…Kiedy tak już od
wielu dni leje różne, dziwne myśli pałętają się po głowie, w stawach przykro człowiekowi zgrzyta i w korzonkach boleśnie łupie. Oj,
za dużo już tej wszechobecnej mokrości, chlupotania, szarości, coraz większych kałuż, kapania za kołnierz i do butów, jednostajnego stukania wielkich kropel o
parapety, błota wnoszonego na łapach psów… Lubię deszcz, ale co za dużo to niezdrowo! Lada chwila warzywa zaczną gnić na grządkach albo całkiem zjedzą je ślimaki, które w nieprzebranych, zwycięskich hordach co wieczór wychodzą na żer w moim ogrodzie.
- Gdzie podziało się słonko, gdzie jakaś iskra, która by ożywiła
duszę i dała impuls ciału do jakiegoś ciekawego działania? – duma istota ludzka
przymusowo zmieniona w mieszkańca krainy Deszczowców i człapiąca po ogrodzie w nieodzownych na tę pogodę gumowcach.
- Gdybyż
przynajmniej po tych deszczach grzyby pojawiły się w jakichś
satysfakcjonujących ilościach a nie jak dotąd pojedyncze i robaczywe! –
rozmyśla nieszczęsny człek zapatrzony w mokrą drogę i w niewróżące poprawy pogody kłęby burych
chmur na niebie.
W porze
wielodniowej ulewy, łaknie się jakiegoś pocieszenia, namiastki słońca, zajęcia myśli i rąk czymś
przyjemnym i pożytecznym, mile się kojarzącym. Wprawdzie podczas deszczu dobrze się pisze, słucha muzyki albo czyta
czy po prostu śpi, dobrze jednak byłoby mieć jakiś wybór…
Z tego
wszystkiego wzięłam się za przeglądanie zdjęć z Australii. Dawno już ich nie
oglądałam a o większości z nich zapomniałam. Nie pamiętam większości nazw
miejscowości, które wtedy przemierzaliśmy, ani wielu własnych wrażeń z tamtego
okresu. Patrzę na te fotki z przyjemnością, ale już bez emocji. To jakieś ładne, kolorowe
pocztówki. I choć na wielu z nich jestem uwieczniona, to jest to jakaś dawna Ola, jakże od
obecnej daleka. Ola z innego snu, nierzeczywista…Ożywiłam się dopiero na widok fotografii przedstawiających
zbierane w Australii maślaki i rydze, które masowo porastały pobocza dróg, obrzeża winnic i
trawniki przy drzewach iglastych w oddalonych od centrum Melbourne dzielnicach. Poza Polakami i paroma
innymi nacjami słowiańskimi grzyby te nie budziły tam u miejscowych najmniejszego
zainteresowania. Tubylcy wielce podejrzliwie traktują bowiem dzikie, dziwaczne mushrooms…Dla
nich są po prostu niejadalne. Co innego pieczarki! Te wprost uwielbiają!
Kuchnia jest zazwyczaj
dla kobiety miejscem codziennych, powtarzalnych i nieraz nużących czynności ale
przecież może też stać się pracownią alchemiczną szalonej baby Jagi, gdzie dokonuje się kolorowych
czarów, gdzie można poczuć prostą radość
z powodu drobnego sukcesu, zobaczyć też ową radość w oczach współbiesiadnika. Dobra,
kuchenna magia przemian dziejących się za sprawą kobiecych rąk i jej wyobraźni
potrafi skierować myśli na nowe tory, obudzić życzliwe słowo i uśmiech, a
wreszcie dodać pewności siebie. Tak myślę, tak czuję, takiej magii
potrzebuję!:-)
Zatem czary mary! Zabieram się za robienie pizzy!:-))
Do miski wsypuję
ok. pół kg mąki. Do niej opakowanie drożdży suszonych oraz łyżeczkę cukru i
soli.
Do tego wlewam dwie łyżki oleju i mniej więcej szklankę
podgrzanego do temperatury ok. 40 stopni C. mleka. Wszystko wyrabiam dokładnie
ciepłymi dłońmi. Podśpiewuję sobie cichutko,
bo mam wrażenie, że ciasto to lubi. Lubi też, gdy się je wyrabia w jakimś
rytmie i robi się to z czułością, uważnie. Ciasto nie powinno lepić się do rąk.
