Prawie rok temu stan liczbowy w naszej koziarni wynosił osiem sztuk. Były to trzy dorosłe kozy: Brykuska, Popiołka i Majka, jeden capek - Łobuz Kurdybanek oraz czwórka koźląt: Landrynek, Tofik, Gucio i Szarka. Potem na skutek różnych przykrych konieczności w koziarni zostały: Popiołka, Szarka, Brykuska, Majka oraz Łobuz. O tym, w jaki sposób pożegnaliśmy się wiosną z koziołkami pisałam na blogu i więcej o tym wspominać nie będę. To nadal dla mnie ogromny ból. Latem natomiast zdarzył się koszmarny incydent z Jacusiem w roli napastnika i biedną Brykuską w roli ofiary. Kózka ledwo wyżyła po tej napaści... Potem długo bałam się o nią, o siebie, o to jak ma się dalej toczyć nasza egzystencja w stadzie...Każde takie przeżycie zostawia w duszy ślad. A myślę, iż nieraz z psychiki przenosi się on na resztę ciała. Jak fala...
Ponieważ na skutek m.in. wiosennego wypadku samochodowego zdrowie nasze oraz wydolność fizyczna uległy pogorszeniu zdecydować należało o zmniejszeniu pracy i obowiązków w gospodarstwie. Nie chcieliśmy więcej rozmnażać kóz. Coraz gorzej radziliśmy sobie z silnym i pełnym nieutulonych żądz capkiem. Biedak męczył się ogromnie, będąc tak blisko swych pachnących rują oblubienic. Rozwalał codziennie swój boks. Bódł nas i gryzł. W oczach miał szaleństwo. Nie mieliśmy już do niego siły...
Uznaliśmy, iż czasem by ocalić siebie, swe zdrowie, nerwy oraz przyszłość należy zrobić coś, przeciw czemu serce się buntuje. Bo upartemu sercu zawsze sie zdaje, że wie lepiej. A gdy zrobi się coś wbrew niemu, to bywa, iż zalęga się w nim niewyjmowalny cierń...I chyba nie ma złotego środka.
Daliśmy ogłoszenie o sprzedaży kóz i po kilku miesiącach siedemdziesiąt kilometrów od nas znalazła się miła gospodyni, która potrzebowała capka rozpłodowego oraz mlecznej kozy. I tak oto w grudniu rozstaliśmy się z Majką i Łobuzem. To było dla mnie bardzo trudne i do dzisiaj bolesne przeżycie. Uciekałam od tego tematu, od dojmującej pustki w koziarni, od zaniepokojonych tą pustką pozostałych kóz w pisanie grudniowej baśni na bloga. To trochę pomogło, ale nie do końca. Baśń się skończyła a zwyczajne życie trwa. Codziennie widzę puste, kozie boksy. Codziennie nachodzą mnie wspomnienia. Czasem budzę się w nocy a serce bije mi jak oszalałe, bo znowu mam przed oczami przeraźliwie smutną scenę rozstania z białą, bezradną kózką oraz ze spętanym capkiem patrzącym w me oczy z niemym wyrzutem. Za dużo uczuć wkładam w to wszystko, za bardzo się przywiązuję, ale nie potrafię inaczej. Może wobec tego w ogóle nie powinnam mieć zwierząt...? A przecież życie wciąż zmusza człowieka do podejmowania wielu niełatwych decyzji. Rozsądnych i odpowiedzialnych decyzji. Rozstania są wpisane w życie ludzkie. A serce nadal swoje. Głupie serce...
Myślałam, iż kozi temat na blogu będzie odtąd tematem tabu. Nie potrafię na razie oglądać starych zdjęć wszystkich moich szczęśliwych i ufnych kóz. Nie wracam do starych postów o nich. To za bardzo wciąż boli...
Jednak życie trwa i trzeba iść dalej, nie uciekając od niczego, przyjmując to, co niesie los. Teraz mamy trzy kozy: Brykuskę, Popiołkę oraz Szarkę, córkę Popiołki. Szarka jest już prawie tak samo duża jak jej matka. To wesoła, zadziorna, inteligentna kózka. Na spacerach zaczepia Zuzię i Jacusia. Bodzie się z podejrzanie grubą Brykuską. Z Brykuską, która najprawdopodobniej jest ciężarna! Wydaje się nam, że przed odjazdem Łobuz Kurdybanek zakradł się do niej na chwilę i zostawił jej w brzuchu mały prezent. Nie chciałam tego. Strzegłam moje kozy przez zajściem w ciążę, bojąc się powtórki przeżyć wiosennych, ale teraz...
