Spoglądam w
okno. Porywisty wiatr wściekle przegina drzewa i krzewy. Bawi się nimi niby
trawkami. Nasłuchuję poświstów i jęków
dochodzących z komina, klekotania blach na dachu. Na naszej stareńkiej lipie
nie ostał się już ani jeden listek. Coraz mniej kolorów na okolicznych łąkach.
Przyroda szykuje się do zwyczajnego o tej porze roku przeistoczenia. Tylko
modrzew nadal zielony, jakby nie czuł jeszcze zbliżającej się zimy albo jakby
oznajmiał wszystkim, że jeszcze nie pora na wielkie ochłodzenie. Jakby buntował się
przeciw tym zmianom, którym tak posłusznie poddają się inne rośliny. Jednak i
on w końcu zżółknie. Opadną jego mięciutkie igiełki i nagi stawić będzie musiał
czoła mrozom, dujawicom oraz śnieżycom, pogodzić się z tym, co nieuniknione…
W jednym z komentarzy pod poprzednim postem wspomniałam
o ukochanej książce mego dzieciństwa, „Dziewczynce spoza szyby” Jadwigi Ruth - Charlewskiej. Dawno temu Mama, siedząc przy moim łóżku czytała
mi ją w długie, zimowe wieczory. Byłam chorowitym, wciąż zapadającym na dolegliwości
układu oddechowego albo na zapalenia uszu, anemicznym dzieciakiem. Mama na
pociechę wypożyczała wówczas dla mnie z biblioteki najpiękniejsze baśnie i
opowieści. A gdy otwarto na naszym osiedlu księgarnię jednym z pierwszych
zakupów Mamy była właśnie owa „Dziewczynka spoza szyby”. Przypominam sobie jak
obie pochylałyśmy się nad zawartymi w niej czarno-białymi, rysowanymi delikatną
kreską ilustracjami. Jak sięgałam potem
po ołówek i nieporadnie próbowałam rysować wielkookie, poważne twarze
dziecięce. W późniejszych latach z zapartym tchem, po wielekroć przewracałam strony
tej lektury sama. Wzruszała mnie opowieść o mieszkającej w Krakowie, chorej na
Heinego-Medina Elżuni, która dzięki pomocy harcerzy oraz mądrym wsparciu
pisarza, pana Andrzeja odzyskuje wiarę w siebie, zaczyna inaczej spoglądać na otaczających
ją ludzi, nabiera siły by zmienić swą codzienność, by stać się radosnym,
samodzielnym, nie lękającym się świata dzieckiem.
Przypomniawszy
sobie o tej opowieści nabrałam chęci by przeczytać ją ponownie. Przekonać się,
czy nadal będą mnie interesować dzieje tej kalekiej dziewczynki, czy trafi do
mnie styl historii, której akcja toczy się w surowych, powojennych latach, czy
spodoba mi się prostota języka, jakim była napisana, czy dostrzegę w niej coś,
czego nie zauważałam jako dziecko. Chciałam też na moment przywołać ten
nastrój ciepłego, wspólnego wieczoru z Mamą. Ożywić czas, który bezpowrotnie
minął. Musnąć go chociaż poprzez dotyk kartek tej starej lektury…Przekonana
byłam, iż znajdę książeczkę na którymś regale, że bez trudu wypatrzę jej charakterystyczną,
niebieską, mocno podniszczoną okładkę. Ale choć dokładnie przejrzałam półkę po półce,
nie znalazłam upragnionego tomiku. Pewnie nie wzięłam go z domu rodzinnego, pewnie i tam go już nie ma. A
szkoda…
Przeszukując
bibliofilskie, internetowe strony znalazłam kilka ciekawych recenzji książki
J.Ruth – Charlewskiej. Znalazłam też fragment pochodzący z jej ostatniego
rozdziału. To oszczędny w słowach, lecz
bardzo trafiający mi do serca opis nastroju przyjaciela Elżuni, samotnego pana
Andrzeja. Kiedyś ów fragment nie wywierał na mnie tak dużego wrażenia. Przede
wszystkim obchodziły mnie wówczas losy wychodzącej na prostą dziewczynki. Teraz
jednak na wiele rzeczy patrzę inaczej. Wiem już, że nie zawsze da się zwyciężać,
że bolesne utraty są nieodłączną częścią życia i zawsze przebywa się poza się za jakąś
nieprzekraczalną szybą. Że los przynosi
człowiekowi nie tylko pociechę, nadzieję i tryumf nad ułomnościami, ale także żal,
bezradność, gorycz, gniew a w końcu
smutne pogodzenie…Że pozostają wspomnienia, które im bardziej serdeczne są i słodkie, tym bardziej potrafią ranić oraz boleć...Jednak jak dobrze, że są. Dobrze, że są...