Gdyby tak się działo trzeba dosypać mąki i znowu starannie, z uczuciem
wyrabiać. Następnie ciasto pizzowe
zostawia się w misce pod przykryciem żeby sobie w spokoju podrosło. Dobrze jest
na ten czas pozamykać okna i drzwi, bo ta wrażliwa, żyjąca masa nie cierpi
przeciągów.
Kiedy ciasto rośnie sobie cichutko, ale
wytrwale można spokojnie przygotować pozostałe składniki. Tu panuje pełna
dowolność. Każdy dodaje, co lubi, co akurat ma. Ja pokroiłam dzisiaj jedną czerwoną
paprykę i dwadzieścia dag pieczarek, znalazłam też w lodówce trochę salami w
plasterkach. Na tarce starłam kawałek mozarelli, do posypania pizzy. Zaraz
potem zerknęłam pod ściereczkę na schowane tam moje ciasto.
Och, świetnie!
Podwoiło swoją objętość i pełno na nim pęcherzyków powietrza, drobnych i większych
pęknięć oraz tajemniczych kraterów. Jest to znak, że można z pracami ruszać dalej.
Trzeba jeszcze raz porządnie wyrobić ciasto a następnie rozwałkować je na
cienki placek. Ów placek układa się delikatnie w wysmarowanej olejem foremce a
nadmiar ciasta odcina a potem robi z niego bułeczkę czy dwie i piecze w piecu razem z
pizzą.
W czasie gdy
piekarnik rozgrzewa się do temperatury 200 stopni Celcjusza ciasto smaruje się jakimś sosem pomidorowym
albo po prostu zwyczajnym przecierem. Następnie szczodrze sypie się na placek
oregano i dopiero potem układa całą resztę składników, na koniec posypując wszystko
obficie żółtym serem. I hop do piekarnika na ok 25 – 30 minut!
Podobno nie
powinno się do piekarnika w tym czasie zaglądać, żeby ciasto drożdżowe nie
opadło. Ja jednak zawsze zaglądam i nigdy nic złego z tego powodu się nie
dzieje! Kucam i oświetlam sobie tajemnicze wnętrze pieca latarką. Lubię widzieć
na bieżąco te tajemnicze fizyczno-chemiczne przemiany zachodzące w moich
wypiekach. Lubię wiedzieć, że wszystko idzie dobrze. Uśmiecham się, gdy tak się
dzieje a mam wrażenie, że ciasto to czuje i rumieni się z radości!:-)
I oto moja
pizza - wspaniale wyrośnięta i puszysta,
a tylko po bokach twarda i chrupiąca. Pachnąca oregano, salami i papryką.
Mięciutka i rozpływająca się w ustach. Przynajmniej ja tak ją odbieram.
- I co, Cezary! Smakuje ci? – pytam spoglądając z
napięciem na twarz męża.
On przymyka oczy z rozkoszy, przeżuwa dokładnie spory kęs
i kiwa głową uśmiechając się z widocznym zadowoleniem.
- Zjemy chyba całą? – mówi wreszcie zerkając łakomie na
połowę pizzy pozostałą na blasze.
- Myślisz, że damy radę? – mruczę rozjadłszy się na
dobre.
- No pewnie, że damy? Nie znasz nas? – porozumiewawczo śmieje
się Cezary.
Tymczasem za oknem przestało padać i pojawiło się odrobinę błękitu na szarym dotąd niebie. Nie wiem, na jak długo tak zostanie, ale w tym momencie mnie to jakoś nie trapi…
Moja pizza nazywa się "sprzątanie lodówki":-)
OdpowiedzUsuńOstatnio robię pojedyncze pizze galicyjskie, rodem z przemyskiej pizzerii, z kaszy gryczanej; do gotowanej kaszy konieczny dodatek ziemniaków, żeby się nie rozsypywała, przyrumieniona cebulka, sól, pieprz, posypane serem i już; najlepsze z pieca chlebowego, chrupiące, pachnące dymem, skrzypiące odrobiną popiołu, ale nie zawsze chce się rozgrzewać piec; lenistwo:-) więc mam blaszany piekarnik elektryczny, kupiony w wiejskim gs-ie i on służy mi najbardziej; słońce mi świeci w okno, ale chmur wcale nie ubywa; pozdrawiam serdecznie.