Teraz chyba ucieszyłabym się, gdyby w koziarni znowu pojawiła się nowa radość, nowe życie. Przecież są dwa puste boksy. Może pojawienie się małych zagłuszyłoby moje wyrzuty sumienia...? Może i Brykusce jest to potrzebne do całkowitego zaleczenia ran w psychice...?Ale z drugiej strony kraczą mi gdzieś w głowie myśli, że skoro dam radę z ewentualnymi maluchami, to dałabym przecież z Majką oraz Łobuzem. Jednak stało się i nie odstanie. Już ich tu nie ma. Muszę sobie w końcu wybaczyć, wiedząc, iż w nowym gospodarstwie moim kozom nie dzieje się żadna krzywda. Mają serdeczną opiekę, ogród do dyspozycji i czyste, ciepłe boksy. Mają nowe, trochę inne od dotychczasowego życie. Na pewno już zdążyły o nas zapomnieć. Taką mam przynajmniej nadzieję...
A tymczasem zima na Pogórzu pięknie maluje rzeczywistość. Niewinność przeczystej bieli i blask słońca gładzą smutki oraz grzechy świata, zakrywają litościwie szarość bezlistnych gałęzi i nagość uczuć ludzkich, przynoszą odrobinę upragnionej ulgi...
I oto moje trzy kozy biegną radośnie na spacer, ciesząc się życiem i mimo wszystko ufając mu bezgranicznie. I tak chyba powinno być. Tego się powinnam od nich nauczyć...
To piękne i w pełni zrozumiałe, że całą sobą angażujesz się w opiekę nad swoimi zwierzętami, że darzysz ich tak ogromnym uczuciem i szacunkiem.
OdpowiedzUsuńMam tak samo jak Ty, tylko że w moim przypadku występują psy i koty :), i nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek miała się z którymkolwiek futrzakiem pożegnać... Wiem, że nadejdzie dzień, gdy zabierze mi ich śmierć, ale nigdy nie chciałabym podejmować decyzji o oddaniu ich komuś innemu... Choć życie układa się różnie i zawsze istnieje ryzyko, że wydarzy się coś, co mnie do tego zmusi, a wtedy będzie trzeba stanąć na wysokości zadania i podjąć - jak sama napisałaś - odpowiedzialne działania, które będą miały na celu zabezpieczyć ich dobro...
Ostatnio na Facebooku przemknął mi między oczami post, w którym pewien mężczyzna prosi o dobry dom dla swoich zwierząt - bodajże dwóch, wiekowych już psów oraz trzech koteczek.
Mężczyzna ten choruje na raka z licznymi przerzutami, jest w stanie paliatywnym, lekarze dają mu kilka miesięcy życia. TO jest DRAMAT... Nawet sobie nie wyobrażam, jaką walkę musi toczyć teraz z emocjami w swojej głowie i jak się czują z tym jego futrzaki...
Olgo, ściskam Ciebie serdecznie i wysyłam głaski dla Twoich zwierzaków.
Oby Twój żal i wyrzuty sumienia po stracie Mai i Łobuza szybko ucichł.
A masz kontakt z tą Panią, u której teraz mieszkają?
Tak, mam telefon do tej Pani. Dzwoniłam do niej kilkukrotnie - tuz po oddaniu jej kóz. I wiesz, działały na mnie te rozmowy na poły uspokajajaco, bo zapewniała mnie, ze zwierzeta dobrze sie czuja, a na poły rozkrwawiająco me rany, bo budziły tęknotę i żal...Zdecydowałam więc, że wiecej nie będę tam dzwonic. Musze to odciąć jak pepowinę. Dać spokój tym kozom, tej Pani i sobie...
UsuńI ja czytałam apele ciezko chorych ludzi, albo zmuszonych do nagłego wyjazdu i muszących szybko gdzies ulokować swoje zwierzęta. Czytałam też o starcach, którzy mogliby isc do domu spokojnej starosci i mieć tam godziwa opiekę, ale nie idą, bo nie chcą rozstawać sie ze swoimi psami albo kotami...
