W pierwszym moim
listopadowym, zaduszkowym w nastroju poście pisałam o jednej z ulubionych książek
z okresu dzieciństwa – „Dziewczynce spoza szyby”. Wyraziłam tam tęsknotę za możliwością
ponownego jej przeczytania, za dotknięciem charakterystycznej, niebieskiej
okładki i powrót, chociaż w ten sposób, do czasów, gdy była obok mnie Mama i
całe dni spędzałyśmy razem pogrążone we wspólnej lekturze owej wzruszającej książki,
która choć rozlatywała się już od częstego czytania, to była dla mnie, dla nas
czymś bezcennym…
Pod owym postem
podobną tęsknotę za niezapomnianą a zaginioną książką z dzieciństwa wyraziła
Krystynka w podróży, czyli Pellegrina, autorka bloga Moja chatta skraja. Przeczytawszy
podany przez nią tytuł „Przy kominie o szarej godzinie” od razu skojarzyłam, że
przecież gdzieś w mojej biblioteczce leży owa stareńka, bo wydana w 1958 roku
książka z baśniami autorstwa B.M. Długoszewskiego. Zaraz pobiegłam do pokoju na
piętro chcąc się przekonać, czy na pewno ją mam. I tak! Już po chwili trzymałam
w dłoniach ten mocno zniszczony, ale nadal nadający się do czytania zbiorek
baśni. Nie namyślając się wiele postanowiłam dać go Krystynce w prezencie. Szybciutko
napisałam jej o tym w komentarzu. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że dla niej
będzie ta książeczka prawdziwym skarbem a dla mnie jest tylko jedną z wielu. I
Krystynka równie spontanicznie jak ja odpowiedziała, że bardzo chętnie nas
odwiedzi a stan książki nie ma dla niej żadnego znaczenia, gdyż liczy się tylko
jej zawartość oraz serdeczne wspomnienia z nią związane. Ucieszyłam się, bo po pierwsze sama odczuwałam
bardzo podobnie, a po drugie kilka lat temu Pellegrina ( jako i my, mieszkanka
Podkarpacia) gościła już u nas i było nam wówczas razem bardzo miło. Zamierzała
wprawdzie ponownie odwiedzić Jaworowo w zeszłym roku, gdyż czekały tu na nią zamówione
przetwory, ale wciąż coś stało na przeszkodzie i w końcu nie dała rady
przyjechać.
Jednak teraz w końcu
się udało! Pellegrina w miniony wtorek przed południem zmierzając do nas nową,
asfaltową drogą, dziarsko zajechała pod
naszą bramę swym autkiem w apetycznym kolorze koglu-moglu. Wyszła z pojazdu
nieco oszołomiona podróżą, trochę roztrzęsiona po jeździe górskimi
serpentynami, ale w jej oczach widoczna też była radość i duma z siebie, że jednak
dała radę nie gubiąc się nigdzie zdrowo i cało dotrzeć do jaworowego siedliska
pod lasem. Uściskałyśmy się serdecznie a ja od razu odnalazłam w niej tę
poznaną kilka lat temu swojską, pogodną,
pełną ciepła osobę, z którą ledwie człowiek zawrze znajomość, to czuje się,
jakby znał ją od zawsze. A ona, nie dość, iż przywiozła ze sobą całą skrzynkę
sadzonek z jej ogródka położonego obok chatty na skraju, to jeszcze obdarowała
nas szczodrze kilkoma książkami, ciepłymi skarpetami na zimę oraz zgrabnymi kubeczkami do
picia ciepłych napojów. Do tego jeszcze wyciągnęła z autka garnek z apetyczną kapustą
na gęsto i sporą porcję duszonych mięs, które to smaczne wiktuały zabrała dla
nas ze sobą po niedawnej gościnie u przyjaciółki.
