Obfitujący w
dobra wszelakie ogród pochłonął nas w ostatnich dniach bez reszty. Prawie
wszystko dojrzało jednocześnie, prawie wszystko o wiele wcześniej nadaje się do
zbiorów niż w latach ubiegłych. Trwa nieustanna,
radosna i wielobarwna symfonia letniego dojrzewania. A więc zbieramy i
przetwarzamy ile się da i co się da. A i
tak wiele owoców się zmarnuje, bo nie damy rady zebrać i zagospodarować wszystkiego.
Po prostu jest tego za dużo, jak na nasze możliwości i potrzeby. W spiżarni zalega
jeszcze mnóstwo przetworów sprzed roku, dwóch a nawet i trzech lat. Co roku
obiecuję sobie, że nie będę już tak szaleć ze słoikami. I sukcesywnie
zmniejszam ilości przerabianych owoców i warzyw, lecz mimo to wciąż jest tego za
dużo. Ale nie da się nic nie robić, gdy tyle wspaniałych owoców wisi na
gałęziach, gdy tyle ich zalega na trawniku. Człowiek choćby mimochodem
podniesie, do podołka z koszuli schowa, kolejny kosz napełni. Można by oczywiście
na to machnąć ręką, ale jakoś tak przykro i głupio by marnowały się cenne dary
boże…
Mieszkamy na
Pogórzu Dynowskim już osiem lat, ale nie mieliśmy jeszcze tutaj takiej ilości
owoców. Rok temu nie było prawie wcale urodzaju. Poza czarnym bzem, który
zawsze się udaje nie miałam wówczas właściwie czego zbierać i przerabiać.
Obecny rok cechuje zachwycający i przerażający zarazem wysyp wszelkich owoców.
To nie tylko my w Jaworowie mamy problem z ich nadmiarem. Gdziekolwiek się
ruszymy dostrzegamy oblepione jabłkami jabłonie, obwieszone śliwkami śliwy, uginające
się od ciężaru klapsów i ber grusze, obsypane orzechami i brzoskwiniami drzewa
w sadach, pasące się na słodkich, fermentujących spadach osy, pszczoły, bąki i
motyle. Już w czerwcu mimo panującej wówczas suszy mnóstwo było truskawek, wiśni,
czereśni i trześni. Pełnia lata pokazuje cały wachlarz swych niezmierzonych możliwości.
Nawet drzewa, które od lat nie owocowały w tym roku pokazały na co je stać. Widzimy
jak po wsiach gospodarze grabiami zgarniają jabłka na wielkie stosy. Cześć z
nich przyda się dla zwierząt, część skrzętne gospodynie przerobią na musy,
kompoty i soki albo ususzą na zimę. Jednak przeważająca ilość jabłek wyląduje
po rowach albo na oborniku, bo nie da się zagospodarować wszystkiego. Takoż i u
nas się dzieje. I chyba nic nie można na to poradzić. Obserwując ten ogromny
urodzaj zastanawiam się, czy przyroda nie przygotowuje się na wyjątkowo
wczesną, ostrą i długą zimę. A może to
tylko kwestia postępujących stale zmian klimatycznych?
Na bieżąco objadamy się mizerią oraz leczo,
do którego wykorzystuję swoje cukinie, fasolkę szparagową, cebule, papryki i
pomidory. Opychamy się jabłkami i śliwkami. Ale to niewiele pomaga. W ogrodzie
nadal wszystkiego masa a co dzień dojrzewa więcej i więcej. Ukisiłam ogórki. Nastawiłam
kilka słojów pokrojonych jabłek na swojski ocet jabłkowy. Będzie gotowy za
kilkanaście tygodni. Ubiegłoroczny popijam o poranku razem z wodą, co podobno nie
dość, że dobre jest na obniżenie apetytu, to jeszcze dostarcza cennych witamin.
Używam też go czasem do płukania włosów, bo zmiękcza je i nadaje im blask. Ocet
wykorzystuję także do zakwaszania równych potraw (a przede wszystkim do
ulubionej przez nas botwinki!)