W zyciu bywa róznie - nie jestesmy w stanie przewidzieć, jak ciezkie będziemy musieli podejmować decyzje. I mysle, że jakos się to wszystko w nas odkłada nie tylko jako bagaż doswiadczeń, ale i bólu, z którym nie umiemy sobie poradzić.Potem biorą sie z tego rózne choroby albo tragiczne zdarzenia...Nic nie dzieje sie przypadkiem.
A w sprawie kóz powoli sie u mnie wszystko układa...Powoli...Zmusiłam sie by o tym napisać i ostatecznie sobie tym jakos pomóc - to jak wyrwanie zęba.
Dziękuję Ci Dwen za zrozumienie i zyczliwosć!*
Widac po Twoich zwierzeniach, jak bardzo dla Ciebie zwierzeta sa wazne i jak bardzo je kochasz, ale przeciez Twoje kozki maja sie dobrze, poza tym mam nadzieje, ze Jacus juz nie dobiera sie do Brykuski ani innej kozki, ogladnelam Twoj filmik, i rzeczywiscie widac , Ze Brykuska jaby gruba w "pasie" , i Szarka bardzo bojownicza...milo patrzec na takie szczesliwe zwierzeta. I jeszcze musze sie pozachwycac Wasza niezwykle malownicza zima...sciskam serdecznie
OdpowiedzUsuńTak, ja wiem że Majka i Łobuz mają się dobrze, to tylko ta moja tęsknota wciaz sie odzywa i żal, że ta nasza Arka nie może być tak duża, jak bym chciała by była...
UsuńJacuś niby nie dobiera sie do kóz, ale czasem(przeważnie na początku spacerów) bywa nadmiernie podniecony w ich obecności. Muszę go wówczas uspokajać i pilnować.
Wszystkie moje zwierzęta uwielbiaja spacery (Łobuz i Majka też lubiły). Zima coraz piekniejsza moich stronach. Znowu narobiłam dzisiaj mnóstwo zdjęć.
I ja ściskam Cię serdecznie, Grazynko!:-)*
Wybraliscie zycie chlopskie, ale w sercach pozostaliscie nadal wrazliwymi mieszczuchami. Mieszkancy wsi nie bawia sie w sentymenty, szanuja swoje zwierzeta, ale kiedy trzeba, rozstaja sie z nimi bez zalu. Nie kochaja ich tak, jak my. Bardzo dobrze Cie rozumiem, choc sama nigdy nie mialam z kozami do czynienia. Jednak z Twoich opisow powstal mi obraz takich troche psow z rogami, a zamiast miesa zracych trawe. Poza tym niewielka roznica.
OdpowiedzUsuńChyba nie powinnas wiecej dzwonic do pani, ktora wziela od Ciebie kozy. Wyobraz sobie, ze wydalas dzieci za maz, niech sie usamodzielniaja. Po co drazyc, skoro tak boli?
A na filmie Szarka taka zaczepna? To kozie baby tez sie boda? :)))
:***
Psy z rogami? No jest jeszcze parę róznic (kozy np. sikaja sobie i kupy robią do wiader z wodą do picia!), ale poza tym - kozy przywiazują sie mocno do swych opiekunów, do miejsc. I tak samo jak psy ufają bezgranicznie.Cięzko jest zawodzic to zaufanie...
UsuńNie, nie mam zamiaru juz wiecej do tej pani dzwonić. Myslę, iż ona juz chyba miała dosc moich telefonów. Każdy potrzebuje spokoju.
Tak, to Szarka taka zaczepna. U kóz to zwłaszcza kozy bodą sie ze sobą. To ich bezustanna walka o dominację oraz ulubiona zabawa!Uwielbiam patrzeć na te szaleństwa kozie na spacerze!:-))****
Kolejny próg przekroczyłaś Olu - a i serce kiedyś przestanie krwawić. Tak dobrze Cię rozumiem ...
OdpowiedzUsuńU mnie stan liczebny kóz już dawno przekroczył stan krytyczny - właśnie zamierzam o tym napisać.
Te "psy z rogami" w komentarzu Anny Marii P. dobrze określają Twoje (i moje również) do nich podejście.
