Magiczne mgły widoczne nad wzgórzami zobaczone parę dni temu w drodze na zakupy do miasteczka
Niekiedy pośród wielu podobnych do siebie a
tym samym niczym szczególnym nie zapisującym się w pamięci wędrówek czy widoków
z nagła pojawia się coś szczególnego, jakieś zauroczenie, olśnienie przepojone
mistycznym wręcz wzruszeniem. I wówczas człowiek czuje się wyróżnionym przez
los szczęściarzem, bo oto doświadczył czegoś, czego jego dusza na pewno nie
zapomni, czegoś, co tylko jemu wolno było oglądać w tej jednej niezwykłej
chwili. I dzięki temu co dane mu było zobaczyć i poczuć, wytrącony został z
letargu powtarzalnej, zlewającej się w jedno codzienności. A jeśli w tym czasie
jakieś troski i czarne smutki zajmowały mu głowę, to na skutek tego chwilowego
olśnienia, tego napotkania cudu na swej drodze, na jeden, bezcenny moment
zelżał nieznośny ciężar zgryzot, które nareszcie przestały przesłaniać wyraźne widzenie
reszty świata. Istota ludzka zinterpretować może ten poruszający ją widok jako
objawienie lub znak, jako sygnał do odmiany, czy nawet początek nowej nadziei.
Każdy z nas łaknie bowiem dialogu z wszechświatem, wskazówek od Stwórcy, podszeptu
swej intuicji, jakiejkolwiek pewności. Najgorsza bowiem jest dla nas pustka i
chaos. Pytania zadawane w próżnię. Niewysłuchane nigdy modlitwy.
Wielobarwny wschód słońca w pewien mroźny, styczniowy poranek
A przecież człowiek mógł tego, co go tak
poruszyło nie napotkać, nie zobaczyć, nie doznać. Wystarczyłoby by poszedł
zupełnie inną drogą, skręcił w częściej uczęszczaną ścieżkę, zechciał postąpić
wbrew intuicji albo podpowiedziom słońca. I nie byłoby tej złotej chwili. Tej
migawki, która potem przez dni, miesiące i lata wyświetlać mu się będzie przez
oczami i na nowo zdumiewać, zachwycać, budzić w sercu ciepło oraz wdzięczność,
magicznie otwierać furtkę do jakiegoś pozytywnego fragmentu czasu już minionego.
Jednak coś sprawiło, że człowiek poszedł właśnie tam i zobaczył właśnie to. Ten
dar dla duszy. To wrażenie odzyskania błogosławionej lekkości dla serca
strudzonego dotąd unoszeniem ciężkich chmur smutku, żalu, bezradności i bezwładu.
Wyjście na lutowy spacer, na spotkanie nieba zbłękitniałego nagle po wielu szarych dniach
Czasem długo
szuka się wyjątkowych chwil, słów i ludzi, wartych wyróżnienia miejsc, ale nie
znajduje. Nasza sprawczość zostaje poddana w wątpliwość. Zdaje się nam wówczas,
że liczy się tylko przypadek, który rządzi wszystkim. On chce albo nie chce nas
nakierować na coś wartego zobaczenia, doświadczenia albo na spotkania, które potrafią
wszystko odmienić. Przypadek nie lubi być poganiany, pominięty ani wyprzedzany.
Ustala swoje reguły gry. I pozostaje nam po omacku dostosować się do nich. Lecz można się
zastanowić, czy rzeczywiście istnieje coś takiego jak ślepy przypadek? Czy może
jednak coś lub ktoś kieruje naszymi ścieżkami i wyborami, delikatnie acz
stanowczo popychając nas w określoną stronę?