Całe szczęście,
że kupiliśmy na wiosnę wolnoobrotową wyciskarkę do owoców. Dzięki niej spady
jabłek przerabiamy na sok albo na cydr. Z bzu czarnego zwisającego wielkimi,
czarnymi kiściami z krzewów przy pomocy parownika robimy esencjonalny sok. Ja
się go nazbiera kilkanaście litrów będzie z czego nastawić wino w baniaku. Niestety,
coraz większy upał, ogromna wilgotność powietrza i gryzące owady sprawiają, że nie da się długo
przebywać w ogrodzie. Człowiek z miejsca oblewa się potem i szybko męczy. Wobec
tego zbiera się do koszy i wiader to, co pilnie wymaga zebrania i zmyka do
domu, gdzie jest zdecydowanie chłodniej i przyjemniej. W kuchni działamy z
Cezarym na cztery ręce. Ja myję i kroję jabłka, on wyciska je w wyciskarce a
potem zlewa sok do baniaka, gdzie bulgocze cydr. Razem obrywamy baldachy
czarnego bzu a potem je płuczemy. Czuwamy przy sokowniku i napełniamy wielki gar czarno-bordowym, pachnącym sokiem
bzowym. Cezary myje i czyści z nalepek butelki po soku pomidorowym (którym
opijaliśmy się na wiosnę, bo był w promocji) a następnie pomaga mi je napełnić,
dokręcić i wkładać do pasteryzacji. Lada chwila weźmiemy się za wyrób wina oraz
konfitur z czarnego bzu, ulubionych przez nas przetworów. Z myślą o nich
kupiliśmy mnóstwo nowych słoików, kilkadziesiąt kilogramów cukru i kilkanaście
opakowań pektyny. Jaworowa kuchnia pachnie owocami, nasze ręce są
fioletowo-brązowe od ich soku, pestki jabłek pryskają na wszystkie strony. Ledwo
przerobi się jedną partię, czas na następną. Zbiera się zatem i wnosi się kolejne
kosze jabłek, śliwek oraz bzu. Wynosi na obornik wiadra obierek i wytłoczyn po
produkcji soku. Ta sama praca co dzień od nowa. Od rana do wieczora. Kręgosłupy mocno już to czują. A trawa rosnąca jak na drożdżach co parę
dni o koszenie woła. A psy o spacer się dopominają. A w lesie właśnie pojawiły
się borowiki, gąski oraz kozaki i też przyzywają do siebie. A kolejne dojrzewające
i spadające z drzew owoce spokoju nie dają. Prawie codzienne deszcze i burze
strącają ich coraz więcej na ziemię. Śliwki zalegają fioletowym kobiercem na
trawnikach. Jest ich taki ogrom, iż nie
da się ich nie deptać. Duża ich część, niestety, zgnije. Powoli zaczynają czerwienić się późne
maliny. Dobrze, że przynajmniej nasze gruszki jeszcze nie nadają się do
zbiorów. Ich pora przyjdzie pewnie we wrześniu i październiku. Chociaż kto wie?
Skoro w tym roku wszystko jest wcześniej, to może i one przyspieszą
dojrzewanie?
Tak ogromny urodzaj zdarza się raz na wiele
lat. A więc i praca z nim związana jest i będzie w tym roku cięższa i dłuższa niż
zazwyczaj. Pogórzański ogród darzy nas serdecznym ciepłem, żywymi kolorami, boskimi
smakami i aromatami. Wdzięczni ogrodowi za to wszystko kursujemy między nim a
domem i robimy co możemy by jak najmniej z tych skarbów się zmarnowało…
P.S.1
Ucieszymy się jeśli ktoś z Was chętny byłby na jaworowe
przetwory. Podzielimy się nimi z radością! Wprawdzie mam już paru chętnych na
soki i konfitury, ale to kropla w morzu potrzeb. W sprawie ewentualnych
zamówień i cen prosimy kierować listy na naszego e-maila: wanderers147@gmail.com
P.S.2
W związku z owocowym zapracowaniem nie mam teraz kiedy odwiedzać
Waszych blogów ani pisać kolejnych odcinków „Karczmy na rozstaju dróg”. Kiedy
pojawi mi się więcej wolnego czasu będę kontynuować tę opowieść. Osobnym wpisem
poinformuję Was o tym na tym blogu.