Pozdrawiam gorąco :)
Każdy w życiu zmuszony jest przekraczać wiele progów i granic. Może na tym własnie polega prawdziwe życie? Służy to pewnie jakiejś nauce. Kiedyś trzeba będzie zdać jakis egzamin...
UsuńA co do kóz, to tak łatwo jest przekroczyc stan krytyczny w ilosci kóz. Gdyby im dać sie rozmnażać swobodnie, to po roku mozna podwoić albo i potroić liczebnosc stada. I w pewnym momencie zaczyna to człowieka przerastać. Ilosc pracy, koszta, zmartwienia z kozami zwiazane, choroby zwierząt a i człowiek coraz słabszy z wiekiem, coraz bardziej uziemiony. O tym wszystkim myslałam, planując redukcje w naszym stadzie. Nie wziełam tylko pod uwagę uczuć. Nie potrafie bezboleśnie sie rozstawać...
Pozdrawiam Cię Andziu z ulga, że i Ty czujesz podobnie!***
Ania ma rację, pozostaliście mieszczuchami, wrażliwymi do bólu. Ale co zrobić, sama reagowałabym tak samo, jak Ty.
OdpowiedzUsuńPoprzedni Personel Bonusa też się ze mną nie kontaktuje już, być może z tego samego powodu, z którego Ty przestałaś dzwonić do tej pani od Twoich kóz. Może zaglądają tylko po cichu na bloga - nie mam pojęcia. A naciskać nie będę, w żadnym wypadku.
Ściskam Cię, Olu bardzo mocno :*******
Człowiek wciaz sie wiele o sobie samym dowiaduje, ile moze znieść, co go zbyt boli, do czego moze sie przyzwyczaić, co go przerasta...Jestesmy mieszczuchami, jestesmy nazbyt mocno czujacymi ludźmi - zwłaszcza ja, mąz lepiej sobie z tym wszystkim radzi, jeszcze mnie musi pocieszać i uspokajać.
UsuńTwój Bonus ma nowy dom. Moje kozy takze. Twój Bonus jest szczęsliwy. Mam nadzieje, że i moje kozy są...
A czas prędzej czy później wszystko uładzi, taka jest rola czasu.
Lidko!I ja Cię ściskam mocno!***
Pani Olu trudno mi czasem zrozumieć Panią. Do kóz się Pani przywiązuje całym sercem a jeszcze nie tak dawno nie widziała Pani przeszkód w rozmnażaniu swoich psów. Nie dość, że pisze Pani o braku siły to i jeszcze pojawia się ból i tęsknota kiedy trzeba oddać zwierzęta, nawet w najlepsze ręce. Nie rozumiem tej sprzeczności. Owszem, pisała Pani o domach dla ewentualnych szczeniaków ale czy na pewno znajdzie się np. osiem kochających domów, 100% pewnych? Na pewno nie będzie się Pani o te psinki zamartwiać? Wiem, że się uczepiłam tematu ale czasem trzeba być rozsądnym tak jak w przypadku rozmnażania kóz. Czasem to "szkiełko i oko" się przydaje ;) Pozdrawiam serdecznie! Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Marta
OdpowiedzUsuńNo cóż, nie jest to wszystko łatwe...A człowiek, życie składa sie z samych sprzecznosci. Tak, jak napisałam powyżej wciaz sie duzo o sobie samej dowiaduję, o własnych reakcjach, o granicach i mozliwościach. Nie chce robic niczego pochopnie i na pewno nie zrobie tego w kwestii psów.
UsuńPozdrawiam serdecznie i równiez zyczę wszystkiego dobrego!
Widzialam ze cos sie dzieje !!!mialam nawet zamiar zapytac ,zajelam sie soba byly moje wnuki-radosc nasz )sciskam lapke,klaniam sie!)))) czas tu bedzie dobrym lekem !!!!![.Gosia
OdpowiedzUsuńTak, tylko czas Gosiu...
UsuńI ja ściskam Twoją łapkę!
Oj Oleńko, jak się ma miękkie serce to trzeba mieć twardą doopę albo chociaż mocne plecy. Taka to mądrość ludowa. Trzeba jednak mierzyć zamiar podług sił, to nie jest czas i wiek dla romantyków. Macie dwa piesie polarne, kozią mamę i córkę i Brykuskę nie tak znów bardzo ciężarną. Może to dobry stan. Optymalny. Taką miejmy nadzieję.
