Usiedliśmy sobie rankiem z Cezarym na
ławeczce w ogrodzie. Dziad i baba zmęczeni po całym tygodniu harówki, po
atakach upałów, komarów i gzów. Popijaliśmy kawę i napawaliśmy się tą rzadką
ostatnimi czasy rześkością i błogim nicnierobieniem. Na naszym pracowicie
wyplewionym warzywniku za ogrodem wszystko rośnie nad podziw bujnie. Ze
zjadaniem sałaty, rzodkiewek, koperku, czarnej rzepy, brokułów i szczypiorku
wprost nie możemy nadążyć, tak szczodrze nam wszystko dojrzewa. Lada chwila
zrywać będzie można młodą kapustę, pomidory, ogórki, cukinie i fasolkę
szparagową. Mieliśmy też trochę własnych truskawek i poziomek. Za około miesiąc
pojawią się pierwsze jabłka, potem śliwki i gruszki. Letnie bogactwo smaków, kolorów i
aromatów. Szkoda, że kiedyś przyjdzie zimowa pora, w czasie której z jarzyn
dostępne będą w zasadzie tylko kapusta, marchewki i buraki a z owoców jabłka...
Patrzyliśmy z zadowoleniem na nasz ogród. Zioła,
chwasty i kwiaty wokół oczka wodnego wybujały wysoko, tworząc tajemniczy, wabiący
gąszcz dla owadów i żabek. Za stawikiem natomiast stał początek uczynionej
przez nas konstrukcji, będącej podstawą wymarzonej kuchni letniej. W ziemię
wkopanych już było parę solidnych, dębowych słupów i łączących je poprzecznych
belek, na których mają być przymocowane krokwie i dachówki. Cezary przetaszczył
większość z nich sam, nabawiając się przy tym bólów kręgosłupa i potężnych
zakwasów w mięśniach. W związku z tym przez tydzień dawałam mu przepisane przez
miejscową lekarkę zastrzyki przeciwzapalne. Mój mąż ma czasem takie zrywy młodzieńczej,
herkulesowej wręcz siły a potem sam sobie się dziwi, jak mógł dać temu
wszystkiemu radę. Jesteśmy w tym zresztą do siebie podobni. Oboje lubimy
porywać się na czyny przekraczające nasze siły a potem jęcząc z bólu jednocześnie cieszyć się, że się
nam mimo wszystko udało.
Z kurników i z tyłu ogrodu dobiegały zwykłe
odgłosy kurzej krzątaniny. Pomyślałam któryś tam raz o nieszczęsnej kurce
Ramonie, która krótko mogła nacieszyć się wiosną. Któregoś majowego poranka,
gdy beztrosko pasła się na trawie pod wiśnią zaatakował ją nagle jastrząb i
uniósł bezbronną gdzieś wysoko. Pozostało po niej kilka białych piórek… Teraz w
małym kurniku, który był do niedawna jej samotną rezydencją mieszkają dwa
pokolenia młodych kurcząt. Ich życie dopiero się zaczyna. Pełne entuzjazmu i
ciekawości witają każdy dzień. Nic nie wiedzą jeszcze o niebezpieczeństwach
tego świata. O bólu, lęku i niepokoju. Wszystko je cieszy a nam dużo radości
przynosi patrzenie na ich radosną, beztroską egzystencję.
Niedziela…Błogi czas, gdy przynajmniej
teoretycznie można troszkę zwolnić, wyluzować. Siedząc z mężem na ocienionej
ławeczce nabieramy sił do rozpoczęcia dnia i kolejnego, pracowitego i zapewne tak, jak dotąd, dość
obfitującego w towarzyskie spotkania tygodnia. Dużo przewinęło się u nas ludzi
ostatnio. Sąsiedzi i znajomi wpadają na pogaduszki, by odetchnąć trochę od
swojej ciężkiej roboty. A nasze z reguły ciche siedlisko przeistacza się niekiedy
w gwarne miejsce sąsiedzkich spotkań. Miło posiedzieć razem pod czereśnią.
Schronić się przed słońcem. Przerwać na moment tok nieustannej pracy i poplotkować. Najlepiej jednak pobyć we dwoje...
Po
gminnej drodze, przy której postawiony jest nasz dom przejeżdża codziennie
kilka traktorów i kombajnów by dotrzeć na położone w pobliże pola. Od rana
słychać ostrzenie kos, terkot pił spalinowych, szczęk sekatorów, nawoływania rolników. Tylko w niedzielę zapada błogi spokój…Koi nas
teraz ta cudna cisza, możliwość milczącego, lecz pełnego zrozumienia trwania obok
siebie, ubrania byle czego i nie przejmowania się niczyją opinią.