Podobno prapoczątki pizzy we Włoszech wiązały sie właśnie z porządkami w kuchniach gospodyń włoskich.Te skrzętne kobiety wymyśliły sposób na zagospodarowanie resztek. A i dzisiaj można i nalezy tak robić, bo po co ma sie cos marnować, skoro na pizzy, w pierogach, sałatce czy naleśnikach moze jeszcze świetnie smakować?
UsuńPizza galicyjska? Nie znałam jej dotąd, ale opis tego, co do niej dodajesz i jak przyrządzasz wzbudził z miejsca moja ciekawość i apetyt. Będę musiała wypróbować!
I u nas słonko pojawiło sie wczoraj na chwilę. Niestety, w nocy znowu lało jak z cebra i teraz też kropi coraz mocniej!
Pozdrawiam Cię ciepło, Marysiu zza Sanu!:-)
Pochmurno i deszczowo u nas też, ale pada z przerwami, nawet słońce kilka razy wyjrzało.
OdpowiedzUsuńPizzy nie lubię, pierwsze moje zetknięcie z nią było fatalne, trafiłam na źle zrobioną i już mi tak zostało. Zjem jak jestem bardzo głodna i nie ma nic innego, ale to się ostatnio nie zdarza.
Życzę powrotu słonecznej pogody i obfitości grzybów.
Pochmurno chyba w całej Polsce, ale na południowym wschodzie pada i pada od kilku dni.
UsuńNie lubisz pizzy? Rozumiem, że można sie do czegos uprzedzic, jeśli kiedys nam zaszkodziło albo było po prostu niedobre.Dlatego wolę robić pizzę sama, bo wiem, że zrobie taka, jaka będzie mi smakować, bez żadnych podejrzanych dodatków.
O tak! Niech sie wreszcie rozpogodzi i sypnie grzybami!
Pozdrawiam serdecznie, Ewo!:-)
Sama z chęcią zjadłabym taka pizzę :))
OdpowiedzUsuńU nas trochę pada, ale ogólnie jest ciepło i słonecznie, czego i Tobie życzę, Oli :)
To spróbuj Lidko zrobić dla siebie i swego Chłopa taką pizzę. Jest prosta, szybka i zawsze wychodzi. W razie jakich wątpliwosci, co do jej przyrzadzania słuzę podpowiedzią!:-))
UsuńU nas nadal pochmurno i deszczowo, niestety!
Nie wiem, co we mnie siedzi, ale nie umiem robic ciasta drozdzowego. Ile ja juz przepisow wykorzystalam, nawet takie stuprocentowe. Zawsze jednak wychodzi mi piekny nalesnik. Przestalam wiec probowac, choc bardzo lubie ciasto drozdzowe, najbardziej z mlekiem albo kakao.
OdpowiedzUsuńAle mi narobilas apetytu na pizze, pojde kupic :)))
Aniu! Ja też kiedys miałam kłopoty z ciastem drożdżowym. Potem zrozumiałam, że podstawa wszystkiego są dodawane w odpowiedniej kolejności składniki w temperaturze pokojowej i ciepłe ręce, którymi wyrabia się ciasto a do tego sporo cierpliwosci.No i zdecydowanie preferuje drożdże suszone. One nigdy mnie nie zawodzą. Moze sie skusisz i jednak mimo wszystko znowu spróbujesz upiec samodzielnie pizzę?!:-))
UsuńChyba nie. Za duzo porazek, wiec uznalam, ze to we mnie jakies zle siedzi, ktore nie pozwala ciastu rosnac. :)))
UsuńMoże ciasto wyczuwa emocje, lęki, niecierpliwość, wszelkie nasze hamulce wewnętrzne i dlatego odechciewa mu sie rośnięcia, dlatego się buntuje i opada? To bardzo tajemnicza kwestia, może ktoś ją kiedys zbada i o w wynikach badań nam poopowiada?!:-)))
UsuńNarobiłaś smaku tym opisem. Szkoda, że ciasto drożdżowe i ja jakoś nam nie po drodze. A pogoda jakże rożna od mojej. U mnie słońce, aż czasami jest go za dużo.
OdpowiedzUsuńCiasto drożdżowe można oswoić. Nie trzeba sie go bać. Jak sie w końcu uda, to człowiek nabiera śmiałosci i robi następne!
UsuńU Ciebie za dużo słońca a u mnie deszczu. Niechby sie to wszystko sprawiedliwie wymieszało!