OdpowiedzUsuńTwardą doopę. mówisz Krystynko? Chyba nie posiadam (choć gabarytowo jak najbardziej!:-)
UsuńNa szczęscie mam Cezarego - on jest moimi plecami i nie tylko.
Niby optymalny stan, ale okaze sie, czy wiosną nie stanie sie optymalniejszy za sprawą Brykuski i Łobuza!:-))
Kochasz ludzi,kochasz zwierzęta,jesteś wrażliwą osobą toteż trudno Ci przejść do codziennosci po oddaniu kózki i capka,spoglądając na pierwsze zdjęcie spodziewałam się tekstu o Waszej radosnej,zwierzęcej drużynie,a tu takie smutki.Olu napisałas,że Pani zapewnia Cie o serdecznej opiece,trosce,ciepłych i wygodnych boksach może czas uwierzyć,że nie dzieje się im krzywda i skupić się teraz bardziej na Brykusce?,bo tęsknota i wspomnienia wciąż będą jeszcze w Tobie tkwić i tego tak szybko nie zmienisz.Musisz dac sobie czas.
OdpowiedzUsuńFilmik obejrzałam parokrotnie i przyglądam sie Szarce jakaz z niej bojowa kózka no i chyba jednak będziecie mieli nową radość w koziarni.Piękna,biała zima u Was i ładnie oszroniła drzewa.Pozdrawiamy,zdrowia i spokoju życzymy.♥♥
Ech, te smutki istnieją niezaleznie od tego, jak cudne widoki sa za oknem. Ale w sercu już coraz spokojniej. Dzisiaj dobrze przespałam noc. I poranek jest pogodny.I czas płynie wytrwale jak rzeka. To dobrze.
UsuńPozdrawiamy was serdecznie o poranku!♥♥
To nie tak, na wsi ludzie też potrafią zżyć się ze zwierzakami jak Ty. Nieprawda, że to zależy od tego, że jesteście w głębi duszy mieszczuchami. Nie, Wy właśnie macie dusze wiejskich ludzi. Bezbłędnie współżyjecie z przyrodą, potraficie odczytywać jej kody, potraficie się przystosować do wymagań pór roku, no i podskórnie wyczuwacie każde emocje, każde potrzeby zwierzęce. Tak mieszczuchy nie reagują, a już na pewno nie w takim stopniu.
OdpowiedzUsuńTo, ze czujesz rozpacz po rozstaniu się z kozami, ze to tak przeżywasz, to świadczy, że wrosłaś duszą w wieś.
Przepraszam ludzi mieszkających w mieście, ale koty i psy, do których jesteście bezgranicznie przywiązani i je kochacie, różnią się od kózki, kozy, kozła. Nieraz byłam świadkiem, kiedy mieszczuchowi, który przyjechał na niedzielę na wieś, wszystko śmierdziało. Nawet najczystsza krowa czy koza.
Olga myła te kozy, karmiła, wyrzucała spod nich obornik- ogromna różnica między chowanie kota, czy psa w mieście.
Nie chcę nikogo urazić, mieszkaniec miasta, o ile nie przeprowadził się ze wsi i nie zna życia na wsi wraz z jego uciążliwościami, przeważnie widzi wieś sielską i anielską, albo wręcz odwrotnie brudną,cuchnącą, zaniedbaną i głupią.
A przypisywanie większej wrażliwości na losy zwierząt "duszy miejskiej" jest nieuzasadnione.
Panterko, znam wsiowych, którzy tak samo jak Olga przeżywają utratę zwierząt.
Dziekuję Jaskółko za Twoja wypowiedź. Pieknie napisałaś. Wzruszyłam się bardzo...!:-)***
UsuńPrzepraszam Cię, Olu i przepraszam Panterę, trochę mnie poniosło.