Marzec, leśna polanka z czosnkiem niedźwiedzim, który w marcu wspaniale zieleni się jako jedna z pierwszych roślin po zimie
Bywa też i tak,
że coś powszechnie uznawane przez innych za piękne, nam wcale tak zachwycającym
się nie wydaje. Nie wywiera na nas wrażenia, bo problemy które nosimy w sobie
zamykają furtkę do szerszego widzenia, są niczym czarne okulary nie pozwalające
dostrzegać wyrazistych barw. Bywa też, iż odwróciwszy bodaj na chwilę głowę,
czy poprawiając akurat wtedy uparcie rozwiązujące się sznurowadło przegapiamy
coś niezmiernie ważnego, coś co Los dla nas właśnie postawił na drodze, objawił
na widnokręgu. Mijamy zatem jakiś cud jakby go wcale nie było. Nie budzi więc żadnego
oddźwięku w naszych sercach, bo dla nas go po prostu nie ma. Pozostajemy ślepi
i głusi na wszelkie wskazówki i szepty Opatrzności. Idziemy dalej. Miarowo i
uparcie. Jak roboty, które nie potrafią się niczym zachwycić, bo takiej
możliwości nie ma w ich oprogramowaniu albo przepaliły się przewody, które
kiedyś stany zachwytu im umożliwiały.
Kwiecień. Zaczynają kwitnąć drzewa owocowe. Młoda zieleń okrywa już wszystko wokół.
Cóż, niekiedy lepiej być takim robotem bez czucia i
wrażliwości. Lepiej znieczulić się zarówno na dobro, jak i zło, gdy człowiekowi
zdaje się, że więcej już znieść nie może, że wolałby by świat zostawił go w
spokoju razem z jego wszystkimi cudami i zmorami. Ot, zawisnąć w jakiejś
mlecznej mgle i nareszcie nie czuć nic. Oddalić się od tego co boli i raduje.
Dać odpocząć znękanemu sercu. Niech nareszcie nie bije tak trzepotliwie…
Czerwcowe łąki pokryte żółtym dywanem jaskrów
Bywają także
roboty, które nie zdają sobie sprawy z tego, iż czegoś istotnego są pozbawione.
Funkcjonują w pewnej właściwej robotom prozaicznej przestrzeni, gdzie nie ma
miejsca na choćby łut trudno uchwytnej poezji czy nie wiadomo skąd pojawiającego
się wzruszenia. Często owe roboty same sobie zdają się w sam raz. A takie
sprawy jak zachwyty nad czymś w ich mniemaniu nieistotnym, śmieszne są i na nic
niepotrzebne. Ot! Banialuki, błahostki, bańki mydlane zdatne tylko do pominięcia,
odrzucenia, a nawet wyszydzenia. Istnieje przecież milion spraw ważniejszych i
ciekawszych od dziecinnych zachwytów. Pora przestać się roztkliwiać i
egzaltowanie zachwycać byle czym. Strata czasu. Życie jest twarde, dlatego i my
powinniśmy tacy być. Jak ze stali. Żeby nic nas nie mogło dotknąć ani zranić. Żeby
starać się ocaleć w nieustannej walce o przetrwanie, którą toczymy co dnia.
Lipcowa droga w bujną zieleń lasów
Cóż. Chyba każdy
z nas bywa takim robotem. Z wiekiem, niestety, coraz częściej. Coś się w
naszych duszach zaciera, jałowieje, stępia. Znika świeżość spojrzenia, naiwność,
dawny entuzjazm, młodzieńcza egzaltacja. Dostosowujemy się do tego, co powszechne, obowiązujące,
bezpieczne, a przez to mdłe i szare. Samo się to dzieje, bo zmienia się umysł i
ciało. Bo wszystko już było i coraz mniej jest zaskoczeń,
fascynacji, nowych smaków i zadziwień, coraz więcej rozczarowań
i zawodów, coraz mniej ochoty do zadawania pytań, skoro nie padają na nie żadne
odpowiedzi. Zobojętnienie i rezygnacja ogarniają
niczym lepki opar i trudno się z niego wyzwolić a czasem zdaje się to wręcz
niemożliwe.
Sierpień, z przyjaciółką nad Sanem. Rzeka życia wbrew wszystkiemu nadal płynie
I dochodzi jeszcze ta nieumiejętność
rozróżnienia, co jest mrzonką a co marzeniem. Ku czemu warto iść, mając prawo
wierzyć w ziszczenie a co lepiej sobie darować i pozostać w nużącej lecz
swojskiej, robotycznej codzienności?
