O wszystkim chyba można spłodzić jakiś wiersz
Wszystko się nadaje do słownej obróbki
Tutaj jakiś kwiatek, a tam cichy szept
Półsłówka, zamglenia i szkice ołówkiem
To takie chodzenie po samej powierzchni
A pod spodem głębia odwieczna, poważna
Ani ją zapomnieć i ani ją zgłębić
W kasie ogniotrwałej zamknięta - tak straszna
Aż tu niespodzianie coś stamtąd wychynie
Jak pryszcz się na nosie bezczelnie umieszcza
Nie podlega słowom, rymom się wywinie
Tryumfalnie wrzeszczy - bycie swe obwieszcza
I chociaż umykasz wciąż tworząc iluzje
Choć się nazwiesz jakoś, zmylisz ślad pogoni
To Cię znów dopadnie - nie schowasz się nigdzie
Krzyknie wprost do ucha: Złapana! Ty gonisz!
Wszystko się nadaje do słownej obróbki
Tutaj jakiś kwiatek, a tam cichy szept
Półsłówka, zamglenia i szkice ołówkiem
To takie chodzenie po samej powierzchni
A pod spodem głębia odwieczna, poważna
Ani ją zapomnieć i ani ją zgłębić
W kasie ogniotrwałej zamknięta - tak straszna
Aż tu niespodzianie coś stamtąd wychynie
Jak pryszcz się na nosie bezczelnie umieszcza
Nie podlega słowom, rymom się wywinie
Tryumfalnie wrzeszczy - bycie swe obwieszcza
I chociaż umykasz wciąż tworząc iluzje
Choć się nazwiesz jakoś, zmylisz ślad pogoni
To Cię znów dopadnie - nie schowasz się nigdzie
Krzyknie wprost do ucha: Złapana! Ty gonisz!
- Oluniu! Co właściwie miałaś na myśli pisząc ten wiersz? - zapytał mój mąż, gdy odczytałam mu powyższe wersy.
- Co jest tak straszne, że boisz się o tym pisać? - popatrzył na mnie z troską. On zna mnie dobrze, ale przecież ja znam siebie samą najlepiej. Są myśli, przeżycia i są wspomnienia, które ukształtowały mnie taką, jaką jestem. Na poły optymistyczną, na poły pesymistyczną. Radosną i śmiałą albo cichą, nieufną i wycofaną. Miotaną wichrami przeciwstawnych nastrojów...
- A czy ty masz takie rzeczy, których boisz się w sobie dotknąć? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bo mnie się zdaje, że każdy ma coś takiego...
Cezary zamyślił się...Nie był chyba gotowy na takie rozmowy. A może nie miał nastroju...? Ja jednak miałam. W jakiejś masochistycznej potrzebie wywnętrzenia się, miałam. Tym dawnym wierszem wywołałam Dżina z lampy. I on nie dał się uciszyć, wepchąć od razu pod dywan, udać że go nie ma. Wymagał chwili uwagi. Rozsiadł się na naszej kanapie i spoglądał ironicznie to na jedno, to na drugie. Jego wzrok zdawał się mówić: Tacyście odważni i otwarci? Tacy kryształowi? No zobaczymy! Już ja wiem swoje i byle paplaniną nie dam się zwieźć!
- Widzisz? Każdy świadomie czy nieświadomie nosi maskę. Bezpieczniej mu z nią. Chowa się przed sobą i przed innymi. W pewnych zbyt mocno dotykających go kwestiach. Takich, które są najbardziej nim. Jądrem wulkanu. Niepogodzeniem. Bólem z samego dna...- szeptałam w dziwnym zapamiętaniu.
- Ale wszystkich nas łączy wewnętrzna rozpacz. Umykamy przed nią, zaprzeczamy jej. Ale ona mimo wszystko jest...To zdanie sobie sprawy, że nie da się uciec przed jakimś problemem. Są pętle nie do rozplątania, bo zapiekły się, zardzewiały jak stare druty. I nic od nas nie zależy. A może mieliśmy kluczyk i zgubliśmy go po drodze? Taki był maleńki a taki ważny... - snułam na głos nitkę bolesnej myśli.
- Pomyśl choćby nad śmiercią. Każdego dotyka, każdego prędzej czy później dotknie...A tak trudno o niej rozmawiać...
Rozparty na kanapie Dżin słuchając mego zwierzenia nadal uśmiechał się pogardliwie a przy tym z nudów wybijał sobie pstrykaniem palcami jednostajny rytm.
- Ale są i tacy, którzy śmierci pragną. Swojej albo cudzej. I wcale ich ona nie przeraża, ale zbawieniem się wydaje. Pragną jej jako wyzwolenia - odrzekł Cezary ignorując zupełnie obecność Dżina. Zapalajac papierosa spoglądał w zamyśleniu na starą jabłoń w naszym ogrodzie, która jabłek z roku na rok rodziła coraz mniej, za to coraz więcej w niej było zblolałego skrzypienia, splątanych, suchych, niepotrzebnych gałęzi, wygiętych bezradnie ramion, modlitwy o zmiłowanie...
- Tak, są i tacy - odrzekłam, przypominając sobie z czasów młodości pewną bliską mi kobietę, spędzającą w straszliwych - fizycznych i psychicznych mękach swe ostanie dni. To było moje pierwsze i jak dotąd najwyrazistsze, bo dotykalne spotkanie ze smiercią...
