piątek, 21 listopada 2014

Tamburyn





   Usadowił się na małym zydelku, ustawionym na samym końcu pasażu w tłumnie odwiedzanej, jak co roku o tej porze górskiej miejscowości wypoczynkowej. Spod kapelusza z dużym rondem opadały mu na bladą twarz długie, siwe kosmyki. Opatulony był w brązowe, wełniane poncho a obuty w zniszczone gumofilce. Rozłożył przed sobą różne instrumenty i bystrym, lecz nieprzyjemnie ostrym wzrokiem próbował wypatrzeć wśród tłumu wczasowiczów kogoś, kto mógłby zostać godnym właścicielem któregoś z jego wspaniałych rękodzieł. Ludzie poubierani w grube kurtki i kożuszki, rumiani od mrozu, rozbawieni i rozluźnieni przeważnie omijali obojętnym wzrokiem sprzedawcę instrumentów. Komuż potrzebne były przeróżnej wielkości i kształtu, misterne i zbyt drogie jak na ich kieszeń bębenki, fujarki, tuby, basetle i skrzypki? Wczasowicze łaknęli prostych, tanich pamiątek.  Czegoś, co można by było postawić na półce i przez jakiś czas patrzeć z zadowoleniem a potem bez żalu schować albo i wyrzucić.
Dlatego sprzedawca wnikliwie i z nadzieją wpatrywał się w pewną jasnowłosą dziewczynkę, która odszedłszy od rodziców, oglądających kram z czapkami naprzeciwko, stała w pobliżu i od dłuższej chwili przyglądała się z zachwytem jego ofercie. Szczególną jej ciekawość wzbudzał mały, zgrabny tamburyn. Pogładziła go delikatnie, trąciła srebrzyste blaszki i pisnęła z radości usłyszawszy ich dzwoneczkowaty dźwięk.

- Piękny wydaje głos, prawda? Chciałabyś go mieć? – zapytał małą dziwnie szeleszczącym, a przy tym głuchym głosem a ona spłoszona nic nie odpowiedziała tylko podbiegła do rodziców i wtuliła się wstydliwie w poły płaszcza matki coś do niej szepcząc w tym bezpiecznym schronieniu.
Sprzedawca długo jeszcze patrzył za nimi. A w jego szarych, pełnych skupienia oczach zapalały się i gasły tajemnicze, hipnotyczne iskierki…

                                                         * * *

   Był początek grudnia. Zimna mgła spowijała okolice a szron osiadał białą posypką na wewnętrznych ścianach stajni. Na zewnątrz od dawien dawna leżały masy śniegu. Powoli zaczynałam zapominać, jak wyglądają zielone łąki i doliny. A tak bardzo za nimi tęskniłam! Tymczasem ludzie zdawali się cieszyć i przygotowywać na nadejście czegoś bardzo dla nich ważnego. Gospodyni, wchodząc do obory podśpiewywała pod nosem ładne, ale jakby nieco smutne melodie i czyściła sprawnie z nocnych odchodów całe pomieszczenie. Poklepywała od czasu do czasu krowę i zagadywała do niej serdecznie. Na nas nie patrzyła. To znaczy na mnie i brata oraz naszą mamę. Przestała patrzeć już jakiś czas temu. Może była o coś zła? A może po prostu nie miała dość czasu, by i nas klepnąć tak, jak niegdyś? Ludzie mają tyle dziwnych spraw na głowie! Biegają nie wiadomo gdzie. Znikają i pojawiają się znowu pachnąc potem, zmęczeniem, irytacją i lękiem. Chyba nie za dobrze im w ich świecie…Dlaczego zamiast dyszeć ze zmęczenia i wciąż śpieszyć do nowych zdarzeń nie wtulą się po prostu w siano, tak jak my i nie przymkną oczu z rozkoszą?