Wrzesień, widok oświetlonego w szczególny sposób kwitnącego na złoto mchu rosnącego w
bukowym lesie kilkaset metrów od mojego domu
Pośród wielu
ciekawych złotych myśli, odkrytych na kartkach mojego ściennego kalendarza
przeczytałam taką oto myśl Gabriela Garcii Marqueza: „Mrzonki nie ugryziesz(…).
– Nie ugryzę, ale się nią nakarmię.” No właśnie. Wielu z nas nadal zdarza się
karmić mrzonkami. I nadal po wszystkim pozostają tylko stracone złudzenia a
wraz z nimi gorycz, smutek, żal. Może właśnie dlatego lepiej jest zatrzymać się
w pół kroku, nie biec dalej na łeb, na szyję, bo gdzieś tam zalśnił przez
chwilę jakiś złudny promień? Zostać tu, gdzie się jest, przywdziać maskę
robota, zmienić się ostatecznie w nie czujący nic mechanizm, a przez to nie ryzykować wciąż bólem, utratą
kawałka siebie i uczuciem dojmującego a niemożliwego do zaspokojenia głodu…?
Październikowa wyprawa w Bieszczady, feeria barw, uczucie cudownej wolności
Być może naprawdę
ludzkimi wyborami rządzi zwykły przypadek. I nie ma w codziennych wędrówkach
żadnego planu, nici przewodniej, sensu
czy szczególnego punktu, do którego powinno się dojść? Może tak naprawdę istota
ludzka niewiele różni się od miotanego
wiatrem listka, a buntując się wobec tej swojej przerażającej nieistotności
sztucznie nadaje swemu istnieniu jakieś głębsze znaczenie? Tak czy siak wielu z
nas udaje się ujrzeć niekiedy coś
wyjątkowo pięknego a wtedy wszystkie rozważania o sensie i bezsensie żywota, o
mrzonkach i marzeniach, nadziejach i rozczarowaniach pierzchają niczym
spłoszone wrony. Jakby nigdy ich nie było. Zostaje niezwykła jasność i przenikające
na wskroś wzruszenie. Czasem trwa to przez jeden, bezcenny, błogosławiony i
oczyszczający moment. Króciutkie mgnienie, które bardzo łatwo spłoszyć nagłą
myślą, czy niewczesnym słowem. Ale jest, było, przecież było. A jeśli
wspomnienie o tym momencie wyblakło, to zawsze przecież można popatrzeć na
najlepsze przypominajki, jakimi są własnoręcznie zrobione fotografie…
Listopad, zachwycające mgły sprzed paru dni
*Inspiracją dla
napisania powyższego tekstu było przeglądnięcie kilku setek
fotografii wykonanych przeze mnie w mijającym roku. Obejrzawszy je dokonałam wyboru najbardziej znaczących, pozytywnie kojarzących się w minionych
miesiącach migawek. Mam nadzieję, że za jakiś czas pojawi się kolejna warta pamiętania
migawka, że Los pozwoli mi się także w grudniu czymś wyjątkowym zachwycić, coś
poruszającego serce dostrzec, nie pozostać obojętną…
Oleńko, piszesz tak pięknie i refleksyjnie, że Twoje teksty powinny się ukazywać w wysokiej klasy periodykach. Cudu zauroczenia doznałam kilka lat temu, gdy moim oczom ukazała się skąpana w słońcu maleńka cerkiewka na wzgórzu, do której wiodła przez kwitnący jabłoniowy sad, wiekowa ścieżka ( Kruhel Wielki. To było najprawdziwsze olśnienie...
OdpowiedzUsuńA w życiu codziennym takie zauroczenie trafia mi się podczas zabaw z Wnukami, bywają takie chwile, że nie da się ich nawet opisać...
Basieńko, dziękuję. Piszę jak czuję. Piszę, jakbym myślała na głos. A czytając takie jak Twoje komentarze, doznaję ulgi, że nadal trafiam moim pisaniem do kogoś wrażliwego, że takie refleksyjne teksty nadal mają dla kogoś znaczenie. Ale wiesz, i mnie zdarza sie być takim nie czujacym albo nie umiejącym czy nawet niechcącym niczego czuć robotem.Wszystko zależy od tego, co akurat przeżywam, w jakim jestem nastroju.
