...Dolinami i
wzgórzami niosła się wesoła pieśń
Szły Jawory na
wybory, przemierzając całą wieś…
Śpiewaliśmy w słoneczne, październikowe
przedpołudnie zmieniając nieco słowa znanej, radzieckiej melodii bojowej,
wędrując w towarzystwie Zuzi i Jacusia poprzez lasy, doliny, wzgórza, dróżki
oraz bezdroża Pogórza Dynowskiego.
Mieliśmy do wyboru dwa sposoby na dotarcie
do naszej obwodowej komisji wyborczej. Pierwszy, to wsiąść w samochód i
pojechać do centrum wsi, które w linii prostej mieści się od nas w odległości około
sześciu kilometrów, jednak przejezdna trasa samochodowa wynosi ponad 20 km.
Trzeba nią wytrwale sunąć dookoła po krętych, asfaltowych szosach i ginąc w
dolinach a potem wspinając się na wzgórza przemierzyć dwie inne wsie. Niby to
droga ciekawa, ale…znana! A Jawory lubią przygody, wyzwania oraz eksplorację
nowych przestrzeni. Kochają też swoje psy a one z kolei kochają swobodne
bieganie po pogórzańskich przestrzeniach. Samochodowe wyprawy to dla nich w
najlepszym razie nuda a w najgorszym stres.
Rachu, ciachu i Jawory postanowiły wyruszyć
o wiele ciekawszą, ale wymagającą wytrwałości oraz kondycji, dośc okrężną, ale za to jakże urokliwą, wielokilometrową
trasą. Wybory to tylko pretekst. A nam się chciało pójść daleko, daleko przed
siebie. Jak za dawnych dobrych czasów. Oderwać się nareszcie od gruszek, czekającego na pocięcie drewna i
innych zajmujących dłonie oraz myśli codziennych spraw.
- Damy radę!
Zawsze przecież dajemy jakoś! – zawołał Cezary szykując swój koszyk na grzyby i
scyzoryk a do płóciennej torby ładując smycze dla psów oraz rękawiczki dla nas.
Dzionek, choć słoneczny zdawał się chłodny i wietrzny, dlatego zapiąwszy ciepłe
kurtki i wcisnąwszy zimowe czapki na uszy ruszyliśmy przed siebie kuląc się z
zimna.
Zerknęliśmy na zegarek. Właśnie minęła
godzina dziewiąta. Z żalem zostawiliśmy gniewnie pomekujące w koziarni kozy,
dawszy im pierwej na pociechę siana i owsa. Przez moment zastanawialiśmy się
wprawdzie, czy nie wziąć meczącego towarzystwa ze sobą, jednak biorąc pod uwagę
fakt, iż w centrum wsi ruch samochodowy może być wzmożony a kozy spłoszone
mogłyby się rozpierzchnąć nie wiadomo gdzie, porzuciliśmy ten zbożny zamiar.
- Jednakowoż,
byłby to cudowny widok! Jawory i cała ich drużyna wchodząca do lokalu
wyborczego! – zawołałam chichocząc.
- Komisja
wyborcza by zbaraniała! – odrzekł Cezary, gwiżdżąc na wwąchujące się w
przydroże aromaty psy.
- Albo raczej skoziała!
A my na pewno stalibyśmy się sławni na całą Polskę. Albowiem mało jest w naszej
ojczyźnie tak prawdziwie patriotycznych a przy tym złożonych gatunkowo drużyn,
czy może lepiej – stad! – dodałam, podskakując na jednej nodze jak mała
dziewczynka. Na początku wszelkich pieszych wypraw mam zawsze w sobie tyle
energii i animuszu, jakby nie obciążały mnie dziesiątki lat, jakby nie istniały
dolegliwości kręgosłupa i stóp. Oczy mi błyszczą, buzia się śmieje, mam chęć
iść dalej i dalej. Bez końca! A pod koniec wędrówki…? Ach, lepiej nie mówić!
Tymczasem słoneczny poranek zachęca nas do
porzucenia wszelkich lęków i zwątpień. Idziemy pełni siły i pogody. Gościniec
rozpościera się przed nami jasny i szeroki. Z jednej strony widać pola, łąki i
młodniaki. Z drugiej rozciąga się wielobarwny, bukowy las. Zuzia i Jacuś gnają
przed siebie. Zanurzają się w chaszczach tarniny i jeżyn a chwilę potem
wyskakują kilkadziesiąt metrów dalej spośród brzózek i buczyny. Przeganiają
rezydujące tam bażanty. Podskakują w wysokich trawach i mkną za spłoszonym
ptactwem niczym śmigłe strzały, poszczekując przy tym zgodnie na dwa głosy.
Zuzieńkowym – grubym i Jacusiowym – piskliwym, jakby przechodzącym mutację. I
byłoby wspaniale, gdyby nie samochody niedzielnych kierowców mijających nas raz
po raz, zaburzających szumem silników i tumanami kurzu sielankowy spokój oraz
beztroskę.
- Wejdźmy tutaj w
las! – decyduje wreszcie Cezary i z ulgą oddalamy się od warkoczących pojazdów.
- To co? Będziemy
szli na początku liniją a potem odbijemy w stronę kapliczki? – pytam naszego
kapitana i rozpinam kurtkę, bo zaczyna mi się robić ciepło.
- Zobaczymy!
Najlepsza jest zawsze improwizacja, nieprawdaż? – odpowiada mój mąż z
uśmiechem, bo wie jak lubię nowe ścieżki i zaskakujące zakręty.