W
pobliżu nas, w parniku gotują się ziemniaki dla kur a wonny dym z lipy i
śliwki, którymi palimy w tym jakże przydatnym urządzeniu pieści nasze nozdrza. Na wprost nas stoi nowy
nabytek – mały, samodzielnie poskładany przez poprzedniego właściciela
traktorek z niewielką przyczepą, którym możemy zwozić siano z pola i drzewo z
lasu. Dawno już potrzebowaliśmy czegoś takiego i Cezary od kilku miesięcy
bezskutecznie szukał zdatnego dla nas traktora na internetowych portalach
ogłoszeniowych. Wreszcie znalazł i odtąd zainteresowani jego ciekawą
konstrukcją sąsiedzi oraz nastoletni chłopcy pojawiają się codziennie na naszym
podwórku, by obejrzeć owo cudeńko, ponaciskać tajemnicze dźwignie i pedały. Traktorek
stoi na miejscu jeepa, którego sprzedaliśmy, mając co do niego mocno mieszane
uczucia. Bo przydawał się nam bardzo podczas zimy, ale też pożerał mnóstwo
paliwa, wymagał co chwilę różnych napraw i był po prostu zbyt drogi w
eksploatacji. Teraz został nam nasz stary mercedes i posłuży nam do jesieni.
Może przed zimą uda się kupić jakieś następne auto z napędem na cztery koła i z bakiem na gaz? A
może, jak do niedawna, znowu będziemy zakładać łańcuchy na koła i obędziemy się
bez kupna nowego samochodu?
Z bocznego, ogrodzonego wybiegu dobiegały do
nas monotonne meczenia dwóch małych kózek, czarnej Brykuski i siwej Popiołki, nowych
mieszkanek naszego gospodarstwa. Były z nami zaledwie od tygodnia i wciąż
jeszcze nie umiały przywyknąć do nowego otoczenia. Wynikało to głownie z tego,
że dotąd, u poprzedniego właściciela przebywały tylko w koziarni, nie znając
wolności pod gołym niebem, nie umiejąc paść się na łące. Teraz uczyły się
powoli nowego życia, sięgając i smakując wszystkiego, co im tylko w pyszczki
wpadło. Najchętniej pozwolilibyśmy im biegać wolno po całym ogrodzie, ale
żywioł zniszczenia drzemiący w naszych kózkach szybko wybił nam takie mrzonki z
głowy. Parę młodych, owocowych drzewek postradało już zupełnie gałązki. Mnóstwo
kwiatków i ziół było pożartych a krzewów bzów i dzikich róż stratowanych.
Najczęściej więc nasze kozie huncwoty przebywały teraz w ogrodzonym wybiegu,
gdzie miały dostęp do kilku krzewów dzikich bzów, świeżych traw i wybujałych
chwastów. Natomiast w czasie największej fali upałów, od południa do wieczora
odpoczywały w specjalnie przygotowanym dla nich małym, zawsze chłodnym
pomieszczeniu w budynku gospodarczym. Miały tam mnóstwo świeżego siana, zimną
wodę, owies i stos młodych gałązek lipy do przeżuwania.
Wieczorami, gdy nareszcie straszliwe gorąco
nieco odpuszcza biorę kozuchy na spacer po okolicznych łąkach i laskach. Zawsze
w takich razach prowadzę je na sznurkach jak średniej wielkości pieski a
podekscytowana Zuzia biegnie obok nas, wąchając je raz po raz pod ogonami i
liżąc ich pyszczki. Kozy oganiają się od niej i skaczą wysoko albo ni stąd ni
zowąd wykonują ogromne susy przed siebie. Ja, pociągnięta przez nie znienacka
biegnę za nimi wśród traw albo powstrzymuję ich zapędy, skracając mocno kozie
postronki i ucząc się roli pasterza. Cały czas przemawiam do nich by uspokoić
nieco zwariowaną trójkę. Popiołka, która jest o dwa miesiące starsza od
Brykuski szybko się uspokaja i odnajdując smaczne zioła na polu na chwilę
zapomina o brykaniu. Brykuska, to ufne dzieciątko i pieszczoszka przytula się
wówczas do mnie, zerkając przy tym słodkim, niewinnym spojrzeniem spragnionego
czułości dziecka. Tuż przed zmrokiem wracamy do domu a niepocieszone zbyt
krótkim, jak na ich wymagania spacerem kózki wędrują do swojej koziarni.
W zeszłym tygodniu przeleciała nad naszym
przysiółkiem potężna nawałnica. Burza waliła piorunami gdzieś bardzo blisko a
my siedzieliśmy przy oknie i ze zgrozą spoglądaliśmy na to, co żywioły
wyprawiają z naszym sielskim przed chwilą ogrodem. W pewnym momencie zrobiło
się tak ciemno, że myśleliśmy już, iż chyba nastał czas apokalipsy. Wysiadł
prąd. Niebo zasnuło się czarno granatowymi, nieprzeniknionymi chmurami. Przez
okno nic nie było widać. Wściekłe uderzenia deszczu i gradu sprawiały wrażenie,
jakby jakieś złośliwe bóstwa chciały koniecznie zniszczyć znaną nam
rzeczywistość. Zuzia schowała się pod stołem i drżała tam, dysząc ciężko i
nasłuchując dobiegających z dworu grzmotów, huków, szumów i dramatycznych jęków
drzew. Wreszcie, gdy tylko ulewa uspokoiła się nieco zobaczyliśmy, iż droga
obok naszej lipy stała się nieprzejezdna. Potężna góra gałęzi i liści tworzyła tam
wielką, nieprzebytą zaporę. Pobiegliśmy więc czym prędzej uprzątać zawaloną
lipowymi gałęziami drogę. Pracowaliśmy kilka godzin w pocie czoła usuwając
wszystko, wycinając piłą ręczną i siekierą, taszcząc ciężkie konary do ogrodu.