- Miała raka nerek z przerzutami na wiele innych organów. Wyglądała strasznie. Była przeraźliwie chuda, niepodobna do siebie samej. Wysuszona, zmniejszona jak aztecka mumia. Tylko oczy zdawały się ogromne. Ciemne i wyraziste. Natomiast jej oddech miał trudny do wytrzymania zapach. Miało się wrażenie jakby w niej już dokonywał się rozkład, choc przecież żyła, myślała, patrzyła i wciąż mocno przeżywała wszystko, co się działo, co za sobą zostawiała, czego zrobić nie zdążyła, kim była... Jej skóra przybrała barwę sino-żółtą. Miała problemy z mówieniem (bo struny głosowe też były zaatakowane), więc charczała całe dnie, chcąc coś powiedzieć. Irytowało ją to bardzo, iż nie rozumieliśmy wydawanych przez nią dźwięków. Oddychała głęboko. Szarpała gniewnie kołdrę. Patrzyła na nas tak wymownie. Tak intensywnie. A my uciekaliśmy wzrokiem, bo zdawało sie nam, że błagała o nadzieję. A jej przecież od dawna nie było. I nie mielismy już siły by udawać cokolwiek. Umęczeni ponurą, szpitalną rzczywistością, dniami pełnymi dusznego smrodu oraz monotonnego plusku glukozy i morfiny w kroplówkach sami umieraliśmy ze zmęczenia.
Tymczasem za oknem jak gdyby nigdy nic trwał przepiękny październik. Kolorowe liście gnały z wiatrem przed siebie i wirowały w powietrzu radosne i wolne. Trwał szaleńczy taniec przypominających wielkie statki albo niewinne baranki chmur, Dzieciaki bawiły się na dziedzińcu pobliskiej szkoły. Dziewczynki skakały przez gumę albo grały w klasy. To wszystko jakby na urągowisko. Jakby na przekór szpitalnemu koszmarowi. Królowała rzeczywistość niczym nie przestraszona, ufna w dobroć świata. Jeszcze przez smutek nie unieruchomiona żyła ta jaskrawo pomarańczowa, klonami i dębami płonąca, beztroska codzienność końcówki zwykłego października...
Aż pewnego wieczoru, gdy zostałam z umierającą sama i siedząc przy niej na twardym krześle przymknęłam oczy, chcąc odpocząć od szpitalnych świetlówek nagle usłyszałam wyraźny szept...
- Śniadania, obiady, kolacje...Śniadania, obiady, kolacje...Tylko tyle. Na tym właśnie życie polegało...
Natychmiast otworzyłam oczy. Patrzyła na mnie. Po jej policzkach spływały łzy. ..Czy naprawdę to powiedziała, czy to ja usłyszałam w sobie jej głos? Byłam jeszcze bardzo młoda. Przede mną niczym wielobarwny kobierzec rozpościerało się całe życie. Pełnie marzeń oraz rozczarowań, dziania, starania, upadania oraz powstawania a także tych codziennych śniadań, obiadów i lokacji. Tej pełnej rutyny powtarzalności, która może zsyłać na człowieka spokój, ale może też być synonimem uwięzienia, stłamszenia, podcięcia skrzydeł...
Jeszcze niewiele o życiu wiedziałam. W moich rudych włosach nie pojawił sie jeszcze ani jeden srebrny promień a wokół oczu nie było obecnych dzisiaj zmarszczek. Głowa zdawała się pełna entuzjastycznych pomysłów, serce gorących uczuć. Przyszłość jawiła się niczym zarosła barwnym winobluszczem furtka tajemniczego ogrodu. Wystarczyło tylko rozgarnąć gęstwinę i wejść. Serce obiecywało tyle cudów zrodzonych z miłości, wiary i nadziei...
- Jednak szept tej kobiety sprawił, iż w jednej chwili z młodej, ufnej dziewczyny zamieniłam się w pełną zwątpień i lęków, samotną, starą dziewczynkę. Siedziałam nad brzegiem morza, którego fale waliły uparcie o brzeg, rzeźbiąc w nim coraz wyższe klify i zatapiając złocistą plażę niewinnej, pogodnej codzienności...
- Nagle zwątpiłam w sens budowania zamkow z piasku. Po co, skoro fale i tak wszystko rozmyją? Czułam jakby bezpowrotnie coś we mnie umarło... - przerwałam opowieść. Popatrzyłam za okno. Stała tam już niemal zupełnie bezlistna lipa. Chmury zastygły w ponurym szeregu zwalistych, sinych, bezładnych budowli.
Z twarzy Dżina zniknął ironiczny uśmieszek. Skulił się nawet jakby. I miało się wrażenie, że nie wie co z sobą począć. Wyglądał teraz tak bardzo po ludzku...
- I ja mam podobne do Twojego wspomnienie...Taki wstrząs, którego doznałem w chłopięcych czasach, a który coś we mnie zmienił na zawsze - odezwał się Cezary decydując się przerwać moje ciężkie milczenie.
- Zawsze marzyłem o tym, że zostanę lotnikiem. Ze szkolnej biblioteki wypożyczałem książki na temat lotnictwa. A najbardziej kochałem "Dywizjon 303"! - oczy mego męża zabłysły wzruszonym uśmiechem. W tej chwili był małym, pełnym pasji i marzeń chłopaczkiem w krótkich spodenkach. Nie mogłam się oprzeć by go teraz, natychmiast nie uściskać. Ja, mała dziewczynka z warkoczykami...
- A tym bardziej podsycały się te moje zainteresowania, im więcej lotów oglądałem na żywo! - kontynuował po chwili swoją opowieść.
- Miałem szczęście, bo w pobliżu naszego osiedla były pola, gdzie lotnicy z miejscowego klubu trenowali starty i lądowania. Razem z kolegami staliśmy za krzakami i z zapartym tchem obserwowaliśmy potem ich wspaniałe, powietrzne ewolucje.
Przychodziłem tam nawet wtedy, gdy nic sie nie działo. Ot, chciałem sobie pobyć sam i powyobrażać, że to ja frunę wysoko. I niczego się nie boję. A z dołu patrzą moi rodzice i są tak bardzo ze mnie dumni...
