W chwili, gdy pierwszy raz zobaczyłam
Saheerę pomyslałam, iż to pewna siebie i dość nieprzystępna kobieta. W
miarę wzajemnego poznawania dowiedziałam się o niej, że jest skromną, samotną,
złaknioną zrozumienia i ciepła oraz głęboko przeżywającą życiowe perturbacje
istotą. Jakże często tak bywa w życiu, iż pierwsze wrażenie jest mylne i
zupełnie nieprzystające do poznanej osoby. Czasem rozczarowujemy się mile,
czasem wręcz przeciwnie. W przypadku Saheery, na szczęście, było to pozytywne
rozczarowanie
Pierwszy raz poszłam do szkoły dla emigrantów
w czerwcu. Był to więc zimowy, chłodny i deszczowy czas a wszyscy ubierali
ciepłe kurtki, czapki a nawet kozaczki. Pięć stopni na plusie i siekący wiatr
oraz ulewa to dla ciepłolubnych Australijczyków oraz emigrantów z Afryki i Azji
trudna do zniesienia pora. Saheera miała na sobie elegancki, świetnie skrojony
brązowy płaszcz i piękne, skórkowe botki. Gęste, kasztanowo-czarne włosy
otulały jej szczupłą twarz burzą krótkich loków. Siedziała przy stoliku obok
Maneki i coś do siebie poufnie szeptały. W czasie pobytu w pierwszej grupie językowej
nie zamieniłyśmy właściwie ze sobą ani słowa. Nie było na to czasu. Każdy
starał się jakoś oswoić z nowym dla siebie środowiskiem. Ogarnąć ten nowy,
stresujący świat i zbliżyć choć trochę do najbliżej siedzących osób. Ja miałam
Tihoę, ona Manekę.
Dopiero, gdy przeniesiono nas do wyższej
grupy, zdane na siebie i przez podobieństwo położenia jakoś sobie bliższe
zaczęłyśmy się lepiej poznawać. Przy sześcioosobowym stoliku były trzy wolne
miejsca. Ja, Maneka i Saheera usiadłyśmy blisko siebie, jak ptaszki, które
wypadłszy z gniazda, tulą się do siebie na mchu leśnym, nie wiedząc, co je
czeka. Poza nami siedziała tu jedna Japonka, Tajka i Sudanka. Każda miała przed
sobą dużą tabliczkę ze swoim imieniem by wiadomo było, kto zacz i by móc się
rozpoznawać w przyszłości. W czasie kilku minut przed rozpoczęciem pierwszych
zajęć zamieniłam parę słów z Tajką i okazało się, że o radości, ona zna kilka
słów po polsku, albowiem miała męża Polaka. A widząc moje europejskie imię na
tabliczce od razu zadała mi pytanie o kraj pochodzenia. Ucieszone tą
nieoczekiwaną nicią porozumienia zamierzałyśmy poznać się bliżej na następnej
przerwie. Teraz zaczynała się pierwsza lekcja w nowej klasie a więc trzeba było
skupić się jak najmocniej na tym, co mówiła nauczycielka. W głowach huczało nam
z emocji. Serca waliły młotem. Jednak każdy musiał przemóc swoje nerwy,
przedstawić się i powiedzieć parę słów o sobie. Wówczas dowiedziałam się, iż
Saheera jest Afganką, ma prawie pięćdziesiąt lat, w Australii jest od lat siedmiu, a wcześniej przez długi czas mieszkała w Berlinie. I rzeczywiście! W
tym momencie zrozumiałam skąd brał się jej dziwny akcent, który słyszałam, gdy wypowiadała sie na forum klasy. Artykulacja Saheery była
twarda i wyraźna. Mówiła mieszanką angielskiego, niemieckiego i perskiego.
Czerwona jak burak na twarzy z ulgą skończyła swą prezentację i popatrzyła na
mnie pytająco. Ścisnęłam mocno jej dłoń i szepnęłam, że było dobrze. Bardzo
dobrze nawet! W odpowiedzi uśmiechnęła się z wdzięcznością i odetchnęła głeboko.
Maneka, gdy przyszedł jej czas nie
potrafiła, niestety, wykrztusić ani słowa. Gdzieś zniknęła ta wesoła, swobodna
dziewczyna. Obok mnie siedziała teraz na jej miejscu biedna, rozedrgana, z
trudem powstrzymująca łzy istota. Obie z Saheerą starałyśmy się gestami, mimiką
i szeptem dodać jej odwagi. Jednak na niewiele się to zdawało.
Kiedy po kilku dniach Maneka przestała
pojawiać się w szkole stałyśmy się z Saheerą bardzo bliskimi koleżankami.
Opowiedziała mi więcej o sobie i po raz kolejny zdumiałam się, jak
skomplikowane, barwne i trudne do ogarnięcia mogą być losy ludzkie.