A gdy już prawie wszystko było sprzątnięte a my ziajaliśmy jak psy ze zmęczenia
pojawił się sąsiad i uświadomił nas, że przecież powinniśmy wezwać na pomoc
strażaków i oni szybko uwinęliby się ze wszystkim…
To już za nami a teraz siedzimy na własnoręcznie
przez Cezarego zrobionej ławeczce, radując się świętym spokojem i cudowną bezczynnością.
- Jakoś dziwnie
szybko minęła nam wiosna. A to przecież niecałe trzy miesiące. Gdzie to
uleciało? Cośmy przez ten czas zrobili…? – szepnęłam, patrząc na poranne,
siwoszare niebo.
- No właśnie!
Biegamy od świtu do zmroku. Krzątamy się na okrągło. Cały czas zajęci.. Mało
mamy ostatnio tak spokojnych, leniwych momentów, jak teraz – westchnął Cezary i
zaciągnął się rumiankowym dymem ze swej super fajki.
- I wciąż człowiek
ma poczucie, że coś musi zrobić, z czymś zdążyć, bo minie chwila i będzie za
późno – kontynuowałam myśl męża, gładząc łeb Zuzi przytulonej do naszych nóg.
- Trzeba czasami
takiego wyciszenia dziania i myśli żeby nabrać oddechu i lekkiego dystansu do
tego, co jest. Bo przecież nie jesteśmy robotami, bo czas to nie tylko
bieganina, ale i kontemplacja. Fajnie tak popatrzeć na te wszystkie barwy. Zachwycić sie po prostu. Nic nie musieć – dodałam dopijając kawę.
Zrobiłam
to w samą porę, bo nagle do naszych uszu doszły z wybiegu dla kur zdenerwowane
krzyki kogutów i wrzaski przestraszonych kokoszek. Zuzia wystrzeliła w tamtą
stronę jak z procy. Jak zawsze, gdy pojawia się w ogrodzie jakieś
niebezpieczeństwo. Kilka razy udało się jej w ten sposób odstraszyć jastrzębie,
lisy czy kuny. Czasem jednak, gdy psina śpi w domu albo jest z nami na spacerze
w lesie, żyjące w okolicznych borach drapieżniki zdążą wziąć swój krwawy łup w
naszym gospodarstwie. Tak było w ubiegłym roku z kilkoma zielononóżkami. Tak było
kilka tygodni temu z biedną Ramoną…
Pobiegliśmy i my. Okazało się, że sprytne kozule
otworzyły sobie furtkę i wydostały się z małego wybiegu a teraz brykają między
kurami, skaczą po żerdkach w kurnikach i szukają, co by tu jeszcze można
zbroić.
Na nasz widok zameczały z zadowoleniem i w
radosnych podskokach zbliżyły się, witając nas czułym ocieraniem się o nogi.
- Oj, kozule,
niedobre kozule… - wymruczeliśmy serdecznie, drapiąc je między uszkami. A potem,
zrozumiawszy ze znowu nadszedł kres błogiej bezczynności powędrowaliśmy z Zuzią
i kózkami na pole żeby się nasze kochane, rozbrykane maleństwa wyszalały…
Jak tam ładnie u Was, jak malowniczo :) i kozy jakie ładne :)
OdpowiedzUsuńWitaj Tosiu! Mieszkamy na Pogórzu Dynowskim, kilkadziesiąt kilometrów od Bieszczad. Może nie ma tu tak wspaniałych gór i połonin, jak tam, ale za to jest spokojnie i turystów niewielu.Myslę, ze kozom też się tu podoba!:-)
UsuńPiękna opowieść z życia wzięta. czyta się i myśli o wiejskim, sielankowym życiu, ale między wierszami jest ukazane , jakie ono jest trudne:) Kozy są rewelacyjne:)
OdpowiedzUsuńTak, trudne i pracowite jest to codzienne zycie na wsi. Zabiegane i zawłaszczające zupełnie siłę, czas i mysli. Dlatego lubię te spacery z kozami. Kiedy one pasą sie spokojnie, ja resetuję się wówczas, odpoczywam i cudownie uspokajam!:-)
UsuńChcialabym zobaczyc drobna Olenke z dwiema kozami na smyczy na wieczornym spacerze. Cezary, zrob, prosze zdjecie, jak Olenka frunie ciagnieta przez trzode, pliiissss... :)))
OdpowiedzUsuńZapewne wygląda to mocno komicznie! Zresztą kozy wciaz dostarczaja nam powodów do smiechu i chichotu. Bez przerwy coś psocą, wymyślają nowe brewerie i szaleństwa. Nie miała baba kłopotu, to sobie kozy kupiła!:-)
UsuńOlgo ale nowina , macie kozy , to wkrótce sery będziesz wyrabiać :) ja bym nie mogła mieć takiej przestrzeni , bo i na konie bym się porwała a biedny mężulek nic do gadania by nie miał :)
OdpowiedzUsuńTakie pogaduchy ze sąsiadami dobra rzecz , jestem wściekła że jastrząb porwał tą Twoją kaleką kurkę , ino zdjęcia zostały :(.