- Mamo, czy jutro zniknie wreszcie ten śnieg i czy gospodyni wyprowadzi nas na pole? – przytuliłam się do ciepłego boku mojej białej mamusi i liznęłam z tęsknotą jej wymię. Już dawno nie ssałam mleka. Przecież dawano nam do jedzenia tyle innych pyszności. Ale dzisiaj naszła mnie jakaś ochota a poza tym mama wyglądała na smutną…
- Nie wiem, córuś, ale czuję, że to jeszcze długo. Zapytam zresztą krowę. Może ona będzie wiedziała? – odrzekła stara koza i podszedłszy do Mućki z szacunkiem powtórzyła pytanie.
- Oj, głupia Ty Białasko! – zamuczała zirytowana krowa – To przecież nie pierwsza twoja zima i zapomniałaś, że księżyc musi jeszcze cztery razy pokazać nam w nocy swoją zimną, okrągłą twarz a dopiero potem pozwoli słońcu na ogrzanie ziemi?
- Nie zapomniałam, ale tak mi się wlecze… - szepnęła koza i przestępując z nogi na nogę skubnęła od niechcenia siano.
- Ciesz się tym, co masz. Bo jeszcze parę dni a i tego nie będzie – tajemniczo i dziwnie gorzko zamuczała Mućka a potem nie wiadomo czemu popatrzyła na mnie i brata. Ja też spojrzałam na Głupka (tak zawsze nazywała mojego niezbyt rozgarniętego braciszka gospodyni) i pokiwałam z politowaniem głową, widząc jak koziołek bez sensu bodzie żerdki od paśnika i meczy żałośnie, gdy nie udaje mu się ich rozwalenie. Mama zawołała go do siebie, więc porzuciwszy swą monotonną robotę przybiegł łakomie do jej wymienia, choć był już przecież prawie tak duży jak ona. Pozwoliła mu się przyssać, chociaż dawno już nie pozwalała. I mnie, Łatkę, też przywołała. Najedliśmy się oboje, aż nam brzuchy wypchało a potem zasnęliśmy błogo a za oknem sypał i sypał biały puch.

I znowu miałam ten dziwny sen, że wędruję wzgórzami, między pięknymi, sięgającymi aż do nieba drzewami. I nie mam kozich kopytek, ale ludzkie nogi. I urosły mi takie same ręce, jak naszej gospodyni. A jestem taka wielka, prawie jak brzoza. Idę i uderzam rytmicznie w okrągły, miękki, opatrzony błyszczącymi blaszkami przedmiot. A on wydaje znajomy, radosny dźwięk. Potem czuję nagły ból a chwilę potem wsuwam się łagodnie między błękit maleńkich kwiatuszków, między cudowną zieloność młodych traw i pachnących latem liści poziomek…

   Przypomniałam sobie o tamtej rozmowie z krową jakiś czas potem, gdy pewnego popołudnia gospodarz wyprowadził ze stajni mojego braciszka. I choć czekałam na niego do późnego wieczora, to się nie doczekałam. Nie zobaczyłam go też nazajutrz. Mama kopała niespokojnie w świeżej słomie, którą wyścielony był nasz boks i nie chciała odpowiadać na żadne moje pytania. Także zdenerwowana czymś krowa odwracała łeb, gdy tylko zbliżałam się do niej…Tylko księżyc wciąż patrzył na mnie bez zniechęcenia i zdawał się nawet szeptać, że wszystko, co się dzieje ma sens…Uwierzyłam mu. Wierzyłam nawet wtedy, gdy następnego poranka gospodarz przyszedł po mnie i choć jak zawsze szłam przy nim grzecznie, trzymał mnie mocno za rogi i po tym białym, lśniącym puchu prowadził do murowanej obórki…Nie miałam czasu by się tą niepokalaną bielą zachwycić. Gospodarz popędzał mnie głuchym głosem. Pachniał dziwnie. Tam, w środku też był nieprzyjemny zapach. Słodko-mdły. Gospodarz ujął w dłoń gruby trzon po starej siekierze. Odchrząknął…Zamierzył się. Coś łupnęło mocno we wnętrzu mej głowy. Nogi mi zwiotczały. Upadając potrąciłam stojący z boku pieniek. Potoczył się gdzieś w kąt. Po raz ostatni zobaczyłam blednące oblicze księżyca, który przyglądał się obojętnie całej scenie a potem ziewnąwszy schował się za różową chmurą wschodu.
Tymczasem ja znajdowałam się już w na zielonej polanie. Było ciepłe lato. A wokół mnie powiewały na wietrze kłosy traw i łodygi niebieskich kwiatków. Było mi tak dobrze…

   Nazajutrz skrzętnie wykorzystano do czego tylko się dało wszystkie części mojego ciała. Mięso miało się przydać do świątecznej kiełbasy. Kości dano psu. A skórę sprzedano jakiemuś wędrownemu artyście, twórcy delikatnych instrumentów muzycznych…

                                                    * * *

   Było lipcowe, ciepłe popołudnie. Udało jej się wcześniej wyrwać z pracy. Wysiadła z autobusu na końcowym przystanku. Chyba nikt więcej tu nie wysiadał. Nie zwracała uwagi na nic, chcąc być jak najszybciej na zewnątrz tego starego, zdezelowanego pudła zwanego autobusem. Miasto pozostało daleko w tyle. I jego ważne sprawy też. Niedawno zdała końcowy egzamin na akademii muzycznej. W plecaku niosła dyplom magistra sztuki. Tyle się napracowała, by go mieć. Dlaczego więc teraz nie odczuwała żadnej satysfakcji ani spełnienia? Może dlatego, że nie było komu dzielić z nią radości? Była wciąż boleśnie sama. Niegdyś zraniona przez wymarzonego mężczyznę a teraz nikomu już nie ufająca.