P.S.3
W piątek obserwowaliśmy zaćmienie księżyca. Zrobiliśmy też parę fotek temu niezwykłemu zjawisku...
Pozdrawiamy Was serdecznie z letniego Jaworowa!:-))
Przydalby Wam sie pulk ludzi do pomocy, cztery rece to stanowczo za malo na taki urodzaj. Oprocz niewatpliwych walorow smakowych, wszystko dodatkowo cieszy oczy, tak tam pieknie, tak kolorowo. I zdrowo. Bedzie co pogryzac i popijac w zimowe wieczory.
OdpowiedzUsuńZwykle nasze cztery rece jakos wystarczają, ale ten rok jest naprawdę szalony jeśli idzie o ilosci owoców.Tak, pyszne to wszystko i zdrowe (szkoda tylko, że przetwory wymagają sporego dodatku cukru)!:-)
UsuńCzytam o tym urodzaju jak o innym świecie. Tutaj niezmiennie owoce i warzywa drogie, często lekko przywiędłe i nie wiadomo czym podkarmiane.Można by jeszcze od rolnika ale trzeba mieć transport, "ręczny udźwig" mocno ograniczony. Przestałam robić przetwory bo się po prostu nie opłaca, no i trzymać nie ma gdzie bo w piwnicy niewygodnie, a w domu za ciepło.
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam siły i pogody bardziej sprzyjającej do zbierania tych wszystkich dobroci.
W mieście jest inaczej a na wsi inaczej. Tutaj przeważnie każdy ma swoje owoce i warzywa. Wiekszosc gospodyń robi przetwory, właśnie po to by sie te dobra nie marnowały i by zima jak najmniej kupować w sklepie. Ja też po zamieszkaniu na wsi zaczęłam pakować co sie da w słoiki. Tutaj to ma sens. Pewnie gdybym musiała kupować owoce też bym ich nie przetwarzała. Moja spiżarka już trzeszczy w szwach a to dopiero początek sezonu!:-)
UsuńDziękujemy za Twoja zyczliwosć Ewo i pozdrawiamy Cię serdecznie z upalnego i deszczowego Podkarpacia!:-)
Aż ślinka leci... A my mieszczuchy jesteśmy skazani na to, co w sklepach. A tam mało co polskie. Nawet naszych ziemniaków ostatnio nie mogłam dostać. Skoda gadać.
OdpowiedzUsuńW sklepach rzeczywiście czasem warzywa i owoce wyglądają nieciekawie. No a poza tym nie wiadomo, na jakich nawozach to rosło. Jednak co swoje, to swoje! :-)
UsuńAleż ta manufaktura jest cudowna, ale kręgosłupy wieczorem na pewno wysiadają:-) pozdrawiam oboje Właścicieli:-)
OdpowiedzUsuńNasza jaworowa manufaktura troszke juz skrzypiąca i pordzewiała, ale mimo wszystko jakoś daje radę!:-)
UsuńPozdrawiamy Cię z ciepłym usmiechem, Basiu!:-)
Kochani aż ślinka cieknie. Mocnych kręgosłupów życzę i czekam na zamówionko. Skoro tak, to zamieszczę Twój wpis na mom profilu fb może zamówień przybędzie 😀
OdpowiedzUsuńOj, mocne kręgosłupy i silne nogi bardzo by sie przydały!:-)
UsuńTwoje zamówionko Gabrysiu jest w trakcie realizacji. Na razie tylko soki bzowe gotowe. Będziemy działać sukcesywnie w miarę sił i dojrzewania kolejnych owoców. Jak juz będzie wszystko - dam znać!:-)
Ciekawa jestem czy będzie jakiś odzew na fb.Tak czy siak bardzo dziekuję Ci Gabrysiu za chęć pomocy!:-))
A u mnie tylko borówki obrodziły i winogrona ciemne ale jeszcze nie dojrzały. Reszta mizerna, prawie cztery tygodnie nieobecności zrobiły swoje, fasolka przejrzała, pomidory pospadały, ogórki zżółkły, jeszcze cukinie się bronią. Na przetwory za mało ale na objadanie się dość.