Warzywniak masz pierwsza klasa , mój może się schować .
Pozdrawiam i ściskam Cię siostrzanie i pozdrów Cezarego , mam nadzieję że chłopak dzielnie się trzyma bez papierochów :)))
Sery i mleko to najwcześniej będą na przyszłą wiosne, jak sie jakieś koźlęta urodzą.A na razie mamy sto światów z naszymi młodymi kózkami!
UsuńA propos pogaduch, to dzisiaj znowu mielismy sasiedzkie odwiedziny. Siedzielismy sobie w ogrodzie i cieszyliśmy się nieco chłodniejszym niż ostatnio dniem.
Warzywniak mam spory. Moze nawet za duzy jak na nasze potrzeby, bo to i warzyw z niego nadmiar i plewienia masa.Ale człowiek uczy sie na swoich błedach i może w przyszłym roku troszke zmniejszymy ilośc zasiewów.
Co do trzymania sie bez papierosów u Cezarego, to prawdę mówiąc bywa róznie. Wzloty i upadki - jak to w życiu.
I my pozdrawiamy Cię oboje ciepło Ilonko i cieszymy się, że wpadłaś do nas!:-))
Też tak myślałam że sery za rok , ale teoretycznie można już wiedzę na ten temat pozyskiwać , chyba że już tą wiedzę macie , ale tyle dziewczyn ma kozy że zawsze coś podpowiedzą .
UsuńJak znów dzisiaj sąsiedzkie pogaduchy , to już z pewnością jesteście uznani za swojaków i dobrze :)
Mam nadzieję że Zuzia z kozami ma dobre relacje , na rogi ją nie wezmą :)
Zuzia ma istnego fioła na punkcie kóz! Chce sie z nimi bawić po psiemu, łapiąc je zębami za szyje i nózki, próbując powalić na ziemie, podskakując wokół nich z radosnym poszczekiwaniem. Kozy nie rozumieją o co jej chodzi i najczęściej chowają sie za mnie lub męza, albo ignoryują namolnego psiaka.
UsuńJeszcze nie mam pojęcia o robieniu serów. Przyjdzie pora, to sie dowiem. Na razie tyle jest innych spraw do spamiętania,zrobienia i załatwienia, że trudno wydolić.
Dzisiaj odwiedzili nas tacy sami, jak my osiedleńcy. Miło jest pogadać w swojskim gronie.Jak równy z równym podzielić sie uwagami i doświadczeniami.Pochwalić się osiągnieciami i pomysłami.Podobienstwa doświadczeń i przezyć zbliżają,prawie tak jak na blogach Ilonko droga!:-))
Kózki prześliczne. I jakie mądre i towarzyskie. W odwiedziny do kurnik poszły! Serdeczności!
OdpowiedzUsuńKózki są bardzo towarzyskie i pieszczotliwe. Najchętniej wciaz byłyby z nami.Ale za bardzo psocą by było to mozliwe!
UsuńPozdrowienia serdeczne! Dorotko:-)
Pięknie mieszkacie!:)
OdpowiedzUsuńOkolica jest piękna a poza tym w naszym bezpośrednim otoczeniu przez ostatnie trzy lata zaszły wielkie zmiany!Ot, codzienna, mrówcza praca...
UsuńToście mnie zaskoczyli, no! Wiedziałam, że myśli o kozach gdzieś tam się Wam przebłąkują po głowie, ale nie wiedziałam, że pomysł już dojrzał do realizacji!
OdpowiedzUsuńKozy są cudowne, ale ich niszczycielstwo nie ma sobie równych :( Nie robią tego z głodu, więc intensywne karmienie nic nie pomoże. Mają potrzebę nieustannego wędrowania i poszukiwania nowych smaków. Do pełnego zaspokojenia, potrzebują aż 90-ciu gatunków roślin. Dla porównania - krowa 20-tu. Kozy, to najbardziej kapryśne i wymagające zwierzęta roślinożerne, jakie znam. Obyczaje krów obserwuję od lat, a konie znam też naprawdę dobrze.
Jak już się nauczą chodzić za Tobą i przybiegać na wołanie, to będziesz mogła je paść bez smyczy.
Podziwiam Waszą ciężką pracę w ogrodzie. Ja już zrezygnowałam.
Pozdrawiam serdecznie!
Ano własnie - dołaczylismy oto do szeregu koźlarzy-pasjonatów!A czy to była dojrzała, przemyslana decyzja? Chyba nie - po prostu spontanicznie odważylismy sie wreszcie, wiedząc, iz zycie jest zbyt krótkie by wciaz sie zastanawiać i bać wszystkiego.