Będąc młodą dziewczyną Saheera wraz z bratem
i rodzicami wyjechała z Afganistanu. Było to w czasach inwazji rosyjskiej na
jej ojczyznę. Uciekli przed wojenną zawieruchą do Niemiec Zachodnich, gdzie
schronili się u przyjaciół. Starszy brat Saheery po roku wyemigrował do Stanów
Zjednoczonych. Tam założył rodzinę i nieźle mu się wiodło. Tymczasem w Berlinie
Saheera nauczyła się perfekcyjnie języka
niemieckiego, skończyła szkołę średnia, znalazła pracę i męża. Jednak nie była
w małżeństwie szczęśliwa. Mąż alkoholik wyżywał się na niej ubliżając jej słownie, zdradzając bezwstydnie i
maltretując fizycznie. Po ponad dwudziestu latach takiej męki złożyła pozew
rozwodowy i wreszcie, przynajmniej na papierze, odzyskała wolność. Jednak nie
czuła się wolna. Rodzina jej męża oraz znajomi odwrócili się od niej, uznając
iż rozwodząc się z nim postąpiła wbrew utartym obyczajom i wierze. Rodzice
Saheery już w tym czasie nie żyli. Brat był daleko. Całe szczęście, że kobieta
miała dwie wierne przyjaciółki, także Afganki, które w tajemnicy przed swymi
małżonkami spotykały się z nią, chcąc wesprzeć ją w trudnych chwilach. Tym
niemniej Saheera czuła się samotna i opuszczona. Może gdyby miała dzieci
wszystko ułożyłoby się lepiej? Miałaby teraz w nich oparcie. Jednak mimo
długiego, uciążliwego leczenia przez cały okres trwania swego małżeństwa nie
dała rady zajść w ciążę, co tylko pogłębiało nieporozumienia między nią a jej
mężem.
Jeszcze kilka lat spędziła w Niemczech, usiłując
poskładać na nowo swoje pokiereszowane życie. Miała niezłą pracę biurową, ale
codzienne powroty do pustego, wynajmowanego po rozwodzie mieszkania działały na
nią przygnębiająco. Nie wiedziała, co począć ze sobą dalej i gdzie znaleźć
światełko w tunelu? Wówczas odezwała się do niej zapomniana, daleka rodzina z
Australii, zapraszając Saheerę do siebie.
Po kilkunastu miesiącach załatwiania
skomplikowanych formalności Saheera wylądowała w Melbourne, gdzie zamieszkała z
ciotkami i kuzynkami, zajmującymi wielki dom w dzielnicy położonej w pobliżu
oceanu. Kobiety załatwiły jej pracę w fabryce części samochodowych. Dzięki temu
Saheera miała pieniądze na własne potrzeby. Zrobiła prawo jazdy. Kupiła
samochód. Po czterdziestce mogła zacząć życie na nowo. Tym bardziej, że pojawił
się w jej otoczeniu sympatyczny, kulturalny, miły i bardzo nią zainteresowany
Afgańczyk. Przyjechał na urlop z Kabulu i zamierzał odpocząć na białych plażach
Australii od wojennego zamętu i politycznych przepychanek w ojczyźnie. W Kabulu
był ważną, wojskową personą, ale czuł się już bardzo zmęczony tą rolą oraz niemożliwymi do
rozwikłania sprawami, w które był zamieszany.
Zakochał się w delikatnej, uczciwej, wrażliwej
Saheerze i podczas następnego swego pobytu w Australii, w rok po zapoznaniu, pobrali
się i spędzili ze sobą najpierw w Melbourne, potem w Kabulu kilka wspaniałych,
romantycznych miesięcy. Jednak Saheera musiała wracać do Australii, by nie
przepadły jej skomplikowane, biurokratycznie starania o uzyskanie obywatelstwa.
Ciężko jest żyć osobno. Nawet największa
miłość może nie przetrwać długotrwałej rozłąki. Nie chciała zostać w Kabulu. Mentalnie
była już bardzo daleko od wszystkich surowych ograniczeń i zakazów,
obowiązujących tamtejsze kobiety. Poza tym w ojczyźnie było niebezpiecznie a
jej mąż, z racji zawodu, wciąż narażał życie i zdrowie. To właśnie on pragnął,
by mogli razem zamieszkać na stałe w Australii. Pragnął polepszenia losu dla
siebie i żony. Jednak co innego marzenia, co innego rzeczywistość. „Pokojowa
interwencja” Amerykanów położyła kres neutralnym stosunkom miedzy Australią a
Afganistanem. Sprzymierzeńcy, w tym większość krajów europejskich oraz Australia
przyłączyli się do „pokojowej okupacji” ojczyzny Saheery a spotkania obojga małżonków
stały się jeszcze rzadsze i trudniejsze. Saheera latała do Kabulu, bojąc się za
każdym razem, czy dane jej będzie stamtąd wrócić. Także starania o australijską
wizę dla męża nie miały szans powodzenia.