- Pewnego dnia bawiliśmy się z chłopakami na skraju tego pola. Mieliśmy zrobione z papieru samolociki i puszczaliśmy je w ślizgowe loty, zakładając się, czyj model najdłużej utrzyma się w powietrzu. Z zazdrością popatrywaliśmy na Damiana i jego tatę, którzy kilkanaście metrów od nas zajmowali sie nawigacją obsługiwanego zdalnie, skonstruowanego przez siebie modelu malutkiego samolotu. Frunął swobodnie i warkotliwie nad pobliskimi leszczynami. Coraz wyżej i wyżej. A my aż usta otwieraliśmy z podziwu...
- A potem wszyscy przestali gapić się na samoloty- zabawki, ponieważ nad naszymi głowami pojawił się najprawdziwszy, śmigły TS 11 - Iskra. To był nowy, polski samolot o napędzie odrzutowym, używany w tamtych czasach do szkoleń kadry lotniczej. Dopiero w fazie eksperymentów i prób. Miał zachwycająco srebrzystą, podobną do uskrzydlonego delfina sylwetkę.
- Lotnik bawił się lotem. Kręcił w powietrzu młynki. Popisywał się najwidoczniej....
- A potem coś się nagle stało. Odgłos silnika zaczął słabnąć. Krztusił się i nie mógł odkaszlnąć tego, co przeszkadzało...
- Trwało to wszystko bardzo krótko. I wreszcie cudowna, niepokonana Iskra zaczęła pikować ostro w dół. Gapie rozpierzchli się na boki. Pochowali za krzakami. Przypadli w chaszczach do ziemi. Ja stałem jak wmurowany. I kiedy samolot wreszcie spadł natychmiast pobiegłem w tamtą stronę...
Cezary oddychał cieżko. Jego twarz była zmieniona. Zbladł. Sposępniał. Z oczu mego męża zniknął ten chłopięcy, radosny blask. Znowu miał lat tyle, ile miał.
- Najpierw znalazłem skrzydło samolotu. Leżało w pobliskich krzewach jeżyn. Potem zobaczyłem głowę tego mężczyznę. Świeżą krew na czarnych wąsach. Otwarte, martwe oczy lotnika. Pękniętą czaszkę. Różowo-siną substancję mózgu walającą się tuż obok...
- Moje marzenia o zostaniu powietrznym awiatorem rozwiały się w jednej chwili. A jako pozostałość po tamtym dziecięcym wstrząsie mam do dziś znany Ci Oluniu lęk wysokości...
- Pamiętasz, jak w Australii usiłowałem robić zdjęcia na widokowej wieży w Canberze? I jak krzyczałem na Ciebie żebyś nie zbliżała się za bardzo do barierek? Przecież tam była straszliwa przepaść!Tak bardzo się o Ciebie bałem!
- Kochany mój, ale Ty przecież dzielnie walczysz z tym lękiem. Pamiętam jak wspinałeś się po konstrukcji naszej starej stodoły. Wyglądałeś prawie jak nie bojący się niczego Spiderman! - zawołałam, gładząc jego drżące od silnych emocji dłonie.
- No tak! Ale ktoś to przecież robić musiał! Trzeba pokonywać swoje lęki i ograniczenia. Przez całe życie...- cicho odparł Cezary i uśmiechnąwszy sie do mnie zapalał kolejnego, smrodliwego papierosa. Westchnęłam ciężko...Wszystkie słowa uwięzły mi w krtani.
- A w ogóle, to może byśmy coś zjedli? Czas oderwać się od tych niewesołych wspomnień. A potem pójdziemy na spacer z psami do lasu. I kozy też możemy wziąć. Żeby nam tylko podgrzybków nie zżarły! - Co Ty na to, Oluniu? - zapytał swoim zwykłym, dziarskim głosem Cezary, rozwiewając tym samym ten smutny nastrój dzisiejszego poranka.
- No pewnie! Już mi kiszki marsza grają! - zawołałam i otworzyłam lodówkę by zbadać jej skromną zawartość oraz wymyślić, co by tu przekąsić na dobry początek dnia. Ze zdumieniem dostrzegłam w jej wnętrzu malutką sylwetkę mojego Dżina, który siedząc na kostce masła patrzył na mnie szyderczo.
- Śniadania, obiady, kolacje! Śniadania, obiady, kolacje! - chichotał piskliwie niczym mała, złośliwa myszka.
- E tam!Cicho bądź gnomie!A kysz! A kysz! - szepnęłam, wyjmując masło i kawałek zółtego sera.
- Do kogo Ty tam mowisz, Oluniu? - zdumiał się Cezary nalewając wodę do czajnika.
- A nic, nic! Coś mi się tylko zdawało - odrzekłam dostrzegłszy z ulgą, że postać Dżina skrapla się po tylnej ściance lodówki. Jeszcze przez chwilę słyszałam jego bezczelny, świdrujący śmiech a potem i on ucichł...
Tymczasem ciemne, poranne chmury odpłynęły za linię lasu. Trwały teraz zupełnie niewinne, tworząc łagodną, życzliwą strukturę nieba. Pojawiło się zdecydowanie więcej światła. Zaczynał się nowy, dobry dzień...
Nieprawdopodobne...ale Ty masz bogatą duszę.
OdpowiedzUsuńTak bardzo się boję by Twoje teksty nie przepadły...
Twój blog to piękna duchowa uczta, do której nas zapraszasz. A ja wiecznie głodna, łapczywie korzystam...
Dziękuję, że znów mogłam zasiąść do stołu.
Póki co, teksty są tutaj bezpieczne...A kiedyś pewnie przepadną. Bo przecież wszystko przepada predzej czy później. My, słowa, zieleń, emocje...Najdłużej trwa pamięc, ale i ona w końcu ulega...
UsuńZawsze miło mi Ciebie gościć, Basienko.Dziękuję za Twoją zyczliwosć!
Ciepłe myśli zasyłam Ci o wczesnym poranku!*
Wzruszyłam się, pięknie piszesz i zdjęcie takie jak Twój tekst, nostalgiczne.