„Liniją” nazywa
się w naszych okolicach leśną drogę budowaną w czasie wojny przez Niemców i
spędzanych do pracy przy niej okolicznych mieszkańców. Ma ona lepsze i gorsze
odcinki. W tych lepszych wygląda prawie jak brukowana, porządna droga miejska.
W tych gorszych to głębokie, zryte przez traktory koleiny pełne wody i bujnej,
niemalże bagiennej roślinności. Brodzimy w nich ostrożnie żeby się nie
przewrócić, nie uwięznąć w szlamowatej breji. W większości trasa liniji pokrywa
się z widowiskowo pięknym, zielonym szlakiem, łączącym ze sobą wiele sąsiednich
wiosek i przysiółków. A chociaż całymi kilometrami wędruje się poprzez lasy,
paryje, ginące pośród łąk i dolin ścieżynki, przemierza pofalowane malowniczo,
porośnięte buczyną, dębami i brzozami dzikie wzgórza nie sposób się zgubić. Wyraźne,
zielone oznaczenia szlaku pojawiają się na drzewach co kilkanaście metrów.
Ale oto zostawiamy za sobą znane dróżki i
kierujemy się w zupełnie dziewicze dla nas strony. Mijamy ostatnie w naszych
okolicach chaty i zaorane już na zimę pola. Przemierzamy opuszczone dawno temu, zdziczałe sady. Odtąd przed nami będą tylko przepastne
lasy, pagórki i góry, potoki, sosnowe młodniaki, ogromne polany pełne wrotyczu,
kaliny, dzikich róż oraz głogu. I podobnych do marcinków drobnych,
jasnoliliowych kwiateczków.
A na widnokręgu bogactwo odcieni listowia
pobliskich lasów. W tle odległe, tajemnicze, okryte siną mgłą wzgórza. Panuje
cudowna, pełna aromatów leśnych cisza. A pod nogami co i rusz wyskakują dorodne
prawdziwki albo maślaczki. Okazuje się, iż w te odludne rejony nie dotarły
watahy grzybiarzy. Tych, co to kijaszkami rozgrzebują kobierce liści i bez
litości rwą maleńkie, niedorosłe jeszcze borowiki, nie dając im nawet ujrzeć
światła słonecznego.
Schodzimy coraz głębiej w dół paryji.
Przekraczamy kamienny, pokryty złotym listowiem mostek. W dole strumień pluszcze
na kamieniach. Migocze między plamkami wirujących w jego nurcie liści. Psy piją
do syta. Pyski im się śmieją.
- Ależ tu
pięknie! – wzdycham i wystawiam twarz ku słońcu, zsuwając na tył głowy błękitną
czapeczkę i pozwalając obeschnąć spoconemu czołu. Rozpinam fioletową bluzę.
Szkoda, że to nie lato…Chętnie zzułabym gumowe butki i pobrodziła po zimnej
rzeczce. Zerkam na lustro wody i dostrzegam nasze odbicia. Pomarańczowa czapka Cezarego także tkwi na
samym czubku głowy mego męża. Z zadowoleniem patrzę na jego rumiane policzki.
Na jasnozielone, dresowe spodnie i solidne, upaprane wszechobecnym błockiem
gumofilce.
- Wyglądamy jak
wyrośnięte, beztroskie krasnoludki! Założę się, że nikt nie zjawi się na
wyborach tak oryginalnie odziany! Zresztą ludzie przeważnie wybierają się do
lokali wyborczych zaraz po kościele, wystrojeni w niedzielne, eleganckie
ubrania. A my – ubłocone, przyozdobione odciskami psich łap krasnale!
- I dobrze! Niech
się tam inni stroją jak chcą! Jawory mają swój styl! – śmieje się mój osobisty
skrzat Czarek i dzielnie wspina się stromą ścieżką w górę. Mijamy wielkie buki
i dęby. Patrzymy w górę, na przebłyskujący spomiędzy ubranych w oranż i żółć
gałęzi błękit nieba. I nic nam więcej nie trzeba. Iść, ciągle iść w stronę
słońca…
Tymczasem nieodległe szczekania obcych
Burków mówią nam, że zaczynamy zbliżać się do zabudowań ludzkich.
- Czas już chyba
zapiąć smycze naszym psiakom. Zuzia jest grzeczna i niegroźna, ale Jacuś na
widok jakiejś kury może się znowu zapomnieć. Trzeba dmuchać na zimne –
zagwizdawszy przywołująco na Jacusia rzekł kapitan naszej wyprawy a ja
przyznając mu rację kucnęłam przy drepczącej tuż za nami, wyraźnie już
zmęczonej wędrówką Zuzi i przypięłam jej smycz. W samą porę zapięliśmy psy, bo
oto tuż przed nami przebiega rudy kotek. Bezpiecznie umyka w kępy sitowia. Psy
mogą tylko oblizać się smakiem.
- Kapitanie, mój
kapitanie! Nie pędź tak, bo zostawiasz nas daleko w tyle. A mnie już ostroga w
pięcie zaczyna przypominać o sobie – wołam dopędzając ciągnionego przez
niezmordowanego Jacusia Cezarego.
- Panie, ile to
będzie stąd do komisji wyborczej?! – pyta tymczasem Cezary spoglądającego na
nas z ciekawością spoza płota młodego mężczyznę. Oj, memu miłemu też już się ta
droga dłuży. Zdawało się nam, że cel jest znacznie bliższy. Tymczasem asfaltowa
szosa, wciąż wije się i wije, prowadząc nas w dół wsi…
- A będzie
jeszcze ze dwa i pół kilometra! – odpowiada tamten i widać, że z chęcią
rozwinąłby pogawędkę.