UsuńObyśmy doznawały nadal cudu zauroczeń. Obyśmy nie stetryczały, nie zobojętniały nigdy i nie oślepły na to, co wszechswiat daje nam w darze.
Kruhel Wielki - sama nazwa brzmi niezwykle.Chciałąbym i ja go zobaczyć.
Zabawy z wnukami...Nie mam wnuków, ale pamiętam swoje zabawy z córką. Były przeplatanką wspólnej radości, magii odczuwanej wzajemnie miłości a przede wszystkim prostego szczęścia...
Pięknie napisane, ciekawie dobrane zdjęcia. Przekrój mijanego roku. Ile razy przebiegaliśmy ścieżkami nie widząc nic wkoło, zamyśleni. A ile razy wystarczyło podnieść głowę zachwycić się. Nie potrzeba daleko pójść żeby znaleźć się w innym świecie. Wtedy zadajemy sobie pytanie co nas przywiodło tu i teraz. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie to przekrój mijanego roku, ale mogłabym zrobić wiele takich przekrojów, bo wiele fotografii kojarzy mi sie z ważnymi zdarzeniami, nastrojami, refleksjami.
UsuńCzasem mamy pod nosem cos pięknego i ważnego dla nas a nie dostrzegamy tego. I jedziemy gdzieś daleko i nie znajdujemy, bo to czego szukamy było cały czas blisko.Róznie to bywa. Tak czy siak wciaz zdarzaja sie cudowne niespodzianki, w postaci pięknych widoków, cudnej muzyki czy wierszy, dobrych słów od szczerych, wrażliwych ludzi.I za to trzeba być wdzięcznym Losowi.
Pozdrawiam Cie serdecznie, Oleńko.
Przepiękny tekst, Oleńko. Ktoś kiedyś powiedział, że życie składa się z uczuć. Kiedy przestają nami miotać emocje, z głębi duszy wyłania się uczucie, które nas może unieść wysoko. I to jest prawdziwe życie. Można nie myśleć i żyć, ale odwrotnie to już raczej trudno. Cywilizacja tłumi odczuwanie i stara się wtłoczyć nas w sztywne ramy procedur lub natłoku wrażeń. Inteligencja jest przereklamowana, bo można zastąpić ją sztuczną. Uczucia nie da się niczym zastąpić. A tylko czyste uczucie pozwala nam znaleźć najlepszą dla nas drogę. Może dlatego stare harcerskie pozdrowienie brzmiało "Czuj, czuj, czuwaj!"?
OdpowiedzUsuńCzuj i czuwaj, Oleńko!
Oj, czuję, czuję, Iwonko. Myślę, że czasem (a nawet częściej niż czasem) za mocno!
UsuńMasz rację, uczucia nie da sie niczym zastąpić, nie da sie go wyuczyć ani skopiować. Uczucie to nasza szczerość. Coś, co płynie z głębi serca.Tak, cywilizacja wraz z natłokiem wrażeń i bodźów potrafi zabic odczuwanie. Ludzie wciąz szukają czegoś, co ich zadowoli i uszczęsliwi a wszystkim coraz bardziej są znudzeni, przejedzeni, zawiedzeni, coraz bardziej sztuczni i płascy.Chwilę sie czymś pobawią a za chwilę zabawka ląduje w koszu. A czasami i ludzi traktuje sie jak zabawki, nie troszcząc sie wcale o ich uczucia.Ech, temat rzeka!
Dziękuję za ciepły odbiór mojego tekstu!:-)
Czuj, czuj, czuwaj, Iwonko!:-)
Aż się rozmarzyłam ileż to razy zauroczyły mnie zwykłe, codzienne rzeczy... Takie na pozór niezauważalne, a jednak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
No właśnie - te zwykłe, codzienne rzeczy są najważniejsze, nieząstapione, to one dają nam poczucie bezpieczeństwa i szczęścia. O ich wadze przekonujemy nie nieraz dopiero wtedy, gdy je utracimy.
UsuńPozdrawiam Cie serdecznie, Karolinko!:-)
Ach :) A wszystko o czym napisałaś, jest naszym wyborem. Czy zostać w letargu. czy podążać za mrzonkami, czy trwać w olśnieniu...Kiedyś tego nie widziałam, teraz wiem. I to jest straszne, ale i wyzwalające.