Pozdrawiam ciepło, Olu!:-)
A u nas deszczu jak na lekarstwo. Straszyli, straszyli i nic. Podlewamy ciagle nasze kwiaty, które wyglądają już jakby koniec września był. Dziwne to lato jakieś.
OdpowiedzUsuńAleż mi narobiłaś ochoty na pizzę ;) Pozdrawiam cieplutko
Front deszczowy wciaz napiera na południowy wschód, czyli na nas nas, gdy tymczasem w innych rejonach Polski wciaz są niedobory wody! Dobrze, że mieszkamy na szczycie góry a nie w dolinie, bo by nas pewnie zalało!
UsuńPozdrowienia serdeczne śle Ci Gabrysiu!:-)
Deszcz jest potrzebny. Lubię jak pada, ale nie lubię jak leje i to przez kilka dni. Zrobiłaś mi smaka na pizzę!
OdpowiedzUsuńNo właśnie Sikoreczko, deszcz jest potrzebny, ale bez przesady! Taka domowa pizza jest o wiele lepsza od kupnej. I jaka duma, jak sie człowiekowi uda i jaka radosc jak innym smakuje!:-)
UsuńNapisałyśmy poemacik "Kobieca alchemia":
OdpowiedzUsuńKiedy deszcz o szyby dzwoni
Olga ciasto dusi w dłoni
Dusi ciasto i zagniata
Będzie pizza przebogata!
Kiedy ciasto leżakuje
Olga farszyk już szykuje
Tu pieczarki, tu papryka
Tu salami w miskach bryka
Mozarelli nie żałuje
Zaraz ciasto rozwałkuje
Aksamitne, bąbelkowe
Wyśmienite, bo drożdżowe
Spód smaruje pysznym, zdrowym
Przecierem pomidorowym
Oregano idzie w tany
Placek szczodrze posypany
( W międzyczasie zdjęcia pstryka
Ślinka cieknie, w tle muzyka)
I w takt deszczu i muzyki
Ola układa składniki
Kiedy serem posypuje
To się cieszy, że czaruje
Chce skraść serce Cezarego
I już blisko jej do tego
W kuchni klimat prawie włoski
Nagle znikły wszystkie troski
Pizza hop! Do piekarnika
Olgi serce mocniej pika
Teraz czas na podglądanie
Bo alchemia wnet się stanie
Oddech lekko przyspieszony
Latareczka w prawej dłoni
Olga kuca i przyświeca
W ciemną czeluść swego pieca
I uśmiecha się do ciasta
Niech się złoci, niechaj wzrasta!
To są już prawdziwe czary
Wnet przybędzie tu Cezary
Pizza pachnie, stół nakryty
A Cezary siadł jak wryty
Kiedy pierwszy kęs próbuje
To z rozkoszy pojękuje
Mruży oczy, głową kiwa
Bo przyjemność to prawdziwa
Deszcz już przestał swe padanie
Co się teraz dalej stanie?
Zjedzą pizzę po całości?
Nie zaproszą żadnych gości?
Wszak alchemia nadal działa
I na dusze i na ciała...
Wierszyk Wasz opowiada wspaniale
UsuńŻe się pizzy nie trzeba bać wcale
W każdej kuchni czary-mary
Cuda sprawią nie do wiary
Czy to w pizzy, czy w pierogach
Magia sie pogodna chowa
Trzeba dać jej ożywienie
Wiarą w siebie i natchnieniem
Co do gości, to przybyli
Płanetnicy w jednej chwili
A do tego strzygi, skrzaty
Odwiedziły nasze światy
Zjadły skrzętnie nam okruszki
Napełniły swoje brzuszki
Potem poszły znów tańcować
W deszczyk wplatać nuty, słowa
Pokazywać, że w czas deszczy
Uśmiech w chmurach sie niebieszczy
Jeszcze jedna ma pogwarka
W lewej ręce ma latarka
Bom jest wiedźma leworęczna
(Chociaż czasem oburęczna)
To jest cecha czarownicy
Która tańczy, spiewa, krzyczy
Pizzę piecze, baśnie składa
I wciąż rymem sobie gada...