UsuńJaskółko kochana, ja nie widzę powodu byś miała za cokolwiek przepraszać. Wyraziłaś po prostu swoją opinie, popartą doswiadczeniem i bezpośrednimi obserwacjami. Nic w tym obraźliwego. Przynajmniej ja tak czuję.Mysle, ze aby nieco złagodzic to, co napisałaś wystarczy dopisac, że i na wsi i w mieście mieszkaja przerózni ludzie. Wrazliwi i niewrażliwi.Miejsce zamieszkania czy pochodzenia niczego nie determinuje.Mozna kochać tak samo mocno psa czy kozę. Tylko opieka nad nimi trochę inaczej wygląda...
UsuńŚciskam Cię mocno i jeszcze raz dziekuję Ci za to, co napisałaś!:-)***
Dla Ciebie kózki, dla mnie pieski - nasze miłości. Przykro mi, co się stało w ostatnim roku. Musiałaś wiele się nacierpieć. Ale mam nadzieję, że będzie lepiej. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńZwierzęta są bardzo wazna częscia naszego, zycia, nas. Dzięki nim budujemy nasze człowieczeństwo. Kosztuje to wiele cierpień, ale na szczęście i radosci. Takie jest zycie.
UsuńPozdrawiam!:-)
Witaj,dlugo z sobą nie rozmawiałyśmy,powinnaś przeciąć ten wrzód i poczujesz się lepiej. Jeśli wolno mi coś radzić to przestań sprawdzać telefonicznie nowych właścicieli to już nic nie zmieni,tranzakcja się dokonała,zacznij myśleć pozytywnie i znacznie lepiej się poczujesz.Mialam to samo kiedy chodowaliśmy psy rasy bokser i rodziły się szczenniaki,fakt sprzedawaliśmy je lecz i zamartwialiśmy się przy tym czy jest im
OdpowiedzUsuńdobrze w nowym domu.Kiedy jednak dotarły do nas wiadomości o śmierci kilku piesków sunia zostala wysterylizowana i nigdy więcej szczeniaków nie było,a Wy moi drodzy musiciedbaćo własne zdrowie choćby po to aby Wasz zwierzyniec miał dobrze. Jejku ale się rozpisałam.
Ja wierzę tej pani, że moim kozom nie dzieje sie u niej żadna krzywda. Rzomawiałam z nia dosć długo i z jej synem oraz z wnuczką. Nie mam zamiaru wiecej ich niepokoić. To we mnie musi sie wszystko ulezec. Przywykne w końcu. Czas zrobi swoje. Juz robi.
UsuńStraszne to z tymi bokserkami Twoimi. Też sie namartwiłaś, biedaczko. Dobrze, że to juz za Tobą, Krysiu!***
Olu :***
OdpowiedzUsuńJolu, dziekuję...za list także, ściskam Cię mocno:***
UsuńOleńko, nie możesz zadręczać swojej duszy faktem oddania kozuli i capka. Im jest tam dobrze i koniec. Mogłabyś się zadręczać gdybyś wiedziała, że mają źle i nie jesteś w stanie nic zrobić. To dopiero byłaby tragedia. Dobrze, że w Cezarym masz oparcie bo inaczej byście zamartwili się na śmierć :)
OdpowiedzUsuńKażde takie zdarzenie wnosi coś nowego w nasze życie ale nie może zmienić go w koszmar. Ja zawsze wszystkim, którzy odbierają od nas maluchy, mówię, że w razie jakichkolwiek problemów z dalszym pobytem pieska w ich domu, mają do nas dzwonić. I wtedy słyszę, że przecież oni NIGDY by go nie oddaliby. A ja wtedy mówię, że "nigdy nie można mówić, że ja to nigdy bym...." bo życie potrafi nam takie psikusy płatać, że hej. I z doświadczenia wiem, że czasami muszą się z ukochanym psem rozstać. Ale wystarczy znaleźć rozwiązanie najlepsze dla wszystkich i nie rozdrapywać ran.
A Wy jeszcze musicie Oleńko mieć na względzie Wasze zdrowie. Żeby starczyło Wam sił by zajmować się pozostałym stadkiem. A przecież jeszcze kurki macie. One też wymagają waszej uwagi. Zima na wsi daje w kość. Żeby było ciepło to wiemy ile trzeba zachodu. Przynieść drzewa, wynieść popiół. Ile wiader ciepłej wody nanosić dla zwierzaków. Nasz osioł na jeden raz wypija całe wiaderko :) Latem tyle nie pił !
Dbajcie o siebie Oleńko, bo nikt inny tego za Was nie zrobi.