OdpowiedzUsuńNie każdy potrafi w głąb swojej duszy zajrzeć.
Bo nawet strach zajrzeć. Bo tam ten Dżin wnieustępliwy czyha. Ale jak człowiek z nim raz na jakiś czas szczerze pogada, to ten cięzar trochę sie zmniejsza...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Ewo!*
Niezwykłe to wszystko i tak pięknie napisane!
OdpowiedzUsuńTrudno w zasadzie napisać komentarz.
Może tylko, że ja w zasadzie ostatnio to samo mam w głowie. Ciemną głębię, niezbadaną do końca. Badam na swój sposób.
Może to zawsze chodzi o śmierć. A może nie.
Aniu!Czytając ostatnio Twój tekst o płaszczu przypomniałam sobie własnie swój wiersz z kasy ogniotrwałej. I zamyśliłam się głęboko a potem w efekcie powstał powyższy tekst. Tak wiec po raz kolejny przekonuję sie, jak MYŚL krązy między blogami, zasiewa ziarno, otwiera zardzewiałe furtki...
UsuńMoże chodzi o śmierć a może nie...Dżin przybiera rózne oblicza...
Przytulam Cię o wczesnym poranku!*
Dziękuję i też przytulam.:*
UsuńI tak - jest jakaś energia międzyblogowa.
Może jest po prostu międzyludzka. Ale nie wiem, czy gdyby nie internet, czy pewne rzeczy zostałyby napisane albo powiedziane.
Dobrze, że tu jesteśmy.
Energia międzyludzka, która nie umiera, która sie przetwarza w cos wciaz i wciaz - taka mam przynajmniej nadzieję!*
UsuńTrudno pisać komentarz, że powtórzę za Anią. Chyba jestem już w wieku gdy oswajam myśli o śmierci,gdy coraz częściej jest gdzieś blisko mnie - odszedł Tato, Teściowie, ukochane cioteczki ... odchodzą kuzynowie...Był czas komunii,wesel, chrztów, a zaczyna się czas pogrzebów- coraz częściej spotykamy się właśnie na cmentarzach. Jest czas narodzin i czas śmierci - wiem ,że to banał, ale dziś...Dziękuję Jaworowi...
OdpowiedzUsuńTo prawda, Bogusiu! Coraz bliżej krązy śmierć, coraz więcej jest pożegnań. I tyle jest w człowieku wspomnień, nostalgii, żalu...Usiłujemy nie dawać sie temu, bo przecież zycie wciaz trwa. tak bezcenne, bo jedyne nam dane...A jednak czasem tak dusi w sercu smutek...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Bogusiu!*
Jak Ty potrafisz pisac Olu, tak, ze potem Twoje myslenie siedzi gdzies we mnie i wywoluje przemyslenia, echa i zadume. No i masz swietnego partnera by przezywac razem takie zagladanie w siebie...sciskam serdecznie
OdpowiedzUsuńTyle jest w człowieku wspomnień, uczuć, ukrytych emocji, napadajacych ni stąd ni zowąd zamyślen...
UsuńTak, dobrze jest porozmawiać o tym. oczyscic się w ten sposób, zmniejszyć poczucie osobności,.. Najwięcej jednak rozmów przeprowadza sie z samą soba. Zaledwie niewielka cząstka wydostaje sie na zewnątrz wyartykułowana w słowa...
Pozdrawiam Cię ciepło, Grazynko!*
Przepiękny tekst. Może uznasz mnie za osobę trywialną, ale dżin na masełku rozładował napięcie!
OdpowiedzUsuńJasne, że rozładował!:))
UsuńDziękuję Hano! Zdaje mi się, że im tekst szczerszy, im bardziej o najgłebsze emocje zahaczajacy, tym wiekszy budzi oddżwięk w sercach czytelników. Ale niełatwo sie takie posty pisze...
UsuńDlatego Dżin na masełku potrzebny był i mnie jako taki chichot rozładowujący napięcie!:-)
A zauważcie dziewczyny - Errato i Hano, jak blisko siebie mieszka smiech i płacz...
Ogromnie spodobał mi się ten wiersz. A wszystko to takie wielowarstwowe, z dodatkowymi przegródkami na szczegóły.
OdpowiedzUsuńJakże boli i rozczarowuje taka wiedza, że "wszystko to tylko śniadania i kolacje". Nie gódźmy się na to!
"Są i takie wiersze, które się chowają.
UsuńBoją się pokazać i wyjrzeć z ukrycia.
Bo bolą zbyt mocno. Serce zahaczają.
Ostrym swoim szponem dotykają życia."
Napisałam kiedyś w wierszu pt. "Jądro". To jeden z takich wierszy...
"Śniadania, obiady, kolacje" - to jedno z tych zdań, które nie dają o sobie zapomnieć...
Ciepło pozdrawiam Cię, Errato!*
Jakże inna rozmowa Olu, zadumałam się nad Twoim mistrzostwem pióra,opisałaś uczucia i odczucia,które wiekszośc w nas w sobie nosi,przywołałas bolesne wspomnienia jakich większość z nas doświadcza.Historia kobiety to historia mojej Irenki pamiętasz?tylko wtedy na dworze nie wirowały w powietrzu jesienne liscie tylko płatki sniegu.....Cezary również przywołał wspomnienie,mój tato zaczytywał się w tych ksiązkach,a za naszym domem na dalekich łąkach lądowały szybowce, często awaryjnie,pamiętam sylwetki pilotów w kombinezonach i obcisłych,skórzanych czapkach- pilotkach.W pobliskim mieście działał aeroklub.Olu Twój wiersz piękny,taki prawdziwy,tekst cudny,dziękuję Wam za tę rozmowe i zaproszenie do stołu pozdrawiamy serdecznie Elżbieta .
