.
- To dobry
pomysł, ale nie martw się Oluś! Zobaczymy w domu co i jak a na razie patrz!
Obok nogi masz cudnego prawdziweczka. Uważaj, bo go rozdepczesz! – odrzekł na
to małżonek i nieco rozproszył swym beztroskim zachowaniem moje obawy. Mogliśmy
nadal wędrować i cieszyć się grzybobraniem.
Nie było nas wiele godzin. Kompletnie
przemoczeni, ale zadowoleni z wyprawy wróciliśmy do domu późnym popołudniem.
Kozy zmęczone i wybrykane bez szemrania powróciły do stajni. Kury jak gdyby
nigdy nic łaziły po ogrodzie dopominając się na mój widok zwykłej o tym czasie,
drugiej porcji jedzenia. Koty miaucząc ocierały się o moje nogi, prosząc o
obiad. Zuzia nadstawiała grzbiet do wycierania. A Cezary poszedł do kuchni by
zająć się obróbką kilkunastu kilogramów grzybów, które ledwo co donieśliśmy do
naszego siedliska. Kartę SIM z mojego namokniętego aparatu telefonicznego
przełożył do drugiej, z rzadka używanej komórki. I już za chwilę na jej wyświetlaczu
zaczęły pojawiać się sms-y od zatroskanej o nas, zmartwionej naszą długą
nieobecnością i ewentualnym zabłądzeniem w lesie Wandzi. Przyszła też wiadomość
od Kuby i Ani, którzy tego wieczora zamierzali do nas wpaść.
Tylko co zdążyłam nakarmić cały wygłodniały
zwierzyniec i przygotować dla nas pyszne, cukiniowe leczo pojawiła się Wandzia
we własnej osobie a zaraz potem nasi młodzi przyjaciele – Ania i Kuba. Do
późnej nocy siedzieliśmy razem w kuchni jedząc leczo oraz duszone z cebulką
grzybki i popijając herbatkę lipową. Opowiadaliśmy sobie o najnowszych
wieściach, radościach i troskach. Planowaliśmy przyszłe, wspólne spotkania i
cieszyliśmy się towarzystwem tych dobrych, bliskich nam ludzi, na których zainteresowanie i serdeczność w
każdych okolicznościach można liczyć.
Tymczasem aparat telefoniczny sechł sobie
spokojnie na elektrycznej suszarce do grzybów a rano okazało się, że większość
funkcji działa w nim bez zarzutu. Jeszcze trochę podeschnie i miejmy nadzieję,
iż da się z niego normalnie dzwonić! A jak nie? Ech, coś się przecież zawsze wymyśli!:-))
Ależ Wam tych grzybów zazdraszczam ;) :)) Tyle dobra :) A telefonem nie ma się co martwić, najważniejsze, że działa, zresztą masz jakiś inny, więc zawsze coś się wykombinuje. Aczkolwiek spisanie numerów jest bardzo dobrym pomysłem. Już od lat mam taki notesik, po jakiejś przygodzie z wyładowanym telefonem.
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść, Olu i nawet kąpiel błotną zaliczyłaś za darmo ;)
Udanego dnia :)
Telefon już działa! I całe szczęście. Musze bardziej w przyszłosci na niego uważać, bo to nie pierwszy raz, gdy wypadł mi z kieszeni. Tylko nie bardzo wiadomo, gdzie właściwie powinno się go nosić. Na sercu niezdrowo, w kieszeni spodni też.Może sobie jakąs specjalną kieszonkę na brzuchu wszyję, albo na plecach?!
UsuńGrzybami sie zajadamy, bo pogoda sprzyja ich wysypowi. Doczekaliśmy sie nareszcie. Tylko, ze od tej wilgoci w powietrzu połowa grzybów jest, niestety, robaczywa.
Coś mam szczęście w tym miesiacu do kąpieli błotnych. Ale błota wszędzie tak duzo, ze trudno sie nie poslizgnąć.
Całusy zasyłam LIdko!:-))
Olu, potrafisz zrobić pasjonującą opowieść z każdej przygody, a ta naprawdę była fascynująca. Ten spacer z kozami, wielka obfitośc grzybów, no i wasze szczęście... Cóż przy tym znaczy telefon komórkowy...
OdpowiedzUsuńWspaniale sie czytało! Pozdrowienia!