OdpowiedzUsuńTo jadę nad to morze. Pozdrawiam ciepło Hobbitowo :)
Może i wszystko jest naszym wyborem, tylko nie umiemy tego pojąć, uswiadomić sobie, bo wciaz mamy to uczucie miotanego wiatrem listka. Ale chyba tak naprawdę ten listek leci tam, gdzie powinien, tam gdzie jego miejsce.I spotyka po drodze inne listki, które uświadamiaja mu czasem jak ważny jest dla nich.
UsuńNiech Ci będzie cudnie nad morzem, Aniu! Hobbitowo zasyła Ci dużo serdecznych myśli!:-)
Moje życie pełne jest takich zachwytów, o których piszesz. Gdyby nie umiejętność znalezienia piękna w zwykłych codziennych czynnościach, w tym co mnie otacza, to nie wiem jak udałoby mi się przetrwać życiowe burze, nie wylecieć z hukiem na życiowych zakrętach. No i miłość, którą obdarzam miejsce w którym żyję, ludzi z którymi przez to życie idę (pomimo tego iż czasami dają mi nieźle popalić) i miłość do siebie samej, której musiałam się nauczyć. Właściwie, to nie musiałam się jej uczyć, bo miałam ją w sobie jak każdy z nas, ja ją tylko musiałam w sobie odnaleźć, a to nie było łatwe i wymagało czasu.
OdpowiedzUsuńKocham niebieskie niebo i zdarza mi się chodzić z zadartą głową wzbudzając zainteresowanie mijających mnie ludzi. Kiedy wychodzę z domu i widzę ten cudowny, nieskalanie czysty błękit zadzieram głowę i przystaję żeby nasycić się widokiem tej niebieskiej głębi, napełnić duszę i serce tym zachwytem, który mnie wtedy ogarnia, napełnić po brzegi, naładować baterie do dalszego życia:-)
Tak jak Ania uważam, że nie ma przypadków, a nasze życie i to czego doświadczamy to w większości konsekwencje naszych wyborów.
Twój post jak zwykle pięknie napisany i okraszony zdjęciami, które to opisane przez Ciebie piękno ukazują. Mój faworyt to kapliczka na tle pąsowego, zimowego nieba. Poczułam to szczypanie mrozu i zapach mrożnego powietrza, i tą zalegającą jeszcze o poranku senną ciszę.
Pozdrawiam serdecznie Oleńko:-)
Myslę, że umiejetność zachwytów, uczucie, że wznosi sie wysoko ponad problemy i smutki odróznia nas los od losu mrówki drepczącej po ziemi i niepotrafiącej marzyć, cieszyć sie i podnosić raz po raz mimo przydeptania.Chociaż, co ja wiem o mrówkach? Niewiele. Moze ich świat jest równie bogaty a moze i bogatszy niż nasz, ludzki?
UsuńMiłośc do siebie samej...Tak, myslę, że to ważne. Kochanie siebie takiej, jaką sie jest. Nie wpychanie sie w ciemny kąt za karę, ale akceptowanie w sobie swoich słabości i potknięc. I docenianie siebie.Swojej siły i mądrości, które są w nas i rosną z wiekiem, pozwalają żyć i cieszyc sie życiem mimo wszystko.
Pamiętam Marytko, że kochasz niebieskie niebo. Kiedys napisałaś mi o tym na blogu. Teraz ilekroć widzę takei cudnie błekitne niebo myślę sobie, że pewnie Marytce by sie takie spodobało!:-)
Och, ta kapliczka na tle kolorowego, zimowego nieba i na mnie wywarła wówczas duże wrażenie. Mam tę kapliczke pod nosem, jest jak stały element pejzażu, do którego przywykłam i czasem nawet nie zauwazam, ale wówczas pierwszy raz aż dreszcie przeniknęły mnie na jej widok. Jakbym obcowała z cudem.