Zatrzymujemy się więc skwapliwie,
korzystając z chwili odpoczynku. Zuzia kładzie się ziając rozgłośnie. Jacuś też
dyszy. Zdałaby się psiakom jakaś kałuża albo potok. My też mamy chętkę na
przepłukanie gardła. Pamiętamy o tym, że jest we wsi jakaś karczma. Miło byłoby
wypić zimne piwko…Po kilku minutach konwersacji mijamy domostwo sympatycznego
sąsiada i wędrujemy dalej nadal zachwycając się widocznym i tutaj bogactwem jesiennych barw.
I oto pojawia się przed nami jaskrawo
wymalowany budynek karczmy. Otoczony jest przechadzającymi się chwiejnie, dyskutującymi
ze sobą zażarcie, popijającymi piwo z wielkich kufli mężczyznami w różnym
wielu, którzy na nasz widok przerywają rozmowy i milcząc przypatrują się
naszemu korowodowi z mieszanką ciekawości i nieufności. A nam jakoś zupełnie
mija chęć na uraczenie się w tym miejscu gorzkim, chmielowym napitkiem.
- Najwyżej
napijemy się wody ze studni przy kapliczce… - szepczę do Czarka a on kiwa głową
i przyśpiesza kroku.
Na szczęście szybko dochodzimy do budynku
szkoły. Tu mieści się cel naszej wędrówki. Z radością rozsiadam się na
drewnianej ławeczce. Psy układają się u moich stóp. Cezary pierwszy idzie
dopełnić obywatelskiego obowiązku. Jest godzina jedenasta trzydzieści. A więc
dwie i pół godziny zabrało nam dotarcie tutaj.
- Nie jest źle! –
wzdycham - Odpoczniemy tu kapkę i jakoś wespniemy się z powrotem! – Bo z
powrotem czeka nas ciągła wspinaczka, zdaję sobie nagle sprawę, czując, że
stopy pulsują mi boleśnie a w krzyżach coś strzyka. Siedzę sobie więc błogo i
nie mam ochoty nigdzie się stąd ruszać. Wokół cicho i spokojnie. Nie widać
tłumów wyborców, zmierzających w tę stronę. Wieś zdaje się uśpiona. Odurzona zachwycającym,
październikowym słońcem i wspaniałym ciepłem. Nie dzieje się nic, co mogłoby
przerwać tę harmonię…
- No już jestem,
Oluniu! Teraz ty! – z zamyślenia wyrywa mnie dziarski głos Cezarego. Psy na
widok pana skaczą z radości i opierając się łapami o jego kurtkę zostawiają na
niej kolejne, błotniste pieczątki.
Wchodząc do budynku zerkam na moją kochaną
drużynę. Zuzia i Jacuś patrzą na mnie z wiernym, psim uśmiechem i machają
ogonami. Czarek, wypuszczając kłąb dymu z papierosa puszcza do mnie oko. Z
westchnieniem zanurzam się w głąb lokalu wyborczego. Wewnątrz mimo uchylonego
okna jest duszno. Uwięzieni w małym pomieszczeniu członkowie komisji szacują
wzrokiem moją postać. Uśmiechają się życzliwie. Odziana w białą bluzeczkę z
falbankami członkini w lekkim zdumieniu spogląda na moje brudne gumiaki. Chrząknąwszy
grzecznie witam się ze wszystkimi. Parę słów zamieniam z sołtysem.
- Był mąż, teraz
czas na żonę! - mówię, nawiązując do
niedawnej wizyty w tym przybytku, równie ubłoconego, ale nigdy nie tracącego
rezonu Cezarego.
- Po drodze tutaj
znaleźliśmy trochę grzybów. Na zupę starczy. Może jeszcze coś znajdziemy w sosnowych
młodniakach?! – mówię wspominając także o planowanym dojściu do słynącej z
cudów kapliczki.
Biorę
wręczone mi kartki i znikam za zasłonką. Wpatruję się w szeregi nazwisk. Nie
znam nikogo z tych osób. Opieram się o mały blacik. Przecieram okulary i
zakreślam krzyżyk. Potem jeszcze jeden, bo przecież sejm i senat…I już.
Odfajkowałam. Żegnam się i czym prędzej wychodzę. Byleby na świeże powietrze.
Do tych bezkresnych dróg, do wzgórz, do lasów i łąk. Wprawdzie nogi bolą, ale
nic to. Swobodnego wędrowania mi trzeba. A co do ewentualnych zmian po
wyborach? Co tu zmieniać na lepsze? Oby nie zmieniło się na gorsze…Z papucia na
lać, jak zwykła to określać moja licealna wychowawczyni.
- Idziemy? –
cmokam w policzek Cezarego a psy liżą moje ręce.
- Idziemy! – odpowiada
mój strudzony kapitan. Przekraczając rzekę znowu zagłębiamy się w ciszę i ciepły koloryt okolicznych wzgórz oraz lasków.
Ponieważ jesteśmy zbyt zmęczeni by nadkładać drogi
do kapliczki wędrujemy skrótem zachwycając się dębowymi i modrzewiowymi
młodniakami. Mijamy parkujące na poboczach samochody terenowe myśliwych. Ubrani
w czapki z pomarańczowym otokiem, uzbrojeni w fuzje mężczyźni mają wielką
ochotę by upolować jakiegoś dzika. I chociaż wiem, że dziki niszczą rolnikom
uprawy, że za dużo ich w okolicach, to w duszy szepczę życzenie, by nie
zbliżały się dzisiaj do tych stron, by bezpiecznie przetrwały w swych dalekich
ostojach.