Tak, mimo przygody z namoczonym telefonem to był bardzo przyjemny i udany dzień Gosiu. A telefon już w porządku.Niepotrzebnie sie martwiłam.
UsuńCieszę sie, że opowieści z naszej codzienności wzbudzaja zainteresowanie i moga sie podobać. Dziekuję, że je czytasz Gosiu!
Pozdrowienia wieczorne zasyłam z parnego, cykającego głosem świerszczy Podkarpacia!:-))
Olu, uważaj na siebie proszę. Grzyby świetne, opowieść przyprawiona wybornie, smakuje w piątkowy poranek. Dzięki, ściskam bardzo.
OdpowiedzUsuńChyba jakaś gapowata i roztargniona na starosc sie robię i stąd te upadki. Ale na szczęście nic powaznego mi sie nie dzieje. Grzyby i cukinie zajadamy teraz prawie codziennie, ciesząc sie darami lasu i pola. Nareszcie lato! Niech trwa i trwa!
UsuńBuziaki zasyłamy Co gorące Łucjo!:-))
To wspaniale, że zdecydowaliście się oderwać od pilnowania kur! Wytrawny łowca, lis czy jastrząb, złapie kurę nawet w Waszej obecności. W naszych okolicach ptaki drapieżne polują z tak zwanej "zasiadki", czyli nie z lotu patrolowego, tylko z punktu obserwacyjnego na pobliskim drzewie. Wtedy koguty nie alarmują o zagrożeniu z nieba, ptaszor wylatuje nieoczekiwanie z zarośli i po wszystkim. To się po prostu dzieje od czasu do czasu. Jest bardzo smutne, ale nieuniknione ....
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że nie skręciłaś nogi! Bo w naszej pracy zwolnienia nie dają :)
Ściskam i dmucham na potłuczone kolana!
Przepisałaś już?:)
Tak, Magdusiu, nie sposób ustrzec kur przed sprytnymi napastnikami ukrytymi w gęstych lisciach na czukach drzew albo w wysokich trawach na poli. I nie mozna dawać sie zniewolić swoim strachom, bo zycie traci wtedy swój smak i blask. Trudno! Co ma być, to będzie a piekne lato i takie ilosci grzybów są po to, by sie nimi cieszyć, nieprawdaż?
UsuńNigdy w zyciu nie miałam jeszcze skręconej czy złamanej nogi. Moją specjalnoscia natomiast sa uderzenia w głowę. Od kiedy tu mieszkam miałam już dwa, bardzo krwawe wypadki. Ale choć wygladało oto strasznie, to nic powaznego mi sie nie stało.
Nie przepisałam jeszcze! Jestem jak widac niepoprawna! Ale razie Cezary skopiował wszystkie numery z tamtego telefonu na drugi telefon komórkowy. A mój - hurra! - też juz działa!
Całusy zasyłam serdeczne!:-))
duszone grzybki...leczo cukiniowe... dlaczegóż ja mieszkam tak daleko od Ciebie???
OdpowiedzUsuńechhhhhhh
serdeczne pozdrowienia!
Ponoć na targowiskach miejskich też teraz pełno tego dobra. Lato gorące i mokre sprzyja bardzo rośnieciu grzybów, ogórków, cukinii i dyń. Kup sobie trochę grzybków i warzyw Emko a potem zajadaj z rodzinką, póki to wszystko jest dostepne i w miarę tanie.
UsuńI ja serdecznie Cię pozdrawiam!
nie mam szczęścia do grzybów, w ogóle ich nie widzę w lesie.
OdpowiedzUsuńPiękna opowieść
Ja też kiedys nie widziałam a teraz oczy mi sie wyczuliły i na wyścigi zbieramy grzyby z męzem. Zbieranie zresztą jest najprzyjemniejsze z tego wszystkiego. Sortowanie, czyszczenie, mycie i wykrawanie to marudna, męcząca robota. A takie ilości grzybów tym bardziej .