- Z takim gościem
to żyć nie umierać! – zaśmiał się Cezary pomagając rozładować się naszej przyjaciółce
a potem zapraszając do wnętrza jaworowego domostwa. Znać było, iż po podróży Krystynka potrzebowała spokojnego odpoczynku
w zaciszu naszej kuchni. Odetchnięcia po stresującej jeździe. Na szczęście psy
spały wówczas sobie mocno w przyległym do kuchni pokoju, Krystynki nie
przywitał zatem ich czterogłosowy chór poszczekiwań i popiskiwań. Nie musiała
także obawiać się entuzjastycznych
skoków na piersi i nazbyt spontanicznych liźnięć, wspinania się na kolana czy wciskania
między nogi wścibskich, zimnych psich nosów. Przywitały się z nią znacznie
później i zrobiły to w zadziwiający jak na nie delikatny i nie nachalny sposób,
machając po prostu radośnie ogonami i obwąchując ciekawsko jej ubranie oraz
dłonie. Oboje z Cezarym byliśmy z nich naprawdę dumni. Widocznie nasze psiska
potrafią zachować się w towarzystwie i wyczuć, wobec kogo mogą pozwolić sobie na wariackie
umizgi i skoki a wobec kogo powinny być bardziej stonowane i grzeczne.
Na serdecznych
opowieściach, popijaniu gorącej herbaty, zajadaniu szarlotki, zwiedzaniu
domu, obejścia oraz ogrodu a potem na wycieczce do oddalonej od nas o kilka
kilometrów kapliczki z cudowną wodą spędziliśmy z Krystynką kilka godzin. Nakarmione
swą wątrobianą zupką psy ułożyły się wygodnie u naszych stóp. W piecu, do którego dokładałam drew co jakiś czas
tańczyły pogodne iskierki oraz radosne ogniki. Tak jak w naszych rozmowach, pełnych
szczerości, życzliwości, żartów, śmiechu i wzajemnej sympatii.
Dobrze nam było razem, przyjaźnie, ciepło i
nieśpiesznie. Za oknem tymczasem zmierzające do linii zachodu listopadowe słońce
złociło pieszczotliwie rzedniejące czupryny brzóz, leszczyn i dzikich śliw.
Rozstawaliśmy się zdziwieni, iż choć tak
blisko siebie mieszkamy, to tak rzadko dochodzi do naszych spotkań.
- Przyjedź do nas Krystynko zimą! – zapraszaliśmy na
koniec.
- Kłopotu z dojazdem nie będzie, bo odkąd autobus szkolny
zatrzymuje się omal przed naszą bramą gmina dba o odśnieżanie i posypywanie
dróg żwirem! – wyjaśnił Cezary, mocno ściskając Krystynkę na pożegnanie.
- I zobaczysz wtedy jak tu u nas pięknie, gdy wszystko
okryte jest dziewiczym śniegiem i można iść hen przed siebie, przez wiele
godzin żywej duży nie napotykając! Przyjedź ot tak, spontanicznie, jak dzisiaj!
Jednak takie bliskie, bezpośrednie spotkania są zupełnie czymś innym niż
odwiedziny na blogach - dodałam odprowadzając ją do samochodu i tuląc
serdecznie przed rozstaniem.
Krystynka
odparła, że bardzo chciałaby przyjechać, ale czy się jej to uda – czas pokaże. Człowiek
sobie przecież różne rzeczy planuje a potem życie każe mu robić zupełnie co
innego. Uśmiechnęła się do mnie życzliwie, pomachała dłonią a chwilę potem jej sympatyczne
autko w kolorze kogla-mogla zniknęło za zakrętem….
Blogowe spotkania są naprawdę świetne i fajnie, że Wasze udane było 😀
OdpowiedzUsuńA z piesków możecie być naprawdę i to bardzo, bardzo dumni 💗
Cudne zdjęcie z dziką różą i kroplami deszczu 😀
UsuńZa mną już kilka spotkań blogowych i wszystkie były bardzo sympatyczne, pełne ciepła i radości z wzajemnej bliskości. Jednak przeważnie wszyscy znajomi blogowicze mieszkają daleko od nas. Z Krystynką mamy szansę spotkać sie częściej, bo to nasza podkarpacka sąsiadka!:-)
UsuńPieski naprawdę bardzo pozytywnie nas zaskoczyły, bo przeważnie są nie do opanowania w swej żywiołowej radosci i natarczywości. A tym razem zachowały sie bardzo mądrze. Nie zrobiły wstydu Jaworom.
