Tylko serce się nie myli, tylko sercu ufaj
Ono bije w każdej chwili, nie duś go, wysłuchaj
Wszelkie inne głosy, rady są diabelskim szeptem
Tylko serce wie, co dobre, niewinne i święte
Czemu stale je zagłuszasz? Czemu mu nie wierzysz?
Spośród gruzów się wynurza i bardzo chce przeżyć
Podtopione nadal bije, zranione wciąż stuka
Bądź mu wierna póki możesz, bóstw innych nie
szukaj
Nie zrozumie cię rozsądek, z czasem pogodzenie
Tylko serce, co wie wszystko, jego płacz i
drżenie…
Powyższy wiersz napisałam kilka dni temu, tuż
po tym, gdy pożegnałam się z ostatnimi naszymi kozami - Brykuską i Kruszką. Pisałam i szlochałam... A psy
czując mój smutek garnęły się do mnie, stawały na tylnych łapach i lizały moje mokre od
łez policzki, pocieszały po swojemu… Kochane, wrażliwe stworzenia…Najdroższe pocieszanki...
Kozi rozdział w naszym życiu trwał dobrych kilka
lat. Wiele się przez ten czas nauczyłam o kozach, ale chyba najwięcej o sobie.
Wszystko było i jest po coś… Widocznie musiałam przeżyć na własnej skórze bezbrzeżną
radość związaną z narodzinami koźlątek i rozpaczliwy smutek związany z ich odejściem.
Każdym odejściem, nie tylko tym drastycznym na drugi brzeg tęczowego mostu… Musiałam związać
się z kozami emocjonalnie, przeżywać ich dobre i złe chwile… Szaleńcze biegi
przed siebie, gdy poczucie wolności napełniało je szampańską, zaraźliwą i dla
mnie radością… Dni rui, kiedy nie obchodziło ich nic poza seksualnym
zaspokojeniem a w braku tegoż owocowało nerwowością i złością. Wiele razy zmuszona byłam przerywać kłótnie
między kozami, bijatyki związane z walką o dominację w stadzie, sama przy tym
nieraz mocno obrywając. Towarzyszyłam im podczas spacerów do lasu, spokojnego
pasienia się przy mnie na łące, w czasie którego podchodziły na pieszczoty, na
czułe spojrzenia w oczy… Leczyłam je, gdy chorowały, opatrywałam rany
pogryzionej przez Jacusia Brykuski. Co
roku ścinałam dla kozich panien ogromne naręcza gałęzi wierzby, bukiety
kwitnącego ziela wrotyczu. Karmiłam mlekiem z butelki małą Kruszkę, gdy jej
mamie Brykusce zabrakło instynktu macierzyńskiego, aby w równym stopniu móc zadbać
o potrzeby swoich dwojga koźląt… Wszystko to było po coś…
Mogłabym tak wymieniać i wymieniać kolejne
wspomnienia…. Ta wyliczanka sprawia mi ból, bo wciąż tęsknię, mam wyrzuty sumienia i czuję smutek
widząc puste, kozie boksy albo ogladając kozule na zdjęciach... A jednak wiem, a raczej mój rozsądek wie, że dobrze
zrobiliśmy rozstając się z kozami. Nie chcieliśmy już ich rozmnażać, nie
mieliśmy dość siły na coroczne sianokosy, na sprzątanie ich boksów z zalegających
tam po zimie ton słomy i siana posklejanych obornikiem. Poza tym obecność kóz i
konieczność codziennego ich wyprowadzania na łąkę, dojenia, pojenia oraz
karmienia sprawiała, że nie mogliśmy z Cezarym nigdzie ruszyć się z Jaworowa na
dłużej. Kiedy jechałam na Śląsk, do rodziców, zawsze robiłam to z wyrzutami
sumienia, bo zostawiałam całe gospodarstwo na głowie męża. Wracałam więc tak szybko
jak się dało a dzisiaj żałuję, że tak mało czasu poświęcałam swojej mamie… Gdybym
mogła wrócić czas. Gdybym wiedziała jak się to wszystko z nią potoczy… Mam
jeszcze tatę. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Dam mu tyle z siebie,
ile tylko będzie trzeba…
Wszystkie nasze kozy poszły do dobrych
gospodarzy, gdzie pod pewnymi względami będzie im nawet lepiej niż u nas. Pierwsza
była wzięta od zielarki Majka – biała, do końca dzika i nieufna. Kilka lat temu zamieszkała kilkadziesiąt
kilometrów stąd u prostej, ale serdecznej gospodyni, która traktuje zwierzęta z
szacunkiem i troską. Trafiła tam razem z kozłem, Łobuzem Kurdybankiem. Mądre to było i przywiązane do nas, ale i bardzo silne zwierzę. W
chwili, gdy zdecydowaliśmy, że nie będziemy już rozmnażać więcej kóz jego obecność
w naszym gospodarstwie stała się, niestety, problematyczna. Niezaspokojony popęd seksualny
był powodem ogromnej agresji i depresji capka oraz zdenerwowania sąsiadujących z boksem
Łobuza kóz.