UsuńSpodziewałam sie Magdo, ze napiszesz mi coś ciekawego o kozach. I nie pomyliłam się. Dziekuję!Nie miałam pojęcia, że potrzeby kóz są tak ogromne! Żarłoczne z nich bezstyjki a przy tym kapryski wybredne. Byle trawa im nie smakuje. Starannie wybierają to, co im odpowiada. Najczęściej jest to własnie to, co chcielibysmy przed nimi uchronic. Dzisiaj długo pasły sie na gałązkach czereśni. Ale przecież nie damy im pozreć całego drzewka!:-)
Kozy odbyły dzisiaj ze mna pierwszy spacer bez smyczy. Pieknie za mną szły i Brykuska przybiegała na wołanie. Popiołka szła za nią i wciąz nadstawiała łeb do pieszczot.
A co do pracy w ogrodzie, to mamy zrywy chcenia i niechcenia.Czasem dajemy chwastom urosnąc bardzo wysoko!
Usmiech serdeczny zasyłamy!:-)
Ale fajnie się czytało i oglądało. Kadry z Waszego życia.
OdpowiedzUsuńPrzeplatane radością i smutkiem, pracą i odpoczynkiem,
aktywnością, to znów zadumaniem...
Wiosna już za nami, lato minie równie szybko.
Dzień zaczyna się już powoli skracać.
Ale zachwyty mogą być wieczne, bo przecież to od nas zależy...
A Ty, Oleńko, jeszcze jak umiesz się zachwycać!
Kolor róż zachwycający właśnie.
Kozy fantastyczne - wesołe towarzyszki, psotne i figlarne.
O Ramonce też często myślę, zapadła mi ta kurka w serce.
Uśmiech i ciepłe myśli posyłam w Wasze strony :)
Dziekuję za ciepłe słowa i usmiech droga Mar!:-)
UsuńMało mam ostatnio czasu na siedzenie przy komputerze a więc jak już znalazłam parę chwil, to starałam sie napisac jak najobszerniej o tym, co u nas słychać.Codziennie tak duzo sie dzieje, że spamiętać trudno. Pojawiaja sie rózne uczucia - od delikatnego zamyslenia, głębokiego spokoju,zadowolenia z siebie po frustrację, a nawet łzy wynikajace ze zmęczenia i niemocy.Cudowna, ale i męcząca jest taka intensywna codziennośc. Dlatego taka, jak dzisiejsza niedziela, gdy było u nas chłodniej, niż ostatnimi czasy, spokojniej i leniwiej jest bardzo, bardzo nam potrzebna!I był czas na zachwyty i na usmiech, na zabawy z kozami i Zuzią, na objadanie sie czeresniami wprost z drzewa, na fotografowanie nastepnych kadrów z naszej codzienności.
A teraz juz zapadł zmrok. Jakiś komar bzyczy mi obok ucha zawzięcie. Jest ciepło, ale nareszcie juz nie goraco. Jutro kolejny, pełen dziania dzień.Niech dla nas i dla Ciebie Mar znajdzie sie w nim chwila na zapatrzenie, zachwycenie i delikatny, rozmarzony uśmiech.
Ciepłe mysli zasyłam i zyczenia dobrej nocy!:-))
Piękny opis codzienności, jakby nie było :)
OdpowiedzUsuńJesteś niesamowita, Olgo z tymi kozimi spacerami :)) To jednak inteligentne bestie, jak rozbrykane dzieciaki w szkole ;)
Pewnie, ze inteligentne z nich bestyjki! Też sie dopiero ucze o nich wszystkiego. Obserwuję z ciekawością i podziwem ich zachowania, upodobania i nowe igraszki. Nie miałam dotąd pojęcia jak wesołe i miłe z nich zwierzaki!Dzisiaj pożarły mój słonecznik - razem z łuskami!:-))
UsuńWidać spodobały się im kolory żółto - szare/ czarne :)) I potrzebowały go jako 89 smak ;)
UsuńHm, widocznie lubią chrupać, tak jak ja!Mam od teraz konkurentki chrupaniu palonego słonecznika! Muszę bardziej pilnować moich smakołyków!:-)
UsuńO matuś, macie kozy :)
OdpowiedzUsuńJa bym chciała taką kozę co by dawała mleko, ale tak bez chodzenia w ciąży i maleństwa potem :)Bo co z nim zrobic potem :(
Tak Oleńko to wszystko pięknie opisujesz, że odbiera sie jak sielankę :)
A to sielanka okupiona bardzo ciężką pracą. Chociaż jak się to wszystko kocha to nie odbiera się jako ciężaru :)))
Ja wolę robić w ogrodzie, przy ptakach niż sprzatać albo gotować :)))
Dom mnie męczy :)))
I też bym chętnie zobaczyła jak spacerujesz z kozami :)))
Całuski
Ja tez bym wolała bez ciązy i maleństwa, ale tak sie nie da. Jak będą kózki płci zeńskiej to zostaną z nami a jak koziołki, to sie je sprzeda albo odda komuś. Tak przynajmniej myslimy teraz.
UsuńTak Mirko - najpierw musi byc ciezka praca, żeby potem była chwila sielanki. Ale tak to widocznie juz jest, ze w zyciu nie ma nic za darmo. A tym piękniejsze sa efekty roboty, im cięzej się na te efekty pracowało.