Cieszę sie, że spodobała Ci sie fotka z dziką różą. Dziękuję za pochwałę!
Pozdrowienia serdeczne zasyłam Ci Lidko!:-)♥:-)
Zdjęcia ociekającej deszczem dzikiem róży dowodzi, że nie dajesz się jesiennej depresji i nawet deszczową porą spacerujesz. Brawo! Mnie deszcz skutecznie zniechęca.
OdpowiedzUsuńNie odczuwam niczego takiego jak jesienna chandra czy depresja. Bardzo lubie jesień, jak i każdą inną porę roku. Przemierzam moje Pogórze w każdą pogodę. Zawsze można tu znaleźć coś ciekawego do zaobserwowania i sfotografowania.
UsuńDobrego dnia Ci życzę!:-)
Wyobrazam sobie jak cudowne bylo to spotkanie. Tylko tyle pisze bo klawiatura wysiadla!!!
OdpowiedzUsuńByło nam bardzo fajnie razem z Krystynką. To taka przyjazna, szczera i pełna poczucia humoru osoba, że inaczej być po prostu nie mogło!:-)
UsuńŻyczę Ci szybkiego powrotu do zdrowia Twojej klawiaturze, Basiu a Tobie miłego dnia!:-)
Wspaniałe są takie spotkania, gdzie ludzie znający się tylko wirtualnie widzą się pierwszy raz w realu. Bardzo często okazuje się, że sympatia, którą się czuje do kogoś, odwiedzając się na blogu, ma jak najbardziej potwierdzenie w realnym życiu :D Fajnie, że mieszkacie niezbyt daleko od siebie i czasami jest możliwość się odwiedzić i miło spędzić czas na pogaduchach :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie, Agness:)
My z Krystynką mieliśmy okazje już raz sie spotkać kilka lat temu i juz wtedy przekonałam się, że nasza blogowa znajomość oraz sympatia tylko sie dzięki temu spotkaniu pogłębia i zyskuje. A pewnie nie z każdym tak bywa.
UsuńCieszę się, że mieszkamy z Krystynką tak blisko siebie. Istnieje nadzieja, że spotkamy się jeszcze nie raz.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Agness!:-)
w takim bardzo pozytywnym blogowym stylu pozazdrościłam... ale zaraz naszły mnie refleksje. żE TAK DUŻO BLOGOWYCH ŻYCZLIWOŚCI DOŚWIADCZYŁAM... ŻE wiem, to spotkanie było spotkaniem dobrej energii, pozdrawiam serdecznie, ... i życzę, zeby te jesienno zimowe (długie) wieczory takie już będą. ! Do wiosny/// przyroda prowadzi nas swoimi scieżkami. Listopad, grudzien i... przyszły rok przed nami.
OdpowiedzUsuńTu, na blogach wymieniamy sie dobrą energią, refleksjami, pomysłami na życie i wspomnieniami z naszych jasnych oraz ciemnych chwil. I chociaż przeważnie nie znamy sie osobiscie, to czujemy się jakbyśmy znali sie bardzo dobrze. Fajnie jest spotkać sie z kimś poznanym przez blogi na zywo i przekonać się, że łącząca nas w wirtualu sympatia przekłąda sie takze na taka bezpośrednią znajomość oko w oko.
UsuńTak, rok pomału dobiega końca. Coraz szybciej ten czas leci. Dopiero co był grudzień i znowu czeka za pasem.Niech będzie dla nas wszystkich przyjazny!A póki co jeszcze trwa listopad - też na pewno ma jeszcze sporo ma nam do pokazania!:-)
Pozdrawiam Cię serdecznie, Alis!:-)
Odwiedziny :) Cudna sprawa w dodatku z prezentami.