Owładnięta wzruszeniem przeczytałam ów fragment po wielekroć
a potem z westchnieniem spojrzałam za okno, gdzie listopadowy wiatr uparcie miotał
gałęziami drzew a szarzejące niebo zapowiadało niebawem deszcz…
„Pana Andrzeja ogarnął smutek. Podparł głowę
dłońmi. Zamyślił się. Cisnęły się wspomnienia natrętne – dręczące. Kiedyś nie
był sam. Był dom, żona, i najmilsza, ukochana córeczka. Lilka lubiła zimę.
Pamięta jej różową buźkę, pamięta słowa:
- Tatuś, przewieź mnie na sankach. Taki śnieg.
Z warszawskich Bielan wracali roześmiani, rozbawieni.
Wieczorem, przed snem, Lilka prosiła: - Opowiedz jakąś historię. Ale musi być długa, bardzo długa.
Nie wróci tamten czas.
Wkrótce Boże Narodzenie.
Lata minęły od jej śmierci, ale zapomnieć trudno.”
- Tatuś, przewieź mnie na sankach. Taki śnieg.
Z warszawskich Bielan wracali roześmiani, rozbawieni.
Wieczorem, przed snem, Lilka prosiła: - Opowiedz jakąś historię. Ale musi być długa, bardzo długa.
Nie wróci tamten czas.
Wkrótce Boże Narodzenie.
Lata minęły od jej śmierci, ale zapomnieć trudno.”
Jadwiga Ruth-Charlewska, „Dziewczynka spoza szyby”, Wydawnictwo
literackie, 1970.
Też nieraz mam ochotę wrócić do ksiażek czytanych w dzieciństwie. Tylko nie wiem skąd wziąć na to czas ??
OdpowiedzUsuńGdzieś uciekł i nie mogę go dogonić ;)
Tej "Dziewczynki spoza szyby" nie czytałam, zapewne jak wielu innych... Wspaniałe są takie wspomnienia czytającej mamy, moja nie miała na to czasu. A ja też byłam bardzo zdrowym dzieckiem, więc książki połykałam sama.
deszczowe pozdrowienia z lasu zasyłam !
Tak, czas to największa wartość a często o tym zapominamy. Zdaje nam sie, że jeszcze zdązymy z tym i owym, że jeszcze przyjdzie na coś właściwa pora, że mamy dużo czasu a potem? Bywa z tym różnie...
UsuńJa też czytałam dużo sama, właśnie z powodu tej chorowitości. No bo co robic leżąc całymi godzinami w łózku?!:-) Piękne to były czasy. A poza wszystkim zdecydowanie lepiej było czytać o dziewczynce spoza szyby albo o Ani z Zielonego Wzgórza niż męczyć sie na utrapionej matmie!:-)
Pozdrawiam Cię Andziu serdecznie z ciepłej dzisiaj i suchej górki!:-)
Moja ukochana, zaczytana książka z dzieciństwa to "Przy kominie o szarej godzinie" Rok wydania 1956, autor Długoszewski. I też mi gdzieś zaginęła
OdpowiedzUsuńKrystynko, mam tę książkę, o której piszesz!Właśnie trzymam ją w dłoniach. "Przy kominie o szarej godzinie", B.M.Długoszewski, rok wydania 1958, wydawnictwo Nasza Księgarnia. W bardzo sfatygowanym jest stanie owa ksiażeczka, ale wciąż da się wiele z niej przeczytać. Na przykład baśń o królewiczu, który chciał poznać prawdziwą biedę albo o mądrym kmieciu i jego gadatliwej żonie...
UsuńGdybyś chciała mogę Ci dać ją w prezencie! Wiem przecież, że ta książka to dla Ciebie skarb!:-)
Czy na okładce jest koń, chłopiec i latarenka? Bo moja z 1956 roku taka była. Ale gdyby nawet był na niej jakby pierrot to i tak bardzo chętnie ją przygarnę. I może udałoby mi się do Was dojechać jeszcze w listopadzie bo mam do oddania w dobre ręce maleńką jodełkę. Tak na wymiankę!
UsuńNa okładce jest jakby pierrot. Tylnej okładki w ogóle brak. Oderwała się i zaginęła gdzieś w pomroce dziejów.Ale zdaje się, że cała zawartosć jest. Przyjeżdżaj Krystynko!Zapraszamy serdecznie!:-)
UsuńWiele pięknych chwil już nie wróci
OdpowiedzUsuńOdeszły wraz z ludźmi, których kochaliśmy...