Około dwóch kilometrów od naszego siedliska
znajdujemy opuszczone domostwo i obfitującą w dorodne owoce jabłoń. Napełniamy
jabłkami torbę. Zajadamy się ze smakiem. Sok ścieka nam po brodach. Chłodny wiatr
owiewa zmęczone twarze. Potem wspólnie
taszczymy ciężką torbę, nie mogąc się już doczekać końca wędrówki.
Wreszcie docieramy do domu. Jest prawie trzecia po
południu. Mamy zatem około piętnastu kilometrów w nogach. Mocno to czujemy. Oj,
mocno! Psy chłepczą wodę z wiadra a potem kładą się zmęczone na trawę i zapadają w
kamienny sen. Szybko rozpalamy w kuchennym piecu. Trzeba ugotować jakiś obiad.
Przygotować karmę dla psów i kotów. Zanieść ziarna kurom oraz jabłka kozom. I
odpocząć, nareszcie odpocząć. Skończyć spokojnie dzień…Tym bardziej, że po
zmianie czasu słońce szybciej zachodzi. A wynik wyborów…? Ech, będzie, co
będzie. Byleby zdrowie jako takie było. Byleby tylko nasze Pogórze trwało nadal w spokoju i niezmiennej urodzie swej dzikiej
natury. Byleby jutro i pojutrze wstał dobry, pogodny dzień…
…Dolinami i
wzgórzami słońca blask wędruje co dnia
A drużyna
Jaworowa tak jak trwała, niechaj trwa…
"Dolinami i wzgórzami słońca blask wędruje co dnia
OdpowiedzUsuńA drużyna Jaworowa tak jak trwała niechaj trwa". :))
Póki serce cieszy życie a oczy uśmiech rozświetla widok piękna świata, niech drużyna Jaworowa trwa w zdrowiu i w pogodzie ducha zjednoczona z Nim.
♥♥
Dziękujemy Elusiu! I Twojej druzynie też życzymy takiego pogodnego, spokojnego trwania. Bo zycie potrafi być przecież dobre i piekne!:-))!♥♥
UsuńWitaj Olgo! Piękny wyborczy spacer Jaworów:-) takie widoki...to słoneczko i kolory, warto było "mieć to w nogach" :-)
OdpowiedzUsuńSame wybory...ech..
pozdrowienia przesyłam z centralnej ;-)
Witaj CzeKo! Dobrze było wędrować, bo październik podarował nam cudowną pogodę i baśniowe kolory. Póki jeszcze są liscie na drzewach a słońce daje przyjemne ciepło tak miło sie spaceruje. Potem będzie szary w tonacji listopad...I będziemy już czekać na śnieg, żeby rozjaśnił rzeczywistosc.
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie z Podkarpacia!:-))
Witajcie,alem się umęczyła razem z Wami czytając ten tekst,ale na pewno warto było w tak piekny, jesienny dzień wybrać się spacerowo.Podziwiam i zazdroszcze kondycji,a wybory........zostawię bez komentarza.Pozdrawiamy ze słonecznego Sląska.Elżbieta i H.
OdpowiedzUsuńPisząc ten tekst i pokazując na blogu zdjęcia chciałam podzielić siez Wami naszymi dobrymi chwilami, pięknem naszych okolic. Wcale nie trzeba jechać w Bieszczady by móc sie zachwycić i wędrować dzikimi, malowniczymi bezdrożami. A nogi? Nadal bolą!
UsuńElżbieto i H. Pozdrawiamy Was pogodnie (a na dworze szron po mroźnej nocy!):-))
Z przyjemnością wędrowałam z Wami na wybory. Taka piękna droga wynagradza wszystko. Śliczna Wasza okolica i masz rację, niech trwa, byle zdrowie było. Mój lokal wyborczy widzę z okna, a wyniki....bez komentarza, zbyt tu pięknie.
OdpowiedzUsuńWybory dały nam impuls do wyruszenia w szeroki świat i pod tym względem, dobrze że były, bo dawnośmy tak długo nie wędrowali. Ale warto było, mimo bólu nóg!
UsuńPozdrawiamy Cię serdecznie, Ewo!:-)
Wielki szacun, jak mówią młodzi, Wam się należy !!! Piękna wycieczka choć bardzo też męcząca.Obowiązek wypełniony, bez narzekań, stękań itp itd... A ilu miało spacerkiem, po chodniku kilkaset metrów i nie poszli ! A zaraz będą narzekać, jęczeć, marudzić...Jestem Waszym fanem Jaworowi !:))) Zdrówka życzę i jak najdłużej ładnej pogody !
OdpowiedzUsuńNie jesteśmy jakos przesadnie obowiązkowi, ale tym razem połączylismy przyjemne z pozytecznym i jakos to poszło!Najważniejsze, że całą druzyna Jaworowa miała dużo przyjemności z tej wędrówki. Psy sie wyhasały.A myśmy oczy napaśli do syta urodą naszych okolic
UsuńDziekujemy za Twój sympatyczny komentarz, Bogusiu i pozdrawiamy Cię serdecznie z nadal pogodnego, lecz mroźnego po nocy Podkarpacia!:-))
Pochodziłabym tak z Wami w tym kolorowym lesie... :)
OdpowiedzUsuńI zdjęc pięknych na pewno byś duzo Aniu porobiła, zauwazając to, co mysmy przeoczyli!:-))
UsuńPięknie u Was. Dzielne zuchy:):):) To się liczy, a nie grzanie tyłka w domu a potem narzekanie.