OdpowiedzUsuńBlogi łączą ludzi. I ja to zauważyłam, odnajdujemy się jakoś magicznie. Osoby o podobnej wrażliwości, wibracji, czymś...
Można narzekać na to co wyprawiamy na internetach, ale to tylko narzędzie, można używać różnie.
Morze było cudne, sztormu nie było. Pogoda fajna. Odpoczęłam i wracam.
Miłego weekendu :)
Tak, Aniu! Cudną sprawą są takie miłe odwiedziny. Prezenty też oczywiscie są fajne, ale najlepszym prezentem jest miłe towarzystwo, mozliwość poznania sie bliżej i spędzenia czasu w przyjaznej, pełnej otwartości atmosferze.
UsuńTak, blogi łączą, zbliżają niesamowicie ludzi dzieki temu, że poznajemy sie tu od strony duszy.Nieistotny tu jest status majatkowy, sukcesy życiowe, wygląd. Liczy sie tylko to, jakim kto jest człowiekiem i jakie ma podejscie do innych ludzi.
Cieszę się, że juz wróciłaś z wojaży. Morze na pewno napełniło Cie nową energią i pozwoliło odpocząć, nabrać dystansu do wielu spraw. Każdemu czasem przydałby sie taki wyjazd.
Tobie także życzę dobrego weekendu, Aniu!:-)
Dziękuję!:-)
OdpowiedzUsuńPrzepiękna opowieść... należąca do coraz rzadszych... Cudownie się czytało. Taki miód na duszę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was wszystkich bardzo, bardzo serdecznie :)
Taka a nie inna jest ta opowieść, bo naprawdę bardzo miło spędza się czas w towarzystwie wrażliwych, szczerych i pozytywnie nastawionych ludzi. Takie spotkania są miodem na duszę. A dzięki blogowemu opisaniu takich spotkań można je dłużej pamiętać i serdecznie potem wspominać.
UsuńDziękujemy za Twoje pozdrowienia Agatko i rewanżujemy sie tym samym, śląc do Ciebie życzliwe myśli!:-)
Oleńko, jak mile i czule opisałaś nasze spotkanie bo tak właśnie było. ale nie napisałaś ze skromności o darach, które mi daliście, wielką skrzynię pełną zapasów na słodko, słono i pikantnie. Za każdym razem jak otworzę słoiczek będę sobie przypominać ten ciepły, nie tylko klimatem, listopadowy dzień.
OdpowiedzUsuńA spotkać się jeszcze musimy, bo trzeba oddać słoiki :-)
Krystynko! Bardzo pozytywnie odebrałam nasze spotkanie i Twoją osobę a chcąc to utrwalić oraz na długo zachować we wspomnieniach opisałam je tak jak potrafię.
UsuńA co do przetworów, to były Ci od dawna obiecane, toteż czekały na Ciebie i kwita. Cieszyłam sie więc, że nareszcie mogę Cie nimi obdarować i przy okazji zrobić sobie trochę miejsca w przepełnionej spiżarce!:-) Ciekawa będę Twoich wrażeń, czy Ci zasmakują. Wiem, że znasz sie na tym co dobre, lubisz gotować i potrafisz tworzyć pyszne dania oraz przetwory, więc specjalnie zależy mi na Twoim zdaniu.
Jeśli potrzebujesz jakiegoś pretekstu do kolejnego przyjazdu do nas, to oczywiście może nim być zwrot słoików!Czemu nie? Ale ja tam chętnie będę Cię gościć znowu znowu bez żadnego pretekstu!:-)))
Jak miło było przeczytać o Waszym spotkaniu. Tak ciepło i puchowo opisanym... Spotkania są ważne a jeszcze w takich pięknych sceneriach Podkarpacia to jest bajka. Życzę Wam zawsze dobrych spotkań dobrej drogi i dobrych pomocnych gestów. Piękne to było i proste a o to chodzi. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA mnie się bardzo przyjemnie pisało ten tekst. Pisałam go z uśmiechem na ustach, jakbym na nowo to nasze spotkanie z Krystynką przeżywała. Ten komentarz zresztą, też piszę z uśmiechem!:-)
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Asiu!