No właśnie, wiele pięknych chwil już nie wróci, odeszły wraz z ludźmi, których kochaliśmy. Dobrze, że mamy po nich tyle wspomnień.
UsuńStokrotko, takie właśnie myśli towarzyszą mi w ostatnich dniach.I chyba nie tylko mnie. Zaduszki wyzwalają w nas sporo nostalgii...
Pamiętam doskonale tę powieść. A książkę też miałam chyba w domu, może gdzieś jest u rodziców... Jako dziecko cieszyła się, że Elżunia przestała stroic fochy, że fizycznie się wzmocniła, coś przezwyciężyła. Z perspektywy dziecka, zwraca się uwagę na dziecięcego bohatera, a sprawy dorosłych były wtedy mniej ważne.
OdpowiedzUsuńTak to jest.
U nas też liście już prawie pospadały, a modrzewie w lesie pożółkły, jak byliśmy na grzybach te trzy tygodnie temu...
Och, Lidko! Jakże się cieszę, że ktoś z czytających tego bloga również zna i pamięta "Dziewczynkę spoza szyby". Człowiek przeczytał w dzieciństwie tyle różnych książek, ale tylko niektóre z nich tak mocno zapadły mu w pamięć i serce, że chciałby do nich wrócic po latach. Chciałabym sie też czegos dowiedzieć o autorce tej ksiązki, ale niewiele jest na jej temat w internecie.Napisała jeszcze zbiorek wierszy dla dzieci i to chyba wszystko...
UsuńOj, jesień już bardzo zaawansowana dookoła. Choć na szczęście zdarzają sie jeszcze ciepłe i przyjemne dni. Dzisiaj taki właśnie dzień był u nas.
Uściski serdeczne Ci zasyłam!*
Niestety nie znam tej powieści. Jednak po Twoich słowach, zainteresował mnie ten tytuł, może poszukam gdzieś w bibliotekach. Teraz jest taki czas kiedy przychodzą nam do głowy różne wspomnienia. Kiedy mieszają się historie naszego życia, naszych bliskich, a nawet zasłyszane lub przeczytane kiedyś dawno. To czas zadumy i wspomnień. Szczególnie kiedy za szybą slota i dujawica jak Piszesz. Wiatr porywa nasze myśli, nasze rozterki. My trwamy, pokonujemy swoje przeszkody, usuwamy kłody ciągle zwalane nam pod nogi. Cieszymy się każdą drobnostką, każdym spotkaniem z bliskimi. Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńTak, Oleńko - to czas zadumy i wspomnień (choć wyznam Ci, że ja często popadam w ten specyficzny rodzaj zaduszkowej zadumy, może zbyt często nawet...). Ale człowiek tyle nosi w sobie wspomnień, tyle uczuć i tęsknot, że nie sposób zamknąc się na nie. Trzeba je czasem wypuszczać z ogrodu swego serca...
UsuńTak, to bardzo wazne by umieć cieszyc sie każdą drobnostką. Czymkolwiek co niesie codziennośc, bo przecież życie składa sie ze zwyczajnych drobnostek.Sprawy wielkie i doniosłe są rzadkoscią, wisienką na torcie...
Pozdrawiam Cię serdecznie, Oleńko.
I ja spróbuję poszukać, choć jakby przez mgłę coś świta w mojej pamięci...
OdpowiedzUsuńNiektóre książki zapadają w serce, być może za sprawą okoliczności, w których były czytane, jak mój " Król Jęczmionek"...
Dobrze móc wracać do lektur dzieciństwa. W nich zaklęty jest kawałek nas.
UsuńNie znam "Króla Jęczmionka", a pewnie wart byłby przeczytania...
Mam swoje stałe pozycje z dzieciństwa, do których wracałam czytając dzieciom. Mam pozycje, które czytałam będąc nastolatką czy młodą kobietą i do nich wracam do tej pory. Osobiście korzystam z zasobów biblioteki a to co mnie zafascynuje dopiero ściągam do domowej biblioteczki. Tej książki nie znałam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ja też mam sporo ksiazek z dziecinstwa, ale nie sposób było zabrać wszystkich z domu rodzinnego. Wiele też wspaniałych wypożyczałam z biblioteki.Miałam do niej dwa kroki a bibliotekarka była dla mnie tak serdeczna i przyjazna niczym dobra wrózka, no i zawsze miała dla mnie odłożone na boku coś bardzo ciekawego...