Czasem sie te prace lubi a czasem powłoczy sie nogami i niecierpliwie czeka sie na wieczór. Trudno o umiar, gdy wszystko trzeba zrobić samemu.Też wolę robić w ogrodzie, niz w domu. Zwłaszcza w wiosenne i letnie dni. A już gotowanie w taki upał to mordęga!Gotuję wiec tylko prsote i szybkie rzeczy, typu młode ziemniaczki z kperkiem. Do tego jajka, sałata ze szczypiorkiem i jogurtem i już! Prosto i smacznie.
Kozom robimy ostatnio mnóstwo zdjęc w ogrodzie, ale jeszcze nie mam takiego spacerowego!
Uściski serdeczne zasyłam!:-)))
Aha!Jak tylko zobaczyłam tytuł, to wiedziałam, że wam się rodzina powiększyła..:) Fajne te kozy i pewnie pożytek będzie z nich:)
OdpowiedzUsuńSzkod ami tylko biednej Ramonki, co za życie!
Na razie z kozami jest mnóstwo szalonej zabawy i usmiechu a na wiosnę pewnie pojawi sie inny pożytek.Zobaczymy jak to wszystko nam wyjdzie. Tak, czy siak kozuchy są bardzo sympatyczne, smiałe, psotne i pieszczotliwe!:-)
UsuńA Ramonki żal...Tak się wiosną pięknie cieszyła.Tyle przezwycięzyła, nauczyła się żyć ze swoim kalectwem i być szczęśliwą i nagle wszystko sie urwało.
Jednak takie smutne wydarzenia wciaz uświadamiają mi jak to wszystko jest ulotne, krótkotrwałe i cenne. My też przeciez jesteśmy jak bezbronne ptaszki, na ktore pewnego dnia zapoluje jakiś jastrząb...
Ach, to porywanie się z motyką na słońce, skąd ja to znam? Prawie jak u nas, tylko bez kóz.
OdpowiedzUsuńMyslę Gaju, że to porywanie się z motyką na słońce jest objawem naszej wiary w we własną siłe, nieustającą młodość i niekończące się mozliwości. Jest wyścigiem z bezwzględnym czasem i zwątpieniami. Jest sprzeciwem wobec przemijania, okrucieństwa losu i dołujacej, odbierającej siły i optymizm melancholii. Życie jest jedno, bezcenne, krótkie jak lot jętki a więc wyciskamy je do końca, jak cytrynę, do ostatniej kropli...
UsuńDziękuję. Masz rację w 100 %. Chodzi o "wykorzystanie życia", jednego jakie nam dane.
UsuńPóki jest to nasze życie jedyne, póki jeszcze mamy czas i siłe!
UsuńŚciskam gorąco Gaju!:-))
...jak ja Wam zazdroszczę sielskości wsi...
OdpowiedzUsuńWiesz, że kóz nie widziałam lata całe...kiedyś, gdy mieliśmy swój ponad pół hektarowy ogród( w jednej części dziki), gościliśmy dwie...właściciele musieli pilnie wyjechać na tydzień więc nam je przyprowadzili; straty były...ale nie szkodzi, mleko było! I to jakie smaczne:)
Serdeczności:)
Sielskość to tylko rama tego obrazu. Wnętrze miewa rózne wymiary i nastroje.Na palecie barw jest nie tylko zieleń, ale i czerń.Jak wszędzie chyba. Sa jednak momenty zatrzymań, spokoju, usmiechu i satysfakcji. Jest deszcz - och, jak dobrze, że po dniach upałow nareszcie chłodniej...
OdpowiedzUsuńSa kozy zwariowane, pracy, radosci i usmiechu nam przysparzające a kiedys pewnie i zdrowego mleka.A póki co pożerają co tylko się da!
Pozdrowienia ciepłe zasyłam!:-))
Czern jako kolor podkresla wszystkie inne kolory nadajac im intensywnosci :D
UsuńMilego hodowania kozek dwoch.
Tak Echo - czerń też jest potrzebna by odczuc wyraźniej światło i barwę. A gorycz to siostra słodyczy...Pełnia to dobro i zło. Wszystko!
UsuńA kózki to na razie sama radość i rozrabiactwo!:-)
Przeczytałam już wczoraj, ale skręciło mnie z zazdrości o te kózki!! Ja wiem, że to tylko tak sielsko wygląda, ale mimo to zazdroszczę takiego życia, tego obcowania z naturą, ze zwierzętami. Mój mąż wprawdzie mówi, że kiedyś będziemy tak żyć, ale chyba w to nie wierzę...
OdpowiedzUsuńAniu kochana! Marzenia czasem spełniają się ni z tego ni z owego. A czasem wręcz czarodziejsko dzieje się to, o czym nawet nie smielismy nigdy marzyć. Czy kiedyś mogłam przypuszczać, że bedę mieszkać w Australii a potem mieć dom na polskiej wsi? Toż gdyby mi to ktoś dawno temu powiedział popukałabym sie tylko w czoło!