UsuńSerdecznie pozdrawiam Cie Graszko wieczorem!:-))
napisałam długi komentarz i zjadło :-(
UsuńJakiś czas temu Róża powiedziała mi, że jak trafiła na mój wcześniejszy blog, cofnęła się do początku i cały go przeczytytała. Byłam zdziwiona. I ja sam , mimo braku czasu wracam do Twoich początków i wczytuję się w Twoje słowa. Przeczytałam juz o strychu i chwiejącej się lampie, o porządkach i znalezieniu martwego kota. Próbuję doszperać się informacji o Twoim życiu. Co spowodowało, że zamieszkaliście w Australii, co spowodowało, że z niej wróciliście. Dlaczego wybraliście to miejsce a nie inne. Pisałaś o tym? jeśli tak doczytam, jeśli nie, a jest to tajemnica to przepraszam za dociekliwość. Wczoraj wracając z pracy rozmawiałam ze swoim Bogusławem o Tobie. Wiem, ze ciężko pracujecie, że życie na wsi nie jest sielanka, ale tak bardzo chciałabym życ Twoim życiem :-) Miast mnie meczy. Pozdrawiam
Wiesz Graszko, ja tez tak mam, ze jak mnie zainteresuje jakiś blog, czy jego autor, to jesli tylko mam czas, czytam jego bloga od deski do deski. To przeciez kawałek czyjegos zycia, a czytajac mozemy poniekąd w nim uczestniczyc, przezywac razem cos, wzruszac sie,marzyc i inspirować.
UsuńTo, dlaczego znaleźliśmy sie w Australii jest tematem na bardzo długą, romantyczna opowieśc. I moze kiedys ja napisze, bo nosze siez tym zamiarem od dawna. A czemu wróciliśmy? Z tęsknoty za pozostawioną tu rodziną i z checi doświadczenia w zyciu jeszcze czegos ciekawego, odmiennego niz do tej pory oraz takze i dlatego, ze po prostu dwoje wariatów z nas, którzy lubia przygody, ryzyka i szalone wyzwania!
Dlaczego wybraliśmy akurat ten dom w małej, podkarpackiej wiosce? Szukaliśmy czegoś taniego, połozonego w bliskosci lasu, w czystym, niezadeptanym jeszcze przez turystów miejscu. I raptem wpadło nam w oczy ogłoszenie internetowe o tym domu.Było parę innych, ciekawych ofert nieruchomości, ale coś nas do tego domu ciągneło a znaliśmy go tylko ze zdjec, bo przeciez bylismy wówczas jeszcze w Australii.Ugadaliśmy wszystko z właścicielem tego domu przez telefon, wymieniliśmy sie niezbędnymi informacjami przez maile, pozamykalismy wszystkie sprawy w Australii i po dwóch miesiacach od kiedy podjeliśmy decyzję o powrocie, pojawiliśmy sie tutaj! Szast prast!
Życie tutaj potrafi być cudowne, ale bywa też bardzo ciezkie - zwłaszcza gdy martwimy sie o finanse, zdrowie, czy przerózne niemozności. Tym niemniej miejsce naszego osiedlenia jest piekne i też nie mielibyśmy ochoty wracac już do miasta.Chociaz za Australią tęsknimy, bo trudno nie tęsknić za tak pieknym i niezwykłym krajem. Ale przecież nie mozna miec wszystkiego i być wszędzie. Trzeba próbowac w tym zyciu wszystkiego i cieszyć sie tym, co jest, wspomnieniami i marzeniami.
Zycie potrafi nam płatać przerózne niespodzianki - miłe i niemiłe. Tak, jak Ty Graszko przezyłam wiele trudnych, bolesnych nieraz chwil. Nie sadziłam wówczas, ze znajde sie tu, gdzie jestem teraz. Dlatego i w Twoim zyciu moga pojawić sie jeszcze cuda.Może i Ty za jakis czas dziwic sie będziesz, jakie to zawirowania losu i marzeń sprawiły, ze jesteś tu, gdzie jestes. Ściskam kciuki za realizację Twoich marzeń Graszko! Jestes niesamowicie silną, kreatywną a przy tym wrazliwą kobietą i wierze, ze przed Tobą jeszcze bardzo wiele!