OdpowiedzUsuń"Śniadania,obiady,kolacje"w poczuciu obowiązku i troski dałam się na długo zamknąć w kuchni...........,a tych wstrętnych dżinów nie znoszę od dzieciństwa.Elżbieta
UsuńDzień dobry, Elżbietko. Są rózne rozmowy, mysli, oblicza...Nie zawsze słońce króluje. Zresztą, są kwiaty na światło nieczułe...Z niektórymi wspomnieniami, emocjami trudno sobie poradzić, Może bez nich bylibyśmy szczęsliwsi, ale one są częścia nas. Kształtują naszą osobowosć i wrazliwosc.
UsuńOczywiście, ze pamietam Twoją opiwieśc o Irence...To bolesne, dławiace wręcz wspomnienie...każdy z nas ma w sobie tajemne miejsca, gdzie skłąduje takie smutne, trudne do wysłowienia uczucia, mysli...Czasem jednak one pchaja się na zewnątrz. I trzeba im na to pozwolić.
Tak, chyba kazdy ma swojego Dzina. Ten demon przyczajony i wierny wciaz czeka na chwilę, gdy zmuszeni będziemy zmierzyc sie z soba...A to takie trudne...Dlatego przywalamy go zwykła codziennościa, pozłotką marzeń i mrzonek, intensywnym dzianiem, ...Byleby uspić jego czujnośc, byleby nie patrzył tym swoim wszystkowiedzącym wzrokiem...
Pozdrawiam Cię ciepło, Elżbietko!*
Gdzieś kiedyś wywaliłam: "śniadania, obiady, kolacje", dawniej gotowałam i szykowałam kanapeczki do szkoły do pracy, ale zawsze - podkreślę może to słowo ZAWSZE lubiłam robić tylko to, co smakowało, co niosło ze sobą inność. Moje odczucia jeśli chodzi o dzień codzienny oscylowały wokół tego, czy to smaczne, czy to zdrowe? Mąż czasem nie ma ochoty na to co ugotuję, bo jest inne odmienne od tego do czego przywykł a ja rutyny nie znoszę do dziś. I jeśli nie mam pomysłu na inne to ... nie robię. Ale dziś mam luksus wyboru, bo mąż sam sobie potrafi uszykować, śniadania i kolacje a obiad czasem nie bywa u nas w domu, podkreślę słowo czasem :). Nie mogę się nadziwić u siostry, co dzień - śniadanie obiad kolacja. Jakoś mi tak smutno gdy myślę o takim życiu. Czy nie wydaje się Wam że to smutne? Bywa że tydzień potrafię nie jeść bo lubię nie jeść, ale wtedy co za pomysły przychodzą mi do głowy na potrawy :) i jeszcze lubię inspirację.
OdpowiedzUsuńWiersz poruszający, tekst poruszający i wzruszyłam się, kochana jak Ty pięknie wyrażasz swoje emocje i potrafisz poruszyć cudze. ♥
A "śniadania obiady kolacje" są obowiązkowe w życiu większości ludzi i tworzą wzór na kanwie na jakiej haftuje się wzór swojego życia. Czy to nie smutne?
I dla nas jedzenie nie jest najwazniejsze, a jednak tyle sie wokół niego własnie kręci...
UsuńI ja nie znoszę rutyny. W niczym. Takze w blogowym pisaniu. Dlatego czasem publikuję tu takie, jak powyzsze teksty i wiersze, bo człowiek jest wielowymiarowy, wielowarstwowy. Nie wolno samego siebie szufladkować, ujarzmiać, dopasowywać do cudzych czekiwań, do wygodnych klatek...
Zycie tej kobiety, przy łożu której trwałam w młodosci, było bardzo smutne. A jego końcówka była tego dopełnieniem. I ta pointa o śniadaniach, obiadach i kolacjach...Chciała czegos wiecej a nie potrafiła wyjsc poza schemat, który dałą sobie narzucic, w którym moze i wygodnie było jej tkwić w złotek klatce. A jednak skrzydła podcięte...
Pozdrawiam Cię serdecznie, Eluś!♥
Moj dzin siedzie we mnie w srodku i spokojnie zyc nie pozwala, nie da sie uciszyc, nie mozna go przepedzic, bo wrosl mi w trzewia. Chyba wiec tylko skalpelem udaloby sie go ode mnie odciac... I niechby mowil tylko: sniadania, obiady, kolacje... ale nie, on wyskrzekuje jak mantre znacznie gorsze i grozniejsze rzeczy... Jestem na niego skazana...
OdpowiedzUsuńNasze dżiny znają nas najlepiej...Sprytne bestie potrafią wyłazić zewsząd w najmniej oczekiwanych momentach i mówić to, co najbardziej boimy sie usłyszec, co najbardziej potrafi nas zaboleć...Aniu, ja - czuję tego Twojego dżina...I zdaje sobie sprawę jak musi Ci byc ciezko staczać wciaz od nowa codzienną z nim walkę. Widze jednak jak dzielna jesteś, jak sie nie dajesz. Pisanie pomaga, prawda...? No i słońce, które daje nadzieje i siłe odrodzenia. i dobrzy, zyczliwi ludzie, którzy w nas wierzą, którzy doceniają, którzy chcą byc blisko. Dla nich trzeba być silną. I wierzyc w dobre niespodzianki, które są jak światełka w tunelu. Bo te swiatełka stale świeca, tylko my nie zawsze umiemy je dostrzec....
UsuńŚciskam Cię z tkliwością, Anuś!***
Ale wymiatasz tym swoim piorem, mistrzostwo !!!rozmowy ktore prowadzicie zadziwiaja mnie !!!!!!!!!!!jak nie nalezy oceniac ludzi po wygladzie ,ubiorze ah !nie otym, pewnie zblizajace sie swieto tak Cie nastroilo ?ktos powiedzial !umrzemy na 100o/o to wiec zyjmy na 100o/o czekam na nastepny post pozdrawiam sciskam lapeczki p.Gosia
OdpowiedzUsuńSą i takie rozmowy....Przeróżne nuty dźwięczą w ludzkich duszach. Czasem trzeba pozwolic wybrzmieć także tym smutnym...
