Usadowił się na małym zydelku, ustawionym na
samym końcu pasażu w tłumnie odwiedzanej, jak co roku o tej porze górskiej
miejscowości wypoczynkowej. Spod kapelusza z dużym rondem opadały mu na bladą
twarz długie, siwe kosmyki. Opatulony był w brązowe, wełniane poncho a obuty w
zniszczone gumofilce. Rozłożył przed sobą różne instrumenty i bystrym, lecz
nieprzyjemnie ostrym wzrokiem próbował wypatrzeć wśród tłumu wczasowiczów
kogoś, kto mógłby zostać godnym właścicielem któregoś z jego wspaniałych
rękodzieł. Ludzie poubierani w grube kurtki i kożuszki, rumiani od mrozu,
rozbawieni i rozluźnieni przeważnie omijali obojętnym wzrokiem sprzedawcę
instrumentów. Komuż potrzebne były przeróżnej wielkości i kształtu, misterne i
zbyt drogie jak na ich kieszeń bębenki, fujarki, tuby, basetle i skrzypki?
Wczasowicze łaknęli prostych, tanich pamiątek.
Czegoś, co można by było postawić na półce i przez jakiś czas patrzeć z
zadowoleniem a potem bez żalu schować albo i wyrzucić.
Dlatego sprzedawca
wnikliwie i z nadzieją wpatrywał się w pewną jasnowłosą dziewczynkę, która
odszedłszy od rodziców, oglądających kram z czapkami naprzeciwko, stała w
pobliżu i od dłuższej chwili przyglądała się z zachwytem jego ofercie. Szczególną
jej ciekawość wzbudzał mały, zgrabny tamburyn. Pogładziła go delikatnie,
trąciła srebrzyste blaszki i pisnęła z radości usłyszawszy ich dzwoneczkowaty
dźwięk.
- Piękny wydaje
głos, prawda? Chciałabyś go mieć? – zapytał małą dziwnie szeleszczącym, a przy
tym głuchym głosem a ona spłoszona nic nie odpowiedziała tylko podbiegła do
rodziców i wtuliła się wstydliwie w poły płaszcza matki coś do niej szepcząc w
tym bezpiecznym schronieniu.
Sprzedawca długo
jeszcze patrzył za nimi. A w jego szarych, pełnych skupienia oczach zapalały
się i gasły tajemnicze, hipnotyczne iskierki…
* * *
Był początek grudnia. Zimna mgła spowijała
okolice a szron osiadał białą posypką na wewnętrznych ścianach stajni. Na
zewnątrz od dawien dawna leżały masy śniegu. Powoli zaczynałam zapominać, jak
wyglądają zielone łąki i doliny. A tak bardzo za nimi tęskniłam! Tymczasem ludzie
zdawali się cieszyć i przygotowywać na nadejście czegoś bardzo dla nich
ważnego. Gospodyni, wchodząc do obory podśpiewywała pod nosem ładne, ale jakby
nieco smutne melodie i czyściła sprawnie z nocnych odchodów całe pomieszczenie.
Poklepywała od czasu do czasu krowę i zagadywała do niej serdecznie. Na nas nie
patrzyła. To znaczy na mnie i brata oraz naszą mamę. Przestała patrzeć już
jakiś czas temu. Może była o coś zła? A może po prostu nie miała dość czasu, by
i nas klepnąć tak, jak niegdyś? Ludzie mają tyle dziwnych spraw na głowie!
Biegają nie wiadomo gdzie. Znikają i pojawiają się znowu pachnąc potem,
zmęczeniem, irytacją i lękiem. Chyba nie za dobrze im w ich świecie…Dlaczego
zamiast dyszeć ze zmęczenia i wciąż śpieszyć do nowych zdarzeń nie wtulą się po
prostu w siano, tak jak my i nie przymkną oczu z rozkoszą?