OdpowiedzUsuńPatrzę na te zdjęcia i taka tęsknota mnie nachodzi za spokojem bez ludzi, za dziczą, za byciem samą na łąkach, w lasach, parowach.
Tu nie jest dane, chociaż piękne okolice wokół. Ciągle człowiek jest narażony na postrzał, bo myśliwych bezkarnie się namnożyło i sterroryzowali okoliczne wioski. A najgorsze , ze nikt nie chce z nimi zadzierać.
Pozdrowienia z zamglonej, ale ciepłej Cieszyńskiej
E tam, zuchy! Łaziki zwariowane, nie przyjmujący do wiadomości, że wiek robi swoje i zdrowie już nie to. Entuzjaści niestereotypowego myslenia i działania a przy tym chyba po prostu dośc porządni ludzie. Taka dziwna mieszanka!:-))
UsuńTak, dużo u nas tej pieknej dzikosci, wolności, wspaniałych kolorów i bezludzia. Dlatego, jak tu nie wędrować? Myśliwi też nas denerwuja, ale chyba nie ma na nich rady.Mam nadzieję, że zwierzęta nie będą im włazic pod lufy. Jest tu na tyle duzy teren, tak przepastne lasy i uroczyska, że jest gdzie sie schować.
Serdeczności zasyłamy Ci Jaskółko z zaszronionego, ale słonecznego Pogórza!:-))
Szacuneczek! My co prawda też byliśmy na wyborach tuż po grzybobraniu i w ciuszkach "terenowych", ale pojechaliśmy autem ;)
OdpowiedzUsuńNo to przybij łapkę, droga Inkwi! Jeszcze wykreujemy modę na gumofilce, gumiaki i walonki. A co?!:-))
UsuńPiękna droga, tyle trudu, byle efekt tych trudów był, bo drogi kręte, zawiłe, z wykrotami...
OdpowiedzUsuńWłaśnie takie drogi lubimy najbardziej - gdy nie wiadomo, co jest za zakrętem i wiele zalezy od przypadku, ale i naszych niestereotypowych wyborów!
UsuńPozdrowienia ciepłe zasyłamy Ci, Gaju!:-))
Olenko, jestem znow pelna zachwytu nad opisem prozaicznej, wydawaloby sie, wedrowki do lokalu wyborczego, z ktorej uczynilas male arcydzielko sztuki epickiej. Tylko Ty tak potrafisz! Czyta sie jak najbardziej interesujaca ksiazke podroznicza, okraszona wieloma pieknymi zdjeciami, a pod koniec czuje sie ten znany niedosyt, ze to juz, ze wiecej nie bedzie, bo Jawory doszly szczesliwie do wlasnego siedliska. Jaka szkoda, mogli przeciez dluzej pochodzic, np. gdzies po drodze zabladzic i byloby wiecej do czytania. :)))
OdpowiedzUsuńJestescie bardzo dzielni i piesy oczywiscie tez, brawo! Sciskam i gratuluje obywatelskiej postawy. :*****
Lubię wędrować i pisać. Ale wędrówki nie mogą być za długie, bo męczą sie nogi a teksty także, bo nużą sie oczy i buzia boli od ziewania!:-))
UsuńKiedyś błądzilismy w naszych stronach, nie znając jeszcze tych terenów i nie mając w głowie kompasu. teraz sie już raczej nie zgubimy. Człowiek jakos na azymut zawsze dotrze, gdzie trzeba a po drodze jeszcze fajne, nowe widoki napotka.
Zdjęc narobiłam w niedzielę ponad dwieście! Cięzko mi było wybrać z nich te zaledwie drzydzieści parę. he, he!:-))
Daliśmy radę pójśc i i wrócić.Wykonac plan i troche poza planem. Pieski nareszcie wychodziły sie i wybiegały za wszystkie czasy.
Uściski serdeczne zasyłamy Ci Anuś i pozdrowienia z zaszronionego, ale nadal słonecznego Podkarpacia!:-))***
Jakbym o sobie czytała :)) Na początku wydaje się, że to będzie ledwie spacerek a na końcu... szkoda mówić ;)))
OdpowiedzUsuńJednak wędrówki takie mają swój niezaprzeczalny urok... i trudno z nich zrezygnować :))
Ściskam i buziaki zasyłam ! :)***
Wędrówki są jak narkotyk! Ta przestrzeń wołą i woła do eksploracji. Człowiek tak bardzo chciałby bez żadnych ograniczeń zdrowotnych i czasowych po prostu iść, gdzie nogi poniosa. Tyle w tym wolnosci i radosci. i tyle niepoddajacej sie upływowi czasu młodości. Tylko po takich wyczynach obolałe nogi i kręgosłup mocno daja o sobie znać.Ale trudno! I tak warto. Nawet na czworakach. A jak juz nogi odmówią posłuszeństwa, to przynajmniej zdjecia zostaną i cudne wspomnienia!
UsuńCałuję Ci ę Zozieńko gorąco i czule!:-))***
Oryginalnie - jak zawsze ! A ja odwrotnie - bo do miasta udać się musiałam. I nie była to tak piękna i kolorowa wycieczka. Tylko przykry obowiązek - bo nie wierzę politykom... Gdyby nie wczorajsze urodziny Mamy to pewnie poszłabym do lasu na spacer z kozami.