Cudne są takie spotkania - pokrewnych dusz :) Pozdrawiam Was cieplutko
OdpowiedzUsuńPewnie, że cudne. Nie ma nic ważniejszego niz spotkać dobrego, szczerego człowieka, z którym można swobodnie i długo rozmawiać bez żadnej krępacji i lęku.
UsuńMy także ciepło Cie pozdrawiamy, Gabrysiu!:-)
Olu, net się zbiesił i nie przyjmuje moich komentarzy. Spróbuję jeszcze raz. Fajnie, że spędziliście miły czas spotykając się poza blogiem. Nic nie zastąpi spotkania w realnym świecie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, buziaki posyłam:-)
Oj, ten net! Klapsa dam mu wnet. Albo lepiej nie, bo mi koment zje!:-) Kapryśna to bowiem, żarłoczna i nieprzewidywalna bestia, ale widze, że sie w końcu zlitował i wpuścił Twój komentarz. Uff! Bardzo sie cieszę, że to zrobił, bo zawsze zależy mi na Twoich odwiedzinach i pełnych wrażliwosci, ciepła oraz zrozumienia słowach!:-))
UsuńPozdrawiam Cię Marytko z serdecznym uśmiechem!:-)
Przepraszam Olu, ale muszę się z Tobą tym podzielić. A może już słyszałaś ten głos. Kiedy słuchałam dzisiaj tej czternastoletniej wtedy dziewczynki to aż mnie serce bolało, jakby nie mogło przyjąć tego nieziemskiego głosu. To dziewczynka z Rosji, z domu dziecka, matka o nią nie dbała, porzuciła na ulicy. Kiedy ją znaleziono nie mówiła. A teraz zobacz jak śpiewa, a może już ją słyszałaś? Wyszukaj na yt Diana Ankudinowa - Derniere Danse.
UsuńPrzepraszam, że nie na temat, ale to jest silniejsze ode mnie. Wiem, że zrozumiesz jak jej posłuchasz.
Wracam na yt żeby posłuchać jej chyba już n-ty raz tym bardziej, że to moja ulubiona piosenka Darniere. Pa:-)
Marytko! Po pierwsze dla mnie to wzruszajace i piękne, że chcesz sie ze mna dzielic swoimi zachwyceniami. Dziękuję bardzo, bardzo! Po drugie nie ma czegos takiego jak pisanie tutaj nie na temat. Najwazniejsze jest pisanie o tym, co nas naprawdę porusza, dzielenie się tym, gdy czujemy taką potrzebę. No i przecież poprzedni mój tekst na blogu był właśnie o zachwyceniach. O tym jakie są w naszym życiu ważne. A po trzecie - i tu aż mam dreszcz na plecach - i ja bardzo lubię tę piosenkę Indili i właśnie dzisiaj od samego rana ją sobie podśpiewuję. "Danse, danse, danse w domu i na spacerze. A od paru lat jej nie śpiewałam. Dopiero dzisiaj! I jak tu nie wierzyc w telepatię albo w jakieś niewidzialne prądy porozumienia miedzy ludźmi?!
UsuńPosłuchałam Diany Ankudinowej! Coś niesamowitego. Aż mi dreszcze przeszły po krzyżu! Nie słyszałam jej wcześniej. Głos taki głęboki. I to skupienie. I przejęcie. Śpiew Diany wyciska łzy z oczu...I historia jej życia taka smutna...
Dziękuję raz jeszcze, Marytko!♥
P.S.