Dziewczyny oba wiersze rewelacyjne.:)
UsuńLenko!Dziękuję za pochwałe w imieniu swoim i Maksiuputkowej!:-))
UsuńLubie pizze ale tylko "biala" czyli bez sosu pomidorowego. I ja robie bardzo cienkie ciasto, a jak mielismy rodzinne pieczenie pizzy to Junior zrobil jeszcze ciensze. Tak cienkie, ze sie zalamywalo pod ciezarem farszu. Nasz ulubiony farsz to pomidory, trzy rodzaje sera (mozzarella obowiazkowo:)) czsnek i swieze listki bazylii, ktore dodaje pod koniec pieczenia, zeby sie nie spiekly a tylko lekko dodaly smaku calosci. A potem to juz kazdy sobie sypie co na to chce czyli parmezan, oregano i ja koniecznie troche suszonego chili flakes. Calosc jeszcze kropie dobra oliwka i... och narobilas mi ochoty na pizze Olenko:)))
OdpowiedzUsuńPewnie by mi ta Twoja pizza Marylko też bardzo smakowała, bo sam jej opis wywołuje u mnie ślinotok!:-)
UsuńJa dodaje do pizzy, co mam pod ręką.Ty posypujesz bazylią a ja szczypiorkiem (ale wczoraj tak lało, że nie poswieciłąm sie aby pójsc po niego do ogródka!)
Domowe wypieki są dobre na każdą niepogodę!:-)
Sciskam Cie mocno pizzowa koleżanko!:-))
Jak przeczytałam o tym deszczu i mokrości, to mi się przypomniała piosenka z przedszkola: Utopce pod wodą siedzą chlip, chlap, chlup... nie pamiętam dalej. Kurtka Ola, ja nigdy nie robiłam domowej pizzy. Nie wiem czemu. Lubimy, często jadamy. Ale nie robiłam. Natchłaś mię. Zrobię Mążowi i Synowi. Z uczuciem :-) U nas na Podlasiu mokro tak jak i u was. Ślimaki się cieszą. Wszystko inne mniej. Gawronów mi żal. Deszcze, burze...a one na tych gniazdach wysoko. Bociany pokulone. Przyroda. Czekamy na słońce. Muszę kupić drożdże :-)
OdpowiedzUsuńNie znałam tej piosenki o utopcach, wiec sobie jej poszukałam w odmętach internetowych i oto słowa:
Usuń"Utopce pod wodą siedzą, chlip, chlap, chlup! Utopce pod wodą siedzą, oj, rety, rety! Ludzie o nich nic nie wiedzą, chlip, chlap, chlup! Dobrym ludziom pomagają, chlip, chlap, chlup! Dobrym ludziom pomagają, oj, rety, rety! Biedę z domu wymiatają, chlip, chlap, chlup! Złych ludzi, co robią szkody, chlip, chlap, chlup! Złych ludzi, co robią szkody, oj, rety, rety! Wciągają za nos do wody, chlip, chlap, chlup!!"
Ciekawe, jaka jest melodia?!
Spróbuj zrobić taką domową pizzę, bo to w sumie prosta rzecz. I przyjemnie sie ją robi a jak pięknie potem pachnie w domu, jakie mlaskania apetyczne słychać podczas konsumpcji!Juz sobie wyobrażam, jak Twój Małzonek i Synek rozpływają sie z zachwytu!:-))
Na Podlasiu chyba tak samo jak na Podkarpaciu. Wschód Polski bardzo mokry a ślimaki maja bal stulecia!:-)
Ptaki w gniazdach biedne i bezdomne zwierzęta też. Oby wkrótce sie wypogodziło i humory wszystkim poprawiło!:-)
Aniu! Jak będziesz kupować drożdże to polecam te suszone. Na nich zawsze można polegać w przeciwieństwie do świeżych!:-)
U mnie padało (i pada ale jestem gdzie indziej) na tyle długo, że już nas to denerwowało, w jakąś ospałość popadlismy po tych dniach upalnych. U nas też nie ma grzybów. Z ogromną przyjemnością przeczytałam twój post o codzienności... taki piekny bo taki naturalny, codzienny :D Muszę kiedyś spróbować twoj przepis na pizze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bo naprawdę ta deszczowa pogoda (a wraz z nia niskie ciśnienie) powoduje okropną ospałośc u człowieka, jakieś takie rozleniwienie, budzi rózne bóle w ciele i skłonnosc do westchnień.
UsuńUbiegły rok był bardzo grzybowy. Mozę wiec w tym roku grzybnia odpoczywa?