Kocham zimę, ten biały puch co to szarzyznę dookoła przykrył i dlatego pokaż nowe zdjęcia.
Całusy przesyłam
We wszystkim masz rację, Mirko. Ja to przeciez stara baba już jestem a czasem zachowuję się jak dziecko. Czas dorosnać, wziac sie w garść i odrobinę chociaż stwardnieć (chociaż wyznami Ci, iż we mnie zachodzi jaki sproces odwrotny - z wiekiem jeszcze bardziej mieknę, jak tak dalej pójdzie, to w końcu rozleję się jak jajko na jajecznicę!:-))
UsuńWasz osioł na raz wypija wiaderko wody? Och, to też masz roboty i noszenia.Uważaj żeby sie nie poslizgnąc z wiadrami.
A zima piekna. Jak to dobrze spojrzec rankiem za okno, na tę przeczystą biel.I zrobic nowe zdjecia.
Ściskam Cię serdecznie Mirko i udanego dnia zyczę!:-)*
Miałam kiedyś, daawno temu koty perskie rodowodowe i wszystko było pięknie dopóki nie okazało się, że mam silną alergię miedzy innymi właśnie na kocią sierść i... próbowałam biorąc leki, udawać, że nic się nie zmieniło dopóki nie wylądowałam w szpitalu. Musiałam moje wychuchane kociaki oddać... Rozpaczałam, ale... no cóż okazało się, że czas jest najlepszym lekarzem. Moja rada - dobrze robisz przerywając kontakt z tą panią, takie rozmowy są jak rozdrapywanie świeżych ran... Trzeba pozwolić by ból pomału dzień po dniu powoli stopniał i odszedł... przyjdzie czas, że wspominanie stanie się przyjemnością...
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię mocno Oleńko, zobaczysz wszystko będzie dobrze! :)***
Zosiu, tez masz za sobą podobne doswiadczenie, wiec rozumiesz mnie...
UsuńJa juz sobie dałam spokój z dzwonieniem do tej pani (w jej głosie wyczuwałam juz pewne znużenie moim natręctwem). Tak, czekam na czas kiedy wspominanie stanie sie przyjemnościa.Dziekuje Ci za dobre słowo.
A póki co zima przepiekna znowu za oknem. Pieski chętnie by znowu na spacerek poszły!
Pozdrawiam Cię ciepło, Zosieńko!:-)***
Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nawet kozy wyczuwają Wasze dobro i same robią miłe niespodzianki.
OdpowiedzUsuńTak, Basiu i ja wierzę w to, że nic nie dzieje sie bez przyczyny.We wszystkim jest jakis ukryty sens - a poznajemy go w miarę upływu czasu...
UsuńOj, zobaczymy na wiosnę co to za niespodzianka!Brzuszek ma Brykuska dość duzy. Nie zdziwie się, jak będą bliźnięta!:-))
Jejku, Olu, rozumiem. Nie wiem ja ja bym sobie poradziła...
OdpowiedzUsuńA człowiek z wiekiem coraz mocniej wszystko przeżywa, niestety...Los stawia przed nm nowe wyzwania. A wszystko po coś, wierzę w to mocno...
UsuńPozdrawiam Cię w kolejny piekny poranek, Gosiu! Niech to będzie dobry dzień!:-)*
Olgo, jak dodać komentarz, czegoś nie czaję. A rozumiem, bo pamiętam, jak ryczałam po psie, który diabłem wcielonym był, a jednak...
UsuńNie mam pojęcia, Gaju dlaczego masz u mnie problem z dodawaniem komentarzy. Widocznie są w bloggerze jakieś psikusy czy zawieszenia...
UsuńNo własnie, płacze sie po zwierzetach, bo rozstajac sie z nimi traci sie jakąs wazna cząstke siebie, swojej ufnosci, stabilizacji...Nieistotne czy diabeł wcielony, czy aniołek skoro ten pies czy koziołek był wazna częścią stada...
Olenko, przesylam dobre mysli i tule mocno :***
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, kochana Orszulko, każda ciepła mysl, zrozumienia cząstka jest dla mnie ważna:***
UsuńPięknie piszesz, cieszę się że trafiłam do Twego bloga! Zdjęcia też piękne. Serdecznie pozdrawiam. Doskonale rozumiem Twoje duchowe rozterki, miłości często towarzyszy ból.