- Mamo, czy jutro
zniknie wreszcie ten śnieg i czy gospodyni wyprowadzi nas na pole? –
przytuliłam się do ciepłego boku mojej białej mamusi i liznęłam z tęsknotą jej
wymię. Już dawno nie ssałam mleka. Przecież dawano nam do jedzenia tyle innych
pyszności. Ale dzisiaj naszła mnie jakaś ochota a poza tym mama wyglądała na
smutną…
- Nie wiem, córuś,
ale czuję, że to jeszcze długo. Zapytam zresztą krowę. Może ona będzie
wiedziała? – odrzekła stara koza i podszedłszy do Mućki z szacunkiem powtórzyła
pytanie.
- Oj, głupia Ty
Białasko! – zamuczała zirytowana krowa – To przecież nie pierwsza twoja zima i
zapomniałaś, że księżyc musi jeszcze cztery razy pokazać nam w nocy swoją
zimną, okrągłą twarz a dopiero potem pozwoli słońcu na ogrzanie ziemi?
- Nie
zapomniałam, ale tak mi się wlecze… - szepnęła koza i przestępując z nogi na
nogę skubnęła od niechcenia siano.
- Ciesz się tym,
co masz. Bo jeszcze parę dni a i tego nie będzie – tajemniczo i dziwnie gorzko zamuczała
Mućka a potem nie wiadomo czemu popatrzyła na mnie i brata. Ja też spojrzałam
na Głupka (tak zawsze nazywała mojego niezbyt rozgarniętego braciszka
gospodyni) i pokiwałam z politowaniem głową, widząc jak koziołek bez sensu
bodzie żerdki od paśnika i meczy żałośnie, gdy nie udaje mu się ich rozwalenie.
Mama zawołała go do siebie, więc porzuciwszy swą monotonną robotę przybiegł łakomie
do jej wymienia, choć był już przecież prawie tak duży jak ona. Pozwoliła mu
się przyssać, chociaż dawno już nie pozwalała. I mnie, Łatkę, też przywołała.
Najedliśmy się oboje, aż nam brzuchy wypchało a potem zasnęliśmy błogo a za
oknem sypał i sypał biały puch.
I znowu miałam
ten dziwny sen, że wędruję wzgórzami, między pięknymi, sięgającymi aż do nieba
drzewami. I nie mam kozich kopytek, ale ludzkie nogi. I urosły mi takie same
ręce, jak naszej gospodyni. A jestem taka wielka, prawie jak brzoza. Idę i
uderzam rytmicznie w okrągły, miękki, opatrzony błyszczącymi blaszkami
przedmiot. A on wydaje znajomy, radosny dźwięk. Potem czuję nagły ból a chwilę
potem wsuwam się łagodnie między błękit maleńkich kwiatuszków, między cudowną
zieloność młodych traw i pachnących latem liści poziomek…
Przypomniałam sobie o tamtej rozmowie z
krową jakiś czas potem, gdy pewnego popołudnia gospodarz wyprowadził ze stajni
mojego braciszka. I choć czekałam na niego do późnego wieczora, to się nie
doczekałam. Nie zobaczyłam go też nazajutrz. Mama kopała niespokojnie w świeżej
słomie, którą wyścielony był nasz boks i nie chciała odpowiadać na żadne moje
pytania. Także zdenerwowana czymś krowa odwracała łeb, gdy tylko zbliżałam się
do niej…Tylko księżyc wciąż patrzył na mnie bez zniechęcenia i zdawał się nawet
szeptać, że wszystko, co się dzieje ma sens…Uwierzyłam mu. Wierzyłam nawet
wtedy, gdy następnego poranka gospodarz przyszedł po mnie i choć jak zawsze
szłam przy nim grzecznie, trzymał mnie mocno za rogi i po tym białym, lśniącym
puchu prowadził do murowanej obórki…Nie miałam czasu by się tą niepokalaną
bielą zachwycić. Gospodarz popędzał mnie głuchym głosem. Pachniał dziwnie. Tam,
w środku też był nieprzyjemny zapach. Słodko-mdły. Gospodarz ujął w dłoń gruby
trzon po starej siekierze. Odchrząknął…Zamierzył się. Coś łupnęło mocno we
wnętrzu mej głowy. Nogi mi zwiotczały. Upadając potrąciłam stojący z boku
pieniek. Potoczył się gdzieś w kąt. Po raz ostatni zobaczyłam blednące oblicze
księżyca, który przyglądał się obojętnie całej scenie a potem ziewnąwszy
schował się za różową chmurą wschodu.