Cieszę się, że spodobał Ci sie mój pizzowy tekst. Tak, wypróbuj kiedyś przepis na nią i daj znać czy wyszła!:-)
Pozdrawiam Cie serdecznie Agatku z mojego zachmurzonego Podkarpacia!:-)
U mnie już wczoraj znowu było sucho, więc ucieszyłam się jak wieczorem zaczęło padać. Ale po kilku dniach deszczu, tak jak u Ciebie, też musiałabym czymś się rozweselić. Tylko, że u mnie byłoby to ciasto :)
OdpowiedzUsuńZa dużo słonca albo za dużo deszczu, takie to dziwne lato.Gdzieniegdzie za sucho a gdzieniegdzie za mokro. Wariacja jakaś pogodowa!A jakie ciasto byś upiekła Wietrzyku w czasie przedłużajacej się niepogody?!:-)
UsuńMoje ulubione kruche z owocami :)
UsuńTeż lubię!:-)
UsuńJa jestem fanem i to ogromnym pizzy neapolitańskiej, na bardzo cienkim cieście, króciutko pieczonej i z na prawde dobrymi dodatkami. Nie tani ser do zapiekanek tylko mozzarella i dobra szynka, świeża bazylia i pieczarki. Mniam. Nie robię, nie mam piekarnika od jakiegoś czasu.
OdpowiedzUsuńDeszczu u mnie na razie nie ma zbytku. Jeszcze się ziemia nie napiła.
Pewnie i mnie by neapolitańska pizza smakowała. Same dobroci w niej, to jak by miała nie smakować?
UsuńU Ciebie wciaz mało deszczu? Chętnie oddam Ci połowę mojego!:-))
Od kilku dni u nas, pada, nie pada. Samo nie wie czego chce:-) Za to dzisiaj rozpadało się na dobre. Leje po prostu. Ledwie zdążyłam z zakupami przed ulewą.
OdpowiedzUsuńOj, lubię pizzę. Mieliśmy swego czasu świetny przepis, zawsze się udawała i często ją robiliśmy. Aż, któregoś dnia przepis gdzieś wywiało, no wywiało i już. Próbowaliśmy innych, ale to nie było to samo i przestała nam wychodzić taka udatna. Parę razy nie wyszła i tak się zniechęciłam, że poszła w zapomnienie. Żałuję tego przepisu, dostaliśmy go swego czasu od kucharza z jednej z najlepszych restauracji w mieście. Tak się rozpieściliśmy pizzą według tego przepisu, że żadna nam teraz nie smakuje tak jak tamta:-). Co nie znaczy, że nie jemy pizzy, ależ jemy, ale już sami jej nie przyrządzamy:-)
Ależ się rozpadało, taka ściana deszczu, że nic nie widać! Oj nie lubię takiego deszczu. Mam nadzieję, że to nie na długo i w końcu znowu się rozpogodzi.
I tym deszczowym akcentem pozdrawiam Was do następnego razu, byle słonecznego.
Buziaki!:-)
Marytka
Oleńko, piszesz o gumiakach. Mnie też by się dzisiaj przydały po tej ulewie. Balkonik mamy udany. Jak tylko spadnie ulewa, robi się małe bajorko, żaby można hodować. I ja właśnie przed chwilą, no trochę dłuższą:-) wyszłam sobie, o ja zapominalska, na balkonik. I chlap, i czuję, że mi mokro w stopy. Oczy w dół i widzę, że moje laczki (na szczęście żelowe) całe w wodzie i stopy do kostek też. O matko! Zaklęłam szpetnie i zaraz siebie zrugałam, bo co sąsiedzi sobie pomyślą. Najdalej jak parę dni temu słyszeli moje przekleństwa w kuchni. Auć!... Chwyciłam laczki w garść i do łazienki. No i zostałam ukarana. Nie chciało mi się zapalać światła więc weszłam z rozmachem znowu w kałużę wody. Źle podstawiłam rynienkę do odpływu wody z pralki i kałuża gotowa. No, teraz to już sobie nawrzucałam od kretynek, leniwych idiotek itp. A i mojemu światu się dostało za to, że tak dba o mnie i pewnie zatęsknił za moimi przekleństwami, bo wszystko musi być w równowadze i jak czegoś za mało, albo za dużo, to on się dopomina:-)))) I na pewno nie szło o umycie nóg, bo to mam opanowane do perfekcji, ale o moją złość, bo pewnie było już za różowo:-))))
UsuńI w takim to optymistycznym nastroju, z wymytymi nóżkami, pozdrawiam radośnie :-)***
Marytka
Ulewa i u Was szalała? Oj, niebiosa rozhulały sie na dobre!