OdpowiedzUsuńDziękuję, że zajrzałaś do mnie i treść tego, o czym piszę jest Ci bliska. To wszystko o czym napisałam bardzo trafnie ujełaś w sformułowaniu, że miłosci towarzyszy ból. Tak, tylko osoba która niczego nie czuje - nie cierpi...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło:*
takie wyjaśnienie sobie wszystkiego, przez napisanie tego ma zapewne dobry wpływ na nasze myśli, Taki tekst porządkuje sprawę :)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Czasem napisanie o czymś pomaga...Czekałam na moment, gdy będę mogła to zrobić, przełamać cos w sobie i ostatecznie spróbować zamknąc pewien etap...
UsuńCiepłe mysli Ci zasyłam, Alis!:-)*
Tak, tak Olu, rozstania są niestety wpisane w nasze życie. Ja też jestem bardzo przywiązana do swoich zwierząt, że po każdym odejściu ich, odczuwałam tak nieziemski ból i tesknotę... ale cóż ból, jak wszystko inne mija, a zycie trwa nadal... i pojawiają się nowe zwierzęta, a my znów cieszymy się nimi i naszym życiem.
OdpowiedzUsuńCzego i Tobie Olu życzę, ciesz się ze swoich zwierzaczków, a tamte przecież nie odeszły, tylko zmieniły dom i mają się dobrze! A więc powód do radości!
Cieszmy się każdym dniem, bo jutro to jedna wielka niewiadoma. Tylko Tu i Teraz istnieje tak naprawdę!
Sciskam serdecznie!
Masz rację, Amelio. Chciałam pisząc tego posta zakończyć pewien etap, zdać sobie do końca spawę ze swych uczuć, przełamać w sobie barierę. Udało się. Cięzar w sercu mocno zelżał...Tak. Z rozstaniami trzeba sie godzić. Takie jest zycie. I trzeba sie umieć cieszyć tym, co sie ma. Bo to przecież dużo.
UsuńPozdrawiam Cię gorąco, Amelio!:-)*
Olgo kochana,tęsknota jest okropna, ale z czasem przechodzi. Podjęliście decyzję i nie ma odwrotu. Kozy to mądre zwierzęta i przystosują się do nowego miejsca.
OdpowiedzUsuńA ja, proponuję, żeby już nie tęsknić - moja mama zawsze powtarzała - nie rozpaczaj i nie rozpamiętuj po zwierzętach bo w nowym domu nie będą szczęśliwe i nie będzie się darzyło temu gospodarzowi.
Głowa do góry i byle do wiosny:)
Buziaki :***
To prawda, Beatko! Kozy to mądre zwierzęta. Przystosują sie i dadzą sobie radę. No zapomną, o ile już nie zapomniały. i we mnie sie wszystko uspokoi. Już zaczyna sie to dziać.
UsuńPostaram się już tak nie tęsknić, jesli to miałoby kozom zaszkodzić. Tego na pewno nie chcę.
Buziaki zasyłam i podziękowania za dobre słowo!:::
Jak ja Cię rozumiem, Olu; mam w profilu napisane, że kiedyś będę hodować kozy ... to nieprawda, nie nadaję się absolutnie, ani ja, ani mąż, i muszę zmienić to zdanie; są pszczoły, psy, kot, i to wystarczy, a i tak tyle łez mnie kosztuje śmierć każdego zwierzaka, i rozpamiętywanie, no taki mam charakter i czasami ciężko mi z tym; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńNiestety, jesli człowiek ma podobną wrażliwosc jak Ty czy ja, to będzie okupywał cierpieniem tak zwykłe dla innych czynności jak sprzdaż zwierzęcia czy jego zabicie. To rzeczy "normalne" w hodowli, ale serce boli, bo dla nas nie ma róznicy w miłości do psa, kota czy kozy albo innego typu "bydła". Jak zakręcić kurek z uczuciami w stosunku do kóz a w tym samym czasie pozwalać sobie na nieskrępowane uczucia wobec psów? Nie umiem...To mi gdzieś zahacza o jakis rasizm...
UsuńDziękuję za Twoje słowa, Marysiu i pozdrawiam Cię ciepło o poranku!*