Każdy dzień przynosi nowe radości, troski,
pomysły i powinności. O smutkach szybko się zapomina, bo trzeba mieć siły i dający energię oraz napęd do dalszego działania optymizm. Co dzień jest przecież tyle ważnych do zrobienia czynności! Nie na wszystko
starcza czasu, ale staramy się jak możemy. Na naszym bardzo późno zaoranym przez
życzliwego sąsiada polu ostatnio cały dzień tłukliśmy pracowicie motykami i
grabiami wielkie, twarde grudy ziemi, żeby dało się w niej warzywa upragnione
zasiać. A zachciało się nam w tym roku warzywnika dwa razy większego, niż w
zeszłym roku! To i roboty jest dwa razy więcej. Ale to tak cudownie jeść swoje,
ekologicznie wyhodowane zioła oraz jarzynki i nie oglądać się wcale na te
bezsmakowe, sklepowe. A ziemię, choć mamy ciężką w uprawie, gliniastą i twardą,
to przy tym bardzo żyzną. Wzbogaconą kurzym obornikiem i dodatkowo,
efektywnymi, pożytecznymi organizmami, którymi obficie podlewaliśmy i nadal
podlewać będziemy grządki. I teraz ten ogromny szmat ziemi czeka na obsianie.
Myśleliśmy, że zrobimy to wczoraj, ale wietrzysko było tak straszliwe, że by
nam wszystkie nasiona wywiało. Na razie więc
zasadziliśmy kilka rzędów ziemniaków, trochę kapusty, selery, pory i ogromne
ilości kilku gatunków cebuli.
W obrębie ogrodu mamy malutki warzywnik, na którym zasiałam kilka gatunków sałat. Bujnie zieleni się już tam szczypior jesiennego i wczesnego czosnku, szczypiorek cebulki siedmiolatki oraz mój ukochany lubczyk, którego dodaję nieomalże do wszystkiego. Najczęściej na śniadanie zjadamy teraz jajecznicę z odrobiną lubczyku i dużą ilością szczypiorku, który rwę po porannym obrządku naszych zwierząt. Przy odgraniczających je od siebie drabinkach posiałam groszek pachnący i nasturcję. Mam nadzieję, że się będą ładnie pięły. W skrzynkach pokażą się pewnie wkrótce pierwsze siewki moich ukochanych, choć bardzo niepozornych kwiatuszków – maciejek.
A propos zwierzyńca, to w różnym czasie cztery
kwoki ( dwie czubatki polskie i dwie zielononóżki kuropatwiane) zapragnęły
zostać matkami, czyli „zakwoczyły”, jak to się u nas mówi. Przygotowaliśmy więc
dla nich wyścielone pachnącym sianem skrzynki z ażurowymi pokrywkami.
Włożyliśmy do środka pojemniki z pszenicą i wodą i zamknęliśmy tak kwoczki by
inne kury z kurników nie dokładały im swoich jajek. A teraz należy czekać cierpliwie
na wyklucie maleństw. I oto pstrokata czubatka najwcześniej doczekała się
piskląt. Na początku tego tygodnia maleńkie łepetynki kurczaczków zaczęły
wyglądać ciekawie spośród jej piór. Troskliwa kurka czule się nimi opiekuje a
one poćwierkują radośnie schowane w jej ciepłej puszystości albo zajmują się
wyjadaniem przygotowywanych dla nich przeze mnie smakołyków: siekanych jajek na
twardo, zmieszanych z bułką tartą, płatkami owsianymi, ryżem, makaronem i
parzoną pokrzywą.
Po dwudziestym maja zaczną się też wylęgać
kurczęta z jajek włożonych do inkubatora. Kiedy przyjdzie pora podłożę te
pisklęta kwokom, aby zajęły się nimi troskliwie i wychowały po matczynemu,
pokazując im wielki świat oraz ucząc wszystkiego, co każda kurka wiedzieć
powinna.