UsuńSzkoda tego utraconego przepisu na pizzę. Sama bym go chętnie poznała i wypróbowała...
Uchichrałam sie z Twoich przygód kałuzowych na balkonie a potem w łazience. Taki masz wodny dzień z każdej strony!:-))Niezapomniany będzie przynajmniej!:-))
A ja jestem tuż po obfitych zbiorach ślimaków ogrodowych.Może jest ktos chętny na dorodne, ślimate ślimaczki? Sprzedam tanio albo oddam darmo!Okazja!:-))
Buziaki serdeczne ślę Ci Marytko z krainy Deszczowców!:-)))
Podpinam się do Panterki: smaku żeście narobili :)
OdpowiedzUsuńA mi piekarnik padł, ale ogolnie tak stara ta kuchenka, ze nie warto naprawiac, wiec musze sie nastawic na wymiane kiedys.
A pizze kupie chyba tez :)
Szkoda, że masz niesprawny piekarnik, Kocurku. Bo to bardzo prosta i smaczna pizza jest! Jadłam ja wczoraj a i dzisiaj też bym zjadła, tylko nie mam już składników na kolejną i muszę sie obyć smakiem!:-))
UsuńOj jakiś pech w tym roku po całości mam wrażenie. Patrzę z lękiem na inne rzeczy, żeby się nie psuły. Bez piekarnika da się żyć. Ale jak mi pralka albo lodówka padnie to zginę. No i na szczęście to na piekarniku na gaz - palniki to się chyba nazywa- działają :)
UsuńWiem o czym mówisz, Kocurku. Jakis czas temu miałam zepsutą pralkę. Przez trzy miesiace musiałam prać ręcznie. Pranie to nic, ale wykręcanie grubych, zimowych ubrań albo pościeli - tragedia!
Usuńhi !grzyby powiesilas za nozki -absolutnie uroczy widok a za pomysl brawo !u nas nie ma deszczu juz drugi miesiac -taka historia )co do pizzy jakim cudem mam przepis na spodzie drozdzowym jeszcze z pl.i rozczula mnie moje pismo takie jeszcze dzieciakowe hi,hi i kartka tak zolta z plamami ah jaka ta pizza byla pyszna !!nie pieke poniewz moja watroba zakazuje mi hi,hi.Pozdawiam serdecznie ,DUZO SLUCHAM ADIO -BOOKI odkrywam pisarzy o ktorych zapomialam Orzeszkowa-jak ona pisala jak znajdziesz czas posluchaj czyta D.STENKA https://www.youtube.com/watch?v=8_FEqch86Oc JA JESTEM POD TAKIM WRAZENIEM SISKAM P.GOSIA
OdpowiedzUsuńHi, Gosiu! Te grzyby to australijskie maślaki! Niesamowity był tam ich wysyp. Przepis na pizzę ręką swoją dawniej pisany w czasach tak odległych, że już snem sie wydają...Rozumiem Twoje rozczulenie. Też tego rodzaju wzruszeń doswiadczam. A właśnie za Twoja sprawą (znowu!)doznałam kolejnego wzruszenia i zachwytu po wysłuchaniu i dodatkowo przeczytaniu (bo lepiej mi sie czyta niz słucha)opowiadania Orzeszkowej o pannie Róży. Cudne, prawdziwe, przejmujące opowiadanie o samotności, Złozoności i delikatnosci duszy ludzkiej, jej bezbronnosci i alienacji w stycznosci z chłodem, niezrozumieniem, prostactwem i brutalnością otoczenia. Piękna końcówka opowiadania, aż parę łez mi poleciało. Dziękuje Ci z całego serca Gosiu za podzielenie sie ze mna tą perełką literatury polskiej. Też jestem pod ogromnym wrażeniem!***
UsuńOlu-ja jak dziecko we mgle odkrywam takie cuda-napisane !!nie pamietalam o tych autorkach Orzeszkowa nawet zdziwilam sie Dabrowska i takie tam jeszcze dziwne inne .....Co do Panny Rozy-KTO DZIS TAK KOCHA ?Tak sie ciesze Olu do nastepnego pisania :-)
UsuńGosiu droga! Tak mnie zainspirowałaś, tak natchnęłaś, że napisałam następnego posta o Pannie Rózy!Dziekuję Ci gorąco za podesłanie linka do tego audiobooka. Dziękuję i polecam sie na przyszłosć!:-))*
Usuńależ Ty czarodziejsko to opisałaś i smaki i zapachy.... pizzy chcę...