Srebrzysta Popiołka w zeszłym roku trafiła
do leśniczego, który ma dzieci cierpiące na skazę białkową a więc niemogące pić
krowiego mleka. Jej mleko bardzo się tam przyda. A prosto z koziarni, w której
poza nią mieszkają jeszcze dwie inne kozy Popiołka może wybiegać wprost na wielką
łąkę i paść się tam w ciepłych miesiącach, ile tylko dusza zapragnie. Nikt jej
tam nie przypina do kołka, nie denerwuje się, że obgryza mu cenne krzewy i
kwiaty w ogrodzie.
Jej córka – Szarka wraz z synkiem Brykuski Kleksikiem pół roku temu zamieszkała w gospodarstwie sympatycznego, młodego małżeństwa kilka wiosek stąd. Pewnie ma już swoje małe i cieszy się nowym życiem.
A Brykuska i Kruszka przed kilkoma dniami
powędrowały do rodziny ze Śląska, która przejąwszy gospodarkę po ojcu
i zamieszkawszy na Podkarpaciu kontynuuje ojcowską, kozią hodowlę. Do tej samej hodowli jakiś czas temu trafił
synek Popiołki – Tofik. I dobrze mu się tam dzieje.
A co z kurami? Jest ich w Jaworowie już
niewiele. Kurze staruszki niosą się coraz mniej, ale w spokoju dożyją u nas
swoich lat…
Olga i Cezary Jaworowie uczą się wreszcie mierzyć
siły na zamiary i we właściwej kolejności ustawiać swoje priorytety. Muszą to
zrobić, aby nie zaharować się, w imię udowodnienia sobie, że choć miastowi to
siłacze. Tych dwoje musi dbać o siebie, bo zdrowie coraz bardziej im szwankuje. Wiek i
choroby cywilizacyjne robią swoje…
Nie jest mi łatwo o tym wszystkim opowiadać, bo człowiek
nie lubi przyznawać się do słabości. Słabość i rezygnację z czegoś traktuje się
przeważnie jako porażkę. A jednak czułam, że powinnam szczerze napisać, bo skoro
kiedyś otworzyłam w życiu jakiś rozdział i zwierzałam się tutaj z
towarzyszących mi wówczas uczuć, tak
teraz aby być w porządku wobec siebie i wobec Was, czytelników tego bloga, powinnam
opisać to, co czuję, gdy pewien rozdział w naszym życiu się skończył.
Pewnie
wiele jeszcze dobrych, pięknych chwil przed nami. Wiele wyzwań, niespodzianek,
zaskoczeń. Taką mam przynajmniej nadzieję...
Trzeba jednak pogodzić się z upływem czasu,
nie ma rady… Trzeba słuchać głosu rozsądku, choć serce wciąż się buntuje, wciąż
wie swoje. Cicho bądź już serce…
Jak trzeba to trzeba podjąć trudną decyzję. Bo skoro wiecie, że sił ubywa to i zwierzakom byłoby trudniej.
OdpowiedzUsuńZawsze podziwiałam Waszą pracowitość i oddanie dla kózek ale zrezygnowanie z nich nie jest przyznaniem sie do słabości tylko normalną koleją rzeczy.
Zdjęcia prześliczne.
Tak Ewo, w zyciu trzeba wciaz podejmować trudne decyzje. Bardzo często zycie narzuca nam te decyzje i daje wyboru. Marzenia i sielskie wyobrażenia trzeba schować do kieszeni i zyć dalej.
UsuńA zdjęcia śliczne, wiem...