Pozostałe kury beztrosko biegają po ogrodzie i codziennie dzielnie znoszą
jajka, które sprzedaję przyjeżdżającym tu do nas znajomym albo przesyłam za
pomocą poczty w kartonach wyłożonych pachnącym sianem.
Nasz słodki koziołeczek Łobuz Bluszczyk
herbu Kurdybanek chorował nam przez dwa dni i musiał jeździć z nami do weterynarza aby dostawać zastrzyki z
antybiotykiem. Za bardzo nabiegał się z kozami po łące, zazipał, zgrzał i od
tego wszystkiego zaziębił. Aż dostał biedaczek czterdzieści jeden stopni
gorączki i osowiały zupełnie stracił apetyt, zasypiał na stojąco albo leżał
całymi godzinami w swojej stajence bez najmniejszego zainteresowania światem
zewnętrznym. Na szczęście wszystko już z nim dobrze. Musimy tylko teraz
bardziej na malucha uważać. Nie pozwalać mu tak szaleńczo brykać i przede
wszystkim nie spuszczać na raz wszystkich kóz z uwięzi, bo stają się wtedy
nieokiełznane i Kurdybanek nie ma szans by dotrzymać im kroku, chociaż bardzo
się stara.
A ponieważ moja wiedza o kozach wciąż jest jeszcze niewielka, w czasie choroby koźlaczka postanowiłąm zasięgnąć rady bardziej doświadczonej w tej materii osoby. Zadzwoniłam więc do Magdy Spokostanki a ona spokojnie i życzliwie podpowiedziała mi, jakie rośliny działają leczniczo na kozy i na jakie objawy chorobowe u moich brodatych zwierzaków powinnam zwracać baczną uwagę. Okazuje się, że świetne są gałązki wierzby, zawierajacej w sobie naturalne salicyliany i działajacej przeciwzapalnie oraz przeciwbólowo. Na bóle brzucha i wzdęcia dobry jest piołun a na wzmocnienie i uzupełnienie braków witaminowych młoda pokrzywa. Jeszcze raz serdecznie dziękuję Ci Madziu za pomoc!:-))
A ponieważ moja wiedza o kozach wciąż jest jeszcze niewielka, w czasie choroby koźlaczka postanowiłąm zasięgnąć rady bardziej doświadczonej w tej materii osoby. Zadzwoniłam więc do Magdy Spokostanki a ona spokojnie i życzliwie podpowiedziała mi, jakie rośliny działają leczniczo na kozy i na jakie objawy chorobowe u moich brodatych zwierzaków powinnam zwracać baczną uwagę. Okazuje się, że świetne są gałązki wierzby, zawierajacej w sobie naturalne salicyliany i działajacej przeciwzapalnie oraz przeciwbólowo. Na bóle brzucha i wzdęcia dobry jest piołun a na wzmocnienie i uzupełnienie braków witaminowych młoda pokrzywa. Jeszcze raz serdecznie dziękuję Ci Madziu za pomoc!:-))
Co kilka dni gotujemy w parniku pięćdziesiąt kilo drobnych ziemniaków paszowych dla kur przedtem obierając je pracowicie z długaśnych kłączy, którymi porosły bardzo obficie. A kłącza te zawierają w sobie silnie działającą truciznę, dlatego koniecznie trzeba się ich pozbyć przed gotowaniem. Kiedy pada, jak dzisiaj, to podczas tego obierania siedzimy sobie na kanapie w drewutni i pracując na cztery ręce w ciągu godziny napełniamy pięć wiader przebranymi ziemniakami. Z jednego boku pomekują do nas kozule, zajęte przeżuwaniem sianka. Z drugiej strony, z ustawionych przy kostkach słomy skrzynek dochodzą ciche gdakania oczekujących na potomstwo kwoczek i poćwierkujących cichutko pierwszych kurczątek.