OdpowiedzUsuńPizza własnej roboty może człowieka smakiem zaczarować, zapachem oszołomic a co najwazniejsze, poprawic nastrój całej rodzinie!:-)
UsuńDobrze ,ze pada bo juz sie robilo wrecz tragicznie, jesiennie , liscie zolkly, trawa spalona, az serce bolalo patrzac na taki swiat w lipcu.
OdpowiedzUsuńI mam ochote na pizze, ale opisala i obfotografowala!!!!
U nas juz tego deszczu nadto ( szkoda, że tak w czerwcu nie padało, gdy z konewka po ogordzie biegałam!). Pada równo od tygodnia. A pranie, które zrobiłam cztery dni temu i wisi w domu nadal nie wyschło - taka jest wilgoć w powietrzu!
UsuńA pizzę polecam na ten deszczowy czas. I wszelkie inne wypieki, które smakują i pachną bosko!:-)
U mnie też ciągle pada, ale jakoś mi to nie przeszkadza, choć czeka mnie spacer w deszczu. Grzybków zazdroszczę, uwielbiam, ale u nas w rodzinie niestety nikt się nie zna. Ja też robię sama pizzę, ale chętnie wypróbowałabym Twój przepis, bo lubię eksperymentować w kuchni. Może jak pięknie poproszę podzielisz się przepisem? U nas pizza przechodzi tylko z ketchupem. Pozdrawiam milutko!:)
OdpowiedzUsuńWidzocznie u Ciebie deszcz nie pada od tak dawna jak u nas (u nas od tygodnia!).
UsuńTe grzybki na zdjeciu zbieraliśmy w Australii - ponad 10 lat temu. Tutaj w tym roku z grzybami na razie marnie.
Przepis na moja pizzę zawarty jest w powyższym poście.Jeśli potrzebujesz jakichs dodatkowych wiadomosci i podpowiedzi w tej sprawie ,to pytaj!:-)
Pozdrawiam z deszczowej krainy podkarpackiej!:-)
Ups, przepraszam, chyba wcześniej za szybko przewinęłam stronę, bo nie widziałam akapitu ze składnikami. Ślicznie Ci dziękuje.:) Faktycznie u mnie pada, ale z przerwami, było kilka słonecznych dni. Inna rzecz, że ze względu na moje zdrowie, taka pogoda bardziej mi służy, a czasami po prostu wystarczy poszukać pozytywnych stron np. jest więcej czasu na czytanie.:) Życzę poprawy pogody. Serdeczności.:)
UsuńCiekawa jestem Lenko jaka wyjdzie Ci pizza z mego przepisu. Daj znać jak już zrobisz, Ok?
UsuńTak, trzeba szukać pozytywów w tj nadmiernie deszczowej pogodzie, bo jakie mam inne wyjscie, skoro wpływu na pogodę nie mam? Czasu na czytanie i pisanie jst rzeczywiscie więcej. I w sumie to dobrze, bo mam sporo zaległości.Pewnie jesteś alergiczką, więc rozumiem, że ta deszczowa pogoda jest dla Ciebie lepsza, niż słoneczna.
Pozdrowienia zasyłam!:-)
Na dworze szaro i ponuro, ale pizza za to kolorowa :). Z pewnością poprawia humor w zimne dni.
OdpowiedzUsuńPS. Australia to jedno z moich marzeń. Gdyby kiedyś udało się tam wybrać...
Tak, kolorowe, pachnące potrawy potrafią poprawic humor a w niepogodę trzeba próbować wszystkiego by wyprowadzic sie z marazmu.
UsuńMoże kiedyś Patrycjo uda Ci się pojechać do Australii. Jak zrobią bezpośrednie z W-wy albo przynajmniej z Frankfurtu na pewno będzie to o wiele tańsze, niz do tej pory!