Tymczasem ja
znajdowałam się już w na zielonej polanie. Było ciepłe lato. A wokół mnie
powiewały na wietrze kłosy traw i łodygi niebieskich kwiatków. Było mi tak
dobrze…
Nazajutrz skrzętnie wykorzystano do czego
tylko się dało wszystkie części mojego ciała. Mięso miało się przydać do
świątecznej kiełbasy. Kości dano psu. A skórę sprzedano jakiemuś wędrownemu
artyście, twórcy delikatnych instrumentów muzycznych…
* * *
Było lipcowe, ciepłe popołudnie. Udało jej
się wcześniej wyrwać z pracy. Wysiadła z autobusu na końcowym przystanku. Chyba
nikt więcej tu nie wysiadał. Nie zwracała uwagi na nic, chcąc być jak
najszybciej na zewnątrz tego starego, zdezelowanego pudła zwanego autobusem. Miasto
pozostało daleko w tyle. I jego ważne sprawy też. Niedawno zdała końcowy
egzamin na akademii muzycznej. W plecaku niosła dyplom magistra sztuki. Tyle
się napracowała, by go mieć. Dlaczego więc teraz nie odczuwała żadnej
satysfakcji ani spełnienia? Może dlatego, że nie było komu dzielić z nią
radości? Była wciąż boleśnie sama. Niegdyś zraniona przez wymarzonego mężczyznę
a teraz nikomu już nie ufająca.
- Śpiewaczka –
dziwaczka! – szydziła z samej siebie.
- Może miał i rację
ten dyrygent, z którym planowała wystąpić na koncercie w przyszłym tygodniu,
sugerując że powinna zrezygnować z tego irytującego vibrata, upodabniającego
jej śpiew do meczenia kozy? Byli wprawdzie tacy, którym podobało się jak
wyciągała drżące, szemrzące niczym woda w górskim potoku dźwięki. Ale tych,
którym nie odpowiadał jej głos było chyba więcej... – westchnęła i przystanęła
na moment, albowiem zdało się jej, że ktoś za nią szedł. Skrzypnęła jakaś
gałązka. Kamyczek uderzył o kamień. Jednak nikogo nie było widać. Otrząsnęła
się więc szybko z nieprzyjemnego wrażenia i maszerując opuściła główną drogę a
potem zagłębiła się w gąszcz jeżynowych zarośli, porastających zielony szlak.
Nareszcie wspinała się pod górę, szła jodłowym
lasem i oddychała głęboko. Ulubiony, brzozowy zagajnik był już blisko. Tam w
środku czekała polanka pełna niezapominajek. Jej zaczarowane miejsce. Oaza
piękna i spokoju. Zmęczona miejskim hałasem i nieustannym stresem dusza,
ściśnięta dotąd jak niepotrzebny papierek rozprężała się powoli i
rozprostowywała swobodnie.
- Czy mi się to
śni, czy naprawdę znowu jestem w tym miejscu? – pytała siebie, szczypiąc dla
pewności własną dłoń. Wreszcie uwierzywszy sobie, uśmiechnęła się i przewiesiwszy
wygodnie przez ramię biały, obciągnięty kozią skórą tamburyn wystukała ulubiony
rytm. Bardzo lubiła ten instrument. Dostała go jeszcze w dzieciństwie od ojca
na gwiazdkę. Kupił go okazyjnie w Zakopanem od jakiegoś artysty ludowego –
samouka napotkanego tamtej zimy na miejskim targu. A choć potem było jeszcze
wiele gwiazdek i podarunków, to wszystkie one przepadły gdzieś zapomniane i
niepotrzebne. I tylko ten mały, biały tamburynek został przy niej na dobre i na
złe. Jego dźwięk uspokajał i rozweselał. Kojarzył się z dobrymi chwilami. Z
czasami, gdy rodzice żyli jeszcze a ona nie musiała martwić się o to, co będzie
jutro…
- Ram, ta-da-tam!Ram, ta-da-ram! – wystukała
znowu głośno i beztrosko. Wtedy nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy.