- Śpiewaczka – dziwaczka! – szydziła z samej siebie.
- Może miał i rację ten dyrygent, z którym planowała wystąpić na koncercie w przyszłym tygodniu, sugerując że powinna zrezygnować z tego irytującego vibrata, upodabniającego jej śpiew do meczenia kozy? Byli wprawdzie tacy, którym podobało się jak wyciągała drżące, szemrzące niczym woda w górskim potoku dźwięki. Ale tych, którym nie odpowiadał jej głos było chyba więcej... – westchnęła i przystanęła na moment, albowiem zdało się jej, że ktoś za nią szedł. Skrzypnęła jakaś gałązka. Kamyczek uderzył o kamień. Jednak nikogo nie było widać. Otrząsnęła się więc szybko z nieprzyjemnego wrażenia i maszerując opuściła główną drogę a potem zagłębiła się w gąszcz jeżynowych zarośli, porastających zielony szlak.
   Nareszcie wspinała się pod górę, szła jodłowym lasem i oddychała głęboko. Ulubiony, brzozowy zagajnik był już blisko. Tam w środku czekała polanka pełna niezapominajek. Jej zaczarowane miejsce. Oaza piękna i spokoju. Zmęczona miejskim hałasem i nieustannym stresem dusza, ściśnięta dotąd jak niepotrzebny papierek rozprężała się powoli i rozprostowywała swobodnie.

- Czy mi się to śni, czy naprawdę znowu jestem w tym miejscu? – pytała siebie, szczypiąc dla pewności własną dłoń. Wreszcie uwierzywszy sobie, uśmiechnęła się i przewiesiwszy wygodnie przez ramię biały, obciągnięty kozią skórą tamburyn wystukała ulubiony rytm. Bardzo lubiła ten instrument. Dostała go jeszcze w dzieciństwie od ojca na gwiazdkę. Kupił go okazyjnie w Zakopanem od jakiegoś artysty ludowego – samouka napotkanego tamtej zimy na miejskim targu. A choć potem było jeszcze wiele gwiazdek i podarunków, to wszystkie one przepadły gdzieś zapomniane i niepotrzebne. I tylko ten mały, biały tamburynek został przy niej na dobre i na złe. Jego dźwięk uspokajał i rozweselał. Kojarzył się z dobrymi chwilami. Z czasami, gdy rodzice żyli jeszcze a ona nie musiała martwić się o to, co będzie jutro…

 - Ram, ta-da-tam!Ram, ta-da-ram! – wystukała znowu głośno i beztrosko. Wtedy nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy. Wszystko zawirowało przed oczami i upadając zdążyła zobaczyć męskie nogi obute w zniszczone gumofilce. Jej długie, jasne włosy wplatały się między kłosy traw i łodygi mięty. Rozdźwięczany instrument potoczył się w krzaki i zatrzymał dopiero między łanem niezapominajek…

   Mężczyzna o szarych, chłodnych oczach podniósł tamburyn z niezwykłą czułością. Delikatnie oczyścił go z liści i kropel rosy, wytarł z drobin ziemi srebrzyste blaszki, przetarł chusteczką białą, kozią skórę, którym był obciągnięty a potem troskliwie schowawszy go do dużej torby przewieszonej przez ramię szepnął:

- Znajdę ci wreszcie kogoś, komu przyniesiesz prawdziwe szczęście…

A tymczasem w dolinie za lasem, na bezkresnej, zielonej łące pasły się spokojnie jak każdego lata krowa Mućka oraz jej cielak, koza Białaska i jej na wiosnę urodzone, beztroskie koźlęta…