OdpowiedzUsuńZdjęcia cudne. Pozdrawiam serdecznie ;)
Ja też nie wierzę politykom, Andziu! Choc zdaje sie, że wśród młodych są jakieś przebłyski świezości, szczerosci i entuzjazmu! To wszystko jest, póki nie wpadna w rutynę i póki mamona nimi nie zawładnie. Ale mimo tego nie powinno sie chyba popadac w zniechęcenie i całkowitą negację. Jakaś nadzieja w człowieku musi być. Bo cięzko bez niej...
UsuńJesień wystawia dla nas codziennie wspaniałe spektakle. Na pewno zdązysz jeszcze wybrać sie na spacer z kozami i nacykać parę ładnych zdjec, wszak i u Ciebie śliczne okolice.Lasów masz dostatek!:-))
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Andziu!:-)).
Ale ładnie Olu :) Ładnie napisałaś (jak zwykle niezwyczajnie ) i ładnie pokazałaś. Dziękuję i pozdrawiam niezmiennie
OdpowiedzUsuńRena
Było pieknie i nadal jest pieknie. Łaskawa jest dla nas końcówka października. Tzeba sie nacieszyc tymi kolorami, póki sa, bo za chwile pewnie liście wiatr rozwieje i zapanuje chłodna, listopadowa buro-mglista pogoda. A moze nie? Moze i listopad zaskoczy nas pozytywnie?
UsuńOby tak właścnie było!
Pozdrowienia serdeczne zasyłamy Ci, Reno!:-))
Dobrze ,ze tak ladnie opisalas Wasza wedrowke do lokalu wyborczego, przejdzie do historii....jaki piekny dzien jesienny , i Wasza kolorowa wedrowka z psiakami to sama radosc i przyjemnosc, i widze ,ze Jacus to juz bardzo spokojny pieseczek, jak ladnie wyglada wsrod koz...sciskam Was
OdpowiedzUsuńNa pewno długo będziemy pamiętać tę wędrówkę ze względu na jej rekordową długośc. Kiedys, w początkach naszego osiedlenia sie tutaj, chadzaliśmy na tak długie wyprawy.Ale zdrowie było lepsze. Teraz to był dla nas prawdziwy wyczyn!
UsuńJacuś i Zuzia były przeszczęsliwe, mogąc szaleć przez wiele godzin po górach i dolinach. Prawie codziennie wychodze z psami i kozami na niedalekie spacery po łąkach i lasach. Między Jacusiem i kozami jest już całkowita harmonia (tylko czasami capkowi zachciewa sie bodnąc niczego nie spodziewajacego sie psiaka, ale to tak niegroźnie i dla utrzymania moresu w stadzie!:-))
Pozdrawiamy Cię serdecznie, Grazynko!:-))
Jakże przyjemnie było z Wami wędrować, obserwując cudne okoliczności przyrody i słuchając waszych dialogów. Dziękuję!
OdpowiedzUsuńCieszymy sie Gosiu, że wędrowałaś z nami! Niech ta złota, polska jesień trwa jak najdłuzej i zachwyca nas kolorami oraz ciepłem, dajac siły oraz ochotę do wędrówek i odkrywania cudów wokół nas!
UsuńPozdrawiamy Cię z usmiechem!:-))
Witajcie ,,Jaworowi,,piękną drogą doszliście do celu w doborowym towarzystwie. Ja niestety nie brałąm udziału w tych wyborach,leżalam jak placek z gorączką,polamało mnie. Zlapałam grypę. Poczętował mnie mój mały wnuczek . Pozdrawiam Was serdecznie trejtka.
OdpowiedzUsuńOjej! Bardzo Ci współczujemy z powodu choróbska! Wykuruj sie porzadnie, wyleż cierpliwie w ciepełku, żeby Ci sie ta grypa w nic innego nie przekształciła. I na pewno potem zdązysz jeszcze naciszy csie tą piekną jesienią. (Prognozy są dosc optymistyczne! )Zyczymy Ci tego Krysiu z całego serca i usmiech życzliwy przesyłamy!:-))
UsuńW takich okolicznościach przyrody też szłabym i szła!
OdpowiedzUsuńI wcale się nie dziwię, Hano! Dla mnie taka właśnie październikowa pogoda mogłaby trwać aż do kwietnia. A od razu po niej mogłaby nastać zielona, pełna energii wiosna! (choć zima też potrafi byc cudna w naszych stronach, tylko z wiekiem coraz bardziej zimna się boję!
UsuńBuziaki!:-))
Olgo, no cudne klimaty !! Ta wolność w sercu, swoboda. jak ja kocham takie niezobowiązujące wędrówki, zwłaszcza kolorową słoneczną jesienią.
OdpowiedzUsuńbuziole :**
Człowiek ma chyba zew wędrowania we krwi, w genach. Wszak kiedys nasi przodkowi byli dzikimi nomadami, biegajacymi swobodnie po afrykańskich sawannach. A jak jeszcze jesień taka życzliwa, jak obecnie, to aż człowieka gna w te kolorowe przestrzenie.