I ja serdecznie Cie pozdrawiam, Marytko!:-)
Oj, spodobałoby mi się i to jak! Niebieskie niebo oczywiście:-) Nad naszym miastem takie niebo to rzadkość. Kiedy się pojawia, to w ludzi ze mną włącznie, a jakżeby inaczej:-), wstępuje energia szwendania się tędy i siędy, byle pod tym niebieskim niebem, pod słońcem. Uliczki naszego osiedla, alejki pod drzewami, osiedlowe parki, place zabaw dla dzieci do późnych godzin wieczornych pełne są spacerujących i nie tylko, uhahanych, rozgadanych radośnie ludzi z dziećmi, z psami, starszych, młodszych. Taka radość się udziela i cieszy. Lubię takie dni, czuję się wtedy częścią dużej, radosnej, przyjaznej sobie ludzkiej społeczności. Wystarczy tylko skrawek błękitnego, rozświetlonego słońcem nieba nad głową:-)
UsuńUściski serdeczne przesyłam:-)
Cudnie opisałaś Marytko tę scenkę, gdy niebo zaczarowuje wszystko swym błękitem i ludzie wylegają na ulice, chcąc sie tą niebieskoscia nasycić, nabrać nowej energii! Widzę to wszystko i jestem teraz w nastroju mojego "Miasteczka odnalezionych myśli". Ach, jak sie rozmarzyłam, jak czarodziejsko przeniosłam na jego uliczki!
UsuńDziękuję Ci kochana za te pełne ciepłej magii i pogody słowa!:-)
Cieszę się Oluś, że sprawiłam Ci radość tym opisem! Buziaków moc:-)
UsuńMarytko miła, dobrego dnia życzę Ci przed świtaniem. I oczywiście błękitnego nieba. Chociaż kawałeczka!:-)
UsuńPierwsze zdania postu - mam tak bardzo często kiedy patrzę w niebo, na chmury. Często czuję, że jak odwrócę wzrok to to się rozwieje... i tak się dzieje :)
OdpowiedzUsuńBo niektóre wspaniałe spektakle natury trwają tylko przez chwilę.Dlatego dobrze, że chociaż owa chwila była nam dana!:-)
UsuńBo wszytsko jest w nas, gdyby tak nie było, nie byłoby olśnień na widok piękna. Piękno jest stałe, przyroda, sztuka, muzyka. Nawet w najpaskudniejsza listopadową słotę istnieje. Dusza budzi się i odbiera. Żeby się udało nauczyć odciewać spam z duszy, wszystkie niespełnione nadzieje, które zamazują. W niewysłuchanych modlitwach jest za mało działania, za mało buntu a za dużo liczenia na cud. Bylam kiedys mistrzynią.
OdpowiedzUsuńJakby się poszło Olu inną ścieżką, to spotkałoby coś innego. Też pięknego, bo chyba chodzi wciąż o otwarcie się na wszystko. Nawet udręką można się znudzić i tak po prostu odpuścić. Tak, najgorzej jest jak się nie znajduje ludzi. Podoba mi się to co napisałas, że przypadek nie lubi poganiania. Niby przypadek. Jacyś się rodzimy i przyciągamy podobnych. Czasami może potrwać, ale się znajdą, czasami na innym kontynencie. Chyba sami przez marzenia i dzialania wprawiamy w ruch nasz los. Kto by tak siedział na wyskokościach i krzyżował drogi.
Dlatego, że jacyś jesteśmy, to widzimy to co nasz głód zaspokaja. Na wiele cudow zostaniemy slepi, ale przecież życie jest wystarczająco długie, żeby nadrabiać.
Co do robotów bez uczuć, bo postanowiłam taka być juz w nastoletnim wieku, nawet teraz mam takie dziecinne postanowienia. A tu trzeba wylezc ze skorupki i zachowac się dorosle. Gdyby czlowiek nie potrafił się znieczulić, chyba by się nie dalo życ.
Może i są roboty niezmienne, ale jestem pewna, że chociaż nad sobą potrafią zaplakac. No i dobrze, że wraz z wiekiem pozbywamy się mrzonek, naiwności bo widzimy bez filtrów. To nie oznacza rozczarowania światem i zyciem, wiemy, bo w koncu się czegos nauczylysmy:)
Myślę, że roznica między mrzonkami a marzeniami jest taka, że za mrzonkami się nie podąża, bo nie warto. Życzę Ci Olu pięknych marzeń.