UsuńTak, zyć trzeba na sto procent, póki to zycie trwa.
Pozdrawiam Cię serdecznie, Gosiu!*
mialam na mysli nie tresc rozmowy ale JAKOSC !!
UsuńOk, Gosiu!:-)*
UsuńOlgo, kochana... już kilka razy pisałam, że Twoje teksty, słowa, opowiadania niezmiennie mnie zachwycają!!
OdpowiedzUsuńMyślę, że każdy z nas ma takiego dzina - natręta, który jest zadrą w naszym życiu. Czasem można go wyciszyć, uśpić, pozornie pokonać. Ale to tylko pozory, nasze pokorne marzenie, ze już go nie ma....
Gdy pierwszy raz zetknęłam się ze śmiercią miałam tylko 16 lat, a umierał mój Tato. Okropnie to zniosłam, byłam za młoda by ogarnąć umysłem istotę śmierci.
Potem w mojej pracy widziałam śmierć obcych mi ludzi, a każdą bardzo przeżywałam.
Gdy 4 lata temu umierała moja Mama, potrafiłam się z Nią pożegnać, podziękować za wszystko i przeprosić.
Łzy zalewały moje oczy, a myśli szalały, ale pogodziłam się z tym, że Ona odchodzi.
Całe życie się uczymy, ale ja po Jej śmierci zrozumiałam, że mam tak żyć by nie marnować ani sekundy na : spory, rozpamiętywania, biadolenia, marudzenie.
Chciałabym aby kiedyś moje Córki wspominając mnie, mówiły, że mama była świetna. Oby tak było.
Przytulam baaardzo mocno:****
Takie to jest nasze zycie - od zachwycenia, do rozpaczy, od usmiechu, do płaczu...Ciagła hustawka a miedzy nią bezcenne chwile spokoju. i tyle jest bolesnych wspomnień, które nas kształtują i lepiej pozwalaja zrozumieć innych.
UsuńŚmierc - najtrudniejsze doswiadczenie. A odejście kogos tak bliskiego jak Ojciec, Matka...Straszne, okrutne, ogromnie smutne,..Brak aż słów...Myslę, iż po czyms takim cos na zawsze w człowieku pekna, znika...A zyć przecież dalej trzeba. I doceniać to zycie jeszcze mocniej, bo już sie wie, jak bardzo jest ono kruche.
Trzeba zyć jak najintensywniej, choć nie raz zdawać by sie mogło, ze to tylko kręcenie sie w kółko. Trzeba cieszyć sie każdą chwilą, każdym promieniem. Ale też porozmawiać niekiedy z własnym dżinem, bo gdy sie udaje, że go nie ma, to on w koncu urasta do monstrualnych rozmiarów i jeszcze trudniej go wykurzyc, zagłuszyć...Dobrze, że są obok bliscy ludzie. Dobrze, że mozna cos tworzyć, pisac...To bardzo pomaga.
Dziekuje Ci za szczery, piękny komentarz!*
I ja przytulam Cię serdecznie, Beatko!:-)***
I znów nie wiem, co mam napisać.
OdpowiedzUsuńO tych dżinach samą prawdę napisałaś, ale na koniec skropliłaś swojego i tam jest jego miejsce.
Co nie oznacza, że przy najbliższej nadarzającej się okazji nie powstanie z tej wody na nowo. I tak to się kręci.
No tak, Liduś! Obieg wody nigdy się nie kończy. Dżin pojawi sie prędzej czy później z byle chmurką...Ale ten dżin jest częscią nas, choc pewnie bez niego byłoby duzo łatwiej, ale...To przeciez on własnie sprawie, żesmy wielowymiarowi, że innym łatwiej nam zrozumieć, zblizyć się...Każdy ma swoje piekło i niebo. A na codzień jakoś nauczylismy się egzystować w mieszance tych dwóch sfer. We mgle. Tak to juz musi być...
UsuńA dzisiaj mimo mgły dzien zapowiada sie słoneczny. to dobrze.
Dobrego dnia Ci zycze i ciepło pozdrawiam!*
:-0 Dla schorowanego, zaglodzonego czlowieka te 'sniadania, obiady, kolacje' to najpiekniejsze marzenie, jak na marzenie przystalo nierealne... Zadumal mnie ten tekst ale zupelnie z innego punktu widzenia: syty nigdy nie zrozumie glodnego nawet za posrednictwem gina.
OdpowiedzUsuńOczywiście, ze dla schorowanego, zagłodzonego człowieka zwykłe "sniadania, obiady, kolacje" mogą byc synonimem zwykłego, dobrego zycia, nierealnym juz marzeniem. jednak w opisywanym przeze mnie przypadku tak nie było. ta kobieta zyła w ciążącym jej kieracie przez wiele, wiele lat. Nie była szczęsliwa. I ten potworny nowotwór był odpowiedzią ciałą na ból jej duszy. Mysle, ze smierć byłą jej wyzwoleniem. A gdyby mogła zyć jeszcze raz na pewno zrobiłą by wszystko by to zycie wygladało inaczej...
UsuńA poza tym zgadzam sie z Tobą Nerko, że prawie każdą rzecz można rozumieć wielorako a syty głodnego nie potrafi zazwyczaj zrozumieć. Mozna dywagować, próbować pojąc, krązyc wokół, a sens i tak umyka...
Gdyby zyla, ta kobieta, drugi raz... przezylaby to drugie zycie dokladnie tak samo, bo innego zycia nie znala.
UsuńA zawod kucharza? Cale zycie i cala dusza, i cale zycie zawodowe, i cale zycie poza zawodowe to jedno wielkie 'sniadania, obiady, kolacje'. Znam szczesliwych kucharzy, nawet bogatych kucharzy.