Wszystko zawirowało przed oczami i upadając zdążyła zobaczyć męskie nogi obute
w zniszczone gumofilce. Jej długie, jasne włosy wplatały się między kłosy traw
i łodygi mięty. Rozdźwięczany instrument potoczył się w krzaki i zatrzymał
dopiero między łanem niezapominajek…
Mężczyzna o szarych, chłodnych oczach podniósł
tamburyn z niezwykłą czułością. Delikatnie oczyścił go z liści i kropel rosy,
wytarł z drobin ziemi srebrzyste blaszki, przetarł chusteczką białą, kozią
skórę, którym był obciągnięty a potem troskliwie schowawszy go do dużej torby
przewieszonej przez ramię szepnął:
- Znajdę ci
wreszcie kogoś, komu przyniesiesz prawdziwe szczęście…
A tymczasem w
dolinie za lasem, na bezkresnej, zielonej łące pasły się spokojnie jak każdego
lata krowa Mućka oraz jej cielak, koza Białaska i jej na wiosnę urodzone,
beztroskie koźlęta…
* Powyższe opowiadanie napisałam w odpowiedzi na zorganizowaną przez niezwykle kreatywną Annę Marię P., czyli naszą kochaną Panterę (http://swiattodzungla.blogspot.com/2014/11/horrory-wyniki.html) zabawę blogową w napisanie czegoś w konwencji horroru. Hurra! Udało mi się zdobyć pierwsze miejsce! Bardzo się z tego cieszę, bo to moja pierwsza wygrana w tego typu konkursach literackich a teksty innych blogowiczów, zgłoszone do konkursu były naprawdę świetne! Chapeau bas!:-))*
Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim czytelnikom, którym szczególnie przypadło do gustu moje opowiadanie i głosowali właśnie na nie (a konkursowe teksty u Pantery zamieszczane były anonimowo, więc można było liczyć na obiektywizm ocen).
Kochani! Dziękuję z całego serca!:-))***
Opowiadanie przeczytałam z zapartym tchem... Na krytyka literackiego się nie nadaję, bo jak mi się coś baardzo spodoba to mi słów brak... Oleńko dlaczego nikt nie drukuje Twoich dzieł?! Nie rozumiem...
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię i podziwiam z całego serca! :))***
Bardzo sie cieszę Zosieńko, że spodobało Ci sie opowiadanie!:-))
UsuńSto gorących całusów zasyłam o poranku!:-))***
Ciesze sie razem z Toba Olenko :)
OdpowiedzUsuńJeszcze raz wielkie gratulacje :***
I ja sie nadal cieszę! Dziękuję serdecznie Orszulko!:-))***
UsuńBardzo serdecznie Ci gratuluję. Głosowałam na Twoje opowiadanie Oleńko!
OdpowiedzUsuńZ serca dziękuję Owieczko! Bardzo sie ciesze, że to własnie na mnie oddałaś swój głos! Całusy!:-))***
UsuńNie doczytałam- zamarłam przy tym pieńku....dusza mnie rozbolała... idę sobie. Przepraszam.
OdpowiedzUsuńNo i masz, wyszłam na ostatnie chamidło:( Teraz zobaczyłam, że.... Z całego serca, podwójnie, nie... więcej i więcej... moje gratulacje:):)
UsuńPodziękowania serdeczne zasyłam Jaskółeczko!(I przeprosiny za to, że ból w Twym sercu wzbudziłam, nie ostrzegłszy na wstepie iż to fikcja literacka).