Nie wiem czy wiesz, ale parę lat temu napisałam polskie słowa do tej piosenki Indili i odważyłam sie ją tu na blogu zaśpiewać?!:-)
Olu, to się nazywa prawo synchronizacji, ja tej piosenki słucham od wczoraj:-)
UsuńJutro poszukam na Twoim blogu słów do niej, przez Ciebie napisanych i jak ją śpiewasz:-)
Idę spać. Dobranoc:-)*
W sobotę oglądałam wystep Indili w "The voice of Poland". I tak mnie on zachwycił, że potem przez całą niedzielę mnie jej piosenka "prześladowała!"! Moze i Ty oglądałaś i stąd ta zbieżność oraz synchronizacja?!:-)
UsuńP.S. Jeśli chcesz znaleźć tutaj posta ze śpiewaną przeze mnie piosenką do melodii "Derniere danse", to musisz w wyszukiwarce na blogu po prawej stronie w okienku "szukaj na tym blogu" wpisać jej polski tytuł. czyli "Małżeńskie dąsy". Znajdziesz tam tekst i filmiki z piosenką w dwóch częściach!;)
Dzień dobry, Marytko!:-)*
Zaczytałam się na nowo w Twoim blogu. Dopiero kiedy dotarłam wreszcie do "Małżeńskch dąsów" zauważyłam, że minęło kilka godzin. Nie dało się na moim tabku wyszukać tego posta inaczej, ale nie żałuję. Wiele Twoich tekstów pamiętam, a niektóre jakbym czytała pierwszy raz. Odpłynęłam. Spomiędzy linijek tekstów wyłoniła się trochę inna Ola od tej, którá znam z aktualnych postów. A może trochę więcej Oli poznałam:-)
UsuńNapisałaś, że Twój tekst do tej piosenki jest tragikomiczny. Nie wiem Olu, to bardzo prawdziwy i zupełnie nie komiczny tekst. Z przyjemnością wysłuchałam śpiewanej przez Ciebie piosenki z tym tekstem. Masz miły, czysty głos.
Wczoraj była Derniere Danse, a dzisiaj przez cały czas czytania Twojego bloga towarzyszyła mi ukochana piosenka świąteczna Chrisa Rea "Driving home for Christmas". Piszę jej tytuł z pamięci, więc wybacz jeśli z błędem. I już wiem, że w wolnej chwili znowu się w Twoim blogu zaczytam:-)
Pozdrawiam Cię najcieplej jak można w ten chłodny jesienny czas:-)*
Ach, Marytko!Przez ponad siedem lat istnienia tego bloga napisałam tyle postów, że sama wielu juz nie pamiętam i czasem jak zajrzę do jego archiwum to aż sie zdumiewam, że to ja napisałam!:-) Ale cóz, zmieniłam sie przez te lata i fizycznie i psychicznie (choć przeważnie działo sie to niezauważalnie dla mnie samej, to dopiero z perspektywy czasu widać te zmiany wyraźnie). Sam fakt, że kobiety czterdziestopaloletniej stałam sie pięćdziesięcioparolatką dużo uswiadamia. I moje teksty też są teraz troche inne. Myslę jednak, że sam rdzeń Oli został taki sam, jak był!:-)I pewnie tak samo jest z rdzeniem Marytki?
UsuńPamiętam, że tamten tekst o małżeńskich dąsach pisałam dosc długo.Chciałam by treścią pasował do dramaturgii melodii, lecz był o czymś innym niż piosenka Indili a jednocześnie zależało mi na użyciu w nim największej ilości wyrazów dźwiękonaśladowczych. I w końcu wyszło z tego, co wyszło!:-)Dziękuję Ci za jej wysłuchanie i życzliwą opinię o moim śpiewaniu i pisaniu!:-)
Ja również bardzo serdecznie Cię pozdrawiam z domu pod lasem oświetlonego teraz mocno wyrazistymi promieniami porannego słonka!:-)*
A ja po prostu lubię odwiedzać Twój blog Olu i dziękuję za tyle miłych słów!:-)
OdpowiedzUsuńTo do następnego, wirtualnego spotkania. Buziaki:-)
Tak, do następnego, Marytko! A póki co zasyłam Ci serdeczny uśmiech i życzenia dobrego dnia!:-)
UsuńO jakie to było sympatyczne spotkanie, aż musiałam oczywiście wirtualnie wprosić się do Waszego towarzystwa.