UsuńPozdrowienia serdeczne, Beatko!:-)**
Z całej okoliczności ino spacer cudowny i psie towarzystwo.Mordki uśmiechnięte i szczęśliwe,szkoda tylko,że po takim spacerze nie one przygotowały obiad:)))Serdeczności zostawiam Jaworowi ludzie:)
OdpowiedzUsuńBo też i spacer był najwazniejszy!:-)
UsuńA wiesz, że jak wracalismy juz tacy zmęczeni, to i ja snułam marzenia, jak by było cudownie, gdyby jakieś krasnoludki czekały na nas z obiadem. Oj, cos lenią sie nasze domowe skrzaty! Jako i koty (bo ostatnio myszki nam do domu włażą i sie szarogęszą a koty udaja, że ich nie widzą :-))
Pozdrawiamy Cie z usmiechem, Orko!:-))
Piękny spacer! Przyroda jest piękna. U nas na listach było wielu takich, że powinni się pod ziemię zapaść ze wstydu, ale takiego słowa nie znają...
OdpowiedzUsuńBardzo urodziwy jest ten październik, Basiu. Natura jest wolna, szczera w swym pieknie i prostocie. Z ludźmi bywa róznie...Ale to już zupełnie inny temat.
UsuńPozdrawiamy Cię gorąco!:-))
Witajcie moi Jaworowi sąsiedzi. Wędrowałam razem z Wami z wielką przyjemnością, w realu jest znacznie gorzej, zdrowie nie to.
OdpowiedzUsuńDziś zrobiłam sobie trochę spacer na cmentarz - nie jest bardzo daleko, ale po powrocie nie wiedziałam co zrobić z nogami - tak bardzo bolą. Cóż musiałam zacząć porządki przed Świętem Zmarłych, nikt za mnie tego nie zrobi.
Pozdrawiam Was najserdeczniej jak tylko potrafię.
Ania
Witaj, Aniu. Cieszymy się, że wirtualnie mogłaś sobie z nami powędrować.Pewnie masz w zasiegu wzroku odlgłe, malownicze wzgórza naszego Pogórza. teraz wiesz, Z bliska jest równie pieknie. Też musimy jechać w tym tygodniu na cmentarze. W taką pogode nawet na nekropoliach będzie pięknie. Miejmy nadzieje, że początek listopada będzie przypominał październik. I że lepiej sie poczujesz.
UsuńCiepłe pozdrowienia Ci zasyłamy!:-))*
Pieknie u Was, przepieknie. Chetnie towarzyszylam Wam podczas tego dlugiego spaceru, choc na wyborach nie bylam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Witaj, Ataner! Nie raz juz pokazywaliśmy na blogu piekno naszych okolic, ale wciaz ulegamy nowych zachwytom, wiec jakze sie tu nimi nie podzielić?
UsuńWędrujmy jakkolwiek sie da, póki sie da. Bo świat jest pełen urody. I człowiek napełnia sieblaskiej i energią mogąc eksplorować nowe przestrzenie, zachwycać się nimi i życiem.
Ciepłe pozdrowienia zasyłamy!:-))
i ja zabrałam się z Wami na ten spacer wirtualny, piękne tereny u Was :)
OdpowiedzUsuńOj, zaprawdę piekne! Dobrze jest razem wędrować poprzez tak malownicze tereny. I spiewać sobie, bo głos się daleko niesie!
UsuńAlis!Pozdrawiamy Cię serdecznie i dobrego dzionka zyczymy!:-))
Z ogromną, niekłamaną przyjemnością przeczytałam ten post. Tak urokliwie piszesz, Olu! I zdjęcia takie piękne;
OdpowiedzUsuńCo prawda mieszkam w dość dużym mieście, ale bardzo blisko mam tereny zielone; Dziesięć minut marszu i jestem w Lesie Miejskim. Jednak żeby naprawdę rozkoszować się spokojem natury trzeba odejść dużo dalej, bo na obrzeża lasu dobiega hałas i jest, niestety, dużo śmieci...
Dzień dobry, Ninko.Zamieszkawszy tutaj, na naszym końcu świata, najbardziej ucieszylismy sie właśnie tymi dikimi, kolorowymi bezkresami wokół. Czegoś takiego szukaliśmy właśnie, bo wiedzieliśmy, że będziemy duzo wędrować, bo uwielbiamy odludzie, ciszę i kontakt z naturą.(ale w poblizu takze napotykamy niestety dzikie wysypiska smieci - nie wiem, czy wywożą je w las miejscowi, czy przyjezdni!)
UsuńPamiętam i dobrze wspominam laski i parki miejskie. Tam też można było znaleźc odosobnienie, spokój i piekne widoki. A smieci? Coś jest nie tak z Polakami w tym temacie. Przecież wszędzie są kosze. Przecież mamy podatek śmieciowy i wygodne wywożenie segregowanych smieci. Dziwna jest ludzka mentalność.
A świat może być taki piekny i harmonijny...Potrzeba tyko trochę odpowiedzialności za niego i szacunku dla przyrody.
Pozdrawiam Cię serdecznie!:-))
Napewno zrobilas wrazenie na komisji!!ale glos oddany, pozdrawiam sciskam lapki p.Gosia
OdpowiedzUsuńKomisja, mimo mego oryginalnego ubranka, przyjeła mnie dośc zyczliwie. Na wsi nie ma takich sztywnych reguł w ubiorze, jak w mieście. I dobrze!
UsuńI my ściskamy serdecznie Twoje łapki Gosiu!:-))
Fajny spacer z korzyścią dla wszystkich :)) A miny pań z komisji na pewno były bezcenne :)) Jeśli Was nie znały :))
OdpowiedzUsuńCałe życie człowiek się uczy, żeby po pozorach nie oceniać.
Ta,, Liduś! Spacerowanie, wędrowanie jest tym, co Jawory lubią najbardziej. Ach, jak dobrze jest poczuć tę wolnosc w sercu i wędrować bez żadnych ograniczeń!