UsuńO kozach marzył od dawna Cezary a ja opierałam sie długo, aż w koncu uległam i teraz i ja jestem zadowolona. Zycie jest jedno i nie trzeba bać się nowych wyzwań.
Mam nadzieje, że jak przyjdzie czas dojenia to mój mąż weźmie sie za to sprawnie i bez szemrania!:-)
Serdeczne mysli zasyłam!:-))
Tak bym chciała, stawać rano razem do wspólnych obowiązków, a to się tak nie da; na razie mąż wyjeżdża co rano do swoich zajęć, wraca zmachany, a ja sama borykam się z tymi kosami spalinowymi, gałęziami, szpadlami ... ale kiedy tylko się da, zamieszkamy na stałe w chatce z naszymi zwierzakami, będą stały 2-3 ule pod czereśnią, gorzej z kozami ... wczoraj dowiedziałam się, że u sąsiadki odeszła jedna koza, nie pomógł weterynarz, płakała bidula z żalu, ale co począć? zostały koźlęta, dobrze, że odchowane; pozdrawiam serdecznie, Olgo - Maria z Pogórza Przemyskiego.
OdpowiedzUsuńWreszcie sie Marysiu doczekasz tej wspólnej, codziennej pracy z męzem.Ale ilośc zajęc od tego wcale nie zmaleje.Zajęcia mnoża się magicznie sie jak króliki! Wciąz jest cos do zrobienia i wciaz pojawiają sie nowe marzenia a czasu jakby coraz mniej na wszystko.
UsuńCo do kóz, to długo nie chciałam się zgodzic na ich obecnosc w naszym gospodarstwie, wiedząc iż będą potrzeb ować mnóśtwa czasu, opieki, czułosci a ja juz przed nimi z czasem byłam na bakier. Teraz jednak mysle, ze jakos damy razem radę.Musimy!
I tak to jest, ze jak sie człowiek przywiąze do zwierzaka, pokocha go, to musi sie liczyć z bólem jego odejścia. Ale czy to oznacza rezygnację z posiadania kochanych zwierząt?
Ściskam Cię serdecznie Marysiu i spełnienia tych najwazniejszych marzeń życzę!:-)
Zobaczylam tytul posta i nie moglam sie oprzec aby do Ciebie Olu nie zajrzec. To niespodzianka! Macie kozki, super sa przesliczne i z tego co piszesz niezle z nich rozrabiary.
OdpowiedzUsuńWpadlam tylko na chwilke, bo my ciagle w rozjazdach w tej chwili jestesmy w Arizonie i pedzimy dalej.
Usciski przesylam dla Was obojga:)
P.S. Przykro mi z powodu Ramonki:(
Zgłupielismy na starość i sprawiliśmy sobie kózki! To prawie tak, jakbysmy małe dzieci mieli. Wszedzie ich pełno i trzeba poświecać im mnóstwo czasu i uwagi. Tylko by psociły!:-)
OdpowiedzUsuńJestescie niesamowici Ataner z tymi podrózami po ciekawych zakątkach Stanów. Ilekroć czytam Twoje opowieści od razu odzywa sie we mnie żyłka podróznicza i odżywają na nowo wspomnienia z Australii.Ale teraz nie dla psa kiełbasa. Czas osiedlenia i stabilizacji dla nas nastał, kóz, kur i pól do obrobienia.Gdzieżbym kiedys przypuszczała, że tak sie to zycie potoczy?!
Szkoda Ramonki, szkoda bardzo...Mogę tylko mieć nadzieję, ze w niebie dla kurek frunie teraz miedzy chmurkami szczęśliwa, wolna i pozbawiona starego kalectwa.Takie mam na pociechę dziecinne wyobrażenie...
Ciepłe mysli zasyłam i pozdrowienia dla Was obojga!:-)
O jaki miły wpis.
OdpowiedzUsuńKoziulki , no , no- zwierzyniec powiększa się, tylko Ramonki szkoda- mogła mieć wolierę.
Dzikie zwierzęta biorą we władanie uprawiane kiedyś pola, wkracza las.
Dziki ryją, rozmnożyły się lisy i jastrzębie, które pojawiają się i w miastach, polując na drobne ptaki.
Na mojej wsi coś strąciło gniazdo kopciuszka. Na szczęście było już puste.
Zazdroszczę pięknego i ładnie utrzymanego warzywnika.
Ja nakupiłam nasion i posiałam tylko- ogórki....
Taki brak czasu....
Buziole, gonię do pracy.
Zofijanko!Ty masz mało warzyw a my kwiatów. Nie da sie widocznie mieć wszystkiego i zdązyc ze wszystkim.
UsuńRamonka miała swój ogrodzony, bezpieczny wybieg, ale nie było tam trawy, bo poprzednie pokolenia kur wszystko wyżarły. Dlatego wystawiałam ją często na zewnątrz, gdzie mogła się popaśc na gęstej trawie. I takie są efekty tego pasienia...