OdpowiedzUsuńA u mnie z kolei borówki były marniutkie a winogrona będą jasne, ale też jeszcze nei dojrzały!
UsuńTak, wszystko dojrzewa teraz, przejrzewa i opada błyskawicznie. Wystarczy, że trzy dni nie wejdę w ogórki a tam juz witają mnie istne kolosy!
Ech, bardzo fajnie i ciekawie spędziłaś pierwszą połowe lata, Krystynko! Czasem dobrze jest sie gdzies wyrwać i cos nowego poznać, z ludźmi sie interesującymi spotkać! Nie zawsze ogród najwazniejszy!:-)
Myślałam, że nie lubię nic czarnego, a tu niespodzianka - uwielbiam Wasz czarny bez. Zamówienie złożone i mam nadzieję, że przyjęte.
OdpowiedzUsuńBardzo sie cieszę, że uwielbiasz nasz czarny bez. I bez też sie cieszy, gdy tak miłe rzeczy o sobie słyszy. Wtedy jeszcze piękniej dojrzewa i jeszcze lepiej smakuje!
UsuńZamówienie, rzecz jasna, przyjęte!:-))
Olgo, u nas to samo, dopiero co skończyły się maliny, a już są gruszki, jabłka i jezyny. I do tego tyyyyle grzybów! Nie pamiętam takiego lata, a mieszkam na Pogorzu Dynowskim 6 lat. Maliny znosilam wiadrami, aż mi szkoda było, że nie mogłam zebrać wszystkich. A przecież zaraz będzie drugi wysyp, to jakieś szaleństwo tego roku:)
OdpowiedzUsuńTak, istne szaleństwo w tym roku! Nadązyć nie sposób ze wszystkim!Letnia pora mozna by właściwie życ samymi owocami i warzywami!I właściwie tak powinno sie robić, ale człowieka niestety i inne rzeczy kuszą!:-)
UsuńPodziwiam Waszą wytrwałość, poradzić sobie z przetworzeniem tylu darów natury to naprawdę sztuka. Swoją drogą niesamowity ten urodzaj. A przecież ostatnio były susze...
OdpowiedzUsuńO suszy dawno już tu zapomnieliśmy, bo już chyba od miesiąca mamy tu deszczową pogodę. Teraz jeszcze doszły upały a w takich warunkach wszystko błyskawicznie dojrzewa.Wszystkiego nie damy rady przetworzyć, ale staramy się by jak najmniej sie zmarnowało!:-)
UsuńAż mnie zaczęło strzykać w kręgosłupie jak czytałam post :-) Ogrom pracy, ale te butelki i słowiczki jak żołnierze na półeczkach, te kolory, faktury, smaki. Zimą będziecie jak hobbity w waszym Jaworowie. One też lubią dobrze i smacznie pojeść i zapobiegliwe są bardzo. Pozdrawiam z Podlasia, u nas też taki urodzaj, a w lasach kurki, kurki, kurki :-) Dbajcie o kręgosłupy :-)
OdpowiedzUsuńTo dosc męcząca, ale i satysfakcjonująca praca, bo na bieżaco widać jej efekty. Te kolorowe słoiczki i buteleczki bardzo sie zimą przydają. Mówisz, że jak hobbity jesteśmy? Fajne porównanie i chyba trafne, bo to w młodosci nawędrowaliśmy się prawie jak Bilbo i Frodo a od ośmiu lat budujemy swój zywot w naszym podkarpackim Hobbitowie-Jaworowie! A poza tym sporo we mnie z Frodowej nostalgii...