UsuńA panie z komisji wiejskiej pewnie rózne rzeczy na wsi widziały i tak bardzo sie nami - ubłoconymi krasnalami nie zdumiały!A nawet jesli, to w żaden przykry sposób tego nie okazały.
Dobrego, słonecznego dzionka Ci życzę!:-))
Oj, tak, mają swój własny styl Jawory. W gumiakach, lecz zawsze z fasonem. Nie tracąc rezonu. Dało mi to do myślenia, dało...
OdpowiedzUsuńJak wielką wagę przywiązujemy do atrybutów. Nadmierną niekiedy. Warto pomyśleć o tym również i w kontekście politycznych wyborów. Jakże to się teraz uaktualniło.
Wędrówka ostępami leśnymi porywająca. Może ostatnia taka słoneczna tej jesieni.
Jaworom nie chce się bawić w gry pozorów, w dostosowywanie sie do obowiązujących kanonów i sztywnych ograniczeń. Pewnie pobyt w Australii nauczył ich luzu i niefrasobliwości w ubiorze - a nie ma to nic wspólnego z brakiem szacunku dla innych ludzi. Żyj i daj zyc innym. Nie dostosowuj się bezustannie. Wychylaj się smiało, nie bojąc sie krytyki a nawet sie nia wcale nie przejmując. Bądź prawdziwy, Po prostu. Atrybuty zewnętrzne mogą być wskazówką, ale mogą tez mylic. Ocenianie po nich jest jakimś uwięźnieciem w stereotypach. Takoż w zwykłym zyciu, jak i w polityce. Cieszę się Errato, ze odniosłaś sie do tej kwestii w swoim komentarzu!:-)*
UsuńA jesień cudna jest. Usmiechnięta promiennie. Oby jak najdłużej jej to zostało!
Myśli przyjazne zasyłamy!:-))*
Świetnie :)
OdpowiedzUsuńU mnie rzut beretem- 200 m, może i mniej. Ja w niedziele chorowałam. Coś w rodzaju jelitówki, a raczej żoładkówki. Masakra. Wczoraj ledwo łaziłam, ale dziś juz lepiej :)
Buziaki!
Oj, Typajko!Współczuję Ci tbardzo ej jelitówki. To chyba jakis wirus paskudny, co sie w cieple października wylągł. Mam nadzieje, że padł na placu boju a Ty powstałaś z pełnią sił i usmiechem w oczach i ze możesz cieszyć się pełna piersią tą cudną jesienią.
UsuńBuziakujemy serdecznie i dobrego dnia Ci zyczymy!:-))
Oooo kurna!
OdpowiedzUsuńCzy dałabym radę, nie wiem, ale aż mi serce podskoczyło do góry, jak czytałam o Waszej wędrówce! U nas też byłoby 12 km tam i z powrotem, tylko widoki takie sobie. Przez pierwsze lata wędrowaliśmy sporo. Szkoda, że teraz tak przygaśliśmy ...
Piękna droga, cudne zdjęcia!
Dwanaście kilometrów to także duże wyzwanie! Te nasze piętnascie do dzisiaj czujemy w nogach! Tym niemniej warto było pójśc. Tak nam radośnie, tak swobodnie było w tych bezkresach. A tym mocniej to poczuliśmy, ponieważ dawno juz tak długo nie wędrowalismy. Wy też na pewno byście to odczuli, gdybyście znowu razem na jakieś łazikowanie wyruszyli. Życze Ci Madziu, żeby jeszcze jakas iskra z domu Was wygnała i do przemierzania tego świata sił dodawała. Bo ten świat bywa naprawdę piekny.I wciaz jest w nim wiele do odkrycia. Albo popatrzenaiana niby znane widoki nowym spojrzeniem. I to wystarczy, jako powód wędrowania.
UsuńUściski pogodne o poranku chłodnym zasyłamy!:-))*
Oj Oleńko i znowu mnie zachwyciłaś i pomysłem i sposobem realizacji i opisem tak barwnym i emocjonalnym, że jakbym tam była, to widziała i słyszała. Kaloszki i czapeczki takie same w jakie i ja się stroję na moim skraju.
OdpowiedzUsuńNie ma się co ociągać, powinniście razem napisać książkę, takie rozwinięcie "Miastowych czyli aronii losu" . Jak przybyliście, ujarzmiacie z miłością, przygarniacie z czułością. Takie dwa spojrzenia, kobiece i męskie. Takiej książki nie ma na rynku. Wystarczy zgrabnie zakomponować Wasze posty i książka gotowa. Bo tu radość się miesza z krwią z wymiona, wesołość krasnoludków z trudami życia na górce, poezyje cudne i rozmowy codzienne i filozoficzne przy obieraniu gruszek czy maślaków. Wszystko to co tygrysy lubią najbardziej. I ja bym miała sławnych znajomych, a co!
Dzień dobry, Krystynko! Witaj w klubie wesołych krasnali podkarpackich!:-)) Mam nadzieje, że jeszcze keidys razem powędrujemy!:-))
UsuńA co do Twego pomysłu z ksiazką...Podoba się nam i to bardzo. Mamy nadzieje, ze pewnego dnia mocno natchnie nas wena twórcza a czas sprzyjający pozwoli zasiąść i stworzyc taką jaworową opowieśc na dwa głosy. Wszak oboje lubimy pisac.
Dziekujemy gorąco za tak miłe słowa pod naszym adresem. Kochana z Ciebie istota, Krystynko!:-))
Całusy zasyłamy Ci gorące w ten słoneczny, ale zaszroniony jeszcze poranek!