Być może jesteśmy lustrem dla piękna. Widzami i pilnymi obserwatorami tego spektaklu, który zycie i świat przed nami i dla nas tylko roztaczają. Wobec tego, jesteśmy chyba potrzebni światu. Gdyby nas nie było któzby sie nim zachwycił, któżby nadał mu sens?
UsuńJakby sie poszło inna ścieżką to spotkałoby się czy zobaczyło cos innego, niekoniecznie gorszego, ale na pewno innego. I to wywarłoby na nas inny wpływ czy wrażenie a moze nie wywarłoby żadnego. Idziemy tam, gdzie powinniśmy pójśc. Jakbyśmy robili na drutach jakiś skomplikowany wzór(który nieraz zdaje sie nam tak poplatany, że aż bezsensowny), wzór, którego z bliska nie widać a z daleka wyłania się piękny, oryginalny szal.
Udręką mozna sie znudzić, gdyż powtarzalna udręka maleje, ale chyba w tym sensie, że nie boli nas już tak bardzo to, co powtarza sie wciaz i wciąż. Ale czemu nie boli? Bo człowiek przywyka do bólu, bo nie miota się, nie rzuca, bo jest jak lew w klatce, który już nie próbuje krat przeskoczyć, nie wierząc, iż jest to mozliwe. Zgasł w nim duch walki. I nie pamięta już nawet uczucia wolności. I nie ma w nim już nawet naturalnej dla lwa agresji. Przywykł do tego co jest i apatycznie spogląda na gapiących sie na niego ludzi w zoo...
Nie wiem, czy ktos tam siedzi na wysokościach i krzyzuje albo prostuje nasze drogi.Czasem mam tylko wrażenie, że żyjemy w nieustannej powtarzalności. Że to, co sie dzieje już było. I to nie raz. Że wciąz dokonujemy podobnych wyborów, jakbyśmy byli pociągami jeżdżącymi stale po tych samych torach...
Tak, czasem trzeba umieć sie znieczulić. Byleby to znieczulenie nie stało się sposobem na zycie, na przeżycie.
I ja myślę, że niektóre roboty potrafia nad sobą zapłakać, ale jesli za tym nie idzie jakaś zmiana, to nadal pozostają robotami, godnymi pożałowania i współczucia, jednak nadal to tylko roboty, które nie potrafiac zrozumieć, wczuc sie w uczucia innych, ranią ich mocno(a w tym czasie nadal płaczą nad sobą, nie nad innymi)
A co do mrzonek i marzeń...Najgorsze jest to, że nieraz naprawdę trudno rozróznic co jest czym. Czy Ikar wzlatując na swych skrzydłach z wosku leciał za marzeniem czy za mrzonką? Czasem ufamy że cos jest reealne, a potem niestety słońce topi nam lotki i upadamy boleśnie.I boimy sie podejmować nowe loty.
Tym niemniej latanie jest piękne. Często we śnie latam. Tam to takie proste.Takie radosne, leciutkie i beztroskie.A kiedy czasem mam podobne uczucie na jawie, to wiem, że po prostu jest to szczęście.
Serdeczne myśli i usciski przesyłam Ci, Marylko i dziekuję za dający mu dużo do myślenia komentarz!*
Fotografie też są ważne, nie tylko tekst .A każdemu wolno przecież lubić to, co chce!:-)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się pierwsze zdjęcie. Przypomina mi Bieszczady. Myślę że ja bronię się przed tym by być robotem, często piszę i mówię o tym co czuję, o odczuciach pozytywnych ale też i negatywnych bo ludzie tak mają, tylko roboty trzymają emocje na wodzy ;) Lubię zdjęcia te swoje i te na innych blogach A jak jest na nich przyroda to już jest wspaniale. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMieszkamy na Pogórzu Dynowskim, to ok. 100 km od bieszczadzkich gór, ale niektórzy nasze okolice nazywają małymi Bieszczadami, bo rzeczywiscie widoki mamy tutaj dość podobne!:-)
UsuńUmiejetnosc wyrażania uczuć nie jest wcale tak częsta.Niektórzy stale trzymaja je na wodzy, sądząc, że okazawszy uczucia, osłabiają sie, staja bezbronni wobec tych, ktrzy niecnie potrafią te chwile słabosci wykorzystać.