UsuńU Was kurki? Mniam, mniam! Musimy i my wkrótce wyprać sie na leśne szperanie!:-))
Czytam jak bajkę, ja, która tęsknię za prawdziwymi papierówkami i śliwkami węgierkami. Wiem, że praca związana z domową manufakturą jest ciężka, ale założę się, że będziecie wspominać ten czas wyjątkowo ciepło. Prezent od natury za pracę. Jestem zachwycona zdjęciami, pozdrawiam gorąco.
OdpowiedzUsuńPapierówki już sie kończą, śliwek ilości nieprzebrane, dojrzewają jabłka z moich starych jabłoni. Cydr bulgocze i bulgocze!Czarny bez coraz czarniejszy.Szkoda, że mieszkasz tak daleko, bo bym Cię chętnie poczęstowała moimi przetworami!:-)
UsuńRoboty ogrom przed nami. Taki to intensywny, pracowity czas. Trzeba zrobić co jest do zrobienia i cieszyc się z efektów.
Bardzo się cieszę Eulampio, że podobaja Ci sie zdjęcia!:-)
Pozdrawiam Cię serdecznie o mglistym na razie poranku!:-))
ale się tam fajnie macie :) i pracowicie...
OdpowiedzUsuńJak się ma ogród i sad owocowy, to radosci jest wiele a roboty jeszcze więcej. Ale tak właśnie powinno chyba byc!
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Lucynko!:-)
Chyba tak :)... Buziaki dla Was :*
Usuń!:-)*
UsuńW tym roku jest bardzo dużo owoców nawet u nas. Zaczyna powoli brakować słoików a maliny dopiero co dojrzewają.
OdpowiedzUsuńNiesamowicie urodzajny ten rok! Ja będę musiała słoików dokupic. A mąż dodatkowych półek narobić, żebyśmy mogli to wszystko gdzieś upchnąć!:-)
Usuńteż za duzo słoików robię ostatnio.... czas przystopować :)
OdpowiedzUsuńTylko jak tu przystopować, skoro tyle tego dobra dojrzewa na drzewach i krzewach?:-)
UsuńWłaśnie się zastanawiałam dlaczego cisza u Ciebie na blogu...
OdpowiedzUsuńU mnie z powodu suszy mniej jabłek niż w zeszłym roku, za to grusze obrodziły :)
Tak, na razie nie bardzo mam czas na pisanie.Bardzo pracowity mam czas w zwiazku ze zbiorami owoców i ich przetwarzaniem.
UsuńObrodziły u Ciebie grusze? To też pewnie będziesz zamykać je w słoikach. Pyszne są musy gruszkowe albo gruszki w syropie...
Bardzo pracowite u Was to lato, za to zimą będzie przyjemnie sięgnąć po te soczki, dżemy, cydr (bardzo lubię) i powrócą zapachy i smaki tego lata.
OdpowiedzUsuńNam zostają sklepy i czytanie etykietek na słoiczkach i butelkach. Zastanawianie się nad wyborem tego gdzie mniej chemii, odganianie pytań: czy tam jeszcze są jakieś owoce czy już tylko sama chemia?.
U Was urodzaj owoców, a u nas w sklepach jakoś tego nie widać. Truskawki były nawet sporo, ale kwaśne i dużo było nadpsutych z kilograma pozostawało po przebraniu dużo mniej. Pojedliśmy trochę czereśni, dopóki kosztowały 11-13zł za kilogram, nadal kuszą piękne, słodkie wielkie, ale 20zł za kilogram:-( Maliny, borówki w malutkich pudełeczkch, porcje jak dla dziecka, po 10zł za pudełeczko... W sieciówkach w obfitości banany, kiwi, arbuzy, nawet pomarancze i inne zamorskie owoce, a na dobre jabłko trzeba zapo!ować. Po rodzime owoce trzeba jechać na rynek, a to spory kawałek jazdy tramwajem i dźwiganie w siatkach w tym upale i duchocie odpada. Pozostaje tylko "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma":-))) No i oglądanie tych pyszności na Twoich zdjęciach, czytanie i przypominanie sobie jak to wszystko smakuje i pachnie.