UsuńŚciskam Cię mocno!:-))***
gratuluję, napisane w niezwykłej konwencji, zaskakujące, niesamowicie plastyczne. Musiało wygrać.
OdpowiedzUsuńDziekuję za Twoje słowa Klarko! Bardzo sie cieszę, że moje opowiadanei znalazło w Twych oczach uznanie!:-))***
UsuńŚwietne! Gratuluję!
OdpowiedzUsuńDziękuję z całego serca Madziu!:-))***
UsuńJestes najlepsza! Zawsze bylam tego zdania. :)))
OdpowiedzUsuńAle to Ty jestes sprawczynią i motorem napędowym tego pisania na zadany temat, sama świetnie przy tym piszac. Jestem Ci wdzieczna Anusiu! Takze za to, że głosowałaś na mnie.Ściskam Cię gorąco!:-))***
UsuńHorror to prawdziwy, masz wielki talent, Olu. Twój mnie naprawdę przeraził i dlatego zagłosowałam na taki z przymrużeniem oka ;)
OdpowiedzUsuńJesli naprawdę Cię przeraził, to już najlepsza dla mnie recenzja i nagroda! W końcu po to był horrorem, prawda?
UsuńPozdrawiam Cie ciepło Liduś!:-))***
Olu przyznaje sie bez bicia, ze nie zaglosowalam na Twoje opowiadanie chociaz wyroznialo sie wsrod innych.
OdpowiedzUsuńGratuluje pierwszego miejsca!
I juz teraz, chyba wiesz co masz robic, i nie masz zadnych watpliwosci. Pisz Dziewczyno, pisz!
Ataner kochana moja! Kazdy głosował tak, jak mu serce podpowiadało. Ja głosowałam na świetny wiersz Ninki i dziwię się ,że nie wygrała!
UsuńDziekuję za gratulacje! A pisac pewnikiem nadal będę, tylko musi mnie dopaść pomysł i natchnienie. A te rzeczy na kaprysnym jeżdżą, niestety, koniku!
Całusy zasyłam gorące do zimnego Chicago!:-))***
nic nie wiedziałam o konkursie, nie czytałam innych opowiadań, jestem tu przypadkiem. Ale przeczytałam Twoje opowiadanie i...jest bardzo... pięknie-smutne, zostaje w głowie. Gratuluję i dziękuję
OdpowiedzUsuńRenata
Miło mi, że moje opowiadanie wywarło wrazenie! Dziękuję za Twoje słowa Renato i witam serdecznie na moim blogu, zapraszajac ponownie!:-))*
UsuńP.S.
Jest nowy konkurs u Pantery - tym razem na kryminał!
Opowiadanie wywiera wrażenie niemałe a zakończenie jest mistrzowskie!!! Glosowałam na inne wiesz przecież :). Olu ja za tymi co wołają o książkę pisz i wiersze Twoje też należy opublikować. Ale dobrze że my w naszej blogowej sferze możemy przeczytać, tyle że inni zapewne też by chcieli. Więc pisz proszę, wyciągnij zeszyty kartki z szuflady i przejrzyj je uważnie. Dobrze?
OdpowiedzUsuńSerdecznie i mocno :)
Podobało Ci sie zakończenie? A zdradzę Ci, że na początku myslenia nad tym tematem przyszło mi do głowy tylko ono. Potem dobudowałam do niego reszte.
UsuńCosik tam sobie pisze Elu.Ale nie mysl, ze łatwo cos opublikować w wydawnictwach profesjonalnych. Czasem mam wrazenie, że to jest świat zupełnie niedostepny dla takich nic nie znaczących, zwykłych osób, jak ja. Obwarowany tajemniczymi fosami zamkniętych planów wydawniczych i kolczastymi zywopłotami uprzedzeń co do debiutantów, zaplątany w sieć wzajemnej adoracji w rodzinie przyjaciół królika...