Niestety ' jemy aby zyc a nie zyjemy aby jesc' i dzieje sie to bez wzgledu na to czy te potrawy przygotowywujemy czy tylko konsumujemy.
Ja jestem dumna, gdy moje 'sniadania, obiady, kolacje' mam z czego przygotowac, mam komu je przyrzadzac, mam radosc patrzenia, ze komus to smakuje. Smutek zalezy od nastawienia, czesc ludzi zawsze jest niezadowolona, ma poczucie zlego wyboru (wlasnego czesto), smutna, ze zycie to rutyna... A rutyna utrzymuje czlowieka w ryzach i nikt nie broni poza rutyna dzialac tworczo. Zycie daje wybory, ktore nalezy czynic i je akceptowac.
Każdego uszczęśliwia albo unieszczęśliwia co innego. i chyba tyle w tym temacie...
Usuńi ja przycupnęłam przy Waszej rozmowie. Słucham cichutko. Doświadczenia zbieram niby cenne klejnoty. Doświadczenia Mądrych Ludzi, zabieram ze sobą......
OdpowiedzUsuńTrzeba dzielić sie doświadczeniami, wspomnieniami, myslami...Między ludxmi wszystko to przepływa, czegos uczy, o czymś ostrzega, uspokaja albo przeciwnie - budzi niepokój, zamyslenie...Wszystko jest potrzebne. Byleby był ktos, kto zechce słuchac. Byleby nie zamykać sie na szepty innych, bojąc sie obudzić w sobie...tego dżina, czy jakolwiek byśmy swą najwrażliwszą, najszczerszą część duszy nazwali...
UsuńPozdrawiam Cię ciepło, Alis!*
Wszystkich nas łączy wewnętrzna rozpacz - czuję to tak samo. U mnie jest delikatnym podziemnym pomrukiem, cichym, ale nigdy nie ustającym. Nie ma mocy niszczenia, a ja nie mam potrzeby poszukiwania jego źródła. Bez niego byłabym kimś innym.
OdpowiedzUsuńPrzejmujący wpis, Oleńko, przepięknie napisany.
Myślę teraz o śniadaniach obiadach kolacjach i o znanym opisie ułomnej i pokrętnej natury ludzkiej - " ... żyją tak, jakby nigdy nie mieli umrzeć, umierają z poczuciem, że nigdy nie żyli ..." Czy to czuła umierająca? Zmarnowane życie? A może te śniadania były jedynym, ostatnim ogniwem, łączącym ją z życiem żywych? Może pragnęła by trwały jak najdłużej.
Życie jest takie, za jakie je uważamy. Najlichsze, najbardziej monotonne życie, może być życiem dobrym, jeżeli jego właściciel ma na nie zgodę. Jeżeli czuje się w nim sobą i u siebie.
Ściskam Cię serdecznie!
I trzeba życ z tą rozpaczą, oswajać ją, uczyc sie codzień siebie na nowo...
UsuńAkurat ta umierająca kobieta, o której napisałam, czuła rozpacz zmarnowanego zycia. Po jej smierci porządkowałam jej rzeczy i znalazłam mnóstwo zapisków, listów świadczących o tym, jak głęboki dręczył ja smutek. A rak, który niszczył jej ciało najpierw niszczył duszę...Tak to zwykle bywa.
Jednak masz tację - na pewno wielu jest takich, którzy wiele by dali byleby móc odzyskać swoje "śniadania, obiady, kolacje", bo dla nich były one synonimem trwania, dobrej, zwykłej codziennosci.
I ja ściskam Cie serdecznie, Madziu!*
Olu, przepięknie i trafnie. Mantra o śniadaniach, obiadach i kolacjach będzie mi towarzyszyć Jest trafna. Nie wiem czy jest coś więcej, ale, nie... Jest. Jest i niech przestanie tak boleć. Trzy lata nie ma mojego Taty. Boli coraz mocniej.
OdpowiedzUsuńSpokojnego dnia, jutro.
Są bóle, które nigdy nie mijają...Mozna je oczywiscie zagłuszyć, przysypać codziennym dzianiem, ale wiadomo, że gdzieś tam na dnie jest drzazga...Jednak to, że tak mocno czujemy pozwala nam bardziej świadomie isc przez zycie, lepiej rozumieć uczucia innych. I doceniać radosne chwile, gdy zjawiają się i ogarniają jak ciepły powiew wiatru. Mysle też, że Oni - ci, których nie ma - gdyby mogli sprawiali by by ten dobry wiatr wiał bezustannie, by żal nie odbierał nam możliwości widzenia, dostrzegania tego, co jest piekne i trwa...
UsuńŚciskam Cię czule, Gosiu!*
Przeczytałam Oleńko Twój post, przeczytałam komentarze... żyć pełnią życia? Co to znaczy? Pewnie dla każdego co innego... nie ma jednego sposobu dla wszystkich... a na koniec i tak pewnie będzie żal, że już koniec... Idziemy przez życie jak anioły jakie, a choroba i śmierć przypominają nam, że bliżej nam do zwierząt niż do tych duchowych istot... Może lżej by nam było, gdybyśmy się po śmierci w gwiezdny pyl rozpadali... a może nie...?
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię moja Duszyczko Kochana! :)***
To prawda Zosienko, ze jesteśmy dziwnymi istotami - ni to aniołami ni to zwierzętami. Wciąz sie w nas te role zmieniają miejscami. Tak dobrze jest frunąc daleko od ziemi i przez to pewne rzeczy widziec wyraźniej, ale dobrze jest też po niej stapać, mimo bólu który sprawiają kamienie pod bosymi stopami...To czucie, ten dotyk prawdy są takie ważne.
UsuńKażdy zyje po swojemu i po swojemu szuka szczęścia, tej magicznej pełni, co to raz jest, raz sie wymyka spłoszona przez bezardnośc, niemożnośc, lęk...