Uściski serdeczne posyłam***
Marytka
Tak, zimą będzie co wyjadać ze spizarki (i kolejne kilogramy przybędą, niestety bo większosc przetworów ma duży dodatek cukru!).Najlepiej, najzdrowiej jest jeśc owoce na świeżo, ale, ile można jeść?:-) Troche sliwek pewnie zamroże, ale moja zamrażarka nie jest z gumy!:-)
UsuńTak, ja też obserwuje w sklepach to, że owoce są dziwnie drogie, choć jest ich taki nadmiar. Ciekawa jestem, czy jesienią ta tendencja sie odwróci, gdy dojrzeją rózne odmiany jabłek i gruszek.
Na owoce cytrusowe nie mam teraz absolutnie ochoty. To jest dobre zimą, gdy nie ma nic innego.
Pogoda nas nie rozpieszcza. Co dzień pada (a coraz gorecej przy tym!).W ogrodzie mokrawica straszna. Gałezie czarnego bzu i śliwek zwisają juz do ziemi, tak je ulewy do ziemi przyginają.Coraz wiecej owoców spada.
Kolejny, pracowity dzionek przed nami.Uff!:-)
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Marytko!:-)***
Ojej! Współczuję robienia przetworów w takiej duchocie. U nas też gorąco i parno, ale ze słońcem. Ściskam Wasze spracowane łapki, jak P. Gosia:-), a Ciebie mocno przytulam*.
UsuńŹle znoszę te upały. Zrobiłam się gorsza w marudzeniu od Barbary Niechcic:-). Ucieka ode mnie wszystko co żyje, ale już wolę upały i duchotę ze słońcem niż z deszczem. Nawet mój tabek momentami świruje:-)
Buziaki! Marytka
Ja też źle znoszę upały, szczególnie te połączone z dużą wilgotnością powietrza. A z tego, co zapowiadaja w prognozach nadal ma byc właśnie taka pogoda.
UsuńEch, Marytko!Czasem i pomarudzic trzeba. Lepiej powiedzieć, co sie ma na wątrobie, niz ściskać to w sobie.Nic co ludzkie nie jest nam wszak obce.
U nas Internet świruje od upałów. Wszystko sie przegrzewa, to i ten biedak ledwo juz dycha!
Dużo serdecznosci zasyłam Ci w pierwszy dzien sierpnia!:-))
WOW!!! Rozumiem, ze manufaktura bo to wszystko wyroby Waszych wlasnych rak, ale dla mnie wyglada jak wytwornia:))
OdpowiedzUsuńManufaktura działa pełną parą! Tylko pogoda dobija, bo deszcz codziennie i upał coraz gorszy!No istna sauna!
UsuńBuziaki serdeczne dla Ciebie, Marylko!:-))
Czyżby nas wszystkich opanowała gorączka "przetworowa"?:-) no ale z drugiej strony jak zostawić tyle plonów na zmarnowanie, drzewa łamią się pod ciężarem owoców, moje stare śliwki już bardzo okaleczone, teraz zbieram gruszki do beczki, będzie destylat, do nalewek:-) pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTak, dobre okreslnie - "gorączka przetworowa". Cóz począć, skoro tyle w tym roku owoców, że najstarsi ludzie takiej ilosci nie pamietają? trza przetwarzacco się da. Destylat z gruszek, mówisz? Ciekawe! Trzeba i nam sie nad czyms takim zastanowić, bo nas wprost sliwki zalewają.
UsuńMarysiu!Pozdrawiamy Cię serdecznie o mglistym poranku!:-)
Olgo, a czy możesz zdradzić, jakiej marki jest ten twój wyciskacz?
OdpowiedzUsuńMyślę o zakupie od jakiegoś czasu, ale mam kłopoty z wyborem, a jeżeli coś jest sprawdzone i działa dobrze, to zawsze łatwiej podjąć decyzję, niż tak bez podstaw.
U nas na szczęście sad jest młody. Ale już zaskoczył nas papierówkami i letnimi jabłkami. Tu by się przydał wyciskacz.
Pozdrawiam.