OdpowiedzUsuńPiękne są takie spotkania. Człowiek może zapomnieć o szarej rzeczywistości. Dobrze kiedy można tak spokojnie bez napinki, pośpiechu porozmawiać o wszystkim. A kiedy jeszcze w piecu buzuje ogień w kubku ciepła herbata, ech chce się żyć. Cieszę się, że Spotkaliście się, że było tyle tematów do rozmów. A zachowanie psiaczków - no no szacun. Mając takich opiekunów w żaden sposób nie mogły zawieść, kultura jak się patrzy. Pozdrawiam Was cieplutko, coby tylko jakaś dujawica nie powiała.
Czymś bardzo fajnym są takie serdeczne spotkania osób znajacych sie uprzednio z blogów.I cieszę sie Oleńko, że przynajmniej wirtualnie mogłaś w tym spotkaniu uczestniczyć, bo i z Tobą nadajemy przecież na podobnych falach!:-)
UsuńPsiaki nasze potrafią bardzo pozytywnie zaskakiwać. Mądrzeją, dojrzewają, zmieniają się. Basałyki nasze kochane!:-)
Jutro ma podobno ostro powiać, ale póki co, spokój w przyrodzie. Bardzo łagodny jest tegoroczny listopad, jak na razie. Nie mam nic przeciwko by tak było nadal.
Pozdrawiamy Cię z usmiechem i dużo ciepłych myśli zasyłamy, Oleńko!:-)
Zawsze wiedziałam, że Krystynki to sym0atyczne, fajne, ciekawe życia i ludzi osoby. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńOczywiscie, że Krystynki to bardzo sympatyczne i pełne ciepła osoby. A zwłaszcza te urodzone pod znakiem Strzelca, jak Krystynka - Pellegrina!:-) Pamiętam, że kiedyś nawet były organizowane zjazdy Krystyn z całej Polski. Nie wiem, czy ta tradycja jest kontynuowana odkąd zabrakło wspaniałej dziennikarki z Katowic - pani Krystyny Bochenek.
UsuńJa także serdecznie Cię Krystyno pozdrawiam znad klawiatury komputera!:-)
To musiało być wspaniałe spotkanie. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńByło bardzo serdeczne i przeleciało nam bardzo szybko, jak wszystko,co jest przyjemne!:-)
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Karolinko!:-)
Oj to prawda, że czasem niedaleko siebie się mieszka, a nie ma się czasu...
OdpowiedzUsuńNo właśnie. I człowiek wciąż odkłada te spotkania,planuje sobie to i tamto, życie zasypuje go róznymi obowiązkami i sprawami a czas leci...
UsuńJa w sprawie bloga z reckami ja go prowadzę chyba od jakiś 10 lat bo go założyłam w Łodzi jak jeszcze nie wiedziałam że będę miała z kimś koty :D
Usuń10 lat? Och, to już szmat czasu. To pewnie mnóstwo "recek" juz tam popełniłaś.Trzeba będzie kiedys zajrzeć tam na dłuzej!:-)*
UsuńPrzyjaźnie blogowe bywają bardzo sympatyczne, również mam znajomych z netu, z którymi zadzierzgnęłam serdeczne więzy:-) Już skontaktowałam się z Krystynką mejlowo, byle do wiosny:-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie zza Sanu.
To świetnie, Marysiu, że jest szansa na to byśmy spotkały sie takze poza blogami. Fajny pomysł ma Krystynka z tym naszym wiosennym spotkaniem.
UsuńZatem, do wiosny sąsiadko zza Sanu!:-))