I ja ściskam Cie serdecznei Eluś i dziekuję za ciepłe słowa!:-))*
Mimo wszystko trudno mi to czytać :(... Chyba nie lubię tamburynów :(... brrr
OdpowiedzUsuńA na początku planowałam, że to bedzie bębenek! Dopiero potem pomyslałam, ze przeciez mistrzowsko opisał już go i na zawsze skojarzył z Gdańskiem i małym Oskarkiem Gunter Gras. Trzeba wiec dać szansę tym razem innemu instrumentowi!:-))
UsuńWłaśnie dokonałam spostrzeżenia. Jakże inaczej czyta się dzieło, gdy zamieszczone jest wśród innych, konkursowych, a inaczej, kiedy stanowi oddzielną pozycję w swoim, że tak powiem, "macierzystym" miejscu. Zwłaszcza po fakcie. Do tej pory praktykowaliśmy zwyczaj publikowania prac u siebie jeszcze przed ogłoszeniem wyników. I mam teraz wrażenie, że dzieło zyskuje, gdy opublikowane jest po fakcie.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy tak jest w każdym przypadku, po prostu tak czuję teraz.
Swojego własnego opowiadanka nie będę już zapodawać w głównym nurcie; trafi do oddzielnej, "konkursowej" zakładki. Po prostu czuję, że tak jest najlepiej.
Natomiast Twoje przeczytałam teraz z prawdziwą przyjemnością. Może w tym miejscu ma najbardziej stosowną oprawę, a może chodzi o jeszcze coś innego, czego póki co wyczaić nie umiem.:)
Ja mam cos podobnego Errato. Gdy opowiadania publikowane są jednym ciągiem, to czasem nawet trudno skupić sie na ich czytaniu. Oddzielic jedno od drugiego oraz ziarno od plew. Dlatego od razu wpadł mi w oko wierszyk Ninki. Natychmiast odbijał sie korzystnie i wyraziście na tle innych. Tak dobrze sie czytał. Miał swoją melodię i niezwykły nastrój. Wpadłam w zachwyt, podziw (oraz zazdrosć!) po jego lekturze!:-)) Twoje opowiadanie też pozytywnie się wyrózniało. Było takie klasyczne i szlachetne w charakterze!***
UsuńPoza tym sądze, iż moje opowiadanie opublikowane tutaj nabiera troche innego charakteru poprzez odmienną kolorystykę bloga, inną czcionkę a takze poprzez dołączone zdjęcia. No i nie powstałoby przecież gdyby nie moje codzienne obcowanie z kozami.
Cieszę się Errato, że miałaś chęc przeczytać moje opowiadanie ponownie i dzięki temu nabrać o nim pozytywnego zdania. Dziękuję! Twoja opinia jest ważna dla mnie!:-))***
Olu masz wielki talent-pisz bo jesteś w tym naprawę dobra. Kocham czytac Twoje opowidania, choć to jest inne.
OdpowiedzUsuńGratuluje pierwszego miejsca- zasłużyłaś.
Pozdrawiam i serdeczności zostawiam.
Lubię podejmowa rózne wyzwania, wymagające ode mnie niestereotypowego podejścia do tematu. Miło mi, że opowiadanie Ci sie podobało, Alinko! bardzo dziekuję za wyrażenie opinii!
UsuńPozdrawiam ciepło!:-))*
Twoje opowiadania od dawna mnie fascynują! Serdecznie Ci gratuluję, zasłużyłaś w pełni. Pisz, a my będziemy podziwiać!
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję Basieńko za tak ciepłe słowa! Bedę pisać, dobrze czy źle, jakkolwiek. Bo dla mnie pisanie to bardzo wazna część życia i mnie samej.
UsuńUściski gorące zasyam!:-))*
Stanęłam i nie wiem co dalej,smutne ale piękne.
OdpowiedzUsuńA najgorsze, że prorocze...
Usuń