Na dodatek Saheera
otrzymała informację, iż jej żyjący w Ameryce brat zachorował na raka i
chciałby po raz ostatni zobaczyć siostrę. Zrezygnowała więc z pracy i ze szkoły.
Porzuciła wszystko i poleciała do Stanów najszybciej jak się dało.
Nie było jej dwa miesiące. Ujrzawszy ją w
kilkanaście dni po powrocie z Ameryki omal jej nie poznałam. Zszarzała na
twarzy. Gdzieś przepadł blask oczu i delikatny, pełen nadziei uśmiech. Przytuliła się do mnie
i wśród szlochów wydusiła z siebie opowieść o ostatnich, pełnych cierpienia
chwilach ukochanego brata oraz o tym, jak ciężko jej teraz.
Znowu osaczyła ją dawna samotność, bezradność
i gorycz. Krewne, z którymi mieszkała zachowywały się tak, jakby były
rozczarowane jej powrotem z Ameryki. Miały też do niej pretensje o to, że nie
pomaga im finansowo tak, jak kiedyś. Zaczęły traktować kobietę chłodno i
opryskliwie.
Zrozpaczona Saheera nie umiała już skupić się
na nauce. Wciąż poszukiwała nowej pracy. Wciąż czekała na jakieś wieści od
męża. Postarzała się gwałtownie i schudła. Przychodziła do szkoły wpół
przytomna. Czasem tylko uśmiechała się, gdy opowiadała o dawnych, dobrych
czasach, kiedy była jeszcze dzieckiem a jej piękny, gorący kraj dawał jej oraz
wszystkim Afgańczykom ostoję i proste szczęście. Niekiedy pogrążała się w
długich rozmowach z poznaną w naszej grupie subtelną, wykształconą Iranką o
imieniu Shadi. Mogły rozmawiać ze sobą
swobodnie, bowiem zarówno w Iranie, jak i w Afganistanie mówi się po persku. Nie
wiem, o czym mówiły. Myślę, że dużo było w ich rozmowach polityki i
goryczy. Wyraz ich twarzy wyrażał lęk o losy rodaków i krajów rodzinnych zdanych na łaskę zachodnich polityków oraz moc ich kłamliwej propagandy. Wszak obie ich ojczyzny od kilkunastu lat nie miały i nie mają dobrej prasy w naszej
strefie kulturalnej. Jest jakaś przepaść, niezrozumienie, obojętność i obcość
między narodami. Jest jakaś ogólnoświatowa nagonka na kraje chcące żyć po
swojemu. Opinia publiczna ze znudzeniem obserwuje przetaczające się po świecie
przemarsze kilkusettysięcznych wojsk, pogróżki polityczne, ostrzeżenia,
okupacje, knowania i niekończący się polityczny zamęt. A gdzie w tym wszystkim
jest zwykły człowiek? Czy jest jeszcze gdzieś miejsce na proste, zwykłe szczęście…?
Nie wiem, jak potoczyło się dalej życie Saheery.
Po przyjeździe do Polski dostałam od niej kilka krótkich, grzecznościowych maili.
Potem kontakt się urwał…
Oleńko kolejny ciekawy życiorys, kolejny smutny los pięknej samotnej osoby poszukującej szczęścia w obcym kraju. masz cudowny dar opowiadania, czytam i widzę te osobę, jej smutek, łzy ale też i radość , bo były chwile kiedy była szczęśliwa. Pozdrawiam późnym wieczorem:)
OdpowiedzUsuńSpisuję to wszystko, póki jeszcze cos pamiętam.Tyle było w przeszłosci bliskich mi osób! Tyle ciekawych, ludzkich historii poznałam! Niech to wszystko nie zniknie bez śladu. Te dzielne, wrażliwe kobiety zasługują na to, by o nich pamiętać i otaczać je serdeczną myślą i czułym wspomnieniem.
OdpowiedzUsuńUściski wieczorne zasyłam Alinko!:-)
Nielatwe maja zycie kobiety z innych kregow religijno-kulturowych, tym bardziej nalezy podziwiac ich determinacje i sile w dazeniu do zmiany swojego losu. Im jest na pewno jeszcze trudniej na emigracji, niz nam.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy cykl rozpoczelas, Olenko. Mam nadzieje, ze bedzie duzo tych opowiadan o poznanych przez Ciebie emigrantkach.
Sciskam
Też myslę Panterko, że im ciężej niż nam, chociaż w wielu sytuacjach emigracja jest dla nich wyrwaniem sie z piekła problemów polityczno-społeczno-religijnych ich rodzimych krajów. Jednak jak sie okazuje, z czasem, nawet to piekło mozna wspominać ze łzą w oku. W końcu co ojczyzna, to ojczyzna...