Poszły do dobrych domów, to najważniejsze a Wy macie jeszcze kilka pieszczochów do kochania. To nie porażka, to samo życie Oleńko. Pellegrina
OdpowiedzUsuńTak, samo zycie Krystynko, które dalej sie toczy...
UsuńWies i nielatwe tam zycie sa dla mlodych i silnych. Nie bez powodu starsi jej mieszkancy sprzedaja swoje domostwa, choc im zapewne serce bolesnie krwawi, i przenosza sie blizej dzieci, blizej miasta, blizej lekarzy i wygod. Wies przyciaga, jest piekna, romantyczna, spokojna. Ale trzeba dla niej sil, bo sam entuzjazm nie wystarczy.
OdpowiedzUsuńA tu czlowiek nie mlodnieje... niestety i entuzjazm przestaje wystarczac. Pokonuje nas zycie i wlasne slabosci.
I trzeba uciszac glupie serce...
"Takie jest zycie, powiedział anioł, gdy sie obudził w ciele człowieka. Wciągnął skarpetki, teczkę swą zapiął i w rzeczywistosc szarą odjechał, - tak kiedyś napisałam w wierszu a to uczucie pogodzenia z zyciem o wynikających z niej smutnych uczuć pojawia się w życiu często., Tak, trzeba uciszać serce, ale trzeba tez pozwolic mu nadal bić, bo przecież czym byłoby zycie bez serca...?
UsuńRozumiem ten Wasz smutek - to zawsze w jakiś sposób boli. Tym niemniej jakoś tak cieszę się na myśl, że w porę się zreflektowaliście:) Zdrowie jest najcenniejsze i nic go nam nie zwróci, trzeba nim tak gospodarować, by starczyło do samego końca. A nasi bliscy są stanowczo warci, by im poświęcić czas i uwagę. Tego nie pożałujemy nigdy. Cieszcie się sobą i pieseczkami. A wiosną...wręcz nie mogę się doczekać, oj, będzie się działo...
OdpowiedzUsuńW zyciu jest przeplatanka smutków, radości i tych posrednich uczuć, które wypełniaja zwyczajna codziennosc. Najbezpieczniej byłoby zyc w tych pośrednich uczuciach. Jednak człowiek wznosi sie i opada, doznając przeróznych ekstremów, które zawsze poruszaja mocno serce i przez jakis czas nie pozwalają wrócić do tej zwyczajnej zwyczajnosci...
UsuńTez juz pragnę wiosny. Mam nadzieje, że ta kaprysna pani nie każe na siebie zbyt długo czekać...
Choc serce placze, podjeliscie sluszna decyzje. Jesli sily i zdrowie juz nie wystarczaja, dla dobra kochanych kozul to bylo najlepsze rozwiazanie. Wyszukaliscie im miejsca, gdzie sa dobrze traktowane i to powinno nieco ukoic Wasz smutek. Usciski i dbajcie o siebie i o bliskich.
OdpowiedzUsuńTak Moniko, podjęlismy słuszną decyzję. Mam taką nadzieję. Serce powoli sie uspokoi i przywyknie, nie ma wyjścia. Przyjdzie jakieś nowe dzianie, wiosna, lato...A póki co nadal mrozy u nas wielkie, wiec grzejemy sie jak mozemy i dbamy o siebie wzajemnie...
UsuńNie możesz zobaczyć mojego wzruszenia, ale uwierz mi, że ocieram łzy.
OdpowiedzUsuńBo tak pięknie napisałaś, bo przeżywałam razem z Tobą, choć często w milczeniu,
bo pożegnania są takie smutne, gdy serce pulsuje tęsknotą i wspomnieniami.
Jesteś teraz bogatsza o te wszystkie doświadczenia, ale - wiadomo - doświadczenia swój ciężar mają.
Zostają już z nami na zawsze, choć z czasem przykryte warstwami następnych wydarzeń.
A sercem właśnie połączeni jesteśmy przecież za Źródłem Wszystkiego, i stamtąd idzie też ukojenie.
Ukojenie, akceptację, pogodzenie. Odrodzenie.
Dobrze, że są piesy, utulić umieją jak nikt...
Ściskam najserdeczniej Oleńko, i Cezarego pozdrawiam.