Drewutnią nazywamy środkową część budynku gospodarczego, w którym przechowujemy drewno na opał, słomę, trociny, ziemniaki oraz wszystkie narzędzia, urządzenia i klamoty, które mogą się do czegoś przydać. Tutaj jest też pomieszczenie dla kóz. Natomiast w bocznych częściach budynku mieszczą się kurniki i stajenka Kurdybanka.
Udało nam się niedawno kupić upragnioną kuchenkę na węgiel. Cezary – specjalista od skutecznego targowania nabył ją od sympatycznego rolnika pod Krosnem. A w bonusie dostał jeszcze nowiutką umywalkę do ubikacji i bojler. Kuchenka jest w świetnym stanie (tylko rok była użytkowana) i czeka teraz na podłączenie w kuchni na parterze. Sami nie damy rady, niestety, zrobić tego samodzielnie, bo wymaga to jednak fachowej wiedzy hydraulicznej. A chcieliśmy ją mieć już od dawna, ponieważ dwie kuchenki gazowe, które użytkujemy dotąd pożerają ogromne ilości gazu z butli, zwłaszcza, gdy piekę ciasta czy chleby. Marzyliśmy o kuchni węglowej i o sprzężeniu jej podkową z kaloryferami i bojlerami. To uwolni nas nareszcie od codziennego palenia w piecu centralnego ogrzewania celem pozyskania ciepłej wody do mycia.
Popołudniami odwiedzają nas sąsiedzi albo
nasi młodzi przyjaciele oraz nowi osiedleńcy. Coraz więcej jest ciekawych,
sympatycznych ludzi przybywających w nasze strony. Cieszymy się z tego i z
przyjemnością słuchamy ich opowieści, relacji z pierwszych dni pobytu w tych
pięknych, podkarpackich okolicach, wspomnień z dotychczasowego, bardzo
intensywnego i męczącego, miejskiego życia.
Zbójecki lis nie pojawił się więcej w
obrębie naszej posesji i miejmy nadzieję, że na dobre dał sobie z tym spokój.
Stale się teraz na dworze kręcimy. Pracując na polu czy w ogrodzie mamy
baczenie na nasze kurki. W czasie pogody kozy pasą się blisko płotu. Zuzia
zazwyczaj poleguje przy nich. A lis, jeśli nas obserwuje z dala, pewnie tylko w
bezsilnej złości zaciska szczęki i biegnie szukać kurzych przysmaków gdzie
indziej (ostatnio kilkoro naszych sąsiadów zwierzyło się, że i u nich sobie ten
rudy zabójca pofolgował)!
A na naszą łąkę znów przyleciał piękny bocian!
Pewnie ten sam, co w zeszłym roku. Przechadzał się po niej wczoraj kilka godzin
pozując do fotografii i niczym się nie płosząc. Cezary pstrykał więc zdjęcie za
zdjęciem a ja w tym czasie gotowałam ogromny gar zupy jarzynowej z dużą ilością
lubczyku, pietruszki, suszonego pora i marchewki. Wyszła przepyszna, co
potwierdzili pałaszując po kilka talerzy nasi przemili, młodzi goście. Ech,
życie potrafi być piękne!
To prawda, Wasze zycie wyglada tak sielankowo i jest bez watpienia zdrowsze od mojego. Dopiero na drugi rzut oka widac wielki wysilek, nierzadko okupiony stratami w zwierzostanie, chorobami, zmartwieniami. Kiedy jednak doswiadcza sie nowego zycia, tych kurczatek wyzierajacych spod kokoszych pior, tych kozek, ktore kiedys sie urodza, Zuzinych szczeniaczkow (jak tam wyglada sprawa jej macierzynstwa?), czlowiek zapomina o niewygodach i obawach i blogoslawi dzien, w ktorym zdecydowal sie na tak bliskie obcowanie z natura.
OdpowiedzUsuńJa mimo wszystkich plusow i urokow nie nadawalabym sie do pelnego trudow zycia na wsi.