UsuńOpowieści o emigrantkach mam w głowie sporo. Muszę to tylko sukcesywnie spisywać.
Uściski poranne zasyłam!:-)
Dobrze, że spisujesz, Olu te historie. Są poruszające, pokazują, jakim pyłkiem w podmuchach historii może być człowiek.
OdpowiedzUsuńCzasem właśnie przez porównanie do cudzych historii nasze własne życie nie wydaje się nam już takie trudne i skomplikowane. Okazuje się, że można znieść znacznie więcej! A jednak choćby nie wiem jak się starac i walczyć o szczęście,to wiatr historii bywa bezlitosny...
UsuńŻycie normalnych ludzi zawsze jest trudne nie wiem dlaczego...
OdpowiedzUsuńA szczególnie kobiet z krajów arabskich...
Tak mi się kojarzy...
Czasem patrzymy na ludzi przez pryzmat tabloidów, filmów i codziennej prasy. Rózne stereotypy myślowe wkłada sie nam do głowy. Ja myslę, że kobiety w każdym kraju mogą być zarówno bardzo szczęsliwe jak i bardzo nieszczęsliwe. Nie zawsze to szczście jest determinowane przez dane państwo i wiatr dziejów.Czasami tak się po prostu układa...
UsuńKoejne poruszające kobiece losy..:(Wojny, polityczne potyczki, wielkie słowa, zacne idee, wielkie plany, spektakularne odbudowy , wszystko ma cel co uświęca środki. Tylko jak żyć mają pośród tego zwykli ludzie? Jak kobiety mają dbać o swoje rodziny, a dzieci bawić sie beztrosko. Zycie potrafi być brutalne, ale bardziej brutalni są "włądcy tego świata" co PORZĄDKUJĄ nasze życie.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jaki byłby ten świat, gdyby rządziły nim kobiety? I nie mam tu na myśli zadnej "Seksmisji", ale prawdziwe, współczesne panstwo, w którym prawa i obowiazki obywateli ustalają kobiety,zdajac sobie z tego sprawę jak bardzo losy rodzin i kobiet od praw i porządku w tym państwie zależą.
UsuńCzyżby kobiety nie nadawały sie do rządzenia? A może po prostu nie mają czasu o tym mysleć, zajęte praniem, sprzątaniem, wychowywaniem dzieci i niańczeniem swych mężów?
Kobiety nie rządzą światem, bo kobietami rządzą emocje, a jedno wyklucza drugie. Jednakże nie ma wątpliwości, ze jesteśmy tego świat a fundamentem i oparciem dla rządzących ;)
UsuńTrzeba by wobec tego spróbować jakoś okiełznac te emocje, bo jak my kobiety czegoś nie zmienimy, to ci rządzący doprowadzą świat do jakiejś następnej wojny czy wielkiej biedy...
Usuń...często my, kobiety wolnej na jakiś tam sposób Europy nie doceniamy co mamy...dopiero przeczytanie prawdziwej historii opisującej jakże trudne życie kobiety z obcego kraju otwiera oczy...
OdpowiedzUsuńSerdeczności:)
To prawda Meg! Ale i nasze zycie bywa trudne. Jeślibyś Azjatkom czy Afrykankom opowiedziała kilka skomplikowanych historii kobiet z naszej strefy kulturowej, na pewno stwierdziłyby, iż jednak mają trochę lepiej niż te biedne Europejki...
UsuńPozdrowienia ciepłe!:-)
...być może, być może...
UsuńPrawie wszystkie sprawy na tym świecie są inne, jesli obejrzy sie je z drugiej strony...
UsuńOlga zapraszam po odbiór nagrody Liebster Award..:) Gratulacje:)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za nagrodę Sznupciu!:-))
UsuńPo raz kolejny okazuje sie, ze my kobiety potrafimy byc bardzo silne i wiele przetrwac. Historia Saheery jest tego przykladem. Walczyla przez cale zycie o to aby lepiej zyc, walczyla o siebie.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze jej sie udalo i w koncu jest szczesliwa.
Usciski Olu:)
Mysle, ze same siebie potrafimy zaskoczyć naszą siłą, wytrwałością, wiernością i cierpliwością. Cieszę się, że miałam mozliwośc obcować z tak wspaniałymi kobietami i mam nadzieję, że wiele jeszcze takich w życiu spotkam.Już spotykam - są tutaj na wsi kobiety siłaczki, są dzielne dziewczyny z internetu!:-))
UsuńŚciskam Cię serdecznie Ataner!***
Oto jak plotą się losy zwykłych ludzi pośród politycznych przepychanek,rozruchów czy wojen.
OdpowiedzUsuńBezradni jesteśmy jak listki na wietrze...
Usuń