Wiesz, Mar. Wciaz mam w sobie wiele łez niewypłakanych po tej najwiekszej, ubiegłorocznej utracie, tyle tęsknot i skojarzeń, które budzą sie wciąz i wciąż przy byle okazji a to pożegnanie z kozami było bardzo silnym przezyciem, choć przygotowywałam sie na nie od miesiecy.Jednak na cos takiego nie da się przygotować, serce wie swoje...
Usuń"Sercem jestesmy połączeni ze Źródłem Wszystkiego" - też tak to odczuwam, a chyba bardzo silne jest to połączenie, bo uczucia mocne, nie do opanowania...
Ale wierzę, że czas zrobi swoje i to Źródło, które wszystko rozumie i wie, jak pocieszyć zranione serce.
Tak, dobrze że są pieski...
Mar! Dziękuję i ściskam Cię serdecznie w imieniu nas obojga.
Sliczne to Twoje stadko i rozumiem co czujesz kiedy go juz nie ma Ale i tak Cie podziwialam, ze potrafiliscie to wszystko ogarnac, Kozki maja dobre domy a Wy troche odpoczniecie. MAcie do towarzystwa pieski, duza radosc! pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńTak, i mnie to jakos pociesza, że kózki mają dobre domy. Mam nadzieję, że szybko zapomna o nas. Moze juz zapomniały?
UsuńA pieski są takie mądre, takie wrażliwe. Dobrze, że są.
Pozdrawiamy Cię Grażynko.
Zawsze trzeba wybierać. Przygoda była wspaniała i warto było doświadczać radości i bólu. Teraz inaczej bo nie musi być ciągle tak samo. Pozostaje wielki podziw dla Was za odwagę podjęcia wyzwania.
OdpowiedzUsuńSerdecznie przytulam i niech się Wam szczęści w nowych wyzwaniach.
♥
Miłośc i cierpienie idą ze sobą w parze. Im mocniej kogoś kochamy, tym mocniej cierpimy po stracie, po rozstaniu. Aby uciec przed tego typu cierpieniem trzeba by chyba zostac eremitą, pogrązyc sie w medytacji, oddalic zupełnie od tego świata...Ale nie, człowiek pragnie uczuć, bez nich zycie nie ma smaku.Jst takie, jakby go wcale nie było. I nie da sie wybrać z życia tylko tych pozytywnych uczuc. Zawsze jest awers i rewers. I czas, który ma wobec nas swoje własne plany.
UsuńŻycie trwa, co przed nami jeszcze? Zobaczymy.A póki co, pozdrawiam ciepło♥
Niestety zycie to ciagle wybory, ale Wy sobie z nimi doskonale radzicie.
OdpowiedzUsuńTak Star, zycie to ciągłe wybory. Życie to nie baśń dla grzecznych dzieci. Trzeba to zaakceptować, bo dorosłosc na tym chyba własnie polega.
UsuńOlu, przykre jest to, co piszesz, bo rozstanie ze zwierzakami tak strasznie boli.
OdpowiedzUsuńAle tu trzeba niestety rozumu słuchać, jak się okazuje. I uciszyć serce, bo ono przygarnęłoby jeszcze raz tyle kóz zapewne ...
Przytulam Cię, Olu mocno acz wirtualnie :******
Oj, przygarnełoby! I wiesz, Lidko tak sie teraz zastanawiam, czy wiedząc o swoich przyszłych przezyciach zwiazanych z kozami, czy zdecydowałabym sie na wzięcie Brykuski i Pipiołki - tych naszych pierwszych kózek, od któych sie wszystko zaczęło? Chyba tak, bo dzieki nim tyle rzeczy sie nauczyłam, tyle pieknych chwil przezyłam...A ból, a smutek? Niestety, zawsze jest cos za coś...
UsuńI ja przytulam Cię mocno***
Olga,wiem ile pracy kosztuje mieszkanie na wsi. Też na początku chciałam mieć zwierzątka. Jednak zwierzątka to nie tylko obowiązek ale też dużo ciężkiej pracy. Trzeba być dobrym dla siebie. Sielska wieś to tylko na zdjęciu :-) Nie nie żałuję swojego wyboru, bo takiego życia chciałam.
OdpowiedzUsuńBo to dobre, prawdziwe, piekne zycie w zgodzie z naturą. Trzeba mieć tylko dosc siły fizycznej i umiejętnosc powiedzenia sobi stop, gdy pewne rzeczy zaczynają człowieka przerastać.
Usuń