Tak, masz rację - ważne są zarówno uczucia pozytywne jak i negatywne. W zyciu istnieje przeciez awers i rewers. Mamy prawo zarówno do jednego jak i drugiego.
Też lubie oglądać zdjecia. Są odbiciem jakiejś prawdy i nastroju, są ważnym kawałkiem opowieści.
Pozdrawiam Cię, dziękuję za komentarz i witam serdecznie na tym blogu!:-)
Te nasze pogórzańskie mgły w dolinach:-) nie mogę im się oprzeć, robię również zdjęcia z każdą zmianą oświetlenia, porą dnia, jeszcze ostatnie kolory, rude modrzewie, dziś wieje, odziera z drzew resztki liści, och! Olu, zima za pasem; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, Marysiu. Mgły pogórzańskie są cudownym spektaklem natury. I tak jak napisałaś, mamy na naszych pogórzach mnóstwo okazji do fotografowania, bo po prostu o każdej porze roku można znaleźc tu inspirację dla fotografii.
UsuńA dzisiaj wieje i siąpi, niebo zaciągnięte chmurami. Będzie jeszcze parę ciepłych i pogodnych dni, ale czuć, że zima zbliża się coraz bardziej, ale to już jej pora, ma prawo...
Pozdrawiam Cię ciepło.
Oj, żeby umieć rozróżnić marzenie od mrzonki. To nie jest takie oczywiste;-)
OdpowiedzUsuńA zdjęcie kwitnącego wrzosu na złoto urzekło mnie bardzo:-)
Też nieraz mam problem z odróżnieniem marzenie od mrzonki.Wierzac w ziszczenie czegoś, co jest nieziszczalne mozna sie przecież srodze zawieść. Ale nie podejmując z kolei żadnych prób dojscia do marzeń, niczego sie nie osiagnie.
UsuńTo zdjecie, które Ci sie spodobało Marzenko przedstawia kwitnący na złoto mech. To mech w duzym zblizeniu, dlatego przypomina trochę wrzos!:-)
Kupuję ten pomysł, by z całego roku wybrać te kilkanaście najbardziej poruszających serce i duszę, choć często mi się zdarzają takie olśnienia gdy nie mam przy sobie aparatu. Albo z tych chwil szczęśliwości wszechogarniającej nie pomyślę nawet by to utrwalić. Tak mam np gdy goszczę moich najmilejszych i tak się pławię w tym uczuciu szczęścia, że mam ich przy sobie, że nie zostałyby mi żadna fotki gdyby nie moja córcia.
OdpowiedzUsuńTy Olu masz tę cudowną wrażliwość i zdolność, że nawet bujając w obłokach pięknie ubierasz w słowa swoje myśli, byśmy ci, bardziej uziemieni też mogli z Tobą dzielić wzruszenia. Jak ja, czytając i oglądając tego posta.
Och, jak miło było we wtorek!
A wiesz, Krystynko - wcale niełatwo wybrać te kilkanaście zdjęć, po jednym z każdego miesiąca. Tyle jest ważnych chwil, skojarzeń, tyle pełnych zachwytu momentów, że człowiek sam już nie wie, które najwazniejsze. Ciekawa jestem jak sobie poradzisz z realizacja tego pomysłu. Sądze, iż końcówka roku jest dobrym momentem na takie pomysły.Lubimy wtedy spoglądać wstecz i przypominać sobie to, co już za nami a dopiero co było tak blisko...
UsuńTeż tak często mam, że widzę coś pięknego, gdy przeżywam cos wzruszajacego a nie mam akurat ze sobą aparatu fotograficznego czy choćby telefonu i muszę zapisać tę chwile tylko w sercu i w pamięci.
Myslę, że w życiu bardzo ważne są wzruszenia, dlatego dzielę sie z nimi z innymi.Dzięki temu też chwile, które one dotyczą lepiej potem pamiętam.
Tak, we wtorek było nam razem bardzo miło!Bardzo się cieszę, że mogłyśmy sie spotkać, kochana Krystynko!:-))