Pewnie, że mogę!:-) To jest BLAUPUNKT. Wyciskarka pozioma kupiona przez Allegro. Ma fajne dodatki dzięki, którym mozna nie tylko wyciskać, ale i kroic na plasterki albo trzeć jak na tarce. Spisuje sie, jak na razie, dobrze. Soki z wyciskarki są inne niz z sokowirówki czy z sokownika parowego. Z wyciskarki lecą soki mętne, z zawiesiną owocową i z dużą ilością piany.Nam to akurat nie przeszkadza a wręcz przeciwnie. Taki świeżo wyciśniety sok z jabłek - pycha!:-)
UsuńDzięki!
UsuńA u mnie zupełna owocowa posucha ! Sad dopiero posadzony, jedyna stara reneta rodzi co trzy lata, borówki amerykańskie zjadły jelenie, maliny posadzę dopiero, tylko malutkie śliwki teraz dojrzały, więc zabieram się za nie. Ogórki miałam do tej pory trzy ! siałam drugi raz. Pomidory na szczęście wyszły super - zjadamy i rozdajemy, a już w ten weekend zacznę je przerabiać.Jak też papryki, cukinie etc.. warzywa mam. Chyba zostanę Twoją klientką Olu. Serdecznie pozdrowienia z lasu ślę.
OdpowiedzUsuńZ borówek i my nie mielismy pociechy, bo sie zawiązało zaledwie parę owocków. Prawdziwy wysyp malin dopiero przed nami, bo mam późną odmianę. A odmiany wczesnej miałam niewiele. Ogórków u nas ogrom, za to pomidory bardzo powoli dojrzewają. Czyli u każdego jest z tym róznie. Urodzaj zależy od wielu czynników. Najwiecej pewnie od pogody. Twój młody sadek, Andziu za parę lat pokaze swoje możliwosci. Nasze papierówki posadzone dwa lata temu dały nam w tym roku kilka kilogramów pysznych owoców.Ale bez czarny i śliwki to w tym roku istna nawała bez końca!:-)
Usuń(Jesli rzeczywiscie chciałabyś cos z moich przetworów, to daj znać!:-)Chętnie sie podzielę!:-)
Uściski serdeczne z mojej górki zasyłam!:-))
Nie wiem jak było u ciebie ale u mnie w zeszłym roku późno wiosenny przymrozek unieruchomił owady i nie zapyliły kwiatów, nie mieliśmy żadnych owoców, nawet mirabelek, u niektórych wręcz przemarzły drzewka owocowe :/. I tak sobie myślę, że w zeszłym roku odpoczęły i jak przyszła tegoroczna pogoda ciepła a nawet gorąca to te drzewa wystrzeliły a owady mocno zapylały i stąd ogrom owoców u nas. Też mamy ten problem i nie mamy się z kim podzielić. Nawet byśmy zawieźli do domu dziecka, ale oni oczekują gotowców i owoce, z którymi musieliby coś zrobić ich nie interesuje. Więc dostaną kury... przykre ale prawdziwe.
OdpowiedzUsuńczytam dalej...
Tak, Agatku - przez majowe przymrozki u mnie w zeszłym roku było dokładnie to samo. Prawie żadnych owoców poza czarnym bzem i kaliną nie miałam.Parę kilo jabłek i gruszek - mizerota.
UsuńMasz racje, że to pewnie drzewa odpoczęły i dlatego w tym roku tak dużo wszystkiego.
Jak tak napisałam o tym domu dziecka, w któym nie są chętni na Wasze owoce, to mi sie przypomniała zaraz ksiazka "Drewniany różaniec" N.Rolleczek, opisująca biedę, głod i koszmar przedwojennego sierocińca. Tam wzięliby z radoscia wszystkie owoce i jeszcze zaprzęgli dzieci do pracy przy ich przetwarzaniu. Teraz czasy zupełnie inne. Dzieci mają wszystko i nikt ich do pracy nie przymusza. Tylko tych jabłek i gruszek szkoda...