*  Powyższe opowiadanie napisałam w odpowiedzi na zorganizowaną przez niezwykle kreatywną Annę Marię P., czyli naszą kochaną Panterę  (http://swiattodzungla.blogspot.com/2014/11/horrory-wyniki.html)  zabawę blogową w napisanie czegoś w konwencji horroru. Hurra! Udało mi się zdobyć pierwsze miejsce! Bardzo się z tego cieszę, bo to moja pierwsza wygrana w tego typu konkursach literackich a teksty innych blogowiczów, zgłoszone do konkursu były naprawdę świetne! Chapeau bas!:-))*
   Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim czytelnikom, którym szczególnie przypadło do gustu moje opowiadanie  i głosowali właśnie na nie (a konkursowe teksty u Pantery zamieszczane były anonimowo, więc można było liczyć na obiektywizm ocen).
   Kochani! Dziękuję z całego serca!:-))***

33 komentarze:

  1. Opowiadanie przeczytałam z zapartym tchem... Na krytyka literackiego się nie nadaję, bo jak mi się coś baardzo spodoba to mi słów brak... Oleńko dlaczego nikt nie drukuje Twoich dzieł?! Nie rozumiem...
    Ściskam Cię i podziwiam z całego serca! :))***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo sie cieszę Zosieńko, że spodobało Ci sie opowiadanie!:-))
      Sto gorących całusów zasyłam o poranku!:-))***

      Usuń
  2. Ciesze sie razem z Toba Olenko :)
    Jeszcze raz wielkie gratulacje :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja sie nadal cieszę! Dziękuję serdecznie Orszulko!:-))***

      Usuń
  3. Bardzo serdecznie Ci gratuluję. Głosowałam na Twoje opowiadanie Oleńko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z serca dziękuję Owieczko! Bardzo sie ciesze, że to własnie na mnie oddałaś swój głos! Całusy!:-))***

      Usuń
  4. Nie doczytałam- zamarłam przy tym pieńku....dusza mnie rozbolała... idę sobie. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i masz, wyszłam na ostatnie chamidło:( Teraz zobaczyłam, że.... Z całego serca, podwójnie, nie... więcej i więcej... moje gratulacje:):)

      Usuń
    2. Podziękowania serdeczne zasyłam Jaskółeczko!(I przeprosiny za to, że ból w Twym sercu wzbudziłam, nie ostrzegłszy na wstepie iż to fikcja literacka).
      Ściskam Cię mocno!:-))***

      Usuń
  5. gratuluję, napisane w niezwykłej konwencji, zaskakujące, niesamowicie plastyczne. Musiało wygrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję za Twoje słowa Klarko! Bardzo sie cieszę, że moje opowiadanei znalazło w Twych oczach uznanie!:-))***

      Usuń
  6. Jestes najlepsza! Zawsze bylam tego zdania. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to Ty jestes sprawczynią i motorem napędowym tego pisania na zadany temat, sama świetnie przy tym piszac. Jestem Ci wdzieczna Anusiu! Takze za to, że głosowałaś na mnie.Ściskam Cię gorąco!:-))***

      Usuń
  7. Horror to prawdziwy, masz wielki talent, Olu. Twój mnie naprawdę przeraził i dlatego zagłosowałam na taki z przymrużeniem oka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesli naprawdę Cię przeraził, to już najlepsza dla mnie recenzja i nagroda! W końcu po to był horrorem, prawda?
      Pozdrawiam Cie ciepło Liduś!:-))***

      Usuń
  8. Olu przyznaje sie bez bicia, ze nie zaglosowalam na Twoje opowiadanie chociaz wyroznialo sie wsrod innych.
    Gratuluje pierwszego miejsca!
    I juz teraz, chyba wiesz co masz robic, i nie masz zadnych watpliwosci. Pisz Dziewczyno, pisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ataner kochana moja! Kazdy głosował tak, jak mu serce podpowiadało. Ja głosowałam na świetny wiersz Ninki i dziwię się ,że nie wygrała!
      Dziekuję za gratulacje! A pisac pewnikiem nadal będę, tylko musi mnie dopaść pomysł i natchnienie. A te rzeczy na kaprysnym jeżdżą, niestety, koniku!
      Całusy zasyłam gorące do zimnego Chicago!:-))***

      Usuń
  9. nic nie wiedziałam o konkursie, nie czytałam innych opowiadań, jestem tu przypadkiem. Ale przeczytałam Twoje opowiadanie i...jest bardzo... pięknie-smutne, zostaje w głowie. Gratuluję i dziękuję
    Renata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że moje opowiadanie wywarło wrazenie! Dziękuję za Twoje słowa Renato i witam serdecznie na moim blogu, zapraszajac ponownie!:-))*
      P.S.
      Jest nowy konkurs u Pantery - tym razem na kryminał!