UsuńPozdrawiam i ja!:)
Nie znam tej książeczki. W roku jej wydania byłam już studentką i inne książki zajmowały moją uwagę:-)
OdpowiedzUsuńUkochane książki z mojego dzieciństwa : Konik garbusek, Dziadek do orzechów, Baśnie Andersena i inne. Książki z pięknymi ilustracjami Szancera, Orłowskiej poszły w dziecięce ręce i mam nadzieję, że sprawiły tym dzieciom tyle samo radości co mnie.
Szybko nauczyłam się czytać i będąc w drugiej klasie podstawówki pochłaniałam już książki i czasopisma podebrane rodzicom. Oj, gdyby wiedzieli czym zaczytuje się ich dziecko:-))
Buziaki:-)
Oj, jak fajnie jest razem powspominać ukochane ksiazki z czasów naszego dziecinstwa! Uwielbiałam i ja Baśnie Andersena i polskie baśnie z ilustracjami Szancera i Klehdy Sezamowe Leśmiana.Jak tamto dziecięce czytanie niesamowicie rozwijało wyobraźnię! Ile radosci sprawiało, w jakie magiczne krainy przenosiło w tych dość siermieznych, socjalistycznych czasach.
UsuńJa też czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce. Uwielbiałam osiedlową bibliotekę. Mogłam tam tkwić godzinami i z wypiekami na piegowatych policzkach wczytywać się w kolejne, zaczarowane historie albo w doroślejsze nieco ale nie mniej ciekawe opowieści...
Buziaki serdeczne, ślę Ci Marytko!:-)
Myślę, że każdy z nas ma taką książkę z dzieciństwa, która zapadła mu szczególnie w pamięć i chętnie do niej wraca, czy też chciałby wrócić po latach. Tak to już jest, że niektóre rzeczy postrzegamy inaczej jako dzieci, a inaczej jako dorośli. Zmienia się nasz punkt widzenia. Trzymam kciuki za to, abyś mogła kiedyś jeszcze przeczytać "Dziewczynkę spoza szyby". Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBo taka ksiązka jest niczym wehikuł czasu i niczym najlepszy przyjaciel zarazem. Nie zapomina sie o niej nawet po wielu, wielu latach a gdy sie do niej wraca, to jakby do domu sie wracało...
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Karolinko.
Ja nie byłam chorowita, ale mam takie książki z dzieciństwa, które czytałam z wypiekami na twarzy i dopiero w czasach internetu mogłam dowiedziec się czegoś więcej o autorkach. Maria Buyno-Arctowa i jej "Słoneczko", sierotka, która swoim usmiechem i dobrocią zmienia złe przybrane rodzenstwo. Albo "Kocia mama", zaczytana do rozpadających sie kartek. A czytałas może Olu Ewę Szelburg-Zarębinę?
OdpowiedzUsuńPierwsze nasze czytanki są nam drogie, bo jak zapach czy smak przywołują nasze dzieciństwo. Kiedy byliśmy kochani, bezpieczni i wierzyliśmy, że żadne zło tego świata nigdy nas nie dosięgnie, że wystarczy być dobrą i odwazną. Potem pojawiła się "Mała księżniczka", "Tajemniczy ogród", i marzenia, żeby takie miejsca zobaczyć. Teraz dostrzegam, że wszystko co mnie pociaga i co udaje mi się zobaczyć wyrosło z tamtych wczesnych gorących pragnień, a wieć Londyn, Indie i tak dalej. Ta magie rozbudzona tak wczesnie wciąż dziala i ciągle spędzam piekne chwile przy książkach, nie umialabym bez nich zyć. Uściski przesylam, u mnie liście dopiero zmieniają kolor i zaczynają opadać.
Ta chorowitość (choć pewnie uciązliwa i będąca pwowodem zmartwień dla mojej Mamy)była dla mnie wspaniałym czasem wielogodzinnego czytania i cudownego bycia z Mamą. Wprawdzie pamiętam, że ucho nieraz bardzo mnie bolało a i zastrzyki nie należały do przyjemnosci, za to jak przyjemnie było pójśc po wizycie w przychodni na rurki z bitą śmietaną albo dostac od mamy błękitny, ukochany potem na wiele lat berecik!:-)
UsuńOczywiscie, że czytałam Szelburg-Zarębinę. Jej baśnie ilustrowane przez Szancera to były perełki wzruszeń i zachwytów. Pamiętam opowieść o duszku Dzinndzinniku...Chciałam go zawsze wypatrzeć w mojej szkole a zamiast niego wciaz natykałam sie na okropnego matematyka podobnego do złośliwego komara!:-)
To prawda, że dzieciece lektury i wyrosłe na ich bazie marzenia mogą być zaczynem dorosłych marzeń i ich ziszczeń.A także że kształtują one naszą wrażliwosć na tyle mocno, że mimo całej surowosci życia i wielu smutków, które dopadaja człowieka wciaz nadal jest sie w środku małą, ufną dziewczynką, która mimo wszystko wierzy w dobre zakończenia baśni...