Pozdrawiam Cię ciepło, dziękując Ci za ciekawy komentarz i za zyczliwe zainteresowanie!:-)***
a człowiek kupi 30 dag pieczarek i robi sos do gołąbków, ech;))
OdpowiedzUsuńAle pieczarki przeciez też pyszne! A gołąbki - poezja!:-))
UsuńUwaga! Trzeci od lewej trujacy :))))
OdpowiedzUsuńOj, juz za późno na ostrzeżenia Ataner! Chyba teraz pisze odpowiedź na Twój komentarz duch Oli, która zjadła wczoraj na kolacje owego podejrzanego grzybka! Memento mori!:-))
UsuńOlu! To, tak z zazdrosci, bo strasznie Wam tych grzybow zazdraszczam:))))
UsuńWlasnie, trzeba sie wyrwac i nie dac zwariowac codziennym obowiazkom, wiec nakazuje CI, i rozkazuje, spaceruj z mezem po lesie, po lakach,i bezdrozach Pogorza D.
Ostatnio pisalam, ze chetnie wytarzalabym sie z Toba w kaluzy blocka i po raz kolejny pokazujesz mi, ze powinnam wskoczyc w olbrzymia kaluze:)
Buziaki dla Was, a grzybow caly czas zadraszczam (oczywiscie bardzo pozytywnie)
Wczoraj znowu byliśmy na grzybach i na obiadek zjedliśmy kaszę gryczaną z sosem grzybowym. Mniam! To się chyba nigdy nie znudzi (chociaż grzyby cięzkostrawne, ale ten zapach, smak - poezja!).Szkoda, żeś tak daleko, bo bym Cie chętnie w mojej kuchni ugościła! Czym chata bogata!:-))
UsuńKałuż u nas, strumieni i bajor przepastnych ogromny dostatek tego lata. Ziemia tak nasiakła po ostatnich ulewach, ze już wody nie przyjmuje.A z powodu tej wilgoci ogórki w warzywniaku zamiast dojrzewać - żółkną. To samo zielony groszek. Tak więc deszcze na jedno pomagają a na drugie szkodzą.
Wiesz Ataner, ja to bym wciąż łaziła i łaziła po lasach i bezdrożach, ale po powrocie człowiek jest juz taki zmęczony, ze najchętniej by do łóżeczka wskoczył a tu robota czeka.
Całusy serdeczne zasyłam!*:-))
P.S. A czy w Stanach nie ma dzikich grzybów do zbierania? W Australii było ich wbród!
Mysle, ze sa. Niestety nie w naszych rejonach :(
UsuńWiec pozostaja mi tylko kupne.
Oj, szkoda, że nie w Waszych rejonach. Ale lepsze kupne, niż zadne. Zresztą pieczarki wcale nie gorsze w smaku od prawdziwków!:-))
UsuńGorszzzzzzzzzeeeeeee! Bardzo gorsze, zreszta sama Wiesz, tylko tak piszesz, zeby mnie pocieszyc:)
UsuńBuziaki:)
Pal sześć z wszelkimi grzybami! Pójdź Renatko w me siostrzane ramiona, niech Ci dam serdecznego dziubasa!:-))*
UsuńMnie się kiedyś udało zjechać na szanownym tyłeczku prosto do strumyczka ;) Faktycznie takie przygody wspomina się całymi latami... Dobrze, że masz tylu sąsiadów, nie ma nic fajniejszego niż wieczory przegadane przy pysznym jedzonku :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco! :))
Na tyłeczku do strumyczka? Ale fajnie Zoziu! Ja mam jakis taki bardzo upadkowy ten lipiec. Ale w ogóle na wsi człowiek dośc często sie przewraca, bo slizgawice są tu przecież po byle deszczu. Asfaltu nie uswiadczysz a tylko drogi gruntowe, błota, podwórko jak lodowisko, drabiny, strome schodki. Tak, czy siak siniaków od upadków mam mnóstwo a pewnie jeszcze wiele dojdzie.
UsuńTak, wspaniale sie siedzi razem wieczorami w swojskim, zaprzyjaźnionym gronie i zajada proste potrawy gadajac godzinami i nigdzie sie nie spiesząc.
Usmiech serdeczny zasyłam Ci Zosiu!:-))
Przygody ze szczęśliwym zakończeniem mają niepowtarzalny smak! Nasze leczo z Waszej cukinii upichcone w tajine też było pyszne, ale w towarzystwie wszystko smakuje o niebo lepiej...
OdpowiedzUsuńPzdr.