Dzisiaj jest piekny, słoneczny dzien. Zycie trwa i pokazuje swe pogodne oblicze. nawet cmentarze w taki dzień wygladają kolorowo, A więc moze wszystko zalezy od światła? Byleby umiec je dostrzegać, zanim rozpadniemy sie w ten gwiezdny pył...
I ja, kochana moja ptaszko ściskam Cię z czułoscią, serdeczne mysli o poranku zasyłając wraz z promykiem słońca!:-)***
Śniadania, obiady, kolacje są dla mnie bardzo ważne, bo kocham jeść. Ale wszystko miedzy nimi jest też bardzo ważne. Dzisiaj staram się żyć w każdej chwili świadomie i tak jak chcę. Ciernie, chmury, niemożności zatrzasnęłam w twojej kasie, nie bój się, nie wyjdą, bo ja ich nie chcę. Więc carpe diem Oleńko od śniadania do kolacji! I czasem po : )
OdpowiedzUsuńŚciskam Was serdecznie i idę jeść śniadanie .....
I ja kocham jedzenie - niestety! A coraz okrąglejsza sie robie! Tobie to dobrze, szczuplaczku kochany, ze sobie możesz tak bezkarnie jeść. Zazdroszczę Ci i przyznaje sie do tego bezczelnie!:-)
UsuńZ Twego komentarza wynika, ze masz pogodę w duszy. Bardzo sie cieszę. Tak trzymaj, Łucjo! Kasa zamknięta i szafą jeszcze przyciśnięta. Na jakis czas będzie spokój!
Carpe diem zatem!:-)
I ja robie sie głodna...Co by tu wrzucić na ząb...?:-))
Oboje pozdrawiamy Cię serdecznie i smacznego snaidanka, obiadku i kolacji zyczymy! Mniam!:-))*
Olgo, Twoje wiersze są wyjątkowe. Masz do tego wielki talent i absolutnie go wykorzystujesz. Wspaniały wiersz! Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńPisanie wierszy to otwieranie serca - dla każdego piszącego poezje. Czasem wierszem udaje sie dotrzeć do serc innych. I to jest dla mnie wzruszajace.
UsuńDziękuję za wyrażenie pozytywnej opinii na temat mojego pisania.
Pozdrawiam Cie serdecznie, Maksie!:-)
Witajcie ,,Jaworowi,, Zastanawiam się co napisać bo sama w sobie mam ta!iego dżina z którym nie mogę się uporać,dręczy mnie codziennie ,niezmiennie od kilku tygodni. I choć wszyscy mają mnie za twardą kobitę to i ja czasami potrzebuję wsparcia, oparcia czy też uronienia łez a tu jak na złość się nie da. tekst napisany z dużym pazurem i jakże stosowny do pory pozdrawiam Was serdecznie trejtka.
OdpowiedzUsuńWitaj, Krysiu!Rozumiem to uczucie niemocy w starciu z dżinem, w jego dręczącej obecnosci, której niczym nie mozna zagłuszyć. trzeba mu dać sie wygadać. Jak nie mozna tego zrobic z kimś bliskim, to najlepiej wypisać to, wykrzyczeć, wypłakać choćby na grobie bliskiej osoby...Byleby oczyscic sie troche z cieżaru. Żeby ta kulka w środku nie zaczeła rosnac i dusic, zakłocać codzienną egzystencje i niszczyc zdrowie.
UsuńPozdrawiamy Cię ciepło i wszystkiego dobrego zyczymy!*
To bardzo piękny i bolesny tekst. I też - bardzo literacko ładny:) Ściskamy!
OdpowiedzUsuńCiasno mi czasem mi w blogowych szablonach...Dlatego i tekst - raczej nie blogowy. Bolesny, bo wewnątrz tyle się róznych uczuć kłębi. One też chcą móc dojsc do głosu. Coraz częsciej jakby...
UsuńI my ściskamy Was serdecznie!:-)*
To najbardziej poruszający zaduszkowy tekst. Dziękuję Wam że jesteście i piszecie to, co i mnie w duszy gra i buczy.
OdpowiedzUsuńBo nam gra i to mocno. Czasem pewnie za mocno...;.Nie da sie wyciszyc pewnych uczuc w sobie. Udawać, że ich nie ma. One muszą wybrzmieć, nawet gdy ociera sie to ekshibicjonizm.
UsuńDziękujemy Ci Krystynko, że jestes blisko!:-)*♥
My ludzie jestesmy bardzo skomplikowanymi urzadzeniami. Kazdy z nas jest inny i wyjatkowy, a ta wyjatkowosc, to wlasnie ten Dzin ktory gdzies w nas zamieszkuje. Czasami wyskakuje z nas i chce krzyczec, a czasami jest uspiony.
OdpowiedzUsuńTekst jak najbardziej blogowy, o jakich szablonach piszesz Olu? Ty cala, to jeden wielki wulkan uczuc i tak pieknie je przelewasz na papier.
Usciski Kochani
Mnie własnie o ten nadmiar uczuc i emocji chodzi. Obawiam się, ze jestem jak na blog zbyt otwarta, wylewna, wręcz ekshibicjonistyczna. I posty są coraz bardziej cięzkostrawne, coraz powazniejsze, coraz dłuższe (a i tak skracam je, żeby nie wlokły sie w nieskończonosć).
UsuńMoze mój wewnętrzny Dżin każe mi pisać w ten własnie sposób? Czasem jednak każe nic nie pisać...Zatrzymać się, żeby nie napisać za duzo.
Cłowiek sam siebie niekiedy nie jest w stanie pojąć. A im starszy, tym gorzej, bo coraz wrażliwszy sie robi.
Kochana Ataner!I my ściskamy Cię serdecznie, wdzieczni,ze tak pozywywnie odbierasz te nasze wpisy!:-))*