Piękna jest ta pora, gdy liście zmieniają kolor. U mnie klimat bardziej surowy, jednak nadal zdarzają sie ciepłe, pogodne dni i mimo nagości wielu drzew potrafi być pięknie.
Ściskam Cię serdecznie, Marylko!*
Przypomniałaś mi. To jedna z moich ulubionych książek z podstawówki. Wypożyczałam ją z biblioteki kilka razy. Teraz wiem, że czułam się jak Elżunia wtedy. Jej ludzie pomogli, mi nie pomógł nikt, ale mogłam chociaż pośrednio poczuć jakieś wsparcie...To był trudny czas dla mnie.
OdpowiedzUsuńWszystko mija i bardzo dobrze ;)
Czas nas uczy pojmowania samych siebie, znalezienia wyraźnej mapy do labiryntów, które kiedys zdawały sie bez wyjścia...Nieraz dopiero z perspektywy czasu rozumiemy czym w istocie były dla nas lektury dziecinstwa, jaką funcję spełniały, jaki brak czy tęsknotę wypełniały. Doczytałam sie w necie, że "Dziewczynka spoza szyby" jest na liscie lektur terapeutycznych. Nie dziwi mnie to wcale.Opowieść o Elzuni uczy wytrwałosci i walki o siebie. I choćby świat nie wiem jakie kładł kłody pod nogi, choćby ludzie wokół niczego nie ułatwiali a wręcz przeciwnie, to warto wierzyc, że moze byc lepiej, bo to w nas jest ta siła, ta lina ratunkowa, dzięki której mozna sie wydźwignąc z poważnych tarapatów i traum.No bo skoro chorej na polio Elzuni się to udało, to czemuż nie miałoby sie udać dziewczynkom z innymi problemami, albo wewnętrznym dzieciom w nas, dorosłych...?
UsuńZaczytywałam się w dzieciństwie, ale tak intensywnie, że zewnętrzny świat odpływał i trzeba było mnie przywoływać kilkakrotnym wołaniem do rzeczywistości:-) - Maryśka, rzuć te książki, idziemy w pole! - a ja myślałam, że zapomną o mnie, nie zauważą, i pójdą sami. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńOj, tak! i ja znam, z tęsknym uśmiechem wspominam ten stan magicznego zaczytania, gdy mogło sie wokół walic i palić a ja nic nie wiedziałam, nic nie słyszałam, bo byłam zupełnei w innym świecie, za czarodziejską szybą, spoza której z wielką niechęcia sie w końcu wychylałam. Jak mus, to mus!Bo i pole przeciez ma swoje prawa i pilne potrzeby!:-)
UsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Marysiu!:-)
Nie znam tej książki, ale po tym co przeczytałam u Ciebie, na pewno się za nią rozejrzę i przeczytam :) Ja już od dzieciństwa czytałam bardzo dużo, chyba moją ukochaną pozycją jest Ania z Zielonego Wzgórza, miałam wszystkie części, te późniejsze mniej mi się podobały niż 1 część, ale wszystkie czytałam wielokrotnie, z wypiekami na buzi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło, Agness:)
Ja też bardzo lubiłam Anię z Zielonego Wzgórza. W dużej mierze pewnie też dlatego, że utożsamiałam sie z nią z powodu moich rudych w dzieciństwie włosów i piegów!:-)
Usuń"Dziewczynka spoza szyby" warta jest przeczytania". To ksiązka, która mocno zapada w pamieć i serce.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Agness!:-)
Ja mam w planach powrócić do Muminków, bo już Niekończącą Historię już sobie przypomniałam, jeszcze mam na liście Momo tego autora...
OdpowiedzUsuńTak, Kocurku. Naprawdę fajnie jest wrócic do lektur z dziecinstwa. Niekoniecznie w wersji papierowej, bo przecież w necie mozna znaleźc e-booki, audiobooki albo PDF-y. Tekst ten sam tylko forma inna!:-)
Usuń