      Usuń
  10. Opowiadanie wywiera wrażenie niemałe a zakończenie jest mistrzowskie!!! Glosowałam na inne wiesz przecież :). Olu ja za tymi co wołają o książkę pisz i wiersze Twoje też należy opublikować. Ale dobrze że my w naszej blogowej sferze możemy przeczytać, tyle że inni zapewne też by chcieli. Więc pisz proszę, wyciągnij zeszyty kartki z szuflady i przejrzyj je uważnie. Dobrze?
    Serdecznie i mocno :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobało Ci sie zakończenie? A zdradzę Ci, że na początku myslenia nad tym tematem przyszło mi do głowy tylko ono. Potem dobudowałam do niego reszte.
      Cosik tam sobie pisze Elu.Ale nie mysl, ze łatwo cos opublikować w wydawnictwach profesjonalnych. Czasem mam wrazenie, że to jest świat zupełnie niedostepny dla takich nic nie znaczących, zwykłych osób, jak ja. Obwarowany tajemniczymi fosami zamkniętych planów wydawniczych i kolczastymi zywopłotami uprzedzeń co do debiutantów, zaplątany w sieć wzajemnej adoracji w rodzinie przyjaciół królika...
      I ja ściskam Cie serdecznei Eluś i dziekuję za ciepłe słowa!:-))*

      Usuń
  11. Mimo wszystko trudno mi to czytać :(... Chyba nie lubię tamburynów :(... brrr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A na początku planowałam, że to bedzie bębenek! Dopiero potem pomyslałam, ze przeciez mistrzowsko opisał już go i na zawsze skojarzył z Gdańskiem i małym Oskarkiem Gunter Gras. Trzeba wiec dać szansę tym razem innemu instrumentowi!:-))

      Usuń
  12. Właśnie dokonałam spostrzeżenia. Jakże inaczej czyta się dzieło, gdy zamieszczone jest wśród innych, konkursowych, a inaczej, kiedy stanowi oddzielną pozycję w swoim, że tak powiem, "macierzystym" miejscu. Zwłaszcza po fakcie. Do tej pory praktykowaliśmy zwyczaj publikowania prac u siebie jeszcze przed ogłoszeniem wyników. I mam teraz wrażenie, że dzieło zyskuje, gdy opublikowane jest po fakcie.
    Nie wiem, czy tak jest w każdym przypadku, po prostu tak czuję teraz.
    Swojego własnego opowiadanka nie będę już zapodawać w głównym nurcie; trafi do oddzielnej, "konkursowej" zakładki. Po prostu czuję, że tak jest najlepiej.
    Natomiast Twoje przeczytałam teraz z prawdziwą przyjemnością. Może w tym miejscu ma najbardziej stosowną oprawę, a może chodzi o jeszcze coś innego, czego póki co wyczaić nie umiem.:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam cos podobnego Errato. Gdy opowiadania publikowane są jednym ciągiem, to czasem nawet trudno skupić sie na ich czytaniu. Oddzielic jedno od drugiego oraz ziarno od plew. Dlatego od razu wpadł mi w oko wierszyk Ninki. Natychmiast odbijał sie korzystnie i wyraziście na tle innych. Tak dobrze sie czytał. Miał swoją melodię i niezwykły nastrój. Wpadłam w zachwyt, podziw (oraz zazdrosć!) po jego lekturze!:-)) Twoje opowiadanie też pozytywnie się wyrózniało. Było takie klasyczne i szlachetne w charakterze!***

      Poza tym sądze, iż moje opowiadanie opublikowane tutaj nabiera troche innego charakteru poprzez odmienną kolorystykę bloga, inną czcionkę a takze poprzez dołączone zdjęcia. No i nie powstałoby przecież gdyby nie moje codzienne obcowanie z kozami.
      Cieszę się Errato, że miałaś chęc przeczytać moje opowiadanie ponownie i dzięki temu nabrać o nim pozytywnego zdania. Dziękuję! Twoja opinia jest ważna dla mnie!:-))***

      Usuń
  13. Olu masz wielki talent-pisz bo jesteś w tym naprawę dobra. Kocham czytac Twoje opowidania, choć to jest inne.
    Gratuluje pierwszego miejsca- zasłużyłaś.
    Pozdrawiam i serdeczności zostawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię podejmowa rózne wyzwania, wymagające ode mnie niestereotypowego podejścia do tematu. Miło mi, że opowiadanie Ci sie podobało, Alinko! bardzo dziekuję za wyrażenie opinii!
      Pozdrawiam ciepło!:-))*

      Usuń
  14. Twoje opowiadania od dawna mnie fascynują! Serdecznie Ci gratuluję, zasłużyłaś w pełni. Pisz, a my będziemy podziwiać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie dziękuję Basieńko za tak ciepłe słowa! Bedę pisać, dobrze czy źle, jakkolwiek. Bo dla mnie pisanie to bardzo wazna część życia i mnie samej.
      Uściski gorące zasyam!:-))*

      Usuń
  15. Stanęłam i nie wiem co dalej,smutne ale piękne.