A przeciez w zyciu codziennym takich przygód zdarza sie mnóstwo! Takich chwil prostych, radosnych i beztroskich.Do wspominania potem z usmiechem, do rozświetlania zwykłych, powtarzalnych dni, które są osnową materii zycia.
UsuńLeczem możemy sie teraz prawie co dnia opychać, bo cukinie rosna w warzywniku jak na drozdżach. Wczoraj zakisiłam tez dwa wielkie słoje cukinii. Ciekawam, czy wyjdą mi tak dobre, jak w zeszłym roku. A były o niebo lepsze niż kiszone ogórki..Mam nadzieje, że bedę miała okazje Was nimi poczestować!
Pozdrawiamy serdecznie miłych sąsiadów!:-))
..."Zagadać coś od czasu do czasu. Zaśpiewać. Z echem się pobawić"... OooooO! Takie fragmenty tekstu to ja lubię :))).
OdpowiedzUsuń..." Oczom nie mogliśmy uwierzyć, natykając się na kępy dorodnych borowików, prawdziwków i kozaków." ... Które z nich mają złociste (zółtawo-czerwonawe) kapelusiki? Za mojej młodości rosły sobie prawdziwki (borowiki), kozaki i osiczaki (te kolorowe "prawdziwki", które były równie pyszne ale mniej cenione na rynku). Ciekawostka wynikająca z lokalnego nazewnictwa grzybnego. Zbieranie (znajdowanie) grzybów to radość sama w sobie. Ja je "zbieram" tylko na zdjęcia, choć wysiew też czasem duży, rozmaity, fikuśny w kształtach i kolorach. Niestety pieczarki wygrywają, a po nich kurki z estońskich lasów. Suszone grzyby nie mieszczą się nawet w liście niezbędnych do wigilijnych potraw ...
Pozdrowienia dla grzybiarzy!
Och, Echo, Echo miłe aczkolwiek bardzo tajemnicze i efemeryczne! Wyobraź sobie, że tak mocno słowo "echo" zrozło mi sie z twoim nickiem, ze ilekroć uzywam tego słowa, zaraz o Tobie mysle!:-))Tak wiec jestes z nami, nawet gdy Cie nie ma. Jak na Echo przystało!
UsuńCo do nazewnictwa grzybowego, to dopytałam ostatnio mojego męża, który twierdzi, ze sie zna i wyjasnił mi, ze borowiki to te z ciemnymi, kasztanowymi kapeluszami a prawdziwki są od nich jasniejsze, kapelusze maja w róznych odcieniach beżu. Borowiki sa tu rarytasem. W tym roku pierwszy raz mieliśmy okazje je znaleźć. Kurek jest mało, bo one wolą ziemie lzejszą i lasy iglaste. A tutaj jest przewaga bukowych i brzozowych z domieszka olch i modrzewi.
Przeważnie nie biorę aparatu fotograficznego gdy idziemy na grzyby, bo by mi sie majtał na szyi i przeszkadzał w zbieraniu. Ale często żałuję, że go nie mam, tak piekne widoki napotykamy. Tak cudne grzybowiska i poszczególne okazy grzybków.
Te własne,suszone grzyby bardzo sie przydają w kuchni. Nie dosc, że pyszne zupki i sosy mozna uwazyc, to jeszcze na wigilię są i rodzinę mozna nimi obdarować.A jesienią będziemy zbierac opieńki. Suszyc je a potem kruszyc na proszek, który jest wspaniałym dodatkiem do zup.A co wazne -tgrzybki mamy za darmo, a ilez radosci w zbieraniu!
Pozdrowienia zasyłamy grzybami suszącymi sie pachnące!:-))
Jadę do was!! Na te grzyby miam miam. :)) Nie chcę kąpieli w błocku i zamoczonego telefonu ale chcę grzyby. :)). Chyba wyciągnę męża w poniedziałek do lasu to duży las, nasz ulubiony, nawet patrzyliśmy czy tam jakieś daczy do kupienia w pobliżu nie ma. Niedaleko bo 30 kilometrów od miasta fajny las. Potem do "kurwancka" :) dziadka z baru na żurek i pierogi domowe taka już się tradycja zrobiła :)) i do domu. Oczywiście zabieramy wszystkie nasze zwierzęta. :))
OdpowiedzUsuńCudownie Olu że się wybrałaś wspaniale, bardzo się cieszę a dobra kąpiel w błocku też zła nie jest, widać była Ci potrzebna. :) Serdeczności wielkie.