Dzikich zwierząt rzeczywiście coraz więcej sie widuje w okolicy. Co chwile drogę przebiega zając, widuje sie lisy, sarny i ślady działalności dzików.A pod niebem wciaz kołuja jastrzębie i inne, bliżej niezidentyfikowane ptaszyska.Wszystko to chce jeść i siega najczęściej do upraw i hodowli prowadzonych przez rolników.
Mieszkanie na wsi ma swoje plusy i minusy, jednak plusów jest zdecydowanie wiecej.
A koziulki psocą i psocą i coraz wiekszy apetyt mają!Na nie na szczęście nic nie zapoluje!
Sąsiadko!Serdecznosci zasyłam!:-)
Chciałabym , jak Maria budzić się rankiem na wsi i mieć warzywnik i sad i nie spieszyć się nigdzie tylko na grządki.
UsuńNie lubię kiedy zwierzęta odchodzą i nie mogłabym ich zabić - moje chodziłyby dla ozdoby.
Jajka kupię u Ciebie, ale pewnie po 20 -tym lipca.
Serdeczności
Może te Twoje marzenia Zofijanko o wsi, warzywniku i sadzie wreszcie się kiedyś spełnią?Z całego serca Ci tego zyczę! Tyle wiesz o roślinach, tak bardzo pasjonujesz sie tematami zwiazanymi z naturą, zdrowiem i odnalezieniem recepty na dobre, spokój przynoszące życie, że gdy sie wreszcie na wsi znajdziesz, to będzie tak, jakbyś nigdy sie z niej nie ruszała! I zwierzęta miałyby przy Tobie naprawdę dobrze. Raj u Zofijanki o czułym sercu!:-)
UsuńDo zobaczenia w lipcu na Pogórzu!
Pozdrawiam Cię wieczornie!:-))
OLGO :)) WIELKIE DZIĘKI ZA BANEREK I TWOJE SERDUCHO WIELKIE :))
OdpowiedzUsuńBuziaki
Ilona
Niech Kinga nadal tak pieknie maluje i się rozwija plastycznie Ilonko!Możesz być dumna z córki! Powodzenia w licytacji!:-))
UsuńDzieje się dzieje :)..szybko Wam wszystko dojrzewa..u mnie głównie w liście idzie, nawet rzodkiewki niektóre czy kalarepa..też myślałem o takim małym traktorku..jak u mnie droga nieprzejezdna cały rok (taki błotnisty kawałek) to też mam strażaków wezwać?..w zeszłym roku miałem 2 capki..też uwielbiały gałęzie, liście, specjalnie im zanosiłem po przecinkach..o jak się będą pasły bez uwiązu to zjedzą cały ogródek! :D..teraz nieraz mnie kucyk przeciągnie na lince ;)
OdpowiedzUsuńNam w zeszłym roku wszystko w liście szło, jak ziemia zbyt bogato kurzyńcem była nawieziona. Teraz nareszcie są korzenie i codziennie objadamy się dorodnymi czarnymi i białymi rzepami.I tak nam to gęsto rośnie, że trzeba wciaż przerzedzać żeby korzeniowe miały miejsce do rozrostu.
UsuńTraktorek do drogi nieprzejezdnej, błotnistej jak u Ciebie byłby dobry - najlepiej poszukać w ogłoszeniach na "Rzeszowiaku".Tam sie zdarzają takie jak nasz, ciekawe i niedrogie samoróbki.
Teraz mamy zbiory kwiatów lipowych wiec mąz naścinał mnóstwo gałęzi i kozy mają uciechę. Chrupią aż miło!
Masz kucyka? To nowa radosć, ale i obowiązek, ale jedno jest zycie więc trzeba korzystać z tego, że sie na łonie natury mieszka i ganiać z kucykami i kozami po łąkach!:-)
A sałata już poszła w pędy kwiatowe..mi w tym roku dużo Łania wyjadła- groszek, bób, kukurydzę, a ostatnio wszystkie maliny jesienne 'przycięte' na metr wysokości..u mnie też 2 duże lipy, i sporo samosiejek, muszę wycinać, żeby nie zarosnąć całkiem :)..Dwa kucyki!, klaczka i ogierek ;)..ale ogierek na razie łagodny jak baranek :D
OdpowiedzUsuńNam tez już sałata poszła do góry. Nie ma zmartwienia - kozy i kury wszystko zjedzą! A u Ciebie pewnie Twoje kochane kucyki. Szkoda, że Ci łania tyle wyzarła, ale tak to jest, gdy sie w dziczy ukochanej mieszka. Cos za coś.Nam zające kapuste z pola wyżeraja. Ale nic to - starczy i dla nas i dla nich!:-)
UsuńKury już poszły do lisa..nom, trzeba się dzielić słodkościami :)
OdpowiedzUsuńSzkoda kurek...U nas grasują jastrzębie. Co roku kilka naszych ptaszków ginie. Tak to jest na wsi, blisko lasu.
UsuńTakie jest życie - radości i smutki wciąz się przeplatają.
Pozdrawiamy!
Sielski,anielski klimat Waszego siedliska zapewne kosztuje Was dużo pracy i wysiłku lecz dzięki temu macie to co macie a kozule spryciule są fantastico.e
OdpowiedzUsuń