Ależ u Was zapasów. Chociaż muszę się pochwalić, że i u nas ze swojskich wiśni wyszło 56 słoików przetworów. Tak, ten rok jest wyjątkowo urodzajny...
OdpowiedzUsuń56 słoików wiśni?! Ho, ho! Gratulacje! Ileż było tego drylowania, wyobrażam sobie! Ja tez duzo dryluję, ale sliwki, z nimi troche łatwiej niż z wiśniami.
UsuńPozdrawiam ciepło, Karolinko!:-)
Kuchnia do dzisiaj nosi ślady drylowania. A dzisiaj obliczyliśmy, że wyszło nam 24 słoików ze śliwkami.
UsuńNo tak, w trakcie drylowania pryska na wszystkie strony! U mnie z kolei kuchnia w fioletowych plamkach i kropkach od codziennego przerobu czarnego bzu!:-)
Usuń24 słoiki ze śliwkami? Karolinko- podziwiam i ściskam spracowane rączęta!:-))
A ostatnio rodzice dowieźli jeszcze aronie i pierwszy raz zdecydowali się na nalewkę z tych owoców. Oczywiście wszystko robią z duszą na ramieniu, bo nikt z nas nie wie co z tego wyniknie
UsuńNa pewno świetnie wyjdzie Twoim rodzicom nalewka! Trzeba wierzyc w sukces!:-) Moje sąsiadki robią (bo maja dużo krzewów aronii) i ich nalewki są przepyszne!Ja w tym roku zrobiłam nalewkę z wiśni! Też dobra!:-)
UsuńZgłosiłam się :) mam już tylko 3 słoiczki bzu
OdpowiedzUsuńChętnie dopiszę Cię do listy zamówień, Kocurku!:-))
UsuńPiękna Twoja spiżarnia, Olu :) Masz rację, trzeba to przerobić ,zostawiać na zmarnowanie się można, bo przyjdą lata uboższe w owoce i wtedy będzie jak znalazł :)
OdpowiedzUsuńSpiżarka pęka już w szwach. Przydałaby sie jeszcze jedna!:-))
UsuńTak, Lidko! Pewnie w przyszłym roku nie będzie tylu owoców, co w tym. Trzeba zatem odgonic lenia, zewrzeć szyki, mocno zakazać rękawy i działać w pocie czoła na niwie przetwórczej ile sił w dłoniach i kręgosłupie!:-))
Uau, az sie zaslinilam do pasa :). Wprawdzie robota dosc katorznicza, ale zmarnowac tyle pysznosci tez bym nie miala odwagi, byle tylko zdrowai przy tym nie nadwyrezyc.
OdpowiedzUsuńBo też pychotki to są prawdziwe a najważniejsze, że bez żadnej chemii! Robota rzeczywiscie katorżnicza, ale przeciez nie co roku jest taki urodzaj. Działamy zatem, ile sił!:-)
UsuńUściski serdeczne zasyłamy!:-))
Hi !Gdzies przeczytalam ze WIES NIE JEST DLA LENIWYCH LUDZI-i to prawda jest!!! pozdrawiam serdecznie lapki sciskam p.Gosia
OdpowiedzUsuńNa wsi wszystko zależy od pracy własnych rąk. Przez ciepłe miesiące praca jest na okrągło. Dopiero zimą można odpocząć. Do zimy jednak daleko a pracy jak na razie nie ubywa!:-)
UsuńSerdecznie ściskamy Twoje łapki, Gosiu!:-))
A ja wczoraj marynowałam gruszki;) Jeszcze przede mną zmagania z ogórkami;)
OdpowiedzUsuńJeszcze nigdy nie jadłam marynowanych gruszek. A słyszałam, że dobre!:-)
UsuńI ja pozdrawiam wakacyjnie. Serdeczności
OdpowiedzUsuńDziękuję za pamieć Dorotko i również pozdrawiam serdecznie!:-)
UsuńPycha 😊
OdpowiedzUsuńTak, pycha!:-)
UsuńDajcie znać, czy żyjecie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Żyjemy, Kocurku! Własnie dałam nowego posta!:-)
Usuń