Oj, wybierzcie sie koniecznie Elu! I to nie raz! Lato takie mokre, to i grzybów pełno.Głupio byłoby okazję udanego grzybobrania przegapić. A w ogóle w lesie jest tak cudownie, że nawet gdyby się żaden grzyb nie trafił, to i tak przeciez warto pochodzić, prawda? No i do dziadka na żurek pojechać trzeba koniecnzie! Bardzo fajne sa takie nasze rodzinne nawyki, mozliwosc wspólnego, powtarzalnego odwiedzania miejsc, które dobrze sie kojarzą.
UsuńCałusy przesyłam serdeczne i zyczenia wspaniale spedzonej niedzieli, poniedziałku i całej reszty tego lipcowego tygodnia!:-))
Ale wystawa!!!!!!
OdpowiedzUsuńJak Wy pięknie żyjecie z naturą- wyjątkowa PARA, buziaki dla Was:-)
Mieszkamy tuż przy lesie,a więc my i nasze zwierzęta korzystamy ile się tylko da z jego dobrodziejstw. Nie każdy rok jest taki grzybowy. Suszymy prawdziwki na zapas. W zimie i na przednówku będą jak znalazł.
UsuńSerdeczne uściski zasyłamy Ci Basiu o poranku i podziekowania za ciepłe słowa!:-))
Piękne grzyby ;-) ! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTo prawda, piekne, ale dużo z nich potem okazało się robaczywych, niestety!
UsuńPozdrawiam serdecznie!:-)
Przynieśliśmy z lasu, z dumą, wczoraj pełen kosz, ale cóż, grzybki miały mieszkańców, pewnie tylko 1/10 nadawała się do spożycia, a reszta poszła na zaszczepienie gleby; ale czerwonych kozaczków nie znaleźliśmy, ponoć one nie robaczywieją; pozdrawiam serdecznie, Olu.
OdpowiedzUsuńMarysiu, u nas to samo! Robaków a robaków!Atakuja nawet te najmniejsze, dopiero co wyrośnięte grzyby. Najgorsze pod tym względem są brązowe kozaki. W czerwonych też się, niestety, mali mieszkańcy zdarzają. Mysle, ze dopiero jesienią sytuacja sie poprawi. O ile będą wtedy grzyby, bo może grzybnia się teraz cała wyeksploatuje i potem nic juz nie będzie!
UsuńI ja pozdrawiam Cię ciepło, Marysiu, dobrego tygodnia życząc!:-))
Ale przygoda! Jak to mówią-nie chwal dnia przed zachodem słońca;) Zawsze gdy mój dzień rozpoczyna się gładko, przyjemnie i wszystko się układa zaczynam coś podejrzewać..W końcu jakaś równowaga w przyrodzie musi być:)
OdpowiedzUsuńW każdym razie dobrze, że Tobie nic się nie stało, a i grzybów w lesie nie zabrakło:) Będzie co wspominać i opowiadać:)
U nas tylko i aż-same maślaki! Ususzyć się nie da niestety...a i przejeść je trudno.
Coś w tym jest Weroniko! Zawsze człowiekowi coś musi to bezchmurne dotąd niebo zachmurzyć. Ale jeśli są to takie drobiazgi, jak ten z wykapanym telefonem, to właściwie żadne to zmartwienie. Pozostają pogodne wspomnienia z leśnych wypraw a one są z tego wszystkiego najwazniejsze.
UsuńFajnie masz z maślakami. Uwielbiam sos maslakowy a u nas tych grzybków niewiele, bo lasów iglastych mało. Maślaczki możesz sobie zamarynować albo zrobić do małych słoiczków na gęsto, w sosie własnym i porządnie zapasteryzować. W zimie dzięki temu obiad będziesz mogłą przygotować w piętnaście minut.
Serdecznie Cie pozdrawiam i życzę miłego tygodnia Weroniko!:-)) Juz lipiec za parę dni sie kończy! och, jak to wszystko szybko pędzi...
No to miałaś niezłą przygodę z telefonem,mój mi wpadł pod koła samochodu i tylko zdjcia cudem się zachowały a telefon trzeba było kupić nowy.
OdpowiedzUsuń