    OdpowiedzUsuń

Serdecznie dziękujemy za Wasze opinie i refleksje!

Etykiety

Aborygeni afirmacja życia agrest apel apel o pomoc asymilacja Australia autoanaliza bajka bal ballada baśń Beksińscy Bieszczady blackout bliskość blog blogi bór cenzura Cesarzowa Ki Cezary chleb choroba ciastka czarny bez czas czerwiec człowieczeństwo człowiek czułość Dersu Uzała deszcz dieta dobro dom dorosłość drama drama koreańska drewno droga drzewa trawiaste Dubiecko Dwernik Kamień dwudziestolecie międzywojenne dystopia dzieciństwo dzikie bzy ekologia elektryczność erotyk eutanazja fajka fantazja film flash mob fotografie fotoreportaż glebogryzarka głodówka głód gospodarstwo goście góry Góry Flindersa grass tree grill grudzień grzyby Gwiazdka historia historie wędrujące horror humor humoreska idealizm ideologia II wojna światowa informacja inność inspiracja internet jabłka Jacuś Jacuś. gospodarstwo Jacuś. lato jajka Jane Eyre Jawornik Polski jesień jesień życia kalina Kanada kanały kangury kastracja kiełbasa klimat klimatyzm koala kobieta koguty kolędy komputer komunikacja konfitury konflikt koniec świata konkurs konstrukcja kosmos kot koziołek kozy Kraków Kresy kryminał kryzys książka kuchnia kulinaria kury kwiaty kwiecień las lato legenda lektura lęk lipa lipiec lis listopad literatura los ludzie luty łąka maciejka macierzyństwo magia maj malarstwo maliny mantry marzenie maska metafora mgła miasteczko odnalezionych myśli Michael Jackson Mikołaj miłość Misia mit młodość moda mróz mróż muzyka muzyka filmowa nadzieja nalewki nałóg natura niebezpieczeństwo niezapominajki noc nowoczesność Nowy Rok obyczaje ocean odchudzanie odpowiedzialność odrodzenie ogrody ogród ojczyzna opowiadanie opowiastka opowieść Orzeszkowa osa Osiecka owoce pamięć pandemia Panna Róża park pasja patriotyzm pejzaż pierniki pies pieski pieśni pieśń piękno piosenka piosenki pisanie płot początek podróż poezja pogoda Pogórze Dynowskie polityka Polska pomidory pomysł poprawność polityczna porady postęp pożar praca prawda prezent protest protesty przedwiośnie przedzimie przemijanie Przemyśl przepis przetrwanie przetwory przeznaczenie przygoda przyjaźń przyroda psy psychologia ptaki radość recenzja refleksja relatywizm remont repatriacja reportaż rezerwat Riverland rodzina rok rośliny rower rozmowa rozrywka rozum rymowanka rzeka samotność San sarny sąsiedzi sens życia siano sierpień silna wola siła skróty słońce słowa słowa piosenki słowianie smutek solidarność South Australia spacer spiżarnia spokój spontaniczność spotkanie stado starość strych susza susza. upał szadź szczerość szczęście szerszeń śmiech śmierć śnieg świat święta świt tajemnica tekst piosenki teksty piosenek tęsknota tragikomedia trauma truskawki uczucia Ukraina upał urodziny uśmiech warzywnik wędrówka wędrówki węgiel wiatr wierność wiersz wierszyk wieś wigilia Wilsons Promontory wino wiosna wiosnaekologia wirus woda wojna wolność Wołyń wrażliwość wrotycz wrzesień wschód słońca wspomnienia wspomnienie współczesność Wszechświat wychowanie wycieczka wypadki wypalanie traw zabawa zabawa blogowa zachód słońca zapasy zaproszenie zbiory zdjęcia zdrowie zielarstwo zielononóżki zielononóżki kuropatwiane zima zioła zmiany zupa Zuzia zwierzęta zwyczaje żart życie życzenia Żydzi żywokost