Buziaczki dla Was, Kangurki. :***
Anusiu! W sprawie Zuzinej ciąży wciąz jeszcze nic nie wiadomo. Zuzia zachowuje sie normalnie. Nie zauważyłam by przytyła a sutek też nie ma powiększonych. A więc albo nic z tego albo się wszystko jeszcze okaże.
UsuńA co do życia na wsi, to rzeczywiście zawiera ono w sobie pełnię doznań. Bywa cudownie, ale bywa i bardzo smutno, gdy coś nie wychodzi, gdy siły natury są przeciw albo nie ma pomysłu na wyjście z impasu. Na szczęscie, zawsze tak dotąd bywało, że prędzej czy później po szaroburych dniach wychodziło słońce.
Nie wszyscy mogą i powinni mieszkać na wsi. Ktoś w końcu powinien zasiedlać miasta, bo kto by jajka ode mnie kupował!:-))
Pozdrowienia gorące zasyłam serdeczne do Getyngi!:-))
Rzeczywiście, Wasze życie w zgodzie z naturą musi być piękne! Pozdrawiam wszystkie JAWORY i ich GOŚCI!
OdpowiedzUsuńCałusy Basieńko! A życie na wsi rzeczywiście jest piękne, tak jak sama w sobie natura, która dyktuje i podporządkowuje sobie ludzi pragnących żyć zgodnie z jej prawidłami. Zdarza się, że buntujemy się, ale dotychczas bezskutecznie. I my przesyłamy same serdeczności dla Basi i wszystkich bez wyjątku z jej otoczenia!:-))
UsuńOlu ciężka praca i wielka radość bycia Razem z sobą i z przyrodą, piękna przygoda. A wasz koziołek podrosł nieźle, zioła tak samo dobre i na to samo dobre co i dla nas ludzi, szczególnie piołun. Z uwagą raz jeszcze przeczytałam by zapamiętać. Mnie się ostatnio bardzo spodobała glebogryzarka, urządzenie do spulchniania ziemi, jest spalinowa ale droga za to bardziej odpowiednia na gleby cięższe a mnie taka zabawowa by się przydała, elektryczna, za niecałe 300 zł ale na nasze "hektary" moje ręce wystarczą w zupełności. W naszym, domu zagościł nowy wzruszasz od wczoraj, znaleziona w rowie trzymiesięczna wyrzucona przez kogoś sunia mam więc w tej chwili urwanie głowy z tymi dwoma łobuziakami. :) Na razie nie jest łatwo.
OdpowiedzUsuńSerdeczności kochana i dla was i waszych wszystkich "dzieci". :)
Elu, chyba już nie wyobrażamy sobie życia bez pracy. Jest dla nas celem samym w sobie, choć niejednokrotnie brak gratyfikacji, a i o satysfakcję też trudno. Rzeczywiście dajemy sobie radę z Cezarym i uzupełniamy się wzajemnie w bądź, co bądź wybranym trochę przez przypadek miejscu. Nam podoba się życie pomiędzy zwierzętami i ziołami. I te i te pac hną! Odnośnie sprzętu rolniczego to mamy „capka”, czyli traktorek własnej roboty z przyczepką. Napędzany jest silnikiem od małego fiata i ma dwie skrzynie biegów od żuka(dane techniczne od Cezarego). Czasem jeździ. Poza tym zostaliśmy obdarowani małym traktorem(NRD) przez siostrę Cezarego. Ma glebogryzarkę, pługi, brony, kosę listwową, itp. Ma też odśnieżarkę. Piękny zestaw. Jedyny problem, że jak do tej pory nie można go odpalić. Cezary zawsze rozgrzebie i stoi i czeka na jego dobry humor. A podejście ma czysto naukowe. Wierzę, że pewnego dnia wjedziemy nim na nasze pole i damy czadu!
UsuńMasz piesunia?! A wiec sto światów, trosk i radości! Dobrze, że znalazł u Ciebie dom! Szczęściarz z niego!
Całusy serdeczne zasyłam!:-))
pięknie i wionennie robi się u Was :)
OdpowiedzUsuńna moje oko to dużo cięźkiej pracy macie ale i radości, która nie tylko widac na zdjęciach ale również jest czytelna w Twoich tekstach Olu :)
pozdrawiam ciepło :)
Wisna jest w tym roku bardzo wyrazista i zielona chyba z powodu dużej wilgoci (w zeszłym roku było bardzo sucho). Mamy duzo pracy, ale i dużo potrzeby wolnosci w sercach oraz dziecięcej umiejetnosci zachwycania sie byle czym. Moze dzięki temu nigdy sie nie zestarzejemy?!
UsuńSerdecznosci zasyłam Ci Loono, ciesząc sie z Twoich odwiedzin!:-))
ależ sielanka! cudownie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
A wiesz Emko, pisząc ten tekst wcale nie pomyslałam, że ktos nasze zycie moze odebrać jako sielankowe. Ot, zdałam relację z ostatnich dni i tyle. A ciezkiej pracy było w tym czasie moc, że czasem aż stekałam ze zmeczenia a rano ból mięśni sprawiał, że chodziłam jak zombie! i pewnie do końca ciepłego sezonu tak własnie będzie. Ale nic to - jak mawiał pan Wołodyjowski do Basieńki Hajduczka!
UsuńCałusy serdeczne zasyłam!:-))
To takie moje wymarzone życie. :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak mi się wszystko pomerdało, że nie wiem kiedy tak będę żyć. Samej troszkę ciężko ;)
pozdrówki!
Takie zwykłe, pełne trudu i pięcia się wciaz pod górę jest to nasze zycie. Są momenty dobre, ale są i złe. Ale tak to widocznie musi byc, by zycie miało smak, by było pełnią. Czasem jest tak ciezko, że nawet we dwoje trudno podołać...
UsuńŚciskam Cie mocno Tupajko i spełnienia marzeń życzymy, które oby okazały sie tym, na co czekasz! Mam nadzieję, że jeszcze Ci sie wszystko odmerda!:-))
Ja tam nic nie wiem.
OdpowiedzUsuńJa tylko latam w te i wewte z gałęziami i różnym zielskiem, a kozuchy same wybierają, co im potrzebne
Zdrowia i samych dobrych rzeczy!
Oj, tam, oj tam! Byłas pierwszą osoba, o której pomyslałam, gdy zachorował Kurdybanek. A tu nie chodzi tylko o Twoje doswiadczenie i wiedze, ale i o zaufanie które mam dla Ciebie Madziu!
UsuńNasze kozy jeszcze sie muszą troche nauczyć i mieć chęc popróbować nowych smaków. A uparciuchy z zatwarziałę nich, ze hej! Tylko Kurdybanek nie robi mi wstydu ibez wybrzydzania zajada rózności, bo po chorobie dostał wręcz wilczego apetytu!
Ciepłę mysli Ci zasyłam Madziu!:-))***
Tak, Olu jakze pracowite i piękne jest to nasze wymarzone życie!
OdpowiedzUsuńTyle w nim szczęścia i tyle samo łez... ale chyba innego juz bysmy nie pragnęły, prawda?
Usciski posyłam
Codzień stawiamy przed sobą nowe wyzwania. Mierzymy sie z własna niemocą, bólem miesni, brakiem doświadczenia i konkretnej wiedzy. To, co okoliczni rolnicy mają wyssane z mlekiem matki my musimy dopiero poznawać na włąsnej skórze. Czasem się człowiek sparzy, czasem upadnie, ale wyciąga z tego wszystkiego wnioski i wciaz potrafi cieszyc sie każdym dniem a w duszy odnaleźć niewinne, spragnione piekna i dobra dziecko.
UsuńI tak, nie chcemy już nic innego Amelio. Tak, jak Ty znaleźliśmy najrzadszy klejnot - sens w prostym życiu!
Pozdrawiamy Cię oboje bardzo serdecznie!:-))
Piękne to Wasze życie i zazdroszczę Wam, ale sama na takie życie nie mam odwagi, bo już ani wiek ani zdrowie nie pozwalają. Mam namiastkę w tym roku ogród i sad a w przyszłym kury...
OdpowiedzUsuńNo własnie - zdrowie! Póki ono jest jako takie wszystko jest mozliwe. Takie proste, zwyczajne, pracowite, zalezne od siły rąk i woli zycie. Wielu naszych sąsiadów, rolników z dziada pradziada, ma jakies dolegliwości, ale są przyzwyczajeni od dziecka do pracy na roli, wiec zaciskajac zęby pracuja nadal. Praca jest sensem ich zycia.Aż do końca...
UsuńCiepłe mysli slę Ci Agatko i polepszenia zdrowia zyczę!:-))
Czytałam i czułam, jak schodzi ze mnie napięcie dnia. Działasz uspokajająco :)
OdpowiedzUsuńMówisz Aniu, że uspokajająco? Musze o tym pamietać, kiedy sama będę w stresie i nerwach. Wtedy wrócę do tego tekstu i może po przeczytaniu mi się polepszy!:-))
UsuńAle póki co spokój duszy o poranku i słonko ciepłe mysli w głowie budzi. Niech trwa to i we mnie i w Tobie jak najdłużej!
Wszystkiego dobrego Aniu!:-))
Fajny tekst, Olu i faktycznie jest w nim coś uspakajającego :)
OdpowiedzUsuńA te zdjęcia - cudo :)) Mężowi podobał się kurzy szałas, pewnie z dzieciństwa coś się mu przypomniało, a ten Wasz jest po prostu mistrzowski, w sam raz do zabawy w Indian ;)
Dobrze, że z Kurdybankiem już lepiej, rośnie w oczach i ciekawe, co z niego wyrośnie.
Co do pieca, to mąż w swoim kawalerskim mieszkaniu taki miał - identyczny :) Był podłączony do bojlera i kaloryfera - piec, oczywiście ;) i dobrze się sprawował. Tyle, że trzeba było ognia pilnować, jeśli chciało się mieć ciepły grzejnik.
Dbajcie o siebie :)
Cieszę sie, ze spodobały Ci sie zdjęcia. Ja wciaz napatrzeć sie na tego boćka nie moge. Wczoraj znowu chciał wyladowac na naszej łące, ale go niedobra Zuzia przegoniła.
UsuńKurzy szałas trwa ju ztrzy lata i troche sie osypuje (bo to gałazki malin i łodygi kukurydzy tworzą jego pokrycie). trzeba go będzie w tym roku poprawic.
Kurdybanek rozrabia ile wlezie. Zjada nam krzewy owocowe i drzewka. Obgryza kwiatki. Wbiega do domu by przegladać sie w wielkim, starym lustrze. i skacze jak dzika kozica po schodach. W tę i we wtę!:-)
Mam nadzieje, ze piec będzie działał sprawnie i wszystko bedzie zgodnie z naszymi potrzebami i marzeniami.
Dbamy o siebie, ale robić trza bo teraz czas najintensywniejszej roboty nastał! Dzisiaj znowu ledwo chodze po wczorajszym kucaniu na polu, a tu dopiero połowa siania za nami.
Całuje Cię serdecznie Lidko i dobrego dnia zycze!:-))
Dziękuję, Olu, Tobie też udanego dnia życzę :)
UsuńMiałam kiedyś okazję zobaczyć boćka w locie, niedaleko nas, to było niesamowite przeżycie, a Ty masz takie widoki na co dzień :)
Mokro u nas teraz na polu tak, ze żabska jak konfetti skakają i spadają, a przy nich i sto boćków by się pożywiło!:-))
UsuńJa mam to samo odczucie......zrobiło mi się błogo i przyjemnie, czytając jak teraz wygląda twój świat..:) Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńŻeby mnie tylko tak nogi i krzyże od roboty nie bolały też byłoby mi błogo! Na razie łaże jak dwustuletnie zombie i wzmacniam sie poranną kawą!Ale potem jakos to przejdzie i znowu odmłodnieję i odrodzę sie przy robocie. Och, jak ziemia pachnie teraz bosko. I chodzi sie boso po polu, majac przy tym darmowy masaż i peeling stóp!
UsuńSerdeczne myśli zasyłam Sznupciu z pogodnego Podkarpacia!:-))
Kiedyś do Was przyjadę, Olgo... Na stałe. ;)
OdpowiedzUsuńCzemużby nie?! Dom wielki i strych (poza paroma gratami i worami) całkiem pusty - miejsca dla gości dosć! Warunki wprawdzie mało tu komfortowe, ale dusze przyjazne a widoki za oknem piękne! Możesz wiec wpadać Joluś! A w moim sercu już jesteś!:-))*
UsuńCzytam twoje wpisy i odpoczywam. Wracam do lat dzieciństwa i młodości. Wracam do zycia na leśniczówce. Wtedy wydawało mi sie ona trudne, ale i piękne. teraz chętnie wróciłabym i tez tak samo żyła. Mieszkam na wsi, ale tempo życia jest tu ogromne. od drogi hałas TIRów, Klienci, sąsiedzi... Chciałoby sie rano w ciszy nakarmić kury, a potem w szopie przebrać ziemniaki. Zapach ziemniaków z parnika jeszcze teraz czuję:) Taki piec węglowy to rarytas. jedzenie gotowane na nim ma zupełnie inny smak. Ono po prostu ma swój odpowiedni czas gotowania.
OdpowiedzUsuńZ czasem wspomnienia z dzieciństwa nabierają innego znaczenia. To, co kiedys wydawało sie taki zwyczajne i codzienne teraz wydaje sie cenne, cudowne, niepowtarzalne. Słodki, przyjazny, dobry świat sprzed lat. Musiało byc pieknie Jaskółko żyć w leśniczówce i budzić sie w otoczeniu lasu, jego dźwięków, zapachów i kolorów.
UsuńCiepło mi na sercu, gdy wiem, że przy moich tekstach mozna odpocząc i przenieść sie myslami do tej ciepłej krainy dzieciństwa. Kiedy mam spokój i pogodę w sercu dzielę sie tym z przyjaciółmi i na blogu. Kiedy wiosna jest tak piekna, jak teraz chcę ją pokazywać i przypominac ludziom, ze istnieją jeszcze takie swojskie, pełne delikatnosci i spokoju krainy. Czasem i tu bywa róznie. czasem cos człowieka boli, martwi, niepokoi. Wiadomo! Ale gdy jest dobrze, to jest dobrze i tego sie trzymajmy!
Całuję cie i ściskam serdecznie Jaskółeczko spokoju w duszy i za oknem zycząc!:-))
Wiejsko sielsko choć pracowicie :). Ale czy po dniu spędzonym w polu mimo zmęczenia nie zasypia się szybko i śpi twardo?
OdpowiedzUsuńA nie myślicie o wykorzystaniu przyrody, mam na myśli jakieś baterie słoneczne, na ogrzewanie wody w dni słoneczne bo w pochmurne to wiadomo ...
Dużo kurcząt i jajek, udanej sałaty, zero lisów i chorób dwu- i czteronożnych :), miłych ciągle sąsiadów ... a trudy zmienią się w zadowolenie.
Oj, pracowicie jak licho! Zasypia się szybko, ale wcale nie spi twardo, bo bóle w mięśniach i stawach przeszkadzają.I Człowiek kręci sie i wierci, żeby sobie jakąś wygodną pozycję dla spracowanego ciała w końcu znaleźć.
UsuńIdea baterii słonecznych i w ogóle pozyskiwania zielonej energii jest fajna, ale to droga dosc inwestycja i koszty jej utrzymania potem. na razie nie dalibyśmy rady. Myślimy o zamontowaniu w przyszłosci na dachu pomalowanych na czarno długich kaloryferów. Czerń przyciąga energię słoneczną. Podobno woda w takich grzejnikach latem omal sie goruje!
Echo serdeczne! Dziękujemy Ci za sympatyczne, bardzo adekwatne do naszych potrzeb zyczenia i Tobie też życzymy wszystkiego, co jest dla Ciebie najwazniesze. A poza tym pogody ducha, nowych marzeń i siły do ich realizacji!:-))
Z boku wszystko wygląda jak wielka sielanka,ale widać ,że zaganiani jesteście od rana do wieczora.Kuchenki na węgiel to strasznie zazdroszczę.Chętnie wstawiła bym sobie do letniej kuchni,ale na strychu słoma ,a między słomą przechodzi komin i to taki starawy więc trochę strach palić a nóż wszystko poszło by z dymem więc muszę obyć się gazówką.Kurkowe stadko piękni się prezentuje,a Kurdybanek wygląda bardzo dostojnie.Zdrówka dla wszystkich.
OdpowiedzUsuńOstatnio od przepracowania a zwłaszcza od całodziennego kucania cos mi sie ze stopą zrobiło i wciaz boli. Mam nadzieje, że to minie, bo denerwuje mnie to kuśtyk, kuśtyk...
UsuńDeszczyk wczoraj popadał, podlał wszystko aż za bardzo, ale nam tym samym troche roboty ujął.
Kuchenka na razie niezainstalowana stoi. Nie ma kiedy na razie tego zrobić. Ale ważne, że jest i prędzej czy później sobie nahajcuję w niej, że hej!
I Tobie wszystkiego dobrego Brydziu!:-))
Ho, ho! jak Wam ładnie w tych dżinsowych niebieskościach, umawiałaś się z Cezarym na takie ogrodniczki? odwiedzamy w niedzielne popołudnie mamę męża, bo tylko ona nam została, w tej chwili przebywa w swoim domku w miejscowości letniskowej; o, matko, wracamy stamtąd zmęczeni, ruchem, hałasem, stęsknieni niemożebnie za ciszą Pogórza, mimo, że dopiero stamtąd przyjechaliśmy; twarda, gliniasta gleba wyrobi się po kilku latach, a jeszcze jak ją rozluźnisz kurzęczym obornikiem, będzie lekka i pulchna, i będzie lżej pracować; walczę teraz z zielskiem, plewię ostro, bo rośnie jak wściekłe; za chwilkę pakuję się i uciekam na Pogórze, mimo, że zapowiadają deszcz, lubię deszcz w chatce; serdeczności ślę.
OdpowiedzUsuńKilka dni wcześniej kupiliśmy sobie te ogrodniczki na targu za śmieszne pieniądze. Uprane i skrócone miały wówczas swoją premierę. Sa świetne do prac ogrodowych, no i kieszeni mają bez liku! Ach i przyznam, że czasem lubię gdy jesteśmy z mężem ubrani pod kolor!;-))
UsuńA cisza i spokój tutaj to rzecz bezcenna. Ale odwiedziny miłych osób również.
Ziemia po tych deszczach to jedno wielkie błoto. Mam nadzieję, że mi sadzonki nie pogniją. Bo chwastom oczywiście nic nie zaszkodzi.A znowu deszcze zapowiadają! Też lubię, jak popada, tylko co za dużo, to nie zdrowo!
Całusy serdeczne Marysiu!:-))
Piekny wpis... z zachwytem czytam.
OdpowiedzUsuńPrzyznam Ci sie Abi, ze opisując naszą zwykła codziennosc nie pomyslałabym nawet, że w kimś moze ona wzbudzić aż ...zachwyt!
UsuńWidocznie tak to jest, ze tylko ktoś z zewnątrz moze człowiekowi cos wyrazniej uświadomic.
Dziękuję Ci Abi!:-))*
Lubię czytać Twoje opowiadania i posty o siedlisku